- Opowiadanie: daszer - Strach 2.0 - ulepszona wersja

Strach 2.0 - ulepszona wersja

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Strach 2.0 - ulepszona wersja

Czwartek

 

Dzisiaj stało się coś nieistotnego, niby nic takiego, ot mała dziewczynka wypatrzyła sobie lalkę i uprosiła mamę, żeby ją jej kupiła. Ale jednak to nie jest nic takiego ważnego, tak mi się przynajmniej wydaje. Nie wiem dlaczego tak mi się wydaje, ale się dowiem.

 

Po południu poszliśmy do sklepu z używanymi rzeczami. Mama chciała kupić jakiś dywan, firankę czy… coś podobnego. Nieważne, i tak nic takiego nie kupiła; nie znalazła czegoś co by się jej spodobało. Ja tak samo, poza tym nie liczyłem na to. Poszedłem tylko dlatego, żeby mama przestała narzekać, że ciągle siedzę przed komputerem i nie wystawiam nosa z domu, a w końcu są wakacje.

 

Co innego Julia, moja siostra. Znalazła jakąś lalkę, co dziwne nie jakąś zwykłą, jakimi zwykle bawią się małe dziewczynki i jakich ma już pełno, tylko stracha na wróble i od razu pobiegła do mamy wołając:

 

– Mamo, mamo, kup mi tę lalkę!

 

– Ale nie biegaj i nie krzycz – skarciła ją.

 

– Dobrze. Ale kupisz mi ją?

 

– Najpierw ją pokaż.

 

– Proszę. Prawda, że ładna? To strach na wróble. Nazwę go Strach. – Wszystko to powiedziała na jednym wydechu. Ze złożonymi dłońmi, jak do modlitwy, błagalnym wzrokiem patrzyła na mamę, jakby usiłowała wpłynąć na jej decyzję.

 

Mama wzięła do ręki tę lalkę i obejrzała ją.

 

Tak jak Julia powiedziała był to strach na wróble. Koszula i spodnie lniane przewiązane sznurkiem w pasie; na koszuli była narysowana, naklejona czy wyszyta dynia. Na głowie kapelusz, pewnie słomiany. Na twarzy oczy i uśmiechnięte usta, prawie od ucha do ucha, wyszyte były czarną nicią; oczy wyszyte jako iksiki, a usta – jedna kreska z iksikami na końcach. I do tego cienka i drobna słoma, którą był wypchany tu i ówdzie wystawała z niego.

 

Coś w tej lalce mi się nie spodobało, nie wiem co, ale na pewno ma to jakiś związek z tymi oczami i… z tym uśmiechem. Mama chyba też to coś wyczuła, bo jakaś nieswoja.

 

A Julia? Była wesoła i radosna. Z jej oczu dosłownie tryskały fontanny iskier radości i wesołości. Z trudem się powstrzymywała, żeby nie podskakiwać z podniecenia.

 

Chyba to ostatecznie przekonało mamę, że mimo swojego niepokoju, powiedziała:

 

– Dobrze, kupię ci tę lalkę.

 

– Dzięki, mamo – krzyknęła Julia, porwała lalkę i pobiegła z nią dookoła sklepu.

 

– Ale nie krzycz i nie biegaj. Chodź tutaj. Trzeba za nią zapłacić, daj mi ją.

 

– Ale dlaczego mam nie biegać i nie krzyczeć?

 

– Bo tak trzeba. Chodź tutaj. – Siostra pokornie do niej podeszła i oddała lalkę.

 

Po zapłaceniu oddała ją Julii z powrotem, mówiąc:

 

– Teraz możesz ją zatrzymać, jest twoja.

 

– Nareszcie – powiedziała takim głosem, jakby pretensje, że tak długo to trwało, i odeszła do wyjścia sklepu, przyciskając Stracha do piersi. Mama patrzyła za nią z wciąż obecnym na jej twarzy lekkim i nieokreślonym niepokojem. Moja twarz pewnie wyglądała tak samo.

 

Nie powiedziałem im o swoich obawach, bo byłem przekonany, że nie potraktują mnie poważnie. Mamę bym tylko jeszcze bardziej niepotrzebnie zaniepokoił, a to by i tak nic nie dało. I tak by kupiła, widząc radość swojej córki. Dlaczego miałaby jej nie kupować? Przecież to tylko lalka stracha na wróbla.

 

No, właśnie tylko lalka, ale coś mi w niej dawało spokoju. Nie chciałem tego nazywać strachem, wolałem, i nadal wolę, także przed samym sobą, określenie niepokój. Nie był określony, bo nie był przed czymś określonym. Ja nie bałem się tej lalki jako takiej, bałem się czegoś, co jest w jej wnętrzu. Bałem się, że to coś może zechcieć wyjść na zewnątrz. I niestety miałem rację.

 

Nie rozumiałem jeszcze jednego: czemu Julia nie czuję, że jest z nią coś nie tak. Była zadowolona, szczęśliwa. Wszędzie z nią chodziła i mówiła, że będzie z nią spała.

 

Piątek

 

Przez otwarte okno w moim pokoju słyszałem jak mama wróciła z zakupów i zawołała do niej sąsiadka zza płotu, pani Nowakowa.

 

– Słyszała pani, że ktoś podobno strasz u Kowalskich?

 

– Nie, a pierwsze słyszę. Co się stało?

 

– Ktoś wystraszył ich psa.

 

– Naprawdę? Ktoś zadał sobie trud tylko po to, żeby wystraszyć psa?

 

– Dziwne, prawda? Kowalska mówiła, że wieczorem zamknęła go w kojcu, a około drugiej w nocy obudziło zajadłe szczekanie i warczenie psa. Podeszła do okna, żeby sprawdzić co go tak zdenerwowało. Zobaczyła, że przy kojcu ktoś stoi, miała wrażenie, że jest wzrostu dziecka i w ręce coś trzyma. Jej pies zaczął skomleć i jęczeć z podkulonym ogonem i uciekł do budy. Chciała tego kogoś przegonić, otworzyła okno, ale kiedy wystawiła głowę, już go nie było. Zeszła na dół z latarką, pies wyglądał żałośnie, był śmiertelnie przerażony. Zrobiło się jej go żal i wzięła go do domu.

 

– I tyle? Nic więcej się nie stało? Tylko wystraszony pies?

 

– Tak, ale on był naprawdę przerażony i nadal jest. Widziała, go.

 

– Rozumiem. Ale nadal nie mogę zrozumieć kto i dlaczego zadał sobie tyle trudu, żeby wystraszyć psa.

 

– Też mnie to dziwi.

 

Sobota

 

Robiło się to chore. Nie po prostu dziwne, tylko chore.

 

Od początku takie było, ale było coraz gorzej.

 

Sadzała go na krześle przy stole, żeby jadł z nami. Stawiała przed nim talerz z jedzeniem, które ona sama dla niego robiła. Jakieś coś z liści, trawy, patyków, ziemi i chyba czegoś jeszcze. Nie rozstawała się z nim, nawet na chwilę. Raz się zdarzyło, że zostawiła go gdzieś i wpadła w histerię, kiedy zauważyła jego brak przy sobie. To na pewno nie było normalne. Mówiłem mamie o tym, ale ona powiedziała, że to wina jej wieku i dziecięcej wyobraźni. Ale po oczach widziałem, że to nieprawda, że myśli inaczej. Bała się coraz bardziej, starała się to ukrywać, ale jej to nie wychodziło z powodu zdenerwowania, które cały czas zwiększało się razem z niepokojem. Coś z tym trzeba było zrobić. Nie wiedziałem tylko jeszcze co. Myślałem, że albo coś zrobię albo zwariuję. Szkoda, że taty nie było z nami, on by coś wymyślił, ale niestety musiał wyjechać gdzieś służbowo.

 

Poprzedniej nocy ktoś nastraszył psa Kowalskich, a tej ktoś wystraszył panią Kowalską. Z tego co udało mi się usłyszeć, choć część to mogą być plotki, pan Kowalski usłyszał jej krzyk z kuchni i znalazł ją leżącą przed zlewem z przerażeniem wypisanym na twarzy. Była martwa, zmarła na zawał serca. Zmarła ze strachu. To chyba jest w tym najbardziej przerażające.

 

Nie wiem jak, ale chyba to wszystko ma ze sobą jakiś związek. Muszę dowiedzieć się czegoś więcej. Ale nie mogę zapytać sąsiada wprost, bo może jeszcze zacząć coś podejrzewać i zadawać pytania, jakich wolę uniknąć.

 

Niedziela

 

Pogrzeb pani Kowalskiej wyznaczyli na Środę. Poza tym nic się nie działo. Nie udało mi się niczego nowego dowiedzieć. Całe miasto huczało od plotek, ale jak to bywa z plotkami w większości były wyssane z palca i żadnej nie można było wierzyć. Na pogrzeb poszliśmy jako sąsiedzi. Wiedziałem, że będę musiał trzymać się blisko pana Kowalskiego, w nadziei, że będzie rozmawiał z kimś o śmierci żony i w ten sposób dowiedzieć się czegoś więcej. W żadnym razie nie zamierzałem zadwać mu pytań.

 

Poniedziałek

 

Podsłuchałem rozmowę pana Kowalskiego z jakimś gościem. Mówił, że obudził go przerażający krzyk, wtedy zauważył, że żony nie ma obok niego w łóżku, zbiegł na dół, a ona leżała martwa przed zlewem, obrócona do drzwi, które były otwarte. Przed drzwiami były ziemiste ślady małych butów. Tylko jedna para, zwrócona do środka. Według sekcji zmarła na zawał serca spowodowany stresem – czytaj strachem. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Jej twarz wyrażała śmiertelne przerażenie: oczy wytrzeszczone, jakby chciały wyskoczyć z oczodołów, usta szeroko otwarte, wszystkie mięśnie napięte. Żadnych śladów kogoś innego na ciele. Jedyny trop to te ziemiste ślady stóp małych butów. Policja próbuje coś ustalić na tej podstawie, ale na razie bezskutecznie – i się nie dziwię, kto by się czegoś takiego spodziewał, ale może teraz im się uda, jak któryś z nich będzie miał szczęście – albo nieszczęście – zobaczyć co się dzieje. Ale o tym za chwilę…

 

A ja… ja miałem podejrzenie, ale miałem nadzieję, żeby to nie było to. W głowie krążyły różne myśli, jedna goniła drugą, ale wszystkie krążyły wokół tej samej osoby.

 

Oby to nie było to, co myślę. Oby to nie było ona. Ale niby dlaczego miałby to robić? Chyba że ma to jakiś związek z tą lalką… Ale niby jak? Eee, nieważne.

 

I tak w kółko.

 

W całej sprawie liczą się trzy fakty: po pierwsze: wszystko zaczęło się kiedy mama kupiła jej tą lalkę, stracha na wróble, po drugie: jej oddanie dla tej lalki – dla niej gotowa była w stanie zrobić wszystko, po trzecie: mnie to przerażało, mama udawała, że tego nie widzi albo naprawdę nie widziała w tym nic dziwnego i podejrzliwego. Ale teraz to już bez znaczenia. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce – uznałem, że pora rozwiać wszelkie wątpliwości i podejrzenia. W nocy śledziłem moją siostrę.

 

Noc z Poniedziałku na Wtorek

 

Długo siedziałem na dywanie oparty o łóżko w swoim pokoju czekam, aż coś zacznie się dziać. W ręce trzymałem latarkę, chyba dwa razy sprawdzałem, czy świeci. Miałem też zapasowe baterie.

 

Po długim czasie czekania w końcu coś zaczyna się dziać. Usłyszałem otwierane jakieś drzwi, jakieś kroki.. Ktoś schodził po schodach, otworzył drzwi wejściowe i zamknął. W tym momencie ruszyłem biegiem! Ale cicho i ostrożnie.

 

Biegiem pokonałem schody i stanąłem przed drzwiami. Chwilę stałem i trzymałem dłoń nad klamką, wahając się czy naprawdę chcę to zrobić i przekonać się czy Julia jest winna. Nacisnąłem klamkę i lekko uchyliłem drzwi. Ostrożnie wystawiłem głowę, nie wiedząc czego się boję, przecież to tylko moja siostra, mała dziewczynka, i jej lalka. Tak przynajmniej usiłowałem sobie wmówić. Rozejrzałem się i nigdzie ich nie zobaczyłem. Hej, gdzie oni są?, mruknąłem do siebie. Wyszedłem z domu i ostrożnie zamknąłem drzwi za sobą. Wystawiłem głowę za róg i spojrzałem w stronę furtki i ulicy. Tam także ich nie było. Stanąłem parę kroków za rogiem w świetle latarni ulicznej i spojrzałem w prawo i w lewo i wtedy ich nie zobaczyłem. Szła od strony płoty po trawie między drzewami u sąsiadów, Kowalskich. W uniesionej prawej coś trzymała.

 

Teraz chce jego załatwić. Ona nie wystarczyła? To mało? A może chce usunąć świadka?, pomyślałem ze strachem.

 

Prawie doszła do rogu domu, a ja ciągle stałem w miejscu. Uświadomienie sobie tego faktu pozwoliło mi się ruszyć. Dopadłem do furki – stojąc w świetle latarni łatwo mogłem zwrócić na siebie uwagi rodziców lub sąsiadów, którzy mogliby przypadkiem stanąć w oknie, albo siostry, a tego naprawdę wolałem uniknąć – ostrożnie ją otworzyłem, żeby nie zaskrzypiała, równie ostrożnie zamknąłem ją za sobą i pobiegłem do furtki Kowalskich. Stanąłem przed nią i patrzyłem jak idzie do drzwi jakiś ciemny niewyraźny kształt, którym musiała być Julia z prawą ręką uniesioną do góry i trzymającą coś w niej, puka do nich, najpierw słabo, potem coraz mocniej, głośniej i natarczywiej aż ktoś je otworzył. Światło zalało schody, połowę chodnika i trawnik, ale mi było trudniej widzieć siostrę. Stała się tylko zamazanym czarnym kształtem. W otwartych drzwiach ktoś stanął – po sylwetce rozpoznałem pana Kowalskiego. Od razu wrzasnął przeraźliwie, po czym upadł, a mnie dobiegł przerażający śmiech, śmiech czegoś złego i zadowolonego, szczęśliwego. Jednego byłem pewien: głos, który się śmiał, nie należał do Julii.

 

Kiedy sąsiad upadł, mogłem przyjrzeć się kształtowi, który trzymała w uniesionej prawej ręce, choć przeczuwałem co to jest, ale nie chciałem dopuścić tej myśli do mojej świadomości. Nie było wątpliwości: to był Strach.

 

Przez głowę przetaczały się mi się szalonym galopem myśli: Dlaczego to robi? Po co jej ta lalka? Czy coś każe jej to robić? Chyba że… – pojawiła się niewyobrażalna myśli i natychmiast starałem się odegnać, jako absurdalną, ale wracała. – Nie… nie, to niemożliwe… A jeżeli jednak? Nawet jeżeli to po co ona to robi?

 

Julia się odwróciła, a ja poczułem na sobie jej wzrok, jej, znaczy się lalki. Nie widziałem jej oczu z powodu ciemności, ale wiedziałem, że na mnie patrzy. Czułem na sobie jej wzrok. Miałem też niejasne poczucie, że oczy mojej siostry są nieobecne, martwe, jakby… to ona była lalką, marionetką, kukiełką poruszaną za pomocą sznurków.

 

Zdrętwiałem ze strachu na ten widok.

 

Zrobiła pierwszy krok, a ja odzyskałem władzę w nogach i pognałem do domu.

 

Dotarłem do naszej furtki, położyłem dłoń na klamce i spojrzałem na drzwi. Nie wiem jak ona to zrobiła, ale stała w otwartych drzwiach, ledwo było ją widać, bo nie zaświeciła światła. Oczy lalki wwiercały się we mnie i usłyszałem jej głos:

 

– Strach jest głodny i ty mnie nie powstrzymasz! – krzyknęła strasznym, ponurym i oschłym głosem. – Kiedyś na ciebie też przyjdzie kolej, teraz pójdę po twoją mamę, już dość nacierpiała ze strachu, nie sądzisz? – I roześmiała się, to był najstraszniejszy śmiech, jaki kiedykolwiek słyszałem. Zamknęła drzwi, a ja stałem z ręką na klamce furtki i nie wiedziałem co robić, nawet nie mogłem się ruszyć.

 

Nagle jakiś samochód skręcił na nasz podjazd. W kierowcy rozpoznałem tatę. Podbiegłem do niego i bełkocząc, plecąc słowa pozbawione ładu i składu, próbowałem powiedzieć mu o wszystkim, co się stało. On wyszedł z samochodu, potrząsnął mną i doprowadził do stanu, w którym mogłem normalnie mówić.

 

– Uspokój się, uspokój i spokojnie mów o co chodzi i dlaczego jesteś teraz tutaj w samej piżamie?

 

– A ty dlaczego przyjechałeś wcześniej? – zadałem pytanie, wydawało mi się, że bez związku z sytuację, ale pozwalające zyskać na czasie i dać mojemu umysłowi więcej czasu do namysłu, jak to wyjaśnić.

 

– Zwolniłem się, bo mama dzwoniła i mówiła, że martwi się o Julię. Nie chciała nic dokładnie wyjaśnić, powtarzała jedynie, że muszę jak najszybciej przyjechać, więc tak zrobiłem. A teraz mów, co się tutaj dzieje.

 

– Mama kupiła Julii lalkę, stracha na wróble. Julia nazwała go Strach, a ona, ta lalka zmusiła Julię do straszenia sąsiadów.

 

– Nie pleć bzdur.

 

– Śmiertelnie wystraszyła psa Kowalskich, pani Kowalska zmarła na zawał serca…

 

– To wiem, mama mówiła.

 

– A przed sam widziałem, jak wystraszyła pana Kowalskiego, a teraz poszła do mamy.

 

– Naprawdę? Nie żartujesz? – Pod maską pewnego siebie, nie wierzącego w takie bzdury na twarzy taty widziałem także niepokój i coś jakby strach. – Julia to robi?

 

– Nie, nie ona. To ta lalka. Ona zmusza Julię, żeby ją nosiła i to ona… dowodzi. Ona… chyba żywi się strachem. Tak mi się wydaje – zakończyłem prawie szeptem.

 

Tata otworzył usta jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie usłyszeliśmy krzyk. Obejrzeliśmy się. W pokoju na piętrze świeciło się światło. W sypialni rodziców.

 

– Mama – powiedziałem i pobiegłem do domu, tata za mną.

 

Na piętrze, przed zamkniętymi drzwiami sypialni rodziców, znalazłem leżącą siostrę.

 

– Julia, ty żyjesz? Obudź się – mówiłem, klęcząc nad nią i bojąc się ją dotknąć.

 

– Nie tak to się robi – tata mnie odsunął i potrząsnął Julią parę razy.

 

Otworzyła oczy.

 

– Tata?

 

– Tak, to ja. Powiedz, co się stało.

 

– Strach… ta lalka… wystraszyła psa sąsiadów, państwa Kowalskich, potem ich a teraz wystraszył mamę.

 

– Jak to się stało?

 

– Nie wiem, nie pamiętam… Wydaje mi się, że za każdym razem przy tym byłam, ale… nic nie pamiętam… Ostatnie, co sobie przypominam, to jak stanęłam przed drzwiami, mama je otworzyła i… krzyknęła i upadła, a Strach się na nią rzucił i… drzwi się zamknęły – Julia zamknęła oczy i chyba zasnęła albo zemdlała.

 

– To możliwe? – tata spytał mnie. – I co to za Strach?

 

– Już ci mówiłem. Ten Strach to ta lalka, tak ją nazwała… i ja jej wierzę.

 

– Tak, mówiłeś. Czyli, że teraz… co on robi mamie?

 

– Nie jestem pewien, ale chyba żywi się jej strachem, a tego dużo u niej było ostatnio.

 

Tata jednym, szybkim, płynnym ruchem wstał, otworzył drzwi i wpadł do pokoju. I zamarł w bezruchu w pozie, dość dziwnej i śmiesznej, gdyby nie okoliczności. Ze swojego miejsca zobaczyłem obok jego nóg i między nimi jak Strach klęczy na mamie, pochyla się nad jej twarzą i tak jakby coś z niej wysysał. Po chwili tata rzucił się na Stracha, ten zdążył uskoczyć, wskoczył na parapet i przecisnął się przez uchylone okno. Tata zaklął pod nosem. Dotknął nadgarstka mamy.

 

– Żyje. Pilnuj ich – zwrócił się do mnie. – Zadzwoń po pogotowie, numer jest na lodówce. Podaj im adres i powiedz, że… – zawahał się, patrząc na mamę – powiedz, że mama zasłabła i leży na podłodze, nie ma innego dorosłego. Powiedz też, że Julia słabo się czuje. Ja spróbuje znaleźć tą lalkę i… jakoś ją zniszczyć. Lepiej nie mów im, co tu się naprawdę stało i gdzie ja jestem.

 

– Tato – odezwałem się, kiedy mijał drzwi – chcę iść z tobą. Chcę pomóc.

 

– Nie. Pomożesz mi, jak zostaniesz tutaj i ich przypilnujesz.

 

I pognał na dół. Usłyszeliśmy jak włącza się samochód. Tata zaklął głośno i przyspieszył. Trzasnęły drzwi wejściowe. Samochód ruszył, uderzył w coś i zatrzymał się. Rozległ się ten sam, co wcześniej, przerażający śmiech. Julia wzdrygnęła się, przytuliła do moich nóg, ale nie otworzyła oczu. Samochód ruszył tym razem pewniej i pojechał. Myślę, że za pierwszym razem to Strach próbował jeździć, a jak mu nie wyszło, to uciekł na piechotę czy jak on umie, a tata za nim samochodem. Ciągle nie rozumiem, jak Julia przeskoczyła dwa razy płot, i jak to możliwe, że szybciej ode mnie wróciła od sąsiadów.

 

Tak jak tata mi kazał zadzwoniłem na pogotowie, wszystko im powiedziałem.

 

Postanowiłem wszystko spisać w moim pamiętniku, żeby był jakiś ślad po nas, gdyby coś się nam stało i by ktoś kiedyś mógł to przeczytać i dowiedzieć się o tym. Ale to tylko ostateczność. Jeśli przyjedzie pogotowie, to nie odważę się im go pokazać.

 

Teraz siedzę na łóżku w sypialni rodziców z podkulonymi nogami. Mama leży na podłodze, chciałem ją położyć na łóżku, ale nie udało mi się jej podnieść. Z Julią mi się udało, leży obok mnie.

 

Nadal czekam na pogotowie, minęło już pół godziny od mojego telefonu. Taty też nie ma. Nikt nie dzwoni, na zewnątrz nic się nie dzieje, samochody nie jeżdżą, ptaki nie śpiewają. Cisza. Na wschodzie jaśnieje niebo.

 

Nie mogę się doczekać, aż ktoś tutaj przyjedzie, pogotowie albo tata, ktokolwiek, ale boję się, że to może być Strach.

 

Julia, moja siostra, ma 7 lat. Mama na imię ma Jolanta, tata Mateusz i nie wiem ile mają lat. Ja mam 11 lat, na imię Michał i boję się.

 

Mam nadzieję, że, jeśli my nie będziemy mogli opowiedzieć tej historii, to ktoś kiedyś znajdzie ten pamiętnik i chociaż tyle z nas zostanie.

 

Boję się tylko jednego. Że może wrócić Strach.

Koniec

Komentarze

Od samego początku Twojego opowiadania występuje cała plejada wszystkich, dosłownie wszystkich możliwych błędów. Od powtórzeń, a skończywszy na zaimkach. Dialogi --- sztywne i suche. Nie wiem co napisać. To co wstawiłeś nie da sie w ogóle czytać. Masakra i koszmar w jednym. Ale próbuj, kiedyś Ci się uda... :) Pzdr.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Drogi Autorze. Pierwsze wersje "Ognicha" i "Stracha" zamieściłeś niemal rok temu. Znacznych ulepszeń, jak zaznaczyłeś w tytułach, niestety nie można się dopatrzyć... Dlaczego?   

Co do samych tekstów --- "Stracha" uważam za lepszy. Pamiętnik jedenastolatka, zestresowanego sytuacją, może mieć taką formę i treść. "Ognicho" to, wybacz, porażka.

Przerażony pies mnie rozwalił:). Da się przeczytać, ale zaimkoza bardzo zaawansowana. Poza tym w tekście często widać nieporadność Autora, przez co konstrukcje zdań są niedopracowane. Słabo to wygląda, niestety.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Żeby nie powtarzać --- podpisuję się pod słowami Kolegi mkmorgotha.

Nowa Fantastyka