- Opowiadanie: darkenner - Czasem świrują

Czasem świrują

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czasem świrują

I

 

Wiedziałem, że nie zdążę, a mimo to biegłem. Biegłem tak szybko, na ile pozwalały mi nogi.

Szczelina między drzwiami windy chudła w oczach z sekundy na sekundę, i gdy byłem już o krok od celu, drzwi stuknęły o siebie, pozwalając windzie zjechać beze mnie.

Zdyszany i zrezygnowany, z kartonem pełnym osobistych rzeczy pod pachą i zmiętym wypowiedzeniem w kieszeni, skierowałem się w stronę schodów. Kiedy dotarłem na sam dół, z wrażeniem, że nogi wchodzą mi do tyłka, natknąłem się na tłum okupujący wejście do windy.

Zbliżyłem się…

 

*

 

Leżał w kałuży szkarłatu, pełnej dogorywających bitów. Właśnie te ledwie dychające cyferki pierwsze rzuciły mi się w oczy. Potem dojrzałem błyszczący palec tonący w gęstej czerwonej plamie. Skakały po nim iskry. Dopiero na końcu, gdy objąłem spojrzeniem całego mechana, moje oczy wpadły na wystający z jego ust liść. Bladozielony listek, na którym idealnie odznaczała się pajęczynka żyłek.

Mechan patrzył przed siebie mechanicznym spojrzeniem, jak zawsze, tyle że teraz już żaden obraz nie wędrował jego przewodami. Oparty o ścianę windy, z lekko przekrzywioną głową, czekał na Śmieciarza.

Śmieciarz… Ta łajza ma cholernie plugawą robotę.

Wtem na czole mechana pojawiła się wąska kreska. Po chwili wysunęła się z niej cienka tacka z płytką drukowaną pokrytą drobnymi kabelkami. Między przewodami błyszczał procesor z niewielkim ekranem, na którym migał napis ERROR.

– Odsunąć się, kierwa! Jazda!

Razem z resztą ciekawskich, jak na komendę spojrzeliśmy za siebie. Niski mężczyzna z e-papierosem w kąciku ust spoglądał na nas, bawiąc się trzonkiem miotły.

– Robotę mam, nie widać, kierwa?! Już, won stąd! – wrzeszczał, plując żółtawą śliną.

Tłum rozstąpił się. Śmieciarz ruszył do windy, pociągając nosem i głośno połykając to, co wciągnął. Wlokąc miotłę za sobą, wsunął się do windy i otaksował wzrokiem „zmarłego”. Zerwał z głowy poplamioną czapkę i cisnął nią o tors mechana.

– To nie do pomyślenia! – Odwrócił się w naszą stronę. – Won, powiedziałem! Robotę mam, nie widać?!

Pięścią uderzył w klawiaturę wewnątrz windy. Drzwi zaczęły się zasuwać. Ciekawscy rozeszli się jak gdyby nigdy nic. Ja natomiast ciągle wpatrywałem się w szczelinę między drzwiami. Zanim zupełnie zniknęła, udało mi się zobaczyć, jak Śmieciarz pochyla się nad mechanem i delikatnie przyciska guzik pod jego dolną szczęką; ta natychmiast opadła, ukazując spoczywający na metalowym języku kwiat z osobliwie wygiętą łodygą.

Potem winda się zamknęła.

 

*

 

Wyszedłem na parking. Dotarłem do swojego samochodu, rzuciłem karton na siedzenie pasażera i usadowiłem się na fotelu kierowcy. Wówczas uprzytomniłem sobie, że już raczej nie wrócę do tego miejsca, do Korporacji. Zostałem zwolniony, wywalony na zbity pysk. Nikt nawet nie raczył poinformować mnie dlaczego; dawniej taki ruch byłby niedozwolony, ale odkąd rządzi Korporacja, to ona ustala zasady.

Dotarło do mnie, że ostatnim wspomnieniem z miejsca ex-pracy będzie widok zniszczonego mechana i tej dziwnej roślinki.

Zamiast ruszyć do domu, siedziałem za kierownicą i rozmyślałem. Nagle z zadumy wyrwało mnie pukanie w szybę. Jakież było moje zdumienie, gdy obok samochodu zobaczyłem Śmieciarza.

A Śmieciarz, jeśli spotykałeś go bez konkretnej przyczyny, zazwyczaj oznaczał kłopoty.

– Tak? – spytałem, opuszczając szybę.

– Słuchaj, mamy do pogadania – powiedział i splunął siarczyście pod koła wozu.

– O co cho…

– Wysiadaj, bo, kierwa, nie będem powtarzał. Nasrałeś, to teraz to zeżresz. – Przyglądałem mu się chwilę, lecz jego oczy wyraźnie dawały do zrozumienia, że nie żartuje. – No JUŻ! Bo zaraz ci pomogem, a ze mną paru innych!

Wskazał na czterech osiłków sterczących przy budynku Korporacji, polerujących swoje motory. Raz po raz zerkali w naszą stronę i chyba nawet się uśmiechali.

Postanowiłem nie dyskutować i wolno otworzyłem drzwi. Śmieciarz odsunął się, ale gdy tylko wysiadłem, złapał za miotłę, do tej pory opartą o sąsiedni samochód, i dźgnął mnie trzonkiem w plecy.

– Jeden fałszywy ruch i odstrzelę ci dupsko.

Zerknąłem do tyłu. Śmieciarz celował we mnie z miotły, trzymając ją jak najprawdziwszy karabin; ostatkiem sił powstrzymałem się od śmiechu. Wtedy z trzonka poleciały iskry.

Mina mi zrzedła.

– Ruszaj się!

 

*

 

Poprowadził mnie do niewielkiej budki przy szlabanie parkingowym. W środku czekał na nas stróż w poszarpanym uniformie. Kiedy mówił, widać było jedynie drgające ruchy krzaczastego wąsa:

– Ostrożnie tam, bo mechaniczni się wkurzają… Zresztą, sam wiesz, Ottonie, jak to z nimi jest.

– Tia, bez obaw, poradzimy sobie. – odparł Śmieciarz.

Stróż podniósł klapę w podłodze i wskazał zardzewiałą drabinkę.

– Złaź – powiedział Otton.

– Nie! – zaoponowałem.

– Bo cię…

– Już tu nie pracuję, niby dlaczego mam wysłuchiwać jakiegoś cie…

Śmieciarz i stróż chwycili mnie pod ramiona i bez pardonu wrzucili w ciemność, w której nikła drabinka. Uderzyłem w ziemię, łokciem zahaczając o jeden ze szczebli. Z gardła mimowolnie wydobył mi się jęk.

– Następnym razem nie pyskuj! – ostrzegł Śmieciarz, schodząc po drabince. – Dobrze ci radzem.

 

*

 

Otton klasnął dwukrotnie i wokół rozbłysło jasne, drażniące oczy światło. Podniosłem się z ziemi, masując stłuczony łokieć; niemal słyszałem, jak moje plecy wrzeszczą z bólu.

Rozejrzałem się, mrużąc nieco powieki. Znajdowaliśmy się w szerokim tunelu.

– Wsiadamy – zarządził Śmieciarz, miotłą wskazując starego meleksa nieopodal drabinki.

Bez słowa sprzeciwu zająłem miejsce na tylnym siedzeniu. Otton odcharknął porządnie i usadowił się za kierownicą, kładąc miotłę na kolanach. Po chwili sunęliśmy już tunelem z prędkością, jakiej nie spodziewałbym się po meleksie; świetlówki na ścianach zlewały się w jeden długi sznur.

Nagle obok meleksa przemknęła rozpędzona postać. Za nią śpieszyły trzy kolejne. Zerknąłem do przodu, ponad ramieniem Śmieciarza. W naszą stronę zmierzało paręnaście mechanów, wszystkie uzbrojone w przeraźliwie długie maczety.

– Nie wychylaj się! – wrzasnął Otton. – Udawaj, że ich nie widzisz, nie ruszaj się. Chyba że chcesz, żeby rozszarpały ci dupsko, zanim dotrzemy na miejsce. KIEEERRRRWAAA!!!

Jeden z mechanów rzucił maczetą w naszą stronę, trafiając w koło. Śmieciarz stracił panowanie nad meleksem. Rozpędzony pojazd wjechał w grupę mechanicznych, rozbijając ich jak kręgle. Ostatnią przeszkodą była ściana, w którą gruchnęliśmy, roztrzaskując meleks na drobne kawałki.

Jedynie cudem można wyjaśnić, że nie podzieliliśmy losów wózka.

– Biegnij! – podrywając się na nogi, zagrzmiał Śmieciarz.

Nie musiał powtarzać dwa razy. Pomimo przejmującego bólu w plecach, ruszyłem za Ottonem. Wreszcie przed nami wyrósł podłużny portal, w którym iskrzyło się brunatne pole teleportacyjne.

Na widok najnowszego wynalazku Korporacji ucieszyłem się jak mały chłopiec. Zacisnąłem powieki i wskoczyłem do portalu zaraz po Ottonie. Wokół rozniosło się piśnięcie i w okamgnieniu przenieśliśmy się do pogrążonego w półmroku pokoju, gdzie jedynym źródłem światła było podłużne okienko pod sufitem.

 

*

 

– Siedź tu i się nie ruszaj! – rozkazał Śmieciarz.

Jakbym miał jakikolwiek wybór… W pokoju nie było drzwi, jedyną drogą była droga przez portal.

Śmieciarz wystukał na klawiaturze teleportu tajemniczy kod, za sprawą którego pole teleportacyjne zmieniło barwę na nieco jaśniejszą. Wskoczył między iskry i zniknął, zostawiając mnie samego.

O co tutaj chodzi? – zadawałem sobie pytanie. Czego on chce?!

Na powrót Ottona nie czekałem zbyt długo. Śmieciarz pojawił się z powrotem w przeciągu parunastu minut, przyprowadzając ze sobą dość komicznie wyglądającego mężczyznę w kombinezonie palacza i cylindrze na głowie, który w dłoni ściskał plastikową torbę, na pierwszy rzut oka wypełnioną czymś wyjątkowo ciężkim.

Z jarzeniówki nad nami wyprysło oślepiające światło.

– Jak żem mówił, nasrałeś, to teraz to zeżresz – powiedział Śmieciarz.

Wystraszyłem się nie na żarty. Starałem się nie myśleć o tym, do czego zostanę zmuszony.

– Ulissesie, pokaż mu, w co się, kierwa, wpakował.

Ulisses sięgnął do torby i wydobył z niej siną głowę z postrzępioną szyją. Mój żołądek zareagował natychmiastowo, ale udało mi się powstrzymać odruch wymiotny, gdy na czole głowy dostrzegłem wąską linię.

Głowa mechana!

– Poznajesz? – spytał Śmieciarz. – Tak… Widziałem cię dzisiaj, śmieciu, jak gapiłeś się na tę martwą kupę złomu w windzie. Patrzyłeś na swoje dzieło, lubisz być blisko, co?

Nie mogłem wydusić z siebie odpowiedzi, zupełnie mnie zatkało…

– Ulissesie, włącz to, bo ten gnój zaczyna mnie wkurwiać.

Ulisses bez chwili zastanowienia włożył dwa palce w sztuczną szyję. Gmerał przez chwilę, aż wreszcie oczy mechana otworzyły się. Ze źrenic wystrzeliła wiązka światła i zatrzymała się na ścianie. Promień rozszerzał się i rozszerzał, aby w końcu wyświetlić niezwykle wyraźny obraz.

Zobaczyłem swoją twarz, skupioną i oblaną potem. Ewidentnie przy czymś majstrowałem. Problem polegał na tym, że za cholerę nie wiedziałem, przy czym.

Wówczas Śmieciarz wyciągnął z kieszeni znajomą roślinkę. Podszedł do mnie i zamachał mi powyginaną łodygą przed nosem.

– Wraca ci pamięć, chuju? – wrzasnął Otton, opluwając mi twarz. – A może to nie ty wcisnąłeś mu to gówno w usta?!

Nagle dotarło do mnie, w jak wielkich tarapatach się znalazłem.

– Mechaniczni to produkty Korporacji! Korporacja to świętość, a ty na tę świętość podniesłeś renkę!

– To brednie… – rzuciłem.

Gdy dostałem pięścią w skroń, zastanowiłem się nad zmianą zdania.

 

II

 

Śmieciarz wolno przemierzał parking. Nocne niebo nad jego poplamioną czapką skryło się za chmurami i na ziemię spadły pierwsze deszczowe krople.

Mężczyzna wystawił obtłuczoną dłoń z pozdzieranymi knykciami na kojące działanie wody. Przystanął na moment i rozejrzał się po placu, na którym stało już tylko kilka samochodów. Bez problemu odnalazł ten właściwy.

Pogwizdując, podszedł do wozu. Przez przednią szybę dostrzegł karton wypełniony różnymi osobistymi drobiazgami, spoczywający na siedzeniu pasażera. Na przemian zaciskając i rozwierając obolałą pięść, wsunął się do wozu; właściciel, rzecz jasna, nie miał czasu go zamknąć.

Wywrócił karton do góry dnem, wysypując całą zawartość na siedzenie. Skromny korporacyjny dobytek właściciela wozu nie należał do imponujących: parę ołówków i długopisów, lampka, kubek, ramka ze zdjęciem komputera… nic wartościowego. Ale poza tym wszystkim było tam coś jeszcze. Coś, na czym zależało Śmieciarzowi.

Wyszarpnąwszy kwadratową dyskietkę spomiędzy reszty rupieci, Otton uradowany wyskoczył z samochodu; jego oczy błyszczały jak chłopcu, któremu rodzice sprezentowali upragnioną zabawkę.

Opuszczając parking, skinął porozumiewawczo na człowieka w ciemnych okularach, opartego o motor. Ten odpowiedział tym samym i bez słowa skierował się do samochodu, z którego wysiadł Śmieciarz. Majstrował chwilę pod kierownicą. Kiedy wreszcie uruchomił pojazd, silnik zaryczał ostrzegawczo, jakby wyczuł obcą stopę na pedale gazu.

Szlaban parkingowy był podniesiony. Mężczyzna bez problemu wyjechał z placu.

Niebo przecięła błyskawica.

 

*

 

Gdy Ulisses wymierzył mi kolejny cios, zawyłem. Wcześniej jakoś się trzymałem, ale – jak to się mawia – każdy ma swoje granice.

Czułem, że jeszcze chwila i stracę przytomność, odpłynę. Chociaż, może to byłoby dla mnie lepsze?

Kolejne uderzenie. Tym razem w brzuch.

– Masz cholernie twarde kości, kolego – stwierdził Ulisses. – Jak ze stali.

Leżąc pod ścianą, starałem się złapać oddech, ale nie zdążyłem. Rozpędzona pięść znowu wwierciła mi się w żołądek.

– Wystarczy!

Śmieciarz zmaterializował się w portalu. Ruchem dłoni nakazał Ulissesowi odsunąć się ode mnie, sam zaś zbliżył się i przykucnął przy mojej głowie. Chcąc czy nie, spojrzałem mu w twarz, na tyle ohydną, że ucieszyłem się, iż krwiak nad drugim okiem zasłaniał mi nieco pole widzenia.

– Mam to – oznajmił.

Odpowiedziałem milczeniem, a jakże. Byłem pewien, że zdobędzie dyskietkę… w końcu, po którymś z kolei uderzeniu, sam powiedziałem mu o pudle z drobiazgami.

– Nie spodziewałeś się, że ktoś cię wykryje? – powiedział Otton. – Wiesz, że przez to cię zwolnili? Kierwa, jakim trzeba być idiotą… Wpakowałeś renkę w gniazdo os. Mechan na odpowiedzialnej posadzie w Korporacji… chyba nie myślałeś, że to przejdzie? No, ale przyznaję, porzondna z ciebie samoróbka, nieźle udawałeś człowieka. I długo. Nie przewidziałeś tylko jednego… Samoróbkom często odwala. Świrują.

Wtedy w głowie mignął mi obraz… wspomnienie. Wspomnienie, w którym jestem w Przystani mechanów, gdzie jednemu z nich wsuwam do ust tę pieprzoną roślinkę, zdolną do rozsadzenia mechanicznych wnętrzności potężnym impulsem elektrycznym.

Śmieciarz wyjął z kieszeni czarną dyskietkę.

– Tnij – zwrócił się do Ulissesa.

Ulisses jednym ruchem zerwał ze mnie spoconą koszulkę. W jego dłoni pojawił się scyzoryk. Zdrętwiałem.

Ostrze zagłębiło się w mojej klatce piersiowej i rozpłatało ją. Nieopisany ból przebiegł mi po przewodach, ale nie straciłem przytomności. Przeciwnie: nadzwyczaj wyraźnie czułem, jak skomputeryzowana krew potokiem ścieka mi po skórze.

Śmieciarz włożył dyskietkę w podłużny otwór w miejscu, gdzie powinno być serce. Kiedy program z dyskietki zaczął działać, w głowie rozległo mi się szumienie.

Potem obraz zniknął, zabierając ze sobą dźwięki. Nastąpiło formatowanie.

Pamięć ulatywała bit po bicie.

11000101101110110110010101100111011011100110000101101101.

Koniec

Komentarze

moje oczy wpadły na wystający z jego ust liść - a nie lepiej prościej? zauważyłem

Mechan patrzył przed siebie mechanicznym spojrzeniem - nie wiem, jak poprawić, ale brzmi dziwnie

Tia, bez obaw, poradzimy sobie. - odparł Śmieciarz. niepotrzebna kropka po "sobie" 

Biegnij! - podrywając się na nogi, zagrzmiał Śmieciarz. - zagrzmiał Śmieciarz, podrywając się na nogi

We fragmencie powyżej tego zdania jest 4- razy meleks. 

Ulisses sięgnął do torby i wydobył z niej siną głowę z postrzępioną szyją. Mój żołądek zareagował natychmiastowo, ale udało mi się powstrzymać odruch wymiotny, gdy na czole głowy dostrzegłem wąską linię. Głowa mechana!

Ulisses bez chwili zastanowienia włożył dwa palce w sztuczną szyję. Gmerał przez chwilę 

No to teraz tak - podobało mi się. Akcja poprowadzona fajnie, tajemnica ukryta prawie do samego końca,

Nie podobało mi się - trochę zbyt enigmatyczna ta "roślinka". Poświęciłabym więcej miejsca na wyjaśnienie szaleństwa mechana, dlaczego właściwie zniszczył inny automat - przecież byli prawie braćmi. Może chodziło o to, że kiedyś uda mu się zniszczyć wszystkie mechaniczne wytwory ludzi i zostanie on jeden?

Czyli - generalnie na plus, ale zabrakło trochę umotywowania działań mechana. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ciekawe. Pomijając zgrzyty w zdaniach, podobało mi się.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dobre opowiadanie. Taki mini "Impostor".

 

Pozdrawiam

Mastiff

Nien  lubię sci-fi, ale to opowiadanie przeczytałam z przyjemnością.

Lubię sf, noo, więc to opowiadanie również. Super moim zdaniem. Pisz, bo warto.

Pozdrawiam.

Jak ja lubię takie opowiadania, nieźle skomponowane, nieprzegadane, z fajnym pomysłem. Dobrze mi się czytało, nie chciało szukać błędów. Oby tak dalej.

Nowa Fantastyka