- Opowiadanie: adam_80 - Pojedynek

Pojedynek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pojedynek

Przed karczmą krasnoluda Grima stało kilkunastu ludzi, pięciu krasnoludów i tyluż niziołków. Niemal wszyscy pracowali w pobliskiej kopalni. Stali, popijali z brudnych kufli piwo i patrzyli na nieduży porośnięty trawą plac, gdzie naprzeciwko siebie stało dwóch krasnoludów. Jeden sapiąc ostrzył zawzięcie topór, drugi zwijał obszarpane rękawy, patrząc na tamtego spod byka. Publika pokrzykiwała do nich, kilka osób stało milcząc. Pod ścianą karczmy, przy wejściu, na małym zydlu z grubych bierwion siedział otyły krasnolud. Obok niego na deskach siedziało dwóch ludzi. Jeden szczupły, średniego wzrostu, zawinięty w szaro-brudny płaszcz, o rysach nieco dziecinnych i przypominających półelfa, drugi wyższy, mocniej zbudowany, z bujną brodą.

 

– Powiedz mi Grim, o co im poszło, bo nic kompletnie nie rozumiem z tego waszego bełkotu. Dopóki mówicie spokojnie to można was zrozumieć, ale gdy bierzecie się za te brodate łby to prędzej bym zrozumiał mowę niedźwiedzia niż waszą… – rzekł ten mniejszy, wyglądający na półelfa.

 

– Ten z lewej obraził jego matkę, Sgorlon. I nic więcej nie potrzeba.

 

– Jasne. Będziesz miał więc kolejny pochówek dziś wieczorem.

 

– Mój zakład oferuje nie tylko wyborne piwo, ale też wszelkie inne usługi związane ze spożywaniem tego napoju. A oni niewątpliwie wypili sporo. Zresztą, przy odrobinie szczęścia nic sobie wielkiego nie zrobią – rzekł obojętnie krasnolud siedząc nieruchomo i chłonąc ciepło zniżającego się nad horyzont słońca.

 

– Nie możesz ich przywołać do porządku? – Sgorlon zapytał nieco znudzonym głosem.

 

– A co ja nie mam nic lepszego do roboty? – krasnolud poruszył się niespokojnie na stołku. – Nie wiesz, że między dwóch wściekłych krasnoludów nie wolno wściubiać nosa? Co ja ci będę tłumaczył!

 

Siedzący obok Sgorlona człowiek odezwał się:

 

– Jak myślisz, który wygra?

 

Sgorlon nie odpowiedział. Grim stwierdził po chwili:

 

– Obaj są dobrzy. No, może Brogen jest trochę silniejszy. Ale wygra ten, który ma mocniejszy łeb, bo wypili dokładnie tyle samo. Szkoda mi ich – powiedział po krótkiej chwili milczenia Grim, a jego głos nieco zmiękł. – Ale krasnoludowie w tym stanie są tak tępi, że w tej chwili nie dotrze do nich żaden argument. Wiem, co mówię.

 

Tymczasem krasnolud, który zawinął przeszkadzające mu rękawy, podniósł z ziemi topór i tarczę, a potem rozpoczął koncert wyzwisk, który szybko zmienił się w kakofonię niezrozumiałych, gruzłowatych i twardych dźwięków, przypominających toczącą się po granitowym zboczu lawinę. Drugi, nadal szlifując osełką topór nie pozostał dłużny. Publika przyjęła ten efektowny prolog do puszczania krwi z dużym entuzjazmem.

 

– Dawaj Brogen, nie daj się tej łachudrze! – darł się pijany Elliwer, właściciel kopalni. Był najstarszym z ludzi w okolicy. Miał sześćdziesiąt lat, był żyłowaty, zniszczony pracą i alkoholem. Mało kto w tej okolicy dożył tak sędziwego wieku jak Elliwer. – Stawiam na ciebie funta, że wygrasz! A jak wygrasz, to będziesz dziś pił na mój koszt!

 

– Brogen nie wygra, wygra Iger – stwierdził spokojnie stojący obok niego Stommer, jego prawa ręka, ale po kieliszku główny adwersarz.

 

– Dam dwa moje zawszone funty przeciwko twoim, jeśli jeszcze nie masz dziury w kieszeni! – wycharkotał Elliwer.

 

– Dobrze, przyjmuję zakład – rzekł Stommer, nawet nie patrząc na niego. Żuł flegmatycznie tytoń i przyglądał się krasnoludom z najwyższą obojętnością.

 

Zza sylwetek Elliwera i Stommera wychynęła nagle głowa rudego Fenta.

 

– Niech wam Sgorlon powie, kto wygra. Mi wczoraj powiedział, że znajdę wielkiego samorodka i tak się stało!

 

– Zgadza się – powiedział Bent, jego brat o równie płomiennej czuprynie. – Pan Elliwer założył się ze Sgorlonem, że nic się takiego nie stanie, bo w tej kopalni nigdy nie znaleziono tak dużej grudy złota. I przegrał.

 

– I dzięki temu wszyscy jesteście pijani, bando opojów. Dzięki temu mamy też tą całą awanturę – burknął rozeźlony Sgorlon. – Zawrzyjcie jadaczki. To najlepsze, co możecie zrobić.

 

– Czy to prawda? – zapytał Grim patrząc uważnie na sąsiada.

 

– A jakże! – zaśmiał się towarzysz Sgorlona.

 

– I ty też zawrzyj jadaczkę, Anselm – rzekł zniecierpliwiony Sgorlon.

 

Elliwer jednak nie dał za wygraną. Wytoczył się z pijackim rykiem na plac między szykujących się do pojedynku krasnoludów, a stojących pod karczmą.

 

– Słuchajcie! Nieomylny Sgorlon zaraz powie nam kto zginie w tym nadzwyczajnym pojedynku! Stommer, szykuj kasę dla mnie! – machnął ręką w stronę swojego zastępcy. – Nie ociągaj się świnio, bo mi w gardle zaschło!

 

– Zamknijcie się! – krzyknął ktoś z tłumu. – Niech walczą!

 

I rzeczywiście, Brogen i Iger nie kończąc nawet na chwilę litanii najgorszych, anonimowych dla większości słuchaczy przekleństw, zaczęli krążyć wokół siebie prowokując się nawzajem pozorowanymi atakami.

 

Sgorlon wstał nagle i krzyknął:

 

– Stójcie na chwilę!

 

Anselm i Grim spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. Brogen zatrzymał się na chwilę w swoim niezdarnym tańcu z toporem. Iger spojrzał na Sgorlona i stwierdził:

 

– Co tym razem, przybłędo!

 

– Chcecie wiedzieć, kto wygra, a kto trafi do piachu?! – głos Sgorlona rozebrzmiał wyjątkowo donośnie i zaczepnie. Półelf wyszedł na plac i spojrzał na krasnoludów.

 

– No, powiedz jasnowidzu od siedmiu boleści! – rzucił Brogen i splunął pogardliwie. – A jeśli potem będziesz się nadal wtrącał, to jak skończę z tym bydlakiem, ty będziesz następny!

 

Sgorlon stanął między nimi. Włożył rękę pod płaszcz i zza pazuchy wyciągnął nieduże, trochę zardzewiałe metalowe pudełko. Otworzył je i wyciągnął z niego brudne, wyglądające na bardzo stare karty. Brogen zaczął się przypatrywać kartom, które Sgorlon rozłożył wprawnym ruchem ręki w wachlarz.

 

– Trzy dla ciebie i trzy dla twojego krewkiego kolegi – powiedział z Sgorlon wbijając wzrok w rozgorączkowane oczy Brogena. Wyciągnął trzy karty na chybił trafił, a następnie wsadził je w kieszeń na piersi. Odwrócił się i spojrzał równie przyjaźnie na Igera. – A teraz ty.

 

– Trzymaj ode mnie z daleka te swoje czarcie cholerstwo – Iger wykonał dziwny ruch dłonią w powietrzu, jakby przestraszył się nie na żarty.

 

– Co on robi? – zapytał Anselma Grim.

 

– Ma takie dziwne karty ze sobą – Anselm pospieszył karczmarzowi z wyjaśnieniami. – Czasem bawi się nimi. Kiedyś dał mi je do ręki, ale przysięgam na głowę mojej matki, że nie wiem do czego one służą. Są stare, prawie nic na nich nie widać, ale coś jest w nich niezwykłego, bo cienkie są, a jednocześnie twarde, jakby z żelaza.

 

Sgorlon tymczasem schował niepotrzebne karty do pudełka, które następnie schował do kieszeni.

 

Podszedł jeszcze bliżej do Brogena i wyciągnął karty z kieszeni i podsunął mu je pod sam nos.

 

– Moc, Luna i Baszta. Iger roztrzaska ci łeb swoim toporem! – Sgorlon odwrócił się i pokazał Igerowi trzy karty z drugiej ręki. – Demon, Sprawiedliwość i Śmierć! Ty, drogi acz tępy Igerze, wykrwawisz się niedługo po swoim zwycięstwie!

 

– Tfu! – splunął Iger, wyraźnie speszony. – Kłamiesz, szarlatanie z puszczy.

 

Sgorlon patrzył na niego, aż tamten cofnął się o krok.

 

– To pozwólcie, że powiem wam coś jeszcze! Otóż w waszych sakwach wcale nie ma kości waszych przodków, które niby odkopaliście dzień drogi stąd. Macie tam ów samorodek, który znalazł Fent, a także inne rzeczy, które dał wam Elliwer, byście tylko zniechęcili swoich współbraci do założenia tutaj konkurencyjnej kopalni.

 

Brogen i Iger popatrzyli na siebie z zaskoczeniem. Sgorlon zaśmiał się.

 

– No to teraz do roboty! Bierzcie toporzyska i rozwalcie sobie wasze puste czerepy. Grim pogrzebie was obu tam, pod tymi brzozami, a wasze sakwy weźmie dla siebie. Uwierzcie mi, wszyscy na tym skorzystamy, bo Grimowi marzy się na tym odludziu prawdziwy burdel, który pomnoży w nieskończoność spadek, który mu po was zostanie. Boście u niego wszystko zostawili w starej szafie.

 

Sgorlon zamilkł i wrócił na swoje miejsce obok Grima i Anselma. Iger z Brogenem patrzyli na siebie tępym wzrokiem. W końcu opuścili topory i ze spuszczonymi głowami, wymieniając półsłówkami jakieś ciężkie krasnoludzkie słowa, ruszyli w stronę zagrody dla kuców. Przemknęli jak najszybciej obok swoich pobratymców, którzy pożegnali ich w kilku dosadnych słowach. Po chwili plac pod karczmą opustoszał. Krasnoludzi poszli nieśpiesznie za Ikerem i Brogenem. Kilku niziołków, którzy wytrzymali nerwowo aż do tej pory, zniknęło równie szybko. Część ludzi rozeszła się, reszta wróciła do karczmy. Elliwer ulotnił się już wcześniej razem ze swoim pomocnikiem.

 

– Kobalt, idź obsłuż ludzi!- ponaglił syna wyraźnie zadowolony Grim, dalej wygrzewając się na swoim stołku. Stojący przy rogu karczmy Kobalt błyskawicznie zniknął w drzwiach karczmy.

 

Zostali sami. Anselm wypił resztkę piwa, beknął i zerknął na Sgorlona.

 

– Pięknieś to załatwił. Jak zwykle zresztą. Ale masz trochę szczęścia, że krasnoludy są przesądne…

 

– No, nie powiem – odezwał się Grim. – Jestem pod wrażeniem, mości włóczykiju. Ale powiedz mi, jeśli można, co to za karty masz pod pazuchą.

 

Sgorlon jakby nie usłyszał pytania, ale widząc, że krasnolud nadal patrzy na niego, sięgnął pudełko z kartami i podał je Grimowi.

 

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – rzekł.

 

– To ci dopiero! – sapnął krasnolud oglądając wyciągnięte karty. – Nic na nich nie widać. To jakieś zwykłe karty?

 

– To tarot.

 

– Widziałem już takie diabelstwo kiedyś u jakiegoś elfa. Ale tamte były ładniejsze…

 

– No to daj, schowam – Sgorlon wyciągnął rękę po karty.

 

– Nie, nie – Grim odsunął rękę w której trzymał talię. – Chcę sobie popatrzeć.

 

Krasnolud wyciągnął z kieszeni małe pudełko, w którym trzymał binokle. Założył je na nos i schylił się na kartami.

 

– Nic na nich nie widać. Może jakieś zarysy figur. Powinieneś je wyczyścić.

 

– Nie ma takiej potrzeby.

 

– To jak ty poznajesz, że to Baszta, a nie Luna?

 

– Poznaję.

 

Krasnolud popatrzył na Sgorlona uważnie.

 

– A może ty ich w ogóle nie potrzebujesz?

 

Sgorlon popatrzył na Grima wzrokiem nie zwiastującym niczego dobrego.

 

– Potrzebuję. Zapewniam cię, że są mi niezbędne i nawet nie wysilaj się z ofertą.

 

Grim uśmiechnął się i oddał mu karty, wkładając je wcześniej do pudełka.

 

– Nie o to mi chodziło, kolego. Skąd wiesz, że chcę tu zrobić burdel? Skąd wiesz, że pochowałbym tych dwóch pod brzozami? Skąd wiesz, że ich obydwu podkupił Elliwer? Mam całe mnóstwo pytań… Choćby to, ile Elliwer odda mi z tych tobołów za zwrócenie ich w jego pazerne łapy.

 

– A tamci dwaj nie wrócą po nie? – wtrącił się Anselm zerkając pytająco na Sgorlona.

 

– Po tym wszystkim, co powiedziałem? Raczej nie. Gdyby to zrobili, to kto wie, czy ich rodacy z brodami, którzy stali niedaleko ciebie nie wypuściliby z obydwu flaków. Byliby przecież zdrajcami… A wracając do twoich pytań Grim. Ja na twoim miejscu też postawiłbym tu burdel. Masa chłopa, każdy ma jakieś złoto, zarobione lub przeszmuglowane, kobiet nie ma w promieniu trzydziestu mil. Miejsca na pochówek za karczmą już nie masz, a w brzózkach między korzeniami jest twój dół na śmieci. Wystarczy wrzucić trupy i zasypać. – Sgorlon ziewnął. – A co do Elliwera… Co byś zrobił na jego miejscu, gdy dwóch podejrzanych krasnoludów szuka kości swoich przodków w tej okolicy, dopytując się przy okazji o nieczynne kopalnie? A zaraz potem pojawiają się następni? Elliwer zniesie ciebie jednego, ale więcej niż jeden krasnolud w okolicy to już plaga – uśmiechnął się Sgorlon. – Twoje plemię nigdy się tu zresztą nie zapuszczało. Ta ziemia nie kryje krasnoludzkich kości. A co do Elliwera, to on ma dużo do stracenia. Zaryzykował, dał Brogenowi i Ikerowi złoto. Wystarczająco dużo, by nie musieli więcej kalać rąk pracą. Liczył na to, że nie wróciliby już w góry, skąd ich tu wysłano na przeszpiegi. Ale po pijanemu pokłócili się o świeżo pozyskany majątek. Gdybyś czyścił uszy, wiedziałbyś że najpierw kłócili się o co innego, niż cnotliwość swoich matek.

 

– Logiczne – powiedział Anselm.

 

– Owszem – rzekł Sgorlon. – I nie potrzeba do tego kart, Grim. Wystarczy mieć oczy i uszy otwarte. I myśleć.

 

Grim popatrzył na Sgorlona i zaśmiał się.

 

– Gadaj zdrów. Ja swoje wiem, złośliwy włóczykiju. Chodźcie na piwo. Ja stawiam!

 

– Nie, dziękuję – rzekł Sgorlon.

 

– A ja bardzo chętnie – Anselm wstał szybko, uśmiechając się szeroko. – Wiesz, że twoje piwo jest najlepsze w całej okolicy?

 

– Wiem, nicponiu – rzekł Grim śmiejąc się. – Bo innego nie ma w promieniu trzydziestu mil. Chodźcie.

 

Grim wszedł do środka, a za nim Anselm. Sgorlon popatrzył chwilę na ciemniejące niebo, a potem wstał i podążył za nimi. Karczmarz udał się za ladę, Anselm usiadł przy stole. Sgorlon dołączył do niego i powiedział:

 

– Jutro wyjeżdżamy.

 

– Co ty gadasz? – Anselm wyprostował się ze zdziwienia, jakby dostał biczem po plecach.

 

– Zwijamy majdan i ruszamy stąd. Za długo tu tkwiliśmy. To był błąd.

 

– A może najpierw powinieneś spytać się mnie o zdanie?

 

Sgorlon uśmiechnął się.

 

– Nie mam zamiaru. Możesz zostać, jak chcesz.

 

– Co cię opętało?! – obruszył się Anselm. – Siedział tu tyle czasu w najlepsze, medytował wschody słońca, diabli wiedzą co, a teraz nagle wyjazd. Odbiło ci?

 

Sgorlon wstał bez słowa i ruszył w stronę schodów. Nagle zatrzymał się, postał chwilę, jakby intensywnie myślał. Odwrócił do Anselma.

 

– Czas dojrzał do wyjazdu. Ruszamy rano.

 

I dodał z uśmiechem:

 

– Nie musisz być trzeźwy.

Koniec

Komentarze

Podoba mi się. Ładna, plastyczna scenka. Co prawda niewiele z niej wynika, bo najwyraźniej jest częścią czegoś większego, ale czyta się przyjemnie. Miła odmiana, szczególnie jak na debiut tutaj. Co prawda te anonimowe przekleństwa zgrzytnęły i pewnie jeszcze jakieś potknięcie by się znalazło, ale to nie zaburza odbioru na tyle, żeby jakoś szczególnie się czepiać.

Jedyne, co naprawdę możnaby poprawić, to dialogi. Czasami miałem wrażenie, że są nieco sztywne i sztuczne. Niemniej to delikatne wrażenie może być tylko subiektywnym odczuciem.

Przyjemny tekst. Też jestem ciekawa, co będzie dalej.

Babska logika rządzi!

Witam i dziękuję za wszelkie uwagi. To mój debiut w ogóle, jeśli chodzi o formę opowiadania. Do tej pory próbowałem pisać całkowicie inne rzeczy. Faktycznie jest to część większej całości, ale z powodu chronicznego braku czasu zapewne zakończy się na szkicach trzech fragmentów. I docelowej całości nigdy nie będzie. Z ciekawości, jak ten nieco poprawiony szkic się spisze, zamieściłem go tutaj. Zawsze to jakaś lekcja usłyszeć konstruktywną krytykę. Tym bardziej mi miło, że jednak tekst nie sprawił całkowitego zawodu. Może kiedyś, po poprawieniu swojego warsztatu, spróbuję jeszcze sił w podobnym temacie. Pozdrawiam

 

Sympatyczna opowiastka. Próbuj dalej pisać. Cóż --- warsztat się rozwija wraz z kolejnymi tekstami ; )

pozdrawiam

I po co to było?

Przyjemnie się czytało. Pisz dalej.

Na początku ciut powtórzeń. Gdzieś znalazłem też "Krasnoludzi poszli nieśpiesznie(...)" a chyba powinno być "krasnoludy poszły. Choć może się mylę.

Uwielbiam klimaty klasycznej fantastyki i sci-fi. Tekst mi się bardzo podobał. Pisz dalej, z chęcią poczytam.

Dzięki za uwagi. Faktycznie "omsknęło mi się pióro" :) na tych krasnoludach...

Nowa Fantastyka