- Opowiadanie: tamlin1125 - Dziwny świat fantasmagorie kontynuacja.

Dziwny świat fantasmagorie kontynuacja.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dziwny świat fantasmagorie kontynuacja.

Znów znajdziecie mnóstwo błedów, ale co tam na nich człowiek się uczy. Krytyka wzmacnia ducha, więc liczę na słowa krytyki.

Pierwsze odgłosy, jakie usłyszałem po przebudzeniu, to łańcuchy.[/b] Nie mogłem otworzyć oczu, lub otwierałem, ale utraciłem wzrok… Nie wiem. Boli mnie łeb.

Gdzie jestem? Co się stało… aaa… tak! Przypominam sobie co nieco z ostatniego dnia. Walka, klecha. "Korni nie żyje!" Pomyślałem, "cholernik twardy był, a jednak! Gdzie mój miecz?" próbuję poruszyć rękoma, nie mogę. Coś je trzyma; sznur? Chyba leżę… na pewno leżę. Zmysły mam przytłumione. Nie mogę się skupić… Nie mogę się ruszyć. Wszystko mnie boli. Chcę krzyczeć, lecz… nie mogę. Knebel jakiś, albo… No tak. Salvia… Nieposkładane myśli gonią się po głowie. Odpływam.

 

Uderzenie w twarz. Drugie. Poskutkowało. Jęknąłem cicho. Wyczuwam ruch z lewej strony.

– Starczy. – Słyszę basowy, męski głos. Otwieram oczy. Jest półmrok, ale w końcu widzę. Patrzę tępo w sufit. Nie mam siły by się ruszyć. Ktoś podchodzi do mnie, nie chcę wiedzieć kto to. Boli mnie każdy centymetr ciała… "Żyję, skoro boli to żyję" pomyślałem, jakoś jednak nie ucieszyła mnie ta myśl. Wolałbym umrzeć, tak jak Korni, niźli żyć ze świadomością takiej porażki i głupoty.

– Otworzy Acan ślipia, może już patrzać chyba – Znów ten basowy głos niedaleko mojej głowy. Staram się otworzyć oczy. Widzę tylko mgłę, nic poza tym. Rozmazane postacie krążą dokoła. Jest półmrok.

– Widzi coś? – dziwnie znajomy kobiecy głos odezwał się z oddali.

– Niewiele.

– Może mówić?

– Jeszcze za wcześnie.

– Rozumie co się gada?

– Spytaj go, pani sama, a nie gderaj mi tu. Jam medyk rodowy, nie wróżbita, czy byle znachor – w głosie Basu słychać było zniecierpliwienie i zażenowanie. Śwątewit mnie opuścił… Pradawni Bogowie nie słuchają już mych próśb.

– Zali rozumiesz? – Zapytała mnie. Nie poruszyłem się. – Jak rozumiesz kiwnij głową… – cisza. Kiwnąłem… palcem. Poruszenie.

– O widzę ziela działają bo i w członach czucie wraca.

 

Uwięziony.

 

Noc jak zwykle nieprzespana. Cela zimna i ciemna. Jedyne światło wpada przez szpary w drzwiach. Cisza aż przewierca umysł. Nikt nie krzyczy, nie słychać batów i razów… To nie jest zwykły loch. To nie jest loch w Polsce. Strażnicy gadają w dziwnym języku. Jedynie doktór, Bas go nazwałem gada w ludzkim języku… jak musi… czyli "otwórz usta", "pokaż język", "żryj to". Nic więcej. Łańcuchy wpiły mi się w skórę na amen już, kamienna ława wtopiła w me kości ból, nogi słabe ledwie mnie noszą.

Jest nisko. Nie mogę się wyprostować do końca. Gdzie ja jestem? Przestałem myśleć o tym już… dawno. Nie wiem czy to dzień, czy noc, nie wiem nic.

Ktoś idzie. Pewnie śniadanie.

– Jó napot kívánok. Hogyan alszol? Ma egy finom reggeli. Kása. Silvia kérdezte rólad. Azt fogják mondani, hogy nem panaszkodni. – Cholera nie rozumiem ani słowa.

– Za co mnie tu trzymacie? – Zrywam się z ławy i biegnę do otwartych drzwi. Nagłe szarpnięcie zatrzymuje mnie dwa kroki od strażnika. Padam z impetem nogami do przodu. – Kurwa!!! – wyrwało mi się.

– Oh e pólusok. Csak ők tudják, hogyan kell káromkodni. Ne essen pánikba, ahogy még nem tudom mi tartja itt.

Postawił misę z kaszą na ziemi i cofnął się, zamykając za sobą drzwi.Postawił misę z kaszą na ziemi i cofnął się, zamykając za sobą drzwi. Przeklęty łańcuch zatrzymał mnie, a już dusiłem strażnika w wyobraźni.

Znów to cuchnące onucami żarcie. Trudno. Głód nie wybiera, trza żryć co dają i sił nabierać. Na szczęście opatrunki zdjęli mi już i mogłem się w miarę normalnie poruszać.

Zjadłem szybko to niby-śniadanie, przysiadłem na kamiennej posadzce, oparłem o wilgotną ścianę i składając ręce zacząłem poranną modłę.

 

O Zbruczański Svątewicie,

Ojców naszych tyś Bożycze,

Tyś świadectwem starej Wiary,

Jak te Dęby co tu stały.

 

Kiedy Mieszko wraz z obcemi,

Chciał budować tu świątynie,

Ojce nasze uwierzyli,

Ze tu będą Ciebie czcili.

 

Zapalili czarne znicze,

Odebrali Zercom życie,

Tam gdzie Chramy są kościoły,

Stoją też biskupie dwory.

 

Nim Kościoły zbudowali,

Wołchów, Ojców mordowali,

Swięte Dęby popalili,

Krzyże swoje postawili.

 

Święte Gaje wytrzebione,

Bogi nasze wypędzone,

Wierzyć każą w martwe ciała,

Tak wygląda Sławia cała.

 

Lecz gdy już nadzieja krucha,

Rozum, Serca się nie słucha,

W nurtach rzeki odrodzona,

Wraca Wiara wypędzona.

 

O Zbruczański Swiętowidzie,

Tyś jest znów NASZE Bożyszcze !

Tyś świadectwem Wiary starej !

Tyś nadzieją Sławii całej !

 

 

Nowy duch napełnił moje zorane bliznami ciało. Może i Bogi o mnie zapomnieli, lecz ja o nich nie mogę. Poczułem ból w żołądku.

Zebrało mi się na mdłości. Z oddali usłyszałem stukot kroków. Idą po mnie pewnikiem łotry.

W tym momencie osunąłem się twarzą na śliską i diabelnie zimną posadzkę. Drzwi się otworzyły.

– Pieruńsko skuteczne te Węgierskie zioła. Już śpi.

– Ale kaca mu nie zazdroszczę. – rzekł drugi głos blisko mojej głowy. Usłyszałem szczęk żelastwa i poczułem jak łańcuchy opadają mi z rąk. Poczułem szarpnięcie i wróciłem w otchłań niebytu.

Obudziłem się poza swoją celą, ubrany w moje stare łachmany, ogolony i umyty. Przenieśli mnie do innej celi gdy spałem, większej i mniej cuchnącej, lecz ciemniejszej. Nawet posłanie zrobili i obiad normalny podali. Dawno nie jadłem nic, co by przypominało ludzkie żarło, więc rzuciłem się na posiłek, jak wygłodzony krakowski pies. Po podłodze przebiegł szczur. Wyjątkowo duży i ohydny. "Pierwsze stworzenie, które nie ucieka na mój widok" pomyślałem. Rzuciłem mu trochę jedzenia na podłogę. Podszedł niepewnie i zaczął skubać kawał kluchy. Przyglądałem mu się bez ruchu nie chcąc go spłoszyć. Wilgoć wdziera mi się w łachy. Bezsilność rozdziera. Dławi od środka i wyrywa krzykiem z gardła. Ból ran, choć gojących się wyrywa ze snu, spala od wewnątrz i wypływa lawą goryczy, wraz z potem.

Niemoc wdziera się z każdym haustem przegnitego powietrza, coraz częściej myślę o śmierci. Nie chcę tak żyć.

– Piwa kurwa!!! – wrzeszczę. Dopadają mnie mroczne myśli i wizje. Obrazy jak bełty przebijają mi świadomość, powalają na posadzkę i zwijają w kłębek, wtykając kciuk w usta, powodują bezbronność i ospałość.

Brak mi sił, by z tym walczyć. Na początku stawiałem opór, odganiałem je od siebie, lecz one tylko wzmacniały się mym oporem i tłukły w łeb kamieniem, rozbijały czachę w innym miejscu i wracały, by mnie męczyć i torturować ze zdwojoną siłą. Obrazy tych których zabiłem, odesłałem do piekieł, bądź wypuściłem zeń.

Nie było już tych bełkoczących po inszemu strażników, tylko nasze, Polskie, porządne moczymordy, co to im lepiej w ślipia nie patrzeć. Przychodził też ten doktór, co to mi rany zaszył tak pięknie, że jak mi kto w mordę patrzał to siny się robił i wytrzeszczu oczu dostawał.

Doktorek nie wiedział co mi odpowiedzieć, gdy próbowałem go pytać o Korniego, bądź Salvię. Stwierdzał tylko szorstko, że jest medykiem od najjaśniejszego króla wysłanym a nie gońcem głupiem, a na wszystkie pytania, to nawet sam diaboł nie zna odpowiedzi.

Tak minęło kolejnych kilka tygodni, aż nastał w końcu dzień, w którym zdjęto mi kajdany i wyprowadzono mnie z celi do jakiegoś jasnego i przestronnego pomieszczenia, na końcu którego stał tron.

Nie taki zwykły, królewski, złocony i zdobiony, świadczący o dostojności, chojności i bogactwie panujących, lecz tron do którego nie chce się człekowi podchodzić, który odpychał, odstraszał i przerażał. Wykonano go z ciemnego nieokrzesanego drewna, zdobiono grubymi ćwiekami i łańcuchami, które skuwały go niczym więźnia. Tron, przez który prześwitywał ból jego ofiar i twórców.

Na nim siedziała wysoka i szczupła postać. Miała na sobie grubą tunikę czarną niczym dusza skazana na potępienie i czarną obsydianową koronę wysadzaną srebrnymi kulkami. Oczy miała przymknięte, a spod powiek przebijał delikatny blask. Podszedłem bliżej popychany przez strażników, którzy trzymali się z lekka w tyle.

Postać machnęła w ich stronę dłonią, robiąc znaczący gest, nakazujący wyjście. Patrząc jak ci dwaj, dygając niczym panienki wycofują się z sali, nie mogłem powstrzymać swego śmiechu. Po chwili jednak spoważniałem. Cóż za strach nimi powodował? Odwróciłem się w stronę postaci na tronie. Otworzyła powieki, spod spod których spojrzało na mnie dwoje pięknych, jaskrawo błękitnych oczu bez białek i źrenic. Błękit tak hipnotyzujący iż nie mogłem się mu sprzeciwić, padłem na kolana przed nią, a w głowie pulsowała jedna myśl. Uporczywa jak mucha gnojna, lub komar, myśl wstrętna jak ropucha i groźna niczym roztopy na wiosnę "Padnij psie!". Po raz pierwszy w życiu pokłoniłem się czemuś, co nie było Svantewitem. Zadrżałem i skuliłem się jak bezpański kundel, kopany przez wrednego hycla.

– Witaj Baldurze – rzekła, a jej głos był tak łagodny, miły i delikatny, że ranił uszy i wgryzał się bestialsko w mózg ofiary, znajdującej się w zasięgu wypowiedzianych przezeń słów. Padłem na twarz próbując zatkać uszy i powstrzymać ciało przed pełznięciem w stronę tronu. Postać wstała. Wiłem się i walczyłem ze swym ciałem, próbowałem prostować ręce gdy te podciągały mnie do przodu krzyżować nogi, by nie pchały tułowia po posadzce.

Postać sunęła powoli i uśmiechając się radośnie wyciągała ręce w moją stronę w przyjacielskim powitaniu. Jej tunika zmieniała barwy we wszystkich mrocznych odcieniach znanych ludzkości i Bogom. Jakieś nienazwane cienie przemykały za jej plecami, wtapiały się w nią i ulatywały zeń niczym motyle ciemności nie posiadające swego ciała. Jej rozkazy opadły, odpuściły, odzyskałem władzę nad ciałem, choć czułem, że ona nadal tkwi w mej głowie.

Powróciły obrazy. Tym razem jednak widziałem co działo się z Kornim gdy już padłem na polu bitwy. Ujrzałem jak rozrywają go wilcy i szarpią pomniejsze demony. Była tam też Salvia. Karczmarka, nachyliła się nad nim i coś szepcząc położyła ręce na jego czole. Dziwny cień na chwilę zastygł wokół jej dłoni i wsiąkł w nie. Salvia wstała i podeszła do skraju portalu. Powoli kołysząc sie w tak niemej modlitwy zwiewnym ruchem zrzuciła sukienkę. Obraz rozmazywał się coraz bardziej, lecz widziałem jak lubieżnie dotyka się w okolicach łona. Jak cień z jej dłoni wypływa z niej i wtapia z powrotem.

Z portalu wyszedł wysoki, czarny demon podniósł Salvię w górę i rzucił nią na ziemię. Nie protestowała. Położyła się na plecach i rozłożyła nogi zachęcająco. Potwór żucił się na nią i mocno bez ogródek bezcześcił jej ciało. Cień który wcześniej widziałem próbował wyrwać się z tego błędnego uścisku, bezskutecznie jednak. Został wessany w stronę portalu wraz z innymi duszami, które nieszczęśliwie znalazły się za blisko. Obraz zatrząsł się a nieme wycie przebijało się kolorami do mej świadomości. Stwór zniknął wraz z portalem.

Na pobojowisku została tylko Salvia, na wpółprzytomna, z rozerwanym kroczem, jednak śmiejąca się szyderczo podpęzła do mego ciała i spluwając mi w twarz szeptała coś czyniąc runiczne znaki nad ranami.

Z oddali widziałem jak podjeżdża jakiś zaprzęg i ładują mnie na pakę. Obrazy znikły. Zostałem sam na sam z tą dziwną postacią, która teraz nachyliła się nade mną jak nad zagubionym, bezbronnym dzieckiem. Przytuliła mnie do siebie, a uścisk jej delikatnych ramion wyostrzył mi zmysły. Wskazał drogę zemsty, wskazał ofiarę zemsty. Salvia! Coraz bardziej nienawidziłem tą kobietę, wzdragałem na samą myśl o niej i o tym co mi uczyniła, co uczyniła Bogom.

– Nie miej do niej pretensji druidzie. – usłyszłem cichy głos kobiecy. Ona rzeczywiście czytała moje myśli.

– A do kogo?

– Przyzywaliśmy Cię kilkakroć, lecz twój umysł był zbyt naćpany alkoholem, by usłyszeć wezwanie. To był jedyny sposób by ludzkości dostarczyć twego ścierwa, oczyśscić twoją historię, odrodzić na chwałę Słowian.

 

– Bredzisz Pani! – odparłem.

– Zuchwały jesteś. – uśmiech na jej twarzy zaostrzył się nieznacznie.

– Kim jesteś Pani? – Zapytałem.

– Zwą mnie różnie. Czarownica, Pani Jeziora, Dziewanna, Siwa… Zebrałem resztki sił, odepchnąłem jej dłonie i wstałem. Starając się nie patrzeć w jej oczy skupiłem swój umysł na jednej myśli. "Svantewicie. Svantewicie. Svantewicie." Powtarzałem jak mantrę, by nie mogła odczytać innych myśli, bardziej przyziemnych. Myśli o ucieczce.

 

– To nic nie da. Stąd się nie ucieka. Tu się wraca.

Koniec

Komentarze

"Bredzisz, pani..." -- i kooknąłbym na rymy powyżej :) Jeśli Pani Jeziora, to niech będzie z wielkiej, ale przecinek bym wrzucił.

"Starając się nie patrzeć w jej oczy skupiłem swój umysł na jednej myśli. "Svantewicie. Svantewicie. Svantewicie." -- interpunkcja; generalnie.

"Powtarzałem jak mantrę, by nie mogła odczytać innych myśli, bardziej przyziemnych. Myśli o ucieczce." - Nie domyśliła się? ;)

A jednak... :)

Pozdrawiam. :) Błędy się zdarzają.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

No to znalazłem pierwsze błędy, i to sporo już od pierwszego akapitu!!! Za dużo używasz wielokropków (...). To nie jest mile widziane w literaturze.

 

>> Nowy duch napełnił moje zorane bliznami ciało. Może i Bogi o mnie zapomnieli, lecz ja o nich nie mogę.<< --- Za Chiny nie rozumiem tych zdań, słowa tak. Logika CI padła.


>> Obudziłem się poza swoją celą, ubrany w moje stare łachmany, ogolony i umyty. Przenieśli mnie do innej celi gdy spałem, większej i mniej cuchnącej, lecz ciemniejszej. Nawet posłanie zrobili i obiad normalny podali. Dawno nie jadłem nic, co by przypominało ludzkie żarło, więc rzuciłem się na posiłek, jak wygłodzony krakowski pies.<< --- A oto przykład gdzie nadużywasz zaimków, i innych błędów logicznych: np. Czy można zrobić posłanie?


A sam tekst. Nic specjalnego, kolejny jakich tu jest na pęczki. Tekst o niczym. Ćwicz i czytaj dalej.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

No i po co ta KROPKA w tytule tekstu ? TO DOPIERO BŁĄD !!! Wstyd.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Oj tam oj tam :) mi ta kropka nie przeszkadza :D a co do reszty... hmmmm widzę że nie będę miał za wielu poprawek ;P

Widzisz i nie grzmisz? ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ciężko mi się czytało. Nie wiem czemu.

Możliwe iż przez zastosoawanie nietypowych bohaterów?? :D

Nowa Fantastyka