- Opowiadanie: MWid - Kwestia Poświęcenia

Kwestia Poświęcenia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kwestia Poświęcenia

 

Witam! Jestem Michał, mam 16 lat i jest to mój pierwszy teskt publikowany na tym portalu. Zapraszam, do mam nadzieję miłej lektury i czekam na wasze opinie :)

 

 

 

Kwestia Poświęcenia

Mieszkanie wydawało się puste. Doskonałą ciszę wypełniającą przestrzeń pomiędzy ścianami, niemal grobową, przerwało dopiero pojawienie się wysokiego mężczyzny w długim staromodnym płaszczu z kapturem na głowie. Dosłownie: pojawienie się. Szczupły, żylasty człowiek rozglądał się po pomieszczeniu. Na ściany padał migotliwy cień rzucany w rytmie bezgłośnych błyskawic szalejącej za szklaną fasadą nawałnicy. To chyba był salon. Krystalicznie czyste, białe meble i wszechobecne diody urządzeń elektrycznych, powodowały iż nawet przy wyłączonych światłach panował tu półmrok. Światła. Nie można było o nich zapomnieć. Mężczyzna, niezwykle powolnym, niemal niewidocznym ruchem, podniósł rękę w kierunku małego, wbudowanego w ścianę panelu, który zamrugał dziwnie. Wziął głębszy oddech. Teraz, kiedy system automatycznego włączania światła był dezaktywowany, mógł bez większych przeszkód zająć się swoją robotą. Wyciągnął jeszcze tylko zza poły płaszcza małą paczkę, którą położył na szklanym stoliku. Coś zatrzeszczało.

– Ah, witaj Tymaelu. Nie chciałem cię zbudzić. Nawet nie wiesz, jak cieszę się na twój widok– powiedział odwracając głowę w kierunku znajdującego się za nim przejścia.

Do pomieszczenia wszedł drugi człowiek– trochę niższy, lecz postawniejszy. Miał krótkie, kasztanowe włosy, w których przebłyskiwały gdzieniegdzie pojedyncze siwe kosmyki i długi na kilka centymetrów zarost. Jego twarz, choć stosunkowo młoda, zdawała się umęczona. I zdecydowanie nie był to efekt nieprzespanej ostatnio nocy.

– A ja wręcz przeciwnie. Naprawdę myślałeś, że nie wyczuje zakłóceń, które powodujesz? – Powiedział ze złością w głosie– Naprawdę, Gabrielu, sądziłeś, że w żaden sposób nie zabezpieczyłem swojego domu przed takimi włamaniami?

– Cóż, zawsze miałeś niezwykłe zdolności w zakresie wykrywania anomalii. Masz rację, nie powinienem o tym zapominać. Nie powinienem też zjawiać się tu niezapowiedziany – rzekł ten z kapturem, nazwany Gabrielem z widoczną lecz definitywnie udawaną skruchą w głosie – Ale inaczej byś mnie nie wpuścił.

– Nie wpuściłbym– przytaknął Tymael– I tak nie masz tu czego szukać. Nie mam tu tych dokumentów. Nie znam lokalizacji Bramy. Po tym jak przerwano badania, C.B.B.K natychmiast gdzieś wywiozło ten cholerny meteoryt. Gdzie? Nie mam bladego pojęcia. Szczerze mówiąc, nawet mnie to nie obchodzi – na dźwięk tych słów Gabriel drgnął lekko– Możesz próbować mnie teraz obezwładnić i szukać. Tyle, że jeśli ci się uda, oba twoje plany strzelą w łeb.

– A więc wiesz i o drugim?– zapytał zakapturzony, odwracając się w stronę rozmówcy. Wciąż nie dało się dostrzec jego twarzy.

– Wiem. I ani trochę to mi się nie podoba. Nie poprę was– odparł spokojnie Tymael

– To nie jest rozsądne, Tymaelu Blackwood. Namyśl się dobrze, mój stary przyjacielu– w głosie włamywacza dało się słyszeć nutę gniewu. Mimo to nie wykonał żadnego ruchu. Nie zaatakował. Po prostu stał.

– Idź już– powiedział właściciel mieszkania. Chwile później, Gabriela już nie było. Zniknął z cichym świstem w błyskawicznym załamaniu przestrzeni, tak samo jak się pojawił.

*

Tymael odetchnął głęboko i przetarł czoło. Spodziewał się, że nie dojdzie do walki, przez całą rozmowę był jednak do niej gotowy. Podszedł wolnym krokiem do panelu na ścianie i zresetował system. Światło w pokoju zaświeciło się natychmiast, rozwiewając nieco panującą w pomieszczeniu ponurą atmosferę. Zmęczony, rozsiadł się wygodnie na kanapie i zamknął oczy. Dopiero po chwili zauważył, że tuż obok miejsca gdzie na blacie stołu wyświetlana była godzina, leży paczka. Przetarł zmęczone oczy i sięgnął po nią. W środku, znalazł czarne, idealne gładkie pudełko, niewiele większe niż kartka A4. Przejechał po nim palcem i obrócił. Na drugiej stronie znajdował się duży, wygrawerowany symbol przedstawiający litery HMC (skrót od Harrison Military Corporation ) w złotym okręgu. Jak można był się domyślić, skrzyneczka zawierała broń. I to nie byle jaką! PHc A-320, jeden z najnowszych pistoletów plazmowych opracowanych przez korporację. Tymael podniósł go i obrócił w dłoniach. Był świetnie wyważony, stworzony z solidnego, ciemnego materiału, którego mężczyzna nie potrafił nazwać. Naciśnięcie jednego przycisku aktywowało holograficzno-laserowy celownik typu U7, posiadający możliwość pełnej integracji zarówno z wszczepami oczu, jak i okularami rozszerzonej rzeczywistości. Cholera, Gabriel, Ty rzeczywiście miałeś nadzieję, że się do was przyłącze– pomyślał Tymael. Do tej waszej głupiej zemsty, którą planujecie od czasu przerwania prac nad Bramą. Ciarki przeszły mu po plecach, kiedy pomyślał jak wielkie szkody może wyrządzić grupa Porzuconych. Tak członkowie tego ruchu nazywali bowiem samych siebie. Z jednej strony Tymael rozumiał ich motywy, ich chęć odegrania się na ludziach, którzy zniszczyli im życie, z drugiej jednak nie chciał dopuścić do rzezi jaka ma się wydarzyć. Bo wiedział, że kiedy Porzuceni się rozkręcą, zabiją każdego, kto będzie stał na drodze do ich celu– bez względu na wiek, płeć czy to, że jest cywilem. Zanim zdobędą głowy przełożonych C.B.B.K i rządu, umrą dziesiątki ludzi. Może nawet setki. Odłożył broń do pudełka i położył się na kanapie. Miał nadzieję, że uda mu się jeszcze zasnąć, przynajmniej na chwilę. Po kilku minutach zrezygnował jednak z tego pomysłu. Nachylił się i nacisnął przycisk na wmontowanym w blat stołu panelu, uruchamiając wielkoformatowy monitor na przeciwległej ścianie pokoju. Urządzenie powitało go uprzejmie i wyświetliło ekran startowy. Kiedy jednak wykonał gest mający za zadanie uruchomienie przeglądarki wiadomości, ku jego wielkiemu zaskoczeniu pokazał się jedynie komunikat o braku połączenia z siecią. W środku 7 milionowej metropolii, jaką było Nowe Vaen, obraz ten był niemal równie zadziwiający jak widok wieloryba na pustyni. Ba, nawet na prowincji zdarzało się to jedynie w ekstremalnych wypadkach. Kilkukrotna próba powtórzenia procedury nie przyniosła skutku. Coś stuknęło w drzwi. Był to dźwięk niemal niezauważalny, jednak Tymael wiedział już, co się stało.

– Skurwysyny!- Krzyknął zrywając się z miejsca, dokładnie w momencie, w którym jego specjalne, antywłamaniowe drzwi z potężnym hukiem przeleciały przez hall jego mieszkania. Szybkim ruchem chwycił leżącą na stole broń i wykonał Skok, do położonego piętro wyżej pokoju. Wszystko zamarło jakby na chwilę i skurczyło się, a potem znowu rozprężyło. Pomieszczenie było niewielkie, znajdowała się w nim tylko szafa, łóżko i biurko. Tymael rzucił się do drzwi, równie grubych, co frontowe i zamknął je szczelnie. Miał kilkadziesiąt sekund czasu, nim do środka wedrą się żołnierze Brygady Specjalnej. Szybko wyjął z sejfu gruby plik banknotów i schował go do kieszeni. Na korytarzu rozległy się głosy żołnierzy, więc szybko podniósł z ziemi swoją nowo nabytą broń. Jak do cholery, mam się stąd wydostać– pomyślał rozpaczliwie. Swoją zdolność Skoku mógł wykonać jedynie na krótkie odległości. W desperacji wyjrzał przez okno i zaklął. Zbyt wysoko. Coś uderzyło w drzwi z potężnym impetem.

– Skoro i tak mam zginąć– burknął pod nosem mężczyzna uśmiechając się krzywo– to, chociaż wypróbuje tę cholerną broń. Wziął głęboki wdech i Skoczył przez drzwi, na środek znajdującego się po drugiej stronie korytarza, ku niesamowitemu zdziwieniu swoich przeciwników. Może byli jednymi z najlepszych, ale na spotkanie z Darem nic nie jest w stanie przygotować. Wykorzystując okazje, Tymael skupił rozproszone skokiem siły i w błyskawicznym tempie uderzył w żołnierzy falą energii, przewracając ich na ziemie. Broń poszła w ruch – jeden dostał prosto w przeźroczystą osłonę hełmu, drugi, zanim na dobre zdążył podnieść się z ziemi, upadł z powrotem trafiony w brzuch. Mimo iż kompozytowy pancerz z włókna węglowego zapewne wyhamował większość energii pocisku i rana nie była śmiertelna, zadała wystarczający ból, by oponent stracił przytomność.

Ostatni z przebywających pod drzwiami jego pokoju żołnierzy miał jednak dość czasu by się otrząsnąć i chyba tylko dzięki temu, że wciąż kręciło mu się w głowie, wystrzelona przez niego seria z karabinu plazmowego nie trafiła w cel. Tymael nie dał mu drugiej szansy – zbliżył się do niego krótkim Skokiem i wbił długi, rozsuwany nóż prosto w słabo osłoniętą szyje. Na schodach słychać było kolejnych żołnierzy Brygady. W magazynku wciąż miał osiemnaście pocisków.

I w tym momencie przypomniał sobie o czymś, co mogło go uratować. Świadomość, że zapomniał o tak prostym i bezpiecznym wyjściu, przyprawiła go niemal o furię. Kiedy zza rogu korytarza, ze schodów, wyłoniły się srebrno-błękitne hełmy żołnierzy Brygady Specjalnej, on był znów w swoim pokoju, pieczołowicie przeszukując duże, szare pudło. Wreszcie, w ostatniej niemal chwili, kiedy słychać było już dźwięk aktywacji przyczepionej do drzwi mini-bomby, chwycił pożądany przez niego przedmiot– zdobiony, stary nóż. Eksplozja targnęła powietrzem niemal w tym samym momencie, w którym trzymany przez niego Klucz pociągną go za sobą, do swojego brata bliźniaka.

*

Gdy się ocknął, był cały obolały. Nie wiedział do końca gdzie jest, ani jak długo był nieprzytomny. Ku swojemu zadowoleniu, stwierdził natomiast, iż leży na czymś miękkim. Jęknął z bólu, próbując podeprzeć się rękami. Zbadał pokoik, w którym go położono. Był dość obskurny, z odrapanymi ścianami. Oprócz materaca, był tam regał z książkami i biurko. Na ścianie wisiał nie najnowszy już karabin plazmowy Redlight 75– prosty, lecz stosunkowo niezawodny, powszechnie dostępny na czarnym rynku i cieszący się dużą popularnością, zapewne ze względu na cenę, nieproporcjonalnie niską w porównaniu do skuteczności.

Będąc w miarę pewny swojego bezpieczeństwa, ściągnął z nadgarstka przypominający smart-bransoletę PMD i lekkim ruchem rozciągnął go do rozmiarów tabletu. Ktoś zapukał do drzwi.

– To dobry pomysł, używać PMD? – Zapytał Cyprian, kuzyn Tymaela, który właśnie wszedł do pokoju.

– Nie masz co się martwić. Wykonany na zamówienie przez zaufane osoby– uniósł urządzenie wyżej, by je zaprezentować– Nie musisz się bać, że ściągnie nam na głowę problemy– odłożył sprzęt na biurko i podszedł uścisnąć kuzyna. Widzieli się niedawno, lecz mimo wszystko Tymael cieszył się z tego spotkania. Po kilkunastu dniach samotności, była to naprawdę przyjemna odmiana.

– Narobiłeś mi niezłego bałaganu. Kiedy się pojawiłeś, huknęło tak, że będę musiał wymienić połowę mebli w salonie– zaśmiał się Cyprian. Był wysokim, postawnym blondynem, o dość charakterystycznym wyglądzie. Jego nogi oraz prawą rękę, stracone niegdyś podczas jednej z misji wojskowych, zastąpiły mechaniczne protezy teraz pozbawione maskującej, sztucznej skóry. Również oczy nie były naturalne. Pobłyskiwały lekko błękitem, eksponując swoją cybernetyczność. Dla kogoś obcego, Cyprian musiał prezentować się niemal przerażająco.

– Cóż, mówiłem ci, żebyś nie stawiał przekaźnika w takim miejscu – odpowiedział z rozbawieniem w głosie Tymael. Szybko jednak spoważniał. – Miałem małe kłopoty.

– Policja? Czego miałaby od ciebie chcieć? Chyba nie zacząłeś znowu rozrabiać, co?-

– To byli Specjalni, nie policja.

Na twarzy Cypriana pojawiło się zdumienie

– Ale… skąd oni wiedzieli? Zachowaliśmy przecież wszystkie środki ostrożności.

– W nocy włamał się do mnie Gabriel. Szukał dokumentów o Bramie i chciał mnie przekabacić na swoją stronę. Musiał dać Brygadzie cynk, zaraz po tym jak mu odmówiłem. Skoro nie chce mu pomóc, muszę zostać wyeliminowany. Nie mógł tego zrobić sam, bo inni Porzuceni byli by na niego wściekli.

– Cholerny gnój – Cyprian z rozmachem trzasnął pięścią w ścianę. Na szczęście użył naturalnej kończyny.

– Najgorsze jest to, że już wie, że im nie wyszło. Nie ma pojęcia dokąd uciekłem, to prawda, ale wie, że jakoś mi się udało. Będzie próbował dalej– Tymael westchnął ponuro– Nie to jednak mnie martwi. Ale ta cała zadyma, którą planują. Trzeba coś z tym zrobić.

– Wystrzelać ich trzeba, zanim do czegokolwiek dojdzie– odburknął Cyprian, obracając w rękach zdjętego przed momentem ze ściany Redlighta. Zamarł na chwilę, napotykając zimny wzrok swojego kuzyna.

– Nie zapominaj, że jestem taki sam jak oni. Mnie też zastrzelisz? –zapytał z wyrzutem Tymael.

– Ty jesteś inny!

– Wcale nie. Ja po prostu, zrobiłem już dość– szepnął –Dziwisz się, że ci ludzie chcą zemsty? Osiemdziesiąt procent naukowców pracujących nad Bramą zginęło i zapewniam cię, że nie była to śmierć przyjemna. Wielu z tych, którzy przeżyli, do tej pory ma problemy ze zdrowiem. Niektórzy otrzymali Dar, choć zwą go raczej Klątwą. Zostali wyklęci, porzuceni. Rząd bojąc się o konsekwencje, bojąc się o to, że wyda się śmierć tylu ludzi, nie chciał nawet spróbować nas leczyć, wydał na nas wyrok. Publicznie nawet nie żyjemy. A tych, którzy nie zgodzili się dobrowolnie reszty życia spędzić w „odosobnionym miejscu”, ściga Brygada Specjalna. Nie możemy nawet zbliżyć się do rodzin. Do dzieci, których nie widzieliśmy od lat. Do żon, rodziców. Musimy ukrywać się, niczym szczury, a kot nie śpi. Dziwisz się, iż każdy z nas pragnie zemsty? – Wyrzucił z siebie Tymael drżąc cały. Jego kuzyn stał tylko z otwartymi ustami, wyraźnie nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.

– Nie osądzaj ich zbyt surowo, Cyprianie– zaczął mężczyzna już spokojniej– To nie jest banda czarnych charakterów z głupich filmów, którzy chcą zdobyć władzę nad światem. To ludzie, którym odebrano wszystko, których przy życiu trzyma jedynie pragnienie odpłacenia oprawcom – Zakończył cicho.

– Mimo wszystko, trzeba ich powstrzymać– stwierdził Cyprian.

– Mimo wszystko.

*

Deszcz kropił lekko, tworząc wokół latarni złocistą poświatę. W połączeniu z wszechobecnymi oszklonymi budynkami, dawało to niesamowity wręcz efekt. Taka otoczka pozwalała się wyciszyć, zastanowić w milczeniu nad ważnymi sprawami. Tymael uwielbiał takie spacery, choć rzadko miał na nie czas. Również tym razem, szybko przemknął przez boczną aleję i wszedł na bardziej ruchliwą ulicę, znajdującą się pod nadziemną platformą, łączącą biurowce kilku dużych firm i pełniącą funkcję swoistego parku dla pracowników. Choć nie musiał się już przejmować deszczem, naciągnął bardziej kaptur. Nie miał najmniejszej ochoty, by wypatrzyły go miejskie kamery. Dał porwać się, sporemu mimo późnej godziny, tłumowi i szedł tak kilkadziesiąt metrów, by po chwil zręcznie oddzielić się i wejść do niewielkiego klubu „Aurora”. Selekcjoner wpuścił go nie zaszczyciwszy nawet spojrzeniem. Widać, jeśli źle zarządza się biznesem, nawet usytuowany w tak ruchliwym miejscu lokal, może świecić pustkami.

Wewnątrz było piekielnie głośno, jednak zgodnie z przewidywaniami, pomimo usilnych starań stojącego za potężną konsolą DJ-a, na parkiecie bawiło się zaledwie kilkadziesiąt osób. Tymael podszedł do baru i zamówił mocnego drinka. Siedział tak przez chwilę, z braku lepszego zajęcia słuchając lecącej muzyki. Ostatnie dni nie pozwalały mu na relaks. Zbyt wiele rzeczy działo się na raz. Powracało zbyt dużo wspomnień. W pewnym momencie podeszła do niego jakaś blondynka, całkiem zgrabna szczerze powiedziawszy, lecz odprawił ją kilkoma burknięciami. Nie miał na flirt ani ochoty, ani czasu. Tym bardziej denerwowało go spóźnienie człowieka z którym był umówiony. W końcu jednak, gdy mężczyzna niemal wypił zawartość szklanki, PMD na jego ręce zawibrował delikatnie. Odebrał połączenie.

– Siedzę przy barze– powiedział szybko, do zamontowanej w uchu słuchawki. Nieznajomy pojawił się chwilę potem. Był raczej młody, miał może dwadzieścia cztery lata. Ubrany był w niezbyt wyróżniającą się, lekko wyświechtaną kurtkę i dżinsy, miał długie włosy. Wspierał się smukłą, stalową laską.

– Witaj Walerianie– przywitał się Tymael i wymienił z chłopakiem uścisk dłoni.

– Nie powinno mnie tutaj być– odparł chłopak siadając przy barze. Widać było, że jest roztrzęsiony– Gabriel mnie zabije.

– Nie dowie się, masz moje słowo– spróbował go uspokoić-Co dla mnie masz?

– Ah, cholera by cię Blackwood…– westchnął Walerian kryjąc twarz w dłoniach. Chodź na zewnątrz, tutaj ktoś mógłby nas podsłuchać.

– Masz rację. Tam jest tylne wyjście– pokazał mu palcem jego rozmówca.

Po drugiej stronie budynku, znajdowała się wąska, niewielka uliczka. Tymael aktywował odpowiedni program i za pomocą PMD sprawnie wyłączył obserwującą ich kamerę. Stali chwilę, wpatrując się w górujące nad nimi monumentalne, smukłe, wysokie budynki.

-A więc? – Zagadnął w końcu Tymael

– Pamiętasz Wiktora Carqenn’a? Jest jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników Powstania– Walerian wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił– Jakiś czas temu, włamał się do serwerów C.B.B.K. Z pozoru nie znalazł tam nic ważnego, ot dane z misji kosmicznych i kilka zatuszowanych skandali o Tytanie, tej olbrzymiej stacji kosmicznej, z której planują zrobić pierwsze miasto na orbicie. Ale było tam coś jeszcze.

– Mianowicie? – Ponaglił go, zaciekawiony Tymael.

– Mianowicie, w jednym z e-maili, które udało się wykraść, znalazła się wzmianka o tym, że na Wielkim Balu, organizowany przez Ronalda von Gardy’ego, pojawić się ma Arakhan Rancorn.

Tymael zagwizdał. Zdziwiła go ta wiadomość. I zaniepokoiła– Myślałem, że wszystkie ważne szychy związane z Projektem Brama, po tym jak uciekliśmy z Azylu, nie wystawiają nosa poza swoje kryjówki.

– Bo tak jest. Rancorn przybędzie zapewne pod fałszywym nazwiskiem i ze zmienioną twarzą. Mimo to, Porzuceni chcą wykorzystać tę szansę za wszelką cenę. Nawet, jeśli nie uda im się pojmać go na tym balu, Arakhan jest skończony. Wychylił się z dziury, a szansy na powrót nie ma – Usłyszał odpowiedź. Gdzieś w oddali zawyła policyjna syrena. Obaj drgnęli lekko.

-Chcą z niego wyciągnąć gdzie znajduje się Brama?– Zapytał po chwili Tymael, nerwowo sprawdzając godzinę.

– Nie, bo Rancorn tego po prostu nie wie. Ale ma inne informacje, kluczowe do rozpoczęcia Powstania, przede wszystkim lokalizacje nowych Azyli. Gdyby udało ci się powstrzymać Porzuconych przed jego złapaniem, cała akcja musiała by być przesunięta – zakończył z ulgą Walerian.

– Rozumiem. Dzięki za informacje. Odwdzięczę ci się kiedyś– powiedział do niego Tymael.

– Jeśli będziesz miał okazję– skrzywił się Walerian, kuśtykając powoli w stronę wyjścia z uliczki. Tymael ruszył za nim. Pożegnali się chwilę potem i ruszyli własnymi ścieżkami. Blackwood odblokował PMD i wybrał numer Cypriana. Kuzyn odebrał połączenie niemal od razu.

– Słuchaj, masz jeszcze kontakt z tym twoim znajomym, handlującym „przebraniami”?

– Dowiedziałeś się czegoś ważnego? Coś się szykuje?– w głosie Cypriana dało się słyszeć podekscytowanie. Na pobliskich torach przemknęła nadziemna kolejka, szumiąc donośnie.

– Tak. Masz ten kontakt, czy nie? Dobrze by było, żebyś mnie umówił z tym gościem– odparł Tymael, drapiąc się po głowie. Jakiś chudy mężczyzna w garniturze wpadł na niego, idąc gdzieś w pośpiechu. Przeprosił cicho i oddalił się szybko.

– Umówię cię z nim na osiemnastą, na jutro. Wcześniej raczej nie da rady– usłyszał w słuchawce głos Cypriana.

– Dobra, gdzie mam go szukać?

– Mieszka w Wieży 015. Zaprowadzę cię.

– Jesteś pewien, że to bezpieczne?– zapytał Tymael, niezbyt zadowolony z celu jutrzejszej podróży, przechodząc akurat przez Most Zachodni, łączący dwie, znajdujące się po przeciwnych stronach rzeki części Nowego Vaen. Zatrzymał się na chwilę i oparł o barierkę.

-Jestem pewny– odrzekł kuzyn, kończąc rozmowę.

Blackwood jeszcze przez chwilę stał na moście, przyglądając się rozległej metropolii. Rozświetlona i migocząca, odbijała się w płynącej dołem wodzie.

*

Wieża 015 była okazałym budynkiem. Z podkreśleniem na „była”, gdyż od czasu jej wzniesienia w 2013 roku minęło już dobre czterdzieści lat. Zdawałoby się, że to nie tak dużo, że ta zbudowana na planie pierścienia, pięćset metrowa konstrukcja, wciąż powinna robić wrażenie. Lecz nie robiła– była po prostu jednym z wielu podobnych budynków, zapuszczonym w dodatku i od dawna nieremontowanym. Teraz, ze względu na niską cenę mieszkań, była siedzibą wszelkiej maści biedoty i podejrzanych typów. Otoczona rozległym, równie zaniedbanym, co ona sama parkiem.

– Gdzie ma na nas czekać? – zapytał Cypriana Tymael, naciągając głębiej kaptur płaszcza. Zdecydowanie nie czuł się bezpiecznie, nawet pomimo przypiętego do pasa PHc.

– Na Dziedzińcu– odpowiedział mu kuzyn.

– Nie podoba mi się to– „Dziedziniec”, był znajdującą się w górnej części budynku platformą, pełniącą role wewnętrznego centrum odpoczynku i spotkań, dużą, rozległą salą. Zdecydowanie nie było to zbyt dobre miejsce na targi nielegalnym towarem.

Obaj mężczyźni weszli do budynku i skierowali się w stronę windy. Ściany, w większości odrapane z farby, straszyły wulgarnymi graffiti. Zza jednych z drzwi dobiegały dźwięki jakiejś kłótni. Doprawdy, urokliwe miejsce.

– Trzymaj broń w pogotowiu– powiedział Blackwood, kiedy znaleźli się już w windzie, która z cichym zgrzytem poniosła ich w górę.

– Nie masz się co bać, kuzynku, mój gnat jest zawsze przy mnie– odparł jego towarzysz, unosząc ramię na wysokość oczu. Widać było, że wziął swój ulubiony egzemplarz– Pistolet maszynowy X10-Tajfun, choć posiadał dość przyzwoite osiągi, miał raczej toporny wygląd– ta sztuka, była jednak inna – biała, o wygładzonych krawędziach, z podświetlonym napisem X10, wykonana była raczej na modłę współczesnych broni ekskluzywnych, stanowiących (oprócz swych funkcji obronnych) element stroju bogatych i wpływowych, niźli modeli wojskowych– A gdyby to nie wystarczyło, to mam jeszcze coś w zanadrzu– dodał chłopak z uśmiechem, wysuwając z protezy swojej ręki długie na trzydzieści centymetrów ostrze. Tymael westchnął. Jego kuzyn zawsze uwielbiał broń. Zawsze uwielbiał ryzyko. To, że przypłacił te ciągoty utratą trzech kończyn i oczu, oraz przymusową emeryturą (w wojsku bano się, że jeszcze jeden wszczep może doprowadzić go do szaleństwa i zbytniej lekkomyślności), jakby do niego nie przemawiało.

W końcu, po kilkudziesięciu sekundach, winda zatrzymała się, a oni wkroczyli na Dziedziniec. Początkowo zdawał się pusty. Dosłownie, bo mieszkańcy porozkradali z niego niemal całe wyposażenie: zniknął zawsze stojący w takim miejscu duży ekran, zniknęły krzesła i stoliki, ktoś wydarł nawet z podłogi blat z chłodziarką, w którym normalnie, podczas większych spotkań, można było trzymać jedzenie i napoje. Ostała się za to sterta śmieci, walające się połamane resztki mebli i jedna jedyna stara kanapa. Na niej właśnie czekał na nich Xavier– niski, niepozorny facet, o podłużnej, kanciastej twarzy i w większości siwych włosach. Uśmiechnął się na ich widok i skłonił lekko.

– Ach, moi drodzy, jak miło was widzieć!- powiedział radośnie, rozkładając ręce. Nie odpowiedzieli mu, Cyprian skinął jedynie głową.

– Cóż, widzę, że panowie nie w humorze. Spodziewałem się cieplejszego przywitania, no ale, skoro jest jak jest, to przejdźmy od razu do interesów– skrzywił się handlarz, jakby zawiedziony, podnosząc z ziemi niewielką walizeczkę. W środku znajdowało się kilka „zmieniaczy”– urządzeń maskujących, pozwalających na krótki okres czasu całkowicie zmienić wygląd używającego. Tymael wyciągnął rękę i podniósł jedno z urządzeń, obracając je w rękach.

– Ile chcesz za jedną szkutę? – zapytał Blackwood, wciąż przyglądając się zmieniaczowi.

– Dziewięć i pół tysiąca. Są najwyższej jakości– odrzekł szmugler. Widząc jednak zimne spojrzenia swoich klientów, zmienił zdanie– Osiem tysięcy. Niżej nie zejdę.

Blackwood wyciągał już pieniądze, Cyprian powstrzymał go jednak.

– Słuchaj, gnoju, obiecałeś sprzęt za pięć kawałków. I nie dostaniesz ani grosza więcej– powiedział chłopak do Xaviera, wyciągając w jego stronę pistolet.

– Spokojnie, panowie, spokojnie! – krzyknął tamten przerażony, upadając ze strachu na podłogę. Nagle jednak, uśmiechnął się dziwnie– Dobijemy targu– powiedział podnosząc się z ziemi– To znaczy, ja dobije. Bo wy niestety nie doczekacie końca transakcji– dodał po chwili. Nagle, w jego ręce pojawił się pistolet. W ostatniej sekundzie, Tymael wykonał podwójny Skok, zabierając ze sobą Cypriana i chowając się za jednym ze słupów podtrzymujących strop. Pocisk wystrzelony przez przemytnika z hukiem trafił w ścianę. Gdyby dosięgnął któregoś z nich, najpewniej roztrzaskałby jego głowę na kawałki. Xavier nie był jednak ich jedynym przeciwnikiem. Z rozblaskiem błękitnej poświaty, ujawniło się dwóch jego ochroniarzy, skrywanych do tej pory pod płaszczem niewidzialności– jak widać, handlarz miał dostęp również do innych, zakazanych cywilom technologii. Zbiry, ubrane były w lekki pancerz, podobny do tych, jakie nosili funkcjonariusze policji podczas akcji a twarz zakryli stalowymi maskami. W rękach dzierżyli strzelby typu M-320. Jeden z nich, sięgnął palcem do PMD. Na Dziedzińcu zgasło światło.

– By to szlag– szepnął Tymael, wyciągając PHc– za cholerę ich nie widzę.

– Są przed nami, posuwają się powoli do przodu i w lewo. Chcą nas zajść od boku– cybernetyczne oczy Cypriana doskonale radziły sobie w takich warunkach. Chłopak wychylił się lekko, jednak zanim zdążył oddać strzał, z jasnym rozbłyskiem w kolumnę uderzyła fala wrogich kul.

– Kurwa!- krzyknął Cyprian ocierając pot z czoła. Przeciwnikom najwidoczniej również nie sprawiało problemu widzenie w ciemności. Jedynie Tymael, przyciśnięty plecami do kolumny nie dostrzegał nic, prócz niewyraźnych konturów znajdujących się najbliżej niego rzeczy. Chwycił kuzyna pod ramię i szybkim Skokiem, przeniósł się za kolejny filar. Cyprian zareagował natychmiast, wystrzeliwując serię ze swojego Tajfuna. Smugi przemknęły przez cały Dziedziniec i trafiły jednego z ochroniarzy przemytnika w brzuch. Ranny padł na ziemię z krzykiem. Blackwood wykorzystał chwilowe zamieszanie i przewrócił pozostałych dwóch przeciwników kulą energii. Na zewnątrz budynku, odezwały się policyjne syreny. Światła zamrugały– ktoś najwyraźniej przywrócił zasilanie.

– Dobra, mam ich!- powiedział Cyprian strzelając w drugiego z ochroniarzy. Jednak, nim zdążył wykończyć również Xaviera, strzał z pistoletu przemytnika obalił go na ziemię. Tymael krzyknął, ze wściekłością i znając już pozycję handlarza, wykonał Skok zaraz za jego plecy. Wycelował w chudą sylwetkę i oddał strzał. Kiedy przemytnik upadł, Blackwood schował broń i pobiegł w kierunku leżącego pod ścianą kuzyna. Całe szczęście, Cyprian zasłonił się swoją protezą– a była to proteza wojskowa, nie zaś cywilna– kula straciła sporo impetu i co najwyżej złamała kilka żeber.

– Teraz pasuje się stąd wydostać– powiedział niewyraźnie Cyprian. I miał racje– cały budynek otoczony był policją, która lada chwila miała wkroczyć do środka. Powrót windą odpadał. Tymael rozglądną się dookoła i zauważył leżącą przy zwłokach Xaviera skrzyneczkę ze zmieniaczami. Wybrał dwa z nich i a resztę schował do kieszeni. Kiedy razem z kuzynem wsiadał do windy, nie wyglądał już jak on– był starszym, chuderlawym panem, w obdartych ciuchach, który pomagał ustać swojemu rannemu synowi– łysemu młodzieńcowi o szerokich barkach. Kiedy drzwiczki się otworzyły, zobaczyli wycelowane w nich lufy policjantów w błękitnych pancerzach i przeszklonych, zaciemnionych hełmach. Ci, opuścili jednak broń, widząc przerażoną twarz staruszka.

– Co się stało, tam na górze? – zapytał jeden z nich Tymaela.

– Strzelanina jakaś! Prąd wyłączyło, jakieś hałasy były, to zeszliśmy z synem zobaczyć, co się dzieje. Ledwo się winda otwiera a tu pach! A syn leży we krwi. To zbłąkana kula jakaś, bo mnie nikt nie ranił. Zwiałem jak najszybciej– wydukał Blackwood.

– Idioci, powinniście się trzymać z dala od takich rzecz. W miejscach takich jak to, jak jest hałas, to się siedzi w mieszkaniu. A teraz zabierz pan tego swojego syna do radiowozu, ktoś się nim zajmie. Szybko!- ryknął zdenerwowany funkcjonariusz wsiadając do windy, razem z swoim partnerem.

– Co teraz? – zapytał cicho Cyprian, gdy zostali sami.

– Nadajnik Skoku działa na pięć kilometrów. Granica jest tuż przy policyjnym kordonie. Podejdziemy tam i przeniesiemy się do twojego mieszkania. Dasz radę, jeszcze chwilę?

– Dam– odparł ranny chłopak. Ruszyli ku wyjściu.

*

Kryształowe Miasto, najbogatsza i najnowocześniejsza dzielnica Nowego Vaen, wyglądała jak utopia. Wzdłuż idealnie równych dróg, porozdzielanych pasami zieleni, wznosiły się smukłe, piękne budynki o obłych kształtach, wzniesione z niezwykle wytrzymałego, białego tworzywa sztucznego i szkła. Przy każdym z nich, znajdował się niewielki park, w którym zrelaksować mogli się mieszkańcy i pracownicy. W niektórych miejscach dało dostrzec się balkony-ogródki, na których hodowano naturalne warzywa. Wszystko to, oświetlone było przez poustawiane regularnie latarnie. W przeciwieństwie do innych dzielnic, nie było tu uderzających po oczach reklam i neonów. W oddali dało się zobaczyć Białą Arenę– kolosa, mogącego pomieścić sto dwadzieścia tysięcy osób, perłę nowoczesnej architektury sportowej. Tymael zmierzał jednak w inne miejsce. Siedząc w wagonie nadziemnej kolejki, mknącej przez dzielnice, zastanawiał się nad wydarzeniami, jakie mają zajść. Z dostaniem się do Pałacu Vaeńskiego nie powinno być większego problemu– chroniące przyjęcie służby, nie mogły powstrzymać Skoków. Trudniejsze zadanie stanowiło jednak wmieszanie się w rój balujących i odnalezienie Rancorna. Zwłaszcza, że nie miał pojęcia, jak wygląda. Nikt przecież nie będzie zwracał się do niego per Arakhanie. Z rozmyślań wyrwało go delikatne szarpnięcie. Pociąg zatrzymał się. Wstał i razem z tłumem ludzi wyszedł na stacje. Korzystając z zamieszania aktywował zmieniacz. Dla wszystkich dookoła stał się nagle postawnym, brodatym, czterdziestolatkiem w drogim garniturze. Kilka osób popatrzyło na niego dziwnie, nikt jednak tak naprawdę nie podejrzewał, co się stało. Od teraz, oficjalnie Tymael był Kriosem v’Arageth, byłym majorem wojsk Zjednoczonej Europy, popierającym reżim obecnego „prezydenta”, Karola d'Volay. Oficjalnie, wszyscy popierali reżim. „Krios” skierował się w górę drogi, schodząc z kładki na chodnik dla pieszych.

Pałac Vaeński był zbudowanym przed zaledwie sześcioma laty, ogromnym, choć dość niskim budynkiem na planie trójkąta o zaokrąglonych krawędziach. Jego dach, pokrywały panele słoneczne, a wszystkie ściany były oszklone. Robił wręcz piorunujące wrażenie. Standardowo, otaczał go niewielki . Wzdłuż jego granicy dosłownie roiło się od strażników. Tymael ruszył dostojnym krokiem w stronę bramy, wymieniając powitania z zmierzającymi w tym samym kierunku ludźmi. Z wszystkich bez wyjątku, wręcz promieniowało bogactwo. Istna śmietanka towarzyska. W pewnym momencie Blackwood skręcił jednak w bok, chowając się za jednym z drzew. Stamtąd, wykonał Skok i przeniósł się za linie patrolową ochrony. Uważając, by nikt go nie zauważył podkradł się pod ścianę budynku. Usłyszał szelest i odwrócił się. Wpatrywał się w niego osłupiały strażnik– najwyraźniej nie miał pojęcia, co zrobić w przypadku, gdy odświętnie ubrany gość w dziwny sposób czai się pod fasadą budynku. Tymael zamarł.

– Źle się pan czuje? – zapytał strażnik zbliżając się do niego powoli, z lekko opuszczoną bronią.

– Troszeczkę. Zapomniałem dzisiaj wziąć leków. Czy mógłbyś mi pomóc?– Zaimprowizował Tymael, dysząc i pokaszlując. Strażnik schował broń do kabury i pozwolił mu się na sobie oprzeć. Blackwood wykorzystał to natychmiast– szybkim ruchem przycisnął swoją dłoń do skroni ochroniarza i wypuścił falę energii. Poczuł jak mężczyzna skręca się w skurczu mięśni, usłyszał cichy jęk. Ochroniarz padł na ziemię. Sekundę później, Tymael był w budynku, opierając się o szklaną ścianę, jak gdyby nigdy nic. Nikt nie zauważył momentu jego pojawienia się. Na całe szczęście. Teraz, pozostało jedynie znaleźć Rancorna w ośmiuset osobowym tłumie. Polityk mógł być dosłownie każdym, Blackwood przypatrywał się więc dokładnie mijającym go ludziom. Ruszył w kierunku długich, uginających się pod ciężarem potraw stołów, ustawionych w dwóch rzędach po lewej stronie sali. Z pomieszczeń, obok co rusz wychodzili roznoszący szampana i drinki kelnerzy. Uczestnicy balu zaczęli skupiać się w mniejsze grupki i rozprawiać o najróżniejszych rzeczach. Jedni plotkowali podle na temat zdrad, romansów i układów swoich znajomych, inni rozprawiali na temat słuszności ich prywatnych poglądów religijnych. Gdzieś, ktoś nieśmiało napomknął jakieś opozycyjne hasło, szybko został jednak spiorunowany wzrokiem ludzi go otaczających. Krążącym jakby bez celu byłym majorem nikt się nie interesował. Raz, ktoś próbował wciągnąć go w rozmowę na temat obecnego stanu armii, wymigał się jednak szybko i oddalił. Ostatecznie, postanowił przeczekać oficjalnie otwierającą przyjęcie przemowę Ronalda von Gardy’ego i zacząć poszukiwania Arakhana jeszcze raz, z nadzieją, że odnajdzie go, nim przybędą Porzuceni. Na ustawionej w centralnej części pomieszczenia mównicy pojawił się gospodarz. Brzęcząca w tle muzyka ucichła, tańczące pary zatrzymały się. Wszyscy ustawili się w obszerne półkole, aby wysłuchać, co ma do powiedzenia jeden z najbogatszych ludzi w kraju.

– Witam was wszystkich, na corocznym Wielkim Balu – powiedział Ronald donośnym głosem. Był dość wysokim, postawnym mężczyzną, z długimi, bujnymi wąsami. Jego monolog nie obchodził zbytnio Tymaela. Tym bardziej, iż usłyszał w pobliżu siebie dość ciekawą rozmowę.

– A czy słyszałeś… Arturze, o tej strzelaninie w Wieży 015? Podobno znaleźli trzech martwych ludzi. To miał być jakiś przemytnik zmieniaczy, według tego, co mi wiadomo. I jego ochroniarze. Na pewno też, nie zastrzelili się sami. Rany były od pistoletów maszynowych, a żaden z nich takiego nie posiadał. Policja podejrzewa, że mogli to być ci sami ludzie, którzy w zeszłym miesiącu opustoszyli magazyn HMC w Północnej Dzielnicy– powiedział jeden ze stojących przed nim panów, w którym Blackwood rozpoznał Yamira l’Evret, wysokiego rangą polityka.

– Dla tego kazałem zaostrzyć dzisiejszą ochronę– powiedział drugi, łysy i niższy od Yamira, drapiąc się po nosie. Tymael znał ten ruch, bardzo dokładnie. Miał okazje widzieć go za każdym razem, gdy przy pracach nad Bramą coś szło źle. Można zmienić głos, włosy, twarz, nawet wzrost, lecz nawyki zostają. A Arakhan miał ich wystarczająco wiele, by każdy, kto pracował z nim dłużej niż tydzień, poznał go z daleka. Nie postarał się.

W tym właśnie momencie, kiedy von Gardy zaczął zbliżać się do końca, na placu przed Pałacem coś huknęło. Część ludzi krzyknęła donośnie. Rozległy się strzały. Przechadzający się po sali ochroniarze, wyciągnęli broń i zaczęli kierować ludzi do Bezpiecznych Pokoi. Odgłosy walki nasilały się. Przez szybę, z dużym impetem, do środka sali wpadł jakiś przedmiot– czarny, wibrujący intensywnie obły cylinder. Nadajnik. A potem pojawili się oni. Dwunastu Porzuconych – w czarnych pancerzach z naszytym na plecach, będącym swoistym logiem Projektu Brama, symbolem wrót otoczonych błyskawicami. Ruszyli do przodu, eliminując po kolei wszystkich strażników. Któryś z nich użył Energii i powalił stojących w pobliżu ludzi.

– Chodź do nas, Arakhanie! I tak nam nie uciekniesz!- Ryknął pożętym głosem Gabriel, stojący w środku szyku, neutralizując Energią nadlatujące w jego kierunku pociski. Czasu było niewiele. Wśród powszechnego chaosu, który zapanował, wypatrzył Rancorna i rzucił się za nim. Pomimo niezaprzeczalnej siły Porzuconych, strażników w Sali przybywało– zbiegli się z wszystkich części budynku, zmuszając napastników do cofnięcia się. Kilku z nich, skryło się za przewróconymi stołami, prowadząc ogień zaporowy. Grupka specjalnie oddelegowanych ochroniarzy zapędzała gości do długiego korytarza, prowadzącego ku schronowi. Któryś z porzuconych ryknął wściekle trafiony pociskiem. Tymael rozpoznał w nim Brian’a Veleskel– fizyka, wyróżniającego się potężnymi mocami. Na jego odpowiedź nie trzeba było czekać długo– z potężnym, niemal oślepiających błyskiem, wyzwolił falę Energii, która rozeszła się po całym budynku, wybijając szyby i przewracając stojących bliżej na ziemię. Co dokładnie stało się później, Tymael nie był w stanie powiedzieć– spanikowany tłum poniósł go, bowiem w głąb korytarza. Schron, a raczej ekskluzywny Bezpieczny Pokój, znajdujący się pod budynkiem właśnie na wypadek ataków terrorystycznych, był niezbyt duży jak na ilość osób, która dzisiaj miała się w nim zmieścić, było w nim jednak wszystko, co potrzebne. Zamknęły się za nimi pancerne drzwi. Nie, żeby stanowiły jakąś przeszkodę dla przeciwników, lecz ludzie wyraźnie czuli się bezpieczniej. Z góry wciąż dobiegały ich odgłosy walki. Teraz nawet intensywniejsze. Niektórzy mówili o przybyciu oddziałów Brygady Specjalnej. Blackwood zaczął przebijać się przez tłum. Arakhan siedział na jednej z kanap, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Nim jednak do niego dotarł, ktoś krzyknął. Zaraz przed drzwiami do bunkra stał Wiktor Carqenn. Chudy, o bladej, kościstej twarzy i kruczoczarnych włosach. Roztaczała się wokół niego dziwna, przygnębiająca aura. Wszyscy stali jak wryci, z przerażoną miną. Nawet chroniący bogaczy strażnicy, ani nie drgnęli. Caraqenn wolnym krokiem ruszył prosto ku Rancornowi. Wszyscy rozstępowali się przed nim posłusznie. Tymael wiedział, że utrzymanie takiego efektu kosztuje go wiele wysiłku. Porzucony, milcząc ciągle, podniósł polityka z siedzenia i przejechał palcem po jego skroni. Tamten stęknął ciężko. Wzrok miał nieprzytomny. Blackwood zareagował natychmiast. Przeciwnik, zaskoczony tym, iż ktoś wyrwał się z jego „klątwy”, w ostatniej niemal chwili, puścił Arakhana i rozproszył wystrzelony w jego kierunku pocisk. Ta sekunda, wystarczyła jednak Tymaelowi do działania-doskoczył, chwycił polityka i wyciągnął ratujący mu skórę po raz trzeci w ciągu kilku ostatnich dni Nadajnik Przejścia. Siła urządzenia szarpnęła nim, a wszystko dookoła rozmyło się.

*

Rancorn leżał przed nim na ziemi, trzęsąc się cały. Tkwił tak przez chwilę, nie zdając sobie nawet sprawy, iż znajduje się na pełniącym funkcje tarasu widokowego dachu Prime Tower.

– Ja… dz-dziękuje– wyjąkał z trudem polityk, podnosząc na niego oczy. Wiatr targał jego marynarką na wszystkie strony. Pewnie myślał, że stracił przytomność, a ktoś, najpewniej jeden z ochroniarzy, którzy przegonili Porzuconych, wyniósł go gdzieś, dla bezpieczeństwa. Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.

– Niepotrzebnie– odrzekł mu Tymael, wyciągając z kabury swojego PHc. Polityk wlepił w niego przerażony wzrok. Wstał spanikowany i zrobił kilka kroków do tyłu– Co pan!?– krzyknął, próbując cofnąć się jeszcze bardziej, aż naparł na barierkę.– Co to ma znaczyć?

-Cóż, Arakhanie. To, że nie pozwoliłem zabrać cię Porzuconym nie oznacza, iż mogę puścić cię wolno– powiedział z rzeczywistym smutkiem Blackwood, wyłączając swój zmieniacz. Rancorn otworzył usta ze zdumienia. Nawet w mroku nocy, musiał rozpoznać jego twarz.

– Przecież wiesz, że oni nie odpuszczą. Będą cie ścigać i w końcu dopadną. Złamią twoją wolę, tak, jak robił to przed chwilą Caraqenn, wedrą się do twojego mózgu i wyciągną z ciebie, co tylko zechcą. A potem zacznie się rzeź. Widziałeś, co potrafią. A to nie byli wszyscy, zaledwie kilkunastu. Żeby odzyskać Bramę i dokonać zemsty, zrobią wszystko, bez względu na cenę. Nie można tego powstrzymać, ale można opóźnić. Zyskać trochę czasu.

– Zabijając mnie? – Rancorn wyglądał niczym obłąkany. Dyszał ciężko, drżał– Moglibyśmy się jakoś dogadać, Tymaelu, przecież jesteś po naszej stronie! Zniszczylibyśmy ich!

– Nie jestem po waszej stronie. Ja chce tylko uniknąć wojny– Odrzekł mu zimno Blackwood– Wojny, której prawdę mówiąc, winny jesteś między innymi ty. Musisz zapłacić cenę. Wiesz, uznaj, że to kwestia poświęcenia. Dzięki temu odkupisz swoje winy. Uratujesz sporo ludzi. Prawie jak bohater.

-Słuchaj! Posłuchaj mnie! Wiem, o co ci chodzi. Moja śmierć tego nie rozwiąże. Możemy się dogadać! – Wyrzucił z siebie szybko Arakhan– Usunę wszystkie dowody, Gabriel nigdy się nie dowie, że…

– Dość!- przerwał mu– Teraz to już nie ma dla mnie znaczenia.

– Jesteś chory!- krzyknął polityk.

– Sam się do tego przyczyniłeś, Rancorn. Zaświaty czekają.– szepnął Tymael.

– Ta. Pozdrowię wszystkich, którzy trafili tam przez Ciebie.

Zagrzmiał huk pistoletu. Ciało Arakhana przewaliło się przez barierkę i runęło bezwładnie w czterystumetrową przepaść.

Blackwood zniknął.

Koniec

Komentarze

"…z widoczną lecz definitywnie udawaną skruchą w głosie." – definitywnie znaczy ostatecznie. Nie pasuje mi do udawania skruchy. "– Nie wpuściłbym– " – połykasz spacje przed myślnikami czasem. Drobiazg, ale warto poprawić. :) Popracuj nad zapisem dialogów; przykład: "Szczerze mówiąc, nawet mnie to nie obchodzi tu kropka – na tu wielką literą dźwięk tych słów Gabriel drgnął lekko tutaj kropencja – Możesz próbować mnie …" Uważaj na przecinki i "ogonki; przykład: "Chwile ogonek później, przecinek zbędny Gabriela już nie było." Powtórzenia też Ci się zdarzają; przykład: "Światło w pokoju zaświeciło się…" "…rozsiadł się wygodnie na kanapie i zamknął oczy. Dopiero po chwili zauważył, że tuż obok miejsca gdzie na blacie stołu wyświetlana była godzina, leży paczka." – to zamknął, czy nie zamknął? :) "Cholera, Gabriel, Ty rzeczywiście…" – to nie jest list. Nie musisz wielką literą. "– Skurwysyny!- Krzyknął…" – zapis dialogów. Małą literą "krzyknął". No nic, dalej niestety nie mam czasu doczytać. Dużo pracy przed Tobą, ale nie jest tragicznie. Masz wyobraźnie i wiele lat na naukę. Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Mieszkanie wydawało się puste. Doskonałą ciszę wypełniającą przestrzeń pomiędzy ścianami, niemal grobową (albo ta cisza była doskonała albo grobowa – nie lepiej napisać po prostu: "Panującą w nim ciszę"), przerwało dopiero pojawienie się wysokiego mężczyzny w długim staromodnym płaszczu z kapturem na głowie. Dosłownie: pojawienie się (ten wtręt jest zbędny). Szczupły, żylasty człowiek rozglądał (rozejrzał) się po pomieszczeniu. Na ściany padał migotliwy cień rzucany (rzucany przez co?)w rytmie bezgłośnych błyskawic szalejącej za szklaną fasadą (a nie za oknem?) nawałnicy. To chyba był salon. Krystalicznie (krystalicznie czyste może być raczej coś przejrzystego, a nie meble. Poza tym gość po ciemku zauważył, że są czyste? – szczegół zbędny) czyste, białe meble i wszechobecne diody urządzeń elektrycznych(,) powodowały(,) iż nawet przy wyłączonych światłach panował tu półmrok. Światła. Nie można było o nich zapomnieć. Mężczyzna, niezwykle powolnym, niemal niewidocznym (niedostrzegalnym) ruchem, podniósł rękę w kierunku małego, wbudowanego w ścianę panelu, który zamrugał dziwnie. Wziął głębszy oddech. Teraz, kiedy system automatycznego włączania światła był (został) dezaktywowany, mógł bez większych przeszkód zająć się swoją robotą. Wyciągnął jeszcze tylko zza poły płaszcza małą paczkę, którą położył na szklanym stoliku. Coś zatrzeszczało.   Sugestie zmian powyższego akapitu, żebyś miał wyobrażenie, ile rzeczy jest do poprawki.Jak na swój wiek piszesz nienajgorzej, ale jeszcze bardzo dużo pracy przed Tobą. Widać, że masz pomysły, powinieneś jednak lepiej przemyśleć fabułę, tak aby była bardziej przekonująca (np. absurdalna scena, gdy bohater rozpoznaje poszukiwanego człowieka po sposobie drapania się nosie…) Opowiadanie jest słabe, ale pierwsze teksty zawsze takie są. Mocno naciągana sensacyjka o ratowaniu świata. Według mnie za mało jest inforamcji o tle całego konfliktu, przez co cała historia jest nie do końca jasna.   Przeczytaj sobie tekst na głos – można w ten sposób wyłapać wiele błędów.   Pozdrawiam.

>> Deszcz kropił lekko, tworząc wokół latarni złocistą poświatę<< – Czy deszcz może kropić ciężko?! A to, że dalej piszesz, iż tworzył wokół latarni złocistą poświatę, też jest takie nijakie. Wokół oznacza też wkoło, dookoła, a tobie chodziło o wkoło "światła" latarni.  >>W połączeniu z wszechobecnymi oszklonymi budynkami, dawało to niesamowity wręcz efekt<< -– "wręcz" to są wtrącenia języka potocznego, którego się nie stosuje w literaturze! >> Taka otoczka pozwalała się wyciszyć, zastanowić w milczeniu nad ważnymi sprawami.<< -– Nad jakimi ważnymi sprawami? I dlaczego pozwalała się wyciszyć? Zdanie pozostawione w taki m stanie, bez wyjaśnienia, nie ma celu. Jest bez sensowne. Ogólnie. Nie jest źle jak na debiut, ale za dobrze też nie jest. Konstrukcja zdań siadła. Dużo pracy masz przed sobą, ale dasz radę. Jak na razie jest to bardzo słaby tekst, ale jak już koledzy zauważyli, do naprawienia.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nowa Fantastyka