- Opowiadanie: ableard119 - Szary

Szary

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Szary

Dzień dobry

Na samym star­cie za­zna­czam, że za­le­ży mi głów­nie na wy­tknię­ciu sty­li­stycz­nych po­tknięć, wraz z ra­da­mi na przy­szłość, oraz na oce­nie ge­ne­ral­ne­go za­my­słu na opo­wia­da­nie. Po­zdra­wiam. Able­ar­d119 ;)

 

„Szary”

 

Tej nocy, gdy za­ła­ma­ła się w Ma­ło­pol­sce fala upa­łów, wy­da­rzy­ło się coś dziw­ne­go.

 

 

Wie­czór za­czął się jak żaden inny w ostat­nich ty­go­dniach. Od mżaw­ki, która mia­ro­wym stu­ko­tem kro­pel o zie­mię, wy­bi­ja­ła nie­zna­ny rytm, by po chwi­li prze­stać, ustę­pu­jąc miej­sca okrop­nej ule­wie, zda­ją­cej się brać we wła­da­nie całe wo­je­wódz­two.

 

Nad sta­rym te­atrem "Ba­ga­te­la”, w po­bli­żu kra­kow­skie­go rynku, ze­bra­ły się dziw­ne chmu­ry ciem­no­fio­le­to­wej barwy. Krą­ży­ły le­ni­wie nad przy­byt­kiem sztuk ak­tor­skich, nie ro­niąc z sie­bie ani jed­nej kro­pli, co było za­ska­ku­ją­ce, zwa­żyw­szy na fakt, że wszę­dzie wokół sza­lał deszcz. Spo­mię­dzy chmur wy­pły­nął snop świa­tła, który na pe­wien czas ośle­pił każ­de­go, kto od­wa­żył się w taką po­go­dę wyjść z domu.

 

 

Lu­dzie za­czę­li ucie­kać, gdy za­drża­ła zie­mia. Od stro­ny świa­tła do­bie­gał dziw­ny od­głos – bul­go­czą­ce char­cze­nie, które po chwi­li prze­ro­dzi­ło się w wę­żo­wy syk. Chmu­ry roz­pierz­chły się na wszyst­kie stro­ny, jakby się cze­goś bały, od­sła­nia­jąc wiel­ki ko­smicz­ny sta­tek, który gó­ro­wał ma­je­sta­tycz­nie nad mia­stem.

 

W miej­scu gdzie blask sty­kał się z zie­mią, zma­te­ria­li­zo­wa­ły się dwie po­sta­ci – hu­ma­no­idal­ne isto­ty o sza­rej skó­rze i gło­wach nie­pro­por­cjo­nal­nie du­żych, w sto­sun­ku do resz­ty ciała. Stały na­prze­ciw­ko sie­bie przez krót­ką chwi­lę, po czym jedna z nich zo­sta­ła wcią­gnię­ta z po­wro­tem na sta­tek, który po raz ko­lej­ny wydał z sie­bie dziw­ny char­kot, a potem od­le­ciał.

 

Szary, który po­zo­stał na ziemi, miał do wy­ko­na­nia pewną misję.

 

 

Na wą­skiej ulicz­ce nie­da­le­ko Ko­ścio­ła Ma­riac­kie­go po­ja­wił się zni­kąd męż­czy­zna – śred­nie­go wzro­stu sza­tyn o krę­co­nych wło­sach zwią­za­nych z tyłu w kitkę, który bro­czył w wo­dzie po kost­ki.

Za­ta­czał się jak pi­ja­ny, co było praw­do­po­dob­ne, bio­rąc pod uwagę ilość al­ko­ho­lu, wla­ne­go dziś w sie­bie. Na rynku nie było żywej duszy, nie li­cząc kilku osób, które przed czymś ucie­ka­ły, aby nik­nąć, gdzieś w stru­gach desz­czu.

 

-Cie­ka­we czy zła­pię jakiś tram­waj? – po­wie­dział męż­czy­zna sam do sie­bie – coś po­win­no teraz je­chać.

 

Udał się na przy­sta­nek przed te­atrem "Ba­ga­te­la", skąd od­jeż­dżał tram­waj nr pięć – po­jazd, któ­rym za­wsze do­jeż­dżał do celu, nie­za­leż­nie od tego, jak na­wa­lo­ny by nie był.

 

 

Po pół­go­dzi­nie pi­jac­kie­go mar­szu, trasą, która nor­mal­nie zaj­mu­je do dzie­się­ciu minut, do­tarł wresz­cie na miej­sce.

 

 

 

Przed czym Ci lu­dzie tak ucie­ka­ją, po­my­ślał Szary. Stał przed przy­stan­kiem tram­wa­jo­wym i roz­glą­da­jąc się na boki, szu­kał ja­kie­goś ciała przy­dat­ne­go do wy­ko­na­nia misji. W gło­wie szu­mia­ły mu ostat­nie słowa ka­pi­ta­na: Zrób to po cichu. Po cichu, ha! Mówi to ktoś, kto przy­le­ciał na zie­mię w taki spo­sób. Ale cóż miał zro­bić, roz­kaz szefa, to rzecz świę­ta.

 

Wtar­gnię­cie do ja­kie­goś domu, żeby do­ko­nać wtło­cze­nia, mogło być zbyt ry­zy­kow­ne. Le­piej bę­dzie jak się tu gdzieś scho­wam i na kogoś po­cze­kam, po­my­ślał, po czym udał się za zie­lo­ny kiosk "Ruchu" i tam przy­kuc­nął. Jakiś czas póź­niej zo­ba­czył męż­czy­znę. Tro­chę odu­rzo­ny, ale się nada. Czas przy­stą­pić do pierw­szej fazy za­da­nia.

 

Facet z kitką po­pa­trzył na roz­kład jazdy, po czym zre­zy­gno­wa­ny po­ło­żył się na ła­wecz­ce pod wiatą i za­snął. Szary pod­biegł do niego, skra­da­jąc się, ni­czym de­tek­tyw na tro­pie. Sta­nął na­prze­ciw­ko, bły­snę­ło fio­le­to­we świa­tło, a on sam znik­nął, zo­sta­wia­jąc po sobie smuż­kę dymu i prze­stra­szo­ne­go męż­czy­znę, który obu­dził się zlany potem, ze snu, w który do­pie­ro co za­padł. Od tego mo­men­tu Szary i męż­czy­zna stali się jed­no­ścią.

 

***

 

Parę ki­lo­me­trów dalej, w Ho­te­lu She­ra­ton od­by­wa­ła się na­ra­da przy­wód­ców wszyst­kich państw Unii Eu­ro­pej­skiej oraz Rosji, Sta­nów zjed­no­czo­nych i Chin na temat ko­lo­ni­za­cji pla­net poza ukła­dem sło­necz­nym. Pol­skę re­pre­zen­to­wa­li: Szef dy­plo­ma­cji Ra­do­sław Wró­blew­ski oraz pre­zes Pol­skiej Agen­cji Ko­smicz­nej Jerzy Chmiel­nic­ki. Spo­tka­nie roz­po­czę­ło się o go­dzi­nie sie­dem­na­stej trzy­dzie­ści od krót­kie­go ban­kie­tu, po czym wszy­scy przy­wód­cy udali się do sali kon­fe­ren­cyj­nej.

 

Spo­tka­nie prze­bie­ga­ło w spo­koj­nej at­mos­fe­rze do­pó­ki Pre­zy­dent Chiń­skiej Re­pu­bli­ki Lu­do­wej pan Cho Shi Xiao nie zgło­sił weta w spra­wie wy­sła­nia za­ło­gi roz­po­znaw­czej na pla­ne­tę Alzac w ukła­dzie PY­92X12. Jego zda­niem po­ten­cjal­ne ko­rzy­ści z ta­kiej misji by­ły­by znacz­nie niż­sze niż jej kosz­ty. Nie wie­dział, że wokół Al­za­ca wy­kry­to wiel­kie sku­pi­sko an­ty­ma­te­rii, przez co sama pla­ne­ta mo­gła­by sku­tecz­nie peł­nić rolę bazy wy­pa­do­wej. Gdy mu to wy­ja­śnio­no, co było trud­ne, gdyż tłu­ma­czem pana Xiao był jego naj­star­szy syn, który funk­cję tę peł­nił bar­dziej przez ro­dzin­ne ko­nek­sje, niż fak­tycz­ną zna­jo­mość ję­zy­ka, wtedy się uspo­ko­ił. Ale i tak za­rzą­dzo­no go­dzin­ną prze­rwę, żeby wszy­scy mogli ochło­nąć.

 

***

 

Szary w ludz­kim ciele wstał z ławki, po­roz­cią­gał się, zro­bił parę wy­ma­chów rę­ka­mi. Tra­ge­dii nie ma, po­my­ślał. By­wa­ło się w gor­szym. Mógł­by jesz­cze tyle nie pić, to by­ło­by z niego cał­kiem spraw­ne na­rzę­dzie. Teraz po­trzeb­ny mi jakiś nowy strój.

 

Wy­cią­gnął do przo­du rękę, wy­szep­tał parę słów, a przed jego no­wy­mi ocza­mi po­ja­wił się ma­leń­ki ho­lo­gra­ficz­ny ekra­nik. Mu­snął go pal­ca­mi, tak jak to się robi w do­ty­ko­wych ekra­nach naj­now­szej ge­ne­ra­cji. Na ekra­nie wy­świe­tlił się prze­kaz ze stat­ku, w któ­rym za­war­te były szcze­gó­ły wy­ko­na­nia misji. Gdy na­je­chał pal­cem na frag­ment do­ty­czą­cy ubio­ru, po­ka­za­ła się mapka z za­zna­czo­nym nań sa­lo­nem Vi­stu­li. Ty­siąc sie­dem­set dwa­dzie­ścia me­trów. Po­trzeb­ny bę­dzie sa­mo­chód.

 

Stara to­yo­ta co­rol­la, zwana po­tocz­nie "oku­lar­ni­cą" stała sobie na rogu ulicy, nie rzu­ca­jąc się spe­cjal­nie w oczy. Szary pod­szedł do niej, przy­ło­żył dłoń do zamka, by po chwi­li usły­szeć cha­rak­te­ry­stycz­ne pik­nię­cie. Sa­mo­chód stał przed nim otwo­rem. Mam na­dzie­ję, że pro­wa­dzi się le­piej niż po­lo­ne­za, po­my­ślał. Chwi­lę póź­niej za­śmiał się z wła­sne­go żartu. Gdy pro­wa­dzi się sa­mo­cho­dy siłą umy­słu, nie ma róż­ni­cy czy to naj­now­szy mer­ce­des czy jakaś stara lan­da­ra.

 

Ktoś mógł­by po­my­śleć, że Szary za­cho­wy­wał się zbyt "ludz­ko", jak na ko­smi­tę, ale dla isto­ty, która pod róż­ny­mi po­sta­cia­mi spę­dzi­ła na Ziemi kil­ka­na­ście lat, nic co ludz­kie nie jest obce.

 

Chwil­kę póź­niej stał już przed sa­lo­nem Vi­stu­li. Wła­ma­nie się do środ­ka i prze­bra­nie się w ele­ganc­ki gar­ni­tur z dwu­rzę­do­wą ma­ry­nar­ką było dzie­cin­nie pro­ste. Przyj­rzał się swo­je­mu no­we­mu od­bi­ciu w szy­bie sa­lo­nu.

 

– Cał­kiem przy­stoj­ny ze mnie czło­wiek – po­wie­dział sam do sie­bie, aby chwi­lę póź­niej ro­ze­śmiać się na głos. Ulice nadal były puste, jakby całe mia­sto za­mar­ło – do­brze, że mnie teraz nikt nie widzi – dodał.

 

***

 

Tym­cza­sem w sali kon­fe­ren­cyj­nej roz­po­czę­ła się wła­śnie druga tura roz­mów. Ale już bez kilku osób, które po­sta­no­wi­ły się wy­mknąć. Jedne uczy­ni­ły to cich­cem, po an­giel­sku, inne bar­dziej ofi­cjal­nie, zo­sta­wia­jąc notę o złym sta­nie zdro­wia czy waż­nych spra­wach na­ro­do­wych. W okro­jo­nym skła­dzie roz­mo­wy prze­bie­ga­ły znacz­nie płyn­niej. Zgo­dzo­no się jed­no­myśl­nie na wy­sła­nie sond na wszyst­kie księ­ży­ce w ro­dzi­mym ukła­dzie sło­necz­nym. Jak usta­li­ły wstęp­ne ba­da­nia prze­pro­wa­dzo­ne w NASA struk­tu­ra tych księ­ży­ców, jest bar­dzo zbli­żo­na, do tej, jaką za­ob­ser­wo­wa­na na pla­ne­tach wy­ty­po­wa­nych do ko­lo­ni­za­cji.

 

Chwi­lę póź­niej od­by­ła się seria waż­nych gło­so­wań, roz­strzy­ga­ją­cych, które pla­ne­ty warto przy­sto­so­wy­wać do życia, wy­twa­rza­jąc na nich at­mos­fe­rę, za­zie­le­nia­jąc je i wy­do­by­wa­jąc, za po­mo­cą spe­cjal­nych ła­dun­ków ato­mo­wych, wodę z czap lo­do­wych na ich bie­gu­nach, a które, po­dob­nie jak Alzac, mia­ły­by być je­dy­nie ba­za­mi wy­pa­do­wy­mi, dla ekip zbie­ra­ją­cych su­row­ce.

 

Po gło­so­wa­niu za­pro­szo­no wszyst­kich człon­ków na­ra­dy do sali ba­lo­wej, gdzie przy zim­nych prze­ką­skach i szam­pa­nie, to­czy­ło się wiele za­ku­li­so­wych roz­mów.

 

***

Szary zmie­nił sa­mo­chód ze sta­rej to­yo­ty na naj­now­szy model bmw, co było jed­nym z wy­mo­gów misji. Pod­je­chał pod Hotel She­ra­ton, za­cho­wu­jąc szcze­gól­ną ostroż­ność. Pro­mi­le z jego no­we­go ciała, za­czę­ły ucie­kać. Z każdą chwi­lą czuł się coraz pew­niej. Wy­siadł z sa­mo­cho­du i pod­szedł do wej­ścia gdzie stał męż­czy­zna w czar­nym gar­ni­tu­rze, ze słu­chaw­ką w uszach.

 

– Omega code, sixth sec­tor. – po­wie­dział Szary służ­bo­wym gło­sem.

 

Agent wy­słu­chał go, jak wy­słu­chu­je się po­le­ceń prze­ło­żo­ne­go. Wziął Sza­re­go za swój od­po­wied­nik z in­ne­go kraju, tyle, że od­po­wied­nik star­szy stop­niem. Przy­ło­żył rękaw do ust i po­wie­dział szyb­ko parę słów. W jed­nej chwi­li wszy­scy bo­dy­gu­ar­dzi zgro­ma­dze­ni wokół ho­te­lu i w jego wnę­trzu po­mknę­li na tyły. Sezam otwo­rzył się, droga wolna.

 

***

– Trzy pro­cent bu­dże­tu na ba­da­nia ko­smo­su, to jakiś skan­dal! – grzmiał prze­wod­ni­czą­cy Chmiel­nic­ki – na ten cel po­win­no się prze­zna­czyć co naj­mniej pięć pro­cent!

 

W małej grup­ce, która zgro­ma­dzi­ła się wokół pol­skiej de­le­ga­cji na­stą­pi­ło lek­kie po­ru­sze­nie.

Mi­ni­ster Wró­blew­ski skon­ster­no­wał się. Pierw­szy raz wi­dział tak pod­chmie­lo­ne­go, nomen omen Chmiel­nic­kie­go. Nie wie­dział co zro­bić, a mu­siał ra­to­wać sy­tu­ację.

 

– Do­ło­żę wszel­kich sta­rań, aby sto­sow­ne za­pi­sy zna­la­zły się w no­we­li­za­cji bu­dże­tu na przy­szły rok – po­wie­dział po chwi­li, wie­dząc, że to nie przej­dzie przez sejm, ale przy­naj­mniej uspo­koi pre­ze­sa Agen­cji Ko­smicz­nej. – oso­bi­ście po­roz­ma­wiam na ten temat z panem pre­mie­rem. – dodał.

 

Po chwi­li nie­po­kój, ale z in­ne­go po­wo­du za­pa­no­wał już w całej sali. Nagle, jak z bicza strze­lił, ulot­ni­li się gdzieś wszy­scy agen­ci. Cała śmie­tan­ka świa­to­we­go przy­wódz­twa zo­sta­ła bez ochro­ny. Na salę ba­lo­wą wszedł nie­zna­ny ni­ko­mu męż­czy­zna z wło­sa­mi zwią­za­ny­mi w kitkę.

 

 

 

***

Szary sta­nął przed zgro­ma­dzo­ny­mi, omiótł ich wzro­kiem wy­ra­ża­ją­cym po­gar­dę i za­czął mówić po an­giel­sku, w ję­zy­ku zro­zu­mia­łym dla więk­szo­ści zgro­ma­dzo­nych:

 

– Wy, któ­rzy je­ste­ście po­tę­gą tego świa­ta, naj­zac­niej­szy­mi przed­sta­wi­cie­la­mi wa­sze­go ga­tun­ku po­peł­nia­cie wiel­ki błąd, są­dząc, że mo­że­cie pod­bić ko­smos. My, miesz­kań­cy pla­ne­ty Ni­bi­ru wam na to nie po­zwo­li­my. Przy­by­li­śmy w po­ko­ju, ale jeśli trze­ba bę­dzie, po­wstrzy­ma­my was w spo­sób, który nie bę­dzie dla was przy­jem­ny. To nasze pierw­sze i ostat­nie ostrze­że­nie. Sła­bość wa­sze­go sys­te­mu bez­pie­czeń­stwa po­zwo­li­łem sobie już ob­na­żyć, wcho­dząc tutaj z ulicy. Nie do­puść­cie abym po­ka­zał jakie wady ten sys­tem po­sia­da na po­zio­mie świa­to­wym. – po­wie­dział, po czym bły­snę­ło fio­le­to­we świa­tło, które roz­dzie­li­ło go od tym­cza­so­we­go ciała, uka­zu­jąc wszyst­kim, że to prze­mó­wie­nie nie jest je­dy­nie głu­pim żar­tem. Chwi­lę póź­niej po­ja­wi­ło się pełno dymu, tak, że w całej sali nie było nic widać.

 

Po­śród kłę­bów dymu, Szary wy­do­stał się z ho­te­lu. Przed wej­ściem cze­kał na niego sta­tek. Po­ja­wi­ła się smuga ja­sne­go świa­tła, która wcią­gnę­ła go na po­kład. Mi­nu­tę póź­niej, nie było po nim śladu. Tak za­koń­czy­ła się krót­ka misja, która, raz na za­wsze znie­chę­ci­ła ludz­kość do pod­bo­ju ko­smo­su.

Koniec

Komentarze

Od mżawki, która mia­ro­wym stu­ko­tem kro­pel o zie­mię, wy­bi­ja­ła nie­zna­ny rytm, (...).   ---> mżaw­ka to nie kro­ple tej wiel­ko­ści, by stu­ka­ły, pa­da­jąc na jakąś twar­dą po­wierzch­nię; po­słu­chaj pod­czas po­rzad­ne­go desz­czy, czy kro­ple, pa­da­ją­ce na zie­mię, nie beton, bla­chę czy szkło, ale na piach, stu­ka­ją.  

Ale po­wyż­sze to pryszcz. Go­rzej z ca­ło­ścią. Cy­wi­li­za­cja Ni­bi­ru stoi, są­dząc z umie­jęt­no­ści "wcie­la­nia się" i sceny koń­co­wej, na takim po­zio­mie, że zja­wi­ska, to­wa­rzy­szą­ce la­do­wa­niu Sza­re­go, "wcie­le­nie" w przy­pad­ko­we­go pi­jacz­ka i cała resz­ta sta­no­wi, ła­god­nie oce­nia­jąc, po­mył­kę. Efek­ciar­stwo swoją drogą, po­my­ślu­nek --- swoją.

A ję­zy­ko­wo jak to wy­pa­da?

     W bły­skach fio­le­to­we­go ognia po­ja­wił się sta­tek ko­smicz­ny i wy­siadł z niego pe­wien Szary. Wnik­nął w pi­jacz­ka, ład­nie się ubrał i po­szedł na mię­dzy­na­ro­do­wą kon­fe­ren­cję, by po­gro­zić ze­bra­nym –– Nu, nu, nu, nie pod­bi­jaj­cie ko­smo­su, bo bę­dzie wam nie­przy­jem­nie. Potem, z po­czu­ciem do­brze speł­nio­ne­go obo­wiąz­ku, od­le­ciał.

 

„…wszę­dzie wokół sza­lał, po­grą­żo­ny w na­mięt­nym tran­sie, deszcz”. –– Chcia­ła­bym, choć raz w życiu, zo­ba­czyć sza­le­ją­cy deszcz, po­grą­żo­ny w na­mięt­nym tran­sie... Ale pew­nie nie bę­dzie mi dane. ;-)


„Razem chmu­ra­mi, które utwo­rzy­ły okrąg, wy­glą­dał jak od­wró­co­ny uro­dzi­no­wy tort…” –– Cze­goś bra­ku­je w tym prze­pi­sie na tort.

 

„Na za­la­nej po kost­ki ulicz­ce nie­da­le­ko Ko­ścio­ła Ma­riac­kie­go…” –– Jak wy­so­ko były umiej­sco­wio­ne kost­ki ulicz­ki, po które ulicz­ka zo­sta­ła za­la­na? ;-)

 

„Za­ta­czał się jakby był pi­ja­ny, co było praw­do­po­dob­ne…” –– Po­wtó­rze­nie.

 

„…bio­rąc pod uwagę ilość al­ko­ho­lu, jaką dziś w sie­bie wlał”. –– …bio­rąc pod uwagę ilość al­ko­ho­lu wla­ne­go dziś w sie­bie.

Wle­wał w sie­bie al­ko­hol, nie ilość.

 

„…skąd od­jeż­dżał tram­waj nr 5…” –– …skąd od­jeż­dżał tram­waj numer pięć

W tek­ście nie sto­su­je się skró­tów, licz­by za­pi­su­je­my słow­nie.

 

„Po pół go­dzi­ny pi­jac­kie­go mar­szu…” –– Po pół­go­dzi­nie pi­jac­kie­go mar­szu

 

„Przed chwi­lą po­że­gnał swo­je­go do­wód­cę, który prze­ka­zał mu wszyst­kie wy­tycz­ne misji, teraz stał przed przy­stan­kiem tram­wa­jo­wym…” –– Czy do­wód­ca, prze­ka­zaw­szy wy­tycz­ne, stał teraz przed przy­stan­kiem? ;-)

 

„Sta­nął na prze­ciw­ko, bły­snę­ło fio­le­to­we świa­tło…” –– Sta­nął na­prze­ciw­ko, bły­snę­ło fio­le­to­we świa­tło

 

„Spo­tka­nie roz­po­czę­ło się o go­dzi­nie 17.30…” –– Go­dzi­nę też na­le­ży za­pi­sać słow­nie.

 

„Stara To­yo­ta Co­rol­la, zwana po­tocz­nie "oku­lar­ni­cą" stała sobie na rogu ulicy…” –– Marki sa­mo­cho­dów pi­sze­my małą li­te­rą.

 

„…nie ma róż­ni­cy czy to naj­now­szy Mer­ce­des czy jakaś stara lan­da­ra”. –– Jak wyżej.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Zaraz się za­sto­su­ję do tych po­pra­wek :) Wy­łą­cza­jąc jedną. 5 przy tram­wa­ju bym zo­sta­wił, bo to jed­nak coś jakby nazwa wła­sna.

No i za­la­na po kost­ki ulicz­ka. Wia­do­mo prze­cież o czyje kost­ki cho­dzi ;) To taki zwrot, tak samo jak się mówi "śnie­gu po ko­la­na"

A tak w ogóle, to ser­decz­ne dzię­ki za pomoc! :)

     Numer tram­wa­ju nie jest jego nazwą wła­sną.

     Ulicz­ka nie może być za­la­na po kost­ki, bo ulicz­ka ko­stek nie ma. Na­to­miast za­la­ną ulicz­ką można bro­dzić w wo­dzie po kost­ki.

     Jeśli na drogę spad­nie dużo śnie­gu, to my brnie­my w tym śnie­gu po ko­la­na. Śnieg nie leży po ko­la­na drogi.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Jed­nak muszę przy­znać Ci rację, dzię­ki. ;)

Dro­biazg. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Wy­da­je mi się, że na po­czą­tek po­wi­nie­neś pró­bo­wać pisać nieco mniej zło­żo­ny­mi zda­nia­mi. Fa­bu­ła i bo­ha­te­ro­wie nie są zbyt wcią­ga­ją­cy. Tego typu opo­wiast­ki wy­ma­ga­ją lep­sze­go pa­no­wa­nia nad ję­zy­kiem i umie­jęt­no­ści do­pra­wie­nia tek­stu wła­ści­wą dawką hu­mo­ru, co --- nie ukry­waj­my --- jest dość trud­ne. Chyba le­piej spró­bo­wać za­cząć od pi­sa­nia opo­wia­dań w skali mikro --- bo­ha­ter i jego in­dy­wi­du­al­ny pro­blem.

po­zdra­wiam

I po co to było?

@syf. Dzię­ki za radę!
po­zdra­wiam rów­nież ;)

Zbyt gład­ko to wszyst­ko idzie, żad­nej dra­ma­tur­gii.

Od­le­gło­ść1720 me­trów­to kró­ciut­ki spa­cer. Na co komu sa­mo­chód i do tego jesz­cze zmie­nia­ny w trak­cie tego spa­ce­ru?

Po za tym, je­że­li lu­dzie mają tech­no­lo­gie po­zwa­la­ją­cą na loty, już nawet nie mię­dzy pla­ne­tar­ne, ale mię­dzy ukła­do­we, to, co tam robi stara to­yo­ta?

Nie każdy szef dy­plo­ma­cji pol­skiej ma (miał) na imię Ra­do­sław - to nie jest wymóg for­mal­ny :)

Nowa Fantastyka