- Opowiadanie: Marcus - Zabawa w Indian

Zabawa w Indian

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zabawa w Indian

Zabawa w Indian

 

 

 

Dwunastolatek z blond włosami i pucułowatą twarzą z głośnym okrzykiem wybiegł na ulicę.

 

– Gdzie są blade twarze?!

 

Z podwórza piętrowego budynku z szarych pustaków wyszli w jego kierunku dwaj chłopcy: wysoki rudzielec i niższy, smutny szatyn o włosach krótko przyciętych maszynką.

 

– Dlaczego tak długo, Eddie? Film skończył się 10 minut temu! – rudzielec odezwał się w stronę nadbiegającego blondynka. Prawą dłonią podciągnął opadające spodnie, po czym kopnął zardzewiałą furtkę i wyszedł na ulicę.

 

– Nie mogłem wcześniej, Paul! Musiałem zanieść dwa ciężkie kartony na strych. Dokąd idziemy?

 

– Do ogrodu starej Rosie. Tam są najlepsze śliwki. – rudzielec odwrócił głowę w stronę wolno idącego za nim szatyna o smutnym spojrzeniu i wszyscy ruszyli w stronę dziury w drewnianym płocie.

 

Przeszli na drugą stronę niemal pustej ulicy. Kilkadziesiąt metrów dalej ruszał właśnie stary samochód dostawczy, głośnym zgrzytem sprzęgła sygnalizując konieczność wizyty w warsztacie naprawczym. Boczna ulica małego miasteczka pogrążała się w letargu popołudniowej sjesty.

 

– Słyszałem, że ktoś to kupił. Jakiś lekarz. – blondynek ruchem głowy wskazał na opuszczony ogród i zatopiony w jego głębi dom z czerwonej cegły. Po chwili wyjął z kieszeni garść owocowych cukierków i podał kolegom.

 

– Skąd wiesz? Szkoda, to najlepsze miejsce do zabawy… – rudzielec pochylił głowę i przeszedł pierwszy miedzy kilkoma wyrwanymi sztachetami. Szedł powoli, odgarniając rękoma wysokie pędy łopianu i ostu, porastające na przemian z pokrzywami całe wnętrze zdziczałego ogrodu.

 

– Rosie nie żyje od 5 lat, kto to mógł sprzedać? – zamknięty w sobie chłopiec o przyciętej na jeżyka fryzurze i smutnych oczach wyciągnął dłoń po jeszcze jednego cukierka. Cała trójka stanęła przed rozrośniętym i częściowo uschniętym drzewem.

 

– Nie wiem, ale tata mówił, że Rosie miała młodszego brata. Siedział w więzieniu za morderstwo i mieli go powiesić. Podobno miał żonę i ona to odziedziczyła. A tydzień temu był u nas prawnik, który koniecznie chciał obejrzeć cały dom. Chyba nie zdążył wszystkiego obejrzeć, bo było już późno i padał deszcz, ale powiedział, że za kilka dni przyjedzie jeszcze raz. W każdym razie mama powiedziała, że to nawet lepiej, bo wreszcie ktoś uporządkuje ogród i wyburzy ten stary dom. Teraz tylko straszy…

 

– Coś ty, Eddie,? Przecież ten ogród to najlepsze miejsce do zabawy! Można się ukryć i nikt nas nie znajdzie!

 

Paul klepnął blondynka w ramię i wskazał dłonią na jeden z konarów.

 

– Wchodzimy na górę. Tam pogadamy. Możemy jeść i obserwować wszystkich.

 

Po chwili siedzieli na szczycie drzewa i jedli śliwki, rzucając pestkami w stronę pokrytej małymi owocami, niskiej jabłoni.

 

– Możemy jutro zagrać w piłkę. Przyjdzie mój kuzyn, jak znajdziemy jeszcze ze dwie osoby to zagramy na dwie drużyny.

 

– Twój kuzyn, Eddie? Ten gruby? Przecież to oferma. Poza tym nie mamy już piłki.

 

– Mamy, dostałem nową od taty. A jak nikogo nie znajdziemy, to możemy popływać w rzece.

 

– W tym kanale? Tam są szczury. Takie! – Paul wyciągnął ręce przed siebie, pokazując wielkość gryzoni.

 

– Bleee… To możemy pobawić się w chowanego. Najlepiej tutaj, w ogrodzie.

 

– Dobra, zobaczymy jutro. A gdzie jechałeś dzisiaj samochodem?

 

– Byłem z tatą u mechanika. Musieliśmy wymienić hamulce. Teraz auto jeździ już dobrze.

 

Rudzielec westchnął i pokiwał głową.

 

– Fajnie masz. Ojciec wszystko kupuje i masz spokój w domu. Ja też kiedyś będę miał kupę forsy. Wyprowadzę się z domu i kupię sobie dobre auto, najlepiej takie sportowe i będę jeździł cały dzień!

 

– Jak będziesz tyle jeździł, to na benzynę nie zarobisz!

 

– Jak będę miał auto, to na benzynę też mi starczy. O – zobacz, idzie twoja siostra, Eddie.

 

Z wysokości drzewa obserwowali młodą dziewczynę niosącą zakupy.

 

– Cześć Elsie!

 

Dziewczyna spojrzała, ale niemal natychmiast odwróciła wzrok i bez słowa poszła dalej.

 

– Co ona taka jakaś… Coś jej się stało, Eddie?

 

– Nie, nic, chyba jest trochę zmęczona.

 

– No przecież widzę, że jest jakaś dziwna. Stało się coś?

 

Blondynek odwrócił głowę w stronę opuszczonego domu.

 

– Elsie mówiła, że duch starej Rosie mieszka nadal w domu. Boi się, bo czasami widzi ją wieczorami…

 

– Bzdura, Eddie! Ona nie żyje!

 

– Wiem, Paul, ale Elsie mówiła mi, że czasami widzi ją z okna swojego pokoju! Kilka dni temu znowu ją widziała! Widziała jak podchodziła do okna i odgarniała firanki!

 

– Gadanie! Duchy… Wierzysz w nie?

 

– Nie, ale … po co prowokować los?

 

– Słuchajcie! – Paul zerwał dorodną śliwkę, zrobił zamach i rzucił nią w okno domu. – Wejdziemy do środka i sprawdzimy co w nim jest. Może Rosie schowała jakieś skarby?

 

– Ja nie idę! Mowy nie ma! Pamiętacie co mówił George?

 

– Ten stary pijak nie pamięta nawet swojego nazwiska! Eddie – chyba nie wierzysz w te jego bajki?

 

– To nie bajki! Ktoś mu złamał rękę! Poza tym… nikt tam nie wchodził od pięciu lat…

 

– Więc czas najwyższy żebyśmy my tam weszli. Nie jesteśmy tchórzami!

 

– Ja nie idę. Po co mam tam iść?

 

– Słuchaj Eddie – to jest taki test odwagi. Cochise się nie bał, Winnetou też a ty przecież chcesz być taki jak oni! Nie możesz się bać! Indianie niczego się nie bali! Poza tym jak ten lekarz się tam wprowadzi, to już nigdy nie wejdziemy!

 

– Ale po co mamy tam iść? Tam jest ciemno, też możemy złamać rękę albo…

 

– Boisz się, co?

 

– Nie boję się !

 

– Nie boisz się? No to idziemy!

 

– A Jack? On też nie chce iść!

 

Paul odwrócił się w stronę smutnego chłopca siedzącego obok.

 

– Jack – nic nie mówisz. Boisz się wejść?

 

Chłopiec milczał przez chwilę , po czym odwrócił głowę. Z wyrazem bólu na twarzy trzymał się za lewy bok.

 

– Nie boję się. Niczego się nie boję. – powiedział stanowczo, zaciskając zęby.

 

– Widzisz Eddie? Jack też się nie boi. Idziemy!

 

Rudzielec zeskoczył na ziemię i zrobił kilka kroków. Pochylił się i wśród rosnących chwastów znalazł dużą gałąź, z której odłamał ponad metrowy fragment. Zrobił w powietrzu zamach – świst powietrza zmieszał się z okrzykiem bólu jego kolegi.

 

– Auuuu !!! Paul, uważaj ! Uderzyłeś mnie w rękę!

 

– Oj Eddie, nie chciałem, wybacz. – podszedł i klepnął przyjaciela w bark. – Jack – a tobie co się stało? Uderzyłeś się w żebra? – oboje spojrzeli na schodzącego powoli i ostrożnie Jack’a. Twarz wykrzywiał mu grymas bólu.

 

– Boli cię, Jack? Co się stało?

 

– Nic takiego, spadłem ze schodów. Nie ma sprawy.

 

– Zobacz Paul, Jack jest cały obolały! Chodźmy lepiej nad rzekę! Albo do parku!

 

– Czego się boisz, Eddie? Zobacz co mam! Jak ktoś tam będzie, to tak oberwie, że nie wstanie! – znowu zrobił zamach, uderzając kijem w pień starej gruszy.

 

– Nie boję się! Tylko … po co tam mamy wchodzić?

 

– Właśnie po to, żeby udowodnić, że się niczego nie boimy. Idziemy!

 

Trójka chłopców ruszyła w stronę starego domu. Idący przodem wysoki rudzielec dodawał sobie odwagi, robiąc energiczne zamachy i uderzając w pokrzywy zarastające dróżkę.

 

– Ktoś tu wchodził, patrzcie!

 

Stanął i wyciągniętym kijem wskazał na zarośla otaczające chodnik z betonowych płyt.

 

– Rzeczywiście, od tej strony chwasty są podeptane. To pewnie pijany George przewracał się, kiedy wchodził do domu Rosie.

 

– No Eddie, widzę że jesteś prawdziwym Indianinem! Co jeszcze powie nam Cochise, wódz Apaczów?

 

Blondynek uśmiechnął się, dumny z porównania do swego bohatera.

 

– George mówił, że drzwi były otwarte, ale jak wszedł, to ktoś go uderzył i złamał mu rękę.

 

– Kto go uderzył? Duch starej Rosie?

 

– Było ciemno i padało, a George pewnie był pijany. Może przewrócił się o wycieraczkę i myślał, że ktoś go uderzył.

 

– On się przewraca nawet na prostej ulicy. Ma złamany nos i cały czas jakieś siniaki na twarzy. To co – wchodzimy?

 

Stanęli przed wejściem do przeszklonej z dwóch stron werandy, stanowiącej przedsionek i jedyne wejście do domu. Po pokonaniu kilku wysokich stopni drogę zagrodziły im solidne, dębowe drzwi.

 

– Ty pierwszy, Paul. – blondynek niepewnie odsunął się na bok.

 

– Dobra, ale wchodzimy wszyscy! Żebyście nie uciekali!

 

Rudzielec pewnym krokiem podszedł bliżej. Oddał blondynkowi kij, a sam nacisnął obiema dłońmi mosiężną klamkę i pchnął lekko drzwi, ale bez efektu.

 

– Są zamknięte, a George mówił, że było otwarte. Hm, chyba wszystko mu się pomieszało.

 

– Może zawiasy się opuściły? Nie ma co wchodzić na siłę, Paul.

 

– Jak już przyszliśmy, to musimy wejść. Nie bój się, Eddie!

 

Rudzielec zaparł się i pchnął drzwi barkami. Zza kantów futryny posypał się sproszkowany cement, ale drzwi nadal stawiały opór. Wziął zamach i próbował raz jeszcze, ale po kolejnej nieudanej próbie zrezygnowany pochylił się i chwycił za lewy bark.

 

– Nie da rady, tędy nie wejdziemy… Spróbujemy z innej strony.

 

Trzema skokami zbiegł ze schodów i stanął przed werandą. Po jej lewej i prawej stronie były szerokie, zamknięte okna, zasłonięte brudnymi firankami, a tuż obok narożnika domu, po skrajnej lewej stronie, dojrzał niewielki otwór – wąskie, wysokie okno było otwarte.

 

– To pewnie spiżarnia starej Rosie. Wejdę do środka i otworzę drzwi.

 

– Nie przeciśniesz się Paul! Zobacz, to okno jest za wąskie! Nie ma co próbować!

 

– Eddie, nie takie rzeczy się robiło! Ludzie latają na księżyc, a ja nie wejdę przez okno? Chodźcie, podsadzicie mnie!

 

Po chwili cała trójka stała przed wysokim, ale bardzo wąskim oknem. Wydawało się, że niewielka szerokość uniemożliwi wejście, ale chłopiec po splecionych dłoniach kolegów wspiął się na betonowy parapet i umiejętnie przekrzywiając całe ciało wsunął się powoli do środka.

 

– Mówiłem – nie takie rzeczy się robiło! Idźcie do werandy, zaraz otworzę drzwi.

 

Chłopcy podbiegli do werandy i stanęli przed drzwiami, nasłuchując odgłosów wewnątrz domu. Eddie odwrócił się w stronę smutnego przyjaciela.

 

– Jack, chcesz tam wchodzić? Nie boisz się? Może lepiej wrócimy do domu? Już czas na kolację! Twoja mama będzie się niepokoić!

 

Smutny szatyn pokręcił tylko głową. Uniósł nieco wzrok – przez moment Eddie miał wrażenie, że Jack jest jeszcze smutniejszy niż wcześniej.

 

Oczekiwanie przedłużało się. Jack stał nieruchomo, podczas gdy Eddie kilkakrotnie uderzył zaciśniętą pięścią w drzwi.

 

– Paul – jesteś tam?! Paul !!! Otwórz drzwi!!

 

Z wnętrza dobiegł dźwięk tłuczonego szkła i zduszony krzyk Paula.

 

– Paul! Co się dzieje?! Paul!!

 

Zdenerwowany Eddie obracał się wokół siebie. Mówił szybko, przestępując z nogi na nogę.

 

– Może coś mu się stało? Pobiegnę po tatę, bo jeśli złamał sobie rękę…

 

Zza zamkniętych drzwi usłyszeli jakiś odgłos. Cofnęli się o dwa kroki: ktoś przekręcił klucz i w otwartych drzwiach ujrzeli Paula.

 

– Co się stało?! Ktoś ciebie uderzył?!

 

Stojący w drzwiach chłopiec dotknął dłonią policzka, rozmazując strużkę krwi.

 

– Nie, to tylko gwóźdź w ścianie. Potknąłem się o jakieś słoiki, na głowę spadła mi butelka z szafki i ten cholerny gwóźdź. Nie ma co gadać, wchodźcie, zobaczymy co jest w środku.

 

Przez niewielką werandę zagraconą doniczkami z dawno uschniętymi roślinami przeszli do długiego i wąskiego korytarza. Na wprost siebie mieli strome, drewniane schody wiodące na strych, u podnóża kończące się ostrym łukiem przed zamkniętymi drzwiami wiodącymi do piwnicy.

 

– Na strych ani do piwnicy nie wchodzę, nie ma mowy!

 

– Eddie – czego się boisz? Tutaj nikogo nie ma, zresztą…

 

Paul wyciągnął dłoń w stronę blondynka. Odebrał od niego kij i uderzył nim w poręcz schodów.

 

– … jak ktoś będzie, to oberwie!

 

Zrobił srogą miną, na widok której chłopcy uśmiechnęli się. Po chwili jednak wszyscy znieruchomieli.

 

– Słyszałeś Paul?! Jakiś… dziwny odgłos !

 

– E, to pewnie kuny na strychu.

 

– Nie! To … jakby sapanie albo jęki! To chyba tam, na wprost! Za tymi drzwiami!

 

Weranda od reszty domu oddzielona była szerokimi, przeszklonymi drzwiami. Zaraz za nimi, po lewej i prawej stronie, znajdowały się jasnoorzechowe drzwi – takie same jak na końcu wąskiego korytarza. Tylko drzwi po lewej stronie korytarza były lekko uchylone.

 

Blondynek stał z wyciągniętą ręką, wskazując na oddalone drzwi na końcu korytarza, sąsiadujące z drzwiami do piwnicy.

 

– Co ty, Eddie! To pewnie echo! Zobaczymy teraz.

 

Rudzielec uniósł kij i uderzył nim w poręcz schodów raz jeszcze. Chwilę nasłuchiwali, jednak mimo napiętej uwagi nie dotarły do nich żadne odgłosy.

 

– Widzisz, nie ma się czego bać! To tylko … Eddie, co robisz?

 

Blondynek zrobił trzy kroki do tyłu i stanął przy drzwiach frontowych.

 

– Nic, przyłożę tylko donicę żeby drzwi się nie zatrzasnęły. Może być przeciąg…

 

– Eh, Eddie, mówiłeś że się nie boisz…

 

Rudzielec pokiwał głową z dezaprobatą i wskazał na pomieszczenie po lewej stronie.

 

– Nie ma się czego bać, tutaj już sprawdzałem. Wiecie, ten dom wcale nie jest taki mały, jak się wydaje. Chodźcie za mną, zobaczymy najpierw tutaj.

 

Powoli weszli do izby sąsiadującej ze spiżarnią, przez okno której chłopiec wszedł do domu.

 

Była to kuchnia, sądząc po dużym, węglowym piecu i szeregu niskich, pokrytych białą farbą olejną szafkach z kredensem.

 

– Ale tu bałagan! I wszędzie ten dziwny zapach! Co tak śmierdzi?!

 

– Faktycznie smród, jakby jakaś stęchlizna… To pewnie gnije jakieś jedzenie. Dobrze, że ktoś otworzył to małe okno w spiżarni, inaczej pewnie bym zwymiotował. Eddie – otwórz jeszcze to duże okno!

 

Blondynek posłusznie podszedł w kierunku okna, odsuwając starą, brudną firankę. Chwycił prawą dłonią za klamkę, przekręcił ją i pociągnął, ale bez efektu. Chwycił ją ponownie obiema dłońmi i silnie szarpnął. Jęknął z wysiłku i odsunął się na bok.

 

– Nie mogę otworzyć! Nie mam siły!

 

– Oj, Eddie, zostaw – ja otworzę.

 

Rudzielec ominął stół zastawiony starymi słoikami z konfiturami i podszedł do okna. Chwycił klamkę i mocnym ruchem szarpnął prawe skrzydło. Górna część odskoczyła na dwa cale, dolna natomiast ugrzęzła w drewnianej futrynie.

 

– Nikt tego nie otwierał od lat, pewnie drewniana rama wypaczyła się od mrozu. Eddie – podaj mi jakiś kawałek metalu! Najlepiej jakiś nóż!

 

– Weź to! – szatyn o smutnym spojrzeniu odwrócił się znad pieca i wyciągnął w jego kierunku dłoń z ciężkim, metalowym ostrzem.

 

– Co to jest? Skąd to masz?

 

– To tasak. Leżał na piecu.

 

Rudzielec szybko chwycił tasak i wsunął jego ostrze w szczelinę między futrynę i ramę okna. Naciskając na metalową rękojeść wypchnął dolną krawędź okna.

 

– No, teraz mamy czym oddychać! – zaczerpnął głęboko świeżego powietrza i podniósł metalowy przedmiot w górę. – Ciężki! Co on taki … poklejony?

 

– Pewnie od konfitur. Ten prawnik chyba nie zdążył niczego sprzątać. Tu jest większy bałagan niż u mnie w piwnicy! – Eddie z zaciekawieniem zaglądał we wszystkie zakamarki.

 

Paul położył tasak na stole obok słoików i spojrzał na pobrudzoną, otwartą dłoń.

 

– Jakaś klejąca maź… – przyłożył dłoń do nosa. – Tak dziwnie pachnie, a właściwie to śmierdzi. Ma taki kolor, jakby od buraków albo pomidorów…

 

– To stęchlizna. A ten prawnik chyba też używał go do otwierania. Zobacz, na piecu jest otwarta konserwa i słoik z konfiturami. I jeszcze butelka…

 

Blondynek podszedł do pieca i chwycił butelkę do ręki. Nachylił się i powąchał.

 

– To wódka! Rosie piła wódkę?

 

– Co ty, Eddie! Rosie nie żyje od pięciu lat, a butelka nawet nie jest zakurzona…

 

– Nie jestem głupi, Paul! Przecież widzę, że ktoś tu był niedawno! Czyli ten prawnik przyniósł wódkę i konserwę? Ale po co? Nie mógł zjeść i napić się w jakimś barze?

 

– A może to był Stary George? Padało, więc chciał się napić gdzieś pod dachem. Wszedł, a zaraz potem …

 

– … przewrócił się i złamał sobie rękę! A ten prawnik tylko odstawił butelkę i konserwę na stół!

 

– Widzisz Eddie, jakie to proste? Prawnik wszedł, wszędzie śmierdziało od stęchlizny, więc otworzył to małe okno w spiżarni. No i zamknął drzwi, żeby Stary George znowu nie wszedł! Nie oglądam tyle filmów co ty, a wiem więcej! Wszystko da się wytłumaczyć!

 

– Nie wymądrzaj się Paul! Wiesz więcej, bo jesteś o rok starszy! Dobra, zobaczymy co jest za tymi drzwiami.

 

Blondynek odstawił butelkę i podszedł do prostych, białych drzwi. Nacisnął klamkę i powoli wszedł do środka drugiej izby.

 

Pokój pełnił role sypialni. Stare, szerokie łóżko w fornirowej obudowie zagłówkiem dotykało ściany pokrytej tapetą – geometryczne wzory figur z umieszczonymi centralnie ciemniejszymi kołami nakładały się na siebie, co w promieniach zachodzącego słońca sprawiało wrażenie, jakby wszędzie były oczy pełniące rolę niemych strażników – strzegących domu i obserwujących jego lokatorów.

 

Nad łóżkiem wisiał obraz Świętej Rodziny w panoramie wieczornej Jerozolimy – blondynek wpatrując się w obraz cofnął się o dwa kroki i oparł plecami o front dużej, trzydrzwiowej szafy. Powoli przesuwał się w stronę okna.

 

W kuchni Paul otwierał kolejne szafki.

 

– Zobacz Jack – wszystko zostało na swoim miejscu! Talerze, filiżanki, łyżki i widelce! O – a tu jest jeszcze mąka i cukier!

 

– I mokry płaszcz na wieszaku. – Jack stanął tuż za Paulem. Rozglądał się uważnie po całym pomieszczeniu, wpatrując się dłużej w stronę okopconego pieca. Podszedł do stołu i podniósł tasak: palcem dotknął ostrza i ostrożnie zlizał brunatnordzawą, lepką maź. Wolno obejrzał się za siebie w stronę werandy.

 

– Tyle naczyń! Szklanki, garnki, kubki – to wszystko tylko się marnuje! Matka ciągle narzeka, że nie ma naczyń, a tu wszystko leży nikomu niepotrzebne! Cholera – tu jest wszystko, Jack!

 

– Tak Paul, tu jest wszystko …

 

– Jack, a zobacz to! Czy …

 

Paul odwrócił się w stronę kolegi.

 

– Co masz taką dziwną minę, Jack? I po co ci ten cholerny tasak?!

 

– Tasak? Tasak …

 

Paul znowu chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Z sypialni dobiegł przeraźliwy krzyk Eddie’go.

 

– Paul!!!!! Paul !!!!!!!!! Ratuj!!!!!! Paul !!!!!!!!!

 

Zdezorientowany i wystraszony Paul odsunął się od Jack’a. Zerwał się błyskawicznie i kilkoma skokami pokonał odległość z kuchni do sypialni, gdy nagle …

 

– Co jest, do cholery! Co to jest?!!

 

Jego prawa noga zapadła się do kolan tuż za progiem sypialni. Usiłował ją wyciągnąć, opierając się na lewej stopie, gdy niespodziewanie także lewa noga ugrzęzła w podłodze pod naporem szamoczącego się ciała. Mocno zdenerwowany rozejrzał się po pokoju – tuż pod oknem spostrzegł drżącego ze strachu blondynka. Podobnie jak on stał unieruchomiony z obiema nogami zakleszczonymi w drewnianej podłodze.

 

– Paul – nie mogę się wydostać! Zrób coś, Paul! – blondynek przestał krzyczeć, a jego drżący ze strachu głos przeszedł w płacz.

 

– Ta cholerna podłoga jest zbutwiała! Nie ruszaj się Eddie, bo wpadniesz do piwnicy! Nic nie rób, zaraz do ciebie przyjdę!

 

Delikatnie próbował wyciągnąć prawą nogę, ale nie mógł jej podnieść. Pochylony oparł się dłońmi o zmurszałą podłogę i klęcząc usiłował wolno wykonać jakikolwiek ruch. Przycisnął mocniej lewe kolano, które jednak po chwili ugrzęzło w kolejnej szczelinie. Spocony odwrócił głowę w stronę kuchni.

 

– Jack! Jack!!!

 

Pogłos krzyku rozniósł się po całym domu. Chłopcy wstrzymali oddech, jednak zamiast oczekiwanej odpowiedzi otoczyła ich jedynie ponura, przytłaczająca cisza.

 

– Jack – pomóż nam! Słyszysz?! Jaaack !!!!!!!

 

Po chwili z wnętrza domu dobiegło skrzypienie nienaoliwionych drzwi. Wypaczone pod wpływem czasu, ocierały kantem o starą podłogę.

 

– Jaaaack! Chodź tutaj! Pomóż nam!!!

 

Usłyszeli metaliczny dźwięk – jakiś przedmiot turlał się po betonowej podłodze. Rudzielec zacisnął zęby i nie zważając na kaleczące nogi, ostre gwoździe, ponawiał próby wydostania się z dziwnej pułapki. Położył się na lewym boku usiłując uchwycić brzeg stojącego nieopodal łóżka. Nagle oboje usłyszeli jakiś stłumiony dźwięk wydobywający się zza ścian. Chłopcy znieruchomieli.

 

– Słyszałeś Paul? Znowu jakieś … dziwne hałasy… Może to duch starej Rosie? Pomóż mi, nie chcę tu dłużej zostać! Pomóż mi Paul! Boję się! – blondynek płakał i trząsł się ze strachu.

 

Rudzielec zacisnął zęby i szybko obejrzał się za siebie. Mimo pozorów opanowania spływające po twarzy krople potu i głośny oddech wskazywały na silne podenerwowanie.

 

– Uspokój się Eddie , Jack nam pomoże. Nie bój się, nie jesteś sam. Jack, idziesz wreszcie?! Jaaack !!!!

 

Przez chwilę panowała cisza, po czym chłopcy usłyszeli brzęk tłuczonego szkła. W uchylonych drzwiach ukazał się duży, czarny kot. Obrzucił spojrzeniem cały pokój i wskoczył na łóżko.

 

– Co tutaj robi ten kot?! Jack, do cholery, gdzie jesteś?! Jaaack !!!

 

W końcu Paul wydostał jedną nogę i wyginając całe ciało uchwycił brzeg masywnego łóżka.

 

– Tu wszystko gnije ze starości! Ta cholerna rudera zaraz może się zawalić! Nie ruszaj się Eddie, oprzyj się rękoma i spróbuj uchwycić się parapetu okna!

 

Blondynek na chwilę przestał płakać. Wyciągnął ręce w kierunku parapetu.

 

– Nie sięgnę, Paul! Jest za daleko!

 

– Eddie! Próbuj dalej! Powoli! No rusz się!

 

Chłopiec wyciągnął przed siebie obie ręce, bezskutecznie próbując dotknąć drewnianego parapetu.

 

– Nie mogę, Paul! Bolą mnie nogi! Nie mogę dosięgnąć!

 

Rudzielec głośno jęknął.

 

– Ja też nie mogę się ruszyć! Cholera, chyba skręciłem nogę!

 

Blondynek znowu zaczął płakać.

 

– Co teraz zrobimy? Co będzie jeśli …

 

Nagle usłyszeli gdzieś w pobliżu dźwięk skrzypiących desek.

 

– Ktoś idzie do nas… Słyszałeś ?

 

Rudzielec odwrócił głowę w stronę kuchni.

 

– Paul, czy to Jack? Boję się …

 

Rudzielec jęknął z bólu, próbując wyciągnąć pokaleczoną nogę. Krople potu spływały z jego czoła, żłobiąc cienkie rowki na pokrytej kurzem twarzy.

 

Oboje wpatrywali się nerwowo w stroną kuchni. Usłyszeli coś jakby szarpnięcie połączone z metalicznym odgłosem.

 

W drzwiach pojawił się smutny szatyn. Oparł się plecami o futrynę, obserwując zarówno sypialnię jak i kuchnię. Nie odzywał się, ale w jego zachowaniu było coś nienaturalnego.

 

– O, jest Jack! Nareszcie!

 

Paul odwrócił się, ocierając rękawem strużkę spływającego z czoła potu.

 

– Jack, dlaczego tak długo?! Co masz w ręku?!

 

Smutny szatyn spojrzał za siebie. Mówił powoli, z głową odwróconą w stronę korytarza.

 

– Mam zasłonę, zerwałem z okna.

 

– No to rzuć ją! Na co czekasz Jack?!

 

Mimo ponagleń Jack stał nieruchomo. Obejrzał dokładnie sypialnię, zatrzymując dłużej wzrok na wpatrzonym w niego, czarnym kocie. Na tle szamoczących się i zdenerwowanych chłopców Jack i kot stanowili odrębną, jakby sobie tylko znaną parę.

 

Po chwili chłopiec odchylił lewą rękę i rzucił w kierunku rudzielca zakurzoną, jasnobrązową i wyjątkowo długą tkaninę. Zasłona opadając wzniosła obłok kurzu – Paul otworzył usta i głośno kichnął.

 

– Jack, dlaczego tak stoisz?! I po co nosisz ten cholerny tasak?!

 

Dopiero teraz chłopcy dostrzegli w jego prawej dłoni ciężkie, brunatnordzawe ostrze.

 

Chłopiec nie odpowiedział. Pochylił się i przywiązał koniec zasłony do masywnej nogi kuchennego kredensu po czym odwrócił się i bez słowa zniknął w głębi kuchni.

 

Rudzielec pochwycił materiał, zrobił zamach i odrzucił koniec zasłony w kierunku blondynka.

 

– Trzymaj się tego! Powoli spróbuj wyciągnąć nogi! Połóż się na podłodze i nie wstawaj! Czołgaj się w moim kierunku! No dalej, Eddie!

 

Blondynek posłusznie chwycił koniec tkaniny i głośno stękając z wysiłku, powoli wydostał prawą nogę. W tym czasie rudzielec zapierając się o nogi łóżka przesuwał się w stronę drzwi, ciągnąc za sobą materiał.

 

– Jeszcze trochę, Eddie! Jeszcze … eh… jeszcze trochę! No dalej! Nie wstawaj! Uważaj !!

 

Czołgając się dotarli do progu kuchni. Rudzielec uchwycił się klamki i wstał pierwszy, po czym podał rękę blondynkowi. Oboje ciężko dyszeli z wysiłku.

 

– No widzisz, Eddie …. Udało się! Uff! Nareszcie! Aż się spociłem ze strachu … Dobrze się spisałeś Eddie, bałem się, że wpadniesz do piwnicy! Bez tej zasłony byśmy nie wyszli! Mogliśmy wpaść do piwnicy …

 

– Dzięki, Paul, bez ciebie nie dałbym rady wyjść! Bałem się, że umrę… Dobrze, że jesteś… Jesteś moim prawdziwym przyjacielem!

 

– Przecież nie zostawiłbym ciebie samego, Eddie! Od tego właśnie są przyjaciele!

 

Blondynek rękawem otarł łzy. Twarz miał czerwoną z wysiłku, a kurz i ściekający z czoła pot dopełniały obrazu zmęczenia i strachu.

 

– Wiem, Paul. Winnetou też ratował przyjaciół. Jesteś nawet lepszy niż on… Jack też nam pomógł … Jak Cochise …

 

Pochylony i ciężko oddychający rudzielec uśmiechnął się szeroko.

 

– Eh, Eddie… Jesteś jak dziecko… No dobra, idziemy stąd. Nie ma co, tu wszystko się wali!

 

Blondynek wyprostował się i wytarł kurz ze spodni. Raz jeszcze obejrzał się w stronę sypialni. Chciał wyjść, gdy nagle coś przykuło jego uwagę. Wyciągnął dłoń i wskazał na fornirowe łóżko.

 

– Paul – zobacz! Spójrz na tego kota! On coś ma …

 

Oboje spojrzeli na lśniącego czernią, zwinnego kota. Obserwował ich uważnie, jakby wyczekując momentu, w którym znajdzie się w centrum zainteresowania, po czym jednym skokiem wskoczył na górę szerokiej szafy. Nawet z tej odległości chłopcy widzieli połyskujący, żółty krążek na jego szyi.

 

– To jakiś medal? Wygląda jakby był złoty…

 

– Tak, to medal. Może wygrał jakieś zawody? Pewnie jest rasowy, Rosie miała całe mnóstwo kotów. Paul – co myślisz, czy on jest ze złota? Tak dziwnie błyszczy…

 

– Coś ty, Eddie! To tylko taki kolor, medale nie są ze złota. Tylko co on tu robi? Stara Rosie nie żyje od pięciu lat!

 

– Ona nie żyje, ale jej duch pozostał.

 

Chłopcy obejrzeli się. Jack podszedł do nich niemal bezszelestnie. Na jego widok blondynek zaczął się trząść.

 

– Jack, wystraszyłeś mnie! Chodzisz tak cicho… Chodźmy już stąd, jest ciemno i prawie nic nie widać!

 

Zrobili trzy kroki i przystanęli teraz na środku kuchni. Przez otwarte drzwi widzieli fragment korytarza i jeszcze jedne, lekko uchylone drzwi o jasnoorzechowym kolorze. Paul wyciągnął prawą rękę i wskazał na półotwarte drzwi.

 

– Jak wchodziliśmy, te drzwi były zamknięte. Otworzyłeś je, Jack? Wchodziłeś tam?

 

Smutny szatyn lekko skinął głową.

 

– Nie bałeś się? No wiesz, podłoga mogła się załamać, albo …

 

– Nie boję się, Paul. Mówiłem już, że niczego się nie boję.

 

– No tak, mówiłeś. Co tam jest?

 

– To samo co tutaj. Jest jeszcze lodówka i kolorowy telewizor.

 

– Kolorowy telewizor?! Sprawdzałeś czy działa?

 

Jack pokręcił przecząco głową. Mówił cicho i spokojnie.

 

– Nie, nie sprawdzałem. Telewizor mnie nie interesował.

 

– Kolorowy telewizor… Rosie zostawiła wszystko… A ten kot? Był tam za drzwiami?

 

Jack poruszył prawą ręką. Chłopcy zauważyli, że cały czas trzyma tasak w dłoni.

 

– Kot? Był na schodach. Wyskoczył, gdy chciałem podejść do ostatnich drzwi, tych na wprost piwnicy.

 

– Dlaczego wszędzie wchodzisz? Nie boisz się? No wiesz, te odgłosy… Tu gdzieś mogą być szczury!

 

Jack rozglądał się uważnie wokół.

 

– Nie boję się szczurów. Niczego już się nie boję.

 

– A ten kot?! Co on tu robi?! Nigdy go nie widziałem w ogrodzie… Pamiętacie ile kotów miała Rosie? Chyba kilkanaście! – blondynek nie mógł opanować nerwowego drżenia całego ciała. Trząsł się i co jakiś czas wyciągał lewą dłoń, pocierając nią czoło. Stojący przy nim rudzielec utykając zrobił kolejne dwa kroki w stronę werandy.

 

– Masz rację, Eddie. Rosie to była prawdziwa kociara, zbierała i karmiła wszystkie koty z okolicy. Mój ojciec polewał je wodą, jak tylko któryś zjawił się na naszym podwórzu. Dlatego do nas nie przychodziły.

 

– Wiem, Paul. Mój ojciec też ich nie lubił, ale nic im nie robił. Czasami nawet specjalnie kupował im coś do jedzenia. A ja wynosiłem dla nich resztki z obiadu. – blondynek próbował się uśmiechnąć. Po chwili ponownie wytarł twarz rękawem i ruszył w stronę rudzielca, pozostawiając smutnego szatyna na środku kuchni.

 

– A mój je łapał. – smutny szatyn utkwił spojrzenie w trzymanym w dłoni tasaku. Mówił powoli, nie odwracając głowy. Błądził myślami w zakamarkach świadomości, przypominając sobie zdarzenia sprzed lat. – Chwytał je za grzbiet i trzymał w powietrzu, śmiał się, gdy próbowały się wyrwać i głośno piszczały. A potem szedł z nimi do dużej beczki na podwórzu – tej, w której zawsze zbieramy deszczówkę. Na końcu …

 

Chłopiec nagle przerwał. Z sypialni wyszedł czarny kot z błyszczącym złotym medalem na czerwonej tasiemce. Szedł powoli, jakby zasłuchany w słowa Jack’a. Wpatrywał się tylko w niego, ignorując obecność pozostałej dwójki. Na środku kuchni przystanął i miękko skoczył na stół, umiejętnie omijając stojące wokół słoiki z konfiturami. Spojrzenia chłopca i kota skrzyżowały się ze sobą.

 

– Jack – chodź już! Potem nam wszystko opowiesz!

 

Chłopiec pokręcił przecząco głową.

 

– Nie, Paul. Teraz jest właściwa chwila. Teraz jest test odwagi.

 

Obejrzał się dokładnie wokół siebie i ponownie zatrzymał wzrok na kocie.

 

– Na końcu … topił je. Stawał przed starą, śmierdzącą beczką i śmiał się. Śmiał się, kiedy piszczały i próbowały się wyrywać, kiedy wiły się, szarpały i drapały go pazurami. Wołał mnie i pokazywał, gdy powoli zanurzał je w wodzie. Trzymał je chwilę pod wodą, potem wyjmował i znowu zanurzał – robił to tak długo, aż się utopiły. Lubił to robić. A raz rzucił jednego prosto do ogniska w ogrodzie. Żywego. Gdy ten płonący kot wyskoczył z ogniska to przekłuł go widłami i nadział jak na rożen. Potem przypiekał go nad płomieniami. Na końcu kazał mi wyczyścić widły.

 

Blondynek spuścił wzrok. Rudzielec stał nieruchomo, otwierając jedynie nieco usta i przekrzywiając dolną szczękę lekko do przodu. Po chwili poruszył się: spojrzał raz jeszcze w stronę sypialni, po czym odwrócił głowę w stronę smutnego szatyna.

 

– Wiem, Jack. Twój ojciec to sadysta. Wszyscy to wiedzą. Mówią, że to psychopata.

 

Smutny szatyn podniósł jedynie lekko głowę i nic nie odpowiedział.

 

Przez otwarte drzwi od werandy słyszeli coraz bardziej wyraźne dźwięki cykad świerszczy. Słońce chyliło się ku zachodowi.

 

– Chodźmy już! Moja mama na pewno mnie szuka!

 

– Dobrze Eddie, idziemy. Zdaliśmy test odwagi i możemy wracać. Tu niczego nie ma.

 

Paul klepnął blondynka w ramię i pierwszy ruszył w kierunku werandy. Po paru metrach zatrzymał się.

 

– Jack – na co czekasz? Nie idziesz z nami?

 

Chłopiec z tasakiem nadal stał pośrodku kuchni, śledząc wzrokiem czarnego kota. Ten skoczył szybko, kilkoma susami pokonując przestrzeń z pokoju na korytarz. Zwinnie wdrapał się na wieszak, stojący przed drzwiami zamykającymi dostęp do ostatniego pokoju.

 

– Nie mogę wyjść. Ja jeszcze nie zdałem testu odwagi.

 

– O czym mówisz, Jack?! Weszliśmy do środka, a ty nawet byłeś w drugiej części domu! Sam i nie bałeś się! I uratowałeś nas z tego pokoju! Bez ciebie byśmy sobie nie poradzili!

 

Chłopiec pokręcił przecząco głową.

 

– Nie, Paul. Nikogo nie uratowałem. Nikogo nie uratowałem …

 

– Chodź Jack! Jest już późno, tu niczego więcej nie ma! Jak chcesz to przyjdziemy w inny dzień, może w przyszłym tygodniu?

 

– Nie, Paul. Zrobię to dzisiaj.

 

– Co zrobisz? O czym mówisz, Jack? Jak chcesz to poczekamy aż przyjdzie ten prawnik i wtedy wejdziemy! Wtedy wejdziemy wszędzie!

 

– Ten prawnik nie przyjdzie. Zostawił płaszcz na korytarzu a drzwi były przecież zamknięte od środka. On nadal gdzieś tu jest.

 

– O czym mówisz, Jack?! Gdzie jest ten prawnik?!

 

– Nie wiem, Paul. Jeszcze nie wiem.

 

– Jack, my już idziemy! Wezwiemy policję, niech oni go szukają!

 

Smutny szatyn podniósł tasak i przejechał palcem po brunatnordzawej, metalicznej krawędzi.

 

– To nie są ślady po pomidorach. Ten tasak służył do czegoś innego. Dowiem się do czego. Wszystko już sprawdziłem. Został tylko jeden pokój. Ostatni…

 

Blondynek stał na werandzie, przytrzymując klamkę półotwartych drzwi wejściowych. Promienie zachodzącego słońca lekko rozjaśniały wąski, ciemny korytarz, na końcu którego zbiegały się drzwi do ostatniego pokoju i niskie, wąskie wejście do piwnicy.

 

Stojący w przejściu między werandą a korytarzem wysoki rudzielec spoglądał na Jack’a.

 

– Jack, jest już ciemno, chodźmy stąd. Musimy już iść. Zobacz – Eddie się boi!

 

– A ty, Paul? Zostaniesz ze mną? Wejdziemy razem do tego pokoju? Pomożesz mi?

 

Rudzielec pokręcił przecząco głową. Smutny szatyn podszedł bliżej w stronę przyjaciół.

 

– Nie chcę ciągle się bać. Nie mogę tak dłużej żyć.

 

Zamilkł na chwilę. Chłopcom i tak wydawało się, że ciągle słyszą jego głos.

 

– Jest nas trzech, powinniśmy sobie pomagać. Ja dla was zrobię wszystko.

 

Rudzielec podniósł głowę i pokiwał twierdząco głową.

 

– Wiem, Jack. Nie zostawiłbyś nas samych. Jesteś bardzo odważny.

 

– Nie jestem, Paul. Nie jestem. Ale będę.

 

Blondynek przesunął się bliżej okna na werandzie, potrącając doniczkę z wyschniętym badylem. Trzask rozbijanej o kamienną posadzkę glinianej doniczki rozniósł się po korytarzu. Rudzielec odruchowo wzdrygnął ramionami.

 

– Chodźmy już, Jack. Tutaj nic mi się nie podoba. Jest jakoś … strasznie …

 

– Jest tak, jak wszędzie. A my powinniśmy sobie pomagać. Tak jak Indianie. Oni nie zostawiali przyjaciół. A przecież my jesteśmy przyjaciółmi.

 

– Jesteśmy, ale dlaczego mamy tu zostać?

 

– To sprawdzian odwagi, Paul. Indianie też się niczego nie bali. Albo jesteś prawdziwym mężczyzną, albo nie. Zróbmy tak, jak oni.

 

– Co mamy zrobić?

 

Smutny szatyn nieco ociężale podniósł lewą dłoń. Zbliżył do niej tasak i lekko naciął nadgarstek.

 

– Braterstwo krwi. To dowód, że jesteśmy jak bracia i zawsze będziemy sobie pomagać. Zawsze…

 

Rudzielec obejrzał się w stronę blondynka.

 

– Przymierze krwi… Dobrze Jack, możemy zrobić jak Indianie. Daj mi ten tasak.

 

Chłopiec chwycił ciężkie ostrze i naciął przegub dłoni. Zrobił to jednak zbyt mocno, bowiem mała strużka krwi zaczęła kapać na zakurzoną podłogę z popielato-czarnego lastriko.

 

– A ty Eddie? Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi. – smutny szatyn przeniósł wzrok w stronę blondynka.

 

– Jesteśmy, Jack, ale … boję się…

 

– Czego się boisz? Indianie się nie bali.

 

– Wiem, Jack, ale … to będzie bolało…

 

– Nie bój się Eddie, to nie boli. Wystarczy lekko dotknąć.

 

Blondynek zrobił dwa kroki i wyciągnął przed siebie prawą rękę. Zamknął oczy i odwrócił głowę.

 

– Lekko, Jack – tak, żeby nie bolało. Nie jestem prawdziwym Indianinem…

 

Smutny szatyn chwycił trzęsącą się dłoń blondynka i lekko naciął naskórek. Wyglądało to jak zadrapanie.

 

– Jesteś odważny jak prawdziwy Indianin, Eddie. Nawet się nie skrzywiłeś z bólu. To dowód męstwa.

 

Trójka przyjaciół stała na środku werandy. Smutny szatyn ponownie wyciągnął dłoń.

 

– Musimy jeszcze zmieszać krew. Przyłóżcie ręce do mojej.

 

– Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Tak jak muszkieterowie. Będziemy sobie zawsze pomagać. – rudzielec zakrwawioną dłonią chwycił zaciśniętą pięść blondynka i przyłożył do dłoni Jacka.

 

– I co teraz? Czy to wszystko? – blondynek pierwszy wyciągnął dłoń i zrobił krok do tyłu. Stanął w drzwiach i spojrzał w głąb ogrodu.

 

– Tak Eddie, teraz możemy już iść do domu. Zawarliśmy braterstwo krwi i staliśmy się braćmi. – rudzielec znowu poczuł się przywódcą grupy. Podniósł wyżej głowę, odwracając ją w kierunku smutnego szatyna.

 

– Jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Możemy już iść, ale … ale ja muszę wejść do ostatniego pokoju.

 

– Po co?! Tam coś straszy !! Ja tam nie wejdę ! To na pewno duch starej Rosie!

 

Rudzielec uśmiechnął się ze słów blondynka, ale wyszło to cokolwiek nienaturalnie.

 

– To nie duchy, Eddie. To tylko szczury albo kuny. Nie ma się czego bać.

 

Smutny szatyn skinął głową.

 

– Duchów nie ma. Są tylko ludzie i zwierzęta. Zwierząt nie trzeba się bać. Tylko ludzi. Złych ludzi …

 

– Ale po co chcesz tam wchodzić, Jack? Tam na pewno są wielkie szczury! Chcesz wystraszyć Eddiego?

 

Smutny szatyn odwrócił się w kierunku zamkniętych drzwi. Siedzący na wieszaku kot podniósł głowę.

 

– Eddie zdał test odwagi, a ja jeszcze nie. Jeśli to szczury, to nic mi nie zrobią. Poradzę sobie z nimi. Wejdziesz ze mną, Paul?

 

Rudzielec oddychał ciężko. Przez chwilę utkwił wzrok w coraz bardziej pogrążających się w mroku schodach na strych, po czym pochylił głowę i spojrzał na swoją zakrwawioną dłoń. Mówił wyraźnym tonem rezygnacji.

 

– Nie, Jack. Nie wejdę tam. Boję się…

 

Smutny szatyn pokiwał głową. Raz jeszcze rozejrzał się wokół, po czym odwrócił się, zrobił cztery kroki i zatrzymał się przed drzwiami do ostatniego, zamkniętego pomieszczenia. Odwrócił głowę w lewo, spoglądając na wijące się na strych schody i umieszczone pod nimi drzwi wiodące do piwnicy. Stanął przed nimi, nacisnął aluminiową klamkę i pchnął lekko drzwi z podwójnej, pilśniowej płyty. Po chwili korytarz wypełnił duszący zapach stęchlizny i butwiejącej żywności, zabierający przestrzeń dopływającego z werandy powietrza. Wsłuchując się, można było też usłyszeć chrobotanie pazurków o betonowe ściany, raz po raz przerywane odgłosami szczurzych pisków. Chłopiec szybko zamknął drzwi i zrobił pół kroku w prawo.

 

Stał teraz tuż przed ostatnimi drzwiami, po prawej mając wieszak z półką na kapelusze i siedzącym na niej kotem. Pomimo zalegającego półmroku chłopcy widzieli w dłoni Jack’a ostry, ciężki przedmiot, z którym nie rozstawał się od dłuższego czasu. Jack podniósł tasak na wysokość łokcia, lewą dłonią chwytając masywną, mosiężną klamkę. Siedzący na wieszaku kot uniósł się na łapach.

 

– Nie wchodź tam Jack! Tam niczego nie ma! Szkoda czasu, Jack!

 

– Paul – mówiliśmy przecież, że to test odwagi. Ja muszę tam wejść.

 

– Tam najbardziej śmierdzi, pewnie podłoga się zawaliła! Jack, tam na pewno są wielkie szczury! Olbrzymie, większe niż te w kanale! Słyszałeś przecież te straszne piski! Wtedy jak wchodziliśmy! To właśnie za tymi drzwiami! – blondynek znowu mówił szybko i nerwowo, raz za razem oglądając się za siebie i przytrzymując szeroko otwarte drzwi wejściowe.

 

Smutny szatyn stał nieruchomo. Po chwili przekręcił lekko głowę, obserwując prężącego się na wieszaku kota.

 

– Może masz rację. Jednak muszę tam wejść. Wejdę i sprawdzę.

 

– Jack – nie wchodź! Jesteś odważny, najbardziej z nas, ale nie wchodź tam! Ja też się boję, chodź z nami Jack! – w głosie rudzielca nie było już niczego z zadziornej pewności siebie.

 

Kot nastroszył sierść, prychając na widok otwierającego drzwi chłopca. Jack uniósł jeszcze wyżej dłoń z tasakiem, po czym wolno przekroczył próg pokoju. Paul i Eddie stanęli w otwartych drzwiach werandy.

 

– Jack, nie wchodź tam! My już wychodzimy! Jack!! Chodź z nami, Jack !!! Jaaack !! Ten kot – uważaj Jack !! Jack – nie!!!! Jaaaaaaack !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

 

 

 

Pomalowane ciemną, olejną farbą drzwi z sosnowych desek stanowiły dopełnienie obrazu małego, prostego mieszkania na I piętrze starej kamienicy. Zewnętrzne, metalowe schody schodziły na kwadratowe, wybetonowane podwórze, zamknięte z jednej strony starymi pomieszczeniami gospodarczymi, a z drugiej niewysokim, betonowym płotem.

 

Duże, słabo oświetlone pomieszczenie było czyste i uporządkowane. Przeszklony, kuchenny kredens z szeregiem talerzy opierał się o wymalowaną żółtą farbą ścianę, w której narożniku stał wysoki, drewniany wieszak. Po przeciwległej stronie przy oknie stał niewielki, prostokątny stół przykryty jasną ceratą, przy którego bokach stały trzy krzesła. Wyposażenie uzupełniał wiszący, okrągły zegar i niska szafka na buty stojąca tuż przy drzwiach.

 

Mężczyzna jadł kolejną kanapkę, głośno przeżuwając każdy kęs. Krótkie, ciemne włosy podkreślały ostre rysy twarzy, spotęgowane blizną nad lewym uchem. Stojąca w rogu izby kobieta nerwowo wpatrywała się w kuchenny zegar nad drzwiami.

 

– On zaraz przyjdzie, Mick. Nie denerwuj się, proszę. On na pewno zaraz przyjdzie…

 

Mężczyzna odwrócił głowę w stronę zegara.

 

– Ja się nie denerwuję. – mówił wolno, akcentując każde słowo. – Jestem spokojny. Zawsze jestem spokojny. To ten gówniarz powinien się denerwować. Tak, ten gówniarz powinien już się bać.

 

Kobieta zaczęła się trząść. Podniosła dłoń i wytarła spływające łzy.

 

– Proszę, Mick, nie bij go… Proszę…. Lepiej uderz mnie…

 

Uklęknęła i wyciągnęła dłonie w błagalnej pozie. Zamknęła oczy i przycisnęła do swych ust dłoń mężczyzny.

 

Nagle kobieta znieruchomiała. Otworzyła szeroko oczy, łowiąc odległe dźwięki.

 

– O – już idzie! Na pewno się spieszy! Nie karz go za spóźnienie, Mick! To dobry chłopiec! Zrobię co zechcesz, tylko go nie bij! Błagam, nie bij go! On nie chciał ciebie obrazić!

 

Szybko powstała, cały czas trzymając dłoń mężczyzny. Pochylona, wpatrywała się w jego oczy.

 

– Zrobię co zechcesz, wszystko zrobię, tylko go nie bij… Proszę…

 

Odgłosy kroków na metalowych schodach stawały się coraz wyraźniejsze. Mężczyzna odsunął talerz i spojrzał w stronę kobiety.

 

– Wiem, że zrobisz wszystko. Musisz zrobić wszystko. Ten pierdolony gówniarz też musi.

 

Gwałtownym ruchem wyszarpnął dłoń, po czym odsunął krzesło i podszedł do kredensu. Nachylił się i wysunął dolną półkę.

 

– Gdzie on jest?

 

Kobieta zacisnęła dłonie i zgarbiła się.

 

– Nie bij go Mick, proszę… Schowałam go, rzemienie poraniły mu plecy i żebra, on jest cały obolały … Lepiej mnie uderz…

 

Mężczyzna zrobił zamach i uderzył kobietę pięścią w twarz. Upadając uderzyła głową o ścianę – łoskot uderzenia zagłuszył dźwięk otwieranych drzwi. Mężczyzna podszedł i nachylił się nad niezdarnie podnoszącą się kobietą.

 

– Schowałaś przede mną?! Mam się kurwa bawić w szukanie?! Chyba cię pojebało do reszty! Tak dalej, kurwa, nie może być! Nie w tym domu!

 

Spojrzał na stojącego nieruchomo w drzwiach chłopca. Prawą dłonią sięgnął do przytrzymującego spodnie paska.

 

– Jak widzisz, nie mogę utrzymać dyscypliny. To się musi zmienić.

 

– Znowu uderzyłeś mamę?

 

Mężczyzna uśmiechnął się i kiwnął głową.

 

– Dobrze widzisz! Teraz ty. Ściągnij spodnie i połóż się na krześle.

 

Chłopiec podniósł smutny wzrok ze skulonej kobiety, rozmazującej spływającą z nosa krew. Otarł dłonią zgromadzoną w oku łzę i pokręcił przecząco głową.

 

– Nie. Nie boję się ciebie. Nie będziesz nikogo bił.

 

Mężczyzna jednym kopnięciem wysunął krzesło na środek kuchni. Złożył wąski, skórzany pasek na pół i podszedł bliżej chłopca.

 

– Nie będę? A co – może mi zabronisz?

 

Podniósł dłoń i podsunął pasek pod twarz chłopca. Drugą ręką chwycił go mocno za włosy i przyciągnął w stronę dłoni z paskiem.

 

– Powąchaj jak pachnie. Dzisiaj będzie bolało bardzo mocno. Bardzo mocno…

 

Trzymając głowę chłopca kopnął go mocno kolanem w brzuch. Chłopiec skulił się z bólu.

 

Mężczyzna podszedł do kredensu i otworzył górną szufladę. Wyciągnął z niej gruby sznur do wieszania prania.

 

Chwycił dłonie chłopca i związał je końcem sznura, po czym ułożył jego ciało na oparciu krzesła. Pochylił się, przełożył sznur pod krzesłem i związał nim stopy chłopca.

 

Stojąca pod ścianą kobieta zaczęła głośno płakać.

 

– Mick – nie bij go, proszę ! Błagam, nie bij go ! Przestań go bić, błagam !

 

Podeszła i dotknęła ręki mężczyzny. Ten odwrócił się i ponownie uderzył ją pięścią w twarz.

 

Upadając kobieta uderzyła głową w brzeg kredensu i straciła przytomność. Wkrótce z jej nosa i rozciętych warg zaczęła sączyć się purpurowa strużka.

 

Chłopiec spojrzał w stronę okna i jak gdyby nagle coś sobie przypomniał. Mimo bólu obrócił nieco głowę w stronę drzwi.

 

– Poczekaj… Mam coś dla ciebie… Tam, w przedsionku… To prezent.

 

Zaciekawiony mężczyzna podszedł do drzwi. Otworzył je i po chwili ujrzał w mieszkaniu czarnego kota ze złotym medalem na czerwonej wstążce.

 

– Co to jest? To … ten prezent?

 

Chłopiec skinął głową.

 

– Tak. Nie lubiłeś kotów, ale ten jest inny. Ten jest wyjątkowy.

 

Mężczyzna uśmiechnął się szyderczo.

 

– Mówisz, że jest wyjątkowy? A co robi? Śpiewa, tańczy czy może, kurwa, szczeka jak pies? A może będzie lizał moją dupę?

 

– Nie, nie będzie lizał, ale i tak jest wyjątkowy. Przekonasz się.

 

– Przekonam się? Chyba nie zdążę. Skoro jednak jest wyjątkowy, to wymaga wyjątkowej oprawy…

 

Mężczyzna podszedł do kredensu i wyjął mały, kuchenny nóż.

 

– Co sobie kombinowałeś z tym kotem? Po co go przyniosłeś? Chciałeś mnie poniżyć? Co ci , kurwa, świtało w tej głowie?

 

Podsunął nóż pod oczy chłopca.

 

– Popatrz, co zrobię z twoim prezentem. Obedrę go ze skóry. Żywego. A potem … zajmę się tobą. Ciebie też czeka niespodzianka. Może ci się nawet spodoba?

 

Uśmiechnął się i dotknął głowy chłopca, bezskutecznie usiłującego uniknąć dotyku.

 

Nachylił się by złapać kota, ale ten był szybszy. Kilkoma skokami pokonał przestrzeń dzielącą go od przedpokoju i zniknął za drzwiami sypialni.

 

Chłopiec przez chwilę obserwował mężczyznę, który potrącając leżącą kobietę pobiegł za kotem. Spojrzał raz jeszcze w stronę okna i skinął głową.

 

Po chwili odwrócił głowę w stronę leżącej kobiety.

 

– Nie będziesz się więcej bała. Obiecuję tobie. Teraz nareszcie sobie odpoczniesz. Śpij mamo.

 

Zamknął oczy czekając, aż sznur opadnie z jego dłoni. Gdy je otworzył wyprostował się, rozejrzał się spokojnie, po czym podszedł do drzwi wejściowych i zamknął je dokładnie na klucz.

 

W przedsionku pochylił się i podniósł jakiś przedmiot. Przeszedł ostrożnie obok leżącej kobiety i skierował się w stronę sypialni. Wszedł do środka i szybko zamknął drzwi.

 

 

 

Przez duże okna wlewały się promienie słońca, oświetlając przestronny pokój pomalowany w jasnych, pastelowych kolorach. Nieco pod ścianą zasłoniętą wysokimi regałami stało szerokie biurko, na którym znajdowały się kolorowe książki i kilka maskotek. Siedząca za biurkiem kobieta wstała i wyciągnęła dłoń.

 

– Witaj, Jack. Jestem Doris. Jak się czujesz?

 

Miała miękki, delikatny ton głosu. Mówiła spokojnie i cicho, chyba zbyt cicho. Ubrana w jasną bluzkę i ciemną spódnicę sprawiała wrażenie młodej nauczycielki zaczynającej pierwszą pracę w szkole.

 

Chłopiec zatrzymał się na środku pokoju. Oprócz kilku krzeseł pokój był niemal pusty. Nie było w nim nic, co mogłoby przyciągnąć uwagę. Nic poza dużym lustrem wbudowanym w ścianę.

 

– Nic mi nie jest. Mogę już wrócić do domu?

 

– Niestety, jeszcze nie. Mieszkanie jest zamknięte, policja musi wszystko dokładnie sprawdzić. Możemy porozmawiać? Usiądź tutaj, tak będzie najlepiej.

 

Wskazała chłopcu krzesło i usiadła po drugiej stronie biurka.

 

– Jack, bardzo lubisz swoich kolegów? Chyba często się z nimi spotykasz?

 

Chłopiec usiadł na krześle i obracając głowę raz jeszcze obejrzał cały pokój.

 

– Tak. Lubię ich. To moi przyjaciele.

 

– Przyjaciele są bardzo ważni dla każdego z nas. Dobrze mieć przyjaciół, na których zawsze można polegać. Nigdy się na nich nie zawiodłeś?

 

– Nigdy.

 

– To wspaniale. Wiem, że spotykacie się niemal codziennie. Przedwczoraj też byli z tobą?

 

– Tak.

 

– Mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego nie wyszliście razem z tego opuszczonego domu? Przyjaciele powinni sobie pomagać, a oni zostawili ciebie samego?

 

– Nie zostawili. Zostałem, bo…

 

Kobieta pochyliła trzymany w ręku długopis nad grubym notatnikiem. Przerzuciła dwie strony i coś zaznaczyła.

 

– Tak? Mógłbyś dokończyć? Dlaczego zostałeś w tym domu, Jack? Po co? Coś się tobie spodobało? Szukałeś czegoś?

 

Chłopiec siedział wyprostowany, wpatrując się w przestrzeń za oknem.

 

– Tak. Nie, nie szukałem niczego. To był… test odwagi.

 

– Test odwagi? Zostałeś sam, żeby udowodnić kolegom, że się niczego nie boisz? Paul i Eddie śmiali się z ciebie?

 

– Nie, nigdy! To są moi przyjaciele, nigdy mi nie dokuczali!

 

– A kto tobie dokuczał? Kogo nie lubiłeś? Czy ktoś zrobił tobie krzywdę?

 

Na parkingu za oknem zrobiło się zamieszanie, gdy w jednym z samochodów włączył się sygnał policyjny.

 

– Nie chcę rozmawiać. Mogę spotkać się z mamą?

 

Kobieta zanotowała coś w zeszycie i spojrzała na chłopca.

 

– Jack – twoja mama jest pod opieką lekarzy. Być może jutro będziesz mógł ją odwiedzić. Bardzo za nią tęsknisz?

 

Chłopiec skinął głową.

 

– Muszę się opiekować mamą. Przedtem się bałem, ale teraz już nie.

 

– Przedtem się bałeś? Czego?

 

– Nie wiem. Bałem się … ojca. Nie lubiłem go. Bił moją mamę.

 

– Często to się zdarzało?

 

– Tak.

 

– A czym bił mamę? Ręką?

 

– Tak. Najczęściej ręką. Czasami tylko przywiązywał ją do krzesła, żeby mu nie przeszkadzała.

 

– A w czym mu przeszkadzała? Zabraniała mu czegoś?

 

Chłopiec umilkł, wpatrując się w jakiś punkt za oknem.

 

– Nie chciała, żeby mnie bił. Płakała i chwytała go za kolana. To go denerwowało.

 

– Często się denerwował?

 

– Czasami. Najczęściej wtedy, gdy mama płakała.

 

Kobieta zapisała kolejną kartkę w notesie i sięgnęła po szklankę z wodą.

 

– Co denerwowało twojego tatę? Czy byłeś … niegrzeczny?

 

– Nie wiem. Chyba nie.

 

– Nigdy się nie skarżyłeś. Nauczyciele też nie zgłaszali żadnego problemu. Od kiedy twój ojciec ciebie bił?

 

Chłopiec odwrócił głowę, wpatrując się w duże lustro w ścianie.

 

– Od zawsze. Bił mnie, albo mamę. Ostatnio bił częściej i mocniej.

 

– Dlaczego? Co się stało?

 

Chłopiec zamyślił się. Spojrzał na drobną, zadbaną dłoń kobiety, notującej jego odpowiedzi.

 

– Po co pani to pisze?

 

– Muszę zrobić sprawozdanie. To rutynowa czynność.

 

– Nie jestem nagrywany?

 

Kobieta zmieszała się.

 

– Nie … To znaczy – notuję, żeby na podstawie notatek zrobić twój portret psychologiczny. Zawsze tak robimy w pewnych sytuacjach.

 

– Kiedy ktoś umiera?

 

Kobieta uniosła nieco głowę.

 

– Tak. Kiedy policja musi wyjaśnić sprawę śmierci.

 

– Rozumiem. Chodzi o to, że ktoś może być podejrzany?

 

– Policja musi zbadać wszystkie okoliczności wydarzenia. Przesłuchać świadków i odtworzyć bieg zdarzeń. Wszystko po to, żeby uniknąć błędów. Wiesz jak to jest, kiedy są niejasności?

 

– Niejasności? Nie rozumiem…

 

Kobieta nabrała nieco powietrza.

 

– Nie jestem policjantem, tylko psychologiem. Zawsze są jakieś … niejasności.

 

– Aha. Myślę, że wiem co ma pani na myśli. Co jeszcze mam powiedzieć?

 

– Mówiliśmy o twoim ojcu. Kiedy zmienił się? Mówiłeś, że od pewnego czasu bił ciebie częściej i mocniej?

 

– Tak. Dwa miesiące temu odwiedził go kolega. Powiedział, że u nas nie ma dyscypliny i że on szybko zaprowadziłby porządek.

 

– Wiesz, który to kolega? Jak wyglądał?

 

– Poznałbym go. Miał kropki pod oczami.

 

– Od tego czasu ojciec zaprowadzał większy porządek?

 

Chłopiec skinął głową. Kobieta zapisywała coś w zeszycie i przewracała kartki. Raz po raz zawieszała długopis w powietrzu, jakby zastanawiając się nad ułożeniem zdania.

 

– Najczęściej bił mamę ręką. Ciebie też karał w ten sposób?

 

– Czasami. Kazał mi zdejmować rzeczy i wtedy bił mnie specjalnym pejczem. Mówił na to harapacz.

 

– Bardzo bolało?

 

Chłopiec ponownie skinął głową.

 

– Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałeś? Bałeś się?

 

– Tak. Bałem się o mamę.

 

– Mama też nikomu nie mówiła?

 

Chłopiec utkwił wzrok w odległym ogrodzie. Przez chwilę milczał.

 

– Mama się bardzo bała. Klękała i chwytała go za kolana… błagała, żeby nie bił. A ja nie chciałem go rozzłościć. Bałem się o mamę.

 

Kobieta odłożyła na chwilę długopis i sięgnęła po szklankę wody. Wypiła dwa łyki i znowu sięgnęła do notatek.

 

– Przedwczoraj byliście w domu Rosie Meynard. Miał to być test odwagi, bo podobno w domu straszył duch starej Rosie. Spotkałeś tam kogoś?

 

– Rozmawiała pani z Paul’em i Eddie’m , więc wie pani już wszystko.

 

– Niezupełnie… Oboje powiedzieli, że wszedłeś do ostatniego pomieszczenia.

 

– Nie wszedłem. Chciałem, ale nie wszedłem.

 

– Chłopcy twierdzą coś innego.

 

– Nie mogą tak twierdzić, bo niczego nie widzieli.

 

– Możesz powiedzieć więcej?

 

– Nie ma o czym. Oni wystraszyli się tego kota i wybiegli na podwórze. Tam na mnie czekali. To wszystko.

 

– Jednak coś tam robiłeś. Byłeś w tym pokoju. Wyszedłeś do nich dopiero po dłuższej chwili.

 

– Chciałem tylko sprawdzić, co tam jest. Jednak nie wszedłem do środka. Też się wystraszyłem.

 

– Chłopcy mówili coś innego. Powiedzieli, że widzieli jak wchodzisz.

 

– Otworzyłem drzwi, ale ten kot skoczył na mnie i też się wystraszyłem. Nie wchodziłem do środka.

 

– Więc co tak długo tam robiłeś? Jeśli się wystraszyłeś, to dlaczego nie uciekłeś razem z nimi?

 

Chłopiec zamilkł na chwilę.

 

– Chciałem zabrać tego kota. Uciekł mi i musiałem go złapać. To dlatego wyszedłem dopiero po kilku minutach.

 

– Po co? W jakim celu chciałeś zabrać kota?

 

– Spodobał mi się. Miał złoty medal. Poza tym lubię koty, a nigdy nie miałem żadnego na własność.

 

– Nie bałeś się, że ojciec wyrzuci tego kota? Przedtem nawet je zabijał. Tak mówiłeś kolegom. Dlaczego teraz miałby pozwolić tobie na posiadanie kota?

 

– Ten był wyjątkowy. Był bardzo zwinny i miał złoty medal. Myślałem, że ojciec pozwoli mi go zatrzymać, gdy dam mu ten medal. Chciałem go przekupić.

 

– I co się potem stało?

 

– Przecież dobrze pani wie. Mama na pewno pani wszystko powiedziała.

 

– Nie rozmawiałam z twoją mamą. To znaczy rozmawiałam, ale bardzo krótko. Była w szoku… Powiedz mi, co się stało, gdy przyszedłeś z kotem do domu. Ojciec chciał cię zbić?

 

– Nie. Właściwie … tak, chciał mnie zbić. Chciał mnie ukarać za to, że się spóźniłem. Przywiązał mnie do krzesła i chciał mnie zbić.

 

– Mama ciebie broniła?

 

– Tak, ale on ją uderzył. Uderzył tak mocno, że straciła przytomność. Miała zakrwawioną całą twarz.

 

– Pomogłeś mamie. Umyłeś jej twarz, położyłeś poduszkę i nakryłeś kocem. A rano wezwałeś lekarza. Dlaczego dopiero rano? Nie bałeś się, że mamie coś się stało?

 

– Bałem się, ale byłem przy niej cały czas. Trzymałem ją za rękę.

 

– Co wtedy robił twój ojciec?

 

– Nie wiem. Chyba pił wódkę. Gonił tego kota, a potem chyba się przewrócił. Słyszałem jakieś uderzenie, ale nie zaglądałem do pokoju. Pokój był zamknięty. Ja musiałem opiekować się mamą.

 

– I nie interesowało ciebie, co się dzieje z kotem?

 

– Mama była dla mnie ważniejsza. Poza tym… kot się pojawił. Przyszedł do mnie po jakimś czasie. To było chyba rano. Chodził koło drzwi, więc go wypuściłem.

 

– Wypuściłeś go? A gdzie jest teraz?

 

– Nie wiem. Już mówiłem – musiałem opiekować się mamą. Mama jest ważniejsza niż kot.

 

– No tak, oczywiście. Ale jak mógł przyjść do ciebie, skoro drzwi od pokoju były zamknięte?

 

Kobieta podniosła wzrok znad notatek. Chłopiec wpatrywał się w nią intensywnie.

 

– Nie rozumiem. Nie zastanawiałem się nad tym.

 

Kobieta przerzuciła kartkę w zeszycie.

 

– Powiedziałeś, że nie wiesz, co się działo w pokoju, bo pokój był zamknięty. Jak więc ten kot mógł do ciebie przyjść z zamkniętego pomieszczenia? Może jednak poszedłeś do ojca?

 

– Nie! Nie wchodziłem tam. Cały czas opiekowałem się mamą. Może te drzwi nie były do końca zamknięte? Nie pamiętam dokładnie.

 

– No dobrze, zostawmy na razie drzwi. Powiedziałeś też, że ojciec przywiązał ciebie do krzesła, a sam pobiegł za kotem, który uciekł – chyba do sypialni, tak?

 

– Tak, do sypialni.

 

– W jaki sposób wydostałeś się z więzów? Sam, czy ktoś tobie pomógł? Pamiętasz, co się wtedy stało?

 

– Ojciec mnie przywiązał, ale chyba niezbyt dokładnie. Pamiętam tylko, że miałem zamknięte oczy. Poruszałem rękoma i nogami i po jakimś czasie ten sznur opadł. Nie wiem jak to się stało, nie pamiętam dokładnie.

 

– Może jednak ktoś tobie pomógł? Paul wrócił do domu 20 minut później niż Eddie. Czy w tym czasie był u ciebie?

 

– Nie! Nie mógł być, ojciec by go nie wpuścił. Nikogo nie było!

 

Kobieta zapisała coś w zeszycie i podniosła głowę.

 

– Dlaczego nagle tak się zdenerwowałeś, Jack? Co się stało?

 

Chłopiec oddychał szybko. Ukradkiem spojrzał w stronę lustra.

 

– Nic się nie stało. Nikogo nie było, to wszystko.

 

– A zatem całą noc spędziłeś u boku mamy w kuchni?

 

– Tak. Byłem przy mamie cały czas.

 

– Dopiero rano zajrzałeś do sypialni, zobaczyłeś ojca i wezwałeś pogotowie? Wcześniej nie interesowało ciebie, co się dzieje z ojcem?

 

– Nie interesowało mnie. Mama była dla mnie najważniejsza. Mogę już wyjść? Jestem zmęczony.

 

Kobieta odłożyła długopis.

 

– Tak, Jack, możesz już wyjść. Spotkamy się później. Teraz odpocznij w swoim pokoju. Gdybyś czegoś potrzebował – powiedz pielęgniarce.

 

Chłopiec wstał i skierował się do wyjścia.

 

– Kiedy będę mógł zobaczyć mamę? Ona mnie potrzebuje. Muszę się nią opiekować.

 

– Jeszcze nie teraz, Jack. Być może jutro. Porozmawiam z doktorem.

 

– Dobrze. Poczekam do jutra.

 

– Jeszcze jedno, Jack. Ten kot… Nie interesuje ciebie jego los?

 

– Oczywiście że interesuje. Koty to mądre zwierzęta. On wróci do mnie. Jestem o tym przekonany.

 

Drzwi zamknęły się, a kobieta pogrążyła się w lekturze notatek. Po chwili do pokoju wszedł wysoki, szczupły mężczyzna w jasnym garniturze. Jego postawa, pełna zdecydowania, świadczyła o dużej pewności siebie.

 

– Co o nim sądzisz, Doris?

 

Kobieta podkreśliła coś w notatniku i uniosła wzrok.

 

– Obawiam się, że twoje przypuszczenia mają pewne podstawy. Tak, zaczynam nabierać co do tego pewności.

 

– Ja rzadko się mylę. To kwestia intuicji i doświadczenia. Oczywiście nie wykluczam pomyłki, ale dwadzieścia lat pracy w policji kryminalnej upoważniają mnie do wyciągania właściwych wniosków nawet wtedy, gdy bazuję na małej ilości dowodów.

 

– A jakie masz dowody?

 

Policjant usiadł na krześle naprzeciw delikatnej brunetki.

 

– Dostałem wstępną analizę patologa i jego ekipy z oględzin domu Rosie Meynard. Poszukiwany przez nas prawnik rzeczywiście był w środku. Spędził tam około 5-6 dni.

 

– A więc żył jeszcze? Dokąd go zabraliście?

 

– Do kostnicy. Zabraliśmy to, co znaleźliśmy. Nie było tego wiele, szczury w piwnicy wykazały się dużym apetytem. Po tym co z niego pozostało nie mamy jednak wątpliwości – to musiał być on. Został zamordowany prawdopodobnie po krótkiej szamotaninie, a jego ciało pokawałkowane i wrzucone do piwnicy.

 

– To straszne … Skąd jednak wiesz, że zginął „po krótkiej szamotaninie”, jak to ująłeś?

 

– To akurat jest w tej układance najbardziej proste. Jego morderca stracił oko, wątpliwe by sam wbił sobie widelec. Musiało dojść do walki, prawnik – zanim zginął – pokaleczył twarz swego oprawcy. Zrobił to czymś ostrym, ślady na twarzy wskazują na regularne rysy. To mógł być widelec.

 

– Został ciężko ranny?

 

– Nie na tyle, by stracić upodobanie do ćwiartowania. Być może torturował prawnika, odcinając mu ręce i nogi. Inaczej nie da się tego wytłumaczyć. Po wszystkim wrzucił porąbane siekierą lub tasakiem szczątki do piwnicy. A tam szczury zajęły się resztą.

 

– Jeśli nie był ciężko ranny, to dlaczego tam pozostał? Przecież musiał się spodziewać poszukiwań tego zaginionego prawnika.

 

– Są dwa powody. Po pierwsze: nie miał gdzie uciekać. Ten dom był jego schronieniem – w opuszczonym budynku swej zmarłej 5 lat temu siostry miał wszystko, czego potrzebował. Ucieczka z więzienia postawiła na nogi policję w całym kraju, nigdzie nie był bezpieczny.

 

– Tym mordercą był brat Rosie? Długo ukrywał się w domu swojej siostry?

 

– Uciekł z więzienia prawie miesiąc temu. Sądzę, że przebywał w domu przynajmniej 3 tygodnie. To pokrywa się z dziwnymi wydarzeniami w okolicy: nocną kradzieżą w sklepie, złamaniem ręki starego George’a i zeznaniami kilku osób, które widziały jakąś postać w domu zmarłej Rosie.

 

– Rozumiem. A drugi powód?

 

– Cóż … Stracił oko, miał pociętą twarz. Żeby zmniejszyć ból, wypił sporo alkoholu. Gdy się obudził, nie wyglądał wcale lepiej. Być może jeszcze został pogryziony przez szczury i podrapany przez kota – miał poważną ranę tchawicy, nie mógł mówić. Śmierć z ran i upływu krwi była tylko kwestią czasu.

 

– Uważasz więc, że Jack kłamie?

 

Policjant uśmiechnął się z dozą arogancji. Pochylił się i spojrzał w oczy młodej kobiety.

 

– Nie jestem psychologiem, Doris. Powiedz mi, co ty sądzisz o nim.

 

Kobieta przezornie odsunęła się i chwyciła notatnik do ręki. Prawą dłonią przewróciła w nim kilka stron.

 

– To silna, zdecydowana osobowość. Doświadczał traumatycznych przeżyć, był bity i poniżany przez ojca, być może także wykorzystywany seksualnie.

 

– Powiedział tak?

 

– Nie. To moje wnioski z obserwacji. Są jednak poważne przesłanki, bym mogła tak myśleć.

 

– Co jeszcze podpowiada tobie intuicja?

 

– To nie intuicja, to szereg zachowań budujących obraz psychiki Jack’a.

 

– A więc czego się dowiedziałaś z tej … obserwacji?

 

– Jest niespójny, logika wydarzeń podpowiada inne rozwiązania od tych, które próbuje nam zasugerować.

 

– Może działał impulsywnie?

 

– Nie. To co robił, było wypadkową planu.

 

– W tym się całkowicie zgadzamy. Plan musiał ułożyć niedawno, prawdopodobnie podczas wizyty w domu Rosie, a potem trzymał się jego realizacji.

 

– Uważasz więc, że kłamie?

 

– To oczywiste. Twierdzi, że nie wszedł do ostatniego pokoju, bo się przestraszył. Jednak nie bał się pozostać sam w domu i przez prawie dwadzieścia minut szukać kota, który gdzieś uciekł. Potem przyniósł tego kota, którego uznał za „wyjątkowego”, do domu – mimo iż wiedział, że ojciec nienawidzi kotów i wszystkie zabijał. Na samym końcu stwierdził, że nie wie co się z nim stało.

 

– Masz rację. Zaznaczyłam wszystkie jego niespójności.

 

– Tak, wiem – słyszałem wszystko. I ta jego pewność siebie, nie okazywał żadnego zdenerwowania.

 

– Domyślał się, że go obserwujesz. Kilkakrotnie wpatrywał się w lustro, wiedział że jesteś po drugiej stronie.

 

– Też to widziałem. Tak czy owak, najważniejsze jest jedno pytanie: czy Jack wszedł do ostatniego pokoju w domu Rosie?

 

– Zastanawiałam się też, czy wszedł do sypialni swego ojca…

 

– Musiał tam być! Jeśli nie on, to kto to mógł zrobić?

 

– Wykluczasz, że te obrażenia mogły być wynikiem przypadku? Zbiegu okoliczności?

 

Mężczyzna znowu uśmiechnął się z dozą wyższości.

 

– Pracuję w tym zawodzie dwadzieścia lat. Jeszcze nie słyszałem, żeby kot przegryzł komuś gardło i zrobił sieczkę z twarzy. Ten chłopak wszystko ukartował, to pewne!

 

– Uważasz, że mógł zaplanować morderstwo i zabić z zimną krwią?

 

– A ty wierzysz, że jego ojciec spadł z taboretu, uderzył głową w blat stolika a potem kot przemielił jego twarz? Wierzysz w to, że kot pełnił rolę sędziego i kata? Przecież to absurd! Ten chłopak wszedł do pokoju starej Rosi, zobaczył jej umierającego brata, tego mordercę z wykłutym okiem i rozdrapaną twarzą, obejrzał wszystko dokładnie i zaplanował to samo ze swoim ojcem! On zabił swego ojca z zimną krwią i upozorował wypadek! Zmasakrował twarz ojca używając pazurów tego kota, którego potem ukrył, albo najpewniej i zabił! To mały morderca, on nie cofnie się przed niczym! Jestem tego pewien na mur-beton.

 

Doris odwróciła głowę.

 

– Jesteś tego pewien?…

 

– Żebym ja mogła być czegoś pewna, żebym mogła stworzyć pełniejszy obraz psychologiczny Jack’a, muszę jeszcze z nim porozmawiać. I to wielokrotnie. Chciałabym też porozmawiać z jego matką. Była nieprzytomna, ale jej uwagi po przebudzeniu są bardzo ważne. Dopiero po zbadaniu jego matki będę mogła wyciągnąć pełniejsze wnioski.

 

Policjant westchnął. Oparł się dłońmi na parapecie okna i wpatrywał dłuższą chwilę w milczeniu w zamykający park nasyp kolejowy.

 

– Mówiłem już, że mam niewiele dowodów. Ten kot zaginął, Jack miał całą noc by go ukryć. Pewnie nigdy go nie znajdziemy. Chociaż jego ostatnie zdanie mogło zabrzmieć jak groźba … A jego matka… Jej już nie przesłuchamy. Była na spacerze w parku. Pół godziny temu rzuciła się pod pociąg.

Koniec

Komentarze

Dziwne opowiadanie, a w zasadzie prawie same dialogi. Ale sama treść zaciekawiła mnie. Smutne.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Film skończył się 10 minut temu! – rudzielec odezwał się... Powinno być:Film skończył się dziesięć minut temu! – Rudzielec odezwał się

Liczby w tekście zapisuje się literkami 

Oboje - obaj, bo to chłopcy

Jeszcze trochę błędów. Znajdź linka Seleny w Hyde Parku o poprawnym zapisie dialogów. 

Zkończenie, że matka rzuciła się pod pociąg - naciągane. Wszak była popd opieką lekarzy.

Opowiadanie dość wciągające, tylko ciut przy długie. Bez szkody dla tekstu można go znacznie skrócić. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję za uwagi. Skorzystam z nich.

Jeśli chodzi o zakończenie - nie ulegnie zmianie. Ta kobieta,matka mojego kolegi, naprawdę rzuciła się pod pociąg. Opis domu Rosie jest lustrzanym odzwierciedleniem domu moich dziadków, opis domu Jack'a - opisem domu kobiety, która rzuciła się pod pociąg. Reszta jest fikcją literacką.

Pozdrawiam serdecznie.

     Bardzo podoba mi się Twoja "Zabawa w Indian".

     Interesująco opowiedziałeś o tym, jak zwykła zabawa chłopców nabiera makabrycznego wymiaru, a jednocześnie dowiadujemy się, o codziennym horrorze przeżywanym przez jednego z nich.

     Dobrze, że do końca nie wiadomo co stało się tej nocy w domu Jacka. Czarny Kot pozostaje postacią nierozszyfrowaną, ale cieszy mnie pewność Jacka, że zwierzątko do niego wróci. Przykro mi, że mama chłopca postanowiła przestać żyć.

     Mam nadzieję, że podłoga w domu Twoich dziadków jest solidna i można chodzić po niej bez obaw. ;-)

    

„…ruszyli w stronę dziury w drewnianym płocie. Przeszli na drugą stronę niemal pustej ulicy”. –– Powtórzenie.

 

„…blondynek ruchem głowy wskazał na opuszczony ogród…” –– …blondynek ruchem głowy wskazał opuszczony ogród

 

„…porastające na przemian z pokrzywami całe wnętrze zdziczałego ogrodu”. –– Wnętrze ogrodu porastały chwasty, a na obrzeżach pyszniły się świetnie utrzymane rabaty? Zarośnięty był, z pewnością, cały ogród.

Myślę, że chwasty nie rosły na przemian, raz jedne, raz drugie; raczej były przemieszane, dlatego proponuję: …porastające wespół z pokrzywami cały zdziczały ogród.

 

„Rosie nie żyje od 5 lat, kto to mógł sprzedać?” –– Rosie nie żyje od pięciu lat, kto to mógł sprzedać?

 

„Tylko po co tam mamy wchodzić?” –– Tylko po co tam mamy wchodzić?

Bez spacji przed wielokropkiem.

Ponieważ ten błąd powtarza się wielokrotnie, niniejsza uwaga odnosi się także do wszystkich następnych przypadków.

 

„Otwórz drzwi!! –– Otwórz drzwi!  Albo: Otwórz drzwi!!!

Albo jeden wykrzyknik, albo trzy.

Ponieważ ten błąd powtarza się wielokrotnie, niniejsza uwaga odnosi się także do wszystkich następnych przypadków.

 

„Zdenerwowany Eddie obracał się wokół siebie”. –– Można kręcić się wokół kogoś lub czegoś, ale nie można kręcić się wokół siebie. Można kręcić się wokół własnej osi, albo po prostu kręcić się.

 

„Cofnęli się o dwa kroki…” –– Cofnęli się dwa kroki

 

„…u podnóża kończące się ostrym łukiem…” –– U podnóża, moim daniem, to chyba zaczynające się.

 

jak ktoś będzie, to oberwie!” –– jak ktoś będzie, to oberwie

Bez spacji po wielokropku.

Ponieważ ten błąd powtarza się wielokrotnie, niniejsza uwaga odnosi się także do wszystkich następnych przypadków.

 

„Nic, przyłożę tylko donicę żeby drzwi się nie zatrzasnęły”. –– Nic, przystawię tylko donicę żeby drzwi się nie zatrzasnęły.

 

„…blondynek wpatrując się w obraz cofnął się o dwa kroki…” –– …blondynek wpatrując się w obraz cofnął się dwa kroki

 

„Paul!!!!! Paul !!!!!!!!! Ratuj!!!!!! Paul !!!!!!!!! –– „Paul!!! Paul!!! Ratuj!!! Paul!!!

Wykrzyknikowe szaleństwo, całkiem zbędne. Zbędna pauza prze wykrzyknikiem.

 

„Nagle oboje usłyszeli jakiś stłumiony dźwięk wydobywający się zza ścian”. ––  Nagle obaj usłyszeli jakiś stłumiony dźwięk wydobywający się zza ścian.

Piszesz o chłopcach. Oboje, to dziewczynka i chłopiec.

 

„Rudzielec zacisnął zęby i szybko obejrzał się za siebie”. –– Rudzielec zacisnął zęby i szybko obejrzał się. Albo: Rudzielec zacisnął zęby i szybko spojrzał za siebie.

Obejrzeć się można wyłącznie za siebie. Obejrzał się za siebie, jest masłem maślanym.

 

„Krople potu spływały z jego czoła, żłobiąc cienkie rowki na pokrytej kurzem twarzy”. –– Krople potu spływały z jego czoła, żłobiąc wąskie rowki na pokrytej kurzem twarzy.

 

Oboje wpatrywali się nerwowo w stroną kuchni”. –– Obaj wpatrywali się nerwowo w stroną kuchni.

„Dopiero teraz chłopcy dostrzegli w jego prawej dłoni ciężkie, brunatnordzawe ostrze”. –– Dopiero teraz chłopcy dostrzegli w jego prawej dłoni ciężkie, brunatno-rdzawe ostrze.


Oboje ciężko dyszeli z wysiłku”. –– Obaj ciężko dyszeli z wysiłku.

 

„No widzisz, Eddie …. Udało się!” –– Wielokropek, to zawsze, tylko i wyłącznie trzy kropki! Oczywiście, bez spacji przed wielokropkiem.

 

Oboje spojrzeli na lśniącego czernią, zwinnego kota”. –– Obaj spojrzeli na lśniącego czernią, zwinnego kota.

 

„Szedł powoli, jakby zasłuchany w słowa Jack’a”. –– Szedł powoli, jakby zasłuchany w słowa Jacka.

 

„Przez otwarte drzwi od werandy słyszeli coraz bardziej wyraźne dźwięki cykad świerszczy”. –– Przez otwarte drzwi werandy słyszeli coraz bardziej wyraźne dźwięki świerszczy.

Cykady są owadami. Świerszcze nie wydają dźwięków cykad.

 

„Smutny szatyn podniósł tasak i przejechał palcem po brunatnordzawej, metalicznej krawędzi”. –– Smutny szatyn podniósł tasak i przejechał palcem po brunatno-rdzawej, metalowej krawędzi.

 

„Stojący w przejściu między werandą a korytarzem wysoki rudzielec spoglądał na Jack’a”. –– Stojący w przejściu między werandą a korytarzem wysoki rudzielec spoglądał na Jack’a.

 

„Rudzielec odruchowo wzdrygnął ramionami”. –– Rudzielec odruchowo wzdrygnął się. Lub. Ramiona rudzielca drgnęły odruchowo.

 

„Pomimo zalegającego półmroku chłopcy widzieli w dłoni Jack’a ostry, ciężki przedmiot…” –– Pomimo zalegającego półmroku chłopcy widzieli w dłoni Jacka ostry, ciężki przedmiot

 

„Jack!! Chodź z nami, Jack !!! Jaaack !! Ten kot – uważaj Jack !! Jack – nie!!!! Jaaaaaaack !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!” –– Wykrzyknikowa masakra.

„Zewnętrzne, metalowe schody schodziły na kwadratowe…” ––Powtórzenie.  Zewnętrzne, metalowe schody prowadziły na kwadratowe

 

„…podszedł do kredensu. Nachylił się i wysunął dolną półkę”. –– …podszedł do kredensu. Nachylił się i wysunął dolną szufladę.

Półek nie wysuwa się.

 

„…oświetlając przestronny pokój pomalowany w jasnych, pastelowych kolorach”. ––
oświetlając przestronny pokój pomalowany na pastelowe kolory.

Kolory pastelowe, z definicji są jasne.

 

Oboje powiedzieli, że wszedłeś do ostatniego pomieszczenia”. –– Obaj powiedzieli, że wszedłeś do ostatniego pomieszczenia.

 

„…ale dwadzieścia lat pracy w policji kryminalnej upoważniają mnie do wyciągania właściwych wniosków…” –– …ale dwadzieścia lat pracy w policji kryminalnej upoważnia mnie do wyciągania właściwych wniosków

 

„Po pierwsze: nie miał gdzie uciekać”. –– Po pierwsze: nie miał dokąd uciekać.

 

„…w opuszczonym budynku swej zmarłej 5 lat temu siostry…” –– …w opuszczonym budynku swej zmarłej pięć lat temu siostry

 

„Sądzę, że przebywał w domu przynajmniej 3 tygodnie”. –– Sądzę, że przebywał w domu przynajmniej trzy tygodnie.

 

„Kobieta przezornie odsunęła się i chwyciła notatnik do ręki”. –– Kobieta przezornie odsunęła się i chwyciła notatnik. Albo: Kobieta przezornie odsunęła się i wzięła notatnik do ręki.

Chwytamy coś, nie do czegoś.

 

„…logika wydarzeń podpowiada inne rozwiązania od tych, które próbuje nam zasugerować”. –– …logika wydarzeń podpowiada inne rozwiązania niż te, które próbuje nam zasugerować. Lub: …logika wydarzeń podpowiada rozwiązania inne od tych, które próbuje nam zasugerować.

 

„Kilkakrotnie wpatrywał się w lustro, wiedział że jesteś po drugiej stronie”. –– Kilkakrotnie wpatrywał się w lustro, wiedział że ktoś jest po drugiej stronie.

Myślę, że mógł tylko podejrzewać, że za lustrem ktoś jest, ale nie mógł wiedzieć, kto konkretnie.

 

„Jesteś tego pewien?... –– Jesteś tego pewien…?


Pozdrawiam i mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą coraz lepsze. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za profesjonalne uwagi.Ilość błędów jest przytłaczająca,moje niedbalstwo napiętnowane... Cóż - kolejne opowiadania nie będą zawierały aż tylu uchybień. Obiecuję.

Pozdrawiam serdecznie.

Cieszę się, że mogłam pomóc.

Trzymam za słowo i czekam na kolejne, coraz lepsze opowiadania.

Pozdrawiam. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Udane opowiadanie. Czytałam z wypiekami, szczególnie fragmenty, kiedy chłopcy przebywali w domu Rosie. Gratuluję. 

Marcusie, moim zdaniem to jest dobre, mocne wejście na portal. Tak uważam pomimo błędów, które zostały Tobie wskazane przez nieocenioną regulatorów.  (Tak, wiem, jak to brzmi, ale cóż, nasza pracowita i sympatyczna Koleżanka obrała nick rodzaju męskiego w liczbie mnogiej...)  

Obiecałeś poprawę --- poczekamy, zobaczymy, mam nadzieję, że pochwalimy. Powodzenia.

Dziękuję - i za recenzje i za uwagi. Cenię sobie wszystkie opinie, a ogrom pracy regulatorów (drobiazgowa analiza każdej z nadsyłanych prac) budzi moje najwyższe uznanie. Jestem pod wrażeniem pracowitości...

Pozdrawiam serdecznie.

 

Adamie, Marcusie, dziękuję za wyrazy uznania. Czuję się doceniona i wielce zmotywowana. ;-)

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka