- Opowiadanie: Aineko - Weź ją za rękę

Weź ją za rękę

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Weź ją za rękę

Na całym świecie nie ma chyba nic smutniejszego, niż samotna gra w klasy. Co z tego, że kamyk upadł wprost na linię, oddzielającą dwa kwadraty wyrysowanej patykiem na ziemi planszy do skakania? W normalnej grze już ktoś krzyczałby: „Skusiłaś! Dotknęło kreski! Moja kolej!” Ale to nie była normalna gra. Ola w zasadzie nie musiała wcale rzucać kamykiem, by móc skakać. Rzucała tylko z przyzwyczajenia.

Co to za głupie podwórko, na którym w ogóle nie ma dzieci?! Rzecz jasna nie poznikały nagle. Nigdy ich tu nie było. Tak się niefortunnie złożyło, że akurat w tej bramie wszystkie kamienice tworzące podwórko – studnię zamieszkane były przez starszych ludzi. Dla Oli kategoria „starszych ludzi” obejmowała zarówno siwe, niemrawe staruszki, jak i trzydziestoparoletnich mężczyzn bez stałego zajęcia, którzy ubrani w kurtki ze skóropodobnego materiału, śmierdzący tytoniem i alkoholem, obmacywali w bramie nieco zbyt mocno umalowane, chichoczące kobiety.

Nikt tu nie miał dzieci, ani wnuków. A nawet jeśli miał, to daleko. Pewnie za granicą. Ola swego czasu często słyszała, jak to fajnie jest za granicą. Kiedy ktoś chciał sobie poprawić humor, to wybierał się za granicę a tam czekała nowa praca, nowy dom, nowy mąż, nowa żona, nowe dzieci i wszystko było dobrze. Więc może tam, za granicą, czekali też nowi rodzice i nowi dziadkowie, dlatego tu nie było nikogo w jej wieku. Zrobili tak, jak robią dorośli. Poszli gdzieś, gdzie jest im lepiej.

Ola nie miała pojęcia, jak ci wszyscy ludzie dostawali się za granicę. Oczywiście w zerówce słyszała o samolotach i innych krajach. Tata również czasami pokazywał jej coś w atlasie i opowiadał o podróżach. Nie potrafiła sobie jednak wyobrazić, by za granicę można było dostać się ot tak, zwyczajnie, wsiadając do jakiejś maszyny i jadąc. To było zbyt prozaiczne, w ten sposób można było dotrzeć do przedszkola, a nie do mitycznej krainy zwanej Zagranicą. Ola nikomu o tym nie mówiła, ale w głębi duszy podejrzewała, że wszyscy, którzy tam trafili, znali po prostu specjalny sposób – jakieś tajemne zaklęcie, albo ukryte drzwi. Nigdy szczególnie nie zależało jej na odkryciu tego sposobu. Do niedawna bardzo lubiła swoje życie tutaj a i teraz uważała, że nie jest takie złe. Tylko że teraz nie miała już z kim grać w klasy…

– Co robisz na dworze w taką brzydką pogodę?

Ola drgnęła na dźwięk tego głosu i nerwowo odwróciła głowę.

– A, to ty – mruknęła już uspokojona, rozpoznając znajomą sylwetkę w czarnym habicie.

Ola zazwyczaj zwracała się na „ty” do starej siostry Klementyny, chyba, że akurat przypomniała sobie uwagi taty. Zmieniała wtedy formę na grzeczniejszą, by dwa zdania później znów powrócić do bezceremonialnego „tykania”. Siostra Klementyna na szczęście się nie obrażała.

– Popatrz na te chmury, zaraz zacznie padać.

Dziewczynka wzruszyła ramionami. Stara zakonnica była nawet fajna, ale niestety była też dorosła, więc oczywiste, że czasami marudziła.

– Jak zacznie, to pójdę do domu – odparła rozsądnie.

– Paskudne masz wakacje w tym roku – użaliła się nad nią siostra Klementyna. – Ciągle chmury i chmury. Kiedy właściwie ostatnio świeciło słońce?

Ola zastanowiła się nad tym przez chwilę i ze zdumieniem stwierdziła, że nie pamięta. Zaraz jednak coś innego zaprzątnęło jej myśli.

– Jak tu weszłaś? – zapytała podejrzliwie.

– Jak to: jak? – zdumiała się siostra Klementyna. – Zwyczajnie, przeszłam przez bramę.

– Nie widziałam cię…

Faktycznie, Ola grała w klasy na placyku pośrodku podwórka i powinna była zauważyć siostrę Klementynę. Koślawa ławka pod odrapanym murem, na której obecnie siedziała zakonnica znajdowała się dokładnie naprzeciwko bramy. By zająć tam miejsce należało przejść przez całe podwórko.

– Oj Ola, Ola… – siostra Klementyna pokręciła głową z uśmiechem.

– No co?! – naburmuszyła się dziewczynka.

– Tak się zajęłaś skakaniem, że nawet mnie nie zauważyłaś?

– Nieprawda! Broniła się odruchowo, jednak wiedziała, że siostra Klementyna prawdopodobnie ma rację.

Musiało być tak, jak mówi, bo przecież ludzie nie potrafią pojawiać się znikąd. Nawet zakonnice.

– Robi się późno – zmieniła temat stara kobieta. – Nie powinnaś wracać do domu?

Ola zorientowała się, że od dłuższej chwili bezwiednie zmazuje podeszwą buta swoją misternie wyrysowaną planszę do skakania.

– Bo ja wiem… – odparła po namyśle.

Z ledwie widocznym wahaniem podeszła do ławki na której siedziała zakonnica. Skoro zmazała planszę, nie miała już pretekstu, by dalej sterczeć pośrodku małego podwórka. Usiadła obok siostry Klementyny i majtała nogami, wpatrując się uparcie w skądinąd nieszczególnie ciekawą resztkę trawy pod ławką. Była wdzięczna swojej towarzyszce, że o nic już nie zapytała i nie usiłowała zmusić jej do mówienia, jak to mieli w zwyczaju niektórzy dorośli. Im bardziej oni naciskali, tym bardziej Ola zamykała się w sobie. Siostra Klementyna nie naciskała i pewnie dlatego dziewczynka odezwała się w końcu, wciąż nie podnosząc wzroku.

– Nie chcę przeszkadzać tacie – wymamrotała.

– W czym przeszkadzać? – spytała łagodnie siostra Klementyna.

– Ja… Nie wiem właściwie.

W ciszy, która zapadła odezwało się przenikliwe cykanie pierwszego wieczornego świerszcza. Ola zdziwiła się przelotnie. Wiedziała, że można usłyszeć świerszcze na łące, ale chyba pierwszy raz zwróciła uwagę, że są także tutaj, na tym paskudnym podwórku otulonym ze wszystkich stron brudnymi i odrapanymi murami kamienic.

– Tata jest fajny – kontynuowała cicho. – Ale bardzo się ostatnio smuci. Pewnie tęskni za mamą.

– Na pewno – zgodziła się siostra Klementyna. – Ty też przecież tęsknisz, prawda?

– No… Tak, ale…

– Ola! – rozległ się z góry męski głos. – Co tam robisz tak długo?! Przecież już całkiem ciemno! Chodź szybko na kolację!

– Już, tato! – odkrzyknęła dziewczynka. – Już idę!

Zeskoczyła z ławki i pomachała siostrze Klementynie ręką na pożegnanie. Kiedy wbiegła w prostokąt światła rzucany na ziemię przez jedno z rozjarzonych blaskiem okien usłyszała jeszcze, że zakonnica woła ją po imieniu. Nie tyle zmysłem słuchu, co dziecięcym instynktem wyczuła ledwie uchwytne napięcie w jej głosie.

– Ola! – krzyknęła siostra Klementyna. – Ola, zaczekaj!

Dziewczynka odwróciła się, lekko zaniepokojona. Nie widziała dobrze w ciemności, jednak zdawało jej się, że siostra Klementyna nie patrzy na nią, ale tuż obok niej, na ziemię. Pomyślała że może leży tam jakiś kamień, albo coś innego, o co można się potknąć, a zakonnica po prostu chciała ją ostrzec i uchronić przed upadkiem, niczego takiego jednak nie zauważyła.

– Co? – spytała niezbyt uprzejmie, nie doczekawszy się wyjaśnienia.

– Nic – westchnęła siostra Klementyna z dziwną mieszaniną smutku i ulgi. – Nic dziecko, idź już.

Ola wzruszyła ramionami jak zwykle, gdy ktoś z dorosłych zachowywał się w jej mniemaniu dziwnie i pobiegła do domu, myśląc już tylko o jajecznicy, którą miała dostać na kolację.

 

***

Słońce najwyraźniej w ogóle nie zamierzało tego lata wyjść zza chmur. Nic nie wskazywało też na to, by na podwórku miał pojawić się ktokolwiek, nadający się na towarzysza zabaw. Wyciągnięcie taty na lody, do parku, kina, czy choćby na zwykły plac zabaw okazało się niemożliwe. Spędzał urlop siedząc w domu i patrząc w ścianę, ledwie zmuszał się do wykonywania podstawowych prac domowych. Ola nie chodziła głodna ani brudna, jednak jej więź z ojcem słabła z dnia na dzień. Dziewczynka uważała, że to trochę niesprawiedliwe. Przecież oboje cierpieli tak samo, powinni trzymać się razem a nie oddalać od siebie. Podejrzewała jednak, że nie zdoła wyłożyć mu swojego punktu widzenia tak, by się nie rozzłościł, więc nawet nie próbowała.

Całymi dniami bawiła się teraz na podwórku. Zrezygnowała z samotnej gry w klasy. Zbyt bardzo bolało ją wspomnienie chwil, w których miała kogoś, z kim mogła to robić. Zamiast tego ćwiczyła fikołki na trzepaku tak długo i uparcie, aż zaczynało jej się kręcić w głowie.

Siostra Klementyna odwiedzała ją teraz prawie codziennie. Pojawiała się zawsze tak samo cicho i bezszelestnie. Choć Ola zaczęła w pewnym momencie zwracać na to szczególną uwagę, nigdy nie widziała jej przechodzącej przez bramę. Podejrzewała, że siostra Klementyna mogła specjalnie wyczekiwać na moment jej nieuwagi, by wystraszyć ją swoim nagłym pojawieniem się, ale nie znalazła odpowiedzi na pytanie, po co właściwie miałaby to robić. W końcu po prostu przyzwyczaiła się i przestała okazywać zaskoczenie. Spodziewała się, że siostra Klementyna przestanie się wygłupiać, jak zobaczy, że jej sztuczki nie robią już wrażenia. Nie przestała.

Te wizyty z jednej strony cieszyły dziewczynkę. Kontakt z innym człowiekiem dobrze jej robił, jednak wolałaby zdecydowanie kogoś w swoim wieku. Zaprzęgnięcie starej zakonnicy do zabawy nie wydawało się najlepszym pomysłem nawet dla niezbyt jeszcze ograniczonej konwenansami Oli. Zresztą siostra Klementyna też zrobiła się jakaś dziwnie przygaszona. Dziewczynka zastanawiała się nie raz, po co ona tak często tu przychodzi, skoro zupełnie nie jest chętna do rozmowy. Siedzi tylko i gapi się tymi swoimi starczymi, wyblakłymi oczami. Gapi się, ale nigdy wprost na Olę, tylko zawsze tuż obok tak, jak wtedy, kiedy zatrzymała ją bez powodu przed drzwiami kamienicy.

– Co się tak siostra patrzy? – fuknęła dziewczynka pewnego razu.

„Co się tak patrzysz” mogłoby zabrzmieć jednak zbyt obcesowo, więc Ola przypomniała sobie na chwilę o grzecznościowej formie.

– Jak ktoś bardzo tęskni za drugą osobą, to to widać – odparła zakonnica zagadkowo.

– Eeeetam – mruknęła Ola odrobinę urażona.

Przecież tak bardzo starała się być dzielna i nie okazywać smutku.

– Brakuje ci mamy, prawda?

– No pewnie – odrzekła nie bardzo wiedząc, do czego zmierza ta rozmowa.

– Ale Agnieszki bardziej…

– Skąd wiesz?! – zdumiała się dziewczynka.

Siostra Klementyna uśmiechnęła się.

– Widzę – powiedziała.

– Jak…?

– Po prostu. Ja już widzę. Ty też zobaczysz.

Ola nie odpowiedziała. Nie rozumiała, w jaki sposób będzie mogła zobaczyć własną tęsknotę. Nie mieściło jej się to w głowie i właściwie miała już dość siostry Klementyny, jej ciągłej obecności i dziwnego milczenia przerywanego jedynie od czasu do czasu jeszcze dziwniejszymi uwagami. Nie wiedziała już, czy woli jej towarzystwo na podwórku, czy ciężką atmosferę, jaką stwarzał w domu ojciec.

 

Pochmurne dni mijały a jeden był tak podobny do drugiego, że dziewczynka zupełnie straciła rachubę. Ojciec od wypadku przestał przerzucać kartki kalendarza, jakby tym sposobem usiłował zakląć czas, sprawić, by znowu był ranek piętnastego czerwca. Gdyby mógł cofnąć się do tego momentu i zrezygnować z wyjazdu na ten cholerny piknik! Nie wsiedliby do samochodu a jego żona i starsza córka nadal byłyby z nimi.

Z jakiegoś powodu Ola wiedziała, że ojciec tak właśnie myśli, choć nigdy jej tego nie powiedział. Być może z początku nawet myślała podobnie, nie pamiętała dokładnie. Potem starała się nie rozpaczać, nie rozpamiętywać, myśleć jak najmniej, nie wspominać. Porzuciła wszystkie czynności, które wykonywała wspólnie z Agnieszką. Gra w klasy była ostatnią zabawą, z której zrezygnowała. Nie nosiła jej ubrań, choć przecież mogła – między nimi był jedynie rok różnicy, miały podobny wzrost i posturę. W miarę swoich skromnych, dziecięcych możliwości pozbyła się wszystkiego, co przypominało jej siostrę. Tata nie pozwolił niczego wyrzucić, więc pochowała co się dało. Oczywiście nie zapomniała, nie sposób zapomnieć o własnej siostrze po upływie zaledwie dwóch miesięcy. Były przecież nierozłączne – jedyne dzieci na tym ponurym podwórku. Nie zapomniała, jednak w jakiś sposób wiedziała, że jeśli nie okiełzna rozpaczy od razu, nie zrobi tego już nigdy.

Pewnie dlatego niepokojące symptomy zauważyła najpierw u ojca, który – jak czuła – nie miał nawet zamiaru godzić się ze śmiercią najbliższych.

 

***

Od rana padał deszcz, Ola jednak nie chciała siedzieć w domu, wzięła kawałki białej kredy i wyszła na klatkę schodową. Rysowanie po małych, ułożonych mozaikowo, poodpryskiwanych i brudnych czarno – białych kafelkach było może trudne, ale nie niemożliwe. Wystarczyło tylko wyobrazić sobie te fragmenty rysunku, których naprawdę nie było. Niestety, nie mogła przyciskać kredy mocniej, bo potem trudniej byłoby jej to wszystko zetrzeć. A zetrzeć oczywiście zamierzała. Zdawała sobie sprawę, że rysowanie po podłodze klatki schodowej jest nieładne i obiecała sobie, że po skończonej zabawie dokładnie posprząta. Nie bała się, że ktoś z sąsiadów na nią nakrzyczy. Starsze panie, powykręcane chorobami o trudnych nazwach, nie opuszczały swoich mieszkań, zwłaszcza w taką pogodę a pozostali sąsiedzi byli z gatunku tych, którzy zupełnie nie przejęliby się dzieckiem siedzącym na klatce schodowej, choćby nie wiadomo co tam robiło.

Sama nie zauważyła kiedy pojedyncze obrazki zaczęły łączyć się ze sobą w długie wielowątkowe opowieści. Wymyślała sobie historie, jednocześnie ilustrując je niewyraźnymi, kredowymi rysunkami. Bawiła się tak bardzo długo. Robiło się ciemno, coraz słabiej widziała już swoje obrazki, wstała wiec z podłogi, by zapalić światło. W tej samej chwili drzwi jej mieszkania otworzyły się. Spodziewała się zobaczyć swojego ojca, zamierzającego zawołać ją do domu, jednak ku swemu niebotycznemu zdumieniu dostrzegła wychodzącą siostrę Klementynę.

– Niemożliwe! – powiedziała głośno.

Dopiero wtedy ojciec wychylił się z przedpokoju na tyle, by mogła zobaczyć fragment jego twarzy.

– O, Ola – ucieszył się. – Tu jesteś! Już miałem iść cię szukać. Co się stało? Co jest niemożliwe? Coś ty nawyprawiała na tej podłodze?!

– Niemożliwe, że ona u nas była! – wyjaśniła stanowczo dziewczynka ignorując ostatnie pytanie i wskazując na siostrę Klementynę, która tylko uśmiechnęła się łagodnie.

– Ola! – upomniał ją ojciec. – Bądź grzeczna! To nie jest żadna „ona”, tylko siostra Klementyna! I nie wolno pokazywać palcem!

– No dooobra… – mruknęła, jednak szybko powróciła do poprzedniego tonu. – Ale to niemożliwe! Jak wychodziłam, to jej… znaczy… siostry Klementyny u nas nie było. Siedzę tu calutki czas i nie widziałam, jak wchodziła!

– Patrząc na twoje dzieła wnioskuję, że byłaś po prostu zbyt zajęta i mnie nie zauważyłaś – uśmiechnęła się zakonnica, zanim do ojca dotarło, co Ola próbuje mu powiedzieć.

– Siostra Klementyna przyszła w odwiedziny – rzekł tylko. – A ty szybko posprzątaj podłogę i chodź do domu.

Po tych słowach zamknął drzwi. Stara zakonnica jednak nie ruszyła się z miejsca. Stała i patrzyła na dziewczynkę bez słowa.

– To z moim tatą też rozmawiasz? – zapytała podejrzliwie mała i rozejrzała się za szmatką do podłogi, którą przezornie zabrała wcześniej z domu.

– Rozmawiam z każdym, kto potrzebuje rozmowy.

Ola miała jeszcze wiele pytań, jednak siostra Klementyna nagle, jakby sobie o czymś przypomniała, po prostu bez pożegnania zbiegła ze schodów z szybkością absolutnie nieadekwatną do starczego wyglądu. Ola czekała na skrzypnięcie ciężkich drzwi klatki schodowej, jednak nie doczekała się. Pewnie były otwarte, pomyślała. Na pewno.

Kiedy wróciła do domu ojciec nie wyjrzał do niej z pokoju. Zawołała go, jednak nie usłyszała odpowiedzi. Zaniepokojona zaczęła biegać po mieszaniu i w końcu znalazła go skulonego na niewielkiej starej kanapie w pokoju, który mama żartobliwie nazywała garderobą. Z trudem w ogóle go zauważyła, bowiem w pomieszczeniu było całkowicie ciemno. Ojciec nie poruszył się kiedy weszła, nie odezwał się do niej, nie dał żadnego sygnału, że w ogóle ją dostrzegł.

– Tato – odezwała się drżącym głosem i podeszła bliżej. – Co się stało? Jesteś chory? Coś cię boli?

Wyciągnęła rękę, by zapalić lampę stojącą na stoliku koło kanapy.

– Nie!

Podskoczyła z przerażenia. Może nawet cicho krzyknęła. Dopiero po chwili zorientowała się, że ten ochrypły dźwięk wydał jej własny ojciec, nie ktoś obcy ukryty w mroku. Serce biło jej jak oszalałe.

– Nie… światło – rzekł ojciec, tym razem ledwie słyszalnym szeptem. – Tylko nie światło…

Osłabła z ulgi do tego stopnia, że nogi odmówiły jej posłuszeństwa i opadła bezwładnie na kanapę koło ojca.

– Tato, co się stało? – zapytała ponownie, gdy była już w stanie się odezwać.

– Nic… nic się nie stało.

– Siostra Klementyna powiedziała ci coś przykrego?

– Ja ją… ja ją ciągle… – Ola z przerażeniem zorientowała się, że jej ojciec płacze. – Ja ją ciągle widzę!

– Siostrę Klementynę?! – dziewczynka czuła, że coraz mniej rozumie. – No tak, często przychodzi. Ale jeśli ona cię zasmuca, to możemy jej powiedzieć, że już nie chcemy, żeby…

– Twoją matkę. Ciągle widzę twoją matkę!

Ola zamilkła zszokowana. Poczuła, że kręci jej się w głowie. A może to świat przewrócił się do góry nogami. Tuż po wypadku to ojciec właśnie oswajał ją z myślą, że mamy i Agi już nie ma. Siostra Klementyna też była przy niej w zasadzie cały czas, ale niewiele mówiła na temat wypadku, nie starała się łagodzić bólu po stracie najbliższych. Ojciec tłumaczył, że od teraz będą sobie musieli radzić sami, że mama i Agnieszka nie wrócą. Nigdy nie robił jej złudnych nadziei, był z nią szczery i to chyba dzięki temu tak szybko się pozbierała. Wiedziała, czy może raczej czuła, że tata radzi sobie gorzej niż ona, jednak mimo tego nigdy głośno nie oddawał się fantazjom o niemożliwym przecież powrocie żony i córki.

– Widzisz… mamę? – zapytała głucho. – Na… na zdjęciach, tak?

Wiedziała, że nie na zdjęciach. Ojciec trzymał je wszystkie, ale nigdy nie oglądał.

– Jest ze mną – szeptał teraz gorączkowo. – Jest ze mną cały czas, a kiedy pali się lampa, spogląda na mnie… ze ściany.

Ze ściany… ze ściany… Dziewczynka myślała gorączkowo. Nie przypominała sobie, by gdzieś na ścianie wisiało jakiekolwiek zdjęcie mamy.

– Powiesiłeś tak? – szepnęła, sama już bliska łez. – Zdejmij, tato! Zdejmij zdjęcie i nie płacz już!

– Siostra Klementyna mówi, że ona wróci… Będziemy znowu razem…

Tego już było za wiele. Ciałem dziewczynki wstrząsnął niekontrolowany szloch. Zaczęła krzyczeć tak, jak chyba nigdy wcześniej.

– Nie! – wrzasnęła histerycznie. – Sam mówiłeś! One nie wrócą! Przestań tak mówić! Przestań! Przestań natychmiast! Nie mów tak nigdy! Ta głupia zakonnica kłamie!

Zorientowała się, że z całej siły szarpie ojca, ten jednak nie reagował. Opanowała się, teraz tylko szlochała cicho.

– Sam mówiłeś – wyszeptała. – Ich już nie ma. Czemu mówiłeś, że nie wrócą a teraz mówisz inaczej?

– Bo ją widzę – ojciec mówił teraz jeszcze ciszej, niż ona. – Widzę twoją mamę, a siostra Klementyna mówi, że nie oszalałem, że mama naprawdę chce do nas przyjść. Chce do nas wrócić. Dlatego ją widzę.

– Ta zakonnica jest głupia! – krzyknęła znowu dziewczynka. – Wariatka! Jak ktoś umrze, to już go nie ma! Sam mówiłeś!

– Mówiłem – wybełkotał. – Mówiłem… Ja… nie wiem. Nic już nie wiem…

 

Ola obudziła się rano przeraźliwie zmarznięta i zdrętwiała. Przez chwilę leżała zdezorientowana, próbując ustalić, dlaczego nie znajduje się w swoim łóżku i co się właściwie stało. Szybko jednak oprzytomniała i przypomniała sobie wydarzenia z poprzedniego wieczoru. Cicho, żeby nie obudzić śpiącego obok w niewygodnej pozycji ojca, wstała z kanapy i przeszła się po całym mieszkaniu, uważnie badając ściany. Zamierzała jak najszybciej zdjąć z niej zdjęcie mamy, które – jak sądziła – jej ojciec powiesił gdzieś w chwili słabości, jednak żadnego zdjęcia nie znalazła. Nie natknęła się też na nic innego, co mogłoby wyjaśnić dziwną uwagę ojca o tym, że mama wpatruje się w niego ze ściany.

Choć dziewczynka zasnęła w ubraniu i bez wieczornej kąpieli, nie pomyślała nawet o jakiejkolwiek toalecie. Nie zostawiła ojcu żadnej wiadomości i zupełnie zlekceważyła burczenie w żołądku. Wybiegła na podwórko, zdecydowana za wszelką cenę powstrzymać siostrę Klementynę przed ponownym złożeniem im wizyty. Zrezygnowała z zabawy na trzepaku i ze wszystkich form aktywności mogących zaabsorbować ją na tyle, by przegapiła przechodzącą przez bramę zakonnicę. Siedziała po prostu na ławce i uparcie wpatrywała się w wejście na podwórko.

W końcu znalazł ją tam zaniepokojony ojciec, nie zdołał jednak nakłonić jej, by poszła do domu. Wracał jeszcze w ciągu dnia, za każdym razem coraz bardziej zmartwiony, jednak gdy wciąż odmawiała udania się na górę, ograniczył się tylko do zostawiania jej kanapek i herbaty w termosie. Była mu za to wdzięczna. To żadna przyjemność siedzieć cały dzień na brudnym, opustoszałym podwórku bez żadnego ciekawego zajęcia, w tak brzydką pogodę i w dodatku o pustym żołądku. Jadła zatem z apetytem, wciąż nie spuszczając wzroku z bramy. Stanowczo zaprotestowała, gdy ojciec zechciał jej towarzyszyć. Jeszcze tego brakowało, by siostra Klementyna przyszła i zastała go na podwórku! Wtedy Ola nie mogłaby zrobić zupełnie niczego, by zapobiec ich rozmowie i wszystkie starania poszłyby na marne.

Stara zakonnica jednak nie pojawiła się ani tego dnia, ani przez kilka następnych. Ola codziennie od rana do wieczora czekała na nią na podwórku, by zabronić jej wstępu do swojego domu i powiedzieć, co myśli o jej głupim gadaniu. Ojciec przestał w końcu dopytywać, o co chodzi i nie wołał jej już co chwilę. Widocznie uznał to zachowanie za kolejną dziwaczną zabawę córki. Nadal przynosił jej coś do jedzenia i picia. Czuł, że tylko w ten sposób może się przydać.

 

Minął prawie tydzień a siostra Klementyna nie pokazała się. Z początku Ola myślała, że może zakonnica po prostu sama czuje, że ostatnim razem przesadziła, opowiadając bzdury o powrocie mamy i teraz po prostu głupio jej znów tu przyjść. Ale mimo wszystko stara mniszka nie należała do osób, które znikają ot tak, nagle i bez uprzedzenia. W ten sposób miała zwyczaj się pojawiać, ale odchodzić – nigdy.

Dziewczynka przyłapała się na tym, że już nie obserwuje bramy tak dokładnie. Jakiś czas później przestała nawet udawać, że to robi i układała na ziemi obrazki z kamyków, lub rysowała coś patykiem. W końcu powróciła do fikołków na trzepaku a ojciec ku swojej radości zaczął widywać ją w domu przed zmrokiem. Po kilkunastu dniach oczekiwania postanowiła dać sobie spokój. Uznała, że siostra Klementyna już nie przyjdzie a nawet jeśli, to przez tyle czasu prawdopodobnie zdążyła wszystko przemyśleć, przypomnieć sobie, że zmarli nie wracają do życia i pojąć, że nie wolno dawać złudnej nadziei tym, którzy pozostali.

Podjęła decyzję. Zeskoczyła z trzepaka i ruszyła w stronę drzwi do klatki schodowej. Postanowiła, że od teraz będzie częściej przebywać w domu. Nie stanowiło to z jej strony żadnego wyrzeczenia. Miała już serdecznie dosyć tej paskudnej pogody, paskudnego podwórka i paskudnej samotności. W domu był przynajmniej ojciec. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo ostatnio oddalili się od siebie, w tej chwili miała jednak nadzieję, że wszystko jeszcze da się naprawić, zwłaszcza, że ojciec nigdy nie wrócił do tamtej rozmowy i zachowywał się jak zwykle, nawet ostatnio trochę poweselał. Dziś był już wieczór, więc zamierzała tylko zjeść kolację i pójść spać, jednak od jutra – obiecała to sobie – zajmie się naprawianiem ich wzajemnego kontaktu. Mieli przecież tylko siebie, byli sobie potrzebni i żadna szalona zakonnica nie powinna się wtrącać.

Weszła w jasny prostokąt rzucany na ziemię przez oświetlone okno na parterze i zatrzymała się gwałtownie. Przypomniała sobie, że dokładnie w tym samym miejscu stała kilka tygodni temu, gdy siostra Klementyna, dziwnie zaniepokojona, zawołała ją z ławki. To od tamtej pory zaczęła składać im codzienne wizyty, rzucać zagadkowe uwagi… Ola dopiero teraz uświadomiła sobie, że w tamtym momencie musiało wydarzyć się coś ważnego. Tylko co? Zakonnica nic wtedy nie powiedziała, patrzyła tylko… patrzyła…

Ola spojrzała odruchowo na ziemię tuż obok siebie, w miejsce, gdzie tamtego wieczora z takim skupieniem wpatrywała się siostra Klementyna. Spojrzała i wzdrygnęła się przerażona. Przez chwilę sama nie bardzo wiedziała, co takiego widzi, jednak musiała uznać, że to nie przywidzenie, ani gra światła. Tak, nie ulegało wątpliwości. Miała dwa cienie!

Rzecz jasna wiedziała, że coś podobnego jest możliwe. Widziała takie zjawisko na przykład kiedy wieczorem szła z ojcem ulicą, na której świeciło się kilka latarni. Rozproszone źródła światła sprawiały, że zamiast jednego cienia widziała dwa nieco na siebie nachodzące. Zdawała sobie sprawę, że nie jest to niczym nienaturalnym i choć była za mała, by dokładnie wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje, nie odczuwała żadnej obawy, miała bowiem pewność, że oba cienie z całą pewnością należą do niej.

W tym wypadku było inaczej. Obok własnego cienia, który – jak na cień przystało – powtarzał dokładnie jej ruchy, zobaczyła na ziemi drugi, zdający się żyć własnym życiem. Dla pewności rozejrzała się jeszcze dookoła, jednak wiedziała przecież, że nie ma obok niej nikogo, kto mógłby ów cień rzucić. Miała natomiast nieodparte wrażenie, że ktoś czai się w ciemności, tuż poza granicą plamy światła, w której sama stała i obserwuje ją bardzo uważnie.

Przerażona wbiegła do domu i pomimo strachu zdumiała się, widząc ojca siedzącego w pokoju przy zapalonej lampie. Od pewnego czasu unikał światła. Kładł się spać na tyle wcześnie, by nie musieć go włączać, bądź też radził sobie po ciemku. Nienaturalnym wydał jej się również sposób, w jaki siedział – na podłodze, ze skrzyżowanymi nogami, twarzą do ściany. To jeszcze podsyciło niepokój dziewczynki.

– Tato? – odezwała się niepewnie. – Co ty…

I wtedy to zobaczyła. On również miał dwa cienie. Dziewczynka bezbłędnie rozpoznała, do kogo należał ten drugi o smukłych, kobiecych kształtach. To odkrycie zszokowało ją bardziej, niż wszystko, z czym do tej pory się spotkała i pozwoliło zrozumieć, czyj w takim razie był cień, który prześladował ją samą.

Ojciec odwrócił się do niej. Błędny wzrok sugerował, że mężczyzna znajdował się na granicy szaleństwa, jednak kiedy się odezwał, jego głos brzmiał zadziwiająco rzeczowo.

– Rozumiesz teraz? – zapytał. – Rozumiesz, prawda?

 

Ola obudziła się, nie mając pojęcia, która może być godzina. Kołdrę wciąż miała naciągniętą na głowę. Po tym, co zobaczyła w pokoju ojca, ledwie żywa z przerażenia, pobiegła do łóżka i nakryła się cała, chcąc w ten sposób odgrodzić się od świata.

Zanim jeszcze wyjrzała spod przykrycia poczuła, że nie jest w pokoju sama. Dojmujące przeczucie czyjejś obecności uderzyło ją zanim zdążyła zorientować się, że ktoś siedzi w nogach jej łóżka. Sądziła, że to ojciec. Choć nie miała ochoty na rozmowę uznała, że nie może do skończenia świata ukrywać się pod kołdrą i niechętnie odchyliła nakrycie.

Okazało się, że wciąż jest noc. Pokój tonął w ciemności, rozpraszanej jedynie wpadającą przez niezasłonięte okno księżycową poświatą. Ku zdumieniu dziewczynki na jej łóżku siedział nie ojciec, ale siostra Klementyna.

Ola wzdrygnęła się. Przypomniała sobie niemal identyczną scenę sprzed dwóch miesięcy. Wtedy co prawda w pokoju było znacznie jaśniej, stara zakonnica siedziała jednak dokładni w tym samym miejscu, dokładnie tak samo milcząca. Dziewczynka przypomniała sobie, że to właśnie siostra Klementyna była pierwszą osobą, którą ujrzała, kiedy obudziła się po wypadku. Miało to miejsce tutaj, w jej własnym pokoju. Wtedy nie zastanowiła się nawet, dlaczego nie zatrzymali jej w szpitalu do odzyskania przytomności, choć wiedziała przecież, że ludzie po wypadkach zwykle tam właśnie dochodzą do zdrowia. Nie pamiętała również, by wcześniej znała siostrę Klementynę. Automatycznie przyjęła, że musieli ją znać rodzice, a po tragedii zaczęła odwiedzać ją i ojca, by podnieść ich na duchu w trudnych chwilach.

– Rozumiesz teraz? – odezwała się zakonnica dokładnie tak samo, jak niedawno ojciec. – Rozumiesz, prawda?

– Co ty tu robisz? – zapytała szeptem dziewczynka.

– One obie mogą do was wrócić…

– Nie słucham cię! – rzekła stanowczo Ola. – Wcale cię nie słucham! Opowiadasz głupoty!

– Przecież widziałaś cienie – w głosie siostry Klementyny dało się wyczuć niezachwianą pewność, bezgraniczną wiarę we własne słowa. – Widzicie je i ty i twój ojciec, ponieważ tęsknicie. Twoja mama i siostra również tęsknią, dlatego się wam ukazują. Nie powinniście być rozdzieleni, dlatego przywołajcie je do siebie jak najszybciej.

– Przywołajcie? – upewniła się dziewczynka.

Zakonnica skinęła głową bez słowa. Oczy Oli przyzwyczaiły się już do ciemności na tyle, by wychwycić ten ruch.

– Nie można wywoływać duchów! – oznajmiła oskarżycielsko. – Wywoływanie duchów to grzech! Jeden chłopak ode mnie z grupy zapytał się na religii i pani powiedziała, że to grzech! Jesteś zakonnicą! Czemu chcesz, żebym grzeszyła?!

– Możecie być znowu razem…

– Boję się żyć z duchami – szepnęła dziewczynka. – Poza tym… Nie! Nie można wywoływać duchów i już!

– Nikt nie mówi o wywoływaniu – uśmiechnęła się zakonnica. – Nie musisz robić niczego złego. Po prostu… Po prostu weź ją za rękę.

Ola spojrzała przez okno, zastanawiając się nad słowami siostry Klementyny. Po chwili podjęła decyzję. Odwróciła się z powrotem w stronę zakonnicy, by powiedzieć, że chce żyć normalnie i nie będzie wywoływać żadnych duchów, jednak zorientowała się, że jest sama w pokoju. Siostra Klementyna musiała bezszelestnie wstać i wyjść, albo… Tej ostatniej myśli nie pozwoliła uformować się do końca, choć po tym wszystkim, co ostatnio przeżyła już nic nie powinno jej zaskoczyć.

Wstała z łóżka i udała się do pokoju ojca. Chciała z nim porozmawiać, choć z drugiej strony nie bardzo wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć. Może by tak poprosić go, żeby się stąd wyprowadzili? Tu wszystko wciąż przypominało o mamie i Agnieszce, a wspomnienia paraliżowały ich, uniemożliwiając normalne życie. Poza tym w nowym miejscu mieliby wreszcie spokój od upiornej siostry Klementyny…

– O, jesteś – ucieszył się ojciec na jej widok.

Siedział dokładnie w tej samej pozycji, w której widziała go po raz ostatni, wciąż przy włączonej lampie. Nadal miał dwa cienie, przy czym ten widmowy zdawał się wyraźniejszy, niż ostatnio.

– Jesteś – powtórzył z mieszaniną ulgi i wzruszenia. – Chodź tutaj. Podejdź.

Zbliżyła się powoli, jakby z wysiłkiem i zmusiła się, by spojrzeć na ścianę. Oczywiście był tam. Cień jej siostry, której samej już nie było.

– Cała rodzina – szepnął ojciec tłumiąc szloch. – Cała rodzina znowu w komplecie.

I nagle Ola naprawdę poczuła, jakby ponownie byli wszyscy razem. Lęk ulotnił się w jednej chwili. Teraz pragnęła tylko, by cienie przestały być cieniami, by zmieniły się w żywe osoby. W mamę, do której zawsze można się przytulić, w siostrę, która pogra w klasy, poskacze na skakance…

– Ona mówiła – wychrypiał ojciec – powiedziała: „po prostu… po prostu…”

– „Po prostu weź ją za rękę „ – szepnęła Ola i poczuła pierwszą łzę spływającą po policzku.

Wyciągnęli ręce w tym samym momencie i oboje w ten sam sposób, delikatnie, koniuszkami palców, dotknęli ściany w miejscach, w których poruszały się lekko widmowe cienie.

Z początku Ola poczuła jedynie szorstki wzór tapety, oraz nadchodzącą falę rozczarowania, jednak chwilę później odniosła wrażenie, jakby ściana wybrzuszyła się lekko. Niewielka, półprzezroczysta grudka, która na niej wykwitła powiększała się. Dziewczynka nie rozpoznała kształtu od razu, chwilę później jednak zdała sobie sprawę, że to ludzka dłoń. Dłoń kogoś, kto przybywał z miejsca, znajdującego się po drugiej stronie życia. Dłoń jej siostry, Agnieszki.

Tuż obok ojciec w ten sam sposób przyzywał mamę. W miarę wyłaniania się ze ściany obie postacie traciły przezroczystość tak, że kiedy wreszcie stanęły przed nimi, zdawały się całkowicie materialne – żywe, zdrowe i uśmiechnięte, jakby wypadek sprzed dwóch miesięcy nigdy się nie wydarzył. Jakby to wszystko było koszmarnym snem, z którego właśnie się obudzili. Bez słowa objęli się, płacząc cicho.

Ciała mamy i siostry były ciepłe, swojskie i znajome. W tym uścisku dziewczynka wreszcie, pierwszy raz od dwóch miesięcy – o ile czas tutaj płynął tak samo, jak tam – poczuła się szczęśliwa i bezpieczna. Nagle wiedziała już, co się stało. Jak mogła nie zorientować się wcześniej? To puste, widmowe podwórko, wiecznie ta sama pogoda, tajemniczy, niekończący się urlop ojca, jej własne wakacje, po których nie miał nastąpić rok szkolny. Przecież wszystko od początku było takie oczywiste! To odkrycie paradoksalnie przyniosło jej ulgę. Wiedziała, co się stało i co stanie się teraz. Spojrzała ponad ramieniem Agnieszki na fotel skryty w półmroku w kącie, gdzie nie docierało światło lampy. Siedząca na nim siostra Klementyna łagodnym uśmiechem dodawała jej odwagi. Jednak Ola nie bała się. Był gotowa.

 

***

– Ta tragedia wstrząsnęła nie tylko lokalną społecznością – mówił do mikrofonu zaaferowany reporter. – Sprawa podwójnego samobójstwa matki i córki zszokowała cały kraj. Znajduję się właśnie przed domem, w którym doszło do tragedii. To tutaj trzydziestoletnia Joanna K. i siedmioletnia Agnieszka K. Dwudziestego piątego sierpnia tego roku odebrały sobie życie wieszając się na belce na strychu. Sąsiedzi są w szoku.

Reporter podetknął mikrofon kobiecie w średnim wieku wybranej z tłumu gapiów.

– Jak ten pan, znaczy się mąż pani Asi i młodsza córeczka zginęli w tym wypadu, to z panią Asią faktycznie źle było. Yyy… Ale myśmy jej chcieli pomóc! Myśmy… eee… myśleli, że się ku lepszemu ma. Ja się do dzisiaj nie mogę otrząsnąć! I jeszcze mała Agniesia! Oszalała pani Asia jak nic, dziecko i siebie zabiła!

– Policja zbadała sprawę, by wykluczyć udział osób trzecich – kontynuował reporter ku rozczarowaniu kobiety, która najwyraźniej miała coś jeszcze do powiedzenia. – To badanie dostarczyło wstrząsających informacji. Ustalono, że – wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wbrew temu co, jak słyszeliśmy, sądzą sąsiedzi – Joanna K. w żaden sposób fizycznie nie przyczyniła się do śmierci swojej córki. Na linie, na której znaleziono małą Agnieszkę nie ma odcisków palców, ani żadnych biologicznych śladów jej matki. Wszystko wskazuje na to, że dziecko samo założyło sobie pętlę na szyję. Rodzi się pytanie, jak bardzo chora i oszalała z rozpaczy musiała być Joanna K, by odebrać wolę życia własnej siedmioletniej córce. Jakim koszmarem musiało być dla dziewczynki życie z niezrównoważoną matką! Czy nikt z sąsiadów tego nie dostrzegł? Nikt nie zauważył alarmujących sygnałów? Gdyby ktoś w porę zareagował, może udałoby się uniknąć dwóch bezsensownych śmierci?

Reporter podsunął mikrofon kolejnej wybranej wcześniej spośród gapiów osobie – starszemu, łysiejącemu mężczyźnie.

– Panie redaktorze, gdzie tam! – rzekł staruszek z przejęciem. – One się takie normalne wydawały! Wiadomo, że po stracie najbliższych osób to smutno, ale żeby tak do samobójstwa?! My żeśmy ich odwiedzali przecież. To małe miasto, ludzie się znają. Moja żona to tam i ze cztery razy w tygodniu latała i nigdy nie mówiła, żeby tam coś nie tak było. Nawet mówiła, że coraz lepiej, że coraz weselsze! Kto mógł wiedzieć, że ta Joanna tam takie pranie mózgu dzieciakowi urządzała?

Nagle w pobliżu dało się słyszeć głośne prychnięcie. Redaktor odwrócił się w stronę z którego dobiegał dźwięk i ujrzał starą zakonnicę zmierzającą w jego kierunku.

– Co się dzieje?! – warknął. – Stop kamera! Trwa nagranie, nie widzi siostra? Jak siostra tu weszła w ogóle?!

– Normalnie weszłam.

– Tu nie można tak sobie normalnie wejść! Obserwatorzy tam, za taśmę! Tutaj proszę nie przeszkadzać!

– Znałam je – powiedziała cicho zakonnica, ignorując fakt, że została właśnie bezceremonialnie wyproszona.

– Każdy je tu znał, proszę siostry – reporter zdawał się tracić cierpliwość. – A teraz proszę…

– One nie mogły postąpić inaczej – przerwała mniszka, nadal nic sobie nie robiąc z groźnego tonu redaktora.

– Siostra nie jest zdziwiona tym, że Joanna i Agnieszka K. odebrały sobie życie?

– Nie, w żadnym razie – odparła spokojnie.

– Adam! – krzyknął reporter do kamerzysty. – Włączaj kamerę, dokręcimy to. Jak się spodoba naczelnemu, to może pójdzie! – Znała siostra panią Joannę i jej córkę, Agnieszkę? – zaczął, gdy kamerzysta spełnił polecenie.

– Owszem. Odwiedzałam je często, przebywałam z nimi długo i rozmawiałam. I chciałam powiedzieć, że wszyscy się mylicie.

– Czy wie siostra coś, co mogłoby rzucić światło na tę sprawę?

– One nie miały wyjścia. Nie mogły postąpić inaczej.

– Zaskakujące słowa, jak na kogoś, kto powinien udzielać duchowej pociechy i uznawać samobójstwo za grzech ciężki. – Pan się wypowiada o czymś, o czym nie ma pan pojęcia – skrzywiła się. – One musiały odejść. Zostały wezwane.

– Wezwane? – zapytał z powątpiewaniem redaktor, powoli godząc się z myślą, że materiał z wypowiedzią nawiedzonej zakonnicy raczej nie zachwyci naczelnego.

– Tak. Wezwane – potwierdziła. – Nikt nikomu nie robił prana mózgu. Po prostu zrozumiały, że muszą to zrobić.

– Ale dlaczego?

– Żeby pójść dalej – odparła zagadkowo zakonnica. – Żeby oni wszyscy mogli wreszcie pójść dalej…

 

Reportaż wyemitowano dzień później w godzinach wieczornych z bardzo dobrym skutkiem. Poziom oglądalności był wyjątkowo wysoki, redaktor prowadzący nie był jednak w stanie cieszyć się z sukcesu. Nie mógł zapomnieć spojrzenia, jakim obdarzył go naczelny, gdy obejrzał dokręcony bez porozumienia z nim materiał. Sugerował przemęczenie, konieczność odpoczynku, czy nawet wizytę u psychiatry. Redaktor sam zastanawiał się, czy czasem nie skorzystać z tej ostatniej rady. Mógłby przysiąc, że podczas nagrywania reportażu rozmawiał z dziwaczną zakonnicą! Tym bardziej nie był w stanie pojąć jak to się stało, że na nagraniu rejestrującym tę rozmowę nie widać i nie słychać jego interlokutorki a on sam wygląda, jakby mówił do powietrza…

Koniec

Komentarze

Nie da się tego podzielić na akapity, uczytelnić dialogi? Bo tak, jak jest, to nie daj Qetzalcoatlu...

Da się, da, jak najbardziej, nawet już się dało ;) Dziwnie się jakoś wkleiło po prostu, ale edytowałam :)

Aineko, przecinkologia. Popraw się jak najprędzej!
Lektura odebrała mi chęć do komentowania. Bynajmniej nie dlatego, że nie ma o czym pisać --- trudno mi w tej chwili uporządkować myśli, wzbudzone Twoim tekstem.

A dla mnie rewelacja. Taka polska wersja "Innych". Literówki, przecinki, etc., nie zniszczą wrażenia, że tekst jest dobry. Bardzo dobry. Ja bym sobie tylko darował końcowy akapit i większość wywiadu, w tym ten z zakonnicą. Krótkie kilka słów, żeby czytelnik załapał o co chodzi i już. Reszta jest przedobrzeniem.
Dam ci 6

Wydaje mi się, że Ola jest chwilami zbyt mądra, zbyt domyślna. Można to oczywiście przypisać wpływowi siostry Klementyny, ale jednak odrobinę mi nie pasuje.
Nie rozumiem, dlaczego połączenie żywych ze zmarłymi wymagało samobójstwa. Ale zgoda, nie znam Twoich, Autorki, motywów, ukrytych przede mną, więc niechaj będzie --- jednak wybrałbym jakiś mniej sensacyjny, bezbolesny sposób "odejścia".
Poza tymi uwagami --- same plusy. Oceny nie wstawiam, bo straciły wszelkie znaczenie, ale byłaby to piątka.

Ja sobie przed czytaniem zrobiłam mały spoiler, bo rzuciłam okiem na komentarze, ale i tak czytało mi się bardzo dobrze. O dziwo, zgadzam się z Tomaszem: ten łopatologiczny akapit po połączeniu i wywiad lekko psują tekst. Ja w trakcie czytania byłam pewna, że matka z córka leżą w szpitalu w śpiączce, czy coś. To samobójstwo tez mi tak średnio pasuje, ale to Twój tekst.

Ogólnie kawal niezlej roboty :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka