
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Agonia króla Torbady trwała już tydzień, a radzie królewskiej było to bardzo na rękę. Mieli do rozstrzygnięcia bardzo ważną kwestię. Głowili się, kogo wybrać na władcę krainy, która szczerze mówiąc istniał tylko na słowo honoru. Wiedzieli doskonale, że od właściwego wyboru zależeć będzie dalszy jej los. Umierający król nie zostawił potomka, dlatego musieli rozsądzić, która z nadesłanych kandydatur – a było ich naprawdę niewiele – jest dla nich w tej sytuacji najlepsza.
– Panowie nie mamy wyboru, musimy zaakceptować jej kandydaturę – powiedział kanclerz.
– Przecież to kobieta! Torbadą nie może rządzić kobieta! – Oburzył się skarbnik.
– Nie mamy wyboru, tylko ona ma będzie potrafiła utrzymać państwo w całości. Ma za sobą Cesarza i jeśli jej nie wybierzemy rozszarpią nas, a kraj przestanie istnieć. Poza tym pamiętajmy, jakii wnosi ze sobą posag… – Na te argumenty nikt nic nie powiedział, zresztą były już one podnoszone wielokrotnie. Nagle, na dziedzińcu królewski rozległ się dźwięk dzwonu. Wszyscy w sali pobledli, doskonale wiedzieli, co to oznacza. Ich obawy potwierdziły się w chwilę potem, kiedy do Sali Obrad wszedł Regent.
– Panowie, król nie żyje. – Oznajmił sucho, nikogo tym nie zdziwił był wszak człowiekiem bardzo praktycznym. – Debatowaliście dość długo i szczerze mówiąc był to czas stracony. Wzywam was do glosowania i błagam załatwmy to szybko. Kto jest za kandydaturą Cesarzówny Maritel?
Cztery ręce najwyższych członków państwa powędrowało w górę – w tym i ręka samego Regenta. Wahał się tylko skarbnik, jednak po chwili i on podniósł dłoń do góry. Decyzja zapadła a Regent odwrócił się na pięcie i wymaszerował z sali. Miał mnóstwo rzeczy do zrobienia.
***********************************************************************************
– Ja Maritel, córka Wielkiego Cesarza uroczyście ślubuje, wziąć pod swą opiekę lud Torbady. Przyrzekam karmić go i piastować na swym łonie, jak matka własne dziecię. Przyrzekam strzec go z matczyną czułością oraz stanowczością, nie szczędząc krwi ani potu osłaniać go będę własna piersią, za rękę prowadzić drogą równą i prostą. Tak mi dopomóżcie niebiosa. – Cesarzówna zdawała się zakończyła ślubowanie, po chwili dodała jednak dźwięcznym głosem – Tu w tej katedrze, przyrzekam na własne życie, w ciągu trzydziestu lat oczyścić Torbadę ze zła i nieprawości, jakie ja trawią oraz przyrzekam stworzyć państwo mlekiem i miodem płynące.
W katedrze wybuchła wrzawa. Pomijając idiotyczny wręcz tekst przysięgi, żaden władca przy zdrowych zmysłach nie przyrzeka czegoś takiego. Czoło Regenta przecięła pojedyncza pionowa zmarszczka. „No cóż trzeba zacząć rozglądać się za jakimś sensownym władcą. W końcu trzydzieści lat to wcale nie tak długo…”– pomyślał.
*************************************************************************************
Czteroosobowa grupa weszła do najsławniejszej i najbardziej elitarnej tawerny w stolicy. Chcieli uczcić to, że im, jako pierwszym od piętnastu lat udało się zyskać zaszczytne miano Drużyny. Rozejrzeli się po wnętrzu jakby czegoś szukając, a po minach było widać, że obiekt znaleźli. Zresztą, nie trudno było zauważyć ogromną tablicę zajmującą całą przeciwległą ścianę. Poprzywieszano na niej drewniane tabliczki z nazwami Drużyn, imionami ich członków, a co najważniejsze liczbą zdobytych punktów. Towarzysze podeszli bliżej i wtedy to usłyszeli za sobą głos:
– Szacowni panowie, jestem gospodarzem tego przybytku. W czym mogę waszmościom pomóc? – Potężny gospodarz ukłonił się sztywno. Nie był zaskoczony ich widokiem. Wszyscy w całej stolicy mówili tylko o tym, że Cesarzówna powołała nową Drużynę, na miejsce tej niedawno wybitej.
– Daj nam dobrego wina i dobrej strawy gospodarzu– rzekł jeden z nowoprzybyłych. – Ale przede wszystkim umieść nazwę naszej kompanii na tablicy, by wszyscy wiedzieli, kto w przyszłości zwycięży w Wielkim Turnieju Drużyn.
– Jak sobie szacowni panowie życzą. – Dobrze wyćwiczona przez lata przebywania w towarzystwie dziwaków twarz gospodarza, nie wyrażała kpiny. Skinął na służącą by przygotowała, co trzeba, a sam zwrócił się do grupki przybyszów. – Jaką nazwę nosi Wasza Drużyna?
– Zwiemy się Wybawcami Torbady – „No oczywiście jakże by inaczej. Przecież musieli wymyślić coś wzniosłego, żeby zatuszować to, co o wiele bardziej do nich pasowało”– myślał gospodarz. Kiedy na nich patrzył nie mógł się tylko zdecydować, czy lepiej pasowało: Wielcy Błaźni, czy Brygada Cudaków.
Tak dziwnej Drużyny jeszcze świat nie widział. Niby spełniali kryteria ściśle określone przez Cesarzównę: był i mag i bestiar, krasnolud też prawdziwy, no i elf niewątpliwie czystej krwi, ale w przeciwieństwie do innych, ci wyglądali wprost śmiesznie. Wysoki mag był dość znany w stolicy, od lat ubiegał się o przyjęcie do którejś z grup wojowników, nikt tylko nie wiedział, po co. Miał w prawdzie ogromną moc, tyle, że co komu po mocy, kiedy w każdej chwili może spodziewać się sztyletu w plecach? Bestiar też był dość sławny, głównie za sprawą skandalu, jaki wywołał w swoim cechu. Nikt oczywiście nie przyznał się, co takiego zmajstrował, ale jedno było pewne – nie degradowano wiedźmina do pozycji bestiara za błahostkę. No i kolejny z nich krasnolud. Był tak obwieszony broną, że aż dzwonił przy każdym ruchu, a po kolorze twarzy nikt nie miał wątpliwości, czym lubi umilać sobie czas. Nieustannie też zerkał za siebie, miało się, więc przy nim wrażenie, że coś czai się w pobliżu i zaraz wyskoczy z jakiegoś zakamarka. Inną sprawą było to, skąd wziął się w stolicy, przecież już od dawna nikt krasnoludów w stolicy nie widywał, gdyż Maritel jako posłuszna córka, przestrzrgała cesarskiego prawa w tej sprawie. A prawo to głosiło jednoznacznie, że kasnodudowie mogą żyć jedynie pod ziemią nigdy zaś nad nią. Kobieta nagieła jej jednak uznając iż nie dotyczy ono tych, którzy należeli do Drużyn. Jednak palmę pierwszeństwa w kategorii „dziwak” grał w tej grupie elf. Niby był ubrany na bojowo, ale zarazem tak ślicznie i elegancko, że nikt z patrzących nie miał wątpliwości, iż przeciwnika to zamierza powalić chyba tylko jego własnym śmiechem. Nieustannie wodził skrzącymi się oczyma, za niezbyt atrakcyjną barmanką, jakby była najpiękniejszym zjawiskiem tego świata. Nie było wątpliwości, co z tym zjawiskiem chciałby zrobić…
– Firemenie skup się na chwilę, – odezwał się mag z naganą w głosie – toż to przecież historyczna chwila, a ty się za panienkami oglądasz.
– Bo i jest za czym się oglądać, ta ptaszyna to pewno jeszcze dziewica. – Elf oblizał wargi, wprawiając właściciela tawerny w konsternację. – Coś taki skostniały gospodarzu? Oj przydałaby ci się taka młódka w łożu, to byś pewno odtajał….– Perlisty śmiech Firemena, rozniósł się po przestronnej sali.
– Ależ Panie – nie wytrzymał mężczyzna – toż to moja córka rodzona.
– Córka czy nie córka, między nóżkami jednaka dziurka. – Zaśpiewał Fireman.
Tego już oberżysta nie zniósł:
– Sela idź na zaplecze, matce pomóc, panom strawę trzeba wydać – fakt, córka może i pięknością nie była, ale za to robotna, jak mało która a i śpiew, jakim raczyła gości wieczorami, nie miał sobie równych. Po chwili, zza tych samych drzwi wyjrzał chłopak niosący kolacje dla nowoprzybyłych.
– Siadajcie panowie– zachęcił gospodarz – i pytajcie, o co chcecie. Po to jestem, żeby wam doradzić, w czym trzeba.
– To prawda, że Cesarzówna najwięcej punktów za upolowanie smoka daje? – Zapytał czarodziej, w sumie chyba jedyny, jako tako poinformowany w tej zgrai.
– Prawda panie magu. – Odpowiedział karczmarz. – Ale też najbrudniej jest je upolować, bo rozumne są, wielkie i groźne przede wszystkim.
– Gdzie najbliższego smoka znajdziemy? – Magik, widać nie tracił czasu na zbędne pytania.
– Toż to panie, smoków nikt tu nie widział od pięciu lat. Głupie nie są, jak się na nie polowanie zaczęło, to wszystkie za granice kraju zwiały.
No właśnie, tak szczerze powiedziawszy to nie tylko smoki uciekły w popłochu. To samo zrobiły harpie, gryfy, wilkołaki i reszta tałatajstwa … Nawet wampiry, pochowały się w katakumbach hibernując w oczekiwaniu na spokojniejsze czasy. Cała ta zgraja, miała na tyle instynktu samozachowawczego, żeby uciec z zagrożonego terenu. Zostali tylko ludzie, jak zwykle zresztą chcąc być najmądrzejsi, okazali się największymi głupcami. Kiedy Cesarzówna Maritel, piętnaście lat temu, przyrzekała w katedrze oczyścić kraj, wszyscy ją wyśmiali. Okazało się jednak, że nie docenili sprytu cesarskiej córki. Kobieta, mimo że bardzo młoda, miała konkretny plan jak, ratować to, co z państwa zostało. Wniosła ze sobą dwa miliony doringów, z czego połowę przeznaczyła na odbudowę kraju. Natomiast druga część, stanowiła nagrodę w WielkimTurnieju Drużyn. Cesarzówna, już następnego dnia po wstąpieniu na tron, wyłożyła poddanym swój autorski pomysł na oczyszczenie państwa, ze wszelkiego plugastwa. Reguły gry były jasne: Wielki Turniej Drużyn polega na tym, iż powołuje się do życia, 20 czteroosobowych grup doświadczonych wojowników. W każdej drużynie ma się znaleźć: człowiek-mag, bestiar lub jego odpowiednik wyższy stopniem, co oczywiste również rasy ludzkiej, krasnolud, oraz elf. Było to zaskakująco trzeźwo pomyślne. Magowie chronili wszystkich, bestiarzy potrafili radzić sobie z najgorszymi zwierzami, jakie ziemia nosiła, krasnoludowie znali się na broni oraz podziemnym świecie, a elfy, jako dzieci natury rozumiały przyrodę i świetnie sobie z nią radziły. Wszystkie brygady wojowników wyruszyły, by przemierzać kraj, w poszukiwaniu zepsucia. Bez różnicy było, czy zło i nieprawość siały zgraje bandytów, złodzieje, gwałciciele czy bestie w różnym stopniu zezwierzęcenia. Każdemu z krzywdzicieli ludu, w zależności od stopnia i wagi zła, jakie powodowały swą działalnością, przyznawano stosowną liczbę punktów. Drużyna otrzymywała te punkty za „rozwiązanie problemu”. W trzydziestym roku swego panowania, Cesarzówna miała wezwać wszystkie grupy, i nagrodzić tą, która zgromadziła najwyższą liczbę punktów. Co logiczne, nagroda była zdecydowanie warta podjęcia gry. Milion doringów był sumą oszałamiającą, zwłaszcza w zestawieniu z stanem posiadania szlachty Tobrady. Najbogatszy ze szlachciców, posiadał zaledwie sto doringów, więc nagroda sama w sobie powodowała, że członkowie zwycięskiej Drużyny stawali się najbogatszymi ludźmi w kraju. Nie to było jednak największą zachętą. Maritel obiecała, oddać swą rękę, wybranemu członkowi grupy bądź też seniorowi, który daną brygadę sponsorował. Sam fakt, zostania mężem pięćdziesięciolatk,i może i nie był szczytem marzeń, jednak zostanie zięciem Cesarza było czymś tak nieosiągalnym, że chętnych by sponsorować drużyny nie brakowało, nawet mimo powszechnej biedy.
– Mmm – zamyśli się czarodziej. – To może bazyliszka gdzieś widziano ostatnio? Co też nie?– Zdziwił się widząc kiwającego głową karczmarza.– Harpie? Gryfa? Mantrikorę? Może orka, chociaż albo trolla? Żadnego z tych jesteś pewien gospodarzu?! – Mag był już wyraźnie zirytowany.– To, co za bandytami i gwałcicielami mamy się uganiać, czy cudzołożnice ścigać i na łyso golić?!
– Parę cudzołożnic to by nie zaszkodziło złapać. – Elf wyraźnie się ożywił.
– A ty, się pewnie na ochotnika głosisz, żeby je przykładnie na oczach widzów potępić? – Zapytał zajadle bestiar.
– A chętnie, chętnie podejmę się tego zacnego uczynku ukarania grzesznic. Ale nie martw się drogi Korinie, pierwszą bestie, którą utłuczemy, zostawimy tobie…– Cała drużyna, wraz z karczmarzem, zobaczyła szkarłatny rumieniec rozlewający się na twarzy pogromcy bestii. Niewiele trzeba było mieć rozumu, żeby zorientować się, za co zdegradowano byłego wiedźmina.
– E tam panie, one też już w większości wyłapane – gospodarz próbował ratować sytuację, bowiem bestiar już sięgał po sztylet. – Gwałciciele, już też dawno do słupa za klejnoty poprzybijani. Teraz to oni albo martwi, albo sami siebie poodcinali i gwałcić nie mają, czym. W niemal każdej chałupie same kastraty, bo sąsiedzi z życzliwości podonosili, a teraz, dziecek robić nie ma, komu. To panny i kobity do wojska lezą, albo się sąsiedzi dogadują i jeden chłop cztery domy obrabia…
– Skończyć wreszcie tą gatkę o dupczeniu – warknął cichy dotąd krasnolud. – Za robotę trzeba się zabrać, a wam tylko jedno w głowie. Co ze zbójnikami karczmarzu?
– Ano nic panie Krasnoludzie, zbóje dawno wyłapani. Co gorszych na drzewach powywieszali ku przestrodze, a resztę do kopalni na pięćdziesiąt lat wysłali. Problem jeno w tym, że w kopalni to najwyżej dziesięć się przeżywa, ale chociaż ku chwale i państwa przykładnie pracują. To się i ludziskom zbójowania odechciało. Zresztą, i po co komu teraz rabować? A jak się, kto zabić chce, to na Arenę idzie, tam przynajmniej za śmierć rodzinie zapłacą, i dolę z biletów nawet dają, jak sobie, jaki wyjątkowo widowiskowy sposób śmierci wybierze. A obywatele, to teraz pieniędzy dość mają i nawet uczciwie zarobionych, toż to skórka za wyprawkę. Teraz takie to czasy mamy.
Cała Drużyna wyglądała na wyraźnie przygnębioną. Ich zapał i poczucie bohaterskiego obowiązku wyraźnie osłabło. Jak zdobyć sławę i chwałę, kiedy nie było, na czym?
– Skoro tu – jak twierdzisz gospodarzu – roboty dla nas niema to, co się stało z tą Drużyną na miejsce, której nas powołano?– Zapytał powoli były wiedźmin dowodząc tego, że jako jedyny w brygadzie myśli logicznie.
– A no panie i to jest wielka zagadka, bo tego to nikt nie wie, bo i nikt nie widział. Znaleziono ich jeno i to tak zmasakrowanych, że ledwo poznać było można. Śledztwo nawet wszczęto, jednak jakoś tak niemrawo się toczy. Nie ma się, co nawet dziwić, bo, jak kto całą brygadę wybił to i żołnierze sami w strachu są. Zwłaszcza, jak przez ostatnie parę lat zamiast pilnowaniem porządku i wojaczką, to dupaką do żołdu dorabiali. Całe porządki mości państwo robiliście. – Gospodarz zamaszystym gestem, potoczył po innych członkach drużyn zgromadzonych w knajpie. Jasne było, jakie ma zdanie o żołnierzach Jej Cesarskiej Mości.
– A co się stało z punktami tej Drużyny? Bo chyba jakieś na koncie miała?– Krasnolud Furin udowodnił, że dziesiąta kwarta wina, jaką w siebie wlewał, nie wpłynęła u niego na zdolność zrozumienie sytuacji.
– A miała, pewno, że miała. Cesarzówna kazała po równo między resztę Drużyn rozdzielić.
************************************************************************************
– Nie możemy tego zrobić, czyście zmysły postradali?!- Bestiar był wyraźnie wściekły.– To zdrada, a za zdradę się wisi!
– Mnie pasuje, jeśli na koniec będę mógł sobie z nią trochę pogruchać – Elf był wyraźnie zainteresowany kierunkiem, w jakim zmierzała rozmowa.
– A ty, Robenie, jakie jest twoje zdanie?– Krasolud patrzył na czarodzieja
– Cóż zdaje się, że nie mamy zbyt dużego wyboru. Nie mamy szansy, by w inny sposób zdobyć punkty. Każdy z nas wstąpił do Drużyny, żeby osiągnąć własne cele. Wszyscy zgadzamy się, że tak jak jest teraz, być nie może. Jesteśmy wyrzutkami nawet wśród swoich.
Na tę wzmiankę wszyscy się skrzywili. Mag trafił w sedno sprawy, nikt z nich nie wstąpił do grupy ze szlachetnych powodów. Dlaczego więc, mieli by się teraz wykazywać szlachetnością. Roben jednak kontynuował swój wywód:
– Firemena, elfy wyrzuciły za rozwiązłość i spłodzenie bastarda krasnoludce – Widząc zdumienie malujące się na twarzy wymienionego, złośliwie się uśmiechnął. – Zdziwiony, że o tym wiem? No cóż mam dobre źródła. Wiem jednak o wiele więcej. Tobie Furinie o zemstę chodzi. Cesarz zakazał, by Twój gatunek opuszczał kopalnie i góry, bo nienawidzi odmieńców. Zmusił was do handlu z cesarstwem, i zdziera z was ile się da. A przecież nie wszyscy chcą tak żyć. Zwłaszcza ci, co wszędzie są ścigani za wielokrotne zabójstwo, i już nie potrafią znaleźć sobie bezpiecznej kryjówki. To by był dopiero policzek dla Cesarza, ale i dla Króla Pod Górą. Poszukiwany listem gończym morderca, zostaje bohaterem kraju nad ziemią i śmieje się wszystkim w nos. A do tego, nie poniesie odpowiedzialności za swe występki. No i nasz drogi Korin, o którym już wiemy, jakie stosunki łączyły go z jego bestiami. Przyznaj się, że chciałbyś zemścić się na tych, co cię poniżyli. Pragniesz, objąć przywództwo w cechu, który tak surowo cię ukarał, za drobną słabość. Chcesz im stosownie odpłacić za zniewagę i pokazać ze mimo wszystko jesteś tak dobry w tym co robisz jak zawsze byłeś.
Cała wymieniona trójka, patrzyła na magika z wściekłością. Wiedział o wiele więcej, niż przypuszczali, a do tego przejrzał ich zamiary, kpiąc sobie z nich jak z bandy adeptów. Na wszystkich twarzach, malował się rządza mordu. On jednak, kontynuował niczym niezrażony.
– Widzicie druhowie, sami w pojedynkę nie wiele zdziałamy. Bo po pierwsze jesteśmy za słabi, a po drugie, jak wspominałem, jesteśmy wyrzutkami. Razem jednak, możemy stawić czoła przeciwnością.
– A co ty będziesz z tego miał magu?– Zapytał Krasnolud patrząc na niego spod przymrużonych powiek. – Nie damy sobie wmówić, że chcesz nam pomóc. Co tobą kieruje tylko gadaj szczerze!
– Widzicie, ja sprzeciwiam się porządkowi tego świata. Chcę chaosu, zniszczenia i upadku wszystkiego wokół. Chcę zobaczyć klęskę tych starych mądrych ludzi. Wydaje im się, że wszystko wiedzą najlepiej, wszystko już widzieli, wszystko rozumieją i to upoważnia ich do wydawania poleceń innym. Tego właśnie chce: zobaczyć twarze mędrców, kiedy uświadomią sobie, iż wszystko, co zgłębiali przez lata, przekazywali sobie przez wieki z nabożną czcią leży w gruzach, a oni są za starzy i za słabi by to podnieść. Tego właśnie chcę siać zniszczenie! – W oczach Robena, szaleństwo mieszało się z fanatyzmem tak głęboki, że pozostali, aż się wzdrygnęli.
– Mamy różne cele, ale wiedzie do nich ta sama droga. Kto ma odwagę, podążyć nią wraz ze mną? – Mag patrzył jak kolejni członkowie grupy, rozważają to, co zostało powiedziane, i decydują się złamać przysięgę, daną kilka godzin temu Cesarzównie.
************************************************************************************
Pierwsza Drużyna zginęła w górach przysypana przez lawinę. Zjawisko rzadkie o tej porze roku, chociaż możliwe. Kolejna, spadła z zbutwiałego mostu, do rwącej rzeki pełnej wystających kamieni. Następne dwie, zaszlachtowały się wzajemnie, najadłszy się grzybów na przyjęciu u jednego z szlachciców. Człowiek ten, do dziś nie wiedział, skąd wzięły się te grzyby i jak to się stało, że dawni przyjaciele tak zajadle rzucili się sobie do gardeł. Piąta kompania, zginęła przysypana przez ruiny zamku, w których tropiła bazyliszku, o którym jednak, nikt w okolicy nie słyszał. I tak kolejno, Drużyna po Drużynie powoli i nieubłaganie, kończyła swój żywot. Nikt nie wiedział, kto za tym stoi. Nikogo nie widziano, krążyły tylko coraz to bardziej makabryczne plotki i domysły, którym nikt jednak nie chciał dać wiary. I tak w końcu, na planszy w tawernie, została zaledwie jedna tabliczka z nazwą: Wybawcy Torbady.
Cesarzówna Maritel, zdawała się być poruszona całą sytuacją. Do wyjaśnienia wszystkich tragicznych okoliczności, nie zdecydowała się powoływać kolejnych grup boharerów Nie podjęła także stosownych działań, kiedy już było wiadomo, kto wymordował wszystkich pozostałych wojowników. Turniej został zakończony przedwcześnie.
**************************************************************************************
Roben, Korin, Furin i Fireman, weszli główną bramą, przez nikogo nie niepokojeni. Byli bohaterami i nawet zła sława, jaką na siebie ściągnęli, nie mogła się równać z dekretem o nietykalności Drużyn wydanym niegdyś przez Cesarzównę. Udali się prosto na rynek. Ich cel był prosty: wzbudzić zamieszki, podbić pałac i zmusić Maritel do dotrzymania danego słowa. Jednak w chwili, kiedy stanęli na rynku, jakoś wszystko zaczęło iść w złym kierunku. Mag wstąpił na podium i zaczął przemowę do ludu:
– Ludzie, nadszedł wreszcie koniec starego porządku. Od dziś każdy ma prawo żyć, jak chce. Przeciwstawmy się tyranii władczyni, która sprawiła, że staliśmy się bierni, zakuci w sztywne konwenanse i podporządkowani prawu. Nastał czas chaosu, więc niech każdy chwyci, co ma pod ręką, i idziemy na pałac. Będziemy mordować….– Urwał, bo ktoś z tłumu mu przerwał.
– A po jaką cholerę mamy iść mordować? Jak sobie popatrzeć chcemy, albo spróbować kogoś zabić, to na Arenę pójdziemy! – Ta wypowiedź wyraźnie zbiła Robena z pantykału.
– Dobra, jak nie chcecie mordować, to bierzcie pochodnie i na ulicach palić! – Kontynuował czarodziej.
– Palić? Zgłupiałeś? Przecież w tym sensu nie ma, domy teraz wszystkie z cegieł za bardzo się natrudzić trzeba żeby podpalić. A zresztą, na każdym rogu strażnica to zaraz zgaszą. Szkoda się męczyć. Ciepło dzisiaj jak cholera, komu tam się chce jeszcze ogień rozniecać? – Kilka osób pokiwało głową na znak zgody.
– Racja, kto by tam chciał palić i mordować. Gwałcić idźmy, każdego, kogo napotkamy. – Próbował ratować sytuację Fireman.
– Gwałcić nie ma, komu! – Kolejny głos z tłumu.
– Komu to jest, ale nie ma czym – Dodał kolejny
– Ta jasne, ciągle wszyscy tylko dupczyć i dupczyć każą, a ty człowieku żonę obrób, matkę kuzynki, sąsiadki i resztę. Cały dzień nic nie robić, tylko między nogi babom włazić a teraz to i na ulicach każą. A idźże w cholerę. – Tłum, wyraźnie nie był przychylnie nastawiony do gwałtu.
– No to, chociaż chodźmy kraść! Złota nigdy za dużo. – Krasnolud, wydawać by się mogło, znalazł idealne rozwiązanie. Jednak po chwili, i na to ktoś znalazł życzliwą odpowiedź:
– Rozum ci odjęło, po co kraść?! Toż każdy ma pod dostatkiem, czego potrzebuje. Zrzutkę zrobimy, jeśli Wam, czego brakuje. Nie ma, co się martwić u nas dostatek wszędzie, wspomożemy w potrzebie…
Tego już drużyna nie zniosła, Roben wrzasnął z frustracją.
– A pierdolcie się, sami rewolucję zrobimy. Chłopaki idziemy na pałac.
I poszli. Weszli do niego przez nikogo niezatrzymywani. Żołnierze, byli zajęci dorabianiem do żołdu. Doszli do samej sali audiencyjnej, gdzie na wysokim tronie siedziała Cesarzówna. Otoczona była zaledwie kilkoma zbrojnymi, z którymi grupa wichrzycieli szybko się rozprawiła. Maritel wtrącono do lochu wraz z jej żołdakami, którzy z zaskoczenia nagłym atakiem, zapomnieli jak się trzyma broń. Większość zresztą nie maiła broni przy sobie, poza tą, z której akurat korzystali. Ta jednak, nie nadawała się do użytku, a najwyżej do sprawiania przyjemności…
**************************************************************************************
Krasnolud, czarodziej i bestiar, siedzieli na blankach wieży ze spuszczonymi nogami i zwieszoną głową. Podawali sobie kolejno z rąk do rąk, butelkę mocnej gorzałki, wyniesionej z pałacowej piwnicy. Po chwili dołączył do nich elf, usiadł obok krzywiąc się przy tej czynności. Przyjął też od razu, wyciągniętą w jego kierunku butelkę. Pociągnął z niej zdrowo.
– Jak tam chłopaki nasza rewolucja? Coś nietęgie macie miny. – Zagadnął nowoprzybyły jakby od niechcenia.
– Jaka rewolucja Firemenie – odpowiedział Roben – nawet zamieszek nie było. Nikt nie chce do nich dołączyć, a wszędzie wokół jak porządek był, tak jest. Nawet pilnować nie trzeba…
– A ty Furinie, dostałeś już list od Cesaza albo Króla Z Pod Góry? – Pytał dalej niezrażony odpowiedzią maga, elf. – No to mów, co napisali! – Wykrzyknął na widok potakującego kiwnięcia głową.
– A no napisali, że i tak mają mnie w dumie i żebym sobie nie wiem, co robił, to jestem dla nich niczym. Nawet nie nikim, tylko niczym. A po Maritel, Cesarz nie przyjedzie, bo twierdzi, iż mu się nie opłaca. Córek ma jeszcze siedemnaście, to jedna w te czy wewte różnicy mu nie robi. – Wypowiedziawszy te słowa, splunął w dół.
– Może, chociaż ty, Korinie sprawiłeś sobie jakąś przyjemność, co stary druhu? – Fireman nie dawał za wygraną, kierując te słowa wprost do bestiara.
– A gdzie tam, wszystkie zwierzaczki wymordowali, nawet te z ogrodu zoologicznego. Jak już przybyłem na miejsce, to tylko smród i muchy zostały. – Nieszczęśnik, wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. Natomiast elf umilkł w końcu, i znowu golnął sobie z podsuniętej flaszki. Pustą rzucił za siebie, i sięgnął po nową. Siedzieli w milczeniu
– A jak ty Firemenie, zaliczyłeś Cesarzównę?– To pytanie, ku zdumieniu wszystkich, zadał karasnolud. – I gdzieś ty właściwie był przez ostatnie trzy dni?
– Ech – westchnął ciężko, zapytany – Nie zaliczyłem Maritel. Wiecie, co suka zrobiła? Wsadziła sobie TAM zęby! Takie przez kowala wykute, ze srebra całe. A te zęby, były drobniuteńkie i z haczykami. Jak wsadziłem, to musiałem zaraz wyciągać tyle, że z zębami wczepionymi w… zresztą sami wiecie, w co. – Zakończył żałośnie a reszta Drużyny, aż otrząsnęła się na samą myśl. – Nie było mnie, bo jak wezwałem medyka, żeby te skurwiałe szczęki zdjął, to okazało się, że to niewykonalne. Dwie godziny się męczył, pięciu innych wezwał na konsultacje, i uradzili, że trzeba obciąć wraz z zawartością. No i obcięli. Po co mam teraz żyć?! – Osuszył całą butelkę za jednym zamachem.
– To nam się kurwa rewolucja udała nie ma, co…– stwierdził pogromca bestii – Teraz, to tylko się rzucić głową w dół. – Reszta znowu jedynie pokiwała głowami.
Dopili resztę pozostałego trunku, chwycili się za ręce, i wszyscy razem zeskoczyli z wierzy. Rozkwasili się na placu Zamkowym, tuż przed nogami, niczego niepodejrzewającej kobiety. Ta, odeszła kawałek by wyczyścić zachlapany krwią i tkanką but, i złorzeczyła głośno:
– Co za popaprańcy jedni! Jak się zabijać wam zachciało, to na Arenę tarza było iść, a nie ludzi na placu straszyć. Do czego to doszło…
Cztery krwawe plamy, zostały sprawnie uprzątnięte, przez porządkowych. Jeden z nich, był na tyle bystry, że skojarzył fakty i postanowił wypuścić Cesarzównę z celi. Miał nadzieję na stosowna nagrodę. Nie pomylił się.
************************************************************************************
Maritel, czekała w bawialni jej własnych apartamentów. Nie było tam nikogo poza nią i Regentem oraz sokołem siedzącym mu na ramieniu. Była bardzo podekscytowana, nie dość, że zobaczy swego ojca, pierwszy raz od tak dawna, to jeszcze może się szczycić tym, że wygrała zakład i niedługo odbierze nagrodę. Po chwili drzwi otwarły się, i wszedł przez nie najwyższy władca, wraz z kilkorgiem przybocznych gwardzistów. Cesarska córka zaraz uklęknęła, by pocałować ojcowską dłoń, a w zamian władca, podniósł ją z klęczek i pocałował w czoło. Młoda kobieta, wręczyła mu puchar wina i gestem zachęciła do rozgoszczenia się w komnacie.
– Widzisz ojcze, – nie wytrzymała już dłużej, i roześmiała się głośno – a mówiłam, że zdołam zdobyć Torbadę jedynie setką ich własnych wojaków! I to bez rozlewu niewinnej krwi. Postawiłam państwo na nogi, więc teraz możemy je przyłączyć, jako cesarskie lenno. To kraj, w którym już nikt nie stawi nam oporu, więc łatwo będzie nim zarządzać. Zresztą będzie to dobry sprawdzian, przed objęciem przeze minie cesarskiego tronu.
– Tak sądzisz moja droga? – Twarz wielkiego władcy nie wyrażała niczego. Po chwili jednak, uśmiechnął się kącikami ust i rzekł: – Widzisz chyba mamy problem, bo ja zdaje się zmieniłem zdanie, w pewnej kwestii. Mam dość lenników a ten kraik jest bardzo żyzny. Postanowiłem, więc, zrównać z ziemią wszystko, co niepotrzebne, i utworzę jedno wielkie gospodarstwo, które będzie produkować żywność dla naszego cesarstwa. Tak więc, przykro mi moja córko, ale obawiam się, że z naszej umowy nici.
– Ty chyba ze mnie kpisz ojcze! – Maritel była wyraźnie wściekła – Sądzisz, że tak łatwo oddam ci to wszystko, na co pracowałam przez dwadzieścia lat?! Wygrałam zakład, rzuciłam ci Torbadę do stóp, odbudowaną, zmodernizowaną, bogatą, ale słabą. I teraz, sądzisz, że tak łatwo ci to oddam?! Nie pozwolę ci na to! Ta kraina stała się moim domem, przyrzekam jej bronić i słowa dotrzymam! Więc dostaniesz ją, ale po moim trupie!
– Tak, cóż to niestety nieuniknione – zanim sens tych słów dotarł do Cesarzówny, w ręku jej ojca znalazł się sztylet, który zaraz zagłębił się w ciele kobiety. Wszystko poszło sprawnie, nie poczuła nawet, kiedy umarła. Cesarz, zamknął jej oczy niemal czułym gestem i – jak to miał w zwyczaju – pocałował w czoło. – Widzisz córeczko, tak to jest, kiedy uczennica chce być mądrzejszym od swojego mistrza. – Szepnął jej wprost do ucha. Po czym wstał i spojrzał wprost na Regenta.
– Pójdziesz teraz, i ogłosisz mojemu nowemu ludowi, że od dziś przechodzą pod panowanie cesarza. Ku jego chwale będą teraz pracować dniem i nocą. Idź.
I Regent poszedł. Był człowiekiem praktycznym, wiedział, więc, że nie ma, co się głupio sprzeczać. Przed chwilą widział, co władca robi z niepokornymi, a swoje życie wolał zachować. Jednak w drodze na plac Ogłoszeń, zatrzymał się przy oknie i wypuścił sokoła. Ptak momentalnie odfrunął, wzbijając się wysoko i wkrótce znikając z oczu. A Regent zmierzając w stronę placu pogrążył się w myślach. „ Jak to dobrze, że Maritel była tylko kobietą – myślał – i po kobiecemu nie znała się na wydatkach, jakie pochłaniało wojsko. Dobrze też, że finanse pozostawiała jemu. No i co najważniejsze, sama przecież kazała przeglądać swoją pocztę, zabraniając czytania tylko tych listów opieczętowanych przez cesarza.”. Cóż, każdą pieczęć można jednak obejść, i stąd też, Regent od dawna wiedział, co się święci. A, że był nie tylko praktyczny, ale i zapobiegliwy, podjął stosowne kroki. W tej właśnie chwili sokół, pędził do najbliższych koszar ukrytych w środku lasu. Takich koszar, było wiele, rozlokowanych po całym kraju.
Trzy dni później, armia Torbady zaskoczyła cesarskie wojsko, atakując je jakby z nikąd. W dwa dni, wybiła wszystkich nieproszonych gości. Tamci, nie mieli szans, wzięci z zaskoczenia na obym terani. Cesarzowi, Regent osobiście wbił w serce ten sam sztylet, który wcześniej wyjął ze zwłok Maritel. Nie powiedział nikomu o ostatnich słowach Cesarzówny, pozwalając tym samym, by myślano o niej, jako o zdrajczyni. Cesatstwo pogrążyło się w wojnie domowej i wydzieraniu sobie ziemi przez licznych potomków byłego Cesarza. Sam Regent, koronował się tydzień później, przy powszechnej aprobacie ludu.
Witam, i na wstępie przepraszam za brak akapitów niestety nie dają się wstawić mimo usilnych starań. Może ktoś życzliwy podopwie jak to zrobić by zadziałało. mam nadzieje ze to niedociągnięcie nie wpłynie na odbiór tekstu. Pozdrawiam
Bóg stworzył kota, żeby człowiek mógł głaskać tygrysa.
Czytało się przyjemnie, ale byłoby lepiej, gdyby nie mocno kulejąca warstwa językowa: interpunkcja, zapis dialogów, mnóstwo literówek, powtórzenia.
Z niedociągnięć logicznych: jaka kobieta (potrafiąca już nieźle mówić) ogłasza, że wyjdzie za mąż za zwycięzcę turnieju trwającego trzydzieści lat? No, może jakaś długowieczna elfka, ale nic w opowiadaniu na to nie wskazuje.
Jeśli najbogatszy szlachcic ma 30 jednostek pieniężnych, to co zwycięzna zrobi z milionem? Oprócz wydania części na ochronę. W zupełności wystarczyłoby 100, no 1000 jeśli władczyni jest wyjątkowo rozrzutna...
To w końcu w stolicy były krasnoludy czy nie? Bo jakoś ich nie widziano, ale w każdej drużynie się znalazł...
Pozdrawiam. :-)
Babska logika rządzi!
Finkla- już odpowiadam. Cesarzówna długowieczna niebyła. Nie o to chodziło żeby z nią ślub brać tylko o to że potencjalny zwycięzca zostanie za jej pośrednictwem członkiem rodziny cesarskiej. Co do pieniędzy to należało je podzielić przez cztery osoby w każdej grupie a więc po 250 tysięcy na łebka. Taka suma miała bohatera ustawić na resztę życia i poniekąd spłacić, gdyż jaki pisałam tylko ludzie klasyfikowali się do potencjalnego ożenku. A krasnoludy w stolicy nie bywały bo im cesarz zakazał, ale jak pisałam handlowano z nimi więc o dogadanie się trudno nie było.
Co do reszty cieszę się że lektura sprawił ci przyjemność. Niestety z interpunkcją i literówkami miałam mam i już pewnie będę mieć problem, mimo tego że tekst czytałam i poprawiałam kilkadziesiąt razy. Taki już mój "urok".
Bóg stworzył kota, żeby człowiek mógł głaskać tygrysa.
No to niech cesarzówna obiecuje rękę najstarszej córki, a nie własną.
Dwieście pięćdziesiąt tysięcy na twarz to i tak za dużo. Obawiam się, że ludność Torbady może takiej kwoty nie ogarniać. Jaką to miałoby objętość? Już milion wydany ni stąd ni zowąd na rozbudowę powinien doprowadzić do masakrycznej inflacji.
A co ma cesarz do gadania w obcym kraju? Przecież Torbada w końcu nawet nie zostaje lennem.
Babska logika rządzi!
Sam pierwszy akapit:
- "Agonia król Torbady trwała już tydzień"
- "która szczerze mówiąc istniał tylko na słowo honoru."
- powtarza ci się słowo "rozstrzygnąć".
- jak już masz zdanie wtrącone, to musi być konsekwentnie oddzielone albo przecinkami, albo myślnikami, nigdy zaś jednym i drugim. Ale przecinka też nie masz, więc może po prostu zjadło Ci ten drugi myślnik:
"dlatego musieli rozstrzygnąć, która z nadesłanych kandydatur - a było ich naprawdę niewiele jest dla nich w tej sytuacji najlepsza."
Czyli średnio jeden błąd na zdanie.
Jednak widziałem gorzej napisane teksty i Twój nie byłby taki zły, gdybyś popracowała nad nim jeszcze trochę. Spróbuj znaleźć jakiegoś znajomego, kogoś z rodziny, kto lubi czytać i chętnie poprawi Ci błędy, jeżeli sama nie dajesz rady. Jeżeli ci się nie uda, to przynajmniej dopracuj początek. Nad kilkoma pierwszymi akapitami warto siedzieć i analizować je zdanie po zdaniu, dopóki nie będziesz w stu procentach pewna, że wszystko jest w nich poprawne. Czytelnik jest o wiele bardziej gotów wybaczyć błąd w dalszej części (a jak go opowiadanie wciągnie, to być może nawet go nie dostrzeże), natomiast pomyłki na starcie w takim zagęszczeniu odrzucają.
ironiczny podpis
Dzięki za sugestię. Niestety moi znajomi uważają że fantastyka to "pierdoły" i kompletnie nie rozumieją mojego nią zainteresowania. Nawet próbowałam dać przyjaciółce jeden z moich tekstów, ale po dwóch miesiącach proszenia i przypominania żeby chociaż zerknęłam odpuściłam sobie. Narzucać się nie mam zamiaru bo już i tak jestem uważana za dziwaczkę: "kobieta i coś takiego czyta/pisze?!". Teraz tworzę jedynie teksty typu praca magisterska i opowiadania traktuję jako odskocznię od codzienności. Publikuje je żeby sprawdzić czy są coś warte bo sama nie jestem pewna tego czy moja pisanina jest cokolwiek warta. A błędy zaraz poprawię i dzięki że mi je wskazałeś. Pozdrawiam
Bóg stworzył kota, żeby człowiek mógł głaskać tygrysa.
Znajdź znajomych w internecie, tu nikt tak nie myśli :-)
ironiczny podpis
Chyba będę musiała tak zrobić. tekst waśnie jeszcz raz przeczytałami poprawiłam zgodnie z Wazymi sugestaimi mam nadzije że teraz będzie lepszy i łatwiejszy w odbiorze :)
Bóg stworzył kota, żeby człowiek mógł głaskać tygrysa.
O, przypomniało mi się jeszcze jedno dobre ćwiczenie, które może pomóc Ci z wyłapywaniem błędów.
W powyższym, krótkim komentarzu zrobiłaś aż 6 literówek, zabrakło Ci też jednej wielkiej litery i przecinka. Oczywiście to nic strasznego - o ile to komentarz, a nie tekst.
Natomiast spróbuj przez jakiś czas pisać idealnie poprawnie na co dzień. To działa zwłaszcza wtedy, kiedy komunikujesz się dużo przez smsy bądź rozmawiasz komunikatory, chaty, facebooka (przy pisaniu komentarzy i innych krótkich form stosuj tę metodę także). Zawsze sprawdzaj tekst, zanim go wyślesz, pilnuj wielkich liter, kropek, nie stosuj potocznych skrótów... Dzięki temu wyrabiasz sobie "oko" do literówek i przyzwyczajasz się do poprawiania siebie na bieżąco. Przynajmniej tak to działa u mnie.
Pozdrawiam :-)
ironiczny podpis
Czytałam dość szybko i wiele z błędów wymienionych powyżej nie zauważyłam przez pośpiech. Ale jedno aż mnie zatrzymało na chwilę: wszyscy razem zeskoczyli z wierzy. Opowiadanie jest dobre, fajnie mi się czytało.
Dzięki jeszcze raz za wszystkie sugestie- zastosuje się. Niestety za efekt nie gwarantuje, no bo nie będę się oszukiwać, dyslektyk cudów nie zdziała. Walczę z tym od czasów szkolnych, gdzie pod każdym tekstem widniała ta sama notka:"wypracowanie bardzo dobre ale błędy obniżają ocenę 3+". Ale na laurach nie siadam i pracuje dalej, może jakieś efekty w końcu będą.
Bóg stworzył kota, żeby człowiek mógł głaskać tygrysa.
Będą, będą. Nie z dnia na dzień i nie z tygodnia na tydzień, bo to niełatwa sprawa, ale cierpliwość i upór cuda potrafią zdziałać.
Issander świetnie radzi. Króciutki tekścik, napisane "od ręki i na żywo" dwa, trzy zdania, potem dokładna, wielokrotna rewizja ze słownikami w garści. Po iluś takich treningach powstanie i utrwali się obraz poprawnie napisanych wyrazów, przynajmniej tych najczęściej użwanych, a to równa się redukcji pomyłek.
Powodzenia.
Skorzystam na pewno z życzliwych rad. Lubię pisać i będe się starła doskonalić, mimo tego, że czasem mnie to mocno frustruje :)
Bóg stworzył kota, żeby człowiek mógł głaskać tygrysa.
Średnio.
Wiele rzeczy się kupy nie trzyma, ekonomia i czas w szczególności. Niespecjalnie rozumiem sens tych klisz z dnd, wstawki o gwałcicielach są raczej nachalne. Do tego mocno przeciętny język, głupie literówki, dziwne wyrazy hasające pomiędzy zdaniami.
Na plus za to, że jest to historia z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem --- to, powiedzmy, dobrze wróży. Cóż --- próbuj dalej pisać, ale poświęć więcej czasu przemyśleniu rozwiązań, które masz zamiar wprowadzić do opowieści. No i może skup się na historii w mniejszej skali.
pozdrawiam
I po co to było?
Zabawne
Przynoszę radość :)