- Opowiadanie: JulieLovePeace - Another teen story.

Another teen story.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Another teen story.

First Part

 

Prolog

Wkurzają mnie wszystkie historie o wampirach. Niektóre książki są bliskie prawdy, ale i tak bardzo nie lubię ich czytać. Trudno czytać o czymś, co dla innych jest fikcją, a dla ciebie prawdą….Zwłaszcza, kiedy mówią o krwi. To trudno wytrzymać. Opisy zazwyczaj są fałszywe jednak…Głóg jest silniejszy. To jest jak osoba żyjąca w tobie. Ma własne pragnienia, zachcianki i żądania. Tego się nie da wytrzymać…Tak, jestem wampirem.

1.

Wyobraźcie sobie to tak. Jest godzina 10 rano, lekcja matematyki, a wy macie ochotę wszystkich zmasakrować. Nie jestem specjalnie lubiana, ale też nie jestem ofiarą. Nie narzekam, uczę się dobrze. Żyje ze starszym bratem, jeśli tak go mogę nazwać, bo to on mnie przemienił. Nie pamiętam co było przedtem. Może gdzieś na świecie wciąż mnie szuka policja? W sumie to fajnie. Moje życie zaczęło się od nowa. Trach i druga szansa. Wiadomo, że ona zawsze rzadko się zdarza. Mam 18 lat. I tak już zostanie. Żadnych kremów, toników, operacji plastycznych. Urody nie mam specyficznej; włosy jak węgiel, do ziemi, trupio blada itp. A tu niespodzianka. Włosy mam kręcone, wycięte w stopnie tak będzie do ramion, blada specjalnie nie jestem, a oczy mam niebieskie. Niestety nie wiem jak wyglądałam przed Przejściem. Tak, więc jestem raczej zwyczajna. Chociaż…Zwyczajna to tak dziwnie brzmi, nie? Jak mi się udaje polować? To skomplikowane…Staram się nie zabijać, chyba, że muszę. Są na świecie ludzie, którzy za kasę dadzą wszystko. Nawet trochę krwi ze zgięcia łokcia. Nie jest to tak sycące jak zabijanie oczywiście. Pomaga przetrwać wśród ludzi. A z czego żyje? No utrzymuje mnie braciszek oczywiście. Ma bardzo fajną pracę w bardzo fajnym biurze. Tak na szczerość to zarządza firmą, która zajmuje się nieruchomościami. Dzięki temu mamy bardzo ładny nowoczesny dom. Ach, prawda. Wilkołaki tak? To fakt nie lubimy się, ale nie prowadzimy wojny już od dawna. Nie ma sensu. Jak ma być nas kurde „nie widać” to się po prostu nie opłaca. Nienawiść chyba trochę zeszła na dalszy plan. Wiadomo, nie pałamy do siebie miłością. Nigdy nie zastanawiałam się dlaczego. Bo i po co? Nie spotkałam do tej pory wilkołaka. Nie uważam go za niższe stworzenie. Kiedyś tak było, to prawda. Nie teraz. Wiem, że znoszą ból podobny do naszego.

Dzwonek na koniec przerwy to zbawienie. Nie cierpię matematyki. Inne przedmioty są fajne. Szczególnie lubię, w-f, bo faktem jest,że wampiry są zabójczo szybkie. Więc nie muszę się wysilać. Chociaż lubię. Korytarz oświetlały słabe lampy. Nigdy ich nie lubiłam. Budynek naszej szkoły jest stary…Bardzo stary. Remont był tu ostatnio ze dwadzieścia lat temu. Brązowa farba, z lekka pomocą uczniów, powoli osypuje się ze ścian. Z szatni dobiegał paniczny krzyk dziewczyn. Weszłam do środka jak gdyby nic. Tak się zamyśliłam,że nie wyczułam. Powinnam była być ostrożniejsza. Nie mogę za bardzo wczuwać się w normalność.

Na środku przebieralni stała dziewczyna zacięła się czymś w palec. Tętno przyspieszyło. Zęby zaczynały dziwnie przeszkadzać. Zakryłam ręką usta, udałam,że mi nie dobrze. Próbowałam się opanować, pohamować. Przymknęłam oczy, które wykonały obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nikt na szczęście się mną nie przejmował. Wiadomo. Złość wzrastała jak kły pod wargami. Dziwna pustka wypełniła moją egzystencję. Chciałam się rzucić na tą lasencję, ulżyć jej tego cierpienia i wyładować się na kimś! Czysta niepohamowana złość. Nie mogę nie! Walczyłam. Trzęsłam się cała, było mi zimno, tak strasznie zimno. Tak trudno ustać w miejscu. Jeden krok i po wszystkim. Czemu kurwa nikt jej nie sprzątnie?! Dość już, dość… Krew. Zdejmowałam rękę z ust. Koniec. Po niej. Szkoda dziewczyny, prawda? Wtedy po raz pierwszy go zobaczyłam. Stał w drzwiach przebieralni i pytając, co to za hałas. Popatrzył na mnie, ale nie tak jak patrzy się na człowieka. Ostatnią siłą woli pobiegłam do toalety i zwymiotowałam. Przepłukałam usta wodą. Emocje opadły. Poczułam ,że pomysł z wymiotowaniem nie był do końca dobry. Kiedy już jakoś się opanowałam zauważyłam,że opiera się o drzwi. Zerknęłam na niego. Kilkudniowy zarost, wysoki, dobrze zbudowany, umięśniony. Miał czarne włosy i takie dziwne niebieskie oczy. Podobał mi się. No, tak. Przecież nie mogę…

-Kim pan do cholery jest? – Spytałam nie kryjąc złości. Gość popatrzył na mnie rozbawiony. Przyszedł pewnie pomóc czy coś. Tak i może frytki do tego.

-Jestem praktykantem, ledwie dwa lata starszym od ciebie. Mam dopilnować żebyś poszła do higienistki. Źle znosisz widok krwi?– tak, tak panie praktykancie. Bardzo źle!- myśli kłębiły mi się w głowie. Po chwili zrozumiałam, że to głupie i dziecinne.

-Tak jakby.– Spojrzałam w lustro. Wszystko było w porządku i na miejscu. Nie chciałam iść do higienistki.– Mogę ćwiczyć.– Wyprostowałam się. Był dość trochę wyższy ode mnie. Poczułam się dziwnie. W końcu to on przez najbliższe lekcje będzie mnie pouczał.

-Skoro tak. Mogę tylko wiedzieć jak się nazywasz?– praktykant nie chciał zmyć głupiego uśmiechu z twarzy. Chętni bym mu pomogła.

-Jane – wyciągnęłam rękę.-A ty?– no to masz. Będzie musiał się przedstawić nie ma wyjścia. NO chyba, że go nie wychowali jak trzeba.

-Patrick. – Wyminęłam go. Będę wściekła do końca dnia. Czemu akurat on? I co mnie w nim tak wkurza?

Reszta dnia minęła pod znakiem Patrick’ a . W naszej szkole nigdy nie mówiło się do praktykanta per: ty.

Zauważyłam też, że reszcie dziewczyn kazał do siebie mówić jak do nauczyciela. Coś mi tu nie pasowało, zresztą, kiedy wchodził to przecież musiał widzieć moje zęby! Oby nie. Najpewniej pomyśli, że mu się przywidziało. Muszę pogadać o tym z bratem, a może mi się zdawało? Pewnie panikuję. Chociaż…Muszę się nauczyć bardziej panować nad sobą. Ha! Ale ja naprawdę mogłam pomóc tej skaleczonej! Już by jej nie spływała ta rubinowa łezka z palca… Taka cenna.

Zaparkowałam motor na podjeździe. Zamek kodowy jak zwykle nie działał. Płaska oszklona, dwupiętrowa bryła domu ciekawie kontrastowała z lasem. W drzwiach stanął Evan. Nie za bardzo uczesany. Pewnie znowu coś nie wyszło w pracy. Ja jednak nie byłam w nastroju do żartów. Pewnie by tak stał do wieczora czekając aż się odezwę. No, a ja w obawie kompromitacji milczałabym jak grób. Kurcze, ale by się uśmiał. Niestety, nie tym razem.

-Hej. Wpuścisz?– poczyniłam krok w jego stronę. Jego idealne wyczucie jak zwykle mnie zaskakiwało. Przylepił na twarz sztucznie zmartwioną minę.

-Oj. Zły humor? Co jest?– zamknął za mną drzwi. Nie uznałam za stosowne odpowiadać.

Rzuciłam klucze na półkę. Torba wylądowała w kącie. Uwielbiam ten dom. Jest taki duży i w pewnym sensie nowoczesny. Szkło, metal plastik. Wnętrze to idealnie wypolerowany metal. Minimalistycznie. Nie wiem z czego jest podłoga, ale jest fajna. Troszkę jak lustro. Okna wysokie jak ściany z widokiem na las modrzewiowy. Ten dom jest naprawdę bardzo nowoczesny. Sama go urządzałam i czuję się tu wspaniale! Wiadomo. Nie cenię go tylko za przestrzeń. Bo mam swoją prywatność i przestrzeń. Evan raczej też go lubi. Z reguły to ja gadam. Bez wahania wyszłam na taras. Urządzony oczywiście przeze mnie. Chociaż nie musiałam tego robić po przeszklony salon dawał taki sam efekt. Evan oczywiście już tam był. Mogłam się spodziewać, prawda? Usiadłam w wiklinowym fotelu.

-Co jest? –Spytał z zatroskaną miną. No tak, jakbyście widzieli te oczy. Nie da się milczeć.

-Och. Dziwna sprawa.

-No, że dziwna to widzę.

-Wiesz był mały wypadek w szkole….No i chyba praktykant coś widział. Co ja gadam MUSIAŁ widzieć. Tylko, że….Nie zwrócił na to uwagi. Albo mi się wydaje….

Evan zerknął na mnie podejrzliwie….Wiedziałam, że mu się nie spodobało.

-Nie przejmuj się. Musisz się nauczyć panować nad sobą.

Zostawił mnie samą. Często zastanawiałam się nad relacjami między nami. Wiem, że jeżeli chodzi o mnie on zrobi wszystko, ale tak poza tym…To mało nas łączy. On wie o mnie wszystko, ja o nim prawie nic. Na co dzień żyjemy w innych światach. Trudno nazwać nas bratem i siostrą. Relację między nami również są za chłodne jak na rodzeństwo. Westchnęłam. W ciągu pierwszych tygodni zrozumiałam, że nie można wiele oczekiwać po zabójcy. Zwłaszcza jak się nim jest.

Leżałam na podłodze w swoim pokoju. Nie był jak reszta domu, metalowy, ale wyłożony czarną cegłą. Wolna przestrzeń w nim to co najmniej jego połowa. Ogromne łóżko minimalistyczne czarne meble. Żadnych ozdób. Ogromne okna dawały niesamowity widok. Kiedy się przez nie patrzy, to tak jakby ich nie było. Mogłam się tak gapić godzinami. Mój błogi stan przerwał Evan.

-No nie gadaj, że będziesz tak kontemplować podłogę!- bez pukania wszedł do pokoju. Czyli znów coś ważnego. Westchnęłam.

-Chcesz się przyłączyć?– Spytałam ,uśmiechając się. Popatrzył na mnie w zamyśleniu. Po chwili usiadł obok mnie. Gdybym się nie opanowała to zrobiłabym minę rozjechanej żaby. Odwróciłam się do okna. Coś jest nie tak z Evan’em.

-Wracając do tej sprawy. Powinnaś poobserwować tego gościa. Może być nikim ważnym i nic z tym nie zrobić, może też być– Evan zawiesił głos– ….no różnie bywa.

-Co? Wuefistą psychopatą?– uśmiechnęłam się. Bardzo chciałam obrócić sytuację w żart.

-Nie, no ,aż tak nie. Tylko chciałbym żebyś uważała w znajomościach. Przecież wiesz, że nikt nie może się dowiedzieć. No ,a ludzie potrafią być naprawdę wredni.– poziom mojego zaniepokojenia nie spadł.

-No coś ty. – burknęłam. Coś tu było nie tak. Czemu Evan miałby się denerwować moimi znajomościami? Nigdy mu to nie przeszkadzało! Popatrzyłam tylko na niego ze ściągniętymi brwiami.

-Chodź na kolację.– Evan wyszedł z pokoju.

2.

To nie prawda ,że nie śpimy. Możemy nie spać. Ja bardzo lubię spać. To też nie prawda że nie jemy ludzkiego jedzenia. Kolejny mit. Mamy wybór. Tylko przebywanie wśród ludzi wymaga ukrycia. Słońce nas nie pali, po prostu nie możemy się opalać. Znów siedziałam w szkole. Zerknęłam na zegarek. Przerwa kończy się za pięć minut. Zdążę do automatu z kawą. Co prawda nigdy nie wydawał reszty, ale kawa jest niezła.

-Hej, Jane!

Zdziwiłam się. Mało osób z klasy mogło coś ode mnie chcieć. A już ta najmniej. Odwróciłam się. Różowa laleczka o imieniu Jill stała z wydętymi wargami które połyskiwały zbyt dużą warstwą, dającego po oczach, różowego błyszczyku.

-Co jest?– rozłożyłam ręce. To na pewno jakaś głupia sprawa.

-Ten nowy praktykant…to wiesz ,że już jest mój?– barbie zamrugała powiekami niby słodko. Wyszło to raczej tak jakby ją ktoś walnął. Mało się nie rzygnęłam.

-No i? Myślisz ,że mam zamiar ci go odbić? I to jest twój problem. Ten gościu bardziej mnie wkurza niż podnieca.– pociągnęłam łyk kawy. Jill stała chwilę totalnie zbita z tropu po czym otrząsnęła się i poszła dalej stukając obcasami. Zadowolona z siebie poszłam w przeciwną stronę. Szczerze? Nie cierpiałam jej. Ubierała się dokładnie jak laleczka barbie. Ja, owszem lubię ładne, droższe ciuchy. Ale bez przesady! I tona podkładu na twarzy. Czasami miałam ochotę ją walnąć! A potrafię to zrobić dość dobrze.

Znów w-f. Nie chodzę do klasy sportowej tylko do artystycznej. Naprawdę, tak to nazwali. A tak właściwie to nic konkretnego nie robimy. Siedzimy na lekcjach i rysujemy, malujemy, szkicujemy ,wygłupiamy się i znów rysujemy. Nawet mi się podoba taka nauka. Nic konkretnego, a dużo wymagają i jakoś nikt się ocenami nie przejmuje.

-No dobrze dziś się trochę pogramy!- Patrick spojrzał po nas. Wydawało mi się , że zatrzymał na mnie wzrok przez chwilę. W tym właśnie momencie z szeregu wyrwała się się Jill. Jej trampki w panterkę ze sztucznego futerka wydawały mi się śmiesznie pasować do różowych spodenek spod których przypadkiem było widać połowę tyłka opalonego na solarce.

-Ja nie mogę!- Jill wydęła wmalowane usta.

-A to dlaczego?

-Bo ja mam zwolnienie od rodziców.

-Od nie grania w siatkę?!

-Tak! Bo mam wrodzoną wadę palców! –Jill zrobiła dziwnie nie pasującą do niej mądrą minę. Parsknęłam śmiechem. Patrick też zdawał się z całych sił nie zaśmiać. Szereg dziewczyn widocznie też ledwo oddychał. Jill była taka żałosna.

-Siadaj. Ktoś jeszcze? Nie? To zaczynamy.

-Jestem pewna ,że na mnie leci! Te spodenki zawsze robią swoje!- Już z daleka słyszałam przechwałki Barbie.

-A nie pomyślałaś o tym żeby kupić nowe? Bo wiesz te są trochę….małe?– Weszłam do szatni. Dziewczyny wybuchneły śmiechem. Jill stała zdziwiona przez chwilę, jak ktoś mógł obrazić jej sexi spodenki! Kiedy już się otrząsnęła podeszła do mnie z wyzywającą miną.

-Coś ci się nie podoba?….Dziwadło.

-Och patrzcie ją! Odezwała się normalna!

Nie reagując już na jej zaczepki wzięłam torbę i poszłam. Mam jej serdecznie dość! No bo bądźmy poważni no jak można być takim głupim! Przypomniałam sobie o zeszycie z historii który miałam w ręce. Właśnie chowałam go do torby kiedy na kogoś wpadłam. Nie miałam ochoty go przepraszać! Jeszcze czego! Kiedy moja ręka powędrował w stronę zeszytu szczena mi opadła. Będę ją musiała zbierać z zeszytem. Wpadłam na Patrick’ a! No tego mi jeszcze brakowało! Tak pewnie zaraz zacznie mnie przepraszać albo co gorsza ja jego. Scena jak z Hiszpańskiej telenoweli!

-No proszę to znowu ty! Masz do mnie szczęście. Proszę– podał mi zeszyt.

-Dzięki –wyszczerzyłam się do niego. Czyli zrobiłam kolejną głupotę. Już miałam iść kiedy odezwał się po raz drugi.

– Może moglibyśmy się gdzieś po lekcjach spotkać. – całkowicie zaskoczył mnie tą propozycją. Szczena opadła mi po raz drugi.

-Masz na myśli….– spytałam niepewnie. Oby to nie była randka!

-Nie! No coś ty. Chciałbym tylko pogadać.

-To do zobaczenia o…

-Wiem o której kończysz. Do zobaczenia.

Cóż szczena opadła mi po raz trzeci. To on nawet wie o której ja kończę? Zadanie domowe dla Patrick’a – rozważyć pojęcie „prywatność”.

Robiło się coraz chłodniej. Zapięłam wyżej skórzaną kurtkę. Patrick się spóźniał. Już miałam wsiadać na motor i odjeżdżać kiedy przyszedł spóźnialski.

-Hej! Zaczekaj!

-O! Jednak jesteś.– uśmiechnęłam się.

-Sorry. Wiesz ta laska od w-f –u jest straszna.

-No jest. Może masz jakieś propozycje gdzie chcesz iść?

-Wiesz nie znam miasta. Lepiej ty wybierz.

-No to wsiadaj– podałam mu kask.– Ja prowadzę.– wsiadłam na motor.

-To ty tym jeździsz? Nie boisz się?

-Ja nie, a ty?– Włożyłam kask. Cykor! Czyżby się bał?

Patrick nie odpowiedział. Włożył tylko kask i objął mnie w pasie. Nagle poczułam się tak dobrze, tak…ludzko. Uczucie szybko minęło, bo zastąpiło je uczucie złości.

Kawiarenka była całkiem niezła. Nie było za głośno, nie puszczali beznadziejnej muzyki, a co najważniejsze nie było dużo ludzi. Nie mając ochoty na nic do jedzenia wzięłam po prostu sok. Patrick był ciekawym rozmówcą. Nie był nudny jak większość chłopaków i czułam się przy nim dziwnie normalnie.

-No wiec czym się interesujesz?– pytanie Patrick’ a niby proste trochę mnie zakłopotało. Dziwnie się przy nim czułam.

-No wiesz….trochę rysuję.– Uśmiechnęłam się jakby przepraszająco.– A ty?

-Ja? No troszkę się muzyką zajmuję. Wbrew pozorom nie tylko potrafię ustawiać płotki. Z resztą nieźle mnie za to sklęłaś po jakiejś lekcji….– moja szczęka zatrzymała się pewnie na stoliku.

-….słyszałeś to?– Cóż, gościu musi być na mnie o to nieźle wściekły, bo trzeba przyznać poszłam na całość.

-Nie martw się. Nie jestem zły. Wiesz i tak oczekiwałem czegoś więcej.

-Słucham?– jego stwierdzenie totalnie wybiło mnie z tropu.

-Cóż. Świetnie sobie radzisz z tym przedmiotem. Tylko płotki to dla ciebie przeszkoda więc miałem nadzieję ,że złamiesz nogę….

-Ależ ty jesteś dowcipny!- NO fajnie! Ja tu się przejmuję, że on się złości, a tu taki…

-Nie wychodzi mi? Wiesz staram się. –uśmiechnął się. –Dziwną masz klasę. To znaczy większość osób jest w porządku tylko ta….no wiesz ta różowa laska.-Patrick rozejrzał się płochliwie. Parsknęłam śmiechem.

-Jill. Nie chce nic mówić, ale masz tego pecha ,że jesteś kimś w rodzaju nauczyciela, jesteś od niej straszy więc dla niej bycie z tobą to szpan. Ach! I jeszcze podobno widziała cię już bez koszulki. No to jednym słowem– masz przechlapane. –znów się uśmiechnęłam.

-To są dwa słowa. Masz rację. Jednak czy powinienem się bać?– odwzajemnił uśmiech.

-Raczej tak. Wiesz zadrapanie tipsem i może się wdać gangrena.– zrobiłam minę naszej biologiczki.

-Mam jeszcze jedno ważne pytanie.– Patrick spoważniał.

-Tak?– miałam tylko nadzieję że nie zapyta o to zdarzenie w szatni.

-Moglibyśmy się częściej spotykać?– no tym razem to mi oczy z orbit wyszły, ależ to musiało głupio wyglądać.

-Hm. Propozycja jest niezwykle kusząca… Może podam ci mój plan?– Mój mózg musiał pójść na spacer. Chyba, że jest coś nie tak z tym sokiem.

-Nie trzeba. Zawsze kończysz plastyką lub wychowaniem fizycznym więc…myślę że nie będzie problemu.– och nie. Zakochał się. Kurde….

-Chyba tak, Muszę się zbierać. Masz jak wrócić?– skąd on znał mój plan?! Kolejna rzecz zaczęła mi się nie zgadzać. No i o co mu do cholery chodzi?!!

-No wyobraź sobie, że tak. Mam brykę przecznicę dalej.

-Parkujesz tak daleko?– zdawało mi się, że kręci.

-Nie. Parkuję u kumpla.

-Przecież to daleko!- Parking o którym mówił był naprawdę daleko…chyba że….nie to nie może być.

-Wcale nie.

– To o zobaczenia!- nie miałam ochoty na dalszą rozmowę.

-Pa!

Jako ,że do końca tygodnia zostało jeszcze trochę dni a ja nie mogłam już wytrzymać postanowiłam nie jechać do domu, ale do jakiejś obskurnej knajpy znaleźć „dawcę”. Głód stawał się niebezpieczny. A co gdybym się rzuciła na nauczyciela? Ha! Już to widzę oczyma wyobraźni. Widzę jak powoli wstaję z ławki, podchodzę do tej kretynki od plastyki i ni z tego ni z owego, tak po prostu zaczynam wbijać jej palce w szyję tak żeby pokazała się żyła na szyi. Potem powolutku nie spiesząc się odsłaniam kły…i dowidzenia pani.

Tak, tylko że to mało etyczne, prawda? Zgasiłam motor. Z kaskiem w ręku weszłam do metalowej budy w której niezależnie od pory dnia i nocy huczała muzyka. Tam zawsze było pełno ludzi którym już od dawna jest wszystko jedno. Usiadłam przy barze na jednym z metalowych stołków. Barman przyglądał mi się przez chwilę.

-Dawno cię nie było. Znów kogoś potrzebujesz?

-Tak, tylko, kogoś kto dłuugo wytrzyma.– banknot położony ukradkiem na blacie znika w wielkich dłoniach mężczyzny. Zakładam ,że mój zalotny uśmieszek robi swoje. Barman znika na chwilę po czym wraca.

-Przy ścianie w rogu. Naćpany chyba ale dużo zniesie.

Podeszłam do wskazanego miejsca. Chłopak był niewiele starszy, nawet ładny, ale mi chodziło tylko o jego krew….

Zgodził się. Nie chciał żebym kaleczyła jego dłonie. Będę musiała uważać żeby go nie zabić. Bez ceregieli wpakowałam mu się na kolana. Lekko uśmiechając, świadoma „posiłku”. Kiedy wyczułam jego puls najdelikatniej jak mogłam zagłębiłam moje kły w jego szyi. Za pierwszym łykiem krwi, czuję wszechogarniającą radość. Pod zamkniętymi powiekami wywracam oczami. Ciepło które mnie ogarnia, przypływ siły… Chłopak się nie wierci, co lepsze nie krzyczy. Czułam jak powolutku wiotczeją jego mięśnie. Rozkoszując się chwilą o mały włos , a nie posunęłabym się za daleko. Myślę ,że będzie albo trupem albo wampirem. Żeby zapobiec temu pierwszemu lekko pocałowałam go w usta. Pamiętam. Jego oczy były brązowe. Teraz są ładniejsze. Lekko złotawe. Nie przejmowałam się jego losem. Uprzedzałam jak to może się skończyć. Zgodził się. To teraz jest nas więcej. Och. Ile już ludzi przeistoczyłam? Kto by się przejmował. Jestem zabójcą. Bez skrupułów. No więc co mi przyjdzie z martwienia się o Nowych? Mam być mamusią? Chciał. Zgodził się. Uprzedzałam.

Dopiero kiedy na podjeździe zdejmowałam kask zorientowałam się ,że w kąciku ust wciąż mam krew. Nie bardzo się tym przejęłam zważywszy na to , jak byłam nią upojona. Nie wiedziałam wtedy, że kilka kropel Cennego Napoju Bogów również zostało w okolicach mojej szyi. Myślałam, że Evan zrozumie.

Spokojnie weszłam do domu. Na barku siedział Evan popijając czerwone wino, które do złudzenia przypominało…

-Jane? Możesz tu podejść?

No to po mnie. Słyszałam jego oddech, wręcz sama czułam przemianę która się w nim dokonywała. Rzuciłam plecak w kąt. Jakby dopiero teraz do moich uszu dodarł stuk moich obcasów. Zdjęłam kurtkę. Odkładając kask jeszcze nie wiedziałam co się święci.

-Ładną masz dziś bluzkę.

-Nie wiedziałam ,że lubisz fioletowe tuniki.– uśmiecham się nerwowo. Podeszłam w końcu do niego. Uśmiechnął się do mnie. Lubiłam jego kły. Jego uśmiech. Dodał mi trochę otuchy. Tylko troszeczkę.

-Bawiłaś się dzisiaj ,Jane?– odgarną mi włosy z szyi. W niechcianym momencie moje tętno przyspieszyło. Dopiero teraz przypomniałam sobie moje odbicie w kasku. Przełknęłam ślinę. Co mi się może teraz stać? Moja radość i upojenie powoli w miarę jak Evan wodził palcem po mojej szyi. Teraz wszystko zwolniło. Kieliszek z winem poszybował w dół. Małe kawałki cienkiego szkła wyglądały jak diamenciki, a wino…Zupełnie jak…Uderzyłam plecami o ścianę. Wtedy spodziewałam się znów poczuć palący ból dwóch kłów. Cierpienie i krzyk. Znów poczuć jak zwalnia tętno, osunąć się na granice bólu i świadomości, ale ku mojemu zdziwieniu poczułam tylko dotknięcie warg Evan’a na mojej szyi.

Doznanie było spotęgowane przez emocje. Tchnienie ulgi przywróciło mi świadomość. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Jak mogłam przypuszczać, że mi coś zrobi? Może to śmiesznie zabrzmi. Nigdy jeszcze się tak nie całowałam. No to Patrick może się obejść smakiem. Nigdy się tak nie kochałam.

Nigdy nie myślałam o Evan’ie jako o kochanku. Po prostu był. Spełniał funkcję brata, którego jak mi się wydaje nigdy nie miałam. No i co teraz z naszą zabawą w normalność? Chyba koniec. Nareszcie? No nie wiem. Może być ciężko. I co z tego? Mamy siebie. Wciąż leżałam przykryta tylko kołdrą z zamkniętymi oczami obok niego. Wiem ,że nie spał. Skutecznie nabierałam go ,że je to robię. Słyszałam jak szeptał ,że mnie kocha. Czemu wcześniej mi tego nie mówił? Nie wiem. Wiem jedno. Oboje jesteśmy tym samym. Kocham go. Już nie jest bratem którym nigdy nie był.

Second Part

1.

Jane siedziała sama w pokoju. Evan poszedł do pracy, a ona rzuciła szkołę. Przeszłość dawała im się we znaki. Album ze starymi zdjęciami niewiele pomagał. Dowiedziała się tylko ,że oboje są z Nowego Jorku. Niewiele jej to pomogło zwarzywszy na to zwarzywszy na to ,że ich małe miasteczko znajdowało się w tym samym stanie co Nowy Jork. To nie było najważniejsze. Osoby z przeszłości, o nieznanych imionach, twarzach, głosach. Powracały w snach.

***

Nie martwiłam się o to co będzie ze szkołą, nauką. A po co mi matura? Wszystko czego potrzebuję już wiem. Oboje z Evan’em uzgodniliśmy: Jak najszybciej wyjechać. Stąd, ze stanu, gdziekolwiek. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Zbiegłam na dół, pewna ,że to Evan. Moje zdziwienie nie miało granic kiedy okazało się ,że to Patrick. Cholera! Mogłam być ostrożniejsza.

-Hej.– Patrick miał nieco speszoną minę. Trzymał ręce w kieszeni, nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Zrobiło mi się go żal.

-Hej. Wejdziesz?– kiedy już znalazł się w pomieszczeni jego zmieszanie nadal nie minęło. Nie wiem czemu. Moja koszula i leginsy to jakiś dziwny strój? Zaproponowałam mu żeby usiadł co uczynił z wyraźną ulgą.

-Nie było cię. Bałem się że może coś ci się stało. Jeździsz dużo na motorze, a kiedy zobaczyłem go na podjeździe to jakoś tak głupio mi się zrobiło i chciałem zawrócić, no…

-Nie musisz się tłumaczyć. To miło, że przyszedłeś. Tylko, że nie jestem chora, nic mi właściwie nie jest.– uśmiechnęłam się.

-Więc ,czemu nie chodzisz do szkoły?

-Och, jakby to…– intensywnie myślałam jak nie wkopać Evan’a i siebie. Nagle jednak wszystko wydało mi się mało prawdopodobne ale musiałam to powiedzieć.-… Rzuciłam szkołę.– Mina Patrick’a mówiła sama za siebie. Na pewno będzie mnie próbował od tego odwieść.

-Ale dlaczego? Jane, masz ….No dobra też bym tak chciał– Patrick oklapł. Odetchnęłam z ulgą. Nie jest tak źle.

-No widzisz…Nam odpowiada takie życie…

-Nam?– jak zwykle powiedziałam trochę więcej niż chciałam. Jak na zawołanie zadzwonił mój telefon. Zgadnijcie kto dzwonił.

-Cześć, kotku.

-Cześć, kochanie.– odparłam zrezygnowana.

-Coś się stało? Bo wiesz coś niezbyt dobrze cię słychać albo masz zły humor.

-Bo wiesz wpadł Patrick no i…

-JANE! Jadę dwieście na godzinę! Nie mam zamiaru jechać szybciej, ale wiesz, że jestem w stanie to zrobić!- Evan zaśmiał się wcale tego nie ukrywając.

-Evan! Masz natychmiast zwolnić, słyszysz?!

-Czyli wszystko z tobą w porządku. Tylko tyle chciałem wiedzieć. Nie panikuj. Wyjdź gdzieś. Z Patrick’iem. Nie żebym nie był zazdrosny ,ale należy ci się odpoczynek. Pa, kochanie. Będę o siódmej.

Popatrzyłam na Patrick’a. Siedział nieźle na mnie wkurzony. Cóż. Nie dziwię mu się. Jednego dnia do niego zarywam, ad drugiego on dowiaduje się ,że jestem z kimś.

-Nie gniewaj się. Kocham go. Nie chcę tracić naszej znajomości…– przestań, przestań gadać!- …więc może moglibyśmy zostać przyjaciółmi?– spróbowałam się uśmiechnąć. Musiało to wyglądać komicznie. Niska, w za dużej koszuli, rozczochrana, z telefonem jak z tarczą. No i tylko mi tego brakowało żeby zaczął się śmiać. Naprawdę. Patrick zaczął się ze mnie śmiać.

-Jestem zły, jak cholera, ale kiedy tak stoisz i mnie przepraszasz ,że kochasz kogoś innego to jestem wściekły na siebie!

-To masz ochotę na spacer po lesie? Wyjdziemy przez taras i pogadamy? Bo Evan chciał żebym gdzieś się rozerwała skoro już jesteś.– uśmiechnęłam się najsłodziej jak umiałam. Wiedziałam że się zgodzi.

***

Kolejną zaleta naszego domu był taras. Ściślej to co znajdowało się za nim. Las modrzewiowy nie był oddzielony. Kiedy wychodziło się na taras wystarczało zaledwie dziesięć kroków i już się było w lesie. Nie chciałam stąd wyjeżdżać. Pogadam o tym z Evan’em. Może nam się uda? Sąsiadów praktycznie nie mamy, bo najbliżsi są dość trochę stąd. Więc czemu nie? Idąc po zwalonym pniu zahaczyłam stopą o jakąś gałąź. Gdyby nie interwencja Patrick’a nogę miałabym w gipsie. Nie będę ukrywać, że uścisk jego ramion był przyjemny. Natychmiast przypomniałam sobie o Evan’ie. Jego uścisk ramion był najmilszy. Cóż, podziękowałam i poszliśmy dalej.

-Wiesz odważny ten twój chłopak, że zostawia cię samą ze mną.

-Co masz na myśli?– popatrzyłam na niego zaniepokojona. A co jak się zorientował?

-Jesteś ładną dziewczyną. Wiesz, nie będę ukrywał, że mi się podobasz.

-Och…– udając skromną, prędzej czy później mu przyłożę jak nic.

Przez większość spaceru rozmowa kleiła się jako tako. Próbując cały czas unikać drażliwego tematu (Evan’a) zaczęliśmy rozmawiać o szkole i pogodzie. W końcu stwierdziłam ,że mi zimno i zawróciliśmy. Miałam nadzieję ,że koszmar skończy się po dotarciu do domu. Widać oczekiwałam zbyt wiele. Patrick nie miał zamiaru wyjść.

-Wiesz chciałbym poznać twojego chłopaka.– uśmiechnął się. Zmierzyłam go lodowatym spojrzeniem. Co prawda nic sobie z tego nie robił.– Jako przyjaciele powinniśmy znać swoich partnerów.

-Och, no tak oczywiście– wykrzywiłam usta w parodii uśmiechu. Miałam go serdecznie dość. Nie mam pojęcia dlaczego ale pomimo wszystkich moich chęci wampirza natura nie miała zamiaru się ujawniać. A jeszcze nigdy nie miałam takiej ochoty kogoś zabić za samo istnienie. Dzwonek do drzwi okazał się prawdziwym zbawieniem. –Nareszcie! – przytuliłam się do zaskoczonego Evan’a. Po chwili uśmiechnął się i mnie pocałował.

-Dasz mi wejść?– z lekkim westchnieniem pozwoliłam mu wejść, rzucić torbę w kąt i zdjąć marynarkę.

-Cześć!- wystartował Patrick nie dając już Evan’owi zdjąć butów. –Ty musisz być Evan?

-Cześć, tak to ja.– Evan spróbował się uśmiechnąć. Wyszła tylko marna parodia.

-To ja już może pójdę.– parodia uśmiechu musiała podziałać bo Patrick naprawdę zbierał się do wyjścia. Mój dobry humor powrócił wraz z pożegnaniem się z Patrick’iem. Z westchnieniem ulgi opadłam na kanapę. Evan uśmiechnął się, tym razem udanie.

-No i co cię tak bawi?– spytałam nie kryjąc zdziwienia. Nagle dotarła do mnie ostra woń krwi. Dla wampira nie jest to określony zapach, po prostu jest. Przeszywający i wywracający do góry nogami twoje zmysły. Zapach było wyraźnie czuć od Evan’a. Nie spiesząc się, powoli wstałam z kanapy i podeszłam do niego. Stał za barkiem, przeglądał mi się. Zapach był wyraźny. Wiedziałam jak wyglądam. Uśmiechnęłam się szerzej.

-Ach. Zorientowałaś się? No to szukaj. Gdzie schowałem niespodziankę?– Evan uśmiechnął się uśmiechem w którym uzębienie nie bardzo różniło się od mojego. Wyczulone zmysły prowadziły w stronę kołnierzyka koszuli. Niewiele się zastanawiając naderwałam go zębami. Faktycznie znajdowała się na nim ukryta plamka krwi. Jednak wciąż czułam że to nie źródło intensywnego zapachu. Po kołnierzyku nadszedł czas na mankiet. Jednak i on nie okazał się źródłem. Niecierpliwiąc się coraz bardziej rozerwałam koszulę nie bawiąc się w rozpinanie guzików. Niespodzianka nadal była przede mną ukryta. Na nieskazitelnym torsie Evan’a oprócz skóry i mięśni nie było krwi. Poddając się zarzuciłam mu ręce na szyję.

-Nie ma?– spytałam niewinnie i nie czekając na odpowiedź pocałowałam go. Objął mnie w tali.

-Jest.– Wciąż uśmiechając się rozwinął coś za moimi plecami. Poczułam jak coś mokrego dotyka mojej koszuli na plecach. Już wiedziałam. Powoli jak zwykle nie spiesząc się zdjęłam koszulę. Zostając w podkoszulku. Z tyłu widniała na niej rubinowa plama. Wiedząc już gdzie znajduje się źródło zapachu, sięgnęłam po to co trzymał w rękach. Nasze oczy nie traciły kontaktu. Okazała się to być płócienna chustka nasączona krwią, tak że aż kapało. Co za marnotrawstwo! Wciąż się uśmiechaliśmy.

***

Sen, coraz rzadziej okazywał się przyjemnością. Znów kogoś słyszałam. Mówił. Do mnie? Śmiał się. Po chwili twarze, uśmiechnięte smutne, jakby znajome. Nie znam ich! Znam? Znałam? Rodzina? Przyjaciele? Kim oni są? Machają rękami. Wołają. Zachęcają. Podejść? Ktoś płacze, przytula, ściska.

Po chwili szok. Ciała, krew…. Krew!!! Wszędzie! Cała droga. Boję się? Czy to ból? Boli. Boli!!!! Ktoś woła. Jane….

-Jane!

Gwałtownie usiadłam, próbując uspokoić oddech. Coś mokrego płynęło mi po policzku. Przytrzymałam kołdrę. Nie czułam chłodu choć jestem pewna ,że gdybym mogła to poczułabym jak omiata moje nagie plecy. Oparłam głowę na kolanach. Dopiero teraz dotarło do mnie, że Evan głaskał mnie po głowie. Przytuliłam się do niego. To coś mokrego znów płynęło mi po policzku i nie chciało przestać płynąć. Przyzwyczajona do snu zasnęłam wtulona w Evan’a.

***

Kiedy schodziłam zaspana na dół, wlokąc za sobą kołdrę usłyszałam jak Evan krzyczy żeby ktoś sobie poszedł po czym moje uszy przeszył dźwięk tłuczonego szkła. Będąc już na dole zobaczyłam Evan’a siedzącego załamanego na krześle.

-Co się stało?– spytałam cicho.

-Jane…. Przeszłość.

-Co?– usiadłam zdziwiona na schodach. Moje jedyne okrycie stanowiła w tej chwili kołdra.

– Przeszłość nas dogania. Ciebie i mnie.

-Dogania? Czyli te sny, twoje wizje….

-Tak. To jest przeszłość. Chyba czas żeby wszystko wyjaśnić.

***

Kiedyś żyłam jak normalna dziewczyna. Miałam rodziców, nigdy rodzeństwa. Jechaliśmy gdzieś, było ślisko i mokro. Był wypadek, straszny wypadek. Nie z naszej winy. Auto wracających z imprezy chłopaków. Powód naszego wypadku. Nikt by nie przeżył, gdyby w tym aucie nie było Evan’a. Widząc co się stało chciał uratować kogo się da. Akurat, tylko tyle mógł zrobić. Tym kogo uratował byłam ja. Ponieważ nie mógł mnie zostawić samopas, bo na pewno wymordowała bym trochę ludzi, postanowił zostać moim „bratem”. Po przebudzeni kiedy oprócz tego jak się nazywam nic nie pamiętałam. Więc udało mu się wmówić mi że jest moim bratem. Dalej potoczyło się inaczej niż przewidział. Poznając mnie coraz lepiej z dnia na dzień w końcu poczucie obowiązku przerodziło się w miłość. Evan musiał się nieźle natrudzić żeby zebrać wszystkie zdjęcia, wycinki z gazet. Potwierdzały one tylko jego słowa. Koszmar również. Co ciekawe kiedy tylko upewniłam się, że to prawda mój spokój powrócił. Koszmary stały się teraz normalnymi snami, wizje Evan’a ustąpiły.

***

Znów trzymałam album na kolanach. Tym razem bardziej z samej ciekawości niż niepokoju. Evan na górze zajmował się sprawami firmy. Ludzie na fotografiach byli zazwyczaj uśmiechnięci. Zaciekawiona przyglądałam się ich ubraniom, rzeczom. Na jednej z fotografii znajdowała się uśmiechnięta kobieta w szpitalnej koszuli, tuląca do siebie noworodka. Podpis, na plastrze u dołu zdjęcia głosił „Malutka Jane w ramionach zadowolonej mamy”. Uśmiechnęłam się. Byłam ładnym dzidziusiem.

***

Wino, świece. Siedzieliśmy razem z Evan’em na tarasie. Jeszcze przed chwilą było słychać nasz śmiech. Dziś po południu odwiedziło nas dwoje ludzi. Mężczyzna i kobieta. Nie byli naćpani, po prostu potrzebowali kasy. Ich krew przywróciła nam dobry humor. Wspominaliśmy stare czasy kiedy Evan udawał mojego brata, a ja grzeczną siostrzyczkę. Nagle w aurze dobrego samopoczucia pojawiła się nitka złości. Evan zmarszczył nos. Och ,tak. Coś się święciło. Był wampirem dłużej niż ja. Nagle pojawił się również dziwny zapach. Ciężka, oleista woń. Nie to co krew, albo zapach Evan’a. Kiedy tak zastanawiałam się co się dzieje, nie usłyszałam trzasku łamanej gałązki. Dobiegł mnie dopiero cichy warkot. Szybko spojrzałam w stronę z której dochodził. Para oczu wpatrywała się we mnie. Kolejne gałązki pękały pod ciężarem łap. Nie psich, nie kocich. Nawet nie wilczych. Wtedy właśnie wtedy prze umył błysnęła mi myśl. Znam ten zapach, te oczy. Na kilka kroków przede mną pojawił się wilk. Wilk? To było za duże na wilka. Niepewna co to jest, powoli wstałam zrzucając z siebie koc. Evan powoli poniósł rękę żebym się nie ruszała. Wilk warkną w jego stronę. On nie zważając na to wstał. Nie powoli jak ja. Szybko. Postąpił krok w stronę wilka. Wiedziałam co chce zrobić. Niektóre wampiry mają dar. Evan praktycznie nie korzysta ze swojego. Ograniczanie myśli. Czułam, że jeżeli spróbuje to coś pójdzie nie tak.

-Nie! –obydwoje popatrzyli się na mnie. Evan ze zdziwieniem wilk ze złością.– Idź! Odejdź! – zwróciłam się w stronę wilka. Patrzył na mnie przez chwilę, a kiedy już myślałam że się na mnie rzuci, odszedł. Po prostu sobie poszedł.

***

-Co to było?!!- zasunęłam szklane wyjście na taras. Evan tylko smutno się uśmiechną.

-Wilkołak. Kolejna rzecz, o której powinienem był ci powiedzieć.

-Rzecz? Czy ty wiesz co…

-Wiem, Jane. Wiem co czujesz przy Patrick’u. Złość prawda, albo radość. Może nawet obydwa naraz. Ja czuję złość.

-O czym ty…. Skąd wiesz? O co tu chodzi?!- byłam coraz bardziej poirytowana.

-To Patrick jest wilkołakiem.

Musiałam usiąść, bo nogi się pode mną ugięły.

***

Dzwonek do drzwi. Niepewne spojrzenie na Evan’a. W drzwiach stał Patrick.

-Cześć! Pomyślałem, że wpadnę.– miał lekko podkrążone oczy.

-W-wejdź.– spróbowałam się uśmiechnąć.

-Coś się stało?– Patrick był już w środku.

-Tak, stało się. Ty się stałeś!- Evan swoim sposobem stał oparty o barek.

-O czym ty mówisz?

-Dobrze wiesz. Wczoraj zepsułeś nam bardzo miłą kolację.– Evan zachowywał spokojny ton. Patrick też wyluzował.

-A co było w kieliszku? Krew? Twoja, Jane?

-Co? Patrick co ty….

-Wybacz, Jane. Ktoś dokonał błędu w obliczeniach. Widzisz wzięto cię za śmiertelnika. Ja zawsze wiedziałem, że oni nie myślą.

Patrick jednym skokiem znalazł się przy Evan’ie. Zdezorientowana nie wiedziałam co robić. Zaczęli się tłuc. Moje wrzaski żeby przestali były oczywiście na nic. Z osłupienia wyrwał mnie dopiero dźwięk rozbitej szyby. To co kiedyś było szklanym przejściem na taras teraz błyszczało w słońcu jak diamenciki. Ostry zapach krwi jeszcze bardziej przywrócił mi zmysły. Pobiegłam na pole. Wyczułam krew Evan’a i zapach który musiał być krwią Patrick’a. Kiedy w końcu udało mi się chwycić ich za kołnierze i szarpnąć tak żeby się rozdzielili tylko siła woli pozwalała mi nie rzucić się na nich.

-Dosyć! O co wam chodzi? Tak to teraz znamy nasze sekrety pobijmy się! Inteligentne, że nie wiem jak. No kurwa, jak dzieci!

***

Do dziś wspominam jak to się skończyło. Evan i Patrick się pogodzili. Patrick czasem nas odwiedza, ale nie ma między nami przyjaźni. To tylko znajomy. W podobnej sytuacji. Nie wyjechaliśmy. Po co? Żeby znów zaczynać „normalność”? To zbyt nużące.

 

 

Od autorki:

Chciałam tylko przedstawić swoją wizję świata wampira. Swoją skromną wizję jego odczuć, jego, ucieczki. Życiem tego nazwać nie można. Bądźmy poważni. Wampiry mogą próbować żyć naszym życiem. Nawet jeśli choćby nie wiem jak nas przypominały, nigdy im się to nie uda. Dlaczego? Na tym polega właśnie ich urok. Jedni piszą o walce wampir-wilkołak, inni o miłości wampir-człowiek, inni po prostu o wampirach. Ja chciałam skupić się odczuciach wampira wobec środowiska i w ogóle na jego uczuciach. Niestety mogę mówić tylko za stronę żeńską. Mimo to mam nadzieje ,że się podoba.

Koniec

Komentarze

To chyba Twój drugi tekst o wampirach.
Z moje strony --- brawa za podejście do tematu. Za sprzeciw wobec chały a la pani Stephenie. Co nie znaczy, że temat mnie wciąga --- wampiry są mi praktycznie obojętne.

Do tematyki wampirycznej nic nie mam. Po co jednak te angielskie wstawki? "Another teen story", "First Part" - czemu to ma służyć? Chyba lepiej by było, skoro tekst jest po polsku, tytuł i że "część pierwsza" też napisać po polsku? Tak poza tym: młodzieżowa ta proza. Ale zdaje się, wszystkie prozy na ten temat są dla młodzieży. Więc dobrze. Pozdrawiam.

No, tak. Troszkę przesadzam z j. angielskim. Muszę się bardziej kontrolować, bo przecież nasz polski jest piękny. Dziękuje, za uwagę. ;D

Iron Maiden?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka