- Opowiadanie: BeeGoss - Klepsydra

Klepsydra

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Klepsydra

Klepsydra

 

 

 

Drzewa tańczyły, przechylając się pod wpływem silnego, jesiennego wiatru. Liście, które zakończyły swój żywot, spadały bezwładnie na ziemię, zasypując chodniki złotymi oraz czerwonymi barwami. Kolorowy dywan przecinał wpół podwórze ośrodka, na którym oprócz nielicznych brzózek znajdowała się stara, zardzewiała huśtawka.

 

Mężczyzna z niedowierzaniem oglądał puste siedzenie, przechylane delikatnie podmuchami wiatru na wszystkie strony. Spojrzał ukradkiem na wiszący zegar wahadłowy, którego odgłosy wypełniały całe jego skromne mieszkanko. "Siedemnasta piętnaście" – powtórzył sobie w głowie niczym mechaniczny robot. Tę godzinę pamiętałby nawet na łożu śmierci, nawet gdyby postradał zmysły. To była jego chwila oderwania się od czterech ścian, które z każdym upływającym dniem dusiły życie w sercu sędziwego urzędnika.

 

Ręka, która niegdyś dzierżyła karabiny oraz sztandary, z trudem podtrzymywała spadającą z góry białą firankę. Nogi trzęsły się coraz bardziej, a oczy, te oczy, które widziały tyle wspaniałych rzeczy, wpatrywały się teraz w drzwiczki wychodzące na podwórze ośrodka. Staruszek zniecierpliwiony przystąpił z prawej nogi na drugą, wspierając się niezastąpioną kompanką – drewnianą laską. Od kilku lat weteran coraz bardziej zaprzyjaźniał się ze starością, nieodzownym elementem każdej czynności jaką wykonuje podczas najprostszych funkcji życiowych.

 

Nagle wymęczone życiem serce zmusiło się do szybszego bicia. Całe ciało ogarnęły przyjemne dreszcze, a pozostałe na głowie siwe włosy stały na baczność. Drzwiczki ośrodka otworzyły się na oścież, sprawiając szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny. We framudze pojawiła się kobieta opatulona ciepłym, beżowym swetrem oraz długą, ciągnącą się aż do kostek, kolorową suknią. Powolnym oraz ślamazarnym krokiem staruszka człapała w stronę huśtawki miotanej przez wiatr.

 

Każda część ciała mężczyzny, obserwującego cały spektakl w oknie, pragnęła wybiec ostatkiem sił z dławiącego uczucia mieszkania i pomóc staruszce w dotarciu do celu. Łza mu się w oku zakręciła, kiedy kobieta prawie upadła ziemię, chwiejąc się na cieniutkich, patyczkowatych nóżkach. Oparła się o jedną z brzóz, pozwalając nieświadomie mężczyźnie na dodatkowe chwilę radości.

 

Staruszek mógł radować swoje serce każdą sekundą pięknego przedstawienia, na które miał miejsce w pierwszym rzędzie. Obsada aktorska spełniała jego najśmielsze oczekiwania, a scenografia kreowana codziennie przez rzeczywistość, dodawała tylko animuszu całej sztuce.

 

Kobieta z niechęcią oderwała się od drzewa i doczłapała się do zardzewiałej huśtawki. Mężczyzna dostrzegł jej uśmiech, który widniał na twarzy za każdym razem, kiedy udało jej się dotrzeć do własnego źródła szczęścia. Staruszka zakryła usta powiewającą na wietrze haftowaną chustą i delikatnie usiadła na drewnianym podeście. Mężczyzna badał kobietę wzrokiem, napawając się radością obiektu zainteresowań. Nogi staruszki wędrowały teraz do tyłu, by nagle schować się za siedziskiem i pozwolić kobiecie na chwilę uniesienia. Huśtawka wyginała się na wszystkie strony, skrzypiąc nieprzyjemnie, co wcale nie przeszkadzało osobie czerpiącej z tego radość.

 

Mężczyzna byłby w stanie patrzeć na ten malowniczy obraz godzinami, dniami, tygodniami. Czas dla niego nie grał żadnej roli. Widok, który przez chwilę sprawiał, że jego serce odmładzało się o pół wieku, a ręce oraz nogi same rwały się do tańca, zostawał w staruszku aż do następnego dnia. Mężczyzna widział, jak kobieta odrywa się od własnego, zamkniętego w ośrodku świata i łapię wolność garściami. Z każdym nowym bujnięciem staruszek miał wrażenie jakby obiekt jego westchnień stawał się coraz młodszy. Jakby dusza staruszki zakwitała na nowo jak świeży owoc, a pomarszczona jak orzech włoski skóra stawała się gładka jak kartka papieru.

 

Cały spektakl trwał piętnaście minut. Dla staruszka te piętnaście minut było jak dla dziecka zjedzenie połowy pysznego ciastka. Drugą część będzie mógł dopiero spałaszować następnego dnia. Podczas powrotu staruszki do ośrodka urzędnik niczym detektyw śledził każdy krok kobiety przybliżającej ją do zamazania cudownego pejzażu. Wzrok mężczyzny spoczywał na plecach staruszki, dopóki bezlitosne, drewniane drzwi nie zakryły źródła jego życia. Później towarzyszką dalszej części dnia była samotność.

 

Staruszek wsłuchiwał się regularny ruch wahadła, umilając sobie czas czytaniem powieści wojennych i śmiejąc z się z zabawnych żartów jego ulubionego komika. Śmiech był dla niego jak łyk wody, spragnionego wędrowca na pustyni. Starał się wypełniać każdą wolną lukę w harmonogramie dnia, choćby malutkim uśmiechem, który powiększy tylko kurze łapki na jego zmarszczonych polikach.

 

Czymś, czego staruszek się bał najbardziej, była noc. Czarna kurtyna, która spadała na świat, kończąc kolejny dzień. Podczas przewracania się z jednego boku na drugi, mężczyzna zastanawiał się, na którym stopniu schodów stoi już śmierć. Kiedy z groteskowym uśmiechem, wyciągnie do niego kościstą dłoń i zaprosi do ostatniego tańca. Noce dla staruszka były agonią. Nawet podczas snu, obrazy z wojny wirowały mu w głowie, przeszywając najpierw jego duszę i zmysły, aby na końcu dumnie usadowić się na sumieniu.

 

Poranek był niemal identyczny każdego dnia. Lekarstwa, poranna toaleta, wyjście do sklepu, lekarstwa, poranna toaleta. Niczym taśmociąg w sali produkcyjnej. Nawet szuranie kapci po kafelkach kuchni przypominało mu, że od kilkunastu lat żyje, niczym maszyna zamknięta samotnie w jednoosobowej fabryce. Te same czynności sprawiały, że staruszek wpadł w cykliczny schemat, który czasem zachwiany był przez jedną, samotną kobietę.

 

Mężczyzna po raz kolejny usadowił się w swoim punkcie obserwacyjnym i czekał na przerwanie liniowości dnia. Nie musiał długo czekać. Ponownie wszystkie organy wewnętrzne wpadły w opętańczy taniec, a serce pragnęło wyskoczyć z klatki piersiowej i wpaść w ręce kobiety. Trasa z dnia na dzień była dla staruszki coraz bardziej ciężka. Przypominała spacer po rozżarzonych węgielkach, na którego końcu czeka na kogoś wymarzona nagroda.

 

Kiedy kobieta wreszcie dotarła do huśtawki, ostatkiem sił odepchnęła się od ziemi i odfrunęła do własnego świata. Mężczyzna znowu radował się na duszy, widząc zadowolenie na twarzy kobiety. Delikatny wiaterek rozwiewał siwe włosy staruszki, zrzucając na kupkę liści kolorową chustę. Serce mężczyzny niemal wyrwało go z obserwacji, każąc według rycerskiej zasady podnieść ją i wręczyć prawowitej właścicielce. Rozum jednak twardo zakorzenił nogi urzędnika w podłodze salonu.

 

Czas płynął nieubłaganie, aż wreszcie zegar wybił godzinę siedemnastą trzydzieści. W tym momencie suknia kobiety zniknęła w cieniu drzwi. Staruszek ponownie zajął się czytaniem, lecz tym razem komiczne żarty nie śmieszyły go jak wcześniej.

 

Potem mężczyzna znowu wpadł w objęcia koszmarów, lecz tym razem obudził się, cały dygocząc. Ciemność sypialni pochłaniała go całego, zaś kontury mebli przypominały olbrzymie bestie ze szponami. Dopiero po chwili oczy staruszka przyzwyczaiły się do czarnego pokoju. Mężczyzna czuł, jak śmierć stoi już pod jego drzwiami i lada moment wpadnie do pomieszczenia. Staruszek przetarł zmęczoną twarz i po raz pierwszy w życiu serce i rozum zakopały topór wojenny. Jutro sędziwy weteran zmieni stały, bezwartościowy cykl.

 

 

 

***************************************************************************

 

 

 

Mundur wojenny, choć stary oraz zakurzony był jedynym elementem garderoby staruszka, który nadawał się do takiej wizyty. Zwykle roztrzepane oraz zaniedbane włosy tym razem były uczesane oraz ustawione niczym żołnierze w szeregu. Szykowne, , wypolerowane kozaki czekały tylko, aż staruszek rozpocznie podróż do własnego szczęścia. Kwiaty, które kupiła jego wnuczka, stały dumnie w wazonie, czekając na adresatkę.

 

Staruszek nie pamiętał kiedy ostatnio tak długo spędził czas przed lustrem. Gdy upewnił się, że jest gotowy do wyjścia, spojrzał jeszcze ukradkiem na mieszkanie. Jego wzrok wędrował po rzeczach, które widywał każdego dnia. Mężczyzna czuł się jak na pożegnaniu przed wyruszeniem na front. Trzask. Drzwi zostały zamknięte na klucz, a po klatce schodowej rozległ się nieregularny tupot żołnierskich butów.

 

Schody zdawały się nie mieć końca, wiedział że poręcze są dla niego zbawieniem. Z każdym żółwim krokiem obracał się za siebie, zastanawiając się czy śmierć została pod drzwiami, czy weszła już do jego mieszkania, albo co najgorsze podąża za nim. Mężczyzna rozwiał negatywne myśli i popchnął energicznie metalowe drzwi. Światło słoneczne otuliło staruszka, który z uśmiechem przywitał nowy dzień.

 

Ośrodek znajdujący się po drugiej stronie drogi zdawał się być dla niego jak trasa Froda Bagginsa z Shire do Mordoru. Rozpędzone, dzikie maszyny sunęły w jedną i drugą stronę, przyprawiając weterana o zawroty głowy. Ślamazarna podróż z samej góry budynku aż na parter wyczerpała staruszka. Miał wrażenie jakby śmierć podejmowała nieśmiałe próby podłożenia mu nogi. "Nie. Nie teraz" – pomyślał, kierując frazę w stronę wyimaginowanej kostuchy.

 

Urzędnik doczłapał się do sygnalizacji świetlnej, walcząc z biegnącym w obie strony tłumem. Delikatne jak porcelana kwiaty bronione były przez staruszka w taki sam sposób, jak lwica broni swoje młode. Zielone światło. Mężczyzna przedostał się wreszcie po zbawieńczym moście na drugą stronę ulicy i od wejścia do świata kobiety dzieliło go już tylko kilkadziesiąt metrów.

 

Oparł się jeszcze o sztachetki płotu, uśmiechając się ponuro. W uszach słyszał dźwięki ostrzonej kosy, a w głowie kłębiły się melancholijne myśli. Oderwał się od ogrodzenia i skręcił gwałtownie w prawo. Do drzwi ośrodka prowadziła alejka złożona z najróżniejszych rzeźb, pokrytymi gniegdzie mchem. Każdy krok zbliżał go do obiektu jego westchnień, lecz każdy krok popychał go także w objęcia śmierci.

 

Figurki przypominające bestie z koszmarów dzieci wpatrywały się w strudzonego wędrowca jak na intruza, który wkroczył na obce terytorium. Wreszcie. Dziesięć schodków prowadzących do nieba. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Głęboki oddech śmierci na karku. Sześć, siedem, osiem, dziewięć. "Czy to ma w ogóle sens?" . Mężczyzna przystanął w miejscu i zawahał się. Wątpliwości nadeszły znikąd, jakby ktoś wstrzyknął mu je strzykawką. Chochliki kostuchy tańczyły wokół niego w okręgu, ciągnąc go za rękawy żołnierskiego munduru. Jedno puknięcie butem wystarczyło by je przegonić. Puk, puk. Dźwięk, który dudnił w głowie weterana aż do momentu, kiedy do uszu mężczyzny dotarły skrzypienia podłogi w środku budynku. Drzwi uchyliły się do połowy, a w szparze pojawiła się radosna fizjonomia jednej z pracowniczek ośrodka.

 

– W czym mogę panu pomóc? – Anielski, delikatny jak jedwab głos. Kostucha aż zakryła twarz czarną płachtą.

 

– Dzień dobry. Przyszedłem do… do… – Staruszek zawahał się, kiedy zdawało się, że cały misterny plan spali na panewce, odezwała się opiekunka:

 

– Był pan umówiony?

 

– Właściwie… czekam na to spotkanie od piętnastu lat.

 

– Niech pan wejdzie i usiądzie w poczekalni, zaraz wezwę kogoś z recepcji.

 

Weteran podziękował skinieniem głowy i wszedł do środka. Wnętrze poczekalni wydawało się ponure, wręcz pozbawione choćby krzty radości. Panujący tutaj klimat staruszek porównywał do atmosfery panującej w starych, klasycznych horrorach. Na ścianach widniały fotografie założycieli ośrodka, a pod nimi ogromne, szklane tablice z podpisami pracowników, aż do bieżącego roku.

 

– Witam serdecznie – Głos opiekunki sprawił, że aura smutku odeszła w zapomnienie – Moje imię i nazwisko: Anastazja Worowicz, pracuję jako recepcjonista . Podobno czeka pan na kogoś?

 

W głowie staruszka kłębiły się najróżniejsze wersje kłamliwych scenariuszy. Ostatecznie wybrał najprostsze rozwiązanie:

 

– Widzi pani… nie widziałem jej od kilkunastu lat i moja pamięć płata mi od pewnego czasu figle, czy mógłbym zobaczyć zdjęcia pacjentów z tego roku?

 

Kobieta uśmiechnęła się promiennie, lecz natychmiast jej wyraz twarzy zmienił się w zakłopotanie:

 

– Nie prowadzimy albumów od pięciu lat. Bardzo mi przykro.

 

Kostucha za plecami staruszka zaśmiała się złowieszczo. Mężczyzna pogłówkował chwilę:

 

– Każdego dnia, o tej samej godzinie, tak samo ubrana, wychodzi pewna kobieta. Siada na huśtawce i po chwili znika ponownie w tym budynku.

 

Opiekunka spuściła głowę i powiedziała krótko:

 

– Niech pan pójdzie ze mną.

 

Mężczyzna nie miał wyboru musiał iść za recepcjonistką. Schody prowadzące na samą górę były dla staruszka nie lada wyzwaniem. Dźwiganie dodatkowego balastu na plecach w postaci śmierci, nie ułatwiało mu trasy. Nagle kobieta odbiła w lewo i poprowadziła staruszka długim, oświetlonym korytarzem. Dotarła do ostatniego pokoju i wskazała palcem na drzwi:

 

– Maria Sowalska – zawahała się chwilę, po czym dodała – Dzisiaj wczesnym rankiem miała zawał. Niech pan wejdzie do pokoju.

 

Staruszek wszedł do pomieszczenia i nie wiedział, w którym punkcie zawiesić wzrok. Podszedł do jedynego okna w sypialni i rozejrzał się po okolicy. Widok z pokoju rozciągał się na całe podwórze ośrodka, a także na blok, w którym mieszkał staruszek. Było też widać sklep, w którym każdego ranka robił zakupy. Huśtawka bujała się delikatnie na wietrze, lecz nie była przez nikogo zajęta. Uwagę mężczyzny przykuło coś innego.

 

Malutki punkcik na drewnianym siedzisku sprawił, że mężczyzna pędem ruszył w stronę podwórza, odpychając zdezorientowaną opiekunkę. Błyskawicznie otworzył drzwi, którymi każdego dnia wychodziła staruszka i zmęczony ruszył w stronę huśtawki. Na siedzisku znajdowała się kartka papieru, a obok niej klepsydra z przesypującym się piaskiem. Staruszek zaczął czytać:

 

 

 

"Wystarczył jeden raz, kiedy nie pojawiłeś się w sklepie tego ranka. Widocznie twoje ciało i dusza odeszły, a moje serce pękło"

 

 

 

Z trupiobladych rąk staruszka wypadł kawałek papieru, który niesiony wiatrem zniknął mu z oczu. Piasek z klepsydry zsunął się bezlitośnie na sam dół, a śmierć otuliła staruszka swoim czarnym płaszczem.

 

 

 

***************************************************************************

Koniec

Komentarze

Trochę nie moja bajka, po drodze gdzieś mi mignęły jakieś drobne niedoróbki, ale wszystko rekompensuje klimat i mocna końcówka. Mimo, że pomysł zbyt nowatorski nie jest, opowiadanie może się podobać.

Pozdrawiam.

To ja powiem tak. Klimat mój, bajka moja, ale... W wielu miejscach masz frazy, które są niewłaściwe. To burzy właśnie ten klimat: Delikatne jak porcelana kwiaty bronione były przez staruszka w taki sam sposób, jak lwica broni swoje młode - niby wszystko w porządku, ale jednak dziwnie brzmi. Albo Staruszek zniecierpliwiony przystąpił z prawej nogi na drugą, - albo z prawej na lewą, albo z jednej na drugą i nie przystąpił, a przestąpił.

 Całe ciało ogarnęły przyjemne dreszcze, a pozostałe na głowie siwe włosy stały na baczność. Drzwiczki ośrodka otworzyły się na oścież, sprawiając szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny. - i takie dwa zdania. Całe ciało ogarnęły przyjemne dreszcze - bardzo ładne, ale druga część  a pozostałe na głowie siwe włosy stały na baczność. - śmieszne. Kolejne zdanie - drzwiczki - drzwiczki mają szafki, tu powinno być drzwi albo furtka. I druga część zdania  sprawiając szeroki uśmiech na twarzy mężczyzny. - sprawiając brzmi źle, przywołując lub wywołując.

Mam nadzieję, że dobrze wytłumaczyłam, o co się czepiam. 

kozaki - chyba raczej oficerki, bo kozaki to zimowe damskie obuwie

Domy opieki, domy starców zawsze mają windę, a jeśli jej nie ma to dlatego, że są parterowe. 

że mężczyzna pędem ruszył w stronę podwórza, - pędem? staruszek? raczej niemożliwe

Ogólnie podobało mi się. Utrzymałeś klimat - nuda, schematyczność dnia, zatapianie się we wspomnieniach, drobne rzeczy, które przykuwają uwagę starego człowieka , oczekiwanie na śmierć. Wszystko takie prawdziwe. Znam to doskonale - rok temu odeszła moja mama i kiedy czytałam Twoje opowiadanie wspominałam rozmowy z nią i właśnie uderzyły mnie Twoje obserwacje zachowań starych ludzi.

Jeśli popracujesz troszkę nad stylem, będzie bardzo dobrze. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Staruszek zniecierpliwiony przystąpił z prawej nogi na drugą, wspierając się niezastąpioną kompanką - drewnianą laską. - albo z prawej na lewą, albo z jednej na drugą. Z prawej na drugą dziwnie brzmi.

 

Od kilku lat weteran coraz bardziej zaprzyjaźniał się ze starością, nieodzownym elementem każdej czynności jaką wykonuje podczas najprostszych funkcji życiowych. - coś tu nie gra w tym zdaniu, może pomieszałeś czasy?

 

Całe ciało ogarnęły przyjemne dreszcze, a pozostałe na głowie siwe włosy stały na baczność. - raczej: stanęły

 

Każda część ciała mężczyzny, obserwującego cały spektakl w oknie, pragnęła wybiec ostatkiem sił z dławiącego uczucia mieszkania i pomóc staruszce w dotarciu do celu. - mieszkanie, które dławi uczucia? Eeee...

 

Dźwiganie dodatkowego balastu na plecach w postaci śmierci, nie ułatwiało mu trasy. - a może prościej: utrudniało mu poruszanie się.

 

- Maria Sowalska - zawahała się chwilę, po czym dodała - Dzisiaj wczesnym rankiem miała zawał. Niech pan wejdzie do pokoju. - dwukropek po "dodała"

 

Było też widać sklep, w którym każdego ranka robił zakupy. Huśtawka bujała się delikatnie na wietrze, lecz nie była przez nikogo zajęta. - powtórzenie

 

Potknięć jest trochę więcej, ale nie wszystko wypisałem. Dodatkowo zbyt często używasz słów staruszek i staruszka, trochę to razi. Opowiadanie wydało mi się rozwleczone do granic możliwości, nawet nie wiem, czy historia była warta opisania. Ale to tylko moja opinia, ma się rozumieć.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Nie wiem, jakim cudem przegapiłem to opowiadanie. Przygnębiające --- i optymistyczne. Nie, w paradoksy się nie bawię --- ono, opowiadanie, takim mi się przedstawia. Dwoje u schyłku, nawet na finiszu, odwlekanym finiszu, i ostatni przebłysk, ostatni zryw dusz...  

Szkoda tylko, że Autor nie dorównał językowo treści.

Nowa Fantastyka