- Opowiadanie: Snow - Tkacze z Morii

Tkacze z Morii

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tkacze z Morii

Od kamiennej misy bił chłód. Ka zanurzył w niej dłonie i poczuł jak schłodzony metal krystalizuje się na palcach pod wpływem ciepłoty ciała. Zamieszał kilka razy. Uczucie przepływającej między palcami gęstej cieczy działało na niego kojąco. Przypominało mu o ojcu, który odszedł już wiele lat temu. To on nauczył Ka jak być tkaczem.

Widok misy pełnej mithrilu wpędził go w pętle wspomnień i nie zauważył, jak ktoś się zbliża. Kątem oka dostrzegł ruch tuż za plecami, ale było za późno. Nie zdążyłby się zasłonić, bez rozlewania cennego surowca. Mały Korr skoczył na plecy potężnego krasnoluda i zacisnął piąstki na jego gęstej brodzie.

– Dziadku, Dziadku! Widziałem elfy! – Aż się trząsł podekscytowany.

– I co? – uśmiechnął się tryumfalnie – teraz mi wierzysz, że wcale nie są takie, jak mówią o nich legendy?

– W ogóle nie są straszne. – Roześmiał się malec. – Nie mają ostrych zębów, ani czarnych oczu, ani szponów, ani w ogóle niczego co powinny mieć elfy. – Korr umilkł na chwilę zamyślony.

– Dziadku? To dlaczego właściwie nie lubimy elfów? I skoro są takie niedobre, to czemu pozwalamy im wchodzić do naszych tuneli? Widziałem, że mają broń.

– Nie lubimy? Ja osobiście nie mam nic przeciwko nim. Gdy dorośniesz, zrozumiesz, że nie zawsze to co myślą inni jest właściwe. Pamiętaj o tym Korr – zamilkł na chwilę, żeby wnuczek dobrze zapamiętał jego słowa. – A wpuszczamy ich dlatego, że pieniądz stoi ponad waśniami. Nasi bracia mogą ich nie lubić, ale dopóki są w stanie zaoferować nam coś użytecznego, my odwdzięczamy się w ten sam sposób.

– Nie rozumiem – odparł młody krasnolud i opuścił ramiona. Wyraźnie posmutniał.

Ka zaśmiał się i odparł:

– Nie ty jeden nie rozumiesz zawiłości współczesnej ekonomii.

– Mogę popatrzeć jak pracujesz? – spytał Korr beztrosko, tak jakby już zapomniał całą rozmowę. Ka skinął głową.

Przed tygodniem goniec przyniósł zlecenie z powierzchni. Elfy potrzebowały mithrilowej kolczugi dla młodego następcy tronu. Ka nie wiedział, co zaproponowały w zamian, ale niespecjalnie go to interesowało. Wszystko było w rękach Rady Starszych. On był zwykłym – chociaż niektórzy mówili, że najlepszym – tkaczem mithrilu. Tak jak garstka innych, potrafił zmusić metal, żeby był posłuszny jego woli. Schładzał go do temperatury, w której zamierało wszelkie życie, a potem formował lekkimi i niezwykle subtelnymi ruchami pozornie niezdarnych krasnoludzkich palców. Przystąpił do pracy.

Czuł moc, która zdawała się emanować od mithrilu. Nawet w płynnej formie, wydawał się niezwykle mocny i twardy. Nieustępliwy. Ka wierzył, że musi zawierać w sobie, być może drobny, pierwiastek magii. Bo niby skąd brałoby się takie uczucie? Jednak poza domem nie wychylał się z takimi poglądami. Niejednego heretyka posłali w najmroczniejsze tunele za podobne gadanie.

Zanurzał dłonie i ponownie je wyciągał. Przymknął oczy wyobrażając sobie młodego elfa w błyszczącej w słońcu zbroi. Łuski zdawały się formować ledwie pod samym dotykiem Ka. Przewlekał je przez siebie i nanizał na długie, wąskie nici, które miały stanowić szkielet kolczugi. Mithril pod wpływem ciepła twardniał, ale zdolny tkacz wiedział jak długo może sobie pozwolić trzymać nie uformowany jeszcze metal poza misą. Dla pracującego krasnoluda świat skurczył się do jego nagich dłoni i przedramion oraz misy z płynnym surowcem. Tkanie zbroi pochłonęła go całkowicie.

Po wielu godzinach – nie wiedział ilu, zawsze tracił poczucie czasu wpadając w mithrilowy trans – legł wyczerpany na kamiennej podłodze pracowni. Rozejrzał się, ale jego oczy nie napotkały ciekawskiego wzroku Korra. Mały musiał się znudzić obserwowaniem pracującego Ka. Westchnął. Niestety jego wnuk nie nadawał się na następcę, którego mógłby przyuczyć tkactwa, i co ważniejsze – czuć mithril. Mały był niecierpliwy i narowisty. Nadawał się bardziej na wojownika niż rzemieślnika.

Następnego dnia przyszedł Goliard Rudowłosy, którego broda już dawno zrobiła się siwa. Był przyjacielem Ka od dzieciństwa. Jednak tym razem nie przyszedł jako przyjaciel. Przyszedł jako najmłodszy członek Rady Starszych.

Stary krasnolud podszedł do kolczugi osadzonej na drewnianym stojaku i pokiwał głową z uznaniem.

– Przeszedłeś samego siebie, Ka. Jeśli bogowie obdarzą cię wystarczającą długim życiem, pewnego dnia ożywisz mithril i zostaniesz Wiecznym Tkaczem.

Ka uśmiechnął się. Usłyszał właśnie największy komplement, jaki można było wypowiedzieć w obecności tkacza. Niestety to powiedzenie należało do starożytnych rytuałów i teraz prawie całkowicie zostało zapomniane.

– Eh, Goliard. Lepiej zanieś to już naszym leśnym przyjaciołom, żeby mogli w spokoju wrócić do siebie. Wczoraj musiałem tłumaczyć wnukowi, czemu nie mają szponów i kłów. Nie daj boże nasza młodzież pozna prawdę. Co wtedy?

– Za takie gadanie mógłbym cię skazać, wiesz o tym? – odparł chłodno.

– Wiem. Ale również wiem, że tego nie zrobisz.

Ich spojrzenia się skrzyżowały. Mierzyli się wzrokiem, niczym byki tuż przed tym jak zderzą się twardymi czaszkami i rogami. Po chwili Goliard opuścił oczy i westchnął.

– Na nasze nieszczęście jesteś najlepszym tkaczem – powiedział na wpół żartobliwie. Chyba chciał załagodzić napięta sytuację. Niespecjalnie mu wyszło.

– Cóż, wolałem nauczyć się czegoś konkretnego i przydatnego. Polityka nigdy mnie nie interesowała – odpowiedział Ka i wyszedł z pracowni zostawiając Rudowłosego sam na sam z mithrilową kolczugą.

Koniec

Komentarze

Misa pełna mithrilu wpędziła go w pętle wspomnień i nie zauważył, jak ktoś się zbliża. – A nie widok tej misy?

 

- Mogę popatrzeć jak pracujesz? - spytał się Korr beztrosko, - Ten zaimek tez mi tu jakoś zgrzyta

 

Mithril pod wpływem ciepła twardniał, ale zdolny tkacz wiedział jak długo może sobie pozwolić trzymać nieuformowany jeszcze mithril poza misą. – A gdyby tak napisać po prostu „Jak długo może trzymać go poza misą”. Powtórzenia byś uniknął.

 

Dla pracującego krasnoluda świat skurczył się do jego nagich dłoni i przedramion oraz misy z płynnym metalem. Zbroja pochłonęła go całkowicie. – A nie lepiej brzmi, że pochłonęło go tworzenie zbroi? Albo praca?

 

Mały musiał się znudzić jak Ka pracował. – Widząc jak Ka pracuje. Obserwowaniem pracującego Ka… Twoja wersja brzmi dziwnie.

 

Kilka takich uwag, bo parę tych zdanek mi zgrzytnęło.

Co do fabuły, to nie bardzo łapię o czym to jest. Scenka rodzajowa z tworzenia zbroi? Napisane fajnie, ale jakiejś puenty, przesłania mi tu brakuje.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Czy to jest fragment jakiejś dłuższej formy?
Bo jeśli tak, to wedlug mnie styl, poza kilkoma drobiazgami, całkiem przyzwoity i czekam na rozwój wypadków.

Mały Korr skoczył mu na plecy i obejmując go zacisnął piąstki na brodzie potężnego krasnoluda.
Dziwnie to wygląda. Tutaj niby "mu", "go", a nagle piszesz "na brodzie potężnego krasnoluda". Zresztą "go" niepotrzebne w ogóle, za to "na jego brodzie" brzmiało by chyba jakoś spójniej. Albo podziel zdanie.

- Dziadku, Dziadku! Widziałem elfy! - Aż się trząsł podekscytowany.
"aż" z małej :-)

(...)ani w ogóle niczego co powinny mieć elfy. - Korr umilkł na chwilę zamyślony.
A tu chyba nie powinno być kropki na końcu wypowiedzi, ale głowy nie dam :)
Zresztą w ogóle dialogi imo źle zapisane w kilku miejscach jeszcze.

Pamięta o tym Korr pamiętaj. Literówka.

Co do fabuły, to rzecz chyba w tym, że to kolczuga, która uratowała Froda.
No, ale opowiastka jednak nie porywa.


Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Mam nadzieję, że się nie czepiam, tylko faktycznie mam coś do powiedzenia. Zupełnie nie pasuje mi słowo "tkać". Kolczuga składa się z zazębiających się kółek. Nie z przędzy. Krasnoludy znane są z kowalstwa, nie zaś tkactwa. Pojawia się napomknięcie o łuskach. Zbroja łuskowa to co innego niż kolczuga.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Ok dzięki za uwagi. Gdy uznałem je za słuszne ;), to pozmieniałem.

Co do dialogów, to stosowałem się do niegdysiejszego poradnika mortycjana i wg tamtych wskazówek wszystko jest w porzadku.

Fasoletti, lbastro. To krótka forma napisana na 18 konkurs błyskawiczny. Póki co nie będzie dalszego ciągu, ale przyznam, że może coś podziałam, bo sama idea mi się bardzo spodobała. Ale generalnie chodziło o opisanie jakiegoś wątku pobocznego z Władcy Pierścieni, nakreślenie odrobiny tła. Więc to zrobiłem, opisując powstanie zbroi, którą nosili najpierw Bilbo, a potem Frodo. Oraz pokazałem jak żyło się w krasnoludlandii.

rinos, cała orygianlność pomysłu wywodzi się właśnie z tkania. Mithril z władcy zawsze wydawał mi się magiczny, więc uznałem, że nie może być używany tak jak każdy inny metal. Poza tym historia krasnoluda w kuźni? Na boga, kto jeszcze chce czytać takie rzeczy ;). Co do łusek to moje małe niedopatrzenie, ale już tak zostawię. Powiedzmy, że to zbroja łuskowo-kolcza popularnie zwana kolczugą.

Dziękuję wszystkim za uwagi i pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Cholera, rzeczywiście źle zrobiłem wypominając te dialogi. :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Jasne jasne, teraz uśmieszki, ale przyznaj się, beryl: chciałeś, żeby Snow zamienił zapis dialogów na zły - taki sabotaż konkurencji w konkursie.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

No pewnie :) Taki ze mnie podelec.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Padalec :)

Przyznam sie, że mi się czytało dobrze. Sama fabuła bez rewelacji, no ale zdaję sobie sprawę, że trudno szybko wymyślić coś ambitnego na taki skomplikowany temat. Ja bym jednak była za Rinosem. Z tym tkaniem kolczugi skojarzyła mi się analogiczna sytuacja, kiedy czytałam opowiadanie o dziewczynie, która za sprzedaną cnotę ustawiła się na całe życie. To było główne założenie opowiadania i niby ciekawe i oryginalne, tyle, że jak ktoś wie, po ile naprawdę chodzi cnota, wie, że tekst jest bzdurny. Tak samo ja nie widziałam nic zgrzytajacego w Twoim tekście, do kiedy nie przeczytałam uwagi Rinosa.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Pomijając domniemane błędy, ten short to taka sobie scenaka rodzajowa.
1. Wyróżniające miałoby być tkanie magicznego metalu. Tymczasem u Tokiena były normalne pracownie, zasilane żarem z wulkanu o nadzwyczaj wysokiej temperaturze.
2. Niby rozumiem, że krótka forma nie pozwala na rozwinięcie intrygi, ale jakoś nie załapałem sensu konfliktu między Tkaczem, a członkiem Rady.
3. Poza tym, jeżeli to miałaby być poboczna historia do Władcy Pierścieni, to ta wstawka o polityce jakoś mi nie pasuje do konwencji. Imiona krasnoludów, też jakby z innej bajki.
Oceniam na 3

Technicznie - bez zarzutu, ale fabuła mi nie podeszła. Tkanie to pikuś. Zupełnie nie zrozumiałam o co chodziło z tą anty-elfią propagandą. Między elfami i krasnoludami nie było miłości, ale bez przesady.

Nowa Fantastyka