- Opowiadanie: Monk-13 - Smocza Łza. Rozdział 1 cd.

Smocza Łza. Rozdział 1 cd.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smocza Łza. Rozdział 1 cd.

* * *

 

 

 

Przeraźliwe rżenie konia rozlega się tak nagle, że Daetan o mało co nie spadł z ławy, a zmęczenie i senność przeszły jak ręką odjął. Wierzchowiec rżał i walił kopytami w ściany szopy, a jej dygotanie przenosiło się na całą chatę.

 

Był przerażony!

 

Shatar poderwał się z ławy, strącając na ziemię kubki z niedopitym winem. Doskoczył do okna i ostrożnie wychylając głowę, wyjrzał na zewnątrz, starając się przebić wzrokiem ciemności. W następnej chwili odskoczył jak oparzony i przeskakując dogasające palenisko poderwał opartą o skrzynię kuszę. Daetan usłyszał metaliczny odgłos naciągu i przekładni.

 

– Gdzie te bełty, kurwa!…

 

I wtedy coś obrzydliwie chrupnęło. Daetanowi resztki włosów stanęły na głowie, gdy uświadomił sobie co to był za odgłos. Chrupnęło po raz drugi! Coś walnęło o ścianę szopy z taką siłą, że aż zadrżała ziemia, a do ich uszu dobiegł trzask pękających w drzazgi desek.

 

Koń zarżał, a właściwie zakwilił cicho. I zamilkł.

 

Spojrzeli po sobie, bez słowa. W prawie zupełnym mroku widzieli tylko zarysy własnych postaci, ale służebnik mógłby przysiąc, że myśliwy zbladł. Nagle zrobiło się bardzo cicho. Zdawało się, że stary las wstrzymał oddech. I czekał…

 

Bo tylko on wiedział, co przywędrowało do samotnej chaty. Co wylazło z najgłębszych jaskiń w górach, a później pod osłoną nocy i cienia przywędrowało aż tutaj. Ciemne, granatowe chmury przysłoniły księżyc i ono nie musiało się już dłużej kryć przed jego blaskiem.

 

– Shatar, co się dzieje?! – Daetan miał wrażenie, jakby jego własny głos wydobywał się z obcych ust. Oblizał suche wargi.

 

– Nie wiem. Ciemno jak cholera, nie widziałem dokładnie – myśliwy z kuszą w dłoni nasłuchiwał. – Ale to nie wilki…

 

Nagle zerwał się wiatr. Uderzył w ściany domu, targnął drzewami na zewnątrz i przez szpary w belkach wdarł się do wnętrza izby. Płomień dogasającej świecy zachybotał bezbronnie i zgasł. Służebnik musnął głowicę miecza i poczuł ciepło. Rękojeść rozgrzała się; czuł jak drży pod jego dotykiem.

 

Coś na zewnątrz czekało na nich. Jakaś istota, na widok której jego koń prawie oszalał ze strachu. Zrodzona z wiatru i ziemi…

 

Szarpnęło nim. Ręka myśliwego zacisnęła się z siłą na jego ramieniu. Daetan syknął z bólu. Jego dłoń od razu znalazła szorstką rękojeść miecza. Tym razem zamknęła się na niej i zacisnęła, aż zbielały kłykcie.

 

– To mi nie wygląda na wilki, czy niedźwiedzia – zaczął Shatar, ściszając głos – a żaden inny zwierz nie podejdzie w nocy tak blisko światła.

 

Nagle przełknął ślinę i oblizał suche wargi.

 

– To vilga. I pewnie nie jest sama…

 

Niewidoczne w mroku spojrzenia spotkały się. Daetan jednym ruchem odchylił płaszcz i wyciągnął miecz. Czarne ostrze lśniło zimnym, złowrogim blaskiem.

 

– Nie wiem jakie sztuczki potrafisz wyczyniać tym żelazem, ale za chwilę nie będziesz miał czasu, ani miejsca na ich pokazanie – powiedział grobowym głosem myśliwy. – Lepiej weź to!

 

Schylił się i sięgając pod ławę, podał mu topór z podwójnym, półokrągłym ostrzem.

 

Takiej broni, przymocowanej rzemieniem do nadgarstka, używało się w bitwach do trafiania wroga na odległość. Po takim rzucie można było ściągnąć rzemień i – przy odrobinie wprawy – broń sama wpadała z powrotem do ręki.

 

Lecz ten topór akurat nie miał rzemienia, a poza tym służebnik niezbyt lubił topory, którymi władanie – z reguły – wymagało małej finezji, za to dużej sprawności i siły.

 

Ale wiedział, że myśliwy ma rację. Nie namyślając się wiele, schował na powrót miecz – choć wydało mu się, że ostrze syknęło, niczym rozgrzane do czerwoności żelazo zanurzane w lodowatej wodzie – i bez słowa sprzeciwu chwycił sękate, drewniane stylisko.

 

– A ty?…

 

W następnej chwili coś walnęło w odrzwia z takim impetem, aż cała chata zadrżała, a z powały posypały się wióry i kawałki zaschniętej gliny.

 

A potem coś zawyło. Długo i chrapliwie, jak głodna strzyga w rui.

 

Daetan odchrząknął, raz i drugi; czuł jak serce gorączkowo tłucze się o żebra. Zgaszona podmuchem wiatru świeca dymiła, a z paleniska pozostał jedynie słaby, dogasający żar.

 

I wtedy usłyszeli skrobanie. Jakby coś wspinało się powoli po belkach chaty.

 

Nagle przygarbiony cień wskoczył przez otwór w ścianie i w zupełnym mroku Daetan dostrzegł błysk zakrzywionych pazurów. Ostrze topora wyskoczyło naprzeciw, rozdarło ciemności i powleczona trupią skórą głowa spadła z chudych ramion. Cuchnąca krew rozbryzgała się na wszystkie strony.

 

Nie zdążył obetrzeć twarzy z krwi viverna, gdy poczuł silne uderzenie w plecy. Poleciał na ścianę. W ciemnościach zamajaczyła postać Shatara, jak potężnym kopnięciem posyła w kąt kolejnego moroi, od których nagle zrobiło się gęsto.

 

Zgrzytnęły długie, cienkie szpony, tnąc powietrze jak noże, dokładnie w miejscu, gdzie stał jeszcze przed chwilą. Gdyby nie myśliwy, który go w porę odepchnął, leżałby teraz martwy na ziemi, w kałuży własnej krwi.

 

Świsnęło! Zadygotało zranione drewno. Bełt przeznaczony dla wykrzywionego wściekle pyska, syczącego w ciemności, utkwił niecelnie w powale.

 

Shatar miał rację. Tu było za mało miejsca na machanie mieczem.

 

Na strzelanie z kuszy też.

 

Coś walnęło o ziemię! To myśliwy odrzucił bezużytecznego w tej chwili jaszczura, odkopnął zakrwawioną głowę i jednym ruchem wyszarpnął zza pasa długi nóż z szerokim ostrzem.

 

Stanęli bez słowa, odwróceni do siebie plecami, pochyleni – Daetan z okrwawionym toporem w dłoniach, a myśliwy z wyciągniętym przed siebie nożem, którym z wolna zataczał szerokie półkola.

 

W mroku, przyklejone do ziemi pełzały syczące, garbate cienie z błyszczącymi, skośnymi ślepiami. Krążyły, starając się ich otoczyć i choć prawie ocierały im się o nogi – nie atakowały. Szczerzyły tylko kły; charcząc i sycząc kołysały na boki zdeformowanymi łbami. Było ich pięć albo sześć i nie były aż tak głupie. Już widziały śmierć swoich pobratymców i żaden nie chciał być następny. Wiedziały, że jeśli zaatakują hurmem – będą dziś jadły ludzkie mięso. Ale pierwsze dwa, albo trzy pewnie padną pod ciosami noża i topora.

 

I dlatego czekały.

 

Nagle rozległ się straszny huk! Zamknięte na haczyk drzwi rozpadły się w drzazgi, a zrobiona z bali framuga pękła; jakaś potworna siła rozerwała ją, wraz z dużym kawałem ściany. W powstałej w ten sposób wyrwie stanęło coś, co sprawiło, że, odwrócony akurat twarzą do wejścia Daetan wstrzymał oddech. Usłyszał jak myśliwy, ze świstem wciąga przez zęby powietrze. Bo choć nie widział tego co służebnik, już wiedział, co zawitało pod jego strzechy.

 

Vivernom może jakoś daliby radę, choć ich ukąszenia często bywały śmiertelne. Nadchodził świt i była szansa, że determinacja ludzi i wschodzące słońce przepłoszy je na dobre. Ale to co zabiło konia służebnika różniło się od moroi tym, czym jastrząb różni się od gołębia.

 

Na gruzach drzwi, wśród połamanych desek i kurzu stała bestia. Istoty jej podobne Daetan oglądał kiedyś w klasztorze, na starych, niewyraźnych rycinach. Właściwie nie powinna istnieć. Od dawien dawna, można rzec – od stuleci, ona i jej podobne nie pojawiały się już, ani na dalekim zachodzie, ani po tej stronie Wielkiego Muru. Ludzie myśleli, że pomarły albo odeszły na drugą stronę Gór Sowich, tak jak smoki…

 

…śmierdzi starą, pokrytą liśćmi ziemią. Trzask suchych, połamanych piszczeli, otoczonych resztkami gnijącego powoli mięsa. I stosy trupich głów w różnych stadiach rozkładu, wytrzeszczonych w bezzębnym cierpieniu.

 

Wspólne cmentarzysko w głębokim wąwozie. A na jego dnie, w najgłębszych ciemnościach przysiadło zło…

 

Vilga była zwalistym, prawie bezkształtnym cieniem. Pochylona, wielkością przypominała dużego niedźwiedzia. Ale gdy się wyprostowała, Daetan zauważył, że mierzy tyle, co półtora chłopa, ma zwisające prawie do ziemi łapy i duży kudłaty łeb.

 

Gdy tak się w nią wpatrywał, nagle coś błysnęło i służebnik z przerażeniem spostrzegł, jak vilga zapłonęła. A właściwie to jej głowa, na której splątane kołtuny włosów – sięgające prawie do pasa – rozbłysły nagle ogniem i zafalowały w powietrzu, na podobieństwo kłębowiska żmij.

 

Rozległ się syk… Podobny do syku węża, tyle, że głośniejszy i bardziej niski. Nagle, w zupełnej ciemności zapłonęły wąskie, pełne zła i nienawiści ślepia. Gęstwina włosów zafalowała, gdy potrząsnęła wielkim, byczym łbem, a niektóre pasma okręciły się wokół podłużnego pyska na podobieństwo szala, podkreślając długie na pół łokcia kły.

 

A później ryknęła przeraźliwie! Aż chata zadrżała w posadach.

 

Viverny skuliły się i pisnęły – przestraszone i podniecone zarazem. Skulone po kątach, warczały głucho i drapały szponami, starając się trzymać blisko ziemi. Jak psy czekające tylko na znak pana, by rzucić się na bezbronną zdobycz i rozszarpać na strzępy.

 

Daetan poczuł drżenie w kolanach. Topór, który trzymał w ręce wydał mu się nagle ciężki, jakby był odlany z ołowiu.

 

– Zdechniemy tu! – myśliwy wycedził przez zęby. – To koniec!…

 

Służebnik gorączkowo rozglądał się na boki.

 

– Przez okno! – wychrypiał, wskazując głową na otwór, na tle którego świeciło daleko kilka gwiazd. – Tamtędy!…

 

W tej samej chwili, jakby na dany z góry niewidzialny znak, viverny zaatakowały!

 

Daetan już nie dokończył. Przyklękając, wywinął na odlew toporem i – całkiem przypadkiem – jednego z moroi przeciął w locie. Odskakując, kopnął w pysk następnego. Usłyszał pisk i trzask pękających kości. Przed kolejnym uskoczył – prosto na ławę – i – obracając się na pięcie – rozchlastał go od barku po wykrzywioną nogę.

 

Przez jeden obłąkany moment zadziwił się, jak sprawnie idzie mu robienie toporem.

 

Shatar przygwoździł jednego do ziemi. Właśnie wyrwał okrwawiony nóż i zaczął wymachiwać nim na wszystkie strony.

 

– No, chodźcie tu skurwysyny! No, bliżej, bliżej!…

 

Daetan uśmiechnął się dziko zakrwawionymi ustami. Na bogów! To była walka, godna śmierci!

 

Nagle usłyszał krzyk bólu myśliwego, a później odgłos upadku. Odwrócił się i ujrzał garbaty kształt, wznoszący szablaste pazury do cięcia.

 

Nie namyślając się wiele zeskoczył ze skrzyni i kopnął potężnie, niczym młotem, w miejsce, gdzie powinien być pysk moroi. Coś strzeliło, jak rozbijane jajko i Daetan wylądował niespodziewanie nad leżącym na klepisku białowłosym. Szybko wyciągnął rękę i pociągając go na siebie, poderwał z podłogi.

 

I wtedy poczuł, jakby powietrze wokół zgęstniało. Ostatnie dwa garbate viverny rozpierzchły się nagle z piskiem, przerażone.

 

Przyszła.

 

Czuł, jak gwałtownie zwalnia bicie jego serca.

 

Jedno uderzenie przez całą wieczność.

 

Shatar patrzy w niemym przerażeniu na coś, co stoi za plecami Daetana. Siwe, zlepione włosy ma rozczochrane, a pobladłą, spoconą twarz wykrzywia grymas strachu. Ale na okrwawionym nożu nadal zaciskają się mocno sękate kłykcie.

 

Drugie uderzenie serca. Jak dźwięk dzwonu w klasztorze, którego echo zdaje się trwać bez końca.

 

Daetan przymyka oczy. Jego dłonie przesuwają się bezwiednie po stylisku, dla nabrania większego rozmachu. Wypuszcza wolno powietrze, wiedząc, że cios, który teraz zada, będzie jego ostatnim.

 

Czeka.

 

Coś piszczy, ocierając się ostrą szczeciną o jego nogi, ale służebnik nie zwraca na to uwagi. Nadal czeka, mając pod powiekami tylko ciemność.

 

Nagle coś ostrego i zagiętego dotyka jego głowy. Przesuwa się, głaskając go powoli, od czubka aż do krawędzi czoła. Czuje ostry, piekący ból rozrywanej skóry.

 

Trzecie uderzenie serca. Najwolniejsze.

 

Zardzewiałe koło czasu toczy się swoim własnym, mozolnym rytmem. A dla każdego z istnień, urki odmierzają w klepsydrach własne miary piasku życia. I tak to trwa nieprzerwanie, odkąd pierwsi bogowie stworzyli niebo, ziemię i istoty ją zamieszkujące.

 

Ale tamtej nocy, w chacie u stóp Ceardhun, toczące się jednostajnie koło czasu zwolniło ze zgrzytem. Zwolniło i zatrzymało się.

 

Serce zabiło po raz czwarty.

 

Coś drży przy boku, pod płaszczem. Delikatnie, jak jęk żelaza po uderzeniu weń kowalskim młotem. Służebnik otwiera oczy. Powietrze aż kipi, gęste od skupionego zła. Zła tak starego, jak przegniłe korzenie gór. I wiecznie głodnego.

 

Krew z rozbitej głowy płynie po skroni i zatrzymuje się na linii chudego podbródka. Daetan czuje, jak nabrzmiewa, zbierając się w kroplę.

 

Aż w końcu, ta odrywa się i leci.

 

Serce uderza piąty raz.

 

Niewielki rubin krwi spada na ziemię z hukiem, który wstrząsa posadami świata. I czas znów rusza z kopyta do przodu, niczym zastałe młyńskie koło, które szarpnięciem pobudza do życia rwąca rzeka!

 

Żagnica ryczy, wznosząc do góry sękate łapy i wczepiając się wielkimi pazurami w krokwie. Płomienne bicze włosów strzelają na wszystkie strony, przecinając ciemności.

 

Wiatr, który pojawia się nie wiadomo skąd, wpada tumanem liści i drobnych gałęzi przez rozwalone drzwi i z niewiarygodną siłą uderza w popękany, ledwo trzymający się dach. Drewno pęka ze zgrzytem!

 

Daetan kuli się wpół, osłaniając głowę.

 

Nagle dach eksploduje do góry, jakby wybity od środka niewidzialnym taranem! Shatar krzyczy z bólu uderzony odłamkiem belki! A później upada.

 

Viverny piszczą, uciekając w popłochu przed spadającymi kawałkami grubych desek, wiechciami słomy i gałęzi.

 

Daetan skacze, wznosząc nad głowę smoczą klingę…

 

Później ciemną noc wypełniły odgłosy walki – krótkie, szybkie oddechy, świst miecza i zgrzytanie szponów, na tle rozlatującego się w drzazgi drewna, syczenia i powarkiwania. Ogniste bicze włosów rozrywały ciemności, potężny pysk kłapał długimi kłami, za każdym razem niewiarygodnie szybko unikając ciosów czarnej klingi.

 

Cholera, jest za szybka…

 

Odskok do tyłu, a później na skrzynię, która jakimś cudem ocalała. Trzęsie się niebezpiecznie pod ciężarem. Doskok i bestia jest tuż obok! Służebnik w ostatniej chwili uchyla głowę przed ciosem twardych jak skała pazurów i – skacząc – ląduje wśród kawałków gliny, połamanych desek i wybebeszonego viverna z przeciętym wpół pyskiem.

 

Krótki rzut oka w bok!

 

I w onyksową klingę uderza taran olbrzymiej łapy! I natychmiast ześlizguje się po ułożonym na płask ostrzu. Żelazo jęczy i wibruje niebezpiecznie.

 

Vilga wyje z wściekłości, wysuwając do przodu pysk kłapie potężnymi, ostrymi jak sztylety kłami. Unik! Końce płomiennych włosów przecinają ze świstem skraj szerokiego kaptura. Czarny płaszcz furkocze jak olbrzymi nietoperz, tańczący w ciemnościach. Żagnica ryczy! Wyginając potężny grzbiet, wyprowadza całą serię szybkich jak mgnienie oka ciosów, które Daetan ledwo co wychwytuje ostrzem swojego miecza.

 

Jest śmiertelnie zmęczony. Oddycha chrapliwie, a płynąca z rozciętej głowy krew zalewa mu oczy, przysłaniając wzrok… Krąży po niewielkim półkolu, starając się trzymać bestię na dystans, ale wie, że walka nie potrwa już długo. Nawet nie myśli atakować, stara się tylko bronić. Drżąca klinga zatacza niewielkie kręgi, lśniąc w ciemnościach.

 

I wtedy żagnica skacze! Szybko, jak olbrzymi, uzbrojony w kły i pazury głaz!

 

Człowiek skacze jej naprzeciw! Ostatkiem sił…

 

Ostatni błysk miecza! Ostatni świst ostrza, uderzającego w potężny kark bestii. A później ogłuszający ryk, który całkowicie zagłusza jęk bólu, wyrywającego się z zaciśniętych zębów.

 

Odcięte kłęby włosów lecą na ziemię, jeszcze w powietrzu tracąc swój ognisty blask. Upadając, wiją się jak brudne żmije, a potem nieruchomieją. Ciemna, gęsta krew bucha jak z fontanny z przeciętej szyi. Wielkie ślepia pokrywa mgiełka bólu, a wściekły ryk przechodzi w charchot i rzężenie. Bestia pada na ziemię, a służebnik tuż obok, wciśnięty niczym w imadło, w uścisku wielkich łap. Zakrwawione ostrze upada z brzękiem na ziemię.

 

Trzask pękających żeber jest ostatnim odgłosem, jaki dochodzi do jego uszu. Bo chwilę potem świat gaśnie w piekącym bólu i ciemności.

Koniec

Komentarze

Są potknięcia, ale mnie trzymało w napięciu. Rozumiem, że to początek czegoś większego. I powiem szczerze, że przeczytam z przyjemnością. Jakoś mam skojarzenia z Wiedźminem, ale ja lubiłam tamtą opowieść, więc i Twoja przypadła mi do gustu.

Koń zarżał, a właściwie zakwilił cicho - ja bym napisała "kwiknął", bo zakwilił kojarzy mi się z dzieciem, które przebudzi się w nocy. 

W prawie zupełnym mroku widzieli tylko zarysy własnych postaci, ale służebnik mógłby przysiąc, że myśliwy zbladł - to zdanie nie trafione. Albo zmienić pierwszą część, albo przerobić całkowicie. Zblednięcie trudno zauważyć nawet w świetle dnia, a co dopiero w półmroku czy mroku.

Jest jeszcze trochę tego typu rzeczy, ale to zapewne wytknie Ci ktoś bardziej skrupulatny.

A, zmieniłabym jeszcze , ani po tej stronie Wielkiego Muru - za bardzo pachnie Grą o tron. 

I gdzieś jeszcze pojawia się otwór w ścianie, co dla mnie zabrzmiało dziwnie. Albo okno, albo trzeba dodać coś do opisu. Że chata się rozwalała, i takie tam. 

Jak dźwięk dzwonu w klasztorze, którego echo zdaje się trwać bez końca. - a to bardzo ładne. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Oj, gapa jestem. Dopiero zauważyłam, że część pierwsza już jest. Wt acam więc do początku, choć pewnie trochę potrwa, zanim przeczytam

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałam część I. Całość bardzo mi się podoba.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

     Topór z podwójnym ostrzem do rzucania, umcowany rzemykiem do nadgarstka, przy odrobinie wprawy sam wracający z powrotem?  Bardzo dobre. 

     Ale nie tak dobre, jak polowanie nocą mieczęm dwuręcznym na zająca w gestym lesie. Nie tak dobre, jak opowieść o małżu, polykajacym batyskaf --- albo na odwrót. Trochę inwencja autorowi nie dopisała.   

     Niebywałe, jakie dyrdymały z całą powagą  wypisuja autorzy, wydawaloby się,  poważnych opowieści... 

        Pozdro. 

Dziękuję za cenne uwagi bemik.:)

Jak już napisałem wcześniej, jestem wdzięczny za każdy konstruktywny komentarz. Przyznaję, że stylistyka mojego utworu w wielu miejscach pozostawia wiele do życzenia, ale dzięki Waszym uwagom, jestem w stanie dostrzec wiele nielogiczności, których - przyznaję - nie udało mi się ustrzec.

Pozdrawiam serdecznie.

Rogerze, dzięki za pamięć! A może pamiętliwość?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Fajne, trzyma w napięciu.

O, tak, tak! Brawo! Takie chcę czytać! Nie wiem, kim jesteś, (oprócz tego, że Monkiem-13), ale zyskujesz mój szacun. Takie klimaty właśnie lubię. Zaraz czytam początek!

p.s.

- wyłapałam chyba powtórzenie: "odskoczył jak oparzony i przeskakując"

 - oraz tu zdanie, które mi się nie podoba jakoś tak;) : "W ciemnościach zamajaczyła postać Shatara, jak potężnym kopnięciem posyła w kąt kolejnego moroi, od których nagle zrobiło się gęsto."

Pozdro;-)

     Zupełnie nie umiałam się wczuć w grozę sytuacji. Walka ze stworami nie wywołała u mnie żadnych emocji. Wręcz znuzyła. Przeczytałam, przyjęłam do wiadomości i niebawem zobaczę, co będzie dziać się w dalszym ciągu. Mam nadzieję, że coś interesującego.

 

„Uderzył w ściany domu, targnął drzewami na zewnątrz…” –– Byłabym mocno zdumiona, gdyby wiatr targnął drzewami wewnątrz. ;-)

 

„…bez słowa sprzeciwu chwycił sękate, drewniane stylisko”. –– Czy topory miały styliska inne niż drewniane? Skoro stylisko jest sękate, to wydaje mi się, że nie trzeba już dodawać, iż także drewniane.

 

„W ciemnościach zamajaczyła postać Shatara, jak potężnym kopnięciem posyła w kąt kolejnego moroi…” –– W ciemnościach zamajaczyła postać Shatara, potężnym kopnięciem posyłającego w kąt kolejnego moroi…

 

„Na gruzach drzwi, wśród połamanych desek…” –– Na szczątkach drzwi, wśród połamanych desek

Gruz –– odłamki rozkruszonego muru, cegły, kamienia itp.

 

„To koniec!...”, „Tamtędy!...”, „No, bliżej, bliżej!... –– To koniec...!, Tamtędy...!, No, bliżej, bliżej...!

„Daetan uśmiechnął się dziko zakrwawionymi ustami”. –– Czy uśmiechnął się dziko, czy miał dziko zakrwawione usta? ;-)

 

„…odkąd pierwsi bogowie stworzyli niebo, ziemię i istoty ją zamieszkujące”. –– Ja napisałabym: …odkąd pierwsi bogowie stworzyli niebo, ziemię i istoty, które ją zamieszkały/zasiedliły.

 

„…niczym zastałe młyńskie koło, które szarpnięciem pobudza do życia rwąca rzeka!” –– …niczym zastałe młyńskie koło, które rwąca rzeka szarpnięciem pobudza do życia!

 

„Wiatr, który pojawia się nie wiadomo skąd, wpada tumanem liści i drobnych gałęzi przez rozwalone drzwi…” –– Wiatr, który pojawia się nie wiadomo skąd, tumanem liści i drobnych gałęzi wpada przez rozwalone drzwi

 

„Ciemna, gęsta krew bucha jak z fontanny z przeciętej szyi”. –– Ciemna, gęsta krew bucha z przeciętej szyi jak z fontanny.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja zwykle nieoceniona regulatorzy:-)

Mam nadzieję, że w dalszym ciągu mojej opowieści postaram się bardziej przykuć uwagę Czytelnika. Powyższą część wrzuciłem - niejako na surowo. Proszę o wybaczenie i pobłażliwość dla początkującego...

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka