
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Był późny wieczór. Dwóch łowców przygód, Malcolm i Egan, wracało leśną ścieżką w stronę niewielkiego miasteczka, Białowoda. Zmęczeni walką z grupą okolicznych bandytów, myśleli tylko o ciepłym posłaniu i kuflu zimnego piwa w miejscowej karczmie. Jadąc obwieszonymi łupami końmi, zastanawiali się ile będą warte zdobyte przez nich bronie. Wśród starych i lekko pordzewiałych, był jeden uszkodzony, piękny miecz.
– Egan, przypomnij mi rano że mam się udać do kowala, ten miecz po przekuciu może być naprawdę niezły. Nareszcie będę mógł zastąpić mój stary brzeszczot. Popatrz na te zdobienia, to chyba jakiś napis w języku elfów, kto wie może jest magiczny. Rzuć okiem na ostrze, mimo że stare to nadal ostre niczym brzytwa.
– Przesadzasz, przecież na pierwszy rzut oka widać, że to jakiś stary rupieć, którego miejsce jest nad kominkiem, a nie w ręku szermierza. Zobacz zresztą, że nie jest kompletny. Nie ma przecież czubka, jelec jest uszkodzony i trzeba by przykuć spory kawałek ubitego ostrza. Lepiej sprzedać go w antykwariacie w stolicy, za okrągłą sumkę – powiedział Egan mrużąc oczy ze zmęczenia i głośno ziewając. – Poza tym po co ci taki miecz? Przecież z ciebie taki arystokrata jak ze mnie baletnica…
– Prawda, tancerz z ciebie beznadziejny. A na dodatek nie wiesz w ogóle co to prawdziwa elegancja i styl. Zobaczysz że będzie mi bardzo pasował, planuję wprawić w rękojeść wielki kamień szlachetny. Najlepiej szafir, żeby podkreślić moją doskonałość. A ubytek można będzie łatwo zastąpić. Miejscowy kowal już coś wymyśli, za rozsądną cenę oczywiście.
– Malcolm, ciebie nie stać nawet na porządne ubranie. Skończ pieprzyć i chodźmy się wreszcie napić. Może karczmarz ma jeszcze beczkę Fertheńskiego Lagera, na pewno nie będę pił więcej tych lokalnych szczyn, które zwykli tu serwować.
– Tak, a ciekawe za co ty chcesz kupić to piwo – powiedział zmęczonym głosem Malcolm przeciągając się w siodle. – Już wystarczy że mamy spory dług w karczmie. Cholera, połowa nagrody za tych obwiesiów na których dostaliśmy zlecenie, pójdzie na spłacenie długu, a karczmarz cholerna sknera, pewnie jeszcze procentów sobie zażyczy za zwlokę. Że też dranie nie mieli nic wartościowego oprócz tego miecza.
– Mówiłem przecież, żeby dla pewności, przed zabiciem przywódcy, wypytać o miejsce w jakim ukryli zrabowane kosztowności. A ty bez zbędnych ceregieli, przebiłeś jego łeb. Teraz skończ już narzekać bo to twoja wina.
– Nie moja wina, że ten nóż wyślizgnął mi się z ręki. – odrzekł urażony Malcolm po czym kontynuował – Akurat zupełnie przypadkiem kichnąłem i zupełnie nie wiedzieć czemu nóż wbił się mu w oko. Przypadki chodzą po ludziach.
Egan postanowił nie kontynuować bezcelowej dyskusji. Malcolm znany był z tego, że gdy zaczynało mu brakować argumentów, zaczynał rzucać ironicznymi dowcipami. Las stawał się coraz rzadszy. Gdzieniegdzie było widać ślady po wycince drzew. Zbliżamy się do celu. – pomyśleli oboje. – Drwale boja się zapuszczać głębiej w las. Wilki, mutanty i leśne pająki przyciągał tutejszy chłodny klimat i śladowe, ledwo wyczuwalne nici magiczne, przecinające leśne powietrze. Sprawiały one wrażenie lekkiego i przyjemnego podmuchu ciepła, jakże kojącego i przyjemnego. Walrun był bardzo starym lasem, pełnym tajemnic i niebezpieczeństw. Sam w sobie był ogromnym źródłem energii magicznej.
Las powoli przechodził w łąkę, z której było już widać pierwsze zabudowania. Gdy podróżnicy dotarli do miasteczka, ujrzeli malowniczy krajobraz. Mieszkańcy wracali do swoich domostw, by odpocząć po ciężkim dniu pracy. Łąki pełne kolorowych kwiatów ciągnęły się wzdłuż rzeki, rozdzielającej miasto na dwie dzielnice. Miejsce w którym elfy, ludzie i krasnoludy, mieszkali razem w pokoju od wielu pokoleń, było obiektem inspiracji dla wielu artystów i pisarzy, którzy przybywali tu w poszukiwaniu natchnienia. Jednak było to tylko jedno z wielu oblicz tego miejsca. Po zmroku Białowoda była zupełnie taka sama jak reszta miast. Rzezimieszki czyhający pomiędzy budynkami, na swoje kolejne ofiary. Pijana hołota szukająca zwady z kim tylko popadnie, i wyzysk gildii kupieckich dręczących wolnych sprzedawców i rzemieślników. Estetyka tego miejsca tylko złudnie maskowała prawdziwe oblicze Białowody.
Miasto składało się z dwóch dzielnic, różniących się wyglądem i typem zabudowań. Wschodnia część graniczyła z lasem Walrun, będącym głównym źródłem drewna do zabudowy. Dzielnica ta była częścią mieszkalną. Większość budynków była zbudowana z drewna i kamienia i posiadała dachy z bali i słomy. Poza domami rolników i uboższych mieszkańców, nie było tu niemalże żadnych innych budowli. Jedynym budynkiem znacznie się wyróżniającym, był ogromny tartak, dzięki któremu miasto szybko się rozrastało. Malcolm i Egan mijali kolejne domy, łąki i pola pełne przeróżnych zbóż i warzyw, by w końcu dotrzeć do sporych rozmiarów mostu, przekraczającego mierzącą dwadzieścia metrów szerokości rzekę.
Część zachodnia drastycznie różniła się od tej na wschodnim brzegu. Domy tu się znajdujące, były nowocześniejsze i znacznie większe. Na co drugim znajdował się szyld jakiejś lokalnej firmy lub manufaktury. Jednak mimo bardziej industrialnego charakteru, miasto nadal wyglądało pięknie. Co chwila można było zobaczyć ładnie urządzony klomb, czy drzewa wkomponowane w miejski krajobraz. Budynkiem który najbardziej interesował podróżników, był znajdujący się nad brzegiem rzeki, wielki szeregowiec, w którym znajdowała się lokalna karczma o nazwie „Pod Bełkoczącym Żurawiem”, będąca jedną z największych atrakcji Białowody. Drugą był znajdujący się obok dom publiczny o chwytliwej nazwie „Kruszynka”, który został dobudowany nieco później, w celu zwiększenia zysków u obu właścicieli. Sam budynek był zbudowany z ciosanego kamienia i wysokiej jakości drewna.
Malcolm i Egan wreszcie dotarli do celu. Już z zewnątrz słychać było skoczną muzykę, graną przez bardów ku uciesze gości. Wewnątrz było mnóstwo osób. Wśród nich znajdowała się dziesięcioosobowa grupa krasnoludzkich kamieniarzy, odpoczywających codziennie po pracy i chlejących na umór. Było kilkoro kupców dyktujących sobie warunki zawieranych kontraktów. Oraz wielu mieszkańców, wymieniających się plotkami o tym co dzieje się na świecie. Siadając przy barze, Egan skrzywił się widząc beczki lokalnego piwa, stojące pod ścianą, które produkował jedyny w tym regionie browar. Samo piwo nie było najlepszej jakości, a sprowadzane z północy beczki lepszych marek, znikały w ciągu paru dni, niezależnie od podyktowanej przez właściciela ceny. Sam karczmarz stał oparty o owe beczki, wypinając dumnie pokaźny brzuch i polerując żelazne kufle dla kolejnych klientów.
– Karczmarzu, proszę powiedzcie że macie coś lepszego niż ten lokalny specjał – powiedział Egan z nadzieją w głosie.
– Przykro mi, ale ostatnia beczka lagera skończyła się dziś rano, a kolejna dostawa przypłynie dopiero za cztery dni – wymruczał karczmarz po czym podjął ponownie, tym razem wyraźniej i pewniej. – Zresztą wy już nie pijecie, dopóki nie spłacicie kredytu z dwóch poprzednich dni. Należy się dziesięć koron, nie oberzniętych. Cieszcie się że za pokój płacić nie musicie, tak jak było umówione z gildią strażniczą.
– Spokojnie przyjacielu. Wykonaliśmy nasze zadanie i bandyci już nikogo nie okradną. Jutro rano idziemy odebrać nagrodę i spłacimy nie tylko nasz mały dług, ale i również damy nielichy dodatek za gościnę – przechwalał się Malcolm, licząc na utargowanie darmowego kufla piwa.
– Zobaczę to uwierzę, a teraz won mi stąd bo i tak nie dostaniecie ani kropli, cholerni łachmyci. Jutro przynosicie pieniądze albo was psami poszczuje!
W tym momencie do kuchni weszła młoda piękna kobieta z długim czarnym warkoczem, obiekt westchnień każdego klienta karczmy. Skromna i małomówna kelnerka, czarowała każdego spojrzeniem swoich pięknych czarnych oczu. Malcolm jak i wielu innych gości kilkukrotnie próbowało ją zagadać, ale każdy komplement czy nawet zbyt długa rozmowa, natychmiast ją płoszyły.
– Lidka – wrzasnął karczmarz – chodź tutaj dziewczyno. Pół godziny już czekam aż ruszysz tyłek i posprzątasz stoły w tylnym alkierzu. Ruszże się wreszcie i rób za co ci płace!
Dziewczyna skinęła głową a do jej oczu napłynęły łzy, niemalże niezauważalnie. Ruszyła w stronę pomieszczenia, śledzona wzrokiem obleśnie śliniącego się karczmarza.
– A wy co tak gały wytrzeszczacie? już mówiłem nie ma pieniędzy, nie ma piwa. Już wynocha do siebie.
Ruszyli schodami na górę, mijając pokoje innych gości, wyposażone w miękkie łóżka i co najważniejsze, w drzwi. Przerobiony na pomieszczenie sypialne składzik na poddaszu, nie miał nawet takiego luksusu, ich miejsce zastępowała zawieszona na gwoździach, stara i poszarpana szmata mająca zasłaniać panujący tam bałagan, przed wzrokiem innych gości. Wewnątrz stały dwa wątpliwej jakości łóżka, wyścielone słomą, na które nałożone zostały szmaty, bardzo podobne bo tej zawieszonej na framudze. Cały pokój oświetlała pojedyncza świeczka, stojąca na zakurzonym parapecie niewielkiego okna z widokiem na rynsztok, w którym spacerowały kanałowe szczury.
Egan usiadł ostrożnie na łóżku, żeby go przypadkiem nie zniszczyć, mimo że w gorszym stanie być ono chyba już nie mogło. Wyciągnął z tobołków połówkę chleba, który zwinął rankiem z jednego z targowisk, podczas gdy Malcolm zajął uwagę sprzedawczyni, komplementując jej urodę. Chwilę później musiał uciekać przed jej zazdrosnym mężem. Rozdzielili bochenek na dwa kawałki i zaczęli je jeść.
– Cholera, mam już dość tego miejsca – powiedział Egan żując czerstwą skórkę chleba. – Tu nie ma nic ciekawego do roboty. Nawet nie możemy się zatrudnić do załadunku i rozładunku towarów na łodzie, bo przeklęte gildie kupieckie mają swoich zaufanych pracowników. Założę się że jutro, gdy pójdziemy po naszą zasłużoną zapłatę, na którą dostaliśmy kontrakt, burmistrz zacznie się z nami targować i dostaniemy mniej niż nam obiecano.
– Dlaczego w ogóle mamy gadać z burmistrzem? To szef gildii strażniczej dał nam zlecenie. To jego pieniądze mamy otrzymać, a nie tego wieprza.
– Każdy pieniądz, który zostaje wydany na ochronę i rozwój miasta, musi przejść przez jego łapy. Nagrody za listy gończe są jednak tak małe, że wątpię żeby było nimi spore zainteresowanie. Może masz jakieś inne propozycje pracy? Takie na których można by faktycznie coś zarobić?
– No cóż zawsze możemy zaciągnąć się do straży miejskiej, albo do wojska. Wyżywienie i zakwaterowanie mielibyśmy zapewnione, a i zapłata też przyzwoita – odrzekł Malcolm, lecz w jego głosie było wyraźnie słychać ironię.
– Jeszcze mi do reszty nie odbiło żeby się zaciągać. Poza tym żarcie masz zapewnione, tylko że przez większość czasu żarłbyś grochówkę i kapustę. A jedynym stałym zakwaterowaniem była by latryna, którą pewnie sam byś musiał sobie wykopać. Straż miejska nie jest lepsza. Tam nawet czasu na pójście do wychodka byś nie miał. Do tego zawsze trafi ci się jakiś stary trep, który uwielbia znęcać się nad nowymi.
– Tak w sumie to masz racje – zaśmiał się Malcolm. – Dobra ja już idę spać bo jutro czeka mnie wizyta u kowala. Mam tylko nadzieje że nie zorientuje się że to ja dziś rano flirtowałem z jego żoną.
Malcolm rozłożył się na swoim łóżku. Egan jadł chleb jeszcze przez parę minut, rozmyślając o wielu rzeczach i osobach. O burmistrzu Landswingerze, który znany był ze swojego skąpstwa. O pięknej kelnerce, która utknęła w tej paskudnej norze, wykonując pracę dla swojego nieludzkiego pracodawcy. O przywódcy bandytów, nie znającego litości, dla którego liczyły się tylko zrabowane pieniądze. I o mieczu. Pięknym starym mieczu. Uszkodzonym, jednak ostrym. Który dla Egana miał tylko wartość pieniężną. Po chwili Egan odezwał się do Malcolma.
– Hej, Malcolm.
– Hmm?
– Przemyślisz możliwość sprzedaży tego miecza czy wolisz go sobie zostawić?
Malcolm zasnął nie dając odpowiedzi.
--------------------------------------------------------------------------------------
To tylko fragment opowiadania, które ma łącznie 27 stron. Prawdopodobnie będzie ono miało jakieś 28-30 stron, ale chcę jakoś ładnie zakonczyć obecny wątek fabularny, więc reszty możecie oczekiwać do końca tygodnia. Proszę tylko o opinie dotyczące ogólnego stylu pisania, gdyż jest to moje pierwsze opowiadanie, które mam zamiar pokazać innym ludziom :)
Proszę o konstruktywną krytykę :)
No:
--- miejscami uciekają przecinki, a miejscami jest ich za dużo,
--- niektóre słówka niezbyt pasują, np. industrialny w opisie średniowiecznego miasteczka,
--- błędem jest publikacja opowiadania we fragmentach. Nie widać, czy fabuła ma sens, czy potrafisz zbudować strukturę opowieści i napięcie, części pierwsze zazwyczaj nie są kontynuowane (ciekawe, czemu...),
--- bohaterowie są strasznie sztampowi --- jakby wyrwani z niskolevelowej gry w dnd. Poszli, sklepali michy banditsom w lesie, zlootowali ich i wrócili sprzedać złom, żeby dostać parę miedziaków na piwsko i może złapać nowego questa. Póki co nie widać w nich żadnej indywidualizującej cechy,
--- miasto w sumie też takie nijakie. Powiedziałbym: generic fantasy city. Musisz sprawić, żeby miejsca zaczęły żyć własnym życiem, wtedy będzie się dobrze czytać,
--- jeżeli chodzi o język, to nawet nie jest źle --- piszesz dość zrozumiałym językiem, co niewątpliwie jest plusem.
Podsumowując --- najlepiej by było napisać tekst na jakieś 10-12 stron, poświęcony jednemu bohaterowi, mającemu konkretny problem/dylemat, jednocześnie obdarzając tego bohatera jakimiś wyrazistymi cechami charakteru. Wątek miecza, zagrabionego z trupów bandytów z krzaków --- najogólniej rzecz ujmując --- nie jest nazbyt intrygujący.
pozdrawiam
I po co to było?
A mi się wydaje, że nie panujesz nad tekstem. Przeczytałem tylko dwa akapity - ten zaczynający się od "Ruszyli schodami w górę" i następny. Pomijają fakt, że od przecinków rozbolały mnie oczy, mam dwa zastrzeżenia:
1. piszesz o "wątpliwej jakości łóżku", a kawałek dalej, że łóżko owo było w takim stanie, że nic mu już nie mogło pomóc. Te dwa opisy nie są sobie równoważne.
2. Piszesz "Chwilę później musiał uciekać przed jej zazdrosnym mężem", a potem jak gdyby nigdy nic bohaterowie jedzą coś tam i gawędzą. No to w końcu musiał uciekać, czy też mąż zgodził się poczekać, aż Malcolm napełni żołądek?
Wybacz, Autorze, ale nie chce mi się czytać całości.
ile będą warte zdobyte przez nich bronie - a może oręż?
ten miecz po przekuciu -ejże, chyba po naprawie, bo po przekuciu byłby to już inny miecz, bez wartości
przed że, który i bo stawia się przecinki
pomyśleli oboje. - obaj, bo to faceci, oboje, gdyby była kobieta i mężczyzna
albo was psami poszczuje!/// i rób za co ci płace! - poszczuję, płacę
Masa powtórzeń.
Do dopracowania.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
@bemik i syf - dziękuje za opinie, na pewno pozmieniam to co wymieniliście :) o taką krytykę mi chodziło :)
Co do miecza i bohaterów jest znacznie bardziej rozbudowany w dalszej części opowiadania :)
Przecinki zaczynam poprawiać :) wiem że jest ich za dużo, po prostu muszę opanować jeszcze jak je poprawnie wstawiać itp. itd.
@tintin:
Z całym szacunkiem chyba nie potrafisz czytać ze zrozumieniem...
1 - łóżko wątpliwej jakości oznacza po prostu zepsute lub źle skonstruowane łóżko. Nie wiem gdzie ty tam widzisz że nic nie mogło mu pomóc
"Egan usiadł ostrożnie na łóżku, żeby go przypadkiem nie zniszczyć, mimo że w gorszym stanie być ono chyba już nie mogło."
Czyli nawet jakby walnęła w nim noga to i tak mniej wygodne już nie będzie :)
2 - Jakbyś czytał to byś wiedział że już jest późny wieczór a chleb zwineli rankiem. Poza tym uciekali nie dlatego że ktoś zobaczył jak kradli chleb, tylko z innego powodu :)
"Wyciągnął z tobołków połówkę chleba, który zwinął z jednego z targowisk, podczas gdy Malcolm zajął uwagę sprzedawczyni, komplementując jej urodę. Chwilę później musiał uciekać przed jej zazdrosnym mężem. Rozdzielili bochenek na dwa kawałki i zaczęli je jeść."
Zastanawia mnie jedna kwestia. Dlaczego Malcolm i Egan, dwóch sprawnych wojowników, którzy bez zadrapania zwycięsko wychodzą ze starcia z grupą bandytów, żyje na granicy ubóstwa?
Odpowiedź kryje się w jednym z dialogów "nagrody za listy gończe są jednak tak małe, że wątpię żeby było nimi spore zainteresowanie".
Jest to cokolwiek dziwne. Jak rozumiem gildia kupiecka cieszy się sporymi wpływami w okolicy, a zakładam, że czający się po lasach bandyci potrafią skutecznie utrudniać dochodowy handel. Nawet jeżeli bandyci w istocie byli bandą schorowanych włóczęgów, gnębiących zapuszczających się w las po opał chłopów to i tak wystawione za nimi listy gończe powinny opiewać na przyzwoite kwoty. Wydaje mi się, że fach "łowcy głów" zawsze ( w całej historii ludzkości) był razczej dochodową profesją, bo robota ryzykowna i użyteczna społecznie.
Druga, drobniejsza kwestia, która lekko przeciążyła mi mózg. Dlaczego karczmarz nie ma beczek z dobrym piwem? Tyle lat w biznesie, i nie potrafi wyliczyć przeciętnej wielkości spożycia i zaopatrzyć się w odpowiednio duże rezerwy? Na ogół jest tak, że im lepszy alkohol, tym droższy ( a i goście bardziej zadowoleni), a więc i większe zyski dla karczmarza.
Piszę o tych szczegółach, nie ze złośliwego czepialstwa, ale aby pokazać Ci, drogi autorze, wagę drobnych nieścisłości i niekonsekwencji. Takie szczególiki kładą się cieniem na wiarygoności świata i, jeżeli pojawi się ich wystarczająco wiele, mogą skutecznie zniechęcić czytelników do lektury.
Nie zniechęcaj się jednak, doskonale zdaję sobie sprawę, że takie niedoróbki czasami niezwykle trudno wyłapać samemu, a przy tym są one proste do naprawy ( wystarczy dodać jedno czy dwa zdania wyjaśnienia).
Jeżeli chodzi o całość opowiadania, to fantasy to nie do końca moja bajka, więc napiszę tylko, że całkiem spodobały mi się dialogi ( zwłaszcza pierwszy wypadł dość zgrabnie). Po namyśle dodam, że jak na pierwsze dzieło przeznaczone do publicznej ekspozycji, nie jest źle.
na emeryturze
Dziękuje gary_joiner :)
Co do wysokości nagród za bandytów - jak tylko dokończe opowiadanie, to dowiesz sie dlaczego nagrody są takie małe :) to akurat jest celowo tak zrobione.
Co do piwa to masz rację... Nie mam jak obronić tego argumentu :) Poprostu tak jakoś tak to wyszło że dla karczmarza może bardziej się opłacać kupienie lokalnego piwa bo stali klienci i tak będą je pić :) postaram się rozwinąć nieco kwestie trunków :)
>> Ruszyli schodami na górę << --- Nie mozna ruszyć schodami, skoro ma zamiar się nimi wejść. Czyli... Weszli schodami, wspięli się itp.
>> mijając pokoje innych gości, wyposażone w miękkie łóżka i co najważniejsze, w drzwi.<< --- No Amerykę odkryłeś! Pokoje mają drzwi! Po co te opisy, że pokoje miały drzwi i łózka? Zbędny opis, i tyle. W ogóle to zdanie jest kompletnie źle napisane.
>> Przerobiony na pomieszczenie sypialne składzik na poddaszu, nie miał nawet takiego luksusu, ich miejsce zastępowała zawieszona na gwoździach, stara i poszarpana szmata mająca zasłaniać panujący tam bałagan, przed wzrokiem innych gości. Wewnątrz stały dwa wątpliwej jakości łóżka, wyścielone słomą, na które nałożone zostały szmaty, bardzo podobne bo tej zawieszonej na framudze. Cały pokój oświetlała pojedyncza świeczka, stojąca na zakurzonym parapecie niewielkiego okna z widokiem na rynsztok, w którym spacerowały kanałowe szczury. << --- Masa powtórzeń, masa błedów (głównie powtórzenia od słowa szmata), zaś zdanie "pokój oświetlała pojedyncza świeczka, stojąca na zakurzonym parapecie niewielkiego okna z widokiem na rynsztok, w którym spacerowały kanałowe szczury", to jest tak absurdalnie źle npaisane zdanie, że rozbolały mnie od tego oczy. Skoro piszesz o świeczce, to po co to dookreślenie "pojedyncza"?! Zwracaj na takie rzeczy uwagę.
>> Egan usiadł ostrożnie na łóżku, żeby go przypadkiem nie zniszczyć, mimo że w gorszym stanie być ono chyba już nie mogło. << --- Tu to samo co powyżej. Za dużo tych dookreśleń. Takie coś bardzo źle się czyta.
Do tego miejsca poczytałem sobie. Dalej nie dałem rady. Błędy są tak gęsto umiejscowione, że co zdanie, to kwiatek. Przykro mi, ale to jest do niczego. Szlifuj warsztat na prostych tekstach, które nie będą Ci uciekały z pod pióra. Życzę więc owocnej i przyjemnej pracy z podstawami języka polskiego.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Mimo, że opis miasta był krótki to jakoś mnie trochę znudził. Mogłoby być żywsze.