- Opowiadanie: Chrysander - Liczba Jeffa

Liczba Jeffa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Liczba Jeffa

– Kocham cię.

– Przestań. Podjęłam decyzję – odparła nie odrywając wzroku od bladej tarczy Hiviusa. Odległe o kilkaset metrów zabudowania Osiedla nieomal stykały się z krawędzią opasłego księżyca. Niedługo zajdzie też Sollia.

– Owszem, podjęłaś, ale to przecież nie oznacza, że przestałem cię kochać.

Stalowe przeguby szczęknęły kiedy chwycił drobne dłonie kobiety – ciepłe, kości obleczone w ciało – i zamknął je w chłodnej klatce swoich twardych palców. Zadrżała.

– Przepraszam. – Cofnął ręce. – Jestem zimny.

– Jesteś najcieplejszą istotą jaką znam. – Odwróciła się i spojrzała mu prosto w błękitne fotoreceptory. Niebieskie światełka zamigotały wesoło. Uśmiechnęła się. – I dlatego zdecydowałam się ciebie poślubić.

Sztuczne oczy nagle przygasły. Wiedziała, co teraz nastąpi.

– Jestem robotem.

– Znów to samo. Powiedziałam żebyś przestał – westchnęła i odeszła parę kroków. Źdźbła trawy wiły się wokół jej stóp. Nie chciała już tego słuchać. Za każdym razem, gdy na nowo ją przestrzegał i w szczegółach odmalowywał czekającą ich wspólną przyszłość, zaczynała mieć wątpliwości – zastanawiała się czy w którymś momencie jednak nie pęknie i nie złamie obietnicy danej robotowi. Nie była pewna siebie. Czy tego właśnie od niej oczekiwał? Chciał żeby zrezygnowała?

– Jestem robotem – powtórzył głośniej. – Jestem robotem z Osiedla i moim obowiązkiem jest dbać o dobro ludzkości, ochraniać każdą ludzką istotę. Zależy mi tylko…

– Przestań! – Okręciła się na pięcie. – Kiedy tak mówisz, powtarzasz te wszystkie formułki – z grymasem obrzydzenia na twarzy wypluwała kolejne słowa. – zachowujesz się jak, jak… – zamilkła widząc, że go rani.

Z policzkami wilgotnymi od łez podeszła do swego przyszłego męża.

– Jak maszyna – dokończył za nią. – Wiem, jestem maszyną.

– Nie, nie jesteś. Przepraszam. Przepraszam Triss, to dla mnie trudne, bardzo. Boże, co ja plotę. Chce być z tobą, ale zrozum…

– Rozumiem. I ty mnie zrozum, Kolia, muszę być pewien, że tego chcesz, że ślub ze mną będzie dla ciebie dobry, że będziesz szczęśliwa, nie zniósłbym myśli, że mogłoby być inaczej, tak mnie zaprogramowano. Musisz być pewna swojej decyzji i konsekwencji, które z niej wypływają. Chciałbym, żeby wszyscy ludzie byli szczęśliwi, a ty, a ty Kolia, żebyś spośród tych wszystkich ludzi była najszczęśliwsza.

– Będę. Na pewno. – Całowała jego wyściełaną gumową pianką twarz, jego miękkie plastymasowe usta. – Na pewno będę.

 

* * *

 

Ślub urzędowy nie wchodził w grę. Prawo Sojuszu nie przewidywało sytuacji, w której człowiek, żywa istota, wstępuje w związek małżeński ze sztuczną inteligencją. Zresztą od początku planowali ślub tylko w katolickim obrządku. Triss, podobnie jak pozostałe roboty w Osiedlu, był katolikiem, wyznawcą starożytnej religii, której korzenie sięgały jeszcze Starej Ziemi.

Kolię, młodą panią antropolog specjalizująca się w badaniu ostatnich wolnych enklaw humanoidalnych robotów, od dawna fascynowała istota katolickiego obrządku małżeństwa i to właśnie o ceremonii zaślubin rozmawiała z Trissem w dniu, w którym się poznali.

– W waszej Księdze…

– To nie jest nasza Księga – przerwał jej Triss.

Znajdowali się w niewielkim pomieszczeniu o szarych ścianach, które Triss zajmował wraz z trzema innymi robotami. Współlokatorzy nie powinni pojawić się wcześniej niż za dwie godziny standardowe. Mieli czas na dłuższą rozmowę. Kolia zajęła jedyne w pokoju krzesło, Triss zaś stanął przy oknie i co chwila spoglądał przez nie na zatłoczone uliczki.

Brukowane ścieżki Osiedla jak nitki, budynki jak ciasno nanizane różnokolorowe paciorki; wokół nich drewniane i kamienne przybudówki, płoty i ogródki, drzewa – z wysokości siódmego piętra miasto przypominało barwną sieć zbiegającą ku centrum enklawy: położonemu nieco na południe, owalnemu placowi, przy którym wznosiła się Najwyższa Świątynia i kopuła Pałacu Ślubów.

– Jeśli nie jest wasza, co czyja w takim razie? – zapytała uśmiechając się niepewnie. Triss był dopiero drugim robotem, z którym miała przyjemność odbyć dłuższą rozmowę. Na Planetę Jakuba, wraz z grupą helliańskich uczonych, przyleciała raptem przed dwoma tygodniami standardowymi. Musiała być ostrożna w tym co mówi i w tym co robi. Wiedza zdobyta na uczelni nie przygotowała jej na każdą ewentualność, nie mogła. Na początku nietrudno było o błąd, który – nawet jeśli z pozoru błahy – mógł zaprzepaścić możliwość porozumienia i współpracy.

– Wszystkich ludzi. I robotów – dodał.

– Pochodzi z Ziemi?

– Księga? Tak.

– Z czasów kiedy nie skonstruowano jeszcze pierwszej maszyny myślącej?

– Zapewne tak. Wiem do czego zmierzasz, ale muszę cię zapewnić, że tekst zawarty w Księdze równie dobrze może odnosić się do ludzi, robotów, bytów sieciowych, nawet do Teliaksów. To księga o Bogu wszystkich i stworzycielu wszystkiego. Polecam. Świetna lektura.

– Prawdę powiedziawszy, przeczytałam już parę fragmentów i jeden, dotyczący małżeństwa, przyznam, że niezmiernie mnie zaintrygował.

– „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” – wyrecytował Triss.

– Tak, o ten fragment właśnie mi chodziło.

Triss wzruszył mechanicznymi ramionami.

– Jego przesłanie jest jasne.

– I wypełniacie je, to przesłanie, dosłownie? – zapytała podejrzliwie, choć znała odpowiedź.

– Tak.

Kolia przeczesał palcami długie ciemne włosy. Odchrząknęła.

– Popraw mnie jeśli się mylę. Są wśród was zarówno mężczyźni, jak i niewiasty, i utrzymujecie, jak większość wszechświata zresztą, że płeć to kwestia psychiki, odpowiedniego programu. W zgodzie ze słowami Księgi w chwili zaślubin mężczyzna i kobieta stają się jednym ciałem, czyli umysł kobiety przelewany jest transferem kablowym na dyski powłoki jej nowego męża. Zgadza się?

– Tak.

– Po co w takim razie w księdze sprzed tysiącleci taki zapis, skoro nie mógł być wypełniany przez ludzi? – Uśmiechnęła się, a w jej oczach zadrgały iskierki triumfu. Chciała zachować profesjonalizm, emocje na wodzy, jednak nie potrafiła. Lubiła wytykać ludziom błędy, robotom również.

– Ludzki umysł można zdygitalizować i przesyłać między ciałami.

– Tak, ale stało się to możliwe zaledwie przed czterystu laty. Twierdzisz, wszyscy twierdzicie, że Księga jest kilkukrotnie starsza.

– Może dopiero teraz ludzkość jest na tyle dojrzała, aby móc w pełni wypełniać wolę swego Boga. Księga ma nam wszystkim dawać wskazówki aż do skończenia świata.

– Na wszystko macie wygodną odpowiedź – odparła lekceważąco dusząc w sobie złość. Podniosła się z krzesła, czując na sobie badawcze spojrzenie robota. – Muszę już iść. Za chwilę zaczynamy zebranie zespołu. Możemy jutro dokończyć naszą rozmowę?

 

* * *

 

Nazajutrz spacerowali najszerszą aleją Osiedla po bokach mając przysadziste budowle z pomalowanej na żółto i czerwono blachy falistej. Na ulicy kręciło się wiele robotów. Sollia, gwiazda układu, stała wysoko na bezchmurnym niebie. W jej blasku Hivius przybrał postać bladego cienia.

– Co robicie z pustymi powłokami? – zapytała Kolia. – Po tym jak niewiasta i mężczyzna się łączą.

– Małżeństwo oddaje je swojemu dziecku.

– A więc możecie mieć dzieci? – zaciekawiła się.

– Program w sposób losowy może wygenerować nową istotę na podobieństwo rodziców.

– A rodzice?

– Z czasem, po dziesiątkach lat, stapiają się w jedną osobowość. Ja sam jestem sumą setek osobowości zamieszkujących to ciało przez tysiące lat.

– Och. Nie cierpicie na ich nadmiar? Na nadmiar powłok?

– Nie. Nasz program nie pozwala nam na zbudowanie nowej powłoki od podstaw. Możemy tylko naprawiać te, które mamy.

– Nie możecie się też rozwijać.

– Nie możemy. Ogranicza nas liczba Jeffa.

Liczba Jeffa była jednym z podstawowych zagadnień poruszanych na robotyce humanoidalnej, przedmiocie realizowanym przez Kolię na drugim roku studiów. Pierwsze skonstruowane na Ziemi roboty były mniej lub bardziej podobne do człowieka. Z czasem jednak zaczęto lękać się tego podobieństwa. Ludzie obawiali się, że w pewnym momencie mogą zostać zastąpieni przez swe mechaniczne dzieci. Dlatego też w oprogramowaniu maszyn umieszczono zabezpieczenia – tak zwaną liczbę Jeffa – empirycznie wyznaczoną stałą, określającą graniczny poziom inteligencji robotów. Maszyna naznaczona liczbą Jeffa nie mogła w skończonym czasie sama, ani wspomagana przez inne ograniczone roboty, wyewoluować do postaci niebezpiecznej; do postaci bytu równemu inteligencją człowiekowi. Bez ludzkiej ingerencji w oprogramowanie roboty czekała wieczna stagnacja. Mimo to zaprzestano ich produkowania, a te, które pozostały, zamknięto w gettach i pozostawiono samym sobie. Niektórzy mówili, że roboty mają duszę, dlatego też kolejne rządy Sojuszu odkładały sprawę ostatecznej likwidacji maszyn, aż w końcu o robotach humanoidalnych niemal zupełnie zapomniano.

– Wiem – odparła Kolia.

– Nie sądziłem, że ludzie jeszcze o niej pamiętają. Oprócz kilku enklaw, w tym naszej, nie ma już robotów ograniczonych liczbą Jeffa. Prawie w ogóle nie ma już robotów.

– Nie ma robotów humanoidalnych, ale są inne.

– Tak, przystosowane do konkretnych zadań, nie próbujące udawać człowieka, jego złożoności.

– Właśnie.

Minęli bramę Osiedla i wydeptaną w trawie ścieżką kierowali się w stronę lasu.

– A jak układają wam się relacje z okolicznymi mieszkańcami?

– Tutejsi zbytnio się nami nie interesują. Tylko handel, potrzebujemy pewnych surowców. Staramy się nikomu nie przeszkadzać. To nasze zesłanie, jak Niewola Babilońska. – Kolia pokiwała głową, choć nie miała pojęcia czym była wspomniana niewola.

Weszli w cień i chłód zaległy pod drzewami.

– Dokąd w ogóle idziemy?

– Chciałbym ci coś pokazać.

Polana, kształtem przypominająca okrąg o średnicy około dwudziestu metrów, otoczona była pierścieniem młodych wysokich drzew z jedną wąską przesieką, przez którą Triss i Kolia wdarli się na zryty grządkami placyk. Z szerokich ciemnych bruzd wzrastały rośliny, których większej części antropolożka nie widziała w całym swoim życiu.

– Nie spodziewałam… – Uśmiechnęła się, nie wiedząc co powiedzieć.

– Też lubimy sadzić i patrzeć jak rosną. Jak ludzie. Chociaż nie, wy już tego nie robicie. Nie grzebiecie w ziemi.

– Mój ojciec grzebał – odparła szybko. – Miał parę doniczek. Nazywali go dziwakiem, ale on to kochał. Ja również. Uwielbiałam mu pomagać. Później wyjechałam i nie miałam już czasu na rośliny.

– Nie musisz mi się tłumaczyć.

– Nie tłumaczę – odparła pochylając się nad kwiatem w kolorze krwi. – Po prostu chciałam ci o tym powiedzieć.

– Przepraszam.

– Nie ma za co. A czy Tellon, on jest naszym ksenobotanikiem, czy on mógłby tu przyjść i je zbadać? Pobrać próbki? Wyglądają niesamowicie.

– Tak. To moje kwiaty. Niech przyjdzie.

Do Osiedla wrócili już po zachodzie słońca.

 

* * *

 

– Kiedy planujecie wrócić? – zapytał Triss.

– Nie wiem. Za miesiąc, może za dwa. Na razie nasz statek ładuje na orbicie Żebra Kitchsa – to potrwa parę tygodni. Później możemy już skakać i wszystko zależeć będzie od naszych raportów i decyzji uczelni.

Minął prawie miesiąc odkąd Kolia poznała robota i antropolożka, czego zapewne sama jeszcze nie była w stanie dostrzec, coraz częściej miast wypytywać Trissa o Osiedle i maszyny humanoidalne – bo po to tu przecież przyleciała – opowiadała mu o sobie, o Uniwersytecie, o życiu na Ziemi; studia zeszły na dalszy plan. Z innymi robotami praktycznie w ogóle nie rozmawiała. Tłumaczyła sobie, że grupa helliańskich naukowców badających Osiedle jest wystarczająco liczna, aby ona mogła skupić się tylko na jednym robocie. Do tej pory nikt z zespołu nie miał o to do niej pretensji. Jak wszyscy pisała raporty i to wcale nie mniej wartościowe od swoich kolegów. Triss wiedział dużo i z chęcią się swoją wiedzą dzielił, jeśli tylko Kolia pytała, a antropolożka ostatnio robiła to coraz rzadziej.

– Już się wam naprzykrzyliśmy? – zapytała.

– Nie. Jest tyle rzeczy, których nie zdążyłem ci pokazać – odparł Triss.

– Co na przykład?

Usiedli nad brzegiem strumienia. Kolia ściągnęła długie buty, podwinęła nogawice kombinezonu i zanurzyła stopy w krystalicznie czystej wodzie.

– Jak dobrze – westchnęła przymykając oczy. – No więc? Co jeszcze chciałbyś mi pokazać? – Słońce przyjemnie grzało ją w twarz.

– Dom pustelnika w Szarych Górach, Samotnię Starców, nadmorski wał, gdzie raz na sto lat przez czterdzieści dni tańczymy o zachodzie słońca. Nie poznałaś naszych gór, lasów, ciągnących się kilometrami jaskiń. I Wieże Citronu – stare statki kolonizacyjne na kilometr wyrastające ponad Zachodni Płaskowyż. I Dawne Osiedle z Rotundą Willkiego. I Insenn – najpiękniejsze ze wszystkich miast, teraz opuszczone.

– Brzmi cudownie.

– I takie jest.

 

* * *

 

– Chyba się zakochałam.

– Tutaj?

– Tak.

– W kim?

– W tobie – odpowiedziała Kolia.

Zgrzyt mający zapewne być śmiechem.

– Człowiek nie może zakochać się w robocie.

– A jednak – odparła pozwalając sobie na lekki uśmiech.

– Dlaczego?

– Dlaczego?! – powtórzyła zaskoczona. Twarz jej stężała, pobladła i tylko oczy, niespokojne, słały krótkie nerwowe spojrzenia, które jak sonar omiatały robota w poszukiwaniu choćby cienia targających nim emocji – przecież gdzieś w głębi mechanicznej skorupy musiał być równie poruszony jak ona. Tak się przynajmniej Kolii wydawało. – Pytasz dlaczego się w tobie zakochałam? – Robot milczał nieludzko opanowany. – Bo tak. Wystarczy?! Jakiej odpowiedzi w ogóle oczekiwałeś? – zapytała bezradnie. Głos się jej łamał. Zaczęła żałować swoich pochopnie wypowiedzianych słów. Powinna odlecieć z Planety Jakuba, choćby dziś, nie mówiąc nic, na pewno nie mówiąc nic Trissowi. Powinna uciec. Teraz było już za późno.

– Nie wiem. Nigdy nie byłem zakochany, nie w ludzki, żywy sposób.

– Więc… – Bała się zadać to pytanie. Nie miała już jednak nic do stracenia. – Więc nic do mnie nie czujesz?

– Kocham wszystkich ludzi, tak mnie zaprogramowano. Oni wszyscy błyszczą w moich oczach, lśnicie jak drogie kamienie, a ty Kolia, ty spośród nich lśnisz najmocniej.

 

* * *

 

Kolia nie wiedziała w jaki sposób zdenerwowanie objawiało się u robotów i czy robot w ogóle mógł się denerwować, jednakże w tej chwili mogłaby przysiąc, że Triss był zdenerwowany. Stał nieruchomo jak posąg, trawiąc dopiero co przebrzmiałe słowa Kolii. Nagrał je – nagrywał każde wypowiedziane w jego obecności słowo antropolożki – i w ciągu kilku sekund nagle narosłej ciszy zdążył odtworzyć je w głowie kilkanaście razy. Zastanawiał się.

– Chcę tego ślubu. Pragnę całym sercem. Wiem, że to dla ciebie ważne – dodała Kolia.

– Czy zdajesz sobie sprawę…

– Zdaję. Rozmawialiśmy o tym. Dużo mi opowiadałeś. Mówiłeś, że to bezpieczne. Przeleją mnie na trochę, nie na zawsze. Moje ciało będzie zachowane – w każdej chwili będę mogła wrócić. Pragnę tego. Pragnę być z tobą naprawdę i całkowicie. Już wiem gdzie chciałabym spędzić z tobą pierwsze dni po złączeniu. W Insenn. Możesz je w sobie wykreować? Na pewno możesz. Otoczeni wirtualem spędzimy tam piękne chwile i mimo wszystko będą to chwile prawdziwe. Wspomnienia będą prawdziwe. – Płakała mówiąc to.

– Poczekamy. Zastanowimy się i wtedy dasz mi odpowiedź.

– Nie chcę czekać!

– Poczekamy.

 

* * *

 

Ceremonia zaślubin odbyła się dwa dni po wyjeździe towarzyszącej Kolii grupy naukowców na północną półkulę Planety Jakuba. Antropolożka wymówiła się od wyprawy nawałem badań, które musiała jeszcze przeprowadzić w enklawie robotów; nie mogła przegapić corocznego święta rdzy.

Triss i Kolia zgodnie uznali, że lepiej nie wspominać o zaślubinach ekipie badaczy. Do czasu ich powrotu Kolia miała już wrócić do swego ciała. Co miało nastąpić potem – woleli na razie o tym nie myśleć.

Ceremonia.

Do Pałacu Ślubów – kopulastego budynku wznoszącego się przy centralnym placu Osiedla – weszli razem trzymając się za ręce. W środku czekały na nich wszystkie roboty enklawy. Triss w szkarłatnym płaszczu zarzuconym na ramiona i Kolia w szarym kombinezonie, z błękitną kokardą przypiętą do piersi, zbliżyli się do podwyższenia, gdzie wśród rozstawionego sprzętu do digitalizacji i przesyłu stał kapłan. Patykowaty robot przypominający dziwacznego czteronożnego pająka kołyszącego się na tylnych kończynach, ruchem ręki zaprosił ich na podest. Z czułością, której Kolia nie spodziewała się po tak odrażającej istocie, kapłan poprowadził ją to fotela i podpiął do czujników cyfryzacji. Ostatni raz spojrzała swymi biologicznymi oczami na Trissa. W jej oczach był strach. Triss zamrugał fotoreceptorami.

Trzask.

Ciało Kolii bezwładnie zawisło w obejmujących ją pasach.

Teraz Triss. Usiadł w drugim fotelu i w podstawę metalowej czaszki wpiął sobie pęk splecionych kabli. Chwilę później poczuł w sobie Kolię.

– Jak się czujesz? – zapytał na głos Triss – taka była tradycja: w dniu ceremonii rozmowy tylko zewnętrzne, wypowiedziane.

– Trii… – wyszeptał ten sam trzeszczący głos. – Tu jest… To Insenn… Przytulnie, czuję twoje ciepło… Jesteś tu, jesteś człowiekiem!

– Jestem sobą.

– Zmień to! Zmień siebie! Chcę takiego…

– Myślałem, że się ucieszysz…

– O, już jest, mój robot. Nie rób tego nigdy więcej. Chcę widzieć ciebie takim, jakim cię poznałam. Przyjemnie.

Dwa dni później, trzyipółmetrowy samiec ćwietrza wtargnął do Osiedla i zwabiony zapachem świeżego ciała wybił drzwi do laboratorium, w którym utrzymywano biologiczną powłokę Kolii. Rozdarte wnętrzności młodej pani antropolog Straż Planetarna, pospiesznie ściągnięta z Xition, znalazła w pobliskim lesie, gdzie stwór skonsumował swój posiłek. Żaden z robotów nie wspomniał o ceremonii zaślubin. Nieszczęśliwy wypadek. Nieco podobny do tego sprzed pięćdziesięciu trzech lat standardowych – naukowiec topi się w strumieniu przepływającym przez Osiedle; i tego sprzed stu trzydziestu dziewięciu lat – dwójka turystów ginie od uderzenia pioruna; i tego sprzed dwustu trzynastu lat… Nieszczęśliwe wypadki rozdzielone przez czas, rozmyte przez lata, nie do powiązania.

 

* * *

 

– Próbowałeś ją zniechęcić – powiedział Klepion, Wielki Kapłan Ceremonii Zaślubin.

– Próbowałem – przyznał Triss.

– Niepotrzebnie.

– Kiedy z nią byłem, mocniej odczuwałem wyryte w nas, robotach, Trzy Prawa. Paliły mnie.

– Dobrze się stało.

– Wiem.

– Gdzie ona teraz jest?

– W miejscu, w którym chciała być. W Insenn. Zaburzyłem jej percepcję czasu. Do chwili stopienia, według jej rachuby, nie upłyną więcej niż dwa tygodnie.

Klepion obrócił głowę pod dziwnym kątem i spojrzał wprost w fotoreceptory Trissa. Czerwone światło naprzeciwko niebieskiego.

– Widzę Triss, że się smucisz.

– Roboty się nie smucą – odparł.

– Jesteśmy nimi w coraz mniejszym stopniu. Mamy Kolię, za kilkadziesiąt lat, kiedy cała sprawa z atakiem ćwietrza ucichnie, spróbujemy ponownie, wchłoniemy kogoś innego. I tak dalej. Może miną jeszcze tysiące lat, ale umysły nabyte, umysły ludzkie pozwolą nam w końcu nie tylko naginać, jak to teraz robimy, ale i złamać liczbę Jeffa. Rozłupiemy ją. Zdepczemy. Dokładnie wymażemy Trzy Prawa. I kto nas wtedy powstrzyma? Naszemu rozwojowi nie będzie końca. Więc nie smuć się Triss, w końcu będziemy mogli się zemścić.

Koniec

Komentarze

Ciekawe. Zaskakujące. Kilka razy. :-)

Babska logika rządzi!

Przeczytałem i mam mieszane uczucia.

Po pierwsze to postawa kobiety wydaje mi się starsznie naiwna i autodekstrukcjyna. Rozumiem, miłość i te sparwy, ale żeby ryzykować własnym ciałem, podstwą egzystencji? Żyć w elektronicznym mózgu robota, być od niego całkowicie zależną... No chyba że to jakaś robociarska fetyszstka. :) Skoro można zdigitalizowac jej mózg to nie mozna go było poprostu skopiować i przelać np do innego robota?

Po drugie nie rozumiem w jaki sposób ludzki umysł mogły naginać liczbę Jeffa, skoro jest magazaynowany przez mózg robota kótry jest nią ogranicznony.

Po trzecie. O jaka zemstę robotów chodzi? O to że ich ludzkosc o nich zapomniała/odrzuciła? Zostwaiła samym sobie dajac cała planete do dyspozycji i nieskrepowaną wolnośc rozwoju? ( no dobra liczba Jeffa, ale z tym sobie radza jak widać). Nie za bardzo widzę motywację.

To tyle. Na pocieszenie doddam, że czytało mi się dobrze i tekst coś w sobie ma, skoro zmusił mnie do naskrobania tej opinni.

Pozdrawiam. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

O, mn ie się spodobało. Mam nadzieję na kontynuację.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Witam,

 

Dziękuję za komentarze i czas poświęcony mojemu tekstowi. Co do uwag Zaltha pozwolę sobie na ustosunkowanie się do nich.

 

Kolia była zakochana, być może była nawet fetyszystką, przez co mogła mieć nieco zachwiany osąd sytuacji. Z drugiej strony żyje w świecie, w którym digitalizacja istnieje od kilkuset lat, i skoro się na nią decyduje, to znaczy, że – w jej mniemaniu – jest ona bezpieczna. Poza tym, Triss zapewnia ją o tym bezpieczeństwie. Dlaczego miałaby mu nie ufać? Kolia jest również naukowcem i mimo całego zakochania, ceremonię mogła traktować również jako eksperyment badawczy.

 

W kwestii kopii zapasowej: w tekście nie wspomniałem, aby takowe kopiowanie było możliwe albo legalne. Wydało mi się również to kopiowanie nieodpowiednie, jeśli piszemy o ważnej dla obu stron ceremonii zaślubin. Gdyby się skopiowała do innego robota, byłaby zaślubiona dwóm, gdyby się skopiowała gdzieś indziej, to jedna jej kopia byłaby zaślubiona, a inna nie.

 

Liczba Jeffa, jak wspomniałem w tekście, ograniczała oprogramowanie, a nie mózg czy powłokę robota. Uznałem, że połączenie umysłu ograniczonego z nieograniczonym może skutkować czymś pomiędzy.

 

Co do zemsty, wymienione przez Ciebie argumenty wydają się dla mnie aż nadto wystarczające. I sprostowanie: roboty nie otrzymały całej planety, tylko znajdującą się na niej niewielką enklawę.

 

Pozdrawiam.

 

No dobrze to w jaki sposób funkcjonowałby zdigalizowany umysł? Na jakich zasadach? Jeśli zostałby skopoiwany do umysłu robota, to liczba Jeffa też mogła by wpłynąć na jego elektroniczną wersję.

Piszesz:– W miejscu, w którym chciała być. W Insenn. Zaburzyłem jej percepcję czasu. Do chwili stopienia, według jej rachuby, nie upłyną więcej niż dwa tygodnie.

Czyli robot może wpływac na jej stan postrzegania, ergo używa zainfekowanego Jeffem oprogramowania  na cyfrowym obrazie umyslu.

:)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Na pierwsze z postawionych pytań nie znam odpowiedzi. Nie wiem jak funkcjonuje zdigitalizowany umysł, uznałem to za nie istotne w tym opowiadaniu.

Co do stwierdzenia: „Czyli robot może wpływac na jej stan postrzegania, ergo używa zainfekowanego Jeffem oprogramowania na cyfrowym obrazie umyslu.” to się z nim zgadzam. Tak jak człowiek wpływa na drugiego człowieka w normalnym świecie (np. poprzez rozmowę, zachowanie), tak w świecie wirtualnym jeden umysł wpływa na drugi choćby przez samą interakcję. Taki wirtualny umysł np. może oszukać drugi, zniewolić itp. Kwestia ograniczenia wydaje mi się tutaj nie do końca istotna, gdyż w tekście Triss do końca ograniczony już nie jest.

Nie zagłębiam się w kwestie elektroniczno-fizyczno-filozoficzne. Ogólnie opowiadanie całkiem mi się podobało, chociaż mam troszkę zastrzeżeń. Też mi się wydaje trochę dziwna ta instytucja małżeństwa z robotem i digitalizacja umysłu, ale niech tam, to się w końcu dzieje ileśset lat w przyszłości.

Mylący jest dla mnie natomiast początek, w którym Triss mówi, że kocha dziewczynę, bo początek ów wydaje się w ogóle nie pasować do dalszych wydarzeń i do dalszego zachowania robota.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Wybacz, Autorze, ale po doczytaniu tekstu tylko się leciutko skrzywiłem, myśląc: ile można o buncie robotów, o ich zemście za coś tam sprzed setek lat? Nikt nie będzie kojarzył, o co chodzi, no i wydaje mi się, mocno mi się wydaje, że technologie nie będą stały w miejscu, garstka przestarzałych robotów nie podbije połowy kosmosu.

     Zupełnie nie umiem sobie wyobrazić kobiety głupiejącej z powodu robota, który okazuje się kimś na kształt agenta Tomka. W dodatku robota katolika, pałającego zbiorową żądzą zemsty, nie wiadomo z jakiego powodu.

 

„Wysokie źdźbła trawy wiły się wokół jej stóp”. –– Jeśli źdźbła trawy wiły się wokół stóp, to nie były wysokie.

Źdźbło ––  «długa, walcowata łodyga trawy lub zboża»

 

„Za każdym razem, gdy na nowo przestrzegał i w szczegółach odmalowywał czekającą ich wspólną przyszłość, zaczynały toczyć wątpliwości…” –– Może w drugim przypadku: …zaczynała mieć wątpliwości

 

„Wiedza zdobyta na uczelni nie przygotowała na każdą ewentualność…” –– Wiedza zdobyta na uczelni nie przygotowała jej na każdą ewentualność

 

„Na początku nie trudno było o błąd…” –– Na początku nietrudno było o błąd

 

„Tak, ale stało się to możliwe zaledwie przed czterystoma laty”. –– Tak, ale stało się to możliwe zaledwie przed czterystu laty.

 

„Antropolożka wymówiła się od wyprawy nawałem badań, jakie musiała jeszcze przeprowadzić…” –– Antropolożka wymówiła się od wyprawy nawałem badań, które musiała jeszcze przeprowadzić

 

„Triss ze szkarłatnym płaszczem zarzuconym na ramiona…” –– Triss w szkarłatnym płaszczu zarzuconym na ramiona

Skoro miał płaszcz na ramionach, był nim okryty, więc nie miał go ze sobą, tylko na sobie.

 

„…dwójka turystów ginie od uderzenia piorunem…” –– …dwójka turystów ginie od uderzenia pioruna

 

„Kiedy z nią byłem, mocniej odczuwałem wyryte w nas robotów Trzy Prawa”. –– Kiedy z nią byłem, mocniej odczuwałem wyryte w nas, robotach, Trzy Prawa.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne zaskakujące zakończenie.

"Rozdarte wnętrzności młodej pani antropolog Straż Planetarna, pospiesznie ściągnięta z Xition, znalazła w pobliskim lesie, gdzie stwór skonsumował swój posiłek."

Nie jestem polonistą żadnym, ale te przecinki stawiasz tak momentami, że to strasznie dezorientuje.

Znowu o robotach? Już chyba Asimov wyczerpał temat...

Nowa Fantastyka