- Opowiadanie: Sakura - Syn czarownic, cz. I

Syn czarownic, cz. I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Syn czarownic, cz. I

Część pierwsza

„Miła wycieczka w pełnię księżyca”

 

 

I

 

Trzy strączki azteckiego grochu…

 

– Dwie garście sproszkowanego pazura salamandry…

 

– Pięć łyżek końskiej śliny…

 

– Wszystko wymieszać…

 

Trzy czarownice krążące wokół kotła zaśmiały się demonicznie i poruszyły wielką chochlą.

 

– I na koniec oddech smoka. – Jedna z kobiet wypuściła z wielkiego słoika żółtawą mgłę. Mikstura zabulgotała groźnie. Czarownice wybuchnęły jeszcze głośniejszym śmiechem.

 

– Co wy robicie?

 

Czarownice przestały się śmiać i spojrzały w stronę drzwi.

 

Zobaczyły w nich nastoletniego chłopaka o niecodziennej urodzie. Miał lekko skośne, niebieskie oczy i włosy czarne jak heban. Ubrany był w dżinsy i bluzę z kapturem, a w ręku trzymał kurtkę.

 

Stał oparty o framugę drzwi i patrzył na trzy czarownice tak, jakby złapał je na gorącym uczynku.

 

– Wiecie, że to jest obrzydliwe, prawda? – rzucił, marszcząc nos. – I ile razy wam mówiłem, żeby nie używać tego pokoju jako laboratorium? Później śmierdzi w nim cały tydzień!

 

Jedna z czarownic otrząsnęła się i uśmiechnęła szeroko, rozkładając ramiona, jakby chciała objąć nimi cały pokój.

 

– Caleb, skarbie! – zawołała, podchodząc do chłopaka i go przytulając. – Wychodzisz już?

 

– T-Tak… – wystękał Caleb spod ramion kobiety. – Mamo, nie mogę oddychać… udusisz mnie…

 

Czarownica wybuchnęła śmiechem.

 

– Żartowniś! Uduszę… ha, ha, ha!

 

Druga czarownica podeszła do Caleba i poprawiła mu kaptur.

 

– Wszystko wziąłeś? – zapytała, a chłopak rzucił jej poirytowane spojrzenie. – Pamiętaj, że nieładnie jest się spóźniać. Zwłaszcza w pierwsze dni szkoły.

 

– Semestr zaczął się miesiąc temu – przypomniał jej Caleb i zerknął na trzecią czarownicę, marszcząc brwi. – Ciociu Olivio? – Wyjął z plecaka niewielki pakunek. – Co to ma być? Jak mam to zjeść w cywilizowanym miejscu? Śmiertelnicy raczej nie jadają łusek aligatora i kanapek z krojonymi skorpionami.

 

– Ale łuski to na deser! – powiedziała Olivia i wzięła jego drugie śniadanie, odgryzając kawałek łuski. – Mmm… pychota!

 

– Ciociu Ursulo, to też mi nie jest potrzebne – odparł Caleb i odczepił od plecaka czerwone perły z czaszką kota. – Czy myślisz, że w szkole nikt nie zorientuje się, że ta czaszka jest prawdziwa?

 

– Ale musisz mieć przy sobie jakiegoś kota dla ochrony! – obruszyła się Ursula, robiąc żałosną minę. – Skoro nie możesz mieć prawdziwego, to potrzebujesz martwego!

 

– Nie wezmę tego! Póki co, nie jestem uważany za dziwaka i chcę, żeby tak pozostało! – Spojrzał na zegarek. – To lecę, bo nie chcę się spóźnić.

 

– Uważaj na siebie! – zawołała matka.

 

– Na pewno nie chcesz tego amuletu?! – krzyknęła Ursula, wymachując perłami.

 

– A co z jedzeniem?

 

– Kupię sobie coś w sklepie! Cześć! – I wybiegł z domu.

 

Matka opuściła rękę i pociągnęła nosem.

 

– Ten czas tak szybko leci – powiedziała żałośnie. – A mogłabym przysiąc, że jeszcze wczoraj usypiałam go w kołysce z kości…

 

– Pamiętam – zaśmiała się jedna z jej sióstr. – Raz każdego miesiąca nie mogłaś go odróżnić od innych kości. Ach, cóż za wzruszające wspomnienia…

 

– Dlaczego on musi chodzić do tej głupiej szkoły?! Przecież możemy go uczyć w domu…

 

Ursula położyła jej rękę na ramieniu i uśmiechnęła się.

 

– Musisz do tego przywyknąć, Moiro. To już prawie mężczyzna. Być może chce pożyć trochę pośród śmiertelników. To się czasami zdarza.

 

Moira dotknęła jej ręki i również się uśmiechnęła.

 

– Masz rację. To jego wybór. Cóż… W tym wypadku nie pozostaje nam nic innego, jak go wspierać! Wracajmy do rytuału!

 

II

 

Caleb opatulił się ciaśniej szalikiem i pochylił głowę przed mroźnym wiatrem. Jest coraz zimniej – pomyślał. – Nawet ja marznę. A zdawałoby się, że tylko śmiertelnicy to odczuwają…

 

Caleb Henry Thomas Greyson – tak brzmiało jego pełne nazwisko – był synem jednej z trzech czarownic. W Danii mieszkali od czasu jego narodzin, czyli od siedemnastu lat. Do Harlow w Wielkiej Brytanii przeprowadzili się dziesięć lat temu.

 

Caleb nie był do końca nieśmiertelny. Można powiedzieć, że był w trzech czwartych. Był dzieckiem nieśmiertelnej czarownicy i śmiertelnika. Jako synowi jednej z trzech sławnych sióstr z Turyngii w środkowych Niemczech, została powierzona rodzinna tajemnica: przepis na eliksir nieśmiertelności. Znały go jedynie trzy siostry i Caleb. Co miesiąc chłopak musiał dostarczać organizmowi odpowiednich porcji eliksiru, żeby w przyszłości zostać w pełni nieśmiertelnym.

 

To miało dobre i złe strony. Dobre było to, że Caleb wciąż wyglądał na siedemnaście lat, więc mógł bez problemu pójść do pierwszej klasy collegu. Złą stroną były momenty, kiedy zamieniał się w nieśmiertelnego (co się zdarzało w każdą pełnię księżyca). Nie mógł wtedy przez ten okres wychodzić z domu. Gdyby ktoś ze szkoły go wtedy zobaczył, na pewno albo by oszalał, albo umarł. Najprawdopodobniej z szoku.

 

– Caleb!

 

Chłopak odwrócił się i zobaczył biegnącą ku niemu dziewczynę. Uśmiechnął się. Hailey Moore była jego sąsiadką i przyjaciółką z tej samej klasy.

 

– Kiedy zaprosisz mnie do swojego domu? – rzuciła Hailey prosto z mostu.

 

Caleb udawał, że tego nie usłyszał i dalej kontynuował rozmowę o czerwonym barszczu (dziwnym trafem zaczęło się od najnowszej płyty zespołu Skillet…).

 

Już parę osób pytało go, dlaczego nie chce ich zaprosić do siebie. Caleb chętnie by to zrobił, gdyby nie matka, jej siostry i niezbyt… normalny lokaj (wprawdzie rzadko wychodził ze swojego schowka, ale wciąż uznawało się go za lokatora i członka rodziny).

 

Po dziesięciu minutach doszli do szkoły.

 

– Z radością oznajmiam, że udało nam się zdobyć miejsca w rezerwacie w górach! – powiedział nauczyciel wychowania fizycznego, który także był opiekunem klasy drugiej.

 

Okrzyki radości wybuchły z takim impetem, jak bomba.

 

– Wycieczka będzie trwała trzy dni. W jej ramach będzie też trening sportowy dla chętnych oraz różnego rodzaju warsztaty i parogodzinne wędrówki w wybrane miejsca.

 

Trzy dni? Caleb rozchmurzył się. Miał jeszcze czas. Przed pełnią powinien już wrócić do domu. Nawet nie chciał myśleć, co by było, gdyby pełnia nastała, kiedy on byłby na wycieczce… w dodatku wśród śmiertelników…

 

– Naszym celem są Grampiany.

 

Caleb podniósł głowę zainteresowany. Grampiany? Uśmiechnął się podstępnie. Ta wycieczka zapowiadała się naprawdę ciekawie.

 

Słyszał od ciotek, że to w Grampianach było najwięcej składników do mikstury na nieśmiertelność. Gdyby nadarzyła się taka okazja, Caleb mógłby zebrać tyle składników, że może udałoby się stworzyć eliksir, który na zawsze zmieniłby go w nieśmiertelnego.

 

– Jedziesz? – zapytała Hailey Caleba po lekcjach.

 

– Gdzie? – mruknął chłopak, szperając w torbie. Okazało się, że jedna z łusek aligatora wpadła między kartki podręcznika, kiedy oddawał lunch ciotce. Dyskretnie wyrzucił łuskę w krzaki. – Aach, w góry? Nie wiem… W sumie, czemu nie?

 

Uśmiech rozjaśnił drobną twarz dziewczyny.

 

– Naprawdę? – Udała, że się zastanawia. – Może ja też pojadę?

 

– Twój ojciec się zgodzi? – zapytał Caleb, nie zauważywszy zmiany nastroju przyjaciółki.

 

Hailey w momencie zmarkotniała i uderzyła Caleba w ramię.

 

– Za co?

 

– Ty zawsze potrafisz zepsuć mi humor – syknęła i pospieszyła do swojego domu, który był oddzielony od jego willi wielkim żywopłotem.

 

– Co? – burknął Caleb.

***

 

– CO?!

 

Caleb odjął dłonie od uszu i wrócił do jedzenia obiadu.

 

– Wszystko, co usłyszałyście, to prawda. Nie musicie krzyczeć i udawać zszokowane – odparł chłopak.

 

– Nie udajemy, synku – powiedziała Moira. – Nie zgadzam się na tę wycieczkę.

 

– Dlaczego? – zdumiał się Caleb. – Przecież pełnia będzie dopiero jak wrócę.

 

Matka pokręciła ponuro głową. Do dyskusji wtrąciła się Olivia.

 

– Tu nie chodzi tylko o pełnię – powiedziała cicho. – Wiesz jak bardzo ważny i drogocenny jest nasz eliksir. Gdy tylko się oddalisz od naszej ochrony, możesz być w niebezpieczeństwie!

 

– Chciałaś powiedzieć, że eliksir będzie w niebezpieczeństwie, a nie ja – warknął Caleb. – Nie wierzycie we mnie? Jestem wystarczająco silny, nawet jako pół śmiertelnik. Poza tym, śmiertelnikiem jestem WYŁĄCZNIE w czasie pełni. To tylko trzy dni!

 

– Te trzy dni mogą zmienić twoje życie na zawsze! – upierała się matka. – Myślisz, że nasi wrogowie o tobie nie wiedzą? Na pewno tylko wyczekują chwili, kiedy będziesz bezbronny!

 

– Nawet nie próbuj – ostrzegł Caleb ciotkę Ursulę, kiedy chciała się odezwać. – Nie pojedziecie ze mną. I nie wezmę żadnego martwego kota dla ochrony.

 

Ursula zamknęła usta zawiedziona.

 

– Caleb…

 

– To moja wycieczka – warknął chłopak. – I moja decyzja. Wcale was nie pytałem o zgodę. Teraz będziemy się bawić w ludzką rodzinę? – Wypił szklankę wody za jednym haustem i wstał od stołu. – Wracam za trzy dni. Dobranoc. – I poszedł do swojego pokoju.

 

Po jego odejściu w jadalni zapadła głucha cisza. Pierwsza otrząsnęła się Ursula, która klasnęła w dłonie i na jej twarz wstąpił uśmiech.

 

– W takim razie bierzemy się do roboty! – zawołała. – Olivio, kochanie, przygotujesz siostrzeńcowi jedzenie na drogę? Tylko spróbuj dodać jak najwięcej rzeczy dla śmiertelników, dobrze?

 

– Co? – zająknęła się Olivia, wracając do rzeczywistości. – Ach… jasne…

 

Ursula szturchnęła lekko Moirę.

 

– Rozchmurz się, siostrzyczko!

 

Moira spojrzała na nią spode łba.

 

– Czy ty coś knujesz?

 

Ursula wyszczerzyła zęby.

 

– Caleb powiedział, że nie zabierze żadnego martwego kota, prawda? A wycieczka jest poza szkołą.

 

Twarz Moiry stopniowo rozjaśniła się i kiwnęła siostrom głową. Wszystkie trzy zabrały się za przygotowania.

 

III

 

Caleb zamrugał. Nie mógł uwierzyć w to, co widział.

 

– Dobrze się czujecie? – zapytał z troską.

 

– O czym mówisz? – zaćwierkała wesoło ciotka Ursula, wciskając mu w ręce dwa pudełka jedzenia oraz siatkę z przekąskami. – Nie zapominaj jeść. Olivia dodała jak najmniej naszych smakołyków, więc możesz zjeść to razem ze swoimi przyjaciółmi!

 

Caleb wziął z wahaniem jedzenie, pewien, że jest w nim jakaś próbka ich morderczego eliksiru.

 

– Skoro tak zdecydowałeś, nie możemy cię powstrzymać – odparła matka, poprawiając mu kołnierz koszuli. – Ubieraj się ciepło i nie rozmawiaj z obcymi! Nigdy nie wiadomo, na kogo możesz trafić…

 

– MAMO – wycedził Caleb przez zęby. – Nie mam pięciu lat. Wychodzę.

 

– Dbaj o siebie!

 

– Pamiętaj o nas!

 

– Gdybym mógł, chętnie bym zapomniał – mruknął Caleb, zamykając drzwi. Prychnął. – Wyjeżdżam na trzy dni, a nie na parę lat.

 

Na przystanku czekała już na niego Hailey. Caleb porównał wzrokiem ilość swoich i jej bagaży. Zrobiło mu się głupio, że miał ich więcej.

 

– Hej! – powitała go z uśmiechem Hailey. Musiała zapomnieć, że jeszcze wczoraj była na niego obrażona. Odnośnie bagaży, powiedziała dokładnie to samo, co on pomyślał: – Po co ci tyle rzeczy?

 

– Sam zadaję sobie to pytanie – burknął Caleb i zrzucił torbę z ramienia na ziemię. – Moja… matka jest bardzo troskliwa. Czasami za bardzo…

 

– No tak! Ty mieszkasz z mamą, tak? I mówiłeś kiedyś, że czasami odwiedzają was jej siostry?

 

– Właściwie, to mieszkają z nami – odparł Caleb. I nie tylko one – pomyślał.

 

– Hm… a twój tata?

 

Właśnie w tym momencie nadjechał autobus. Caleb z ulgą uniknął odpowiedzi na to pytanie i wsiadł pierwszy.

 

Temat ojca Caleba – Thomasa Praya – unikało się w jego domu jak ognia, o ile nie bardziej. Uważany był za zaginionego od czasu narodzin chłopaka. Caleb nigdy się nie dowiedział jak jego rodzice się poznali. Przypuszczał, że matka – jako jedna z najpotężniejszych czarownic tamtego okresu – uwiodła tego nieszczęśnika, jednak gdy temat schodził na Thomasa Praya, matka wcale nie wyglądała, żeby miała miłe wspomnienia z ich znajomości.

 

Autobus był zatłoczony i nie było miejsca, żeby usiąść. Caleb wciągnął Hailey do środka, o mało nie przewracając paru studentów.

 

– Przepraszam! – pisnęła Hailey w jego imieniu. – Mógłbyś czasami zmusić się, żeby przeprosić! – syknęła do Caleba.

 

Caleb tylko wzruszył ramionami i złapał jedyny wolny uchwyt. Hailey nie miała się czego chwycić, więc trzymał ją pod ramię. Dziewczyna co i raz zerkała na niego czerwona po uszy, ale nic nie mówiła. W pewnym momencie pojazd ostro zakręcił i wszyscy pasażerowie na siebie powpadali. Ktoś popchnął Hailey na Caleba i oboje upadli na metalową barierkę.

 

– Synku, nic ci nie jest? – dobiegł do nich przestraszony głos staruszki.

 

– Nie, nic – odparł Caleb i wstał, bez wysiłku podnosząc też Hailey.

 

– Na pewno? – dopytywała się babcia.

 

Caleb odwrócił się i zimny pot zlał mu kark. Okazało się, że przy upadku zapomniał o ukryciu swoich zdolności i barierka ostro się wgięła pod jego ciężarem.

 

– Coś się stało? – usłyszał Hailey i pchnął ją do wyjścia, zanim zdołała to zobaczyć.

 

– Nic! Wysiądźmy, jest za tłoczno. Szybciej dojdziemy na piechotę.

 

Udawanie śmiertelnika było niebezpieczne. Caleb miał dużo takich wypadków, jak ten w autobusie. Do tej pory jednak udawało mu się to ukryć przed przyjaciółmi i znajomymi ze szkoły.

 

Dwadzieścia minut później byli pod szkołą. Ledwo zdążyli, ponieważ autokar już miał ruszać. Zostały im miejsca na samym przedzie. Podróż do celu zajęła około pięciu godzin.

 

Po południu dotarli na miejsce i wszyscy zgromadzili się w hali sportowej rezerwatu.

 

– Rozpakujcie się i zejdźcie zjeść obiad – poinformował uczestników wycieczki jeden z opiekunów, którym okazał się nauczyciel chemii. – Dzisiaj macie wolne, a od jutra zaczynamy trening!

 

– Trening? – Uczniowie wymienili zdumione spojrzenia.

 

Chemik odchrząknął z zakłopotaniem.

 

– Chciałem powiedzieć: wypoczynek – poprawił się. – A teraz rozejść się!

 

– On jest bardziej wymagający niż sam wuefista… – szepnęła Hailey do Caleba, który kiwnął głową i zmarszczył brwi.

 

Coś go zaniepokoiło. Nie to, że chemikowi zachciało się nagle bawić w instruktora sportowego. Gdy mężczyzna wypowiedział słowo „trening”, Caleb zobaczył w jego oczach dziwny, chciwy błysk. To go zdumiewało w śmiertelnikach. Nawet patrząc im w oczy, można wyczytać ich intencje.

 

Po rozpakowaniu się, Caleb schował dziwne rzeczy od ciotek na dno torby, którą wsunął pod łóżko.

 

– Caleb? – Do pokoju zajrzała Hailey. Uśmiechnęła się przebiegle. – Przebierasz się?

 

– Nie – odparł Caleb. – A chciałabyś tego?

 

Hailey w momencie uśmiech zrzedł i gwałtownie się zaczerwieniła.

 

– N-Nie! – Zamilkła na chwilę. – Niefortunnie zostaliśmy wylosowani do robienia dzisiejszego obiadu. Chodź.

 

– Tylko my? Dlaczego?

 

– Skąd mam wiedzieć? Chemikowi odbiło! Wszystkich stawia po kątach.

 

Caleb zrzucił bluzę i zszedł na parter za Hailey.

 

– Jesteście w końcu! – zawołał opiekun i wskazał im kuchnię. – Do roboty!

 

– Gdzie jest wuefista? – zapytał Caleb.

 

Chemik rzucił mu wściekłe spojrzenie. Warga mu chodziła, a ręce drżały. Był chory? A może bał się czegoś?

 

– Dzisiaj go nie będzie! Macie pół godziny! – oznajmił chemik i zostawił ich samych.

 

– Dzisiaj go nie będzie? – powtórzyła Hailey. – Nie jechał z nami autokarem? Caleb, co ci jest? – Pomachała mu ręką przed oczami.

 

Caleb wciąż wpatrywał się w plecy opiekuna, póki ten nie zniknął za rogiem.

 

– Ach… tak…

 

– Ja zajmę się mięsem, a ty pokrój warzywa, okej?

 

– Myślisz, że nie umiem gotować? – obruszył się Caleb.

 

– Tak myślę. Na co czekasz?

 

Po piętnastu minutach porządnie zgłodnieli. Zaczęli rozprawiać o tym, co chcieliby zjeść jutro.

 

– Ach… – westchnęła Hailey. – Mam ochotę na kurczaka…

 

– Niedługo się w niego zamienisz, jak ciągle będziesz go jadła – zakpił Caleb, czym wywołał zamierzone oburzenie. W pewnym momencie poczuł łaskotanie w łydkę. Spojrzał w dół i napotkał spojrzenie wielkich, zielonych oczu, których właściciel pocierał nogę chłopaka puszystym, czarnym ogonem. Caleb wytrzeszczył oczy zszokowany.

 

– Siema, paniczu – odezwał się kot.

 

– A ty co byś chciał? – zapytała Hailey.

 

– SORBET! – wykrzyknął nagle Caleb, o mało nie zrzucając sobie noża na stopę.

 

Czarny kot wyszczerzył zęby.

 

– Sorbet? – zdumiała się Hailey. – Na serio chcesz zjeść sorbet?

 

– Nigdy bym go nie zjadł! – obruszył się Caleb. – Jest włochaty i śmierdzi!

 

Hailey upuściła główkę kapusty na podłogę. Caleb podniósł na nią wzrok i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że mówili o dwóch różnych rzeczach.

 

– Aach… – zdołał tylko wydusić.

 

– Okej… – odparła powoli Hailey. – O nic nie pytam. Wracaj do smarowania… kanapek…

 

Caleb zacisnął pięści, próbując się uspokoić. Rzucił wściekłe spojrzenie kotu, mówiące: „porozmawiamy później”. Kot machnął ogonem i wybiegł z kuchni.

 

Po obiedzie wybiegł poza rezerwat i skrył się z dala od ludzi. Kot na niego już czekał.

 

– Dawno się nie widzieliśmy, paniczu! – zawołał radośnie Sorbet, za co dostał pięścią w łeb. – Za co?!

 

– Za samą twoją obecność! – warknął Caleb. – Co tutaj robisz? Ciotka cię wysłała?

 

Kot tylko mruknął, rozpoczynając wieczorną kąpiel. Caleb warknął na niego i już chciał wrócić do środka, kiedy usłyszał świst i w ostatniej chwili uniknął kuchennego noża, który wbił się w drewniany filar.

 

– Kto to?! – krzyknął Caleb, a Sorbet zasyczał i najeżył się.

 

Zobaczyli cień, który zaczął uciekać w stronę lasu. Caleb bez zastanowienia ruszył za nim.

 

Słońce powoli zachodziło i las zrobił się wyjątkowo cichy. Caleb zatrzymał się nagle, wsłuchując się w ciszę. Zamknął oczy i uwolnił wszystkie swoje zmysły. Cofnął się lekkim krokiem w cień i stopił się z nim. Czekał.

 

Tak jak przypuszczał, po chwili napastnik wyszedł z ukrycia. Caleb z szybkością błyskawicy rzucił się na niego. Napastnik zauważył chłopaka dopiero, kiedy ten był tuż przy jego twarzy.

 

– Kim jesteś? – syknął Caleb, zaciskając palce na szyi nieznajomego. Przycisnął go do drzewa, sprawiając, że nie dotykał stopami ziemi. – Kto cię wysłał?

 

Kaptur spadł napastnikowi z głowy. Caleb wytrzeszczył oczy i zwolnił uścisk.

 

– C-Chemik? – wyjąkał.

 

Nauczyciel uśmiechnął się krzywo. W oczach miał strach przemieszany z szaleństwem.

 

– Paniczu! – ostrzegł Sorbet, jednak za późno.

 

Caleb był tak oszołomiony widokiem nauczyciela, że nie zdążył zareagować i ostrze kolejnego noża zatopiło się w jego boku. Krzyknął i cofnął się chwiejnie. Gdy ponownie podniósł głowę, chemik zniknął.

 

– Co… ?

 

– Paniczu! – Kot o mało nie wydrapał mu dziury w nodze ze zmartwienia. – Nic ci nie jest?

 

– Oczywiście, że nic! – prychnął Caleb i wyszarpnął nóż, rzucając go w krzaki. Odjął rękę od rany, która po paru sekundach zagoiła się, nie pozostawiając nawet blizny.

 

Poza posiadaniem nadludzkiej siły, Caleb jako pół nieśmiertelnik wyróżniał się tym, że nie można go było zabić. A przynajmniej nie przed pełnią. Mimo wszystko, wciąż czuł ból. W tym momencie także i złość.

 

– Dlaczego mnie zaatakował? – zastanawiał się na głos. – Przecież nic mu nie zrobiłem. Tak mi się przynajmniej wydaje.

 

– Ten człowiek nie był normalny, paniczu – odezwał się Sorbet.

 

– Co masz na myśli?

 

– Śmierdział magiczną aurą. Jeśli sam nie był czarnoksiężnikiem, to musiał mieć z jakimś styczność.

 

– Chcesz powiedzieć, że był… opętany?

 

– Nie mam pojęcia, paniczu. Teraz najlepiej…

 

Nagle rozległ się tuż obok nich wybuch. Caleb instynktownie zasłonił Sorbeta własnym ciałem i skulił się na ziemi. Odczekał dłuższą chwilę, mając nadzieję, że już nie będzie więcej eksplozji, po czym podniósł głowę i rozejrzał się.

 

– Chyba żartujecie… – jęknął, widząc szkolny autobus w kawałkach. Parę drzew także stanęło w ogniu.

 

– Paniczu… duszę się…

 

Caleb wypuścił kota i przyjrzał się sobie. Poparzenia w momencie się zagoiły.

 

– Co tu się dzieje?! – rozległ się krzyk od strony rezerwatu.

 

Wuefista, którego „miało dzisiaj nie być”, wraz z paroma nieśpiącymi jeszcze uczniami przybiegli na miejsce zdarzenia. Kiedy nauczyciel zobaczył szczątki autobusu, bez większego namysłu wycelował oskarżycielsko palcem w Caleba.

 

– Greyson! Nawet jeśli jesteś zły, to nie podpala się autobusów!

 

– To nie ja – warknął Caleb, podnosząc się i otrzepując z ziemi. Pokazał poszarpane ubranie. – Sam jestem ofiarą, nie widzi pan?

 

Wuefista zawahał się. Pewnie zrozumiał, że nie miał podstaw oskarżać Caleba.

 

– Musimy zawiadomić policję – oznajmił. – Wracajcie do swoich pokoi!

 

Caleb już miał dla odmiany posłuchać nauczyciela, kiedy zauważył ruch między drzewami w pobliżu pojazdu. Nie zważając na krzyki kolegów i wuefisty, pobiegł w tamtym kierunku. Musiał napastnika powstrzymać zanim wyrządzi więcej szkód i „naprawdę” kogoś zrani.

 

Niestety zgubił podpalacza.

 

– Ciekaw jestem czy to znowu chemik – mruknął do Sorbeta, który tylko miauknął w odpowiedzi. – Wiedziałem, że mogę się z tobą dogadać, kocie – dodał z sarkazmem i odwrócił się z zamiarem powrotu, kiedy ktoś na niego wpadł.

 

– Hailey? – zdumiał się Caleb. – Co ty tu…

 

– A jak myślisz, idioto?! Poszłam za tobą! Dlaczego…

 

Nagle rozległ się dźwięk łamania drewna i grunt pod ich stopami ustąpił. Caleb chwycił Hailey i upadli tak, że to on uderzył plecami o ziemię.

 

– Caleb, nic ci nie jest? – przeraziła się dziewczyna, zsuwając się z niego szybko. – Nic ci…

 

– Wszystko gra, uspokój się – odparł chłopak i wstał, oceniając sytuację. Zapadła już noc.

 

– Jesteś ranny!

 

– Co? – Caleb spojrzał na swoją nogę. – To nic! To… – nagle urwał, zdawszy sobie z czegoś sprawę.

 

Noga się nie goiła.

 

– Niech to szlag… – szepnął i przeszukał gorączkowo wzrokiem niebo. Natrafił na księżyc. W pełni. – Nie… Nie, nie, nie! Dlaczego dzisiaj?!

 

– Caleb? – zaniepokoiła się Hailey.

 

Dłonie Caleba zaczęły się robić chudsze, jakby ktoś wypuszczał z niego powietrze. Caleb cofnął się przerażony w róg dołu.

 

– Co się dzieje? – Teraz Hailey była tak samo przestraszona, jak Caleb.

 

– Nie podchodź! – krzyknął chłopak, ukrywając się w cieniu, który był w tym momencie jego jedyną ochroną. – Proszę… Dlaczego dzisiaj…

 

Widok przemiany Caleba był dość… paskudny. Zaniknęły wszystkie mięśnie i skóra zaczęła przylegać mu do kości. Następnie zaczęła odpadać, jak wężowi. Jednak Caleb – w przeciwieństwie do węża – nie zmieniał skóry na nowszą, ale całkowicie ją zrzucał. Jako efekt końcowy, pozostał sam szkielet.

 

To właśnie była śmiertelno-nieśmiertelna postać Caleba. We wszystkie noce w pełnię księżyca stawał się „żywym”, chodzącym szkieletem, a przez następne dni pełni (już z powrotem w swojej skórze) był śmiertelnikiem. Wcześniej transformacje nie sprawiały większego problemu. Teraz jednak pełnia nie pojawiła się według obliczeń ciotek i Caleb nie był sam.

 

– C-Caleb? – wyszeptała Hailey. W cieniu był mało widoczny. – Co się stało? Wszystko w… – Kiedy wszedł w ostre światło księżyca, dziewczyna wciągnęła gwałtownie powietrze i zakryła usta dłonią. – Co… Caleb? To… To ty?

 

Szkielet podrapał się paliczkiem po czaszce i pewnie gdyby mógł, uśmiechnąłby się przepraszająco.

 

– Taa… Niespodzianka… ?

 

Hailey cofnęła się oszołomiona i przywarła plecami do ściany dołu.

 

– Ty… Nie żyjesz?

 

 

C.D.N.

Koniec

Komentarze

Tak… Caleb był nieśmiertelny. Chociaż nie do końca. Albo się jest nieśmiertelnym, albo nie. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastko.   Można powiedzieć, że był nieśmiertelny w sześciu ósmych Czyli w trzech czwartych. Nie widzę sensu, żeby komplikować.   Był dzieckiem nieśmiertelnej czarownicy i śmiertelnika. Jako jedynemu synowi trzech sławnych sióstr To w końcu czyim synem był?   Dobre było to, że Caleb wciąż wyglądał na siedemnaście lat, więc mógł bez problemu pójść do drugiej klasy liceum. Rozumiem z tego, że jego życiowym celem było chodzenie do drugiej liceum? Poza tym w Anglii (a tam mieszka nasz bohater, prawda?) nie ma czegoś takiego jak liceum, a siedemnastolatek powinien uczęszczać do pierwszej klasy collegu.   Złą stroną były momenty, kiedy zamieniał się w nieśmiertelnego (co się zdarzało raz w miesiącu w pełnię księżyca), a za chwilę: Poza tym, śmiertelnikiem jestem WYŁĄCZNIE w czasie pełni. No to jak to w końcu jest?    a część męska podziwiała jego inteligencję i mnóstwo talentów To brzmi jak piękna bajka…   Caleb chętnie by to zrobił, gdyby nie matka, jej siostry i niezbyt… normalny lokaj (wprawdzie rzadko wychodził ze swojego schowka, ale wciąż uznawało się go za lokatora i członka rodziny). Po co komukolwiek lokaj, który zamiast pracować, siedzi w schowku?   – Nawet nie próbuj – ostrzegłem ciotkę Ursulę Nagła zamiana narratora?   Tylko spróbuj dodać jak najmniej rzeczy dla nieśmiertelników, dobrze? Nieśmiertelnik to taki kawałek metalu z danymi osobistymi. Myślę, że w tym wypadku powinno to być zapisane jako nie-śmiertelnik.   Temat ojca Caleba – Thomasa Praya – unikało się w jego domu jak ognia, o ile nie bardziej. Uważany był za zaginionego od czasu narodzin chłopaka. Wcześniej: W Danii mieszkali od czasu jego narodzin, czyli od stu dwudziestu pięciu lat. Do Harlow w Wielkiej Brytanii przeprowadzili się dziesięć lat temu. Oraz: Był dzieckiem nieśmiertelnej czarownicy i śmiertelnika. Czyli mam rozumieć, że śmiertelnego ojca chłopaka uważano za zaginionego od ponad stu trzydziestu lat?   barierka ostro się wygięła pod jego ciężarem, jakby była z gumy. Guma sugeruje, że odkształcenie zniknęło, więc dlaczego Caleb miałby się przejmować, że przyjaciółka coś zobaczy?   – Nie – odparł zgryźliwie Caleb. To zgryźliwie jakoś mi tu nie pasuje.   – Ja zajmę się warzywami, a ty posmaruj kanapki masłem, okej?

– Myślisz, że nie umiem gotować? – obruszył się Caleb. Po pierwsze: obiad. Kanapki. Serio? Po drugie: co ma wspólnego gotowanie z kanapkami?   Czarny kot wyszczerzył zęby, co wyglądało niemniej przerażająco. Trochę tego zdania nie rozumiem.   – Nigdy bym go nie zjadł! – obruszył się Caleb. – Jest włochaty i śmierdzi! I sto trzydzieści lat życia w ukryciu poszło się paść. Poważnie myślisz, że ktoś, kto ukrywa się tak długo może walnąć tak głupią gafę? Rozumiem, że to miał być element humorystyczny, ale kiepsko wyszedł.   Tak jak Caleb zapowiedział wzrokiem, Eeee… Co?    Ewidentnie nie jestem targetem tego opowiadania, więc treść mnie nie przekonała. Może gdybym był nastolatkiem… z tych młodszch. Opowieść o stutrzydziestoletnim w trzech czwartych nieśmiertelnym, który chodzi do drugiej klasy liceum w UK całkowicie do mnie nie przemawia.

Logika, logika, logika nade wszystko. Ja nawet nie mam nic przeciwko nastoletnim czytadłom, bo takie teksty też są potrzebne. Jednak… wytłumacz mi, proszę, na przykład, jakim cudem pełnia nastąpiła wcześniej? Ot tak, nagle się przesunęła? Niedorzeczność. Jakież to moce piekielne mają wpływ na Księżyc? I co to za kiepskie czarownice, co to nawet faz Księżyca przewidzieć nie potrafią?   Caleb miał pojechać na trzydniową wycieczkę i zdążyć do domu przed pełnią, a jednak już po pierwszym wieczorze jak byk jest napisane: "Musiał się stąd wydostać przed jutrem, kiedy miała być pełnia". Bez sensu.   Tak w ogóle to najpierw napisałaś: "Złą stroną były momenty, kiedy zamieniał się w nieśmiertelnego (co się zdarzało raz w miesiącu w pełnię księżyca).", a na kolejnej stronie już jest: "Poza tym, śmiertelnikiem jestem WYŁĄCZNIE w czasie pełni." No to jaki on właściwie jest?   Cóż za bieg okoliczności, że wycieczka miała pojechać akurat tam, gdzie były składniki do eliksiru…   Jakby barierka w autobusie była z gumy, to by po uderzeniu odkształciła się i wróciła do pierwotnego kształtu. Skoro zostala wygięta, to stanowczo nie przypominała gumy.   Po południu rozłącznie.   "Co wyglądało niemniej przerażająco" – co przez to rozumiesz?   Zdarzają Ci się powtórzenia słów w kolejnych zdaniach, a to nieładna cecha. Uważaj też na zaimki. Bo ich nadużywasz. Przykład: "Caleb z szybkością błyskawicy rzucił się na niego. Napastnik zauważył go dopiero, kiedy chłopak był tuż przy jego twarzy i zacisnął palce na jego szyi.

– Kim jesteś? – syknął Caleb, przyciskając go do drzewa…" Da się to skonstruować inaczej.   A skąd Caleb wiedział, że już nie będzie więcej eksplozji?   Jakiez to kłopoty musiał wcześniej sprawiać ten inteligentny i podziwiany przez wszystkich chłopak, że nauczyciel od razu oskarzył go o wysadzenie autobusu, na litość bogów słowiańskich i azteckich?   "Nie zważając na krzyki kolegów i wuefisty, pobiegł w tamtym kierunku. Musiał go powstrzymać zanim wyrządzi więcej szkód i „naprawdę” kogoś zrani." – Kogo musiał powstrzymać, wuefistę? Uważaj na podmioty.   "Dźwięk podobny do pocierania o siebie metalu" – to bardzo niezgrabne zdanie.   Ogólnie technicznie źle nie jest, popracować za to musisz koniecznie nad logiką. To, co piszesz, musi mieć sens, bo jak autor przeczy sam sobie, czytelnik sięgnie po lepszą opowieść i nie będzie czekał, aż się rozkręcisz. Opowiadanie, nawet fantastyczne, musi być wiarygodne.   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję bardzo za rady, już poprawione ^^. Mam nadzieję, że teraz jest lepiej ;) Początkowo był to fragment powieści, który widać niezbyt umiejętnie skróciłam (wciąż jednak podzieliłam na części, więc w drugiej większość się wyjaśni ^^). Co do logiki, to dziękuję, bo to były moje niedopatrzenia. Kończyłam ten fragment parę miesięcy po tym jak go zaczęłam pisać – mój niewybaczalny błąd, ale postaram się poprawić w przyszłości ^^. Co do przesunięcia pełni księżyca, też zamierzam wyjaśnić to w drugiej części ^^ – tak czy siak, to jest fantastyka, więc wszystko się może zdarzyć, oczywiście nie odbiegając całkowicie od praw natury ^^. Co do zmiany narratora, to sama byłam zaskoczona ^^'. Zwykle piszę w pierwszej osobie, więc przez chwilę się zapomniałam ^^'.   Pozdrawiam

Zgadzam się z Joseheim – logika jest potrzebna. Nawet, a raczej zwłaszcza, w fantastyce. Bo tworzymy jakiś dziwny świat i trzeba uważać, żeby się w szwach nie rozłaził i nie spłoszył czytelnika. Dwie osoby mają przygotować obiad dla czterdziestu (z grubsza tyle się mieści w autokarze, a jak przyszedł główny bohater to już prawie nie było wolnych miejsc) w pół godziny? Zupka chińska nie wymaga krojenia mięsa ani warzyw. ;-) Między ogłoszeniem szkolnej wycieczki a wyruszeniem mija doba? No to dużo się ostatnio pozmieniało. ;-) W autobusie chłopak jedną ręką trzyma uchwyt, a drugą dziewczynę. Co zrobił ze swoimi (licznymi) bagażami? Nie, nie ma ich wszystkich w plecaku. Zabrał więcej bagaży niż koleżanka, czyli co najmniej dwie sztuki. Dlaczego właściwie więcej waży, że aż barierka się wygina? Magia jest taka ciężka? W rezerwacie można nocować? I jest tam potężny hotel z jednoosobowymi pokojami i kuchnią? I parking dla autokarów, pewnie pokryty asfaltem? Ale pomysł na niezwykłość i fantastyczność chłopaka mi się spodobał. Tylko teraz musisz zapanować nad szczegółami. :-)

Babska logika rządzi!

Jeśli Twoje zdolności literackie nie są doszlifowane, to nie bierz się za pisanie powieści. Żeby napisać powieść, dobrą powieść, trzeba naprawdę sporo przeczytać i dużo pisać. Zacznij od krótszych form. To da Ci wiele treningu. Wzbogacisz język i zdolności do konstruowania świata ucząc się na własnych błędach.   I nie wrzucaj tekstów w częściach!

Co do przesunięcia pełni księżyca, też zamierzam wyjaśnić to w drugiej części Skąd mamy wiedzieć co wyjaśnisz, a co jest zwyczajnie niedorzeczne? Dajesz nam jakiś tekst, i tylko ten tekst oceniamy. Wrzucaj od razu całość.   Co do języka, to jeszcze na to chyba nikt nie zwrócił uwagi: Stał oparty o framugę drzwi i patrzył na trzy czarownice tak, jakby złapał je na gorącym uczynku.

Wcześniej wyjaśniłaś, że było ich trzy. Nie musisz tego podkreślać.   Cofnął się lekkim krokiem w cień i stopił się z nim.

Wtopił się w niego. No chyba, że było tak gorąco, że się obaj stopili… ; ) Zresztą, to dosyć głupio wygląda, biorąc pod uwagę, że wcześniej piszesz o napastniku jako cieniu. Wygląda to jeszcze gorzej, biorąc pod uwagę, że ten cień był widoczny na tle ciemnego lasu…

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka