- Opowiadanie: kastorak - Purificatio - Kapitulum III - Diversa facies

Purificatio - Kapitulum III - Diversa facies

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Purificatio - Kapitulum III - Diversa facies

 

Część I

 

„Poemat Luisa, który to recytuje, za karę cały czas cierpiąc przypomina sobie Julię, która odrzuciła jego zaloty dla innego. Jako nieliczny z samobójców nie jest rozszarpywany przez harpie w siódmym kręgu Piekła. Jego karą jest deklamacja.

 

Nie mogę spać,

Oczy nie kleją się wcale.

Śnie o tobie, cały czas.

Nieprzerwanie…

 

Nie mogę jeść,

Jedynie piję, bo to mi pozostało.

Głodu nie czuję,

Bo najadłem się miłością.

 

Nie mogę się skupić.

Ciągle się stresuję.

Jakbym miał się spalić.

Myślę o Tobie cały czas.

 

Nie mogę się uspokoić,

Myślę, co będzie jutro.

Czy nie odejdziesz ode mnie,

Tak nagle…

 

Myśli mam szalone.

Może chcesz mnie zostawić,

Dla drugiego?

Nie! Bo się zabiję.

 

Siądź obok mnie,

Podłącz słuchawki i niech muzyka,

Niczym zioła, koi nasze zmysły.

Niech nas zjednoczy…

 

Chcę dotknąć twej dłoni.

Chcę trzymać Cię za nią.

Mocno ją ścisnąć,

Aby nie uciekła.

 

Spójrz na mnie jeden raz.

Zobacz jak wariuję,

Gdy nie ma tu Ciebie.

Proszę spójrz!

 

Podejdź do mnie,

Uśmiechnij się ładnie,

Niech twe oczy zabłysną,

Niech poczuje twe perfumy.

 

Te, co koją zmysły,

Łączą ciała.

Proszę chwyć mą dłoń,

Odejdźmy stąd!

 

 

 

 

Co?! Nie bierzesz mej dłoni?

Czemu? Wolisz jego?

Nałogowca bez krzty kultury,

Który Cię wciągnie do złego.

 

Odejdź od niego!

Chodź do mnie! Proszę!

Spójrz na mnie!

Uśmiechnij się. Niech spłonę…

 

Proszę, bądź przy mnie.

Proszę, trzymaj mnie za dłoń.

Proszę, obejmij mnie.

Proszę, ucałuj mnie w policzek.

 

Nie chcę nic więcej od ciebie,

Ani pieniędzy,

Ani klejnotów,

Ani nic innego!

 

Chcę jednego, jednej rzeczy.

Ciebie! Ciebie! Ciebie!

Twych dłoni! Twego uśmiechu!

Twych blond włosów!

 

Proszę Ciebie, wiesz o co.

Nie powtórzę drugi raz,

Ani trzeci,

Ani ósmy…

 

Wiesz, że jak odejdziesz,

Me serce roztrzaska się,

Jak statek o górę lodową,

Jak jajko o ziemię.

 

Zniszczysz mnie, że nie będę

Mógł żyć, stracę tlen,

Stracę sen, przestanę się tlić.

Stracę ciebie…

 

Nie odchodź! Proszę.

Weź mą dłoń i odejdźmy,

Do raju.

Wszędzie…

 

Nie wiem, co się ze mną dzieje.

Szaleję, bo nie widzę Cię.

Dziczeję, gdy widzę jego obok Ciebie.

Wariuję, bo sama wiesz, dlaczego.

 

Czemu pytam?

Czemu los się ode mnie odwraca?

Czemu mam mieć pecha?

Czemu Ciebie na wieki stracić?

 

 

 

 

 

Gdybym Ciebie nie kochał,

Nie byłoby tych słów.

Liter.

Sylab.

Wyrazów.

 

Gdy Ciebie nie ma przy mnie,

Tracę tlen, duszę się.

Tracę siły, bo Ty dajesz moc!

Tracę istnienie, bo bez Ciebie nie ma nic.

 

Jesteś gwiazdką na gwiaździstym niebie.

Jesteś kroplą w oceanie życia.

Jesteś częścią mnie, połówką,

Tlenem…

 

Zobacz, dla Ciebie w ogień wskoczę.

Dla Ciebie się rodzę.

Dla Ciebie żyję.

Dla Ciebie umieram.

 

Mam tylko jedno marzenie…

Zostań ze mną!

Bądź ze mną!

Żyj ze mną!

 

Czuwaj nade mną.

Módl się za mnie.

Krzycz, gdy Cię nie rozumiem.

Uderz, bym zrozumiał.

 

W zamian będę Ciebie:

– kochał

– szanował

– chronił.

 

Daj mi swą dłoń…

Na chwilę, niech…

Proszę daj mi dłoń.

Nie odwracaj oczu, nie odchodź!

 

Czemu? Czemu? Czemu?

Akurat on staje na drodze?

Dlaczego blokuje dostęp do Ciebie.

Przecież nie jestem Hancockiem.

 

Daj mi swą dłoń.

Na chwilę, jedną sekundę.

Jedną, małą chwilę. Proszę!

Nie widzisz, że ja cierpię?

 

 

 

 

Płynie łza po policzku mym.

Pełna goryczy i rozczarowania,

Zniechęcenia, braku ambicji.

Jest słona, chce więcej łez!

 

Daj mi lekarstwo,

Na me łzy.

Niech staną się łzami szczęścia.

Cząstką mnie i Ciebie.

 

Gotuję się, tracę sens.

Tak bardzo kocham Cię.

Jednak on, ten tu,

Nie chce, abyś była moja!

 

Ja nadal przelewam,

Litery,

Słowa,

Zdania.

 

Jednak słowa zostaną.

Na zawsze…

Przetrwają, bo są prawdą,

Prawdą najprawdziwszą!

 

Proszę usiądź obok mnie.

Posłuchajmy wspólnie muzyki.

Weźmy się za dłonie.

Odprowadzę Cię, przecież to niedaleko.

 

TY… JA… JA… TY…

Miłość…

On…

Staje mi na drodze!

 

Daj mi swą dłoń,

Ona lekarstwem jest na wszystko.

Dotyk twój, budzi we mnie życie.

Rozkwitam tęczą kolorową…

 

Proszę! Proszę! Proszę!

Czemu mam tak długo błagać?!

Nie widzisz mej rozpaczy?

Czemu jesteś na to głucha?

 

Zostaw jego, wybierz mnie,

Będę ci wiersze pisał.

Bądź moją muzą, mym natchnieniem,

Dopełnieniem…

 

Serce pęka, ulecz je.

Ulecz je na natychmiast. Teraz!

Bez chwili zawahania.

Bez chwili sentymentu.

 

Proszę! Proszę! Proszę!

Proszę! Proszę! Proszę!

Ile razy można prosić?

Przyjmij me serce, błagam!

Daj mi swą dłoń.

Niech obudzi we mnie tęczę.

Kolorową, barwą emocji…

Zapachem pojednania…

 

Czuje twe perfumy,

Widzę twój wzrok,

Skierowany ku niemu. Co?

Jak? Czemu? Dlaczego?

 

Czemu? Co? Dlaczego?

Proszę! Proszę! Proszę!

Dlaczego mam pytać?

Dlaczego mam prosić?

 

Zostań mym aniołem.

Dla Ciebie będę walczył.

Zniszczę to, co Ci przeszkadza.

Oddalę to w niepamięć.

 

Nie wybieraj go, bo nie wiesz,

Że me łzy, stworzą potop.

Me wrzaski zburzą świat!

Wasz kolorowy świat!

 

Proszę daj mi dłoń!

Co?! Wybrałaś jego! Czemu nie mnie?!

Nie mam już, po co żyć,

Umrę strzelając sobie w głowę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część II

 

„Werter trafił do czyśćca mimo to, że popełnił samobójstwo. Jednak, kiedy jego dusza wędrowała na Sąd Boży, trwała w postanowieniu poprawy. Werter przed Bogiem przyznał się do błędu i przyrzekł, że jeśli dostałby drugie życie, to nie popełniłby tego samego grzechu.

W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego

Ja, Werter, wieku młodego,

Z racji, że zakochany w Locie,

Zabiłem się bez namysłu w polocie.

 

Mimo to, że w głowę postrzelony

I padłem na ziemie krzyżem osłabiony.

Kula trwała w mej głowie, to jednak nie umarłem,

Wszystko na około widziałem.

 

I tak myślałem czy dobrze zrobiłem,

Że w tą głupią głowę strzeliłem.

Nie wiem, co mną w tedy targało.

Czy me serce pałało?

 

Chora miłość mnie zaślepiła

I do takiego stanu mnie doprowadziła.

Kiedy Lottę pokochałem,

Tylko i wyłącznie o niej myślałem.

 

O jednym zapomniałem,

Modlić się do Ciebie, Boże zaprzestałem.

I wir namiętny mną pałał,

I dusze mną od środka spalał.

 

Kiedy o Albercie się dowiedziałem,

W bólu wielkim szalałem.

Nie mogłem znieść, że są zaręczeni,

W cudownej miłości połączeni.

 

Złość, smutek i cierpienie.

Życia mego omdlenie.

Czemu nie mogę z nią być?

Czemu nie mogę z nią żyć?

 

A kiedy o ich ożenku się dowiedziałem,

Wielce się rozpłakałem.

Wiedziałem, że mi ją odebrano.

Na wieki zabrano.

 

Postanowiłem wyjechać,

Miłość do niej zaniechać.

Poselstwem się zająłem,

Lecz mimo to, o niej nie zapomniałem.

 

I nie wiem, co mi do głowy strzeliło.

Co mi odbiło.

Kiedy Albert wyjechał,

Ja żem do niej przyjechał.

 

 

 

I namiętnie począłem ją całować.

Kazała przestać, nie wariować.

Nie wiedziałem wtedy, co robie,

Że krzywdę wyrządzam sobie.

 

Postanowiłem, że się zabiję,

Ból mój rozbije.

Od Alberta pistolety pożyczyłem

I w łeb sobie strzeliłem.

 

Teraz wiem, kiedy się wykrwawiałem,

Tak sobie pomyślałem

I na pytanie swe odpowiedziałem,

Że źle postąpiłem.

 

I kiedy przez twe oblicze przyszedłem,

Czuje, że się nawróciłem.

Bo samobójstwo to głupota,

Gdybym umarł za Ciebie, Boże to by była cnota.

 

Proszę Cię tutaj Ojcze, zachowaj mą duszę

Od piekielnego żywota i niech katusze,

Mnie nie dosięgną, pragnę nawrócenia

I grzechów odpuszczenia.

 

Bo gdybym dostał drugie życie,

Wykorzystałbym je należycie.

Przyrzekam to Tobie, Boże,

W pełni szacunku i pokorze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część III

 

„Poemat świętego Szczepana, w którym to chwali Boga i cieszy się, że mógł dla niego ponieść śmierć męczeńską.

 

 

Ja, Szczepan pełen łaski Boga.

Czyniłem cuda, liczba ich była mnoga.

Uzdrawiałem trędowatych, chromych,

Paralityków i niewidomych.

 

A, że to z Twego przyzwolenia robiłem,

Według innych źle czyniłem.

Mówili, że mam konszachty z diabłem,

A przecież Twe przyzwolenie miałem.

 

Niewierni, w Ciebie nie wierzyli

I z Twojej mocy kpili.

Ale oni zobaczą, kiedy przyjdą przed Twe oblicze.

Ja im źle nie życzę.

Niech wiedzą, że jeśli w Ciebie nie będą wierzyć

W wiecznym potępieniu będą żyć.

 

I kiedy mnie pojmali,

Za miasto wyrzucili i szaty podarli,

Ja byłem przy nadziei, nie bałem się niczego,

No bo i nie było czego.

Wiedziałem, że modlić się należy,

Modlitwa wszystko zelży.

 

I gdy rzucać poczęli kamienie.

Znosiłem to cierpienie.

I pozostało jedno, Panie przyjmij ducha mego,

Ale nie poczytaj im grzechu tego.

 

I gdy duszę moją do siebie zabierałeś,

Uśmiechem pałałeś.

Bo zginąłem w obronie wiary Twego Syna

I trwałem w tym, póki nie nadeszła mego końca godzina.

 

I od dziś będąc w raju, cieszę się niezmiernie,

Że mogę widzieć Ciebie codziennie.

I razem z innymi duszami wychwalam Twe imię,

Bo kto w miłości do Ciebie żyje, nie zginie,

Wiecznie trwał będzie

I z innymi w Królestwie Twym zasiądzie.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Poznawszy możliwości twórcze Autora, nie będę już komentować Jego tekstów napisanych tzw. wierszem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka