- Opowiadanie: Lambert812 - NIE MAM JESZCZE TYTUŁU(może jakiś pomysł?)

NIE MAM JESZCZE TYTUŁU(może jakiś pomysł?)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

NIE MAM JESZCZE TYTUŁU(może jakiś pomysł?)

Retmond de Hearne, najemnik z północnego Temandoru, ubrany był w czarny płaszcz z kapturem, ćwiekowaną kurtkę z grubej skóry i długie spodnie z czarnego płótna. Nosił wysokie, skórzane buty. Zamiast zbroi, która jak twierdził krępuje i ogranicza ruchy podczas walki, zakładał jedynie stalowe karwasze i nakolanniki. Do walki wręcz wykorzystywał głównie swój hartowany miecz półtora-ręczny. Posiadał również sztylet, dość długi i wąski, podobny do mizerykordi, lecz miał od niej szersze ostrze. Retmond rzadko używał go w walce, albowiem służył mu on raczej do dobijania wrogów.

Najemnik miał za sobą kilkudniowa podróż przez północne rubieże Kertlandów, która nie dość, że bardzo dla niego nużąca okazała się również niebezpieczna. Dwa dni temu doszło do nieprzyjemnego spotkania między nim a samicą liszka leśnego, zwanego też smokiem bagiennym. Wyjątkowo agresywne, zabójcze i jadowite zwierze. Ledwo udało mu się wyjść z tego żywo, jednak okupił to głębokimi ranami szarpanymi od długich, zakręconych jak u koguta szponów. Miał duże szczęście, że nie wdało się zakażenie. Wędrował po kraju szukając jakiegoś zlecenia, którego pilnie potrzebował, gdyż jego sakiewka niemal całkowicie opustoszała. Jadał rzadziej, co też odczuwał jego żołądek. Był środek pięknej majowej nocy, było chłodno, ale wełniany płaszcz i skórzana kurtka sprawiły, że Retmond tego nie odczuwał. Mógł więc dać się zaczarować urokowi tej nocy; co chwilę pociągał chciwie nosem pachnące kwitnącym rzepakiem powietrze. Widok z miejsca w jakim się znajdował także był zachwycający, mimo że było ciemno dostrzegł niewysokie góry na horyzoncie oraz słabo widoczne światła leżącego w oddali Kihindurn. Niewielkiego miasteczka, słynącego z najlepszych kurtyzan w kraju. Tam też właśnie zmierzał, nie względu na kurtyzany, ponieważ jego zawartość jego sakiewki mu na to nie pozwalała. Zmierzał tam ze ślepą nadzieją na znalezienie jakieś pracy. Wiedział dobrze, iż w czasach pozornego pokoju nie ma na co liczyć, chyba, że na jakieś zlecenia prywatne, które były prawnie zabronione pod karą powieszenia. Jednak ten fakt nie obchodził zbytnio Retmonda; wolał zginąć na szubienicy niż umrzeć z głodu.

Zjechał ze wzgórza i wstrzymał swojego karego ogiera, zauważył nieopodal czarny zarys budynku, z którego okien wydobywało się żółte światło świec. Najwyraźniej była to przydrożna karczma. Retmond czuł zmęczenie, jednak postanowił ją odwiedzić, żeby popytać czy nie znalazłaby się jakaś praca dla najemnego siepacza.

 

***

Zeskoczył z konia i uwiązał go za wodze do płotu, jakim była otoczona karczma. Zdjął czarny kaptur z głowy i przeczesał palcami prawej dłoni swe sięgające do ramion, kasztanowe włosy. Idąc wąską ścieżką, prowadzącą prosto do dużych drzwi karczmy usłyszał pogłos plugawych pijackich piosenek i dźwięk stukania kuflami o stół. Było to dla niego jasny znak, że karczma jest pełna gości. Mimo, iż nie lubił ludzi, to ich spora ilość nawet go ucieszyła – widział większą szansę dostania jakieś pracy. Z której zarobek pozwolił by mu nie umrzeć z głodu przynajmniej przez jakiś czas. Pociągnął delikatnie za mosiężną klamkę wyglądających na dębowe drzwi, a następnie popchał je lekko i przeszedł przez niski próg. Jego oczom ukazało się jasno oświetlone wieloma świecami pomieszczenie, o dużych rozmiarach. Zastał tam mnóstwo ludzi siedzących przy stołach, pijących piwo, śpiewających, tańczących i głośno kłócących się, używając przy tym rozmaitych wulgaryzmów. Na pierwszy rzut zdawało się, że w całej karczmie nie ma wolnego miejsca, co sprawiło, że w głowie Retmonda narodziła się koncepcja, aby wyjść stamtąd. Gdyż stwierdził, iż nie będzie stał sam kiedy wszyscy siedzą i dobrze się bawią. Ostatecznie jednak postanowił obejść całe pomieszczenie i dokładniej rozglądnąć się za jakimś wolnym zydlem, krzesłem lub miejscem na ławce. Lawirując pomiędzy stołami i karczmarzami, nienadarzającymi z roznoszeniem piw przeszedł przez całą karczmę. Ale poszukiwanie miejsca, gdzie mógłby spocząć nie poszło po jego myśli. Na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas, miał już wychodzić, kiedy obejrzał się jeszcze raz i zauważył niewielki stół z dwoma krzesłami, na jednym z nich siedział wysoki mężczyzna, sączący powoli wodę z metalowego kubka. Był bardzo młody, miał nie więcej niż dwadzieścia lat, jego włosy były ciemnozłote, niekrótkie i zaczesane na bok, twarz delikatna, młodzieńcza oraz pokryta paroma pryszczami. Jedynym co negatywnie wpływało na wygląd młodzieńca był nieestetyczny, zbyt szeroki nos, który kłócił się, a wręcz walczył z resztą jego fizys. Miał na sobie granatowy wams z atłasu z białą kryzą u szyi, a nogach nieco jaśniejsze od wamsu niebieskie pludry, pod nimi znajdowały się pończochy tego samego koloru. Na stopach nosił trzewiki wykonane z garbowanej skóry cielęcej. Do wamsu miał przyszytą na lewej piersi tarczę herbową, przedstawiającą trupią głowę w czerwonej czapce błazna, na tle w pochylone romby, naprzemiennie czarne i niebieskie. Świadczyło to wyraźnie o jego stanie społecznym. Retmond podszedł do niego spokojnie, w celu przedstawienia oraz zapytania czy może się dosiąść. Młody szlachcic popatrzył swoimi trawiastozielonymi oczami na Retmonda i obejrzał go dokładnie, po czym odstawił kubek z wodą. Najemnik zauważył leżący na blacie stołu duży, czarny beret z trzema białymi piórami, przypiętymi srebrną broszką. Jak się domyślił beret należał do szlachcica.

– Witaj, panie. Czy mógłbym? – Retmond schylił się i pokazał głową na wolne krzesło, stojące naprzeciwko krzesła, na którym siedział szlachcic.

– Oczywiście, proszę. Nie sprawi mi to żadnych subiekcji. Aczkolwiek będę się czuł niezręcznie, jeśli nie wyjawisz mi swojego nazwiska.– odpowiedział szlachetnym głosem. Uśmiechnął się lekko. – Zatem, jak cię zwą? – spytał.

Retmond odsunął krzesło i usiadł na nim. Dojrzał błyszczącą głowicę miecza u boku szlachcica. Wcale nie zastanowiło go po co szlachcicowi broń; w tych czasach podróżowanie bez czegokolwiek do obrony lub bez orszaku uzbrojonych po zęby żołdaków było równoznaczne z samobójstwem. Z powodu licznych grup bandytów, napadających podróżnych na gościńcach, a także ze względu na coraz bardziej odważne potwory.

– Moje nazwisko brzmi Retmond Hearne. A ty pa…

– Heidelburg – przerwał – Nazywam się Scott von Heidelburg. A dokładniej Scott Otto Patrick von Heidelburg, szósty syn barona Alberta Jeana Heidelburga, wasala księcia Dreyden Erwina Trzeciego Krótkonogiego. Wybacz mi, że pozwoliłem sobie na podanie swej pełnej tytulatury. Jednak nie odnoś o mnie złego wrażenia zarozumiałego człowieka. Ja po prostu czerpię przyjemność z afiszowania się swoim pochodzeniem i recytowania własnej pełnej tytulatury. Z całym szacunkiem, mam nadzieję, iż cię nie uraziłem.

– Spokojnie, nie zwykłem obrażać się zbyt łatwo. Choć twa wypowiedź nie była w ogóle dla mnie obraźliwa. – rzekł Retmond, wpatrując się w zielone oczy Scotta.

– To dobrze. Widzę, żeś człowiekiem porządnym. Pozwolisz, że zadam jeszcze dwa pytania?

– Nie mam nic przeciwko. Pytaj, a ja postaram się odpowiedzieć.

– Wspaniale. A więc po pierwsze: kim jesteś i co tutaj robisz. A po drugie: skąd pochodzisz? – Szlachcic wziął ponownie kubek, przechylił go i wypił jednym, dużym łykiem resztki wody, jakie w nim pozostały.

– Ha. Pierwsze pytanie jest pytaniem względnym, gdyż „kim jesteś” jest forma pochodną od „czym jesteś”. A więc czym jestem? Człowiekiem, zgaduję. Jeśli pytałeś o mą profesję to odpowiadam ci, że jestem zwykłym, najemnym siepaczem. I właśnie z powodu mojego zajęcia jestem tu, choć jest to miejsce zupełnie dla mnie przypadkowe. Gdyż jeżdżę już od kilku dni ze głupią nadzieją, że znajdzie się jakiś hojny zleceniodawca. W mojej sakiewce zostały cztery monety, a ja nie śpię i nie jem od jakiegoś czasu. Tak samo właśnie dlatego znalazłem się tutaj – szukam pracy dla najemnika, mimo faktu, że w Kertlandach najemników mogą zatrudniać tylko i wyłącznie organy państwowe. A ostatnia wojna skończyła się pięć lat temu. Nie sądzę, abym tu jakimś dziwnym cudem dostał zlecenie, choćby prywatne. Pozostaje mi tylko powiedzieć: pięknie kurwa, pięknie. Zapytałeś również skąd pochodzę. Zatem powiem ci, że pochodzę z małej wioski, zabitej dechami dziury w północnym Temandorze.

– Po twych słowach stwierdzam, iż musiałeś pobierać nauki u jakiegoś mistrza retoryki. Wszak niewielu potrafi się wypowiedzieć używając tak wyszukanych sformułowań. – Scott zmrużył oczy i uśmiechnął się sarkastycznie – Jednakże uwierz mi, że jest mi bardzo przykro z powodu twojego beznadziejnego położenia. Chociaż zdaję mi się, że mogę ci pomóc. Mam na myśli zlecenie dla ciebie, którego tak długo poszukujesz. I najprawdopodobniej będzie cię czekać za wykonanie jego bardzo wysokie wynagrodzenie. W koronach darnelskich, które jeśli wiesz mają dziś najwyższy kurs na rynku walut.

– O czym mówisz? Czy naprawdę znalazło by się jakieś zadanie dla mnie? – błękitne oczy Retmonda zapłonęły płomykiem najprawdziwszej nadziei.

– Chętnie zdradziłbym ci więcej szczegółów, lecz spieszę się. Przyjedź jutro o południu do Kihindurn, do „Domu Księżycowego”, a powiem ci więcej. A teraz żegnaj. Aha, masz tu trochę miedziaków na kufel dobrego piwa i nocleg w tym miejscu. Napij się i wyśpij porządnie. – Szlachcic rzucił kilkanaście monet na stół, wstał, założył beret, podszedł do szynkwasu zapłacić karczmarzowi za kubek wody i opuścił lokal.

Rozentuzjazmowany Retmond zawołał gospodarza i zamówił duży kufel piwa oraz zarezerwował izbę na piętrzę. Piwo, które mu przyniesiono wypił bardzo szybko – już dawno nie czuł tego smaku.

Koniec

Komentarze

Takie tam krótkie dwa podrozdziały. Mam nadzieję, że może być.

NAPISAŁBYM KOMENTARZ ALE GO JESZCZE NIE MAM

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Sory, aczkolwiek tytuł powinien być zwieńczeniem tekstu, a nie jego szkopułem. Piszę to co wymyślę na bieżąco, dlatego nie wiem jaki dać tytuł. Jeśli sprawia to komuś problem no to cóż...przykro mi.

:-)  Spóbuj nabyć jakiś tytuł na giełdzie młodych talentów.  :-)   

Generalnie może być, ale było by ładnie z Twojej strony, gdybyś, póki masz czas na edycję, to i owo popoprawiał. Na przykład: popatrzył się swoimi trawiastozielonymi oczami, /  swojego nazwiska.– odpowiedział szlachetnym, subtelnym głosem. /  - Zatem, jak cię zwą?dodał. /  i parę innych zdań, chociażby przydługi, w połowie zbędny opis stroju Scotta.

Wybacz, opisu Scotta nie zmienię. Nigdy. :3

Nie musisz. Nikt tego nie wymaga, autor decyduje; jego zabawa, jego ryzyko. 

Ok, rozumiem.

Sory, aczkolwiek tytuł powinien być zwieńczeniem tekstu, a nie jego szkopułem. Piszę to co wymyślę na bieżąco, dlatego nie wiem jaki dać tytuł.


Sorry, ale opisujesz etap tworzenia --- pisanie tego, co wymyślasz na bieżąco. Pominąłeś zupełnie: odczekanie, przeczytanie tekstu jeszcze raz, poprawienie błędów, znów odczekanie i znów przeczytanie, i poprawienie ewentualnych błędów. Od razu przeskoczyłeś do publikacji i prezentujesz nam notatki z brudnopisu, które nie przeszły żadnej obróbki i nie nadają się do ukazania ich światu.

Pisanie to nie bajka. Jeśli myślisz o tym poważnie, to pisanie to  jest ciężka harówka.

 

Jeśli sprawia to komuś problem no to cóż...przykro mi.



Nie sprawia mi to problemu. To Ty będziesz miał problem ze złym odbiorem Twoich tekstów i z "ojej, nie doceniają mnie te buraki".

Brajcie, przeczytawszy Twój komentarz, rozkwikałam się z radości. Strzał w dziesiątkę ;)

Opowiadanie bez tytułu nie jest skończone. Więc nie ma co oceniać właściwie.

Przepraszam, a czy w na nowej stronie fantastyki będą tak jak na facebooku kliknięcia LUBIĘ TO dla komentarzy? W niektórych przypadkach przydałyby się.

Mee!

Ja często instynktownie szukam takiego przycisku czytając niektóre komentarze. Ale jeśli tego typu przycisk miałby sensownie działać, to musiałby być wykonany w technologii której do jesieni nie tykam, więc przez najbliższe miesiące na pewno nie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Myślę, że warto będzie czekać :)
PS Powiedzcie, czy też macie taki problem, że jak piszecie coś, to wpada wam do głowy jakiś inny pomysł i nie chce wyjść. Co wtedy robicie? :)

Mee!

Szczerze? Jak mnie nie goni żaden termin, to daję się ponieść i zaczynam pracować nad tym co mi zaświtało w głowie. Bo drugi raz mogę takiego olśnienia nie dostać. A czasem nawet jak zbliża się koniec jakiegoś konkursu, ale nagle wpadnie mi inny pomysł do głowy, to go realizuję i już, przeważnie dobrze na tym wychodząc.

Warto dać się ponieść takim impulsom, ale szalenie istotna jest też umiejętność obiektywnej oceny ukończonych dzieł. Bo jeśli wyżej postawimy i np. wyślemy na konkurs to o mniejszym potencjale, będzie źle. Jeden z naszych użytkowników mógłby o tym niejedną historię opowiedzieć, bo ma okrutnego pecha pod tym względem. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Lubię komentarz brajta ^^

 

I to tyle ode mnie, bo tekstu nie zamierzam czytać : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

--> kozajunior.  Tak bardzo trudno napisać trzy słowa, że aż konieczny przycisk?

Dzięki, brajcie. Wytłumaczyłeś to bardzo dobrze i najprawdopodobniej tak zrobię - mnie nie gonią terminy :)

AdamKB - nie jest trudno napisać trzech słów, w ten sposób chciałem jedynie wyrazić swój podziw dla sarkastycznego komentarza brajta. Myślałem, że połączycie to z nim (bo nie wiem, z kim jeszcze można by było, choć oczywiście to wszystko zależy od osoby). Aczkolwiek nie mówię, że taki przycisk by się nie przydał :) Można by zrobić na przykład konkurs na najlepszy komentarz - to też jest swego rodzaju forma literacka :)

Mee!

A, jeżeli miało to się odnosić do komentarza brajta, to zwracam honor...  {Kasę już rozpuściłem  :-)  }

Przyjmuję z powrotem :)

Mee!

Przepraszam, ale czy Antona Ego mogła by wytłumaczyć mi, dlaczego nazwała mój tekst, cytuję: prezentujesz nam notatki z brudnopisu, które nie przeszły żadnej obróbki i nie nadają się do ukazania ich światu.
Oczywiście, możesz napisać w komentarzach wszystko co chcesz, bez uzasadniania tego. Bo możesz. Ale to działa w obie strony i ja jeśli chcę to mogę publikować nawet takie notatki z brudnopisu. Bo mogę. Bo niby czemu nie? 

Opublikowałeś i zostały one ocenione. Chcesz się bawić w retoryczne regressus at infinitum?

 

Publikując niedokończone prace, które nawet nie mają tytułu narażasz się na śmieszność.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Beryl, proszę. Opublikowałem tylko fragment z jednego powodu: chcę żeby ocenili go inni, aby wiedzieć czy kontynuowanie pisanie ma jakiś sens. Gdybym napisał powieść liczącą kilkaset stron i okazało by się, że jest ona wielką porażką, to żałowałbym bardzo czasu jaki jej poświęciłem.

Lambert, proszę.

Żeby napisać liczącą kilkaset stron powieść, trzeba umieć poprawnie korzystać z języka. Ty jeszcze nie potrafisz.

Żeby myśleć poważnie o tym, że ktoś oceni Twój tekst, trzeba samemu nad nim porządnie popracować. Tymczasem dajesz nam dzieło nie dość, że niedokończone, to nawet nie nazwane. Może ktoś ma jakiś pomysł na tytuł? A czy to nasz tekst?

Traktuj poważnie czytelników, to oni będą poważnie traktować Ciebie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ale czemu chcesz się brać za powieść? Zacznij od opowiadań. Ale takich z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. I oczywiście tytułem, nawet jeśli to tytuł roboczy.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

I taki posiadający zakończenie krótki tekst, zwany szortem, wcale nie musi być dłuższy niż fragment który tutaj wkleiłeś. Ale wówczas przynajmniej jest co oceniać.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Aha, rozumiem, brajt.

jeśli chcę to mogę publikować nawet takie notatki z brudnopisu. Bo mogę. Bo niby czemu nie?


Nie stwierdziłam, że nie możesz. Możesz, oczywiście. 

 

Opublikowałem tylko fragment z jednego powodu: chcę żeby ocenili go inni, aby wiedzieć czy kontynuowanie pisanie ma jakiś sens. Gdybym napisał powieść liczącą kilkaset stron i okazało by się, że jest ona wielką porażką, to żałowałbym bardzo czasu jaki jej poświęciłem.

Chcesz się dowiedzieć, czy warto pisać dalej? Człowieku, jak mamy go rzetelnie ocenić, skoro to tylko FRAGMENT? I co? Stwierdzimy, że świetne, pisz dalej, a reszta okaże się totalnym gniotem, bo tylko ten konkretny fragment jest przyzwoity? To działa w obie strony. Stwierdzimy, że do bani, że nie warto --- Ty przestaniesz to pisać. A mogło się okazać genialne, bo tylko ten konkretny fragment jest do kitu. I jeszcze jedno: albo chcesz pisać i się temu poświęcasz, robiąc, co w Twojej mocy, żeby było jak najlepiej --- bez względu na konsekwencje, bo zawsze jest ryzyko, że utwór nie będzie dobry --- albo się bawisz i marnujesz nasz czas.

Dlatego uważam, że są to notatki z brudnopisu, które jeszcze nie powinny --- podkreślam nie powinny, a Ty możesz sobie robić z tym, co chcesz; w końcu to Twój tekst --- oglądać swiatła dziennego.

Takie tam krótkie zdania komentarza. Mam nadzieję, że może być.

Aczkolwiek komentarz powinien być podsumowaniem tekstu, mam nadzieję, że nie jest jego szkopułem. Piszę to, co wymyślę czytając na bieżąco, dlatego moje komentarze nie mają tytułu. Jeśli Autorowi sprawi to problem, no to cóż… przykro mi. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie zgadzam się z opinią, że: " samica liszka leśnego, zwanego też smokiem bagiennym. Wyjątkowo agresywne, zabójcze i jadowite zwierze."  Mój kot wczoraj przyniósł z lasu dwie takie liszki. Upolował bez problemu.

Tekst jest bardzo trudny do oceny z powodów wymienionych wyżej. Proponuję zastosować się do rady Brajta.

 

Zanim porwiesz się na powieść, spróbuj napisać kilka opowiadań i popracuj nad stylem wypowiedzi oraz językiem.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka