- Opowiadanie: agatakasiak - Bitwa na Wilczym Polu

Bitwa na Wilczym Polu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bitwa na Wilczym Polu

 

 

 

Mgły wstające znad równiny wolno odsłaniały wojska przybyłe z odsieczą duszanieckiemu zamkowi.

Pogardliwy grymas zagościł na obliczu obserwującego je młodego palatyna, szacującego bezładne i koślawe nadalijskie szyki.

– Zaspali widno – mruknął Biezdar, druh jego i dowódca izbickich chorągwi, stojących już równiutko na prawym skrzydle.

– Łajzy. – Palatyn Pomir splunął przeżuwanym owsianym zaczynem, czując wzbierającą w ciele twórczą nienawiść.

– Sulejman skryty za Mogiłą, na wysokim wzgórzu – rzucił Biezdar. – Nie poprowadzi swoich. Toligniewowi łatwo będzie go oflankować z lewego od tamy.

Pomir zmrużył oczy, wpatrując się uważniej w linię pagórka za stanowiskiem nowego sułtana. Spodziewał się tam kogoś najwyraźniej.

– Zbyt łatwy byłby to kąsek dla naszych – pomyślał głośno. – Toligniew tkwić ma przy obronie tamy. Dopóki nie widzę duszanieckiego księcia, niczego nie zmieniamy.

Tu zaklął na myśl o młokosie, który choć lalkowaty i powszechnie wykpiwany jako kochanek i faworyt starego sułtana, był jedynym dowódcą spośród wrogów, z którym liczył się teraz palatyn.

Biezdar milczał nieswój, jak za każdym razem, kiedy czarni rycerze znikali im z widoku.

O duszanieckich panach mówiono, że to wilkołaki. Niejeden raz, gdy Biezdar w zwiad chodził, zastawał ich puste leża. Schowany ekwipunek, spętane w lesie konie, nie bez powodu ponoć od źrebiąt hodowane specjalnie z wilkami, i żywej duszy wkoło. Tak znikać potrafili, zwłaszcza przy okrągłym księżycu. A tylko zewsząd słychać było stąpanie i warczenie takich bestii, jakieś posapywania wkoło. O północy zaś wycie, z licznych wilczych gardeł dobywane, na dźwięk który to każdy czmychał, nie zabrawszy ani jednego znalezionego ogłowia spośród porzuconego ekwipunku, choćby i złotem świeciło.

– Czarni rycerze zjawią się, tegom pewny – mruknął palatyn. – Ale czy uderzą? Sulejman wodzi kawalerią to w prawo, to na lewo, widać niepewny sojuszu ojcowego faworyta. – Tu znów wytężył wzrok, patrząc w stronę wzgórz za sulejmanowym sztandarem. – Młody sułtan nie wie, czy zasłonić się, czy liczyć może na kogoś w odwodzie. Duszanieckiego księcia wygląda. Jeśli doczeka się, stamtąd ów nadejdzie. Jak znam młodego, chrapkę ma na naszą tamę.

Biezdar pokiwał na to głową, obserwując przeciwległe wzgórze. Jeśli sprzymierzeni z Nadalią rycerze dusznieccy podejść by tam mieli, stanowiliby sulejmanowe plecy i poważnie zagrażali tamie.

Palatyn cmoknął, żując owies. Z zębów wydłubał łuseczkę.

– Sulejman nienawidził ojcowego gacha – dumał. – Co, jeśli młody…?

– Co? – Biezdar domagał się dalszego ciągu po dłuższej przerwie w słowach druha.

– Co, jeśli ma go w swojej gładkiej dupie?

Tu palatyn parsknął, a przyjaciel skrzywił się mimowolnie.

– Toligniew nie opuści pozycji, choćby z nas pasy darto – Pomir opanował wesołość. – A i ja nie oddam starego koryta Mogiły, nawet gdyby sam król mi nakazał. Nie teraz, kiedy mogę skończyć tę zaplutą wojnę.

Rzeczywiście, batalia trwała już tak długo, że niejeden koń zestarzał się w jej trakcie. Zaczęło się przed dziesięciu laty, kiedy po tajemniczej śmierci swej siostry, księżnej duszanieckiej, król Strzedziwój wypowiedział wojnę szwagrowi, butnemu księciu Czciradowi z Duszańca. Powiadano bowiem o nim, że w wilka zmienia się o księżycowej pełni, że nad zwłokami żony został znaleziony jednej takiej nocy z twarzą jeszcze unurzaną w jej krwi. Król chciał wypędzeniem go i odebraniem mu ziem zyskać szacunek poddanych. Książę poprosił jednak o pomoc sąsiedniego sułtana Mehmeda i próba wchłonięcia małego państewka okazała się dla królestwa wieloletnią wojną z Nadalią, równą sobie monarchią.

Palatyn zdobył przed dwoma laty siedzibę sułtana, odtąd wojna chylić miała się ku końcowi. Do tego książę Czcirad przepadł jednej księżycowej pełni, i ostatecznie sułtan został sam. Resztką sił schronił się w Duszańcu, starodawnej twierdzy – ostatniej niezdobytej, a ważniejszej warowni, która nie przeszła na stronę Pomira. Naturalne walory duszanieckiej twierdzy położonej na skale, obmywanej przez rzekę, czyniły ją w istocie niezdobywalną.

Oblężenie trwało prawie rok. Od strony lądu mury twierdzy były nie do podejścia dla taranów, choćby przez potężne ławy, czyniące obwarowania nad wyraz szerokimi u nasady. Od strony zaś rzeki, Mogiłą zwanej, wzbijały się strome skały, dodatkowo chronione rwącym nurtem. Pomir obwarował się pod zamkiem, bo wiedział, że na dłużej tu zabawi. Kazał zbudować umocnienia zewnętrzne, całkowicie odcinając wroga od pomocy świata. Potem powziął zamiar, by zmienić rzeczne koryto. Prace trwały od jesieni, przerwane zimą, potem wiosenną powodzią, jakiej jeszcze twierdza nie widziała. Ale na początku lata dzieło zostało ukończone, powstała tama, puszczająca rzekę na dalszy od warowni tor. Koryto pod skałą zamku wyschło, a wtedy Pomir usypać kazał rampę. Nią wjechał taran, stopniowo podkopując skałę, potem burząc mury. Dni twierdzy były policzone.

Najdłużej broniła się prastara świątynia umieszczona kiedyś w słupie zamkowym, pod którą Pomir zatknął największe hulajgrody. Wjechały po rampie z gruzów jej własnych murów, a ci, którzy nie zostali wzięci przez wroga bądź też nie zginęli, modlili się w świątyni, odejmując od ust pożywienie swym świątynnym bogom, i licząc na ile go jeszcze zostało. Walki zamarły. Wszyscy czekali na poddanie się Mehmeda i resztek duszanieckich rycerzy, co było kwestią niedługiego czasu. Jednak wtedy, studziennym szybem, mającym potajemne wyjścia pomiędzy skałami, zbiegł młody duszaniecki książę, syn Czcirada i zdołał przebić się po pomoc. Wojowie przysięgali, że przez obóz mysz by się nie przecisnęła, że wilka jedynie widzieli… Że przegonili go. Nie jeden to był przecież, wszak duszanieckie ziemie przez wieki roiły się od wilków.

W Nadalii tymczasem władze samozwańczo przejął najstarszy z synów Mehmeda, Sulejman. Odbudował armię z młodych, mało doświadczonych rycerzy, zhołdowanych niedawno jeszcze przez Pomira. Książę zaś, nie wiedzieć jakim sposobem, dołączył doń z czarnymi chorągwiami, które jakimś sposobem zdołał odbudować. Mówiono nawet, że poznano pośród wojów tych samych, których Pomir zamknął w duszanieckiej twierdzy. Jak jednak odzyskali wolność, nikt nie pojmował.

– Wilcze Pole…

– Co? – Chorąży Biezdar nie zrozumiał słów zadumanego druha.

Ten wzruszył ramionami:

– Tak będzie się nazywało. Sen miałem – dodał zgrymaszony, zwierzać się nie zamierzając. – Śniły mi się prawdziwie wilcze oczy. Przed pełnią mnie ostrzegał.

– Wilk?

Palatyn skrzywił się zniecierpliwiony:

– Książę. Śnił mi się młody duszaniecki książę. Złotooki.

– Na bogów…

Tu Biezdar umilkł, sieczony prawdziwie już rozdrażnionym spojrzeniem swego druha. Zaprzestał drążyć.

– Niech będzie, „Wilcze Pole” – specjalnie z natchnieniem wyrzekł nową nazwę. – Bitwa na Wilczym Polu. Hmm.

Pomir westchnął. Wrócił do rzeczywistości, śledząc poczynania wroga.

Wtem przeraźliwy kwik ogiera bojowego przeciął ciszę brzasku.

Palatyn uśmiechnął się z czułością na widok Karego Zwierza. Wielkiego, wystanego, nafaszerowanego owsem. Najbardziej opętanego bydlęcia jakie srało kiedykolwiek na tych polach aż po same Góry Północy.

Kary Zwierz, kwiczał pobudzony, aż milkły inne ogiery. A klacze rżały z cicha gdzieś nieśmiało.

Bojowy, potężny ogier, prowadzony na sztywnych postronkach, patrzył spod bujnej czarnej grzywy, usilnie chcąc wypluć wąskie wędzidła, których nienawidził, jak mało który.

– Chodź, pojebańcu – Pomir podsunął ogierowi miskę z resztką owsianego zaczynu. – Dziś pochędożysz nadalijskie klacze, moje słowo.

Ogier w kłębie wyższy był od przeciętnego woja. Wysoki palatyn równał się z nim wzrostem. Był też jednym z mocarzy, którzy bez pomocy dosiadali konia w pełnym uzbrojeniu.

Kary Zwierz rżał szaleńczo, dolizując fermentujący poczęstunek. Zakwiczał przejmująco, kuląc niecierpliwie uszy. Parskał, kręcił się, ogonem wywijał w podnieceniu, nogą grzebał.

Palatyn dosiadł go nareszcie, uspokajając na jedną małą chwilę. Wymienił skinienie z Biezdarem, siedzącym już na swoim koniu.

– Nadal chcesz to zrobić? – spytał ten jeszcze.

Pomir wbił wzrok w stanowisko Sulejmana.

– Dzieciojebca da dziś dupy. – Skinął zatwardziale, plując ostatkiem owsianych łupinek.

I dał sygnał rozpoczęcia bitwy.

Przy pierwszych trąbach Biezdar pożegnał się gestem i puścił w cwał do lewego skrzydła. Miał rozwinąć szyk w ostatniej chwili i uderzyć z czoła. Związać główne nadalijskie siły, i w oparciu o linię Mogiły, ostatecznie odciąć je od Sulejmana. Trzymać plecy pomirowej jeździe. Ta bowiem miała zupełnie inne zadanie. I z niepokojem popatrywała na nurt Mogiły… czy raczej „Utopcowej Rzeki”, jak ją między sobą zwali, za którą schował się Sulejman.

Palatyn rozpuścił wierzchowca, przejechał go przed linią swoich. Wszak koń ten nie potrafił ustać ani chwili w jednym miejscu.

Chorągwie witały wodza głośnymi zawołaniami. Rżenie i kwiczenie platynowego ogiera dodawało wigoru każdemu z słuchających. Niejeden jaja poprawił odruchowo.

Koń ten zaś kochał uwielbienie. Paradował. Szyję w łuk wygiął, ogon uniósł. Od plucia wędzidłami już pianę miał w pysku. Całą długość przebył przed linią jazdy, wzbudzając zachwyt i pragnienie okazania takiej samej witalności.

Trąby od prawego skrzydła Toligniewa odezwały się raźno. Biezdar odpowiedział tym samym. Palatyn spiął konia, w dęba uniósł, co tak uwielbiali. Potem zaśmiał się i ryknął zwyczajowe:

– Na pohybel!

Po czym wezwał do natarcia.

Głęboki bojowy dźwięk wojennych bębnów rozległ się pod niebem. Miarowe, przejmująco wibrujące dudnienie szło w równinę, zaczepiając ciągle jeszcze zaniepokojone swym nieładem świeże siły nadalijskie.

Kary Zwierz zakwiczał znowu, po czym rad ruszył w marsz bojowy. Dźwięk wojennych bębnów zaprowadzał ład w jego ognisto-krwistym, rozpalonym ciele. Kroczył dumnie, coraz dłużej wyciągając nogi. Za nim kolejne linie cudownej kawalerii, najlepszej, jak mawiano w dziejach. Która od stu lat nie ustąpiła pola w żadnej z bitew i żadnej nie przegrała. A od dziesięciu lat szła w ciemno za Pomirem z Izbic, choćby ten sforsować kazał nawiedzoną rzekę pełną topielców…

Nareszcie spięty w cwał wierzchowiec wodza puścił się w dół stoku. Za nim szarża, która z każdym susem kolejnych zwartych linii nabierała pędu. Liczne kopyta przemieliły trawę, wzbiły w powietrze rozrywane grudy suchej darni. Zakurzyło się na stoku, zaroiło od konnicy.

Kiedy zaś linia natarcia zbliżała się do celu, zza sąsiedniego wzgórza wyłoniła się nowa czarna armia.

– Duszanieccy… – Palatyn dostrzegł księcia, nie bez niepokoju. – Więc jednak.

Miast własnych bębnów słyszał teraz harmider rozpędzonej konnicy, a w tle gdzieś, od wzgórza za Mogiłą, brzmienie bojowej pieśni czarnych rycerzy duszanieckiego księcia.

Pędził, lecz okiem mierzył ku młodemu. Zacisnął usta, widząc, jak „lala mahmedowa” zatrzymuje linię. Zwarte, pełne dyscypliny duszanieckie wojsko zastygło na znak księcia w jednej chwili. I tak utkwiło swym zwyczajem, niczym zaklęte w posągi, czekając znaku złotookiego młokosa.

Pomir uśmiechnął się pod nosem na to. Miał przeczucie. Zbyt dobrze znał swojego wroga.

Różne cuda wygadywano o młodym duszanieckim księciu, po kądzieli przecież z królewskiego rodu. Że po śmierci matki, gdy chłopcem był, ojciec jego Czcirad oddał go w zastaw za pomoc Mehmedowi zaraz na początku wojny. Wreszcie te najgorsze, że zwyrodniały sułtan nałożnicę sobie z niego uczynił, że chłopak wyrósł na nieobyczajnego i prawom natury się sprzeniewierzającego rozpustą i ogólnym prowadzeniem.

Ścierając się z nim na wojennym polu, Pomir zdążył go już znienawidzić, ale i zaczął szanować. Odkąd sułtan Mehmed oddał swojemu kochankowi najpierw sojuszniczą duszaniecką armię, potem ogólne dowództwo, synów pomijając, wojna zakończyć się nie mogła. Sułtan nie chciał z białą flagą posłać, a jego posłuszny faworyt robił co mógł, by od klęski go uchronić. Wiele chwil miał Pomir, gdy zdawało mu się, że złapie sułtana, a za każdym ten wymykał mu się z niedobitkami swej armii osłaniany przez duszanieckiego ulubieńca. Tak więc najpierw ścigani i pędzeni wprost w nurt potężnej Mogiły Nadalijczycy z Duszańcami pospołu umknęli, rzekę forsując. Dziesięć dni potrzebował duszaniecki książę, by jego armia wroga zatrzymywała. W tym czasie zmyślny most na rozległej rzece wybudował. Potem istną ścianę ognia utworzył, podpalając naniesione hałdy chrustu, i znikając za tym Pomirowi. Tak mostem zdążywszy ujść, spalił go jeszcze za sobą. A Pomira na długo przed rzeką zatrzymał wściekłego, ale i roześmianego w podziwie dla niepozornego chłoptasia.

Choć dziś książę wymarzone miał pole do ataku na tamę, jeszcze lepsze do obronnej szarży wobec Sulejmana, palatyn miał przeczucie, że tego dnia książę pozwoli mu zakończyć tak obmierzłą wszystkim wojnę.

– Na pohybel dzieciojebcom – syknął.

Odbił. Zgodnie z planem Biezdar wpadł na środek szyku wroga, zastępując w okamgnieniu wojska palatyna. Ten zaś, w pełni rozpędu, uderzył na lewo. Chorągwie z jego legionu w momencie pierzchły za nim, ustępując z pozycji czoła, łukiem zatoczyły koło i ruszyły wprost na „Utopcową Rzekę”.

Sułtan podniósł się na koniu, oniemiały. Odruchowo cofnął rumaka, obejrzał się na czarne zastępy duszanieckich wojów, gotowych do natarcia w jego obronie. Okrzepł, czekając na wydanie znaku. Śledził pomirowe skrzydło, cwałem zbliżające się wprost w nurt strasznej rzeki.

A bali się wojowie tego miejsca odkąd zbudowano tamę. Susza obnażyła w korycie Mogiły najdziwniejsze tajemnice. Rycerze palatyna Pomira obozujący pod oblężonym zamkiem znajdować zaczęli dziwne truchła. Coraz częściej się pojawiały w miejscach, gdzie stare koryto rzeczne stawało się suche. Niby świeże były, przygniłe tylko i spuchnięte wodą, ale w uzbrojeniu szczątkowym, przypominającym raczej starożytne pancerze, jakich od wieków nie używano. Znaleziono nawet na niektórych zgniłe rycerskie pasy, wniknięte w ciała. Te zaś w herbie miały coś, co wyglądało na symbol wilczej głowy. Taki sam, jakim odznaczało się tutejsze księstwo i ród Duszańców. Szybko więc topielców za wrogów wzięto. Truchła zresztą nie zrobiły na większości wrażenia, wszak wojna bez trupów nie została jeszcze wynaleziona. Do pełni księżycowej. I dopóki kilku z nich osobiście po całonocnej gonitwie nie dopadło istoty na pobitewnym pobojowisku. Tam wśród poświaty dostrzegli zgarbioną postać, sapiącą dziwnie i włochatą. Tym straszniejszą, że żywiącą się pośpiesznie zwłokami poległych. A kiedy to zabili, znów w truchło ludzkie się zmieniło na ich oczach. Od razu je poznali, bo jednym z utopionych było, którego wcześniej z Mogiły wyłowili i głęboko w ziemi pogrzebali.

Spalili to pospiesznie, czymkolwiek było. A resztę zakopanych, na jego również rozkaz, wydobyli i na wszelki wypadek na podobny stos wrzucili. Nie skończyło się na tym jednak. Stare koryto Mogiły co raz to odsłaniało kolejnych topielców, zawsze tak samo straszących swoją zamierzchłością, której nikt nie pojmował. I tak stos co wieczór prawie musieli zapalać, na umór pijąc tylko coraz więcej, bo dziwów takich żaden z platynowych wojów nie widział, jak żył długo.

Tak okrzyknęli Mogiłę nawiedzoną i trzymali się z dala od jej brodów.

– „Utopcowa Rzeka” – mruczeli kolejno, mając teraz właśnie w nią skierować swoje konie. O świętych słowach modlitwy do bogów żaden nie zapomniał. I za Pomirem powiedli spojrzenia. Ni krzty strachu nie zdradzającego.

Tak na ich oczach Pomir pierwszy dopadł rzeki. Za sobą wciąż miał najwierniejszych wojów. Znał ich strach, znał tą zdradziecką topiel, dlatego bacznie nakierował konia w najbezpieczniejszy z brodów. Spiął zwierzę. A to, bez cienia wahania rozpruło kopytami wodę. Za nim w toń powpadały kolejne, w chwilę później sadząc zwinne susy.

Kary Zwierz pierwszy brnął, za to właśnie palatyn kochał szaloną gadzinę. Nieznającą strachu, agresywną, posłuszną w całym swym umiłowaniu czynu. Koń przed wszystkimi dopadł przeciwnego brzegu, wyskoczył z odmętów, wygrzebał się na trawę. Chwilę spinał się, by wdrapać na łąkę, po czym wybrnął. Skoczył, grzbiet przykulił i pogoniony, ambitnie w cwał się puścił w górę, wprost na namiot nowego sułtana.

Wśród miarowego parskania sunącego w górę wierzchowca, palatyn rzucił okiem na dolinę. Tam Biezdar zepchnął czoło nadalijskiej jazdy, skutecznie wiążąc siły wroga. Na górze wciąż nieporuszone tkwiły duszanieckie hufce. Jak posągi. Nucąc pieśń o Białym Wilku.

Wojska palatyna przeorały rzekę, wylewając ją wręcz z koryta. Raźno pokonywały śliski brzeg, szybko wracając do uformowanego szyku. I parły w górę wzgórza, tym raźniej, że pokonawszy największy strach co do pełnej topielców Mogiły.

Wciąż niedowierzając w zuchwały czyn wrogiego palatyna, Sulejman dał znać do natarcia. Niedbale, jednak drżącą dłonią.

I czekał, nasłuchując.

Bojowa pieśń czarnych rycerzy nie cichła, lecz sułtan nie usłyszał również jakiegokolwiek stamtąd poruszenia.

Odwrócił się, niedowierzając. Zobaczył nieruchome twarze rycerzy duszanieckich, dowodzonych przez kiedyś tak wiernego jego ojcu faworyta.

Posępni, zdyscyplinowani, nieustępliwi w boju, którymi Mehmed tak chlubił się przez lata. Teraz stali, obojętni i nieporuszeni. Zdradzieccy.

– Szybko! – Sulejman ryknął na swoich.

Odwody ruszyły do obrony. Rodzime, nadalijskie. Choć tak przygnębiająco świeże i niedoświadczone, to jedyne teraz, wobec zdrady rycerzy ojcowego faworyta.

Spanikowany i rozbity nowy sułtan spostrzegł ze zgrozą jak blisko ma już palatyna. Ten dopadł właśnie szczytu i rozpędzał się na dobre. Kary Zwierz mokry od wody, spieniony od wysiłku aż połyskiwał czernią. Pomir zaś porwał pikę ze szpaleru znaczącego stanowisko władcy i cisnął nią pod kopyta sułtanowego wierzchowca.

Tak wyzwał wrogiego monarchę na pojedynek. Czekał, zataczając koło. Kary Zwierz zakwiczał raźno, czując nadalijskie klacze. Znów kłusował, prężąc lśniące ciało.

Pomirowa chorągiew łukiem idąc, przyjmowała linię równą siłom wroga.

Sulejman nie odwołał natarcia, szeroko rozwierając oczy, kiedy Nadalijczycy sami stanęli w szacunku dla zwyczaju.

Nie chciał, nie dowierzał. Rozglądał się w popłochu. Miał nadzieję, że kontynuują atak, zlekceważą gest wrogiego wodza.

Ci jednak utkwili, naiwni, zapatrzeni w niego, obrzydliwie honorowi.

Zacisnął szczęki. Namierzył wzrokiem palatyna. Na swoich się obejrzał, na niewzruszone duszanieckie wojska, wyraźnie łaknące jego klęski, i na rosnące pomirowe siły, gromadzące się naprzeciw niego.

Odebrał podaną mu pospiesznie lancę, widząc, że to samo czyni już palatyn. Drżał. Usilnie skupił się na tym, co go czekało. Pochylił lancę. Ruszył. A wtedy miał już na swej linii rozpędzone rącze cielsko prężnego ogiera z palatynem w siodle i lancą wymierzoną wprost w siebie.

Nie zginął od razu. Usłyszał tylko metaliczny szczęk, jazgot i następne, co skojarzył to platynowy but i uprzytomniający kopniak w szczękę.

Łapczywie złapał powietrze, płucami znieruchomiałymi po upadku z konia. Otwarł oczy, czując rozdzierający ból w ramieniu. Ręka, którą chciał się podeprzeć i wstać z trawy nie posłuchała. Ujrzał złamane drzewce lancy, wystające spod pachy i bezładne ramię dyndające na ścięgnach.

– Nie mdlejemy. – Palatyn splunął tuż obok i karcąco pokręcił długowłosą głową. – Nie możesz przegapić swojej kolejnej poślubnej rozkoszy, dzieciojebco. Tym razem ja cię z kimś ożenię… z czymś…

Sulejman nie nadążał. Obolały, bliski utraty przytomności spostrzegł, że od pasa w dół był… nagi.

– Bandyto… Zbóju… – jęknął.

– No, dość – palatyn cmoknął – wypnij się. Tak mawiałeś do swych ośmioletnich żon? A, nie pamiętasz, żadna nie przeżyła poślubnej nocy.

I skinął, dając znak komuś z tyłu.

Nim Sulejman zdołał wrzasnąć, coś ostrego podrażniło go w niechlubnym miejscu. W przerażeniu spojrzał w twarze swoich rycerzy, stojących z trwogą z drugiej strony obozu.

– Ruszcie się! – wyjęczał.

– Mamusia nie usłyszy, sprzedała cię, nieboga – doszedł go syk Pomira, po czym ostrze weszło brutalnie i gładko w ciało Sulejmana.

Palatyn westchnął, od niechcenia kopiąc bluzgającego krwią, konającego mężczyznę.

– „Posprzątajcie to” – nakazał jeszcze, dobitnie cytując legendarne słowa Sulejmana, którymi ten zwykł… kończyć.

 

 

 

Kiedy niedługo później rycerze palatyna triumfalnie obwozili nabitą na pikę głowę Sulejmana przed oczami nadalijskich rozproszonych wojsk, palatyn znudzony przyjmował składane mu pod nogi chorągwie i proporce wroga.

Uważniej zerkał za to na oddziały duszanieckie, wciąż nieporuszone na powyższym stoku. Wiedział już, że nie zaatakują. Nie rozumiał jednak, dlaczego nie odchodzą.

Kiedy wreszcie linie ich konnicy ruszyły powoli, zwarte, równiutko chrapy w chrapy, zastygł.

– Nacierają!

Gestem powstrzymał jednak swych rycerzy. Wzrok utkwił w duszanieckim księciu, zmarszczył krzaczaste brwi.

I patrzył ciekawie. Równiutkie linie wroga zgodnie z przewidywaniami obrały przeciwny kierunek, kolejno niknąc za grzbietem wzgórza.

Pomir patrzył. Później już czekał.

Czarny jeździec bowiem, na błyszczącej duszanieckiej klaczy, odłączył się od swoich wycofujących się chorągwi i jechał wprost ku niemu, wprawiając w osłupienie wojów.

– Spokój… – Pomir podjął do druhów, rozstępujących się bezgłośnie przed młodym.

W zupełnej ciszy ten dotarł do Pomira. Zatrzymał się przed nim, ciekawym zajścia.

Pochylił nieznacznie subtelną, śniadą twarz, aż kruczoczarne loki musnęły delikatne policzki.

Złote oczy łagodnie ujęły palatyna swoim smutkiem.

Potem książę coś rzekł palatynowi. Cicho, w zaufaniu.

I odjechał za swymi, niknąc na tle jaskrawego słońca.

Palatyn ocknął się z amoku, trącany przez Biezdara:

– Co?

– Opętał cię! Na bogów… Wilk! Wilk to duszaniecki!

– Wilkołak – dopowiedział któryś całkiem poważnie.

– Dobrześ nazwę wyśnił, Pomir! Wilcze Pole! Wygraliśmy właśnie tutaj! Nad przeklętą rzeką!

– Nad Mogiłą… – wyszeptał palatyn wciąż osowiały od złotookiego spojrzenia.

– To taki już przez sen potrafi urok zadać! – frasował się Biezdar. – Co ci rzekł? – Pomira napastował z troski.

Palatyn myślał zadumany.

– Ostrzegł mnie – przemówił wreszcie nie bez lęku. – Ostrzegł mnie przed księżycową pełnią.

– Co?

Tym razem jednak ocknął się na dobre:

– Mogiła jest przeklęta. Nikt z żywych nie powinien zostać tu po zmroku. To Wilcze Pole. I do wilków należy tej nocy.

 

 

 

Jego słowa zrozumieli jednak dopiero głęboko po zmroku.

Pomir nie spał, śledząc z niepokojem okrągły księżyc wschodzący na niebo. Nie pił. Wojów zajął specjalnie świętowaniem zwycięstwa, przede wszystkim na celu mając odciągnięcie ich od pobitewnego pola – gdzie ciała nie były jeszcze pogrzebane.

Oddalił się od obozowiska, wspiąwszy na najbliższe wzgórze. Żółta tarcza księżyca w pełni bledła im wyżej płynęła po niebie. Trupiała. Sinawą poświatą ożywiała czerń pobitewnej równiny. Ożywiała… Palatyn otrząsnął się na taką dziwną myśl.

A potem spostrzegł, że ktoś tam jednak chodzi. Lub coś. Przemyka, porusza się, jęczy.

Wszyscy ranni zostali zdjęci lub dobici przecież. Coś jednak sprawiało, że porzucił myśl o sprawdzeniu, czy kto nie w potrzebie.

– Pomir! – Głos Biezdara zaskoczył go z boku, jak nigdy.

Omal nie wrzasnąwszy, obrócił się ku druhowi.

– Coś tak wyrósł jak spod ziemi!? – Zrugał go, nie chcąc dać poznać po sobie, jak bardzo się… zląkł! – No, widziałeś gdzie się zatrzymali?

Pytał o duszanieckie chorągwie. Lecz po pierwszym odruchowym skinieniu, Biezdar zaprzeczył znowu gestem.

– I tak i nie – wysapał nie bez przejęcia.

– Czyli jak?

– W Czarnym Borze. Tam obóz rozbili. Lecz…

– „Lecz”?

Biezdar odetchnął, szeroko otwartymi oczami wpatrując się już w Wilcze Pole.

– Zniknęli – wypowiedział w strachu. – Leża ich znów puste, samem widział, Pomir!

Palatyn struchlał mimo wszystko. Za spojrzeniem druha swoje powiódł w siwą równinę. W pole, gdzie pośród trupów coś już się poruszało, drżące cienie kładło w poświacie księżycowej.

– Więc gdzie są? – Pomir wyrzucił z siebie, jednak odpowiedzi już więcej nie czekając.

– Tam…

Wycie rozległo się nad pobitewnym polem. Pomira ciarki przeszły, zwłaszcza kiedy głosy rozbrzmiewać zaczynały z coraz to liczniejszych gardzieli. Tak bardzo przypominały bojową pieśń rycerzy duszanieckich…

– Pieśń Białego Wilka… – wymamrotał.

Oczy Biezdara robiły się okrąglejsze.

– Polecę! Niech grają wsiadanego! – Chciał zbierać rycerzy.

Palatyn jednak chwycił go za ramię mocno, powstrzymując. Usta zacisnął, brwi zaciągnął, przenikał cienie zalewające srebrzystą równinę.

– Nie wolno – przypomniał sobie ostrzeżenie.

– Tam coś jest! To wilkołaki, Pomir! Z Mogiły wylazły! Jak tamte! I jak Duszańcy!

Palatyn milczał dobrą chwilę zadumany. Na siłę trzymający w sobie przejmujący lęk. Wycia słuchał, pieśni tej bojowej, szare wilcze cienie śledził zbierające się na wzgórzach, inne mknące już w dolinę trupów.

– Dobrzem wyśnił – przemówił ledwo dosłyszalnie – że bitwa się odbędzie tu na Wilczym Polu…

– Na Wilczym…!

– Właśnie się zaczyna.

 

 

 

 

 

 

* W opowiadaniu wykorzystałam fragmenty drugiego rozdziału mojej "Baśni o wilczej dolinie".

Koniec

Komentarze

Nie usunęłaś tych wykrzyknień i pytajników:( Buu. Tak czy siak, wiesz co o tym myślę, Agato. Piąsia.

To taki agatyzm, Maja;-) Ale usunę zapewne, prędzej, niż chciałabym! Wiem, że tak nie wolno. Dzięki za pozakulisowe poprawki, nie myśl, że nie wiem, że masz rację co do powyższego. Tak sobie tylko przeginam z tą ekspresją znakami;-) Pięć!

Wiesz, że to nieładnie, wiesz, że przeginasz… to po co je zostawiać? To nie komiks…

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Lepiej?:-)

Agatyzm się nabył, że ho ho;-)

Lepiej :PAle przeczytam za jakiś czas.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Heheheh, kurcza, no fakt! Jak celowo, to celowo, bo ważne, że z głową. Agatyzmy żal niszczyć, czekaj, niee…! Poszyłyy!

– Łajzy – palatyn Pomir splunął  – Palatyn dużą gdy Biezdar w zwiad podchodził – chyba na zwiad wychodził stanowili by sulejmanowe – stanowiliby Palatyn cmoknął żuty owies – rozbawiłaś mnie. Owszem, można kogoś lub coś cmoknąć, ale dużą sztuką jest cmoknąć coś, co się żuje! Tu palatyn parsknął, a przyjaciel skrzywił się niechcąco. – chyba chodziło Ci o niechętnie?  czyniły ją w istocie niezdobywalną. -niezdobywalną? nie do zdobycia Nie mdlejemy – palatyn splunął tuż obok – Palatyn dużą dodał zgrymaszony, – zgrymaszony?  prowadzony na sztywnych postronkach – naprężonych?  Długi palatyn równał się – chyba wysoki? – Nadal chcesz to zrobić? – Spytał ten jeszcze – spytał małą–  Dzieciojebca da dziś dupy – skinął twardo, – Skinął dużą i nie twardo. ogon uniósł, od plucia wędzidłami już spieniony w pysku – zmieniłabym szyk całego zdania, bo wygląda, jakby wędzidło pod ogonem tkwiło  Duszanieccy… – palatyn dostrzegł księcia, nie bez niepokoju – Palatyn dużą – Ruszcie się! – Wyjęczał.– wyjęczał małą Jeszcze sporo tego w tekście, ale nie wypisywałam wszystkiego, bo zbyt długo by to trwało.  W całym opowiadaniu niezliczona ilość powtórzenia "palatyn". Trochę mi się przypomniała scena z Trylogii (słułtan i kochanek-wódz). Przez stylizację wikłasz zdania i wprowadzasz zamęt. Cała opowieśc to historia bitwy, poparta odrobinę dziejami rodów. Może jako rozdział książki jest na miejscu – natomiast jako samodzielne opowiadanie nie podeszło mi za specjalnie. Choć oczywiście nie jest złe.         

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki, bemik, zaraz poprawię;-)

Zostawiłam trzy. Jeszcze się wstrzymam, bo mam wątpliwości. Chodzi o: – "niezdobywalną" w odniesieniu do twierdzy – "dodał zgrymaszony" – koń "prowadzony na sztywnych postronkach " – bo stosuje się coś takiego, kiedy koń gryzie, o ile dobrze wiem   Jeszcze raz bardzo dziękuję za Twój czas, bemik;-)

Agatko, słyszałam o niezbywalnych (prawach), ale o niezdobywalnej chyba nigdy. Może jeśli uznać to za stylzację… Ale ja się nie upieram – po prostu dla mnie brzmi to dziwnie. Jak pozostałe zresztą wymienione niżej przykłady. zgrymaszony – mżna grymasić, można mieć grymas na twarzy. Tu chyba pasowałoby "z niesmakiem" A sztywne postronki – zapewne masz rację, ale nie podejrzewam, żeby w obozie w polu, przed bitwą coś takiego się znalazło. Oczywiście – Twój tekst – Twoja stylizacja i dobór słownictwa. Pozdrawiam        

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

sprawdziłam – niezdobywalny egzystuje, ale i tak mi się nie podoba

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

O, to przynajmniej wiem, że istnieje;-)

"sprawdziłam – niezdobywalny egzystuje, ale i tak mi się nie podoba" jeżeli funkcjonuje, to nie powinno być problemu. Niestety, upodobania każdy ma inne i nie wszystkim sposób dogodzić. Mi się podoba głównie to, że próbujesz się bawić słowem, wyszukiwać ciekawych rozwiązań… I to, że ten tekst posiada klimat zamierzchłych czasów, nikt Agacie chyba nie odmówi.

Ja Agacie ani klimatu, ani umiejętności nie odmawiam. Wszystko tu jest, ale – ponieważ to fragment większej całości – jest bitwa, są wyraziste postacie tylko… dlaczego bitwa, o co walczą, jaki jest sens tej walki, kto i dlaczego zyskuje na zwycięstwie lub traci na klęsce? Tylko to jest zarzutem, bo klimatyczne jest.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

     Nie rozumiem ustawienia wojsk obu stron. W końcu tama była w rękach Pomira. Czemu ją atakował? Jakąś konnica za rzeką – to jak wprowadzano ją do bitwy?       Hmm…      No i ten nafaszerowany owsem koń. Język stylizowany, a tu kon nafaszerowany…     Pozdrówko. 

Przykro mi Agato, ale uważam, że wykrojenie fragmentu z dłuższej opowieści i przystosowanie go do nowych potrzeb nie było najlepszym pomysłem. Okraszenie opisu bitwy wzmiankami z przeszłości biorących w niej udział, też niewiele pomogło. Twoja bitwa nie porwała mnie, przyznam się nawet, że nie bardzo umiałam ją sobie zwizualizować, ale to pewnie wina mojej ułomnej wyobraźni. Czytałam tekst, ale rozpraszały mnie liczne błędy, niedoskonałości, dziwne sformułowania, że wspomnę o cmokaniu owsem i zgrymaszeniu. Niezdobywalna twierdza też mnie dziabnęła. Uważam, że nie zawsze należy używać wyrazów, które mogą wzbudzić kontrowersje. W tym przypadku niepotrzebnie udziwniają tekst. Jeśli coś istnieje, jak niezdobywalna, wcale nie znaczy, że taki wyraz ma być natychmiast użyty. Grzyby trujące też istnieją, a przecież je omijamy. Silenie się na oryginalność za wszelką cenę, przynosi przeważnie mizerne efekty, w dodatku można przy okazji zaczepić o grafomanię, np.: „Złote oczy łagodnie ujęły palatyna swoim smutkiem”. W tekście jest mnóstwo powtórzeń, z czego najbardziej rzuca się w oczy przymiotnik duszaniecki, w najrozmaitszych konfiguracjach użyty chyba ponad trzydzieści razy. Nie podoba mi się szyk wielu zdań, np. „Palatyn milczał dobrą chwilę zadumany”. Czy: „Paradował. Szyję w łuk wygiął, ogon uniósł…”. Ja napisałabym: Zadumany palatyn milczał dobrą chwilę. Albo: Paradował. Szyję wygiął w łuk, uniósł ogon… Rozumiem jednak, że Ty uznajesz taki sposób za właściwy, nie wytykam więc tej maniery, jeno sugeruję zjawisko. Mnie się takie zdania czyta trudniej, bo zostaje zachwiana płynność tekstu. Czasem muszę sie zastanowić, co właściwie Autorka chciała powiedzieć. Dlaczego piszesz: „duszanieckich rycerzy”, „duszaniecki książę” czy „duszanieckiej twierdzy”,  zamiast: rycerzy duszanieckich, książę duszaniecki czy twierdzy duszanieckiej. Wiem, że teraz panuje taki „trynd”, ale się z nim nie zgadzam. Agato, wiem że ratujesz swoją Baśń, ale życzę Ci więcej cierpliwości w jej naprawianiu. ;-)

Wypisałam tylko niektóre błędy; wskazanie wszystkich jest tu niemożliwe.

 

“Spodziewał się tam kogoś najwyraźniej”. –– Wolałabym: Najwyraźniej kogoś tam się spodziewał.

 

„Zbyt łatwy byłby to kąsek dla naszych – pomyślał głośno”. –– Skoro głośno, to chyba powiedział. ;-)  

 

„Toligniew tkwić ma przy obronie tamy”. –– Czy przy obronie tamy, tudzież innego obiektu, można tkwić? Myślałam, że bronić trzeba orężem, karku nadstawiać, nie tkwić… ;-)  

 

„Niejeden raz, gdy Biezdar w zwiad podchodził, zastawali ich puste leża”. –– Czy Biezdar w czasie zwiadu rozmnażał się, w dodatku wielokrotnie? ;-) Myślę że na zwiad się idzie, nie w zwiad podchodzi.

 

„Tu znów wytężył wzrok w stronę wzgórz…” –– Można wytężyć wzrok, ale nie można go wytężyć w żadną stronę, niestety. ;-)  

 

„…sprzymierzeni z Nadalią rycerze duszniccy…” –– …sprzymierzeni z Nadalią rycerze duszanieccy

 

„Tu palatyn parsknął, a przyjaciel skrzywił się niechcąco”. –– Tu palatyn parsknął, a przyjaciel skrzywił się niechcący.

 

„Toligniew nie opuści pozycji, choćby nas na pasy darto…” –– Toligniew nie opuści pozycji, choćby z nas pasy darto

 

„Nie teraz, kiedy mogę skończyć zaplutą wojnę”. –– Nie teraz, kiedy mogę skończyć zaplutą wojnę.

 

„Rzeczywiście, batalia trwała już tak długo, że niejeden konia ze starości zdążył zmienić w jej trakcie”. –– Czy niejeden, zestarzały w trwającej batalii, zmieniwszy konia, młodniał? ;-)  

 

Nie jeden to był przecież, wszak duszanieckie ziemie…” –– Niejeden to był przecież, wszak duszanieckie ziemie

 

„Sen miałem – dodał zgrymaszony, zwierzać się nie zamierzając”. –– Czym charakteryzuje się człowiek zgrymaszony? Proszę, nie używaj cudacznych określeń. ;-)  

 

„…na widok Karego Zwierza. Wielkiego, wystanego, nafaszerowanego owsem”. –– Nafaszerowanego jak, nie przymierzając, indyk farszem przepysznym, przeznaczony na stół świąteczny. Może: …na widok Karego Zwierza. Wielkiego, wystanego, nakarmionego owsem.  

 

„Palatyn rozpuścił wierzchowca, przejechał go przed linią swoich”. –– Jakim sposobem palatyn rozpuścił wierzchowca i czym potem biedaka przejechał? ;-)  

 

„Wszak koń ten nie potrafił ustać w jednym miejscu”. –– Czy był to koń umiejący ustać w dwóch miejscach? ;-)

 

„Chorągwie witały widok wodza głośnymi zawołaniami”. –– Dlaczego chorągwie witały widok wodza, zamiast powitać samego wodza? ;-)  

 

„…dodawało wigoru każdemu z słuchających”. –– …dodawało wigoru każdemu ze słuchających.

 

„Niejeden jaja poprawił odruchowo. Koń ten zaś kochał uwielbienie”. –– Czy koń czuł się wielbiony jaj poprawianiem? ;-)  

 

„Dźwięk wojennych bębnów zaprowadzał ład w jego ognistokrwistym, rozpalonym ciele”. –– Dźwięk wojennych bębnów zaprowadzał ład w jego ognisto-krwistym, rozpalonym ciele.

 

„A od dziesiąciu lat szła w ciemno za Pomirem z Izbic…” –– Literówka.

 

„Różne cuda wygadywano o młodym Duszanieckim księciu…” –– Różne cuda wygadywano o młodym duszanieckim księciu 

 

„Zgodnie z planem Biezdar wpadł na środek szyku wroga, zastępując w okamgnieniu miejsce palatyna”. –– W jaki sposób zastępuje się czyjeś miejsce? Czy stając się tym miejscem? ;-)  

 

„Spalili to pospiesznie, czymkolwiek było, na polecenie samego palatyna”. –– Czy to było czymkolwiek na polecenie palatyna? ;-)  

 

„Ni kszty strachu nie zdradzającego”. –– Ni krzty strachu nie zdradzającego.

 

„Nie chciał, niedowierzał”. –– Nie chciał, nie dowierzał.

 

Łapczywie złapał powietrze, wciąż zastygłe w jego płucach po upadku z konia”. –– W jaki sposób łapie się powietrze, które zastygło w płucach? Powtórzenie.

 

„Ujrzał złamany drzewiec lancy, wystający spod pachy…” –– Ujrzał złamane drzewce lancy, wystające spod pachy

 

„…i dyndające na ścięgnach, wzmocnione kolczugą bezładne ramię”. –– Pierwszy raz czytam, że ramię, mimo wzmocnienia kolczugą, pozostaje chaotyczne i niezorganizowane. ;-)

 

„I westchnął ciekawie”. –– Bardzo jestem ciekawa, jak się wzdycha ciekawie. ;-)  

 

„Żółta tarcza księżycowej pełni…” –– Żółta tarcza księżyca w pełni… Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

"Silenie się na oryginalność za wszelką cenę, przynosi przeważnie mizerne efekty, w dodatku można przy okazji zaczepić o grafomanię, np.: „Złote oczy łagodnie ujęły palatyna swoim smutkiem”." - kurcze, podobo mi się "grafomiania":(   Agato, wiesz, że inni mają swoją racje, ale nie zatracaj siebie. Próbuj pisać w takim razie "poprawnie", ale nie zapominając o swojej konwencji i stylu."Pisanie polega nie na umiejętności pisania, lecz na umiejętności wykreślania tego, co jest źle napisane." Więc się nie poddawaj, patrz czasami z dystansu, poprawiaj słuszne błędy, ale wiesz, jak czujesz, że coś powinno zostać, to zostaw. No i oczywiście, Baśń! Kontynuuj, koniecznie!  Ale się nie "zajeżdżaj" broń Boże. Wiem, że jesteś bardzo pracowitą osobą.

Dzięki, dziewczyny;-) Wiele zdań Ci się nie podobało, regulatorzy. Większość pewnie słusznie. Poprawię. Co do treści… Chciałam coś sprawdzić tym opowiadaniem. Zobaczę, co powiedzą inni – mam nadzieję, że przeczyta chociaż jeszcze kilka osób.

Maju, czy nie masz wrażenia, że warto dać Autorce szansę na odniesienie się do komentarza i, ewentualnie, później ją pocieszać, przy założeniu, że pocieszenia będzie potrzebować? ;-) Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:) myślę, że nie będzie potrzebować, choć tak naprawdę nie pocieszałam!

A mnie jest przykro. To fakt. Ale nie takie już komantarze padały…;-) Desperacko jednak chcę poznać opinie innych – liczyłam się z tym, dając to tutaj. Tak, jak liczę się za każdym razem, prosząc o coś regulatorzy, Maję, Kaela i krajemartę. Pozdrawiam!

Komentarze bolą, szczególnie od tych, których cenisz, jak regulatorzy. Ale wierz mi, większość z nas zna ten ból, choćby odrzucenia przez wydawnictwa lub czasopisma (niepoprawny politycznie tekst hehe). Moją radę znasz – odpocznij od tych postaci, od napisanej powieści. Odcierp swoje i napisz coś zupełnie innego – krotkie, treściwe opowiadanie z barwnym bohaterem i Twoim poczuciem humoru. Ja Cię znam i wiem, że potrafisz. Ludzie z portalu niekoniecznie o tym wiedzą, więc im to pokaż. Just like that! I żebyś nie myślała, że wyssałam to z palca – wiadomość, że prawie wydana powieść nie będzie wydana boli. Kiedy wysyłasz ją do innych wydawnictw i nikt jej nie chce – boli znowu. Więc co zrobiłam? Postanowiłam odpocząć, napisałam Zapach i odzyskałam skrzydła. Nie musisz mnie słuchać. Ale – posłuchaj :) Ja Cię znam. Jesteś Agata, córka Ryszarda. Twoja głowa to bomba a pięść to petarda ;)

https://www.martakrajewska.eu

No okej, okej – ale ciągle wolałabym nie robić tu stypy – niech opowiadanie przecież jeszcze trochę powalczy, nie?:-)

Ile tych mgieł wstających znad równiny było?;)

To podchwytliwe pytanie, tak?;-)

Co to jest twórcza nienawiść?   Spodziewał się tam kogoś najwyraźniej. – szyk.   Jak się tkwi przy obronie? To wyrażenie jest niepoprawne.

Idzie się na zwiad, nie w zwiad. Nie wydaje mi się, żeby zmienianie tego było dobrym pomysłem na stylizację.     Pokażę Ci coś:   Zaczęło się przed dziesięciu laty, kiedy po tajemniczej śmierci swej siostry, księżnej duszanieckiej, król Strzedziwój wypowiedział wojnę szwagrowi, butnemu księciu Czciradowi z Duszańca. Powiadano bowiem o nim, że w wilka zmienia się o księżycowej pełni, że nad zwłokami żony został znaleziony jednej takiej nocy z twarzą jeszcze unurzaną w jej krwi. Król chciał wypędzeniem go i odebraniem mu ziem zyskać szacunek poddanych. Książę poprosił jednak o pomoc sąsiedniego sułtana Mehmeda i próba wchłonięcia małego państewka okazała się dla królestwa wieloletnią wojną z Nadalią, równą sobie monarchią.

Palatyn zdobył przed dwoma laty siedzibę sułtana, odtąd wojna chylić miała się ku końcowi. Do tego książę Czcirad przepadł jednej księżycowej pełni, i ostatecznie sułtan został sam. Resztką sił schronił się w Duszańcu, starodawnej twierdzy – ostatniej niezdobytej, a ważniejszej warowni, która nie przeszła na stronę Pomira. Naturalne walory duszanieckiej twierdzy położonej na skale, obmywanej przez rzekę, czyniły ją w istocie niezdobywalną.

Oblężenie trwało prawie rok. Od strony lądu mury twierdzy były nie do podejścia dla taranów, choćby przez potężne ławy, czyniące obwarowania nad wyraz szerokimi u nasady. Od strony zaś rzeki, Mogiłą zwanej, wzbijały się strome skały, dodatkowo chronione rwącym nurtem. Pomir obwarował się pod zamkiem, bo wiedział, że na dłużej tu zabawi.     co było kwestią niedługiego czasu. – „co było kwestią czasu” to frazeologizm, oznaczający, że coś nastąpi rychło. Zatem dodanie tutaj „niedługiego” to powtórzenie znaczeniowe.   Nie jeden to był przecież, wszak duszanieckie ziemie przez wieki roiły się od wilków. – chyba nie rozumiem o co chodzi z tym „nie jeden to był przecież” – czy to powtórzenie drugiej części zdania? Poza tym: niejeden. Razem.     Książę zaś, nie wiedzieć jakim sposobem, dołączył doń z czarnymi chorągwiami, które jakimś sposobem zdołał odbudować.   Dalej, w dialogu powtórzenia „druha”. Zresztą, słowo druh w stosunku do tych dwóch panów pojawia się o wiele za często.   Zgrymaszony mi się nie podoba.   Palatyn uśmiechnął się z czułością na widok Karego Zwierza – a to… długo się nie widzieli?   Dalej opis konia… ech, zupełnie mi się nie podoba.   Jest mi, Agato, bardzo przykro, ale zwyczajnie dalej nie mam siły brnąć przez to opowiadanie. Zrobię powtórne podejście jutro, ale tym razem bez wypisywania tego, co mi się nie podoba. Próbowałaś stylizować narrację, ale moim zdaniem ta próba to totalny niewypał. Przez tekst się przedziera, nie czyta się go płynnie. Myślałem, że może się przyzwyczaję do języka, ale niestety. Opisy sprawiają wrażenie raczej wątpliwych, nie stylizowanych, nie są przekonujące. Jeżeli zatrzymuję się co drugie zdanie, to wydaje mi się, że coś tutaj jest nie tak i trzeba nad tym popracować. Inna sprawa – powtórzenia. Jest ich naprawdę od groma. Przeczytałem połowę tekstu i jest ona równo zroszona tymi samymi słowami co trzy zdania, czasem częściej, co pokazałem Ci wyżej. Hitem jest przymiotnik „duszaniecki” we wszystkich swoich odmianach. Kolejna rzecz: początek tekstu. Wprowadziłaś tyle nazw własnych, że miałem ochotę zaprzestać czytania od razu. Nie orientowałem się kto jest po czyjej stronie konfliktu. A ogólnie, całe opowiadanie zdecydowanie na minus (przykro mi). To jest opis bitwy przepleciony historią o… przyczynach bitwy. Nie znajduję tu materiału na samodzielny tekst.  

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Beryl, dzięki za opinię;-) Dopiero teraz odpisuję, bo byłam w pracy cały dzień. Szkoda, że Ci się nie podoba, dalszy ciąg pewnie ocenisz podobnie. Zdziwiłeś mnie stwierdzeniem, że stylizowałam tekst – nie miałam takiego zamierzenia, przeciwnie, usiłowałam właśnie tego nie robić. To opowiadanie umieściłam tu, żeby sprawdzić, czy tekst byłby może lepszym początkiem dla Baśni. Gdyby miał być – nie zawierałby tych opisowaych fragmentów na temat przyczyn wojny i t.p. To padłoby w dalszych scenach. Te przegadane momenty są tu ze względu na wersję opowiadaniową, bo w dalszej części wydały mi sie potrzebne – opowiadanie ma zakończenie związane z historią rzeki Mogiły i tym, czym naprawdę jest ów duszaniecki książę. W powieści byłoby miejsce dla tych spraw w dlaszej części. Tu bardzo spowalnie i zagraca odbiór. Ogólnie widzę, że nie podoba Wam się mój styl i w ogóle moja "twórczość". Nie mam fanów na portalu. Może kiedy piszę coś współczesnego jest lepiej – w wypadku fantastyki – jak zwykle;-) Jeśli dobrniesz do końca, beryl, będę wdzięczna. Ale nie staraj się poprawiać, bo wrażenie będziesz miał  tym gorsze. I przepraszam wszystkich, że denerwuję Was uporem w pewnych kwestiach. To nie dlatego, że się nie zgadzam z Waszymi opiniami. Nie wiem jak to określić – za bardzo zgadzam się z sobą;-) Błagam, nie nazywajcie tego sileniem się na orginalność – po prostu piszę, jak umiem i według swojego gustu. Pozdrawiam

Roger, nie wiem dlaczego dopiero teraz zauważyłam Twój komentarz! Widocznie pojawił się razem z jakimś innym i mi umknął. Tekstu, jak już pisałam, nie stylizowałam. Przynajmniej według mnie, dlatego nafaszerowany. Może to potoczne określenie, ale użyłam. Pomir nie atakował tamy, bronić jej miał Toligniew, jego rycerz. A konnica za rzeką to właśnie osłona sułtana – w jej skład wchodziły chorągwie księcia, które zdradziły, nie ruszając do obrony. Nie wiem, co jeszcze napisać. Zresztą moje tłumaczenia są pewnie bez znaczenia.

     Moje komentarze nie są takie wazne…      Widżę, Agatokasiak, ze jakbyś się nieco zalamala.      Nieslusznie, najzupełniej niesłusznie. Mało kto uimiałby napisac taki tekst, tak długi i takim językiem. A jezyk mi się bardzo podoba. Jest nietypowy. Jest bogaty. Jest ciekawy. To nie jest jezyk esemesów. Język narracji jest walorem tego tekstu. A że  czasem coś zgrzytnie? Pośpiech przy publikacji, i tyle. Brak trzeciego szlifu.       Weź kartkę paieru, narysuj szkic, jak wygladalo miejsce walki – rzeka, zamek, fosy, tama. Według mnie tama nie miala znaczenia. Przerób opowiadanie, uwzględniając uwagi krytyczne, przekomp;onuj, skróć. Puść wersję poprawioną – bez pośpiechu.       I pióreczko w zasięgu dłoni.       Pozdróweczko od Ferrisa.  

Agato, cóż mogę powiedzieć. Jeśli kupę powtórzeń i często nieskładnych zdań, oraz nieco zagmatwania w narracji nazywasz swoim stylem, to jest to Twoje święte prawo. Pisz, jak uważasz za stosowne – nikt Cię nie zmusi do tego, byś pisała inaczej. Co najwyżej nie będą Cię czytać : P

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Beryl, i tak Cię lubię;-) Mam nadzieję, że jednak przeczytasz do końca. Roger… Póki jeszcze mogę "mówić"… gratuluję piórka!;-) Od dawna zasługiwałeś, trzeba tylko było poczekać na ten jeden tekst! Zaniedbywałam portal przez dłuższy czas, ale odrobię zaległości – przynajmniej w Twoim przypadku. (Reszta będzie chlipiąco.) Czy jestem nieco załamana? Jestem bardzo bardzo załamana. Nie spałam dwie noce. Do tego słuchałam Dżemu w jego "najblusowszych" kawałkach i na dobitkę pani Geppert – odkrycie minionej nocy, o samobójstwie…;-) Nie żebym aż tak… Ale to przez wszystkich okrutników;) Często pojawiają się tu słabe teksty, większość zbywa wtedy to jakoś, pisząc oględnie. Mnie nie oszczędzają, zwłaszcza kiedy poczują Baśń nosami;-) Wyśmiewają sobie dowoli, chlip… Oskarżają o grafomanię – przy co najmniej drugim tekście. A ja, chlip… ja tylko chciałam przetestować inny początek dla Baśni. Stąd tama, która tu nie jest potrzebna i kilka opisów – żeby znowu wiadomo było o co biega w opowiadaniu – w Baśni nastąpiłyby później. Już to pisałam. Mam jakiś inny styl – nie umiem tego zmienić. Nie stylizowałam. Ale chyba wyszło, jakbym to robiła. A miało być tylko trochę w dialogach. No przecież Pomir nie będzie mówił "językiem esesmana" – skoro tych wspomniałeś;-) Będę poprawiała. Dzięki za motywację. Ta Baśn to pół mojego życia – jeśli chodzi o ilość lat, które miałam, kiedy zaczynałam. Nie potrafię tego zostawić. Mam plan bitwy, ale rzeczywiście z wielu powodów (powyższych też) pewnie tego nie widać. M.in. nie chciałam męczyć kogokolwiek jakimiś batalistycznymi opisami, które i tak byłyby babskie;-) zwłaszcza, że i tak już mocno zagraciłam tekst. Kończę. Ale jeszcze raz gratuluję i dzięki za słowa otuchy. Pozdrawiam Ciebie i Ferrisa;-)

Ku pokrzepieniu serc, cytat z powieści ogłoszonej bestsellerem : "Trebeusze raz za razem wypuszczały kamienie, a kusznicy nie dawali obrońcom szans na jakikolwiek ruch. Wydawało się, że obrona zamarła, kto na chwilę wychylił się ponad palisadę, znikał trafiony bełtem.

– Osłona tarana! Taran! – krzyczał zachrypnięty Janek Zaremba i na jego

rozkaz dziesięciu ludzi za zbitą z desek osłoną podprowadziło taran pod bramę grodu.

To była szansa obrońców, bo trebusze przestały miotać kamienie. Z góry na

zbliżający się taran poleciały gary wrzącej smoły i kilkanaście pochodni.

– Jezuuu! – Dwóch skrajnych ludzi niosących osłonę trebusza padło

upieczonych żywcem, ale pozostali szli, szli, nie oglądając się na czarne, osmalone

trupy towarzyszy .

Taraaan! – Janek przekrzyczał zgiełk i taran uderzył w bramę z łoskotem.

Żelazne okucia nie puściły .

Taraaan! – darł się Janek, kusznicy wypuszczali chmury bełtów z obu stron,

obrońcy zarzucali prowadzących taran kamieniami, a trebusze na rozkaz Przedpełka

próbowały złamać palisadę w dwóch innych miejscach. Piechurzy równym krokiem

biegli na stanowiska, starając się trzymaną ponad głowami drabiną osłonić od

pocisków. Kilku padło, drabiny ponieśli inni.

Młody książę spojrzał na swych czterech druhów.

– Przemyśle? – zapytał go Michał Zaremba.

– Teraz! – odpowiedział książę.

Taran uderzył …"

Znacie tę powieść?

Dajże spokój, Agata! Każdy z nas miał tutaj jakieś przejścia z tekstami, nie ma autora, którego każdy tekst podobałby się każdemu. Beryl zawsze był złośliwy (wybacz, Beryl), Roger autorytarny w swoich sądach i bywał uparty jak osioł (wybacz, Roger) – zresztą, Ciebie i tak traktuje łagodnie.  Rozumiem, że do Baśni… masz stosunek emocjonalny, i doskonale wiem, co to znaczy mieć emocjonalny stosunek do jakiejś swojej historii. Ale przejrzałam sobie z ciekawości komentarze pod Twoimi innymi tekstami – naprawdę nie widzę jakiegoś specjalnego wyzłośliwiania się.  Przez ten Twój tekst nie przebrnęłam, zgadzam się z Berylem, że trzeba się przez niego przedzierać. Jak już wiele razy pisałam, osobiście nie przepadam za stylizacją, bo jest ona zawsze jakimś sztucznym tworem. A może po prostu dlatego, że sama stylizować nie umiem… Hmmm… Więc, dla świętego spokoju się za stylizację nie zabieram :). Ty piszesz, że w tym tekście nie stylizowałaś. Ale stosujesz dziwny, nieistniejący w rzeczywistości szyk. Jeżeli nie miałaś zamiaru stylizować, to znaczy, że tego rodzaju pisanie stało się Twoją manierą. A to chyba nienajlepiej. Albo stylizujesz, albo nie. Jeśli stosujesz półśrodki, wychodzą koszmarki. Nikt tu nie chce się nad Tobą pastwić i nie mam wrażenia, by ktokolwiek to robił. Co to znaczy, że nie masz tu fanów? Ten portal to nie zbiorowisko fanklubów, ja mam tu kilku autorów, których teksty z reguły czytam, ale jak mi się coś w nich nie podoba, to o tym piszę. Na razie umieściłaś tu kilka tekstów, z których zaledwie jeden nie należy do Baśni… (i to do tego pisany był na mało poważny konkurs). Twoja Baśń, nawet jeśli ją tysiąc razy poprawisz i doprowadzisz do ideału, jednym się spodoba, innym nie. Nie można podobać się wszystkim, niestety. To, że wzbudza kontrowersje, to chyba niekoniecznie jest źle. Gorzej by było, gdyby wszystkie komentarze brzmiały: jest ok, w porządku, sprawnie napisane, może być. Rozpisałam się, a nawet nie wiem, czy Twoje ostatnie komentarze były serio. Bo w komentarzach też stosujesz specyficzną stylizację ;P.

Gwidon: dzięki za pocieszenia! Ten fragment to "Szubienicznik" Jacka Piekary? Co do Twojego pojawienia się tutaj – bardzo mi miło, bo Cię szanuję. Ciekawa jestem, bo pewnie tylko zajrzałeś na rozmowę "pod" – byłoby mi miło, gdybyś przeczytał. Jeśli Tobie się nie spodoba, powie mi to coś więcej. Tak że – uznaj za prośbę;-) Ocha: Więc mówisz, że nawet komentarze piszę stylizując?;-) Z manierą? Jest gorzej, niż myślałam. Co do gustów – ciągle trzeba mi przypominać, że nie dogodzę wszystkim – dzięki za ponowne sprowadzenie do bardziej zdystansowanej pozycji. Trochę błaznuję, a trochę czuję się wyśmiana. Niektóre wytyki były nieco na siłę – tak to odebrałam, jakby ktoś miał na mnie alergię. A tak po wysuszeniu łez – uważam regulatorzy, beryla (tych, którzy najbardziej pofolgowali) za przyjaciół – najokrutniejszych, jakich miałam – ale przyjaciół;-) Maja: Muszę do Ciebie zadzwonić;-) Pozdrawiam!

To nie Piekara. A ten fragment jest też pewnym wyznacznikiem piękna polskiej literatury. MC w odpowiedzi na Stanisza ( ukończony Wodnik z portalu) odpisał mi, że przecież Jabłoński napisał coś podobnego ( wrzuciłem tu reckę powieści tego autora) i ta Pani, której Ci tu fragment powieści wrzuciłem. Ogólnie nawet bez czytania mogę Ci powiedzieć, że zgadzam się z Regulatorzy. Teraz idę do pracy, więc jeśli tu zajrzę to dopiero jutro.

Komentarze Beryla i Regulatorów były rzeczowe, nie "folgujące". Każdemu życzyłabym tak obszernych, konkretnych opinii. Cherezińska. Nie czytałam.

A. Pytałam, bo nie czytałam "Szubienicznika". Gdyby tak było, wiedziałabym;-) Mimo, że zdania poprawione przez regulatorzy poprawiłbyś tak samo, dzięki, że zajrzysz na tekst. Pa!

     Ale ten kawałek tekstu cytowany przez Gwidona jest bardzo dynamiczny… Wyjątkowo. Wyraz taran się  powtarza, ale nie wiem, czy to nie jest celowy zabieg – bo od taranu zależy wszystko, i czytelnik to "łapie".      Podkreślenie?       No i chyba, jak jest to powieść, to powtórzenia nie mają az takiego znaczenia, niż w krótkim tekście.       Ale autorzy powieści wiedzą to pewnie lepiej. 

Zgadzam się z Rogerem. Taran się powtarza, żebyśmy go widzieli. Wokół niego wszystko się kręci. W pewnym sensie to taka dynamika. Taran. Taran…! Taran!!! I… dupa, już po ptakach. Mnie się to dobrze czytało, nie raziło mnie. Opowiadania pewnie muszą być bardziej wymuskane – ale to powieści robią kariery;-) Choć ja na tym akurat mało się znam.

Mnie ten taran raził, zwłaszcza, że jest go więcej. Ale mniejsza o to. Ogólnie czyta się ciężko, stylizacja jest przekombinowana maksymalnie, do tego czasem zanika, co zakłóca ciągłość czytania. Opis konia, sorry, ale nie wiedziałem czy to na poważnie, czy ktoś pisząc jajca sobie poprawiał. Nafaszerowany? Bez urazy, ale opowiadanie jest o bitwie, której nie ma. Są jakieś wspomnienia, które kompletnie mącą treść, a potem bach miecz w rzyć. Ot, tak. Jako początek powieści, nie zachwyca. Do tego piszesz, że bali się wojowie rzeki odkąd zbudowano tamę, a potem , że truchła nie robiły na nikim wrażenia. Piszesz " Znał tą zdradziecką topiel, dlatego bacznie nakierował konia w najbezpieczniejszy z brodów." 

;-) Dzięki, że przeczytałeś, Gwidon. Szkoda, że się nie podobało. Cóż mogę dodać? Dla mnie stylizacji tu jakiejś wielkiej nie ma. Nafaszerowany owsem koń – określenie dla mnie zwykłe, tak, jak osoba nafaszerowana lekami i t.p. Opisy zakłócające odbiór, sama przyznałam – mogą mącić. W powieści nie znalazłyby się w tej scenie, tylko dalej. Ogólnie co do konia jeszcze, to był taki motyw trochę na rozluźnienie całego patosu, tak samo poprawianie jaj przez rycerzy. Bitwy nie było, to fakt – tu raczej nie trafiają się opisy popularnonaukowe;-) A co do strachu wojów przed trupami – miało brzmieć tak, że zazwyczaj nie bali się, ale te były dziwne – a kiedy o pełni jeden z pochowanych ożył – rycerze poczuli się… z deka nieswojo – co do całej scenarii rzeki. Pomir jechał w rzekę, której się bali, dlatego zwracał większą uwagę na odnalezienie brodu. Nie wiem co jeszcze… Prawdopodobnie rzeczywiście nie zaryzykuję zmiany początku Baśni na taki. Test tej sceny nie wyszedł dobrze. Na tej informacji zależało mi najbardziej. DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM, KTÓRZY ZECHCIELI WYRAZIĆ OPINIĘ P.s. Jeśli komuś jeszcze choć trochę (jak Rogerowi) przypadnie to do gustu, bardzo będę się cieszyła;-) Pa!  

Z ciekawości w końcu zajrzałam i przeczytałam. Generalnie czytało mi się fajnie, ale strasznie się gubiłam w tych uzupełnieniach i wzmiankach wypełnionych nazwami własnymi i imionami. Pewnie gdybym lepiej znała Twój świat, agatakasiak, byłoby mi łatwiej. Ale pod kątem rozrywkowym to oceniam tekst na plus. Dużo ozdobników, a ja tak lubię. Co do języka, to myślę, że nie powiem nic odkrywczego w porównaniu z komentarzami powyżej, napisanych przez ludzi, którzy świetnie znają się na rzeczy :)

jeralniance, sprawiłaś mi wielką przyjemność zaglądając tutaj;-) Dzięki! Zagmatwałam może co do objaśniania świata – za dużo chciałam wrzucić – tłumaczyłam się z tego kilka razy. Ale cieszę się, że jednak widzisz w tym coś fajnego! Język oceniaj według siebie – skąd wiesz, że tamci lepiej znają sie na rzeczy?;-) To znaczy Roger i Maja na pewno się znają – byli na tak. A pozostali – wiadomo;-) Zapraszam Cię do Baśni, do mojego świata. Może się wciągniesz? Wielu przystojnych mężczyzn – to gwarantuję;-) Pomir i książę między innymi. Trzymaj się;-)

Huhu, wiesz, jak zachęcić czytelnika. Może zdążę przeczytać przed wyjazdem na wakacje. Może prześlesz mi na meila? Akurat wgram na czytnik, by uprzyjemnić sobie 13h w pociągu.

Przeczytałem. Dało się, więc generalnie nie będę wiele narzekał. Moi przedpiscy powiedzieli chyba wszytsko, co było do powiedzenia.

Dziękuję, vyzart;-) Brak narzekania jest dla mnie budujący i to, że dałeś radę;-)  

Ach, Agato. Styl, język, gramatyka. Zdarzyło się kilka naprawdę osobliwych zdań, niestety ;) Ale poza tym, już przywykłam i bardzo polubiłam Twój styl, więc czytało mi się łatwo i przyjemnie, wyjąwszy te zgrzyty. Co do stylizacji, to mam mieszane uczucia. Z jednej strony, jest o wiele łagodniejsza niż w "Baśni", ale zdecydowanie jest, ma się bardzo dobrze i nigdzie się nie wybiera. Tylko że mi to wcale nie przeszkadza. I ciężko mi powiedzieć, który rodzaj stylizowania wolę. Ten jest bardziej przejrzysty, ale za to w "Baśni" charakterystyczny, co jest jej dużym plusem. W pierwszej części trochę za dużo byo o tym owsie. Rozumiem, że próbowałaś ożywić ten obraz, ale wyszło trochę za monotonnie. Co do fabuly: gdybym nie czytała "Baśni", podobałoby mi się bezapelacyjnie, bo zakończenie jest mocne i interesujące. Powoduje pewien dreszczyk ekscytacji i ciekawość. Jednak do ostatecznej wersji mam duży sentyment i szkoda byłoby mi sposobu, w jaki Pomir i Wolin się poznali w "Baśni" :D Sam opis bitwy ciekawy, choć prosty. Zakończenie też dobre, tym bardziej, że nie spodziewałam się takiego końca da dowódcy, a "dzieciojebcę" brałam za obegę po prostu. Tym lepiej mi się czytało, gdy już miałam pełen obraz świata i postaci, nie pogubiłam się w plotkach i refeksjach. Za to nie jestem w stanie ocenić, jak by mi poszło bez "Baśni". Ostatecznie, choć widzę, że dość ostro zaczęłam, tekst jak najbardziej oceniam pozytywnie. Widzę, że tu się toczą powyzej rozmaite dyskusje, a oceny opowiadania są bardzo różne. Ciężko mi się do nich ustosunkować, bo ja się najzwyczajniej w świecie przywiązałam. Do świata, do postaci, do Twojego pisania. Również do tego stylu, na który zdarza mi się narzekać! Ale bardzo lubię Twój kwiecisty i barwny język, a już szczególnie budowanie postaci i świata przedstawionego. No i przynajmniej ciut przestałam tęsknić za palatynem i księciem. Chętnie bym poczytała o nich coś jeszcze, to na pewno :D Będzie mi tego brakować.

No patrz, jakie różnice w stosunku do mojego komentarza sprzed lektury "Baśni" ;)

Hmm… może się Agata nie obrazi, za tą agitację – jeralniance, czy mogę Cię zaprosić do siebie, w wolnej chwili?

https://www.martakrajewska.eu

Ależ oczywiście, krajemar. Zresztą, "Zapach" i "Zimną" czytałam z dużą przyjemnością. Do pozostałych tekstów też chętnie zajrzę. Jeśli zaś masz coś poza-portalowego, czym chciałabyś się podzielić, to wyślij mi na meila. Choćby miało i pięćset stron, ponieważ Twoje pisanie też bardzo lubię :)

Dziękuję :)

https://www.martakrajewska.eu

Dzięki, jeralniance, że znowu to przeczytałaś;-) Rzeczywiście komentarz różni się od pierwszego, ale pierwszy też był miły – w porównaniu zwłaszcza do niektórych. Na becie jest wersja po edycji – tam może trochę mniej zgrzytów. Tu na razie musi już tak zostać. Do niektórzych poprawek musiałam dojrzeć. Najdłużej broniła się "niezdobywalna" twierdza – ale wiadomo, one te już tak mają;-) Buźka!

Wstyd – jeszcze nigdy nie zajrzałam na betę. Ale skoro tak, to niedługo przeczytam trzeci raz i zobaczymy, co wtedy powiem c:

Ojejku;-) Trzeci raz? Nie mam sumienia! ;-)

Mówiłam, że już za nimi tęsknię ;) "Baśń" pewnie też przeczytam jeszcze raz, tym razem bez sennego piasku pod powiekami przez około 1/3 książki, gdy nie mogłam się oderwać :D

Faktycznie, pasuje do epickiej bitwy. Moje klimaty :) Ale widzę, że mamy różne opinie co do tego, co gniotem jest, a co nie ;)

;-) Wspominałam, że naprawdę baardzo Cię lubię?;-)

Może coś tam wspominałaś :3

I masz inspirację do tekstu o homoseksualnej miłości. Tylko tym razem – kobiety… hahahaha

https://www.martakrajewska.eu

A i tak każdy by zapytał – a gdzie tu jakieś fantasy?! ;D

No, najbardziej to by zapytał mąż Agaty :D

https://www.martakrajewska.eu

Ja bym stawiała na Brajta :D

Yyy… Dziewczyny, cóż, myślę, że wystarczającym fantasy byłby mój homoseksualizm;-) Mąż pewnie spontanicznie byłby zachwycony…? ;-) A co do Ciebie, krajamarta: czytajże! Obiecałaś. Możesz tu, możesz na becie. Ja naprawdę chcę wiedzieć co Ty myślisz o takim początku Baśni. Znasz mnie najlepiej i moją niezwykłą, radosną twórczość – znałaś przynajmniej… do tej Bitwy… jeralniance: jutro zabieram się za Twoje opowiadanie;-) Wreszcie mam wolne. Pa!

Nowa Fantastyka