- Opowiadanie: IpMan - Napięta Struna

Napięta Struna

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Napięta Struna

Toto, chyba nie jesteśmy już w Kansas… – odezwał się z poważną miną Bill, kierowca autokaru, którym jeździłem w każdą trasę koncertową.

 

Spojrzałem na niego lekko zaskoczony, ale gdy nie udało mi się niczego wyczytać z jego tłustej gęby, wybuchłem gromkim śmiechem.

 

– Dobry żart Bill, bardzo dobry. Równie suchy, co Steven Tyler po dragach. A teraz mógłbyś łaskawie wracać za kółko, żeby dowieźć mnie oraz te urocze panie – przy tych słowach spojrzałem wymownie na siedzące obok grouppie – do jakiegoś przytulnego miejsca, gdzie nie będzie tak kurewsko trzęsło?

 

Przez moment wydawało mi się, że ujrzałem na twarzy mojego kierowcy grymas obrzydzenia, który szybko przeistoczył się w minę zbitego psa. No cóż, nikt nie odgadnie, co siedzi we łbie takiego Latynosa. Bill, może i na pierwszy rzut oka wygląda na miłego gościa z Nowego Meksyku, ale już nie raz udowadniał, że niezłe z niego ziółko.

 

Taaa… Pamiętam tę sytuację, jak dziś, gdy na jednym z koncertów grupa lekko podpitych fanów, postanowiła ukraść nasz bus. To było jeszcze przed tym jak wchłonąłem w siebie chłopaków z kapeli, to był zwykły wypadek, który przerodził się w niezwykły. Nie będę się rozwodził nad tym, bo jakoś nie mam nastroju na opowiastki, więc powiem w skrócie. Jechaliśmy w piątkę najnowszym mercedesem Jamesa, grubo dwie stówy na liczniku, my lekko podpici – było zajebiście. Do chwili, aż mieliśmy bliskie spotkanie z drzewem. Ja przeżyłem oni nie, znaczy można tak to nazwać, bo ciał nie znaleziono, a kilka dni później James oznajmił, że siedzi razem z chłopakami w moim ciele i żebym wlał w siebie trochę gorzały, bo go suszy. Do tej pory tego nie rozumiem, ale co mi tam, nie jestem jakiś pieprzonym naukowcem, żeby się nad tym rozwodzić. I tak już zostało, oni siedzą w moim ciele i się dobrze bawią, a ja za to się nie starzeję. Jedyne, co mnie tylko wkurzała, to fakt, że bezemnie, a dokładniej mojego ciała, nawet sobie dupy nie mogą sami podetrzeć, bo jak się oddalą no choćby dziesięć metrów, to zaraz ich jakoś tak dziwnie zgina i się dematerializują, czy jakoś tak.

 

No to wracając do tematu, niedoszli złodzieje mieli pecha, bo w środku akurat spał Bill, zmęczony po całodniowej trasie. Z tego co nam opowiadał, to odruchowo chwycił za swoją maczetę, którą trzymał zawsze gdzieś przy sobie i trochę nastraszył nieproszonych gości, a później poprzecinał im spodnie i wykopał z gołymi dupami na zewnątrz. Podobno spieprzali tak szybko, że zapomnieli o swoich ciuchach. Gdy nie chcieliśmy mu uwierzyć, na dowód wszystkiego pokazał nam porzucone ubrania. Do tej pory żałuje, że mnie przy tym nie było.

 

– Toto, ale ja mówię serio – niespokojny głos kierowcy sprowadził mnie do rzeczywistości. – Sorry, ale w nocy najwidoczniej musiałem przegapić jakiś zjazd albo nawet całe mnóstwo zjazdów.

 

– Nie świruj pawiana stary, przecież znasz Kansas jak własną dupę – przy tych słowach ponownie wyjrzałem przez okno, żeby dokładniej przyjrzeć się okolicy.

 

Nasz bus stał na ubitej drodze, gdzieś po środku wysuszonej jak moje gardło, pustyni, a dookoła był sam piasek i wydmy. Trochę nie bardzo do tematu „Deszczowej piosenki” lecącej w tle. Najwidoczniej los musiał być pozbawiony słuchu albo miał doskonały i postanowił nam trochę dojebać do pieca. No cóż, bywa i tak.

 

– Rzeczywiście, na Kansas mi to nie wygląda, jak na moje oko, trochę za mało tutaj zielonego.

 

– Sam widzisz Toto, że się wjebaliśmy w jakieś gówno. – Dodał skruszony.

 

– Kurwa, przestań do mnie mówić Toto! Bo ja zaraz zacznę do ciebie mówić „brudne gówno”! – Warknąłem wkurzony zaistniałą sytuacją. – Najwidoczniej w nocy musieliśmy przekroczyć granicę Kolorado, więc nie ma o co się srać. A teraz wracaj łaskawie za kierownicę i znajdź nam jakąś knajpę, bo muszę się napić.

 

Bill chciał jeszcze coś dodać, bo już otwierał usta, ale przerwałem mu krótkim, acz stanowczym poleceniem:

 

– No już, wypierdalaj!

 

Zamrugał zaskoczony i bez słowa wyszedł z części mieszkalnej.

 

Oj, nasz Totuś się wkurwił – w mojej głowie odezwał się zdarty głos, to był Lars, nasz perkusista.

 

Wymoczek myśli, że jak nie ma innych w pobliżu, to może się rządzić – odpowiedział mu drugi głos, który należał do „człowieka skurwiela”, czyli James. Ten był naszym wokalistą i wcześniejszym liderem grupy, to znaczy przed wypadkiem.

 

Pff, tylko skurwiel? Nie bądź taki miły Toto, bo jeszcze chłopaki pomyślą, że zacząłeś za nami tęsknić – dodał James, poczym wybuch głośnym, basowym śmiechem, aż rozbolała mnie głowa.

 

Trzy szybkie wdechy.

 

Dobra matkojebcy, zamkniecie w końcu swoje przepite gęby i pozwolicie mi zająć się tymi gorącymi cipeczkami, czy wolicie pościć przez najbliższe tygodnie? – Miałem serdecznie dość tej pieprzonej gadaniny, która rozgrywała się w mojej głowie. Nawet nie wiecie jakie to cholernie uciążliwe.

 

Odczekałem jeszcze chwilę, ale nikt się ponownie nie odezwał. Tak, wiem co na was działa, stare pierniki.

 

Odwróciłem się w kierunku czekających na mnie panienek, mówiąc:

 

– No drogie panie, w końcu będziemy mogli przejść do meritum naszego spotkania, gdyż droga przed nami zapowiada się równiutka jak nożem uciął, a ja mam wilczy apetyt na świeżutkie mięsko. – Przy tych słowach uśmiechnąłem się złowieszczo. Dziewczyny spojrzały na siebie i nie odzywając się ani słowem, zaczęły ściągać ubrania, pod którymi jak się okazało, nie nosiły bielizny.

 

To lubię.

 

Obudził mnie ryk silnika i rosnący z każdą chwilą dźwięk elektrycznej gitary, zupełnie jakby ktoś za ścianą właśnie rozpoczynał solówkę swojego życia. Mimo, że za oknem panowała noc, to było jasno jak na rozpoczęcie nowego roku.

 

Odsunąłem od siebie nagie dziewczęta, które w łóżku okazały się prawdziwymi kocicami z niespożytą dawką energii i nawet w czterech chłopa ledwo daliśmy radę je zaspokoić. Mówię wam, to było coś. Chłopaki cieszyli się jak małe dzieci, co chwilę podsuwając mi coraz to nowsze pomysły. Widać, że zanim jeszcze znaleźli się w moim ciele, musieli mieć barwne życie erotyczne.

 

A coś ty myślał młody, że te wszystkie skandale z gwiazdami rocka w roli głównej, biorą się z dymu tytoniowego? – Odezwał się Robert, brzmiał trochę jakby dopiero co wlał w siebie wiadro gorzały. Tak przy okazji, Robert był naszym gitarzystą basowym, czyli grał drugie skrzypce. Ja byłem tymi pierwszymi, to znaczy grałem na elektrycznej. Zdradzę wam, że dziewuchy uwielbiają gitarzystów za ich zręczne paluszki i chyba nie muszę wam tłumaczyć dlaczego tak jest.

 

– Ja ci kurwa dam drugie skrzypce Toto, jak następnym razem wylezę z twojego obesranego ciała, to tak ci nakopię do mordy, że poczciwy Jagger, to przy tobie będzie miss świata. – Zagroził mi Robert.

 

Tak, oczywiście Robert. Tylko, że mówisz tak za każdym razem, gdy inny dadzą ci dojść do głosu. – Odsunąłem rolety w oknach i zacząłem wypatrywać miejsca, z którego dobiegały te słodkie dźwięki gitary.

 

Wiesz, co kurwa, no wiesz co?! Bo zaraz wyjdę z siebie, to znaczy z ciebie i nie będę już dłużej czekał, żeby ci wpier…

 

W tym momencie przestałem go słuchać, bo moim oczom ukazał się widok tak piękny, że zacząłem się zastanawiać czy to aby nie jest jakiś sen. Nasz bus stał przed budynkiem stylizowanym na prawdziwy saloon. Tylko, że taki bardziej dla rockowych kowbojów, bo wejście było zdobione czerwonymi lampeczkami, jak na płycie startowej samolotów pasażerskich, a na spiczastym dachu został umieszczony neon w kształcie podobizny Slasha przygrywającego na gitarze. To musi być raj, a jego nazwa to „Napięta Struna: Otwarte od kołyski aż po grób”, jak głosił wielki, zielony napis na samym środku dachu. No i jeszcze ta cudowna muzyka dobiegająca ze środka. Tak, to musi być jakiś cholerny raj, nawet jeżeli okaże się, że w środku siedzi zgraja głodnych zombie, to i tak będzie super.

 

O ja pierdole! – to był głos Roberta, który moimi oczami zobaczył ten cud świata. – Chłopaki musicie to zobaczyć! – krzyczał podekscytowany, aż znów powrócił ból głowy.

 

Super, teraz dopiero się zacznie.

 

Kto tak drze ryja i nie daje ludziom spać? A miałem taki piękny sen z kobiecymi piersiami w roli głównej – odezwał się zaspanym głosem James.

 

James, Lars musicie to zobaczyć. Chryste, chyba jesteśmy w pierdolonym niebie!

 

W niebie to ja już dziś byłem z tymi dwiema młodymi cipkami. No, ale o co cho… – Lars urwał w pół słowa, kiedy zauważył na czym skupione jest moje spojrzenie. – O ja pierdole! O ja pierdole, uszczypnij mnie przenajświętszy Jimi Hendrixie, toć to jest pięknie.

 

Też tak myślę, panowie.

 

Toto, na co ty jeszcze czekasz? – Odezwał się z wyrzutem w głosie James. – Zakładaj jakieś portki i zbieraj dupę w troki.

 

Dobra, dobra już się zbieram, tylko przestańcie drzeć japy, bo mi głowa eksploduje.

 

Podszedłem w samych gaciach do umywalki, przepłukałem twarz i zacząłem szukać jakiś starych, wytartych jeansów oraz mojej ulubionej czarnej koszulki bez rękawów z logiem naszego zespołu. Gdy udało mi się skompletować mój wyjściowo-estradowy strój bez zastanowienia wyszedłem na zewnątrz i wtedy znów to usłyszałem. Ktoś w środku zaczął kolejną solówkę, ale tej nie dało się pomylić z żadną inną. Szczególnie, gdy stojący przed budynkiem motocykliści podjęli zaśpiew: nanananana… na… na, a w środku poniósł się okrzyk: THUNDER! Wtedy już wiedziałem, że to idealne miejsce dla mnie.

 

Wysiadając z busa spotkałem Billa, który siedział na schodku i wpatrywał się w magiczny lokal paląc papierosa. Pozdrowił mnie skinieniem głowy i bez słowa wrócił do swojego zajęcia. Nie chciałem mu przeszkadzać, więc również nic nie mówiąc ruszyłem przed siebie. Odległość dzielącą mnie od budynku pokonałem chyba w sekundę, zupełnie jakbym leciał na skrzydłach, a nie zapierdalał z buta.

 

Gdy wszedłem do środka, nikt nie zwrócił na mnie uwagi, ale za to wyrwało mi się niekontrolowane:

 

– Oh, fuck… – Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem. Z zewnątrz saloon, a w środku istna Sodoma. Na wprost od wejścia został ulokowany bar z podłużną ladą, na której tańczyła mała Azjatka ubrana topless, zaopatrzony w alkohole z każdego zakątka ziemi. Na prawo ode mnie znajdowała się scena, gdzie właśnie jakaś kapela starszych pseudorockandrollowców grała „Thunderstruck”, a nad ich głowami po obu stronach umieszczono niewielkie balkony. Tak, tam też tańczyły półnagie panienki. Cały lokal był zastawiony okrągłymi stołami, gdzie siedzieli fani rocka chyba z całego świata, a porozbierane kelnerki podawały drinki. Było tutaj tłocznie, głośno i jak najbardziej rockowo, aż chłopaki zamilkli z podziwu, dzięki czemu mogłem iść do kibla i spokojnie się odlać, bez skrępowania, że ktoś będzie gapił mi się na fiuta. Taką przynajmniej miałem nadzieję.

 

Stanąłem w rozkroku i zacząłem walczyć z zamkiem u spodni, żeby w końcu sobie ulżyć, bo ciśnienie miałem tak ogromne, że mógłbym zalewać Niagarę przez okrągły miesiąc. Gdzieś w kiblu obok jakaś parka pieprzyła się dosyć głośno, aż miło było posłuchać tych pojękiwań.

 

- No Totuś, nie lej tak głośno, bo zagłuszasz piękne odgłosy – odezwał się Lars.

 

Tak, mógłbyś troszkę ciszej, ja też chciałbym posłuchać – zganił mnie James.

 

Cholera, nawet odlać się samemu nie można.

 

Nagle po głównej sali poniósł się jakiś huk i muzyka przestała grać. Ktoś krzyknął, ktoś szpetnie przeklął i nastąpiła cisza, jak makiem zasiał. Lecz nie trwała ona zbyt długo, bo chwilę później dało się słyszeć okrzyki przerażenia i szuranie odsuwanych krzeseł. Co tam się kurwa działo? Wyszedłem pośpiesznie z kabiny nawet nie zapiąwszy rozporka, akurat w momencie gdy do środka wpadł facet zalany krwią i upadł u moich stóp. No pięknie, za ścianą musiała rozgrywać się jakaś jatka.

 

– O ja pierdolę, ostatnio tyle krwi widziałem po naszym koncercie w Monachium, jak jeden z fanów został rozdeptany na miazgę podczas pogo – wyszeptał przerażonym głosem Lars.

 

Nie zwracając uwagi na ich gadanie wybiegłem z kibla i zatrzymałem się jak wryty – już po raz drugi w przeciągu godziny. Ludzie zbili się w gromadkę tuż przy barze, a jakiś motocyklista w czarnej kurtce z niebieską różą na plecach stał na scenie wymachując elastycznym kijem. Scenę otaczali jego kompani, którzy miny mieli jakby dopiero co zjedli nieświeżego skunksa.

 

Co to za kółko różańcowe popierdolców? – nie wydawał się zadowolony. – Lepiej powiedz im, żeby znowu zaczęli grać albo sam się do nich pofatyguję!

 

Gorzała padła ci na wzrok czy naprawdę jesteś taki ślepy? – zapytałem mojego współtowarzysza.

 

O kurwa! Oni rozerwali kapele na strzępy… – To odezwał się Robert, który musiał dostrzec przez moje oczy tę kupę mięcha porozrzucaną po scenie, która wcześniej musiała być pechowymi muzykami. – O, a to co trzyma w ręku, to nie kij, ale ludzka noga… Ciekawe.

 

– Idealne na jakąś balladę. Już widzę ten tytuł: „Rozpierdol pod Napiętym Kutasem”. – Lars wydawał się być przeszczęśliwy. – To byłby hit.

 

Kurwa, was już chyba do końca popierdoliło.

 

Młody my i tak jesteśmy w teorii martwi, więc co nam szkodzi – roześmiał się James.

 

Gdy tak prowadziłem jałową dyskusję z chłopakami, facet stojący na scenie zauważył moją obecność, po czym zawołał:

 

– Ej, ty tam z napisem „Metallica” – zamachnął urwaną nogą w moim kierunku – umiesz grać porządnego rocka, bo wyglądasz mi na takiego, co nie jeden kawałek w życiu słyszał?

 

– To zależy! – odkrzyknąłem mu z wrednym uśmieszkiem na twarzy.

 

– Jeżeli zaraz nie usłyszę jakiegoś porządnego rocka, to jak przystało na pierdolonych zombie, zaczniemy zżerać wasze wnętrzności – zawołał w kierunku przestraszonego tłumu. – Więc lepiej kogoś znajdźcie, bo tego gówna nie dało się więcej słuchać.

 

To może być ciekawe widowisko – odezwał się jeden z chłopaków.

 

Jakoś nie chcę rozstawać się ze swoim zajebistym ciałem, dlatego też chłopcy, zagramy dla tej hołoty i damy im taki pokaz prawdziwego rocka, że długo go nie zapomną.

 

Jakoś mi się nie chce – powiedział James, a reszta mu przytaknęła.

 

Cholera, jeżeli nie będziecie współpracować, to się poświęcę i wydymam jakąś owcę, a wy będziecie musieli się temu przyglądać. Zapewniam was, że będę to robił bardzo dokładnie i powoli, tak żeby nie umknął wam żaden szczegół.

 

Żartujesz młody, prawda? – Robert wydawał się przerażony tą wizją.

 

Ani trochę.

 

No dobra, nie dajesz nam wyboru… Wchodzimy w to. – Podjął decyzję James.

 

I tak ma być.

 

– Ej, ty tam umarlak! – krzyknąłem do półfaceta na scenie, co za obrzydlistwo. – Chcecie prawdziwego rocka, to my go wam damy!

 

– Jacy wy? Przecież, jesteś sam jeden – odpowiedział zaskoczony.

 

– No to już nie.

 

Po tych słowach moje ciało wydęło się jak bańka mydlana i wyszli z niego pozostali członkowie zespołu. W koszulkach z logiem zespołu i zaciętymi minami, jakby od tego koncertu zależało ich życie, a nie moje.

 

– Podobno ktoś tu chciał porządnego rocka? – zawołał Lars. – No to zaraz go dostanie. A ty zombiuś zabieraj te zwłoki ze sceny, bo psują dekorację. Młody przynieś sprzęt i lecimy z tym koksem.

 

Wszyscy obecni patrzyli na nas, jakbyśmy mieli co najmniej twarze umazane w gównie. Ale gdy tylko usłyszeli „The Shortest Straw” zapomnieli o zagrożeniu i oddali się muzyce.

 

Graliśmy do momentu, aż zastał nas świt, a nawet wtedy nie przestaliśmy. To była chyba najbardziej rockowa dziura w całej naszej trasie koncertowej, ale też najlepsza ze wszystkich. Oby tylko takie, aż do usranej śmierci!

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawa koncepcja opętania. Podobało mi się.

Babska logika rządzi!

Popieram Przedmówczynię i dodaję, że opowiadanie pod względem językowym jest w paru miejscach słabe. A w dialogach w wielu miejscach bardzo słabe.

został umieszczona neon - umieszczony - literówka

bo chcę zobaczyć wnętrze tego miejsca - razi taka wypowiedź, jakbyś nie wiedział co napisać i machnął na to ręką

Zwołałem do faceta na - Zawołałem - kolejna literówka

Ogólnie tekst całkiem spoko. Początek bardzo ok, podobał mi się. Gdzieś tam był zgrzyt, ale można przełknąć. Ale im dalej, tym było gorzej. Niekiedy dialogi były wymuszone. Niezbyt naturalne. Tak jak z tym pomieszczeniem. Opis tego saloonu, choć obrazowy to dość naiwny. Myślę, że jak zgraja wygłodniałych rock&droll'owców dopładaby się półnagich kelnerek to leciały by z nich wióry :) No, ale fantastyka to fantastyka. Pomysł z tymi zombie, to takie pół na pół. Po pierwsze - zombie. Można było wymyślić coś bardzije ambitnego. Po drugie wykonanie pomysłu gorsze niż sam początek tekstu. Albo go odpowiednio nie zredagowałeś po napisaniu, albo spadła motywacja podczas pisania.

I pytanie czy oni wyłażą tylko jak grają rocka? I dlaczego nie mogą sobie siedzieć sami skoro mogą wyłchodzić z jego ciała?

Ogólnie podobało mi się. Technicznie bardzo fajny poziom. Dialogi do poprawienia, bo miejscami zęby bolały i szczęka wypadała z zawiasów(nie z zachwytu, dla ścisłości). No i poziom pisanego tekstu nie jest równomierny. Końcówka, moim zdaniem, już pisana na szybko. Tekst w ogólnym rozrachunku bardziej na plus niż na minus.

U mnie masz plusa za Metę.

W angielskiem większość wyrazów będacych częścią tytułu pisze się z wielkiej litery: "The Shortest Straw". Zapomniałem napisać w poprzednim komentarzu, że u mnie z kolei plus jest za widoczną u Autora miłość do wczesnych dokonań Metalliki. Ale czyżbym dostrzegał subtelnie wyrażoną niechęć do ace-piorun-dece? Nieładnie. Minus:)

Pisany na szybko - prawda, niedopatrzenia i niedociągnięcia - prawda, ale co do AC/DC, to ich kocham, tylko jakoś tak się niechcący napotoczyli akurat. Jeszcze dziś poprawię i będzie lepiej :)

Rzeczywiście, jest tu trochę niedociągnięć, ale tekst ma tentak zwany "pałer", więc narzekać nie będę. Czytało się dobrze.

Nowa Fantastyka