- Opowiadanie: Helionis - Jego Ostatnia Wola. Część II.

Jego Ostatnia Wola. Część II.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jego Ostatnia Wola. Część II.

Królowa Szerszeni siedziała w fotelu o wysokim oparciu z jedną nogą przerzuconą przez podłokietnik. Zarówno siedzisko jak i imponujące, dębowe biurko stojące przed nią zostały niedawno zrabowane z banku Gastonnich. Kobieta, chociaż niezbyt wysoka, wyglądała za nim znacznie bardziej imponująco niż którykolwiek z kierowników pełniących przy nim swe obowiązki przed wybuchem zamieszek.

 

– Jesteś mi winien ramię, przybłędo – rzekła, podrzucając leniwie sztylet.– Z gęby czy łba Cerriona nie ma zbyt dużego pożytku, ale z jego pięści już tak. Pozbawiłeś mnie jednego człowieka na diabli wiedzą jak długo, gdy teraz każda dłoń trzymająca nóż i pistolet są na wagę złota. No więc jak, obcy? Powiesz mi coś ładnego, zanim każę zedrzeć z ciebie skórę i przybić nad wejściem?

 

Balak, na którym spoczywał teraz ponad tuzin spojrzeń, wzruszył ramionami. Lina dookoła nadgarstków wgryzła się mocniej w ciało. Głowę miał rozciętą po tym jak został rzucony na bruk, ale był to jedynie ułamek cierpienia, jakie przysporzył jednemu z wartowników. Zanim go w końcu obezwładnili, rzecz jasna.

 

– Połamałem go, ale przynajmniej żyje.

 

Poczuł chłód na karku, gdy przystawiono mu lufę małego pistoletu.

 

– Tylko powiedz słowo, szefowo. Rozwalę tego cwaniaka, klnę się na bogów, że tak. Nie widziałaś, jaki ten pies jest szybki. Ani chybi, pewnie jakiś zabójca wyszkolony – słowa te wycedził Czyrak, mający więcej szczęścia niż jego kumpel Cerrion, z którym pełnił wartę gdy zjawił się Balak.

 

– Dobrze gada. Albo agent jakiś. Pełno tu ich teraz – mruknął ktoś z tyłu.

 

– Na przeszpiegi przyszedł, skurwiel, przybłęda.

 

– Od Lacarda może nawet, mało mu szlacheckiej krwi, teraz się do naszej dobierze.

 

– Dawać szczypce, wszystko wyśpiewa!

 

Gniewny gwar wypełnił pomieszczenie. Szerszenie przyglądały mu się, gotowi by roznieść go na strzępy na najmniejsze skinienie swej pani. Tuzin chłopa, tylu wyczuł Balak. Dwa razy tyle w dużej sali na dole. Jeszcze więcej w magazynach za tawerną, w której się znajdowali. Zza pasów wystawały pochwy z nożami, pałki, tu i ówdzie dało się zauważyć miecz. W dłoniach ściskali także młoty, siekiery, na palcach błyszczały powykręcane kastety. Innymi słowy – kiepska sprawa.

 

Kobieta pstryknęła, a wszyscy natychmiast zamilkli. Cienki sztylet uniósł się w powietrze, zawisł na moment, po czym spadł w wyczekującą dłoń. Wykonywała ten ruch miękko, płynnie, z lekkością która sugerowała, iż morza by wyschły a góry obróciły w proch, zanim by się zmęczyła. W tym prostym geście czaiła się cierpliwość, która jednak nie współgrała z poirytowanym wyrazem na jej okaleczonej twarzy. Ciemną skórę znaczyły różowe, poszarpane bruzdy. Balak pomyślał, że gdyby wychowała się w lepszym czasie i miejscu, prawdopodobnie byłaby śliczną dziewczyną… ale na dobre czy na złe, tak się nie stało. Przed nim siedziała Królowa Szerszeni, której prawa strona twarzy wyglądała jak mozaika. Piękna i straszna zarazem. Jak brama królestwa umarłych.

 

– Gdyby był zabójcą, jak to cholernie inteligentnie zauważyłeś Czyrak, to prawdopodobnie nie pchałby się frontowymi drzwiami i nie prosił o widzenie ze mną. Nie jest jednym z Lacardowych psów, bo bym go znała. Widziałam też jego broń, byle zbir takiej nie nosi. Ale smród i dym widać z daleka, panowie, nawet zza granic naszego pięknego królestwa… – złapała sztylet i wskazała na niego ostrzem. – Psy wojny zawsze zwietrzą okazję.

 

Balak dosłyszał szept za sobą. Najemnik? Niemożliwe. Cesarski? Tarsończyk? Steehlianin? Eh, Wita, jak ty coś jebniesz to aż smutek bierze. Brzmi ci jakby był ze Steehle? No to skąd? Na kosie cesarskie litery. Ciekawe jaka kompania. Ciekawe skąd. Cisza tam, bo Królowa mówi!

 

– Nie nadużywaj więc mojej cierpliwości, nieznajomy. Nie spałam od ponad trzech dni, więc bardzo łatwo mnie zdenerwować. Mów co masz do powiedzenia, a ja zdecyduję czy wyjdziesz stąd o własnych siłach, czy cię wyniosą.

 

– Jiro nie żyje.

 

Sztylet osiągnął apogeum swojego lotu. Zawisł na moment. Spadł. Ostrze wbiło się w blat biurka.

 

– Szefowa… wszystko gra? Mam… – Czyrak nacisnął lufą mocniej, ale niepewność w jego głosie była oczywista. Ani on, ani nikt z tu obecnych nigdy nie widział na jej twarzy takiego wyrazu. Niektórzy zerkali w stronę wyjścia, ale nikt się nie odważył ruszyć.

 

Królowa w tym czasie odzyskała mowę.

 

– Jeśli…

 

– Najmniejsza sakiewka. Jeśli twoi ludzie jej jeszcze nie podzielili między siebie…

 

– Nie bez mojej zgody. Kto ma jego rzeczy?!

 

Już po chwili na dębowym stole pojawił się jego pas, broń, sakiewki i mieszki, które z niego zerwano przed przyprowadzeniem przed jej oblicze. Kobieta wyłowiła najmniejszą z nich i wysypała zawartość – uczyniła to ruchem jakby trzymała jakieś przegniłe truchło. Na stół wysypało się paręnaście kanciastych, srebrnych monet. Pośród nich wyróżniała się jednak jedna, idealnie okrągła, czarna, z kwadratową dziurką. Kobieta uniosła ją z wahaniem.

 

– Czyrak – kobieta zwróciła się do podwładnego po dłuższej chwili, nie spuszczając wzroku z pieniążka. – Czy Cerrion już się obudził?

 

– Chyba… chyba jeszcze nie.

 

– Weź resztę z tych monet i zanieś je jego kobiecie. To będzie zadośćuczynienie. Ale wcześniej rozetnij więzy naszego gościa… a potem wszyscy wynocha. A ty nieznajomy… gadaj i dobrze ci radzę, gadaj szybko. Chcę wiedzieć, gdzie i jak zginął mój brat.

 

***

 

Rozcięli mu więzy i zwrócili broń, po czym zgodnie z rozkazem szybko się ulotnili. Niedługo po tym przyszła młódka z dzbanem wina i dwoma pucharami; zarówno wino jak i zastawa została zrabowana z letniej posiadłości jakiegoś arystokraty, który najprawdopodobniej przystrajał teraz drzewo na własnym podwórku. Balak nie był przyzwyczajony do takiego wina. Z trudem powstrzymywał uśmiech, myśląc o tym jak teraz wygląda w swoim wypłowiałym, dziurawym płaszczu, w skórzanym kubraku i łosiowych rękawicach nabijanych mosiężnymi ćwiekami, ściskając zdobiony puchar.

 

Opróżnili naczynia w ciszy. Oswajali się ze sobą nawzajem, złączeni milczącą żałobą. Królowa Szerszeni nie wyła z boleści, nie roniła łez, nie oskarżała. Nowina ta była wyczekiwana przez nią od dnia wyjazdu Jiro, gdy oboje byli jeszcze dziećmi. Tęsknotę wtedy stłumił chłodny pragmatyzm i płonąca siła, które z czasem zaprowadziły ją na „tron”. Jiro wyjechał by stać się najemnikiem w kompani Czarnych Psów, by pomóc rodzinie, ale także by zobaczyć coś więcej niż poszarzałe, pokryte wapnem mury i zabłocony bruk. W gruncie rzeczy, była nieco zdziwiona że nie otrzymała tej wiadomości wcześniej. Na bogów, to cud iż w ogóle ktoś się pofatygował by ją poinformować.

 

– Jiro powiedział ci, co oznaczała dla nas ta moneta? – zapytała, obracając ją w drugiej dłoni. Metalowy krążek płynnie obracał się pomiędzy jej palcami, raz jedną raz w drugą stronę.

 

– Nie było okazji. Gdy mi go dał, było już prawie po wszystkim.

 

– Nasza matka przywiozła dwie takie ze Starej Ojczyzny. Jak łatwo się domyślić, przybyła tu jako niewolnica ale w przeciwieństwie do większości, udało jej się odzyskać wolność. Opowiadała nam ciągle tę legendę… o sprytnym chłopcu, który wykradł je ze skarbca Wężowego Boga. Matka dała nam po jednej, ponoć miały nam przynieść szczęście – uśmiechnęła się krzywo, po czym odłożyła monetę na biurko. – Widać jego się wyczerpała, co?

 

– Masz wciąż swoją?

 

– Zachowałam, a jakże. Dobrze jest mieć jakieś wspomnienia, na których zaciśniesz dłoń. Nawet jeśli nie są zbyt przyjemne. Zabawna sprawa, w najgorszej chwili… gdy matka umarła, już po wyjeździe Jiro… byłam na tyle zdesperowana iż prawie ją sprzedałam. Głodny, niechciany, zziębnięty bękart o zbyt ciemnym kolorze skóry… byłam o krok od spieniężenia własnego dziewictwa. Zabrałam więc tę monetę do jednego faceta, który kupował od dzieciaków zwiniętą biżuterię. Zgadniesz, co mi powiedział?

 

Balak pokręcił głową.

 

– Dumał nad nią z dobre parę minut, zanim stwierdził iż w życiu czegoś takiego nie widział. On, który codziennie spieniężał nawet miedziane wisiorki! Ponoć metal wydawał mu się dziwny, wyjątkowy. Niespotykany. Chciał mi za niego dać tyle, że starczyłoby mi na cały rok w ciepłym łóżku.

 

– Ale odmówiłaś.

 

Uśmiechnęła się. Jedna z blizn ciągnęła się od skroni aż do kącika ust, rozszerzając uśmiech w wyrazie makabrycznej radości, która nie sięgała jej oczu.

 

– Zabawne, ale owszem. Zachowałam go. Cierpiałam przez to srogo, ale nie wypuściłam go z ręki. Był wyjątkowy… a poza tym stanowił ostatnią nić więzi, jaką posiadałam z Jiro. Wydawało mi się, że jeśli go nie wypuszczę, to może kiedyś po mnie wróci.

 

Pochyliła się w fotelu i napełniła kielich na nowo. Zaproponowała mu to samo, a on skorzystał.

 

– Dobrze, przybyszu. Błąkamy się dookoła tematu jak pies z kością w gardle, co to nie wie czy przełknąć czy wypluć… – wskazała pucharem w jego stronę. – Opowiadaj.

 

Balak zwilżył gardło winem, otarł usta wierzchem dłoni, odstawił puchar na stół.

 

– Twój brat zginął podczas bitwy w Karath prawie dziesięć miesięcy temu. Wygrały siły Cesarstwa, ale nie usłyszysz o tym w pieśniach minstreli, nie wyczytasz też tego w żadnych kronikach. To była katastrofa.

 

Podrapał się po nieogolonym policzku. Rozcięcie na skroni po tym gdy go obezwładniono już zniknęło, podobnie jak opuchlizna.

 

– Karath to prawie już niezamieszkana prowincja, nic tylko porośnięte lasami wzgórza, jary i porzucone wioski. Idealne środowisko dla przemytników, zbiegów i buntowników… a także tylnia furtka, skąd od rzut beretem do centralnych prowincji. Graniczne garnizony ciągle ścierają się z podjazdami Tarsona i plemionami Varkarów. Traf chciał, że szpiedzy donieśli o większym zgrupowaniu nieprzyjaciela, które zamierza wyminąć przyczółki i patrole, dostać się niepostrzeżenie na terytorium Cesarstwa. Dlatego też oddelegowano Księcia Kaspara na czele jego sześciu tysięcy ludzi, by zorganizowali obławę. Nas wynajęto do późniejszego „posprzątania”, gdy główne siły rozniosą nieprzyjaciela.

 

Nie mógł powstrzymać śmiechu na wspomnienie, jak proste wydawało się tamto zadanie. Z jaką pogardą zwracali się do nich rycerze, do „psów, które zbiorą ochłapy”.

 

– Bitwa, która miała skończyć się w jednym natarciu, trwała sześć dni…

 

<… przedziera się przez gąszcz. Zewsząd bombarduje go huk i wrzawa, ale teraz jest sam. Mija kolejne ciała, skryte wśród chaszczy i paproci – rozczłonkowane, spalone, rozprute, nadgryzione. Wciąż drgają, niektóre sięgają po niego. Biegnie dalej. W dłoniach ściska dwa topory. Jego twarz pokryta jest krwią, a kły boleśnie się wyżynają. Coś wyje, a on nie jest pewien czy to w jego głowie czy w rzeczywistości. Biegnie. Ciał jest coraz więcej, a wszystkie w barwie czerwieni i szkarłatu. Tu i ówdzie miga mu czarna peleryna. Huk stali uderzającej o stal dochodzi ze wszystkich stron. Do niego dołączają eksplozje, syk rozrywanego powietrza, grzmot ustępującej pod nogami ziemi. Balak uśmiecha się i zlizuje krew z twarzy. Wyłapał zapach. Biegnie…>

 

– Tę bitwę opuściło łącznie sześciuset chłopa, z czego większość i tak należała do nas. Kaspar zginął trzeciego dnia walk, rozerwany na strzępy przez własnych, oszalałych ludzi. Każdy atut – nasza liczebna przewaga, uzbrojenie, wyszkolenie – obróciła się przeciw nam, gdy wojownicy padali ofiarami omamów. A tamtych? Było zaledwie osiemnastu…

 

<… osiemnastu czarowników. Roznosili ich na strzępy, szepcząc, wyjąc, śmiejąc się. Palili ziemię pod ich nogami. Z nieba sypały się błyskawice, od których zakuci w zbroje rycerze tańczyli. Dookoła zawodził wiatr, łamiąc starożytne drzewa i wyrywając oddech z płuc. Cesarscy żołnierze i rycerze walczyli sami ze sobą, gdy kolejne umysły poddawały się szeptom. Balak biegnie dalej, biegnie ciągle od momentu gdy zginął jego koń. Pozostała trójka z jego drużyny jest gdzieś w pobliżu, ale teraz o nich nie myśli. Liczy się tylko zapach, który podchwycił. Woń przesycona chorobą, spalenizną i upajającymi olejkami. Jeden z nich tu jest…>

 

– Tarson zamierzał ich prawdopodobnie przerzucić do Zadaru. Stamtąd prosta droga na przełęcze do Krain Środkowych albo jeszcze dalej na południe, do Kasaru – bliżej stolicy. Mieli szerzyć chaos, organizować bunty, wywoływać zarazy, przeciągać na swoją stronę kolejnych zwolenników. Nawet gdyby ich wykryto, każdy z nich miał dość mocy, by zostawić ze sporego miasta dymiący krater.

 

< Istota przypomina kobietę o białej skórze i długich, czarnych włosach. Pochyla się nad przywalonym przez konia rycerzem i pożywia się. Na czworakach, jak zwierzę. Dookoła leży mnóstwo ciał zbezczeszczonych w podobny sposób, jej brzuch zaś jest wzdęty jakby była w ciąży. Unosi wzrok na niego. Uśmiecha się i coś mówi. Balaka obmywa fala plugawej energii. Jego skóra płonie, wrze, ale to nie go powstrzymuje. Jedno z ciał obok za to wybucha, zraszając okolicę zmasakrowanymi resztkami. Wiedźma wstaje z miejsca, a jej usta poruszają się niemożliwie szybko. Wyrzuca w jego stronę słowo we wspólnym: Odmieniec. Unosi dłoń, ale już jest za późno. Najemnik rzuca jeden z toporów, a czarownica pada. Powstrzymuje się przed wyciem, chociaż bestia w jego głowie wyraźnie się tego domaga. Nie powstrzymuje jednak fali rozkoszy, jaką wywołało to zabójstwo. Dwie głowy na jego koncie, myśli. Dobry wynik. Ostatnie doniesienia mówiły, że zostało już tylko trzech. To już prawie koniec, myśli, tak samo uradowany jak rozczarowany>

 

– Jiro zginął ostatniego dnia. Walka w której brał udział stanowiła sam koniec bitwy… i nie sądzę, by ktokolwiek inny był w stanie ją odbyć. Po naszej stronie nie było nawet sześciu czarodziejów gotowych stawić czoła tym diabłom. Jednym z nich był Mikael, przywódca mojej drużyny, który samodzielnie pokonał czwórkę innych.

 

– A Jiro?

 

– Jiro nie należał do mojej drużyny, ale często nasze drogi się krzyżowały. Zabił tylko jednego z tamtych… ale był to ostatni, zwycięski cios.

 

< Przyglądał się gdy Jiro spadł z nieba, jak przeszyty strzałą kruk. Balak dobiega do ciała jako jeden z pierwszych. Ciemnoskóry mężczyzna z trudem łapie oddech, ale uśmiecha się tą częścią twarzy która mu pozostała. „Dorwałem go”, szepcze. „Widziałeś to, sir?”. „Wszyscy widzieli” odpowiada Balak, a jego głos przypomina warkot. „Ostatni był. Czułem to, gdy rozerwałem mu łeb. On też mnie dostał… ale ja go pierwszego. Więc… wygrałem… nie?”. Balak kiwa głową. Połamane ciało Jiro wstrząsa kaszel. Stracił obie dłonie, dlatego mówi: „Wszyta… w podszewkę… moneta. Farreau… proszę, sir… zajmijcie się… nią… sir…”. „Osobiście się tym zajmę, synu. Możecie odejść”. Jiro wydaje ostatni oddech. Pomimo bólu, uśmiecha się. Zginął w końcu tak, jak tego pragnął. Zwyciężył>

 

W gabinecie zapadło milczenie. Balakowi szumiało w głowie, co jednak nie miało nic wspólnego z pustym dzbanem. Wspomnienia tamtych dni sprawiały, że znajome uczucie skręcało się w nim, wygłodniałe. Poczuł mrowienie przy dziąsłach.

 

Królowa Szerszeni tymczasem wstała z fotela i podeszła do okna. Opowiadał historię jej brata tak długo, iż już zaczęło świtać. Wyglądała na portową uliczkę, pustą poza samotnym psem biegnącym jak co rano po resztki.

 

– Nie przybyłeś tu tylko po to, by posłużyć za kuriera.

 

Balak pokręcił głową.

 

– Jiro wracał parę razy do Farreau – rzekł najemnik. – Za pierwszym razem gdy to uczynił, zostawił coś ważnego dla siebie pod opieką uzdrowicieli z Domu Bieli. Prosił, byś w miarę możliwości odwiedzała ją i pomagała jak tylko możesz. Ochraniała z zewnątrz, podczas gdy medycy postarają się to uczynić od wewnątrz. Jinai… przyszedłem po jego córkę.

 

Kobieta nie drgnęła na dźwięk swojego imienia. Wpatrywała się przez okno, obrócona w taki sposób iż widział jej nienaruszoną część twarzy. W szarości wstającego poranka dało się dostrzec smutek ocierający się o lodową powierzchnię.

 

– Spóźniłeś się. Dom Bieli spłonął cztery dni temu. Moja siostrzenica nie żyje.

 

 

 

---------------

 

 

 

Zgodnie z obietnicą, część II. Do zobaczenia za tydzień :).

Koniec

Komentarze

    Przeczytałam drugi fragment i mogę powiedzieć, że chyba ie chcę znać dalszego ciągu Twojej, nie wiadomo jak długiej, opowieści.

     A prosiłam, jak kogo dobrego, przejrzyj tekst, popraw, niechże będzie on strawniejszy. I co? Jak grochem o ścianę. Na koniec znowu widzę pogróżki: „Do zobaczenia za tydzień :)”.

     Zaczynam bać się najbliższego poniedziałku.

 

„Królowa Szerszeni siedziała w fotelu o wysokim oparciu z jedną nogą przerzuconą przez podłokietnik”. –– Pierwsze zdanie i szok!

Mam tylko nadzieję, że fotel o wysokim oparciu ustał na trzech nogach, podczas gdy oparcie czwartą przerzuciło przez poręcz. ;-)

 

„…podrzucając leniwie sztylet.- Z gęby czy łba…” –– Brak spacji po kropce.

 

„…gdy teraz każda dłoń trzymająca nóż i pistolet na wagę złota”. –– …gdy teraz każda dłoń trzymająca nóż i pistolet jest na wagę złota.

Piszesz o jednej dłoni, a o jednej dłoni mówimy: jest, a nie: są.

 

„Głowę miał rozciętą po tym jak został rzucony na bruk…” –– Czy został rzucony na  bruk a potem rozcięto mu głowę, czy raczej rozbił głowę, gdy walnął nią o bruk? ;-)

 

„Szerszenie przyglądały mu się, gotowi by roznieść go na strzępy na najmniejsze skinienie swej pani”. –– Szerszenie przyglądały mu się, gotowe roznieść go na strzępy, na najlżejsze skinienie swej pani.

 

„…która jednak nie współgrała z poirytowanym wyrazem na jej okaleczonej twarzy”. –– …która jednak nie współgrała z wyrazem poirytowania na okaleczonej twarzy.

 

„…złapała sztylet i wskazała na niego ostrzem”. –– Ostrzem czego wskazała na złapany sztylet? ;-)

 

„Kto ma jego rzeczy?! Już po chwili na dębowym stole pojawił się jego pas…” –– Powtórzenie.

 

…kobieta zwróciła się do podwładnego po dłuższej chwili…” –– Rozumiem, że nie był podwładnym od razu, został nim dopiero po dłuższej chwili. ;-)

 

„Niedługo po tym przyszła młódka z dzbanem wina i dwoma pucharami…” –– Domyślam się, że dzban wina i dwa puchary, przyszły z młódką ochoczo. ;-)

Może: Niedługo po tym przyszła młódka, niosąc dzban wina i dwa puchary

 

„Z trudem powstrzymywał uśmiech, myśląc o tym jak teraz wygląda w swoim wypłowiałym, dziurawym płaszczu, w skórzanym kubraku i łosiowych rękawicach nabijanych mosiężnymi ćwiekami, ściskając zdobiony puchar”. –– Czy do picia wina założył rękawice? Przed chwilą postronki związujące mu ręce wpijały się w ciało, więc wtedy nie miał rękawic.

 

„Oswajali się ze sobą nawzajem, złączeni milczącą żałobą”. –– Byli we dwoje, więc tylko oni się oswajali. Żałoba nie milczy.

Ja napisałabym: Milcząc, oswajali się ze sobą, złączeni żałobą.

 

„Jiro wyjechał by stać się najemnikiem w kompani Czarnych Psów, by pomóc rodzinie, ale także by zobaczyć coś więcej…” –– Powtórzenia.

 

„Matka dała nam po jednej, ponoć miały nam przynieść szczęście – uśmiechnęła się krzywo, po czym odłożyła monetę na biurko. - Widać jego się wyczerpała, co?” –– …Widać jego się wyczerpało, co?

 

„…który kupował od dzieciaków zwiniętą biżuterię”. –– Ja napisałabym: …który kupował od dzieciaków skradzioną biżuterię.

 

„Dumał nad nią z dobre parę minut…” –– Dumał nad nią parę dobrych minut

 

„Zabawne, ale owszem. Zachowałam go. Cierpiałam przez to srogo, ale nie wypuściłam go z ręki. Był wyjątkowy… a poza tym stanowił ostatnią nić więzi, jaką posiadałam z Jiro. Wydawało mi się, że jeśli go nie wypuszczę, to może kiedyś po mnie wróci”. –– Zabawne, ale owszem. Zachowałam . Cierpiałam przez to srogo, ale nie wypuściłam jej z ręki. Była wyjątkowa… a poza tym stanowiła ostatnią nić więzi, łączącą mnie z Jiro. Wydawało mi się, że jeśli jej nie wypuszczę, to może kiedyś po mnie wróci.

Piszesz o monecie. Moneta jest rodzaju żeńskiego.

 

„Balak zwilżył gardło winem, otarł usta wierzchem dłoni…” –– Rozumiem, że już zdął rękawice, bo jeśli nie, nie mógł otrzeć ust dłonią.

 

„Rozcięcie na skroni po tym gdy go obezwładniono już zniknęło, podobnie jak opuchlizna”. –– Czy rany goiły się magicznym sposobem? ;-)

 

„…zbiegów i buntowników… a także tylnia furtka…” –– …zbiegów i buntowników… a także tylna furtka

 

„…skąd od rzut beretem do centralnych prowincji”. –– skąd już niedaleko do centralnych prowincji.

Rzut beretem wygląda tu koszmarnie! Skąd Ci to przyszło do głowy? ;-)

 

„…oddelegowano Księcia Kaspara na czele jego sześciu tysięcy ludzi…” –– …oddelegowano Księcia Kaspara, na czele sześciu tysięcy jego ludzi

 

<… przedziera się (…)Wyłapał zapach. Biegnie…> –– Czemu służą znaki na początku i końcu tego fragmentu, i kilku następnych?

 

„Do niego dołączają eksplozje, syk rozrywanego powietrza, grzmot ustępującej pod nogami ziemi”. –– Rozumiem, że Balak biegnie teraz z eksplozją, sykiem i grzmotem. Pewnie w kupie im raźniej. ;-)

 

„Tę bitwę opuściło łącznie sześciuset chłopa…” –– Czy sześciuset mężczyzn nie wzięło udziału w bitwie, opuściło ją, by zając się czymś innym? ;-)

 

„Balaka obmywa fala plugawej energii”. –– Proszę o dokładniejsze wyjaśnienie, czym jest obmywająca fala plugawej energii? ;-)

 

„Jego skóra płonie, wrze, ale to nie go powstrzymuje”. –– Tym razem chciałabym się dowiedzieć, co Autor chciał powiedzieć w tym zdaniu?

 

„Połamane ciało Jiro wstrząsa kaszel”. –– Połamane ciało jest zdolne wstrząsać kaszel? Na mieszanie pewnie nie ma już siły. ;-)

Kaszel wstrząsa połamanym ciałem Jiro.

 

„Opowiadał historię jej brata tak długo, iż już zaczęło świtać. Wyglądała na portową uliczkę…” –– Przeczytałam co opowiadał o bracie i nie zauważyłam, w żadnym miejscu, by historia była podobna do portowej uliczki. Może jednak coś przeoczyłam… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Well. Fuck. Back to the drawing board.

Pierwszej części nie czytałem. Zasadniczo nie przepadam za wieloczęściowymi opowiadaniami. Po prostu, po przeczytaniu kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu różnych opowiadań, gubię wątek tej jednej konkretnej opowieści. Błędy opisała regulatorzy, a co fabuły to jak dla mnie, całkiem nieźle. Na tyle że chyba zajrzę do następnej części.

Nowa Fantastyka