- Opowiadanie: bemik - Mała wiedźma

Mała wiedźma

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mała wiedźma

* * *

 

 

– Wcinasz się jak koszula w dupę!

– Co? – Jarek wytrzeszczył oczy na kumpla.

– To. Ja opowiadam, a ty bez przerwy dogadujesz. Nie możesz się uspokoić?

– Bo to było takie niesamowite, że do tej pory nie mogę uwierzyć, że się odważyłem…

– Niesamowite, niesamowite – przedrzeźniał Grzesiek. – Ty byłeś niesamowity. Darłeś gębę, jakby cię ze skóry obdzierali, a teraz strugasz bohatera. Zdążyłeś już wytrząsnąć wszystko ze spodni?

Jarek odsunął się obrażony i chwycił szklankę z piwem.

– No, gadaj dalej – pospieszali Grzegorza inni bywalcy pubu.

Przy stole siedziało ich siedmiu. Znali się od pierwszej klasy i od wielu lat spotykali raz w roku. Mimo, że ich drogi rozeszły się zaraz po ukończeniu podstawówki, udało im się utrzymać kontakt, tak jak to sobie obiecali. Czasem któryś opuścił spotkanie, ale najczęściej stawiali się wszyscy, cała siódemka.

Grzesiek popatrzył po kolegach. Postarzeli się, przytyli, wyłysieli, ale ciągle było ich siedmiu. I każdy miał przypiętą do koszuli czy klapy marynarki małą literkę. Ich znak rozpoznawczy. I przypomnienie. Chociaż żaden i tak nie zapomni.

– No! Co było dalej?

– Nic. Kolejka zatrzymała się. Wysiedliśmy, a ten tu – wskazał na kumpla – porzygał się na buty najładniejszej laski w całym Wiedniu. I nici z upojnego wieczoru nad brzegiem Dunaju.

Chłopaki wybuchnęli śmiechem.

– Miałeś tego nie mówić – Jarek wyszeptał z wyrzutem.

– Musiałem.

– I co było dalej?

– Dalej to poszliśmy sami. Najpierw na piwo, a potem do McDonalda. I tam wypatrzyliśmy dwie fajne dupencje. To znaczy, one nie były same, ale ci faceci, z którymi były, nie nadawali się do niczego. No więc, siedzimy z Jarem, wgapiamy się w babki, no i oczywiście wymieniamy uwagi. Całe szczęście, że kobitki były niezłe, to mieliśmy o czym gadać. Że ta ma ładne cycki, tamta fajną dupcię – było widać, bo się podniosła, żeby coś wyrzucić do kosza, obie niebrzydkie, seksowne. Wgapiamy się w panny, obgadujemy je w detalach, ślina nam leci z gęby nie tylko z powodu żarcia, a one się do nas uśmiechają.

– Blondyna do mnie, a ta czarna do Grześka. – Jarek znowu nie wytrzymał i wtrącił swoje trzy grosze. Kuksaniec kumpla ostudził jego zapał do kontynuacji.

– Szukaliśmy sposobu, żeby pozbyć się tych Austriaków i jakoś zagadać panienki, ale oni siedzieli jak wmurowani. Dopiero przy drugiej coli jednego przyparło i poleciał do łazienki. No, ale został ten drugi. Wtedy Jarek wypatrzył jakiegoś szczeniaka, jak leci z hamburgerem do mamusi i niewiele myśląc podstawił bachorowi nogę. Dzieciak wypierdolił się prosto na tamtego faceta, więc Szkop musiał iść do klopa, żeby się trochę obmyć.

– I wtedy my – kumpel wszedł mu ponownie w słowo – ruszyliśmy do ataku!

– Mam ci przyłożyć? Przecież pytałem wcześniej, czy ty chcesz gadać!

– Już będę milczał! – powiedział Jarek, a na dowód, że naprawdę ma taki zamiar, pociągnął duży łyk piwa.

– Zagadaliśmy do kobitek. Że takie śliczne, że ich faceci to ofermy, że my je zapraszamy do kawiarni. Dziewczyny obdarzyły nas uśmiechami, podniosły się i bez namysłu ruszyły do wyjścia. Biegiem uciekliśmy spod tej knajpy i zatrzymaliśmy na przystanku autobusowym. A wtedy odezwała się blondyna. Że cieszą się, że uwolniliśmy je od towarzystwa tamtych dwóch, bo byli strasznie nudni, ale teraz muszą nas pożegnać. Wsiadły do autobusu, nie pozwalając nam iść ze sobą, a kiedy drzwi się prawie zamykały, ta czarna jeszcze wychyliła się i krzyknęła…

– Może kiedyś spotkamy się w Warszawie, całkiem przypadkiem – dokończył Jarek nie zważając na złe spojrzenia Grześka. – A wszystko to powiedziała najczystszą polszczyzną!

– Stanąłem z rozdziawioną gębą – kończył opowieść Grzegorz – ale Jaro zachował przytomność umysłu i zdążył jeszcze powiedzieć…

– Kurwa, mówiłem, że jak ładne, to muszą być Polki – dokończył Jarek. – A one zaśmiewały się i machały nam przez okno, dopóki autobus nie zniknął za zakrętem. I tak zakończyliśmy nasz podryw na obczyźnie.

Kumple roześmiali się i wychylili szklaneczkę za urodziwe rodaczki. Potem potoczyły się kolejne opowieści, a na koniec wznieśli rytualny toast za Marysię. Rozstali się dopiero nad ranem.

 

* * *

Grzesiek wypiął z klapy dżinsowej kurtki literkę i odłożył na szafkę. Jak zawsze towarzyszyło temu niemiłe wspomnienie. Teraz już nie żądliło tak mocno, ale gdzieś w żołądku nadal odczuwał dziwny ucisk. Powędrował pod prysznic. Gorąca woda rozluźniała i spłukiwała prawie cały brud. Może tym razem nie będzie o niej śnił? Może tym razem uda się zapaść w kamienny sen? Zawsze miał taką nadzieję, ale zawsze też obiecywał sobie, że nie zjawi się na kolejnym spotkaniu, by nie przywoływać tamtych wydarzeń. I jeszcze nigdy nie udało mu się dotrzymać obietnic. Jakiś wredny, wewnętrzny robal żarł go od środka i zmuszał, by co rok, w najbliższą sobotę po szesnastym czerwca, zjawiać się w podrzędnej knajpie niedaleko ich starej podstawówki, by wskrzesić wspomnienie o Marysi.

 

* * *

– Grześ? To ty? – W słuchawce dźwięczał zmieniony głos Jarka.

– A kto, kurwa, miałby być? – Grzegorz był wściekły. Dopiero co zdążył zasnąć. Dokładnie pół godziny temu wpełzł do łóżka z nadzieją, że otworzy oczy dopiero w południe. – Wiesz, która godzina?

– Wiem. Trochę po drugiej.

– To czemu dzwonisz o takiej porze? – Grzesiek zaczynał przytomnieć. Domyślił się, że jeśli kumpel odzywa się w środku nocy, to musiało się coś stać.

– Widziałem ją!

– Kogo? – zapytał Grzesiek, choć przebiegający po skórze dreszcz wyraźnie świadczył, że już wie.

– Marysię.

– Jaką, kurwa, Marysię?

– No, TĘ. Naszą Marysię.

– Naćpałeś się czegoś? Paliłeś jakieś zioła?

– No coś ty! – oburzył się Jarek. – Wiesz, że nie używam.

– To może nawaliłeś się?

– Grzesiek, przestań. Jestem trochę dziabnięty, ale nie na tyle, żeby mieć omamy.

– No właśnie masz! Jak mogłeś widzieć Marysię, skoro ona od siedemnastu lat… Jak wyglądała? Miała warkocze i niebieską sukienkę?

– Nie pierdol głupot. Była… Jest… bardzo ładna. Wsiadała do taksówki. Miała na sobie taki no… damski garnitur. Włosy krótko obcięte, a do tego aktówkę i laptop.

Grzegorz zrozumiał chaotyczny opis kolegi. Często zastanawiał się, jakby wyglądała teraz jako dorosła.

– Gdzie? – spytał.

– Co gdzie?

– Gdzie wsiadała do tej taksówki? – wyjaśnił cierpliwie.

– Pod Novotelem, na Sierpnia.

– Dobra, podjadę tam. Nie, nie dziś, w poniedziałek. A teraz daj mi spać. Cześć.

 

* * *

Malutka, najmniejsza w klasie, z jasnymi warkoczami, piegami na drobnej buzi i ogromnymi, błękitnymi oczami, którymi wpatrywała się w ich twarze z lekkim zdziwieniem, ale bez strachu. Nie przyjaźniła się z nikim. Może dlatego, że dołączyła w połowie roku, a może dlatego, że była inna. Nie lgnęła do dziewczynek grających w gumę, do skaczących na skakance, czy obmawiających inne. Stała z boku, z książką w ręce i albo czytała, albo obserwowała. Na początku próbowali zagadywać – była nowa, a przez to interesująca. W dodatku właśnie wróciła z rodzicami z Afryki, a już sam ten fakt sprawiał, że chcieli ją o wszystko wypytać. Na żywo widziała Murzynów, słonie, lwy i żyrafy. Zarzucali ją pytaniami, a ona stała pośrodku otaczających dzieciaków niema i spłoszona, miętoląc w ręku dziwny drewniany naszyjnik. Ktoś ją szturchnął żądając odpowiedzi, a ona zatoczyła się. Wybuchnęli śmiechem. Spuściła głowę i nie wydukała słowa. Zaczęli drwić. Jakub widział jak czerwienieją jej policzki. Trochę było mu żal, ale właściwie dlaczego nic nie mówi? Przecież mogłaby opowiedzieć tyle interesujących rzeczy o Czarnym Lądzie. Oni znali go tylko z lekcji geografii, a nieliczni z paru książek podróżniczych. A ona tam była.

Dzwonek na lekcję uwolnił Marysię od dręczycieli, ale przez kilka następnych dni wszystkie przerwy wyglądały tak samo. Na lekcjach też nie było za wesoło. Dziewczynka miała problemy z wysławianiem się po polsku. Była dzieckiem dyplomatów. Prawie całe życie spędziła za granicą, dlatego lepiej mówiła po angielsku i suahili niż w ojczystym języku. To stwarzało bariery nie do pokonania. Nie mogła się zaaklimatyzować, a oni ją gnębili.

Pod koniec czwartej klasy zdarzyło się jednak coś, co sprawiło, że zaczęli się jej bać. Na długiej przerwie wybiegli na dziedziniec. Marysia usiadła pod drzewem i jak zwykle zaczytała się w jakiejś powieści. Maciek podbiegł i zabrał jej książkę. Nie wiadomo dlaczego, kiedy zobaczył, że jest po angielsku, strasznie go to wkurzyło. Może sądził, że Marysia chce im pokazać, że jest lepsza? W każdym razie widać było, że chłopak jest zły. Na oczach całej klasy wyrywał kartkę po kartce i wrzucał do kałuży. Dziewczynka stała bez ruchu patrząc ze zdziwieniem na pływające w brudnej wodzie stronice. Potem nagle schwyciła swój naszyjnik i mamrocząc pod nosem wskazała palcem na Maćka. Po chwili odwróciła się i nie niepokojona przez nikogo weszła do szkoły.

Tego samego dnia chłopak zbiegając ze schodów przewrócił się, rozbił głowę i złamał rękę. Nie wiadomo kto pierwszy stwierdził, że winna jest Marysia. Ale od tego czasu nikt jej nie dokuczał, a za plecami mówiono o niej wiedźma.

Zapewne wszyscy wkrótce zapomnieliby o incydencie, tym bardziej że zbliżały się wakacje, gdyby nie Maciek. Nie mógł darować dziewczynie, że przez nią ominie go wyjazd na obóz kajakarski. Ze złamaną ręką nie miał po co tam się zjawiać. Dlatego poprzysiągł zemstę.

 

* * *

Dzwonek telefonu ponownie wyrwał go ze snu. Ale tym razem Grzegorz był wdzięczny, że ktoś przerwał mu w tym właśnie momencie.

– Halo? – odezwał się zaspanym głosem, jednocześnie rejestrując, że jest godzina dziesiąta.

– Grzesiek?

– Nie, nie Grzesiek. Tu takiego nie ma. Pomyłka.

– Grześ, nie wygłupiaj się. To ja, Jarek.

– Wiem, że to ty. Tylko ty zawsze kretyńsko się dopytujesz, czy ja to ja.

– No tak. Posłuchaj, wczoraj długo myślałem. I doszłem do wniosku…

– Doszedłem – poprawił Grzegorz.

– Co?

– Nic, nic. Mów dalej.

– Aha. No więc doszłem do wniosku, że to nie musiała być Marysia. Tylko jakaś inna babka, która przypomina wyobrażenie Marysi.

– Co? Nic nie rozumiem.

Jarek westchnął i zaczął jeszcze raz.

– Nie mów, że nie zastanawiałeś się nigdy nad tym, jak wyglądałaby Marysia jako dorosła.

– Zastanawiałem się. Nawet dość często – przyznał Grzesiek.

– Ja też. I właśnie ta babka, którą wczoraj widziałem, wyglądała tak, jak sobie wyobrażałem, że będzie wyglądała Marysia. Rozumiesz?

– Aha. I co z tego wynika?

– Że to nie musiała być Marysia. Chociaż wolałbym, żeby to była Marysia.

– No dobra. – Grzegorz przerwał kumplowi. – Wszystko jasne. A teraz pozwolisz, że kimnę się jeszcze trochę? A jak znowu dojdziesz do jakiś genialnych wniosków to zadzwoń do mnie, ale dopiero po pierwszej, ok?

– Dobra, dobra. Cześć!

 

* * *

– Co chcesz zrobić?

– Przez tę wiedźmę straciłem dwa tygodnie superanckich wakacji. Musi za to zapłacić!

Siedzieli na murku okalającym mały ogródek. Przypiekało słońce, ale oni skryli się w cieniu jedynego drzewa, jakie rosło się na ich podwórku. Do końca roku szkolnego został tylko tydzień. W budzie nic się nie działo, nauczyciele właściwie już nie zadawali prac domowych, dlatego mogli spędzać całe popołudnia grając w piłkę lub włócząc się po okolicy.

– Co planujesz?

– Jutro po południu powiem wam, co zrobimy.

Pomysł był prosty. Marysia mieszkała w tym samym bloku, co Grzesiek. Codziennie po południu wyprowadzała na spacer małego pieska. Robili rundkę wokół osiedla, a tuż przed powrotem do domu dziewczynka wstępowała do sklepu. Nuka zostawała na zewnątrz, przywiązana do barierki przy przejściu dla pieszych.

Maciek odwiązał suczkę i pobiegł z nią w kierunku swojego bloku. Zwierzę było bardzo przyjacielsko nastawione do ludzi i potraktowało wszystko jak świetną zabawę. Skakało i radośnie poszczekiwało.

Marysia wyszła ze sklepu. W pierwszej chwili niczego nie zauważyła, bo całą uwagę poświęciła odpakowywaniu loda. Napoczynając smakołyk odwróciła się do barierki i wtedy dopiero dostrzegła, że pies zniknął. Rozejrzała się nerwowo i ujrzała Grzegorza.

– Widziałeś Nukę? – spytała podchodząc ostrożnie do chłopaka.

– Tak. Poleciała tam. – Grzesiek machnął ręką w kierunku bloków. – Ciągnęła za sobą smycz. Pewnie za słabo ją przywiązałaś.

Dziewczynka nic nie odpowiedziała. Wrzuciła napoczętego loda do kosza i puściła się biegiem, nawołując pupilkę. Grzesiek podążył za nią.

– Tam. Słyszę jej szczekanie – powiedział, gdy Marysia zatrzymała się niezdecydowana.

Oboje wpadli do klatki. Z piwnicy dochodziło ujadanie. Dziewczynka zatrzymała się na chwilę, po czym zdecydowanie pchnęła drzwi. Grzesiek wsunął się za nią i przekręcił klucz. Czuł, jak łomocze mu serce. Nie wiedział tylko, czy ze strachu, czy z emocji.

 

* * *

– Ja do pani Marii Knapik – powiedział z uśmiechem do ładniutkiej recepcjonistki hotelu Novotel.

– Który pokój?

– No właśnie w tym problem. Nie mam pojęcia. Powiedziała, że będzie tutaj przez kilka dni, ale zapomniała podać numer.

Recepcjonistka uśmiechnęła się wyrozumiale i zaczęła stukać w klawiaturę komputera.

– Przykro mi bardzo – powiedziała po chwili, odrywając wzrok od monitora. – Pani Knapik– Lichaczewska wymeldowała się wczoraj wieczorem.

– A czy mógłbym dostać jej adres lub telefon? – spytał, choć właściwie wiedział, jaką otrzyma odpowiedź.

– Chyba pan żartuje. – Profesjonalny uśmiech zniknął na chwilę z twarzy dziewczyny. – Za takie coś mogłabym stracić pracę.

– Przepraszam – wybąkał i odwrócił się do wyjścia. I tak dobrze. Nie spotkał Marysi, ale przynajmniej wie, jak się obecnie nazywa. Całe szczęście, że zostawiła sobie panieńskie nazwisko. Teraz tylko trzeba pogrzebać w Internecie. Miał nadzieję, że uda się ją namierzyć.

 

* * *

– Jesteś, wiedźmo! – Maciek złapał dziewczynkę mocno za rękę. – Nie uciekniesz stąd.

Marysia usiłowała się cofnąć, ale gdziekolwiek się odwróciła, otaczali ją chłopcy. Koledzy szkolni, znajomi z bloku. Ale teraz bała się ich. Wiedziała, że jej nie lubią, że traktują jakby miała trąd, ale nie sądziła, że będą chcieli ją skrzywdzić.

– Czego chcesz? – zapiszczała cienkim ze zdenerwowania głosem.

– Ściągnąć ci majtki i wysmarować tyłek smołą, czarownico!

Grześka aż przytkało, gdy zauważył w ręce Maćka spray z czarną farbą.

– Maciek! – Szarpnął kolegę za rękaw. – Tak nie można.

– Odwal się. A ona mogła? – Wskazał oskarżycielskim gestem na dziewczynkę.

– Co ja ci zrobiłam? – zachlipała przerażona Marysia.

– Nie udawaj głupiej, wiedźmo! To ty sprawiłaś, że złamałem sobie rękę!

– Ja? – Dziewczynka rozejrzała się po otaczających ją chłopakach. – Wy też tak myślicie? A niby jak mogłam tego dokonać?

– No, jesteś czarownicą, a one takie rzeczy umieją robić – odezwał się po krótkim wahaniu Darek. Reszta chłopaków kiwała energicznie głowami, potwierdzając słowa kolegi.

– Wierzycie w takie bzdury? – spytała nieco spokojniejszym głosem.

Tylko Grzesiek zauważył, że coś się zmieniło w jej postawie. Już nie była spanikowana. A przynajmniej nie tak bardzo jak na początku.

Schwyciła swój afrykański naszyjnik i odwróciła się do Maćka. Stała przez chwilę bez ruchu patrząc chłopakowi prosto w oczy. A potem zaczęła mamrotać. Najpierw cicho, a potem coraz głośniej. Nie rozróżniali słów, ale Grzegorz uznał, że brzmi to jak jakieś afrykańskie narzecze. Maciek puścił rękę dziewczynki i cofnął się dwa kroki. Reszta również skwapliwie odsunęła się. Głos Marysi przeszedł w monotonny zaśpiew. Obracała się, a wolną ręką zataczała krąg, jakby wskazywała na każdego z osobna.

– Zamknij ryj! – wrzasnął Maciek, ale nie odważył się już dotknąć dziewczynki.

Marysia wypatrzyła lukę i rzuciła się tamtędy do ucieczki. Kiedy przebiegała obok Grześka mógłby przysiąc, że poczuł gorąco. Dlatego cofnął się jeszcze bardziej, mimo że ktoś darł się, aby ją zatrzymać.

– Za nią! – krzyknął Maciek. – Nie wyjdzie stąd!

Ruszyli. Na końcu piwnicznego korytarza mignęła im jasna sukienka.

– Tam! – Ktoś wskazał kierunek.

Popędzili za nią, ale pościg nie był długi. Marysia dała się złapać w pułapkę. Wpadła do pomieszczenia, które użytkował dozorca. Za plecami miała wysoką na metr ścianę ustawioną ze skrzynek po owocach i warzywach, wypełnionych różnymi szpargałami. Przed sobą – mur chłopięcych, wrogich ciał. Mimo, iż wiedziała, że stąd nie ucieknie, nie okazywała strachu.

Maciek wyciągnął rękę ze sprayem w stronę dziewczynki.

 

* * *

– Znalazłem siedemnaście Marii Knapik – poinformował Jarek. – Są rozrzucone po całej Polsce.

– A jakąś Knapik-Lichaczewską?

– Żadnej.

– Może nie używa drugiego nazwiska?

– Może.

Siedzieli u Grzegorza sącząc piwo i szperając po Internecie.

– I co teraz?

– A skąd mam wiedzieć. Może to żadna z nich. Może jej naprawdę nie ma, a tobie się tylko wydawało, że ją widziałeś? Po tylu latach mogłeś jej nie rozpoznać. Albo jakąś inną babę wziąłeś za Marysię.

– Mogłem – zgodził się potulnie Jarek. – Ale czuję, że to była ona.

Z przeczuciami i uczuciami Grzegorz nie chciał polemizować. Zresztą to byłaby lepsza wersja przeszłości. Taka, gdzie nic się nie zdarzyło. Gdzie po prostu nastraszyli dziewczynkę, a potem rozeszli się do domów. I tylko od czasu do czasu wspominając stare dobre lata, śmieją się, jakie kretyńskie pomysły przychodziły im do głowy.

 

* * *

– Nie zbliżajcie się! – Marysia powiedziała to głośno i pewnie. Cały czas trzymała rękę zaciśniętą na naszyjniku.

– A co? Zmienisz nas w kupę kamieni? – zadrwił Maciek, ale pozostali jakoś nawet się nie uśmiechnęli.

Znajdowali się w piwnicy, gdzie zatęchły smród kocich odchodów mieszał się z odorem zgniłych ziemniaków, a słabe światło z trudem przenikało przez zabrudzoną szybę niewielkiego okienka. Atmosfera sprawiała, że to, co w blasku słońca wzięliby za bzdury, teraz nabierało znamion prawdopodobieństwa.

– Nie! – Dziewczynka zaśmiała się, ale ten dźwięk zabrzmiał bardzo nieprzyjemnie. Szczególnie w uszach Grześka.

– Dobra, chłopaki, nastraszyliśmy Maryśkę. Wracajmy już – powiedział i zobaczył, że właściwie wszyscy mają ochotę go poprzeć. Tylko Maćkowi gniew nie mijał.

– Tchórze! Boicie się jednej gówniary? To ja wam pokażę, jak postępują prawdziwi faceci.

Wysunął się przed grupę i wyciągnął w stronę Marysi spray. Dziewczynka wykonała ruch, jakby chciała się cofnąć, ale przypomniała sobie o skrzyniach i zrezygnowała z pomysłu. Ponownie zaczęła mamrotać w tym swoim dziwnym narzeczu. Chłopaki, a wraz z nimi Grzesiek, cofnęli się nieco. Tylko Maciek został na swojej pozycji z wyciągniętą ręką. Niemniej dostrzegł ruch. Wtedy zobaczył, że ma odsłonięte boki, zaklął ordynarnie i odwrócił głowę, aby zbesztać kumpli i zmusić do pomocy.

Wiele razy omawiali to, co się wydarzyło. Ale nie potrafili nawet ujednolicić swoich wersji. Każdy widział co innego.

Marysia rzuciła się w bok, wyminęła skrzynki i… zniknęła. Kiedy odważyli się zerknąć za porozwalaną stertę, ujrzeli tylko drobinki kurzu unoszące się w powietrzu. Pomieszczenie było podzielone na dwie części, a przepierzenie stanowiły właśnie poukładane jedna na drugiej skrzynie. Nie było innego wyjścia. Nie było też Marysi.

Uciekli. Po dłuższej chwili Grzesiek wrócił i uwolnił Nukę zamkniętą w piwnicy Maćka. Odprowadził ją pod drzwi mieszkania państwa Knapików, przywiązał smycz do klamki, zadzwonił i zwiał.

Marysia nie pojawiła się do końca roku szkolnego. Nie było jej także na rozdaniu świadectw, a oni bali się zapytać. W połowie lipca Jasiek zobaczył, że rodzice Marysi wyprowadzają się. Dziewczynki nie było widać. Wszelki ślad po niej zaginął. Nikt nic nie mówił, nikt o nic nie pytał. Jakby Maria Knapik nigdy nie istniała. Nie chodziła z nimi do klasy czwartej B. Jakby ktoś wziął gumkę i wymazał ją z rejestru żywych.

 

 

* * * * * * *

 

Grzegorz klął na czym świat stoi. Całą sobotę miał pecha. Najpierw pokłócił się z kumplem. Mieli razem wracać ze szkolenia do domu, ale na pożegnalnej kolacji Krzysiek zapałał namiętnym uczuciem do koleżanki i stwierdził, że zostaje w Poznaniu do poniedziałku. Weźmie dzień wolny na żądanie i zabierze się z marketingowcami, którzy dopiero w niedzielę wieczorem mogli sprzątnąć stoisko wystawowe. Niby nic, ale Grzesiek liczył, że podzielą się trasą powrotną na połowę. Trudy kilku dni wystawy nie były tak dokuczliwe, jak skutki wystawnych kolacji.

Na dodatek zaraz za Poznaniem złapał gumę. Na szczęście miał zapas i wymienił koło. Też nic specjalnego, zdarza się, ale deszcz lał się strumieniem. Po kolejnych pięćdziesięciu kilometrach stwierdził, że samochód odmawia współpracy. Nie było aż tak tragicznie, zwyczajnie zapomnieli zatankować. Tyle że kiedy stanął, do najbliższej stacji miał półtora kilometra. W strugach deszczu. Pocieszające było jednak to, że znalazł się uczynny kierowca, który podwiózł go z powrotem. Dlatego, kiedy po raz drugi usłyszał dziwny dźwięk, jaki zaczęło wydawać jedno koło i poczuł ściąganie na lewo, już tylko się śmiał. Do tej pory, czyli przez blisko dziesięć lat, jeszcze ani razu nie musiał zmieniać koła w trasie. Zaparkował na szerokim poboczu. Wyszedł z samochodu i wyciągnął papierosy. Drugiego zapasu już nie miał, a nie przyszło mu do głowy, żeby wstąpić po drodze do wulkanizatora. Był zmęczony, wściekł i głodny. Zbliżał się wieczór, a on marzył tylko o tym, żeby wykąpać się, zjeść coś i iść spać. A do domu miał jeszcze około osiemdziesięciu kilometrów.

Rozejrzał się. Jakieś sto metrów po skosie ujrzał oświetlony szyld motelu. Jak na zmówienie – pomyślał. Zamknął samochód i ruszył do zajazdu.

„U wiedźmy” głosił biały neon na dachu. Może być i u wiedźmy, byle dobrze karmili, pomyślał.

Kiedy przekroczył próg, poczuł, że zanurza się w innym świecie. Cały wystrój był zupełnie różny od tych, do których przyzwyczaił się. Czarne, drewniane krzesła przysunięto do takich samych stołów. Na białych bieżnikach ustawiono świece w przedziwnych lichtarzach. Ściany zdobiły malowane lub tkane kolorowe obrazy, obok wisiały i stały rzeźby z ciemnego hebanu. A nad otwartym paleniskiem kominka, gdzie spoczywały osmalone kłody, wisiała prawie naturalnej wielkości czarownica na miotle.

Grzegorz zajął stolik przy oknie. Oprócz niego siedziało tylko kilku facetów, prawdopodobnie kierowców ciężarówek zaparkowanych na żwirowym podjeździe. Wziął menu ze stołu i zajął się studiowaniem. Po chwili wiedział już, na co ma ochotę. Kiedy tylko odłożył kartę, zjawiła się kelnerka i przyjęła zmówienie.

Obiad, choć późny, był smaczny. Teraz najchętniej położyłby się spać. Właśnie rozważał możliwość wynajęcia pokoju na jedną noc, kiedy przy barze pojawiła się kobieta. Krótko obcięte blond włosy, ciemna garsonka. Odezwała się do kelnerki, a wtedy Grzegorz poczuł, że po plecach przebiega mu dreszcz. Poderwał się z krzesła.

– Marysia? Maria? – spytał stając za plecami kobiety.

Odwróciła się do niego. Już wiedział, że ją znalazł, choć ona go nie rozpoznała.

– Tak? Słucham pana.

– Marysiu, nie poznajesz mnie? To ja, Grzegorz.

– Grzegorz? Czy my się znamy?

Mężczyzna uznał, że lepiej będzie im się rozmawiało przy stoliku, poza zasięgiem uszu kelnerki. Zamówił dwie kawy. Kiedy usiedli wyciągnął ręce przez stół i chwycił dłonie kobiety.

– Marysiu, myślałem, że nie żyjesz.

– No dobrze. Żyję. Nie wiem, kim pan jest i o co tu chodzi. – Maria zabrała ręce i schowała je pod stół.

– Naprawdę nie pamiętasz? Chodziliśmy razem do czwartej klasy w szkole…

Tak łatwo było rozmawiać, opowiadać i wspominać, kiedy Marysia siedziała tuż obok. Kiedy przypomniała sobie Grześka, zniknęła jej oziębłość i służbowa grzeczność.

– A co ty tutaj robisz? – spytał wreszcie, aby przerwać własny monolog.

– Mieszkam i pracuję. Razem z mężem i jego rodzicami otworzyliśmy ten zajazd. A ponieważ ja miałam masę pamiątek z wojaży po Afryce uznaliśmy, że możemy stworzyć niecodzienny klimat tej knajpki.

– A skąd nazwa?

– To mój mąż wymyślił – roześmiała się wdzięcznie. – Powiedział, że jestem taką właśnie czarownicą, bo zaczarowałam go. Nieważne. – Zaczerwieniła się, bo dotarło do niej, że zwierza się zupełnie obcemu człowiekowi.

Grzegorz patrzył na nią jakby też był zaczarowany. Kiedy rumieńce wypłynęły jej na twarz, przypominała tamtą Marysię sprzed lat.

– Co się wtedy wydarzyło w piwnicy? – zadał pytanie, które nosił w sobie od czwartej klasy podstawówki.

– Jak to co? – Spojrzała na niego z wyrzutem. – To chyba ty powinieneś wiedzieć najlepiej.

– Wiem, chcieliśmy cię… nastraszyć.

– Nastraszyć? Wydaje mi się, że nie tylko to było waszym zamiarem.

– Tak, masz rację – przyznał skruszony. – Ale to wymyślił Maciek.

Zapadła wymowna cisza.

– Tłumaczę się jak mały chłopiec – powiedział po chwili. – On wymyślił, a my poszliśmy za nim jak stado owiec.

– Baranów – poprawiła z leciutkim uśmiechem.

– Co? A tak, masz rację. Ale przez wszystkie te lata zastanawiałem się, jak to zrobiłaś? Jak zniknęłaś?

– Pani Mario, może pani na chwilkę zajrzeć do kuchni? – Przy stoliku pojawiła się kelnerka. – Pan Jacek ma jakiś problem.

– Wybacz, obowiązki wzywają. – Maria podniosła się od stolika.

– Wrócisz?

– Oczywiście. Sądzę, że to potrwa chwilkę.

Grzesiek został sam. Patrzył na unoszącą się nad kominkiem czarownicę. Tyle lat sądzili, że Marysia zginęła. Zaginęła w jakiś magiczny sposób. Nawet jako dorośli pielęgnowali w sobie tę myśl. Bo lepiej było uważać, że mieli do czynienia z wiedźmą, która dzięki czarodziejskiej sztuczce wydostała się z opresji, niż sądzić, że nie żyje. Bo to zagłuszało wyrzuty sumienia.

– Już jestem. – Głos kobiety wyrwał go z zamyślenia. – Chodziło o wino – powiedziała, nie wdając się w niuanse. – To co chciałbyś wiedzieć?

– Jak wydostałaś się z piwnicy?

– Nie wydostałam się. Zostałam tam.

– Jak to?

– Kiedyś gospodarz poprosił mnie o pomoc w wydostaniu kota, który wlazł w szczelinę w jego piwnicy. On się nie mieścił. Ja byłam mała i drobna, z łatwością wcisnęłam się i wyciągnęłam zwierzaka, chociaż podrapał mnie do krwi. Wtedy pokazał mi dół na ziemniaki.

Grzesiek dokładnie wiedział, o czym mówi Maria. Wszystkie piwnice miały kawałek podłogi pozbawiony betonu. Tam mieszkańcy kopali doły i składowali kartofle na zimę. Jego rodzice też tak robili.

– Dozorca przykrywał dół brezentową płachtą, żeby nie właziły tam koty. Całe przykrycie było na stałe poprzybijane kołkami, tylko jeden róg można było unieść. W beton były wbite metalowe haki, a do brezentu doszyto pętle ze sznura. Kiedy udało mi się odwrócić uwagę Maćka, wskoczyłam tam. Potem wystarczyło tylko unieść ten kawałek płachty, żeby wyglądało jak przedtem i już.

– No tak. Nie właziliśmy tam ze strachu przed tobą. Było dość ciemno, a podłoga cała przysypana kurzem, jakimiś kawałkami papierów i masą innych śmieci.

– Tak, nieczęsto tam sprzątano.

– I co dalej?

– Wystarczyło poczekać aż pójdziecie. Jeszcze raz zdawało mi się, że ktoś schodzi do piwnicy, ale wtedy zwyczajnie przykucnęłam za stertą tych skrzyń.

– To ja. Wróciłem po twojego psa. Ale dlaczego nie pojawiłaś się później w szkole?

– Bo wskakując do tego dołu zwichnęłam nogę. Trochę poudawałam i mama pozwoliła mi zostać w domu. Rozumiesz, nie spieszyło mi się do powrotu. A potem wyjechałam do babci, a jeszcze później znowu wysłali rodziców za granicę.

– A co wtedy mamrotałaś? Jakieś murzyńskie zaklęcia?

– No coś ty! – oburzyła się Maria. – To była piosenka, której nauczyła mnie koleżanka w angielskiej szkole w Kongo. Tyle że była w języku cziluba.

– A myśmy sądzili, że odprawiasz jakieś czary.

– Chciałam, żebyście tak myśleli. Wtedy zaczynaliście się bać, a ja miałam jakąś szansę na ucieczkę.

– Skąd to wiedziałaś?

– Z jakiejś książki. Już nie pamiętam.

Gawędzili jeszcze przez chwilę, ale rozmowa się nie kleiła. Zresztą pojawił się mąż Marii. Pożyczył Grzegorzowi zapasowe koło. Umówili się, że Michał odbierze je w przyszłym tygodniu, bo zaplanował wypad do Warszawy na zakupy.

– A wiesz – powiedziała przy pożegnaniu Maria – ostatnio często myślałam o was. Jako jedyni zostaliście mi w pamięci. Inne szkoły rozmyły się i przemieszały, zbyt wiele razy je zmieniałam. Ale was nie zapomniałam. I tak ostatnio sobie pomyślałam, że fajnie byłoby odwiedzić starą budę, albo może któryś z was wpadnie przez przypadek do mojej knajpy i wtedy sobie pogadamy.

Grzesiek spojrzał uważniej na kobietę, a przez plecy przebiegły mu ciarki. Może zaziębił się przez ten cholerny deszcz, a może…

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Czytało się świetnie. Styl masz lekki i zachęcający do dalszego czytania, w dialogach nie czuć nawet nuty fałszu, a narracja płynie wartko i udanie buduje napięcie. Przez większość tekstu myślałem, że to będzie mój kandydat na najlepsze opowiadanie maja. Niestety, zakończenie jest... w zasadzie nieistniejące. Wyjaśnienie dla zagadki z dzieciństwa okazało się rozczarowująco proste, sugestia kryjącej się za wszystkim tajemnicy zbyt subtelna i właściwie nie niosąca za sobą żadnych dalszych konsekwencji.

Nie bardzo wiem, jak to ocenić... Poza drobnymi błędami językowymi, do spraw "technicznych" chyba nie mogę się przyczepić. Kwestia, czy dialogi są naturalne (według mnie - w paru miejscach nie), jest mocno subiektywna. A, przy okazji, czy w dupę faktycznie wcina się przede wszystkim koszula? Ja posądzałbym o to raczej majtki:) Problem, o którę literę alfabetu chodziło pozostaje nie rozwiązany, jednak podejrzewam, że tak właśnie chciałaś (przecież i tak każdy się domyśli). 

 

Pewien kłopot sprawiło mi ustalenie, w jakim wieku byli przyjaciele. Piszesz "Grzesiek popatrzył po kolegach. Postarzeli się, przytyli, wyłysieli (...)" - czyli między 35 a 40 lat, prawda? Oczywiście, każdy ma prawo wyłysieć i nabrać brzucha wcześniej, ale 35 to chyba rozsądnie przyjęta granica... Otóż ktoś mający obecnie tyle (lub więcej) lat w czwartej klasie podstawówki miał małe szanse, by jeździć na obozy windsurfingowe. Wiem po sobie: wtedy to ja się cieszyłem, jak do spożywczego rzucili jogurt owocowy:)


Poza tym... Domyślam się, że chciałaś pozostawić czytelnika w niepewności: wiedźma czy nie? Ja jednak nie dałem się złapać na ten haczyk, pozostałem neutralny. Mało mnie to, mówiąc wprost, obeszło. Pomysł jest zbyt miałki jak na tę długość opowiadania. Albo jeszcze inaczej: skoro cały tekst tak przypomina "To" (i motywy z innych jego książek) Kinga, spodziewałem się, że jego zakończenie będzie równie mocne jak u pana K. Niestety, nie było.

Tintinie - Kinga czytałam może dwie pozycje, a "To" nie należało do nich.

Co do obozu - może masz rację - zmienię na kajakarski.

Piotroosie - zakończenie jest takie, jak historia. Wydawało się, że zdarzyło się coś niesamowitego, a tu - buch - zwyczajna sprawa.

Dzięki za przeczytanie i komentarze. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A jeżeli chodzi o literkę - wiadomo, że było to M.

A powiedzenie na początku zostanie takie, jakie jest. Cytuję słowa mojego znajomego. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Do twoich opowiadań zawsze podchodzę z delikatną rezerwą, bo to takie - wybacz określenie - "babskie pisanie". Piszesz oczywiście dobrze i lekko, ale często czuję, że po prostu nie jestem odbiorcą docelowym. 

Ten tekst jednak bardzo przypadł mi do gustu. Niby nie dzieje się, wiele historia jest przyziemna, ale czyta się lekko i bez trudu. Zdecydowany plus za konstrukcję dialogów - mi jakoś nigdy nie udaje się napisać ich tak, by nie brzmiały choć odrobinę sztywno. Ty w tej kwestii jesteś o wiele lepsza.

Dzięki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Rozumiem Twoje intencje co do zakończenia, ale nijak to nie zmienia mojego niedosytu :]

Majtki kontra koszula - rzeczywiście, funkcjonują oba powiedzonka, z których Twoje jest nawet hasłem w internetowym słowniku slangu miejskiego. Ja temat rozpracowałem od strony, że tak powiem, praktycznej: mało mozliwe, żeby to koszula się wcinała, skoro chyba prędzej się po prostu nieco wysunie ze spodni/spódnicy niż wywoła to przykre uczucie;)

Ale dobrze, to Ty masz rację.

Przyjemnie się czytało. Tylko jedna rzecz mi zazgrzytała: jeżeli Marysia dołączyła przed czwartą klasą, to dzieci nie mogłly poznawać Afryki na geografii. A jeśli później, to słowa Pod koniec czwartej klasy zdarzył się jednak fakt brzmią nienaturalnie.

Pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

Zakończenie jest bemikowe - spokojne i refleksyjne. Super.

Bardzo dobre opowiadanie.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

        Przeraźliwie nudna chała w stylu Chmielewskiej. Dlaczego Autorka napisala ten długi i rozwlekly początek, wyglądający jak przejechany walcem drogowym  tasiemiec, pozostanie chyba na wieki wieków jej słodką tajemnicą. 

     Dość typowe dla Ciebie opowiadanie.

     Napisane sprawnie, czyta się nie najgorzej, ale tym razem nie zadbałaś nawet o dawkę humoru –– bo niestety, nie rozbawiła mnie opowiastka o wiedeńskim podrywie, nijak się mająca do dalszego ciągu. W opowiadaniu nie znalazłam nic, co pozwoliłoby mi je zapamiętać.

           

„A on zaśmiewały się i machały nam przez okno…” –– Literówka.

 

„W dodatku właśnie wróciła z rodzicami z Afryki, a już sam ten fakt sprawiał, że chcieli się o wszystko wypytać”. –– Ja napisałabym: W dodatku właśnie wróciła z rodzicami z Afryki, a już sam ten fakt sprawiał, że chcieli o wszystko wypytać.

 

„Pod koniec czwartej klasy zdarzył się jednak fakt, który sprawił, że zaczęli się jej bać”. –– Ja napisałabym: Pod koniec czwartej klasy zdarzyło się jednak coś, co sprawiło, że zaczęli się jej bać.

 

„Na oczach całej klasy wyrywał kartkę po kartce i wrzucał do kałuży”. –– Na oczach całej szkoły wyrywał kartkę po kartce i wrzucał do kałuży.

Myślę, że skoro to była duża przerwa, na dziedziniec wyległy także dzieci z innych klas.

 

„Przypiekało słońce, ale oni skryli się w cieniu jedynego drzewa, jakie rosło się na ich podwórku”. –– Może: Przypiekało słońce, ale oni skryli się w cieniu jedynego drzewa, rosnącego na ich podwórku.

 

„Grześka aż przytkało, gdy zauważył w ręce Maćka sprey z czarną farbą”. –– Grześka aż przytkało, gdy zauważył w ręce Maćka spray z czarną farbą.

 

„A niby jak mogłam tego dokonać?” –– Myślę, że dziewczynka ucząca się polskiego, zapytałaby raczej: A jak to zrobiłam?

 

„Maciek puścił rękę dziewczynki i cofnął się o dwa kroki”. –– Maciek puścił rękę dziewczynki i cofnął się dwa kroki.

 

„Znajdowali się w piwnicach”. –– W ilu piwnicach można się znajdować jednocześnie? ;-)

 

„Wtedy zobaczył, że ma odsłonięte boki, zaklął ordynarnie…” –– Czy Maciek miał gołe, pozbawione ubrania, boki? ;-)

 

„Niby nic, ale Grzesiek liczył, że podzielą się trasą powrotną na połowę”. –– Czy trasa powrotna miała przeciąć ich na pół? ;-)

A może jeden pokonywał połowę trasy, a pokonawszy, zatrzymywał się. W tym miejscu magicznym sposobem zjawiał się drugi i reszta trasy należała do  niego.;-)

 

„…obok wisiały i stały rzeźby z ciemnego hebanu”. –– Czy bywa także jasny heban? ;-)

 

„Po chwili wiedział już, co zamówi. Kiedy tylko odłożył kartę, zjawiła się kelnerka i przyjęła zmówienie”. –– Może w pierwszym zdaniu: Po chwili wiedział już, na co ma ochotę.

 

„Tak, nie często tam sprzątano”. –– Tak, nieczęsto tam sprzątano.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finkla - dołączyła w połowie czwartej klasy

Roger - początek jest początkiem - wprowadza w towarzystwo bohaterów - zwykłych chłopaków, których połączyło niezwykłe wydarzenie - a przynajmniej tak im się zdawało.

Koik - dziękuję

Regulatorzy - również dzięki. Opowiadanie nie miało być humorystyczne, tylko początek (a przynajmniej tak mi się wydawało, że będzie). 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nie jest to powalający dynamiką dreszczowiec, ale czytało się przyjemnie :)

Dzięki

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Fajnie mi się czytało. Chciałabym umieć pisać dialogi tak jak Ty.

Dzięki

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

...Droga Bemik. To jest opowiadanie dla mnie. --- cofnął się o dwa kroki --- prawidłowo. Foger napisał głupoty.

Pozdrawiam zadowolony z lektury.

Dzięki Ryszardzie. O co chodzi z tym Fogerem?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Basiu, zerknij na klawiaturę, z jakiej literki Ryszardowi mógł się omsknąć palec na F :). Zabieram sie do tego Twojego tekstu już od paru dni, początek mnie zainteresował. 

Pozdrawiam

O, jasne. Dzięki Ocho, tylko że on nic nie pisał o krokach. To Regulatorzy.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

... Jak dobrze Agnieszka mnie poznała, oczywiście chodziło o Rogera. A nie zgadzam się z jego komentarzem.

Pozdrawiam obie miłe panie.

...A wracając do mistrza horroru S. Kinga, to ja przeczytałem wszystkie jego przełożone u nas powieści. Agnieszce polecam jego horror pt. "Hotel", aby powróciła do swego opowiadania pt. "Śnieg i po lekturze powieści Kinga podrasowała swe opowiadanie. Tobie, droga B. też polecam tę książkę. Pomoże Ci ona lepiej budować atmosferę zagrożenia i napięcia w Twoich utworach. Przepraszam za literówki w komentarzach, ale jak się człowiek śpieszy, to się

diabeł cieszy.

Zdaje się, że właśnie Hotel czytałam (dawno) i Lśnienie. Ale ja nie lubię się bać, dlatego jego powieści nie należą do moich ulubionych.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

"Hotel" Kinga? A to nie "Lśnienie" właśnie? "Lśnienie" czytałam, jak chyba swego czasu wszystkie powieści Kinga. Ale moją ulubioną powieścią Kinga jest "Misery". 

Do napisanych już tekstów wracać mi się nie chce, szczerze pisząc :).

Kurczę , bemik, będę zupełnie szczera. Rzeczywiście, zabierałam się za ten tekst od paru dni. Potem w HP przeczytałam wątek nt. krytyki i komentarzy, i pomyślałam, że może jednak czytać, a już zwłaszcza komentować, nie będę. Bo ja mam do tych "bemikowych" historii stosunek trochę podobny do vyzarta (co prawda, wciąż nie do końca rozumiem okreslenie "babskie pisanie", ale chyba się już nie dowiem;)).

Ale przeczytałam. A że mi się jednak spodobało, to coś napiszę. Fabuła - moim zdaniem - jest tu szczątkowa. Pomysł... No, właściwie co to za pomysł? A jednak powstało opowiadanie całkiem niebagatelnych rozmiarów. I to takie, które przeczytałam z przyjemnością. Dzięki Twojemu warsztatowi. To jest chyba to, czego chcesz dostarczać - łatwej, przyjemnej, ale rzetelnie i dobrze napisanej rozrywki. Wychodzi Ci to naprawdę dobrze. 

Nie będe ukrywać, że na co dzień taka literatura nie jest moją bajką, wciąż wolę Twoje "poważniejsze" teksty, ale - czy to kwestia dnia, czy tego konkretnego opowiadania - miło spędziłam te kilka chwil.

Wiedźma bez miotły, czary bez czarów.  

Był moment, gdy poważnie podejrzewałem, że Marysia umie czarować. Potem, gdy wszystko okazało sie normalnymi przypadkami, chadzającymi po ludziach, i zręcznym wykorzystaniem wzbudzonych w chłopakach obaw, uśmiechnąłem się i pokiwałem głową. Tak zmylić...  

Przyjemnie się czytało. Kłaniam się z wdzięcznością.

Dzięki Ocha, dzięki Adam.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo dobrze napisane opowiadanie. Postacie mają wyraziste charaktery, zręcznie poprowadzona narracja, udane triki, mające na celu zmylić czytelnika. Tylko ten humor trochę słaby, zwłaszcza na poczatku. Ale ja wogóle nie umiem tworzyć opowiadań z humorem, więc tym bardziej twoje jest na plus.

Dzięki, ten humor na początku nie był specjalnie zamierzony. Chciałam pokazać zwyczajnych chłopaków, ich dyskusje przy piwku. Wyszło jak wyszło.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dobre. Żywe. Wciągające. Z tajemnicą. Po prostu, dobre.

Infundybuła chronosynklastyczna

Dzięki

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nowa Fantastyka