- Opowiadanie: teatrzykokrucienstwa - Sparagmos

Sparagmos

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sparagmos

 

Wyciągam rękę w stronę śpiącej Julii, dotykam jej spoconej skóry; oddech Julii jest tak spokojny, miarowy, prawie mam do niej o to pretensję. Czy byłoby lepiej, gdyby ani na moment nie opuszczały jej koszmary? Po tym, co zrobiła, być może właśnie tak powinno być. Myślę o delikatnym ciele Julii, o jej radosnym uśmiechu, niełatwo jest uwierzyć, że moja Julia była zdolna do tego, by zabić człowieka. Przecież Tilebein był zwyrodnialcem – dodaję zaraz. Była zmuszona, broniła się. Jednak, tak naprawdę, Tilebein nic dla mnie nie znaczy, nigdy go nawet nie spotkałem, interesuje mnie sam czyn, jego przytłaczająca nieodwracalność. Każdy, doprowadzony do ostateczności, zrobiłby to samo, co Julia – myślę. Czy ja również? Jedno szybkie, odruchowe uderzenie – tak. Ale ona zdołała tylko go zranić, nie zabiła go od razu, walczyli, to wszystko trwało tak długo, widziałem później jej mieszkanie, krew na ścianach i podłodze.

 

Kiedy budzę się rano, Julia już chodzi po domu, z kuchni słyszę szum gotującej się wody. Kiedy z trudem udaje mi się zwlec z łóżka, Julia niesie gorącą herbatę.

– To już dziś, pamiętasz? – pyta.

– Jasne.

– Pomyślałam, że mi pomożesz…

– Nie ma mowy! – przerywam jej.

– To znaczy, że ze mną nie pojedziesz? – jej głos jest cichy, jakby już była zupełnie pogodzona ze wszystkimi rozczarowaniami, jakie ją spotykają.

– Nie, to znaczy, że ty ze mną nie pojedziesz. Oprowadzę tych ludzi po mieszkaniu, spakuję twoje rzeczy w jakiś karton i za dwie, trzy godziny…

– Mylisz się…

– …będę z powrotem.

– Jadę z tobą.

– Nie jedziesz.

– Czy my się kłócimy?

– Na to wygląda.

– Świetnie, zdarza nam się już kłócić, nasz związek wszedł w nowy etap.

– Kłótnia od czasu do czasu, to podstawa partnerskich relacji – przytakuję.

– To dlaczego tak się zawsze przed tym bronisz? Ja przynajmniej próbuję cię sprowokować.

– Masz rację, to moja wina.

– Właśnie o tym mówię!

Śmiejemy się.

– W takim razie zastanów się, jak uczcić naszą pierwszą sprzeczkę, a ja w tym czasie załatwię wszystko w twoim mieszkaniu.

Julia poważnieje.

– Spróbuj zrozumieć… – zaczyna. – To co mi się zdarzyło… to, co zrobiłam… nie ucieknę przed tym. Nigdy. Jednak, mimo tego, będę próbować żyć normalnie. Dlatego dzisiaj pojadę tam. I będzie mi łatwiej, jeżeli pojedziesz ze mną.

Jedyne, co mogę zrobić, to objąć ją i pocałować.

 

– Wszystko w porządku? – pytam, kiedy wchodzimy do jej mieszkania.

Julia niepewnie kiwa głową. Myślę, że przywiezienie jej tu było błędem, ale nie mam już czasu na robienie sobie wyrzutów – punktualnie o dwunastej przychodzi ta para, żeby obejrzeć mieszkanie. Facet ma długie włosy i ciemny podkoszulek z nazwą jakiegoś zespołu, pewnie przez pięć dni w tygodni haruje w biurze, a w weekendy robi za hipisa czy coś takiego. Dziewczyna, niska blondynka, nieco zbyt tęgawa, z nieco zbyt ostrym makijażem. Od razu ich nie lubię.

– To to mieszkanie? – pyta on.

– Tak, to jest mieszkanie, które chcemy sprzedać.

Idzie w kierunku sypialni, do wystających ze ściany przewodów. Staje nad łóżkiem, z fascynacją wpatruje się w wymyślny system rurek i osłon.

– Niesamowite! – mówi z niedowierzaniem.

– Może pójdziemy teraz obejrzeć salon? – proponuję.

Wydaje się, jakby wcale mnie nie słyszał.

– Maszyna Tilebeina? Czy to wszystko prawda? – pyta.

– Chce pan wiedzieć? – wtrąca się Julia. Próbuję ją powstrzymać, ale jest już za późno. Julia odgarnia włosy, odsłaniając wielką bliznę z tyłu głowy. – Tu były podłączone te przewody, zanim przypadkowo któryś z nich się nie oderwał i dzięki temu udało mi się uwolnić.

– Kochanie, uspokój się – mówię. – A pan chce obejrzeć mieszkanie? Bo chyba po to tu jesteśmy.

– Wszystko w porządku. – Julia chwyta moją rękę. – Chcę o tym opowiedzieć. Rano wytłumaczyłam ci, dlaczego. – Odwraca się w stronę faceta. – Jeżeli pana to interesuje, proszę pytać.

– Czy maszyna rzeczywiście może przejąć kontrolę nad człowiekiem? Tilebein mógł panią kontrolować dzięki temu urządzeniu?

– Tylko najprostsze czynności.

– Nie mogła się pani przed tym bronić, jakoś się temu przeciwstawiać?

– Nie byłam tego świadoma, mogłam wstać, usiąść, unieść rękę, zacisnąć dłoń i nie miałam pojęcia, że to polecenia płynące z maszyny, a nie moje własne decyzje.

– A kable? Podobno maszyna wpływa na percepcję, sprawia, że nie dostrzega się ich.

Julia przytakuje.

– Osoba podłączona do maszyny nie zdaje sobie sprawy z obecności kabli, może na nie patrzeć, ale ich nie zobaczy, może ich dotykać, ale ich nie poczuje. Jedynym ograniczeniem jest to, że z powodu kabli nie można wyjść poza mieszkanie. Ale kiedy byłam podłączona, nigdy nie pomyślałam o tym, żeby wyjść.

 

Przypominam sobie, kiedy pierwszy raz przyjechałem tu z Julią. To było niedługo po zdarzeniach z Tilebeinem. Wszędzie plamy zaschniętej krwi. Próbowaliśmy to czymś zmyć lub zdrapać, wiele miejsc trzeba było po prostu zamalować.

Staliśmy właśnie z Julią w kuchni, to tam było najgorzej, kiedy po przedpokoju zaczęła sunąć ta niesamowita postać – wyglądała jak człowiek oświetlony przez reflektory, można by uwierzyć, że jest realna, gdyby nie fakt, że była lekko przezroczysta. Wiedziałem, że to Tilebein, choć jego twarz wyglądała inaczej, niż na zdjęciu w gazecie. Postać Tilebeina przebyła cały przedpokój, aż do kuchni, do miejsca, gdzie Julia – wtedy – uszkodziła kabel łączący ją z maszyną. I zniknęła, tuż przed stojącą tu – teraz – Julią. To była projekcja wyświetlana przez maszynę, zaprogramowana w niej sekwencja nie wypełniła się do końca, maszyna podejmowała kolejne próby jej realizacji.

Julia drżała, zaprowadziłem ją do pokoju i posadziłem na łóżku, bojąc się, że zaraz upadnie.

– Mówiłem ci, że nie powinnaś tu przychodzić.

– Już wszystko w porządku. Po raz kolejny mnie ratujesz, co bym bez ciebie zrobiła? – Julia próbuje się uśmiechnąć, choć po jej policzkach płyną łzy.

– Niestety kiedy broniłaś się przed Tilebeinem, nie mogłem ci pomóc…

– Na szczęście w końcu mi pomogłeś, bez ciebie nigdy bym sobie z nim nie poradziła.

– Pomogłem? W jaki sposób?

– Widzisz, znowu udało się nam pokłócić.

– Julia, o czym ty mówisz? Kiedy działo się to z Tilebeinem, my jeszcze nawet się nie znaliśmy.

– Jak to się nie znaliśmy? Przypomnij sobie…

Przypominam sobie kilka sytuacji, kiedy widziałem Julie.

– Dobrze, znaliśmy się, ale nie byliśmy razem.

– Jesteś pewien?

– Jak mógłbym nie być pewien? – przez chwilę nie wiem, co powiedzieć. – Julia, pomyśl, dlaczego mieszkałaś wtedy tu, a nie ze mną? Bo nie byliśmy wtedy razem.

– To wszystko, co mówisz… Teraz wydaje mi się, jakbym wcale tak dobrze cię nie znała. Dlaczego mówisz takie rzeczy? Nie wiem, czy mogę ci jeszcze ufać…

– A jak ja mogę ufać tobie? Przecież to brzmi niczym jakiś niezbyt śmieszny żart.

 

– A pan co o tym myśli? – pyta mnie ten wkurzający facet. Coraz mocniej wątpię, czy przyszedł tu kupić mieszkanie.

– Nie ma żadnej maszyny Tilebeina – mówię. – To wszystko oszustwo.

– Jak może pan twierdzić coś takiego?

– Obecna technika nie pozwala na zbudowanie takiej maszyny. Wszyscy o tym wiemy.

– Więc jak wytłumaczyć co się tu stało?

– Prędzej uznałbym, że Tilebein zastosował jakąś substancję psychoaktywną, która miała wywołać w ofiarach określone wrażenia. Maszyna była tylko dodatkiem, jak, hmm, artefakty w różnych religiach. Jak święte przedmioty, podsuwane ludziom, by mogli skupiać na nich uwagę, co ma ułatwić im uchwycenie pewnych idei. Przedmiot to tylko pretekst, tak naprawdę ważne jest to, co dzieje się w głowie.

– Po co miałby się trudzić z konstruowaniem tak skomplikowanej maszyny?

– Nie chciał, żeby jego działania były odebrane jako zwykła halucynacja. W końcu, w swoim szaleństwie, był przekonany, że próbuje osiągnąć coś więcej. Coś religijnego, jakkolwiek by to rozumieć.

– Problem w tym, że przed chwilą wszyscy widzieliśmy obraz Tilebeina przechadzający się korytarzem. Jak pan to wytłumaczy? Zbiorowa halucynacja?

– Być może, nie znam się na tym, ale to chyba możliwe. Zresztą, wszyscy coś widzieliśmy, co nie znaczy, że wszyscy widzieliśmy to samo.

W trakcie całej tej rozmowy Julia nie puszcza mojej ręki, wciąż siedzi na łóżku, nie mogąc dojść do siebie.

– A ja nie mam pewności, czy teraz nie kpi pan sobie ze mnie – mówi tamten. – Albo czy to nie pan wyświetlił w jakiś sposób tę holograficzną animację, żeby dostarczyć trochę wrażeń potencjalnym klientom i zachęcić nas do kupna.

– Rzeczywiście, wygląda pan na osobę, która przyszła tu raczej w poszukiwaniu wrażeń, niż w celu kupna mieszkania.

Twarz niedzielnego hipisa robi się czerwona.

– Uważa pan, że to zabawa?! – wybucha. – Że jesteśmy jakimiś poszukiwaczami dziwacznych osobliwości?! Nic pana nie obchodzi, co stanie się, kiedy maszyna Tilebeina wpadnie w niepowołane ręce?! Czy rząd zrobi cokolwiek, tak jak nie robi nic z niespotykaną dotąd liczbą zachorowań na raka, przypadkowo występującą w związku z pewnymi produktami pewnych koncernów, a banki stają się narzędziem do zgromadzenia całego kapitału w rękach zaledwie kilku osób, opłacają szwadrony śmierci, człowieku, oni chcą nas kontrolować…

To wszystko mówi na wydechu, aż brakuje mu powietrza. Zastanawiam się, jak to jest samemu nie zdawać sobie sprawy ze śmieszności swojego fanatyzmu.

– Szczerze mówiąc, nic mnie to nie obchodzi – rzucam, żeby zrobić mu na złość.

– Natomiast mnie obchodzi – odpowiada z niewzruszoną powagą. – Bo dotyczy to nas wszystkich, również pana. Na początku chciałem kupić mieszkanie Tilebeina, razem z maszyną, ale nie pozwolono mi, kto nie pozwolił, zostawiam to pana domyślności. Uznałem, że skoro nie mogę kupić tamtego, kupię to, sąsiednie, tutaj przecież znajdują się kable, którymi podłącza się do maszyny. A dopóki oni nie potrafią wymontować maszyny nie uszkadzając jej, będę miał czas na przeprowadzenie testów, dla dobra nas wszystkich.

– Świetnie – mówię. – W ten sposób doszliśmy do sedna sprawy. Rozumiem, że jesteście państwo zdecydowani na zakup mieszkania?

– Przemyślimy to jeszcze – odzywa się wreszcie mała blondynka.

– Pani, hmm, mąż, o ile dobrze rozumiem, wygląda na zdecydowanego.

– Zastanowimy się.

– W takim razie… – Pokazuję na siedzącą na łóżku Julię. – Nie chcę być nieuprzejmy, ale muszą państwo już iść. Ona potrzebuje spokoju, widzą państwo, w jakim jest stanie.

– Przykro nam z powodu tego, co się pani zdarzyło – mówi blondynka, ciągnąc męża w kierunku wyjścia.

Siadam obok Julii.

– Dobrze się czujesz? – pytam.

– Zakręciło mi się w głowie, już mi lepiej.

– Wygląda na to, że twoi pewni klienci nie byli wcale tacy pewni. Mąż chciał, ale żona musiała uznać, że taniej wyjdzie, jeśli zamiast nawiedzonego mieszkania kupi mu dużą ciuchcię na baterię albo coś takiego.

– Byłeś dla nich niemiły…

– Ja? Kiedy? To była zwyczajna, męska rozmowa, połączona z sondowaniem gruntu. Jesteś kobietą, nie znasz się na negocjacjach biznesowych.

– Nie chcę być nieuprzejmy, ale nie ma żadnej maszyny Tilebeina, mogą państwo już iść – Julia przedrzeźnia mój głos.

– Oni wywołują raka i opłacają szwadrony śmierci – staram się naśladować głos faceta. – Wiesz co, chodźmy już stąd. Chyba dość wrażeń na dziś. Może następnym razem trafią się nam bardziej zwyczajni potencjalni kupcy. I wtedy przyjadę sam. Ten dom przynosi ci tylko bolesne wspomnienia. Rozumiem, że nie zapomnisz, ale nie ma też sensu ciągłe rozpamiętywanie.

– Nie wyjaśniłam ci czegoś jeszcze…

– To znaczy?

– Naprawdę chcę znowu żyć normalnie i żebyśmy byli razem…

– Ale?

– Widziałeś przecież tę projekcję, to, co wyświetla maszyna. Tilebein zaprogramował ją by wywołać pewne zdarzenie… wywołać to, co miało się stać ze mną, gdybym się nie uwolniła. Co stałoby się ze mną? Co on by mi zrobił? Muszę to wiedzieć, zrozum, muszę! To nadal jest zapisane w maszynie…

– Nie Julia, nie musisz, nie chcesz i nigdy się nie dowiesz. Chodźmy już.

– Ja go zabiłam! Muszę wiedzieć, czy on planował zabić mnie, czy chciał mnie skrzywdzić. Muszę znać odpowiedź!

Coś ciężkiego upada na podłogę w przedpokoju.

– Zaczekaj tu – mówię.

Przy drzwiach wejściowych, oparci o ścianę, siedzą facet i blondynka. Podchodzę bliżej i widzę kable wystające z ich głów. Podłączyli się do maszyny Tilebeina. Myślę o tych grubych na kilka milimetrów igłach, które musieli sami sobie powbijać.

– Nie mogliśmy się powstrzymać – mówi facet. – Chcesz… chcesz żebym powiedział ci, jak to jest?

– Skoro musisz…

Facet śmieje się.

– Nic, zupełnie nic nie czuję. Nic się nie zmieniło.

– Co za niespodzianka – odpowiadam mu. – Przecież mówiłem, że maszyna Tilebeina nie działa, to zwykły wymysł…

– Zaczekaj – wchodzi mi w słowo – widzisz kable?

– Oczywiście, że je widzę. Czego się spodziewałeś?

– Jest możliwe, że sam również jesteś już podłączony do maszyny, która sprawia, że nie zdajesz sobie z tego sprawy, a jednocześnie sprawia też, że zauważasz, że my jesteśmy podłączeni, żeby jeszcze bardziej cię oszukać…

– Niedorzeczność – mówię. – Jeśli obejrzeli już państwo wszystko, co chcieli obejrzeć w mieszkaniu, to…

Blondynka nagle podrywa się z podłogi, biegnie w kierunku kuchni, kable ciągną się za nią. Na jej twarzy widać przerażenie. Facet wstaje, idzie do niej, wydaje mi się, że chce ją uspokoić, ale zaraz przypominam sobie hologram Tilebeina, facet idzie dokładnie w ten sam sposób, wykonuje te same ruchy, aż dochodzi do miejsca, w którym postać Tilebeina zniknęła. A wtedy blondynka próbuje dźgnąć go nożem kuchennym, facet odruchowo zasłania się ręką, nóż rozcina mu przedramię, przez ułamek sekundy widzę, że rana jest głęboka aż do kości, zaraz wypełnia się krwią. Wbiegam do kuchni, by ich powstrzymać, sam nie wiem, jego czy ją, blondynka odpycha mnie, jest nieludzko silna, jak podobno zdarza się w przypadku osób ogarniętych szałem. Lecę do tyłu, uderzam o ścianę. Nad sobą widzę przerażoną Julię, dotyka moją rozciętą głowę.

Facetowi jakoś udało się wytrącić blondynce nóż, siłują się na podłodze, splątani kablami. Ona wbija paznokcie w jego ranę, rozdziera ją, wiem, jak się to skończy, powtórzą wszystko, co stało się z Julią i Tilebeinem. Widzę leżący na podłodze nóż i ciągnące się od maszyny kable, mógłbym wstać i je przeciąć, ale nie robię tego, wtedy przyznałbym, że wszystko to jest kierowane przez maszynę, a w to nie wierzę.

Koniec

Komentarze

Coś się stało z tekstem. Musisz to naprawić.

I po co to było?

Coś Ty, syf.? To pewnie Pióroświst. Wielki powrót;-)

Kropka. 

O, już jest. A była właśnie ona. Kropka. 

Jest! Za wspomnienie trolla przepraszam;-)

Teraz lepiej ; ) Jutro postaram się zajrzeć do opowiadania – teraz kimono.

I po co to było?

 Jak już się uaktywniłam swoim wielce przemądrym komentarzem (zwłaszcza tym pierwszym) to chyba muszę przeczytać. Ale to już jutro :). Aha, zaraz Ci tam ktoś powie, że tytuły z dużej litery. Na przykład ja.

To ja też jutro… Bo muszę z chłopakami zabić Przemysła II w Rogoźnie… Na ŚREDNIOWIECZE;-) Albo… iść spać lepiej, bo i tak tylko offtopuję zamiast się zbierać… Pa wszystkim;-)

Dziewięć komentarzy i żadnego konstruktywnego :P   Zacząłeś bardzo intrygująco, zainteresowanie towarzyszyło mi do końca tekstu.Opowiadanie pozostawia po sobie trochę niejasności, skupiłeś się na sytuacji w mieszkaniu, brakowało mi szerszej perspektywy, czym są te maszyny, po co jak i w ogóle. Warto byłoby dopracować, bo ciekawa to rzecz. 

Podobało mi się. Mnie nie zabrakło szerszego tła, to, że opowieść dzieje się kameralnie, ograniczona – oprócz wstępu – do jednego mieszkania, jest według mnie plusem. Jeszcze do tego koniec mnie zaskoczył, więc jestem zdecydowanie usatysfakcjonowana lekturą. Nie rozumiem tylko, dlaczego kobiety mają być niezdolne do prowadzenia negocjacji biznesowych? ;). Gratuluję udanego debiutu na NF.

Dziękuje bardzo za przeczytanie i uwagi.   Prokris, maszyna miała być właśnie czymś niedającym się wyjaśnić, jedynie poszczególni bohaterowie podejmowali próby wyjaśnienia. Oczywiście można by dapisać czym jest itp., ale to byłby już zupełnie inny tekst, na zupełnie inny temat :) ocha, również, jako autor, mógłbym zastanawiać się, skąd u narratora wziął się ten szowinizm ;) Rozwiązania widzę dwa: 1) Narrator i Julia po prostu się droczyli. 2) Narratorowi zostało to w spadku po, jeśli można tak to określić, literackim pierwowzorze.  

Maszyna z rurkami –– intrygująca, doświadczenia Julii i jej czyn –– jeszcze bardziej. Podoba mi się, że opowiadanie, przy całej swojej kameralności, aż kipi od niedopowiedzeń, tajemnic, zagadek, niejasności… Udany debiut, poproszę o kolejne opowiadanie.   „…Julia przynosi dwie parujące filiżanki”. –– Zazwyczaj paruje to, co jest w filiżance –– kawa, herbata, kakao. Filiżanki nie parują.   „Myślę, że przyjeżdżanie z nią tu było błędem…” –– Ile razy przyjeżdżali? Może: Myślę, że przyjechanie z nią tutaj, było błędem…   „Dziewczyna, niska blondynka, nieco zbyt tęgawa, z nieco zbyt ostrym makijażem”. –– Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Intrygujący tekst, choć kilka z tych zagadek mółbyś wyjaśnić. Część zostawić, ale jak dla mnie jest ich zbyt wiele. I jeszcze tytuł nawiązujący do rozszarpywania ciał w dionizje…? Czuję, że mi się podobało, chociaż trochę mie drażni, że za mało rozumiem.

https://www.martakrajewska.eu

Jako próba opisu zrozumienia przez narratora swojej sytuacji, próba "rozbicia od wewnątrz" domniemanej iluzji, narzuconej oczywiście – dobre. Ale przy potraktowaniu tekstu jako zapisu realnych wydarzeń,w których narrator uczestniczy – przykro mi, klapa… A zdecydowało o tym drugim tak niewiele słów.

Dzięki :) regulatorzy, przemyślę Twoje propozycje poprawek, ale zależy mi na tym, żeby narracja pierwszoosobowa w jakimś stopniu oddawała język potoczny, dlatego nie chcę wpaść w językową hiperpoprawność. krajemar – dokładnie, chodzi o rozszarpywanie mięsa gołymi rękami – rytualne czy pod wpływem szału. Oczywiście w kontekście tego, co zrobiła bohaterka. Można tę interpretację pociągnąć dużo dalej, oczywiście jeśli ktoś ma ochotę… oraz podobne skojarzenia, co ja ;) AdamKB, dla mnie to bardziej zapis realnych wydarzeń, więc muszę się pogodzić z klapą. Nie wiem, które słowa zadecydowały, ale przyjmuję Twoją opinię.

Moje uwagi są zaledwie sugestiami. To Twoje opowiadanie, Ty decydujesz jakich słów i zwrotów użyjesz. Język potoczny nie musi być hiperpoprawny, nie musi też zawierać błędów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na początku chciałem kupić mieszkanie Tilebeina, razem z maszyną, ale nie pozwolono mi, kto nie pozwolił, zostawiam to pana domyślności. Uznałem, że skoro nie mogę kupić tamtego, kupię to, sąsiednie, tutaj przecież znajdują się kable, którymi podłącza się do maszyny. A dopóki oni nie potrafią wymontować maszyny ze ściany nie uszkadzając jej, będę miał czas na przeprowadzenie testów, dla dobra nas wszystkich.    Moim zdaniem te kilkanaście słów na tyle silnie wiąże tekst z rzeczywistością, z realnym światem, wiąże za pośrednictwem osób potencjalnego nabywcy mieszkania oraz narratora, że obrawszy je za punkt wyjścia można "fundamenty" opowiadania obalić jako nielogiczne. Rada na to? Bo szkoda niweczyć pierwsze wrażenia z lektury… Wprowadzić jakiś element, akcent, czyniący z nabywcy, wyznawcy teorii spiskowych, postać przynależną do świata kreowanego przez maszynę Tilebeina.    A dopóki oni nie potrafią wymontować maszyny ze ściany nie uszkadzając jej, […].   ---> wpadłeś w pułapkę zaimkową. "Jej" odsyła do ściany, nie do maszyny… Jaka to strata, cena za pozyskanie maszynerii Tilebeina, to uszkodzenie ściany?  >>   A dopóki oni nie potrafią wymontować maszyny ze ściany [,+] nie uszkadzając przy tym aparatury  […].  <<

regulatorzy, wiem, wiem :) Przemyśle Twoje sugestie, serio :) Po prostu tekst jest świeży,  za parę tygodni przeczytam jeszcze raz i poprawię to, co mi będzie zgrzytać.   AdamKB, dzięki, bardzo interesujący punkt widzenia. Nie spodziewałem się, że akurat ten fragment może wywołać jakieś wątpliwości. Dla mnie uczynienie nabywcy wytworem maszyny nie wchodzi w grę, a świat opisany w tekście jest światem zupełnie realnym, tyle że zniekształconym przez wprowadzenie pewnych elementów fantastycznych. Co do nielogiczności: ja widzę tylko te, które sam umieściłem w tekście, dość swobodnie traktując chronologię i związek przyczynowo– skutkowy (Julia mówi o kłótni; która odbywa się wiele dni później, w jednej scenie łapie narratora za rękę, w drugiej – tej ze wspomnień – siada na łóżku, w trzeciej – siedzi na łóżku i trzyma narratora za rękę; klienci mówią o scenie z obrazem Tilebeina, przy której nie byli obecni itd.). Wprowadziłem te elementy, bo pasowały mi do koncepcji.   Z "jej" racja, widziałem to, ale nie miałem pomysłu, jak rozwiązać ten problem, nie tworząc przy tym jakiś dziwnych konstrukcji językowych. Chyba trzeba zastosować zasadę, że najlepsze są najprostsze rozwiązania i wyciąć "nie uszkadzając jej" :)

    Wyciąwszy "nie uszkadzając" zlikwidujesz sens początku zdania "A dopóki nie potrafią" – bo jakaż to sztuka wydobyć cokolwiek wmontowanego w ścianę. Majzel z młotem, młotowiertarka… Najprotsze nie zawsze jest najlepsze, niestety.        Wprowadziłem te elementy,[…].     Właśnie dlatego cytowany fragment nie przystaje dobrze do reszty, zaburza ją całkowitym weryzmem, kłóci się z "rozchwianiem chronologicznym", o którym piszesz. Innymi słowy: albo wszystko jest "dziwne" i "niepewne", albo pełny realizm.

AdamKB, ja wybieram trzecią opcję, czyli realizm, który w pewnych momentach zostaje zniekształcony, tak jak to jest w "Bachantkach" Eurypidesa, do których tekst w jakimś tam stopniu się odwołuje. Co więcej, tak robię w praktycznie każdym tekście (i takie teksty lubię sam czytać), po prostu rozbieżność gustów :) Tamto zdanie zmieniłem na mniej przekombinowane.   regulatorzy, wyrzuciłem "dymiącą", też mi się nie podobała, "przyjeżdżanie" zmieniłem na "przywiezienie". Ale w kwestii powtórzeń będę nieugięty, lubię je, moim zdaniem mogą nadawać tekstowi rytm. Uważam, że powtórzenia są często demonizowane, a unikanie ich na siłę nieraz daje wręcz komiczne efekty: "Jaki ładny piesek. Ile miesięcy ma szczeniaczek? Czym karmi pani pupilka?" itp. :D Naprawdę, tak może powiedzieć tylko bohater literacki, a nie żywy człowiek. Co nie zmienia faktu, że bardzo sobie cenię, kiedy ktoś wytyka mi błędy i wiem, jakie to czasochłonne zajęcie.

Cieszę sie, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jaki ładny piesek! Ile ma miesięcy? Czym pani go karmi?  ---> i gdzie tu "walka z powtórzeniami"? Tak może powiedzieć i bohater literacki, i tak zwany normalny człowiek. Bo jeszcze żyją ludzie, sprawni językowo na co dzień i bez przymusu…  :-) I tak trzeba było od razu z tym nieszczęsnym zdaniem.  :-)   Realizm momentami zniekształcony? Aż taka szumna odpowiedź na moją sugestię, dotyczącą tylko tego jednego tekstu? Ale to nic, powodzenia i do zobaczenia pod następnymi Twoimi opowiadaniami.

A ja, mimo całej sympatii i szacunku dla komentujących, popieram tu w stu procentach Autora :). Pozdrawiam.

Maszyna sterująca ludźmi przez kable – trochę niefunkcjonalne, a jak się kable zaplączą? Opowiadanie, pomimo pewnego klimatu, nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. Za mało dynamiczne. Ale klimat jest :)

Dzięki za komentarz :) Co do maszyny, to nie jest ona tworem pragmatycznym ;)

Maszyna sterująca ludźmi przez kable – trochę niefunkcjonalne, a jak się kable zaplączą? - otóż to. Znalazłoby się kilka innych pytań, ale szkoda je zadawać tylko po to, żeby otrzymać odpowiedź o braku pragmatyczności. Niemniej, mimo wyraźniej ewakuacji logiki z niektórych fragmentów tekstu, opowiadanie zrobiło dobre wrażenie, a jak na debiut to już w ogóle jest świetnie. Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Bo maszyna jest tym, co irracjonalne, dionizyjskie, dlatego narrator (niczym Penteus) nie może zaakceptować jej istnienia. Przyznaję, że jako science fiction mój tekst jest do dupy :) Dlatego wolałbym go traktować po prostu jako fantastykę ;) Dzięki za komentarz.

Jak na mój gust jest tu trochę za dużo chaosu, rzeczy w pewnym momencie zaczynają dziać się zbyt szybko, co przy tak szczątkowych opisach prowadzi do zaburzeń odbioru. Niemniej, sam pomysł uważam za bardzo dobry, a wykonanie za satysfakcjonujące. Szkoda tylko, że opowiadanie składa się praktycznie z samych dialogów. Nie wiem, czy nie zyskałoby trochę uroku, gdyby wypełnić trochę bardziej przestrzeń między nimi.

Nowa Fantastyka