- Opowiadanie: Felik - Zgromadzenie rady

Zgromadzenie rady

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zgromadzenie rady

Wysoki młodzieniec o złocistych włosach kroczył powoli przez olbrzymi, pusty korytarz cesarskiego pałacu. Promienie słoneczne wpadające przez pobliskie okna odbijały się od wypolerowanej, śnieżnobiałej posadzki, rażąc go w oczy. Udawał, że mu to nie przeszkadza. Chciał odwlec to, co nieuniknione możliwe jak najdłużej. Przystanął na moment wbijając zmęczone spojrzenie w znajdujące się na samym końcu wysokie, masywne wrota. Pilnowała ich dwójka krwawych skrzydeł, jak zwykło się mówić na przyboczną gwardię samego cesarza. Zawdzięczali ten przydomek swoim szkarłatnym zbrojom, które posiadały dekoracyjne, wystające elementy przynoszące na myśl skrzydełka. Widząc tę dwójkę współczuł im nieco. Z nieba lał się żar, słońce prażyło niemiłosiernie, a oni pełnili wartę w pełnym ekwipunku.

 

Westchnął zbierając się w sobie. Każdy ma swoje obowiązki i musi je wypełniać. Oni swoje, on swoje. Ruszył przyśpieszonym krokiem chcąc mieć to wszystko za sobą. W miarę jak się zbliżał, słyszał dochodzące zza wrót stłumione odgłosy. Będąc blisko gwardziści załapali za potężne uchwyty w kształcie lwich grzyw i pociągnęli mocno nie okazując ani cienia zmęczenia. Stare wrota zajęczały zaś głosy ucichły.

 

– Jego Książęca Wysokość, Najwyższy Książe, Andarys Anlean – przedstawiono go donośnym głosem.

 

Wszedł ostrożnie do środka jakby stąpał po pękającym lodzie. Z pewnego punktu widzenia w istocie tak było. Gniazdo żmij gotowych pożreć siebie nawzajem. Obrzucił szybkim wzrokiem towarzystwo zgromadzone naokoło okrągłego stołu. Wszyscy są – szepnął w myślach z niesmakiem. Stoją skłonieni i wpatrują się w czubki swych butów. Prawie wszyscy.

 

– W końcu jesteś – odezwał się jego brat, Anemetius, jako jedyny siedzący swobodnie na swoim miejscu. – Zaczynaliśmy się już powoli nudzić.

 

Wrota trzasnęły głucho.

 

Więc jestem tu z nimi uwięziony, pomyślał Andarys, idąc w stronę swojego miejsca jak skazaniec pod topór katowski. Usiadł, a kiedy to zrobił, pozostała cześć uczestników narady poszła w jego ślady. Krzesła zaszurały i na moment zapadła głucha cisza. Uszy wypełniał mu tylko szum ogrodowych drzew znajdujących się za oknem.

 

– Matki nie będzie? – spytał zerkając na jedno z dwóch wolnych siedzeń. Drugie przeznaczone było dla ojca, lecz ten leżał schorowany w łóżku. Ostatnimi czasy jego stan zdrowa bardzo się pogorszył. Nie chciał o tym mówić, ale obawiał się najgorszego. Nie codziennie zdarza się, aby zdrowy, silny mężczyzna po czterdziestce z dnia na dzień padał ofiara tajemniczej choroby, o której i najwięksi medycy Imperium nie słyszeli. Miał swoje podejrzenia, jednak brak jakichkolwiek dowodów. Wielu było, którzy skorzystaliby na przedwczesnej śmierci ojca. Naprawdę nie zdziwiłby się, gdyby znajdowali się tutaj razem z nim.

 

– Matka postanowiła czuwać przy mężu – odparł Anemetius patrząc z niejakim znużeniem na swoje smukłe, wypielęgnowane palce. – Sądzi, że odpowiedniejsze będzie zawierzenie Stwórcy. – Ostatnie słowo wypowiedział nie kryjąc rozbawienia, co tylko rozjuszyło Andarysa.

 

Zmrużył oczy patrząc na brata. Ton jego wypowiedzi był zbyt śmiały. Gdyby nie fakt, iż dzieli razem z nim cesarską krew, mógłby stracić życie. Z błahszych powodów wieszano szlachetnie urodzonych. Musiał się jednak pogodzić z charakterem Anemetiusa, który zawsze stał na uboczu czając się w cieniu. Próżno było oczekiwać po nim czułości lub wyrozumiałości. Czy to on stał za nagłą choroba ojca? Myśl, że syn mógł otruć ojca była doprawdy przerażająca, ale historia i przez to już niejednokrotnie przechodziła.

 

Potrząsł głową. Nie, nie powinien już na wstępie osądzać.

 

– Zważaj na swe słowa, gdyż pewnego dnia mogą cię zgubić, bracie. – pouczył go.

 

Anemetius udał, że tego nie słyszy i tylko odwrócił głowę w przeciwnym kierunku, opierając brodę na dłoni.

 

– Panie – rzekł baron Ferylos z zamiarem zmiany tematu na bardziej odpowiadający chwili. – Wszyscy życzymy twemu panu ojcu zdrowia. Niestety sprawy są naglące i musimy się na nich skupić.

 

– Tak, oczywiście – odpowiedział łagodnie do mężczyzny. Z pewnością, dodał w myślach. Płaczecie z tego powodu dniami i nocami.

 

Ferylos miał twarz gładką jak pupcia niemowlęcia, za to brzuch wielkości beczki. Zawsze wypudrowany, pachnący i wystrojony w najlepsze szaty. Przy każdym ruchu swych tłuściutkich paluszków rozpoczynał istny taniec barw: rubin, ametysty, opal, diament, złoto, topaz, szafir, szmaragd. Wielki Mistrz Czarnych Dłoni był ich całkowitym przeciwieństwem. Jak to w ogóle możliwe, że uchodził za najlepszego szpiega w całym Imperium?

 

– Cóż tym razem?

 

– Dzicy podnieśli bunt. Na chwilę obecną objął tylko parę obozów, ale rozchodzi się w niebezpiecznym tempie. Niejaki ork Ul-Ank obwołał się… – Mężczyzna wyjął kawałek papieru z szerokiego rękawa. – Krwawym Prorokiem i ogłosił odrodzenie niejakiego Akatowego Imperium. – przeczytał nie kryjąc niezrozumienia, jak i rozbawienia. Myśl, aby dzicy tworzyli jakiekolwiek państwo, tym bardziej imperium, była prześmiewcza.

 

Andarys zacisnął dłonie kładąc je na zimnym, kamiennym blacie stołu. Dzicy podnoszą bunt. Stało się to, co było nieuniknione. Przeczuwał, że to kiedyś nastąpi. Orkowie, trolle, cyklopy, olbrzymy – wszystkie te istoty od niepamiętnych czasów były pod patronem Imperium. W celu zapewnienia stabilności dawni władcy ludzi zaopiekowali się barbarzyńskimi rasami zamieszkującymi suche pustynie wschodu. Przynajmniej taka była oficjalna wersja. Prawdą jest, iż zwyczajnie ich zniewolono zamykając w specjalnie wyznaczonych obozach. Dzicy szybko się rozmnażają, czego zawsze się obawiano. Dlatego starano się trzymać ich populację pod kluczem wykorzystując przy okazji w ciężkich pracach fizycznych. Patronat stał się ładnym synonimem zniewolenia. Czy mieli prawo odbierać wolność innych dla własnej wygody? Nawet w imię wyimaginowanego balansu i harmonii świata?

 

– Dzicy nie zawsze tak się zwali – wyjaśnił Anemetius, słysząc jak po odczytaniu słów pozostali członkowie rady prychnęli aroganckim śmiechem. – Dawno, gdy historia nie była jeszcze spisana, Dzicy zwali się Akatyńczykami. Akatami. Jak wolicie. Posiadali potężne i rozległe imperium. Wyznawali własnych bogów. W pewnym jednak momencie istnienia upadli. Czemu? Tego nie wiadomo. Zapomnieli o swojej historii…jak i nie tylko oni. Nie należy ich lekceważyć.

 

Uśmiechy zeszły z twarzy radnych zaś Andarys pozwolił sobie na jeden. Anemetius był pyszny, to prawda, lecz jego wiedza jej dorównywała, a być może i przerastała. Ze wszystkich ludzi w tej komnacie tylko jedna osoba mogła się z nim równać w tej dziedzinie.

 

– Zgadzam się ze słowami Jego Książęcej Mości. – Głos należał do Namyrusa Ileana, Arcymistrza Trzynastu Kręgów Magicznych. Przywódcy Najwyższej Akademii Magii. Byłego mistrza Anemetiusa. Cechą go wyróżniającą była długa, śnieżna broda, którą miał w zwyczaju gładzić podczas mówienia. Twarz o pociągłych rysach natomiast usianą pajęczyną delikatnych zmarszczek i starczych plamek.

 

– Dzikich nie można lekceważyć. Musimy podjąć zdecydowane działania. Chorobę, w tym przypadku rebelię, należy zgnieść zdecydowanie w samym zarodku. Inaczej rozprzestrzeni się jak zaraza i zainfekuje cały organizm.

 

– Moi informatorzy donieśli mi, że do tej pory za tym całym prorokiem opowiedziało się dziesięć obozów. Średnio w każdym żyje po dziesięć tysięcy Dzikich, więc mamy doczynienia ze stu tysięczną armią – powiedział Ferylos mdłym od słodkości i służalczości tonem, kierując spojrzenie na Andarysa.

 

– Kto jest zarządcą obozów?

 

– Baron Sinar. Jego głowa zapewne już gnije nabita na pal. Od dawna skarżył się na braki w zaopatrzeniu, ludziach i na wzrastającą agresywność Dzikich. Jego uwagi były ignorowane przez radę.

 

– Czyli przez was – uściślił Andarys w odpowiedzi otrzymując jedynie krępującą ciszę i umykające spojrzenia.

 

– Ta rebelia źle wróży naszemu skarbcowi – włączył się do rozmowy Starszy Nad Monetą, baron Relan. Mężczyzna w sile wieku po trzydziestce. Czarnowłosy, z krótką, idealnie przystrzyżoną bródką i mrocznymi jak noc oczami. Nosił czerwono-złoty wams haftowany motywami roślinnymi. – Kufry powoli zaczynają świecić pustkami. A mamy długi. Dużo długów. Wyprawienie armii nas dobije. Nie wspominając o spadku przychodów. Dzicy zajmowali się pracą w kopalniach i uprawą na roli. Stracimy na handlu.

 

– To zrób swoje czary mary i spraw, aby kufry znowu były wypełnione po brzegi – żachnął się Anemetius machnąwszy lekceważąco dłonią. Powszechnie określano Relana finansowym czarodziejem za sprawą swych zdolności. Kiedy tylko zachodziła potrzeba wymyślał kolejne ustawy, podatki i cła, co zapełniało braki kosztem niezadowolonego ludu. Cesarz uważał go za człowieka niegodnego zaufania, ale jak na nieszczęście o niespotykanych i wymaganych talentach.

 

Relan zaśmiał się dźwięcznie.

 

– Gdybym tylko miał taką moc, Wasza Miłość. Niemniej zrobię, co w mojej mocy. Będę jednak potrzebował do tego wielu podpisów osoby do tego uprawnionej – Przeniósł wzrok na Andarysa.

 

– I je otrzymasz – odparł sucho, kiwnąwszy głową. Według prawa podczas niemożności władcy jego najstarszy syn obejmował stanowisko cesarskiego namiestnika i zwierzchnictwo władzy. Ledwo tydzień minął odkąd musiał wykonywać obowiązki ojca, a już miał tego serdecznie dość. Jak to wytrzymywałeś przez tyle lat, ojcze?

 

– W takim razie chyba wszyscy są zgodni, czyż nie? – rozległ się ochrypły, głęboki, wręcz tubalny głos należący do Wielkiego Marszałka, Tehoryna. Rosłego rycerza wysokiego na dwa metry o szerokich barach. Gołą dłonią mógłby z łatwością zabić wymierzając jeden, celny cios. Twarz miał pooraną bruzdami i bliznami. Największa szpeciła mu lewy policzek aż po prawe oko przechodząc przez nos. Z pewnością nie można go było zaliczyć do wybitnie urodziwych, ale jego lojalność nie miała sobie równych w całym Imperium. Andarys znał go całkiem dobrze. Może z zewnątrz przypominał niedźwiedzia, lecz wewnątrz miał gołębie serce dla potrzebujących i bezlitosne dla wrogów. Takich ludzi potrzebowali. Z takimi można był iść w bój wiedząc, że w chwili nieuwagi nie wbije ci sztyletu w plecy.

 

– Należy wyprawić armię i uderzyć! – ryknął uderzając gwałtownie pięścią w stół, na co aż sam Anemetius poruszył się nerwowo na swoim siedzeniu. – Marnujemy czas na zbędne gadanie. Kiedy jest wróg, cel jest tylko jeden. Zadanie zaś proste Wyeliminować.

 

Ferylos uśmiechnął się pobłażliwie jakby mając styczność z nadpobudliwym dzieckiem

 

– Czy aby na pewno cel jest jasny? Atak jest odpowiedzią na atak, zgoda, jednak są różne sposoby jego wyprowadzenia. Czasami wystarczy jedno, precyzyjne pchnięcie, by uratować wiele istnień.

 

Tehoryn skrzywił się, co tylko nadało mu jeszcze bardziej dzikiego wyglądu.

 

– Zostaw swoje sztylety, trucizny i listy dla swych dłoni, cieniu – warknął groźnie – Wojnę pozostaw wojownikom.

 

Wielki mistrz przez moment wpatrywał się w marszałka z nieniknącym uśmiechem. Nawet jeden mięsień twarzy mu nie drgnął sprawiając, że wyglądał jak odlany z wosku. Gdy jednak odpowiedział, uśmiechu nie było, za to w oczach miał niebezpieczny błysk.

 

– Jedynie spełniam swe zadanie, do którego zostałem powołany.

 

– Dość – przerwał Andarys nim mogło dojść do jakiegoś ostrzejszego sporu. Tylko tego by mu brakowało – Zgadzam się, że Dzicy są zagrożeniem i musimy je jak najszybciej zażegnać. Powstaje pytanie: jak? Użyjemy siły, podstępu, czy też może dyplomacji? Chcę usłyszeć propozycje, wówczas zagłosujemy, podejmując ostateczną decyzję.

 

– Moje zdanie już znasz, Wasza Książęca Mość – odparł wyzywająco Tehoryn – Siła. Masowy atak. Nie zdążą nawet się zorientować, kiedy poślemy ich do Otchłani. To wciąż barbarzyńcy odziani w skóry i uzbrojeni w kawałki drewna. Obce im są prawa pola bitew czy jakiejkolwiek strategii. Poza tym legionom przyda się nieco treningu. Nasi chłopcy więcej mają doczynienia z burdelami niż z bronią. Tracą dyscyplinę.

 

To było zupełnie naturalne. W czasie pokoju, gdy nie ma widocznego zagrożenia, w celu zmniejszenia kosztów utrzymania, armia otrzymuje znacznie większą swobodę. Natomiast pieniądze wydane przez wojaków na dziwki wracają po części do skarbca pod postacią podatku nakładanego na osoby zajmujące się nierządem. I nie są to małe kwoty. Osobiście Andarys nie pochwalał tych działań, aczkolwiek ze względu na kraj mógł powstrzymać swoje odczucia.

 

– Ja natomiast – zaczął powoli Ferylos. – Proponuję pozbycie się Krwawego Proroka. On jest ogniwem. Głową tego całego zamieszania, ale z pewnością nie działa sam. Ktoś musi za nim stać. Ktoś potężny i wpływowy. Ork, który z dnia na dzień wznieca rebelię? Nie, tu chodzi o coś więcej. A my musimy się dowiedzieć, o co tak naprawdę. Dlatego uważam, że najrozsądniej będzie działać po cichu. Wysyłajmy im oferty pokoju, autonomii, czego tylko sobie chcą. Grajmy na czas. Najważniejsze jest utrzymanie ich z dala od miast i głównych szlaków. Zwódźmy ich, a czas wykorzystajmy na rozsupłanie węzła tej intrygi.

 

Pokiwał głową w zamyśleniu. Zastanawiając się nad tymi słowami miały w istocie sens. W jaki sposób byle Dziki mógł w tak krótkim okresie czasu poderwać dziesięć obozów? Tylko, kto miałby w tym interes? Dzicy na wolności to zagrożenie dla wszystkich. Chyba że komuś zależało na wywołaniu chaosu. Nieśmiertelne pytanie: kto, kłębiło się w umyśle Andarysa.

 

– Nie znam się na prowadzeniu wojen – przyznał szczerze Relan – Mimo tego skłaniam się ku opcji Wielkiego Mistrza Czarnych Dłoni. Marszałku – zwrócił się do Tehoryna – Wystawienie armii jest obecnie zbyt kosztowne. Twoje zadanie to walka na polu bitwy i dowodzenia armią. Moim zapewnienie całemu Imperium środków – Uniósł obronnie dłonie – Nie mówię, iż nie jest to niewykonalne. Jak najbardziej jest, ale nie w tej chwili. Potrzebuję przynajmniej miesiąca, by rozliczyć się ze właściwymi personami.

 

– I mówisz, że do tego czasu zdobędziesz fundusze? – wtrącił się Anemetius patrząc podejrzliwie na członka rady.

 

– Jestem przekonany, panie – odpowiedział śmiele Relan.

 

Westchnięcie pełne zamyślenia wydał z siebie Arcymistrz Trzynastu Kręgów Magii. Oczy miał zamknięte zaś czoło przecięte głęboką zmarszczką. Gładził lśniącą brodę nieśpiesznymi ruchami.

 

– Każdy rację ma, a i zarazem nie – westchnął kiwając głową na boki. Wyglądał jak w letargu. Pod zamkniętymi, starczymi powiekami poruszały się powoli gałki oczne – Coś nam umyka. Wyczuwam obcą siłę. Zamazaną i niewyraźną.

 

Wszyscy nagle skierowali zaciekawione spojrzenia w stronę starca, wysłuchując jego słów w całkowitej ciszy. Nawet Anemetius okazał odrobinę zaciekawienia, co zdarzało się bardzo rzadko.

 

– Wielki ogień i rzekę krwi dostrzegam. Na szczycie stoi ork. Słucha szeptów. Czyich? – mówił coraz szybciej i trudniej. Zmarszczki na twarzy maga pogłębiały się z każdym słowem, stawał się blady. – Razem planują, choć cele inne mają. Zło nie od orka pochodzi. On pragnie wolności, ale ta istota. Kim jest? Potęga wielka, korona, ambicje…

 

Ciałem Namyrusa wstrząsnęły drgawki. Otworzył szeroko oczy łapiąc chciwie powietrze w płuca jakby wynurzając się spod wody. Zakasłał, dając jednocześnie znak ręką, że nic mu nie jest i nie potrzebuje pomocy. Sapnął z ulgą niemal zsuwając się z krzesła. Wizja się skończyła. Andarys wiele słyszał o mocach Namyrusa. Podobno był w stanie przejrzeć przez zasłonę czasu i przestrzeni, by dostrzec to, co ma się wydarzyć lub się działo. Pierwszy raz widział coś podobnego na żywo. Własnymi oczami. Słuchać opowieści, a być świadkiem to zupełnie co innego. Ciekawe czy byłby w stanie dojrzeć osobę odpowiedzialną za otrucie ojca? Któregoś dnia z pewnością go o to zapyta.

 

– To była intensywna wizja – odezwał się w końcu starzec, wciąż gubiąc oddech. – Nagła i niespodziewana. Tak jak podejrzewałeś, baronie Ferylosie. Ktoś wspomaga tę rebelię. Nie, ktoś ją obmyślił. Dzicy to tylko narzędzie. Ktokolwiek za tym stoi…jest niezwykle potężny. Nie byłem w stanie przebić się przez jego aurę. Nawet do niej zbliżyć. Cisnęła mnie w ciemność. – Wzniósł oczy ku górze. – Stwórco chroń nas.

 

Wszyscy wydawali się niezwykle przejęci całym zdarzeniem i patrzyli na siebie nie kryjąc obaw. Wszyscy, za wyjątkiem Anemetiusa. Wbijał nieustępliwe spojrzenie swych złotych oczu w Namyrusa jak małe igiełki. Andarys widział to dokładnie. Obaj byli magami. Może jakoś się ze sobą komunikowali za pomocą wymiany myśli? Wiedział, że tak potrafią. Anemetius czasami tak się do niego zwracał. Dość…osobliwe uczucie.

 

Namyrus dostrzegł wzrok swojego byłego ucznia.

 

– Wyczuwałeś to? – zapytał z nadzieją – Tę moc? Musiałeś, jesteś jednym z najpotężniejszych magów. Silniejszym ode mnie.

 

Anemetius milczał przez moment.

 

– Nie – odpowiedział lodowato. Sam dźwięk tego tonu sprawił, że Andarysowi zrobiło się zimniej. – A twe słowa są zbyt pochlebne, Arcymistrzu. Nie dorównuję twojej mocy.

 

Andarys złączył dłonie. Nie zważał już na to, co się działo w komnacie. Głosy były tylko tłem. Zerknął w stronę otwartego okna, skąd padały jasne promienie słońca. Już nie takie jasne. Wiedział, że przyjście tutaj nie poprawi mu nastroju.

 

 

*

 

 

 

Płomienie wzbijały się wysoko ku niebu tańcząc swój taniec. Ogniste jęzory przeskakiwały z dachu na dach, szalejąc niczym sztorm. Pożoga trawiła miasteczko spowite gęstym dymem, który przysłaniał błękit nieba. Ul-Ank przyglądał się temu z niewielkiego wzniesienia, ale nawet będąc oddalonym od ognia czuł jego oddech złączony z upałem Ognistych Pustyni. Myśląc nad tym nie w sposób było dostrzec pewnej ironii. Ogniste Pustynie. Tak ludzie je zwali. Wkrótce sprawi, że ta nazwa nabierze dla nich nowego znaczenia. Oczyści ogniem i krwią ziemie swych przodków.

 

Plecy naznaczone dziesiątkami szram po batogu piekły go na słońcu. Przypatrz się temu, Stwórco – powiedział w myślach, kierując słowa właśnie do tej żółtej, rozgrzanej kuli na niebie, którą ludzie utożsamiali ze swym bogiem. Wkrótce podobny los spotka całe twe plemię. Prawdziwi bogowie przemówili do niego. Krwawi Bogowie zesłali mu wizję w snach. Pokazali prawdę. Dawne imperium, którym niegdyś to oni władali – Akatowie. Nie żadni Dzicy, barbarzyńcy. Od tej pory tak się będziemy zwać – Akatowie. Narodzeni na nowo. Dzicy zginęli z ręki plemienia ludzi. Wykuci z bólu na nowo.

 

Wówczas z myśli wyrwał go syk. Pomyślał, że to pewnie jakiś wąż i w istocie dostrzegł na piasku pełznący kształt, ale szybko zorientował się, czym tak naprawdę jest. Cieniem. Czarnym jak Otchłań. Pełzł kłębiąc się. Ul-Ank napiął wszystkie swoje mięśnie widząc, jak mrok momentalnie rozprasza się i przysłania go swoim całunem. Słońce zniknęło. Wszystkie odgłosy ucichły. Była tylko cicha, wibrująca ciemność. Niespodziewanie wyłoniły się z niej złote oczy i spojrzały na niego. Miał wrażenie jakby jakaś nieznana, obca siła miażdżyła mu całe ciało. Wżynała się w umysł. Docierała do najgłębszych zakamarków duszy.

 

– Widzę postępy – zasyczała ciemność upiornym głosem. Ani męskim, ani żeńskim. Pustym. Martwym. – Cieszy mnie to niezmiernie, Ul-Ank.

 

– A jak twoje? – odparł z trudem hamując chęć wydłubania tych dwóch złotych patrzałek. Ich spojrzenie paliło gorzej niż bożka ludzi.

 

– W trakcie. Nie martw się. Obiecałem ci czas i go otrzymasz. Imperium jest słabe. Skorumpowane. Drży w posadach. Ludzie stali się leniwi i głupi. Będą próbować z tobą negocjacji. Mamić cię obietnicami, lecz nie daj się zwieść. To tylko ładnie opakowane kłamstwa.

 

– Wiem o tym! – warknął szczerząc kły. Nikt nie musiał go pouczać. Znał doskonale ludzi i ich sposoby. Zresztą. I tak nigdy się nie zgodzi na żadne ustępstwa. Święta wojna trwa i zakończy się tylko zwycięstwem jednej ze stron i porażką drugiej. – Mimo to będę grał w ich grę, choć najchętniej poszedłbym już na ich stolicę. Potrzebuję czasu na zgromadzenie zapasów, umocnienie swej pozycji i wyzwolenie braci oraz sióstr. Istnieją setki obozów rozsianych po kontynencie.

 

– Nie bądź niecierpliwy – upominał go głos. – Nie opuszczaj Ognistych Pustyń. Wyzwalaj swych braci, niszcz pobliskie miasteczka. Umacniaj się, ale nie opuszczaj piachów. Dopóki jesteś daleko od stolicy, dopóki ludzie będą wierzyć w swoją dyplomację i próby negocjacji.

 

Zimny śmiech cienia przeszył myśli orka.

 

– Będę potrzebował złota – rzekł odwracając wzrok od złotych oczu, ale gdy to zrobił, one pojawiły się w miejscu, w które się wpatrywał.

 

– I je otrzymasz. Moi sojusznicy już zaczęli działać. Sieć powoli jest tkana. Krasnoludy z wielką chęcią nawiążą kontakt handlowy. Ci mali oportuniści wykorzystają każdą okazję na wzbogacenie się. Zdobędziesz miecze, pancerze, łuki, wszystko, czego potrzebuje prawdziwa armia.

 

Nigdy nie ufał cieniowi. Już od pierwszego dnia, gdy mu się objawił, ale wywiązywał się z każdego swego słowa. Jednak z całą pewnością mu nie ufał i nigdy nie zawierzy.

 

– Nigdy cię o to nie pytałem – zaczął zbierając się na odwagę – Ale czemu mi pomagasz? Jaki masz w tym cel?

 

Zapadła cisza. Obawiał się, że zaraz pożałuje swych słów, ale ciemność ponownie się zaśmiała.

 

– Potrzebuję ciebie, a ty potrzebujesz mnie. Wywołasz chaos, którego potrzebuję do zrealizowana swoich celów. To wszystko, czego pragnę. Nic więcej.

 

Ten moment szczerości, o ile prawdziwej, wzbudził w orku jeszcze większe wątpliwości.

 

– A jakie to cele ? – dopytał nie dając za wygraną.

 

– To już moja tajemnica. Każdy z nas taką ma, prawda? – Bezzębne usta wyłoniły się z mroku i oblizały bezkształtne wargi długim jęzorem. – Wkrótce się spotkamy. Wykonaj plan.

 

W ułamku sekundy ciemność zniknęła rozpraszając się i zmieniając w malutką, czarną kulkę, która uniosła się do góry i rozmyła niby dym znad świecy. Słońce, dogłosy, świat, wszystko to powróciło ze zdwojoną siłą uderzając w orka. Ul-Ank zgiął się spluwając. Nie minęła nawet sekunda – pomyślał patrząc na swego potężnego rumaka, Zadrę. Poklepał stworzenie po pysku.

 

Kim lub czym była ciemność? Nie miał pojęcia. Pojawiła się znikąd po wizjach zesłanych przez Krwawych Bogów. Zaoferowała mu bezinteresowną pomoc uwolnienia się. Pierw nawet nie chciał słyszeć o sprzymierzaniu się z taką istotą, lecz kiedy po nieudanej ucieczce wylądował w ciemnicy, zmienił zdanie, a ciemność go uwolniła. Wskazała mu nawet starożytne ruiny z wizji Krwawych Bogów, w których spoczywał Spijacz.

 

Sięgnął po miecz wiszący u pasa. Wyjmując klingę z pochwy ostrze błysnęło szkarłatem. Rękojeść wykonana była z kości zaś trzon pokrywały dziwne, tajemnicze runy. Miecz żywił się krwią. Wbijając się w ciało osuszał je z posoki do cna. Krwawi Bogowie obiecali mu, że gdy zdobędzie Spijacz, Dzicy pójdą za nim. I tak się właśnie stało. Jednak to ciemności zawdzięczał zdobycie broni. Natomiast w wizjach jej nie było. Tylko on. Czy ktoś nim manipulował? A może to próba od bogów? Widział, jak powoli uzależnia się od ciemności. Jak staje się jego niezbędnym do życia organem. Częścią siebie. I to wcale mu się nie podobało. Nie chciał tego. Chciał, aby Akatowie w końcu byli wolni. Prawdziwie wolni. Niezależni od wszystkich. Jeśli jednak musiał zapłacić taką cenę, by zwrócić wolność swemu ludowi – uczyni tu bez względu na wszystko. Zaprzeda się każdemu złu. Byle tylko odzyskać upragnioną wolność.

 

Schował broń wsiadając na rumaka, który zarżał. Odwrócił wzrok od płonącego miasta ku swojej armii. Maszerowała wzbijając kłęby piachu. Giganty i cyklopy wynurzały się spośród swych braci i sióstr niczym górskie szczyty. Góry załadowane towarami ze zrabowanych miast. Trolle ciągnęły wozy z zapasami, a reszta na piechotę zmierzała w wyznaczonym kierunku. Teraz czas nadszedł na Amun Dar. Jedyne miasto Ognistych Pustyń mające dostęp do Morza Płomieni.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem jedną trzecią, i dalej mi się nie chce. Delikatnie mówiąc, mocno to nieprzemyślane.

Dobra krytyka mile widziana. Co według was należy polepszyć, czego dodać, czego odjąć. Czekam niecierpliwie. 

:-)   Dobra, czyli same pochwały?  :-)  

Nie do końca panujesz nad językiem. Zaprezentowany fragment (bo to zapewne urywek większej całości, wstęp do dłuższej opowieści) treściowo przedstawia się całkiem całkiem --- jest tajemnica, są rywalizujący bracia, rysują się kontury przyszłych wydarzeń --- ale do kompletu brakuje równie dobrego poziomu prezentacji, zaniżanego przez zdarzające się Tobie pomyłki, nawet błędy językowe.  

Masz 24 godziny na edycję. Może wyłapiesz i skasujesz te uchybienia?

Przede wszystkim --- kropka w tytule, która jest, a być jej nie powinno.

Błędy w zapisie dialogów. W hyde parku jest poradnik dla piszących. Przeczytaj część dotyczącą dialogów.

Historia generalnie ciekawa. Byłoby jeszcze lepiej, gdybyś wrzucił ją tu w całości, a nie robił sieczkę.

Co do samej prezentacji, no, trochę dziecinna momentami, momentami nieco naiwna. Jest jednak potencjał; popracuj nad tekstem trochę i może coś z tego będzie.

Z pewnością zastosuję się do powyższych rad. Dziękuję bardzo. Owszem, fragment jest wycięty z całości, być może popełniłem błąd. Zajmę się poprawkami.

A jak długa jest całość tekstu?

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Brajt - To jest chyba jakieś dodatkowe pięć stron worda. Odnoszą się do zalążka fabuły z tego fragmentu, ale całość przedstawiona jest z prspektywy orka - przywódcy buntu. 

No to nie jest długie przecież, czemu nie wrzucisz całości?

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Wstawię, obecnie staram się zastosować do powyższych rad i wyłapuję, poprawiam błędy. 

Jeszcze taka uwaga, ta pompatyczność dialogów jest celowa? Bo wypowiedzi bohaterów robią wrażenie mocno przerysowanych.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Oczywiście. Gdzie szukać fałszywej popmatyczności jak nie w sercu władzy? 

Jeszcze tylko zwróć uwagę na różnicę między pauzą, półpauzą i dywizem.

Do zapisywania dialogów zwykle używa się pauz i półpauz. Dywizy [te najkrótsze] służą jako łączniki, np. między wyrazami.

Fabuła może zaintrygować, ale jest dużo błędów technicznych np.: 

„Anemetius był pyszny, to prawda, lecz jego wiedza jej dorównywała, a być może i przerastała”- jej, czyli komu ta wiedza dorównywała?

Oraz trochę innych błędów np.: 

„Mężczyzna w sile wieku po trzydziestce”. – W sile wieku, czyli ktoś dojrzały z doświadczeniem życiowym, a trzydziestka to niestety, ale jeszcze młodość, zaawansowana, ale młodość. Do Związku Młodzieży Polskiej można było należeć do 35 roku życia, czyli w sile wieku to będzie gdzieś tak 55 lat, a może więcej. 

Fabuła rysuje się ciekawie. Na tyle ciekawie, że można przemilczeć małe potknięcia i skupić się tylko na niej. Szkoda, że to jedynie część większej całości. Bo z opowiadaniami w kawałkach jest tak, że nigdy nie wiadomo czy czytelnik doczeka się części następnej.

Dziękuję bardzo za komentarze i uwagi. Wiem iż nadal występują błędy, ale mogę jedynie powiedzieć, że nadal nad tym pracuję, by je wyeliminować. Następnym razem więcej czasu poświęcę sprawdzaniu tekstu. Z pewnością wkrótce wrzucę coś nowego, nawiązującego do tego.

Pozdrawiam.

Nawet ciekawe.

     Zgodzę się z vyzartem, że „fabuła rysuje się ciekawie”, ale nie „na tyle ciekawie, że można przemilczeć małe potknięcia…”, albowiem potknięcia, wszelkie mośliwe, są na tyle licznie, że popsuły mi przyjemność czytania.

     Wcześniej też robiłeś błędy, co zostało Tobie wytknięte. Mam jednak wrażenie, że od listopada 2010 roku, kiedy zadebiutowałeś na tej stronie, nie zrobiłeś nic, by się czegokolwiek nauczyć.

 

„Zawdzięczali ten przydomek swoim szkarłatnym zbrojom…” –– Czy nosili także cudze zbroje?

 

Będąc blisko gwardziści załapali za potężne uchwyty w kształcie lwich grzyw…” –– Skoro gwardziści stali u wrót, jest oczywiste, że mieli uchwyty na wyciągniecie ręki i je złapali. ;-)

Jeśli to jednak młodzieniec był blisko, zdanie winno brzmieć: Gdy młodzieniec był już blisko, gwardziści złapali/ujęli potężne uchwyty w kształcie lwich grzyw

 

„…ten leżał schorowany w łóżku. Ostatnimi czasy jego stan zdrowa bardzo się pogorszył. Nie chciał o tym mówić, ale obawiał się najgorszego”. –– Ojciec był schorowany, więc zrozumiałe, że pogorszyło się jego zdrowie, nie np. stan majątkowy. Ponadto powtórzenie.

 

„Gdyby nie fakt, iż dzieli razem z nim cesarską krew…” –– Co to znaczy dzielić z kimś krew?

Pewnie chciałeś napisać, że w żyłach obu płynęła cesarska krew.

 

„…ale historia i przez to już niejednokrotnie przechodziła”. –– To nie historia przechodzi przez niejedno, tylko fakty, które się wydarzają, tworzą historię.

 

Potrząsł głową”. –– Potrząsnął głową.

 

„Ferylos miał twarz gładką jak pupcia niemowlęcia, za to brzuch wielkości beczki. Zawsze wypudrowany, pachnący i wystrojony w najlepsze szaty”. –– Rozumiem, że wszyscy mogli zobaczyć najlepsze szaty, w które był wystrojony brzuch, ale skąd wiedzieli, że brzuch jest wypudrowany? Bo że pachnący, to mogli poczuć, obwąchując go. ;-)

 

„Wielki Mistrz Czarnych Dłoni był ich całkowitym przeciwieństwem”. –– Czego, lub kogo, przeciwieństwem był Wielki Mistrz Czarnych Dłoni?

 

„Myśl, aby dzicy tworzyli jakiekolwiek państwo, tym bardziej imperium, była prześmiewcza”. –– Myśl, aby dzicy tworzyli jakiekolwiek państwo, tym bardziej imperium, była śmieszna.

Prześmiewczy «kpiący sobie z kogoś, z czegoś»

 

„Zapomnieli o swojej historii…jak i nie tylko oni”. –– Brak spacji po wielokropku.

Ja napisałabym: Zapomnieli o swojej historii… i nie tylko oni.

 

„Twarz o pociągłych rysach natomiast usianą pajęczyną delikatnych zmarszczek i starczych plamek”. –– Pociągła może być twarz, nie rysy. Chyba że miał twarz porysowaną, np. pazurami.

To zdanie jest zbudowane w sposób mający się nijak do zdania poprzedzającego.

 

„Inaczej rozprzestrzeni się jak zaraza i zainfekuje cały organizm”. –– Wyraz infekcja, zupełnie nie pasuje mi do świata, w którym rzecz się dzieje.

 

„…więc mamy doczynienia ze stu tysięczną armią…” –– …więc mamy do czynienia ze stutysięczną armią

 

„Nosił czerwono-złoty wams haftowany motywami roślinnymi”. –– Rośliny nie mają żadnych motywów, którymi można nimi haftować. ;-)

Nosił czerwono-złoty wams haftowany w motywy roślinne.

 

„Powszechnie określano Relana finansowym czarodziejem za sprawą swych zdolności”. –– Powszechnie określano Relana finansowym czarodziejem za sprawą jego zdolności.

 

„Gdybym tylko miał taką moc, Wasza Miłość. Niemniej zrobię, co w mojej mocy”. ––

Powtórzenie.

 

„Rosłego rycerza wysokiego na dwa metry o szerokich barach”. –– Chciałabym zobaczyć dwa metry mające szerokie bary. ;-)

A gdyby postawić przecinek: Rosłego rycerza, wysokiego na dwa metry, z szerokimi barami.

 

„Z takimi można był iść w bój wiedząc, że w chwili nieuwagi nie wbije ci sztyletu w plecy”. –– W plecy, to w chwili nieuwagi; kiedy uważali, wbijali sztylet prosto w serce. ;-)

Ponadto literówki.

 

„Zadanie zaś proste Wyeliminować”. –– Czym czasownik zasłużył sobie na napisanie go wielka literą? ;-)

 

„Ferylos uśmiechnął się pobłażliwie jakby mając styczność z nadpobudliwym dzieckiem” –– Ferylos uśmiechnął się pobłażliwie jakby miał styczność z nadpobudliwym dzieckiem.

Brak kropki na końcu zdania.

 

„Dość – przerwał Andarys nim mogło dojść do jakiegoś ostrzejszego sporu”. –– Dość – przerwał Andarys, nim mogłoby dojść do jakiegoś ostrzejszego sporu.

„Nasi chłopcy więcej mają doczynienia z burdelami niż z bronią”. –– Nasi chłopcy częściej mają do czynienia z burdelami, niż z bronią.

 

„Zastanawiając się nad tymi słowami miały w istocie sens”. –– Kim są ONE z sensem, zastanawiające się nad słowami? ;-)

 

„W jaki sposób byle Dziki mógł w tak krótkim okresie czasu poderwać dziesięć obozów?” –– Poderwać i zapewne zbałamucić. ;-)

Okres czasu jest masłem maślanym. Zdanie winno brzmieć: W jaki sposób byle Dziki mógł, w tak krótkim okresie, zmobilizować/zmotywować dziesięć obozów? Lub: W jaki sposób byle Dziki mógł, w tak krótkim czasie, zmobilizować/zmotywować dziesięć obozów?

 

„Twoje zadanie to walka na polu bitwy i dowodzenia armią”. –– Literówka.

 

„Jestem przekonany, panie – odpowiedział śmiele Relan”. –– Literówka.

 

„Czyich? – mówił coraz szybciej i trudniej”. –– Czyich? – mówił coraz szybciej i z większym trudem.

 

„Otworzył szeroko oczy łapiąc chciwie powietrze w płuca jakby wynurzając się spod wody”. –– Oczami łapał powietrze do płuc? ;-)

 

„Ktokolwiek za tym stoi…jest niezwykle potężny”. –– Brak spacji po wielokropku.

 

„Wbijał nieustępliwe spojrzenie swych złotych oczu w Namyrusa jak małe igiełki”. –– Dlaczego Namyrus jest jak małe igiełki? ;-)

 

„Dość…osobliwe uczucie”. –– Brak spacji po wielokropku.

 

„Myśląc nad tym nie w sposób było dostrzec pewnej ironii”. –– Zbędne w.

 

„Plecy naznaczone dziesiątkami szram po batogu piekły go na słońcu”. –– Jakim sposobem plecy znalazły się na słońcu? ;-)

Może: Plecy, naznaczone dziesiątkami szram po batogu, wystawione na słońce, piekły go.

 

„Ul-Ank napiął wszystkie swoje mięśnie widząc…” –– Czy Ul-Ank mógł napinać także cudze mięśnie? ;-)

 

„Ich spojrzenie paliło gorzej niż bożka ludzi”. –– Nie mam pojęcia, co Autor chciał powiedzieć w tym zdaniu.

 

„Mimo to będę grał w ich grę, choć najchętniej poszedłbym już na ich stolicę”. –– Powtórzenie.

 

„Będę potrzebował złota – rzekł odwracając wzrok od złotych oczu…” –– Powtórzenie.


„Słońce, dogłosy, świat, wszystko to powróciło…” –– Literówka.

 

„Wyjmując klingę z pochwy ostrze błysnęło szkarłatem”. –– Czy ostrze wyjmowało z pochwy klingę, ciskają przy tym szkarłatne błyski? ;-)

 

„Trolle ciągnęły wozy z zapasami, a reszta na piechotę zmierzała w wyznaczonym kierunku”. ––  Rozumiem, że pozostałe wozy, te, na których nie było zapasów, szły sobie na piechotę? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka