- Opowiadanie: ereso - Smoczy skarb 2 – Walka

Smoczy skarb 2 – Walka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smoczy skarb 2 – Walka

W głębi jaskini mrok rozświetlały fosforyzujące stalaktyty i stalagmity. Im głębiej, tym więcej pojawiało się stalagnatów – jarzących się zimnym błękitem kolumn podziemnej świątyni ciemności.

Krasnolud kroczył ostrożnie. Oszczędzał siły – nie było sensu męczyć się forsowną wędrówką.

Narastał dźwięk stłumionego grzmotu, powietrze wyraźnie się ociepliło. Żadnego powiewu. Pod nogami chrzęściły kości przemieszane z chropowatymi skorupami, przypominającymi trójkątne tarcze.

„Smok już blisko. Osiemset lat, sądząc po łuskach! Jeżeli przeżyję, jeżeli zrobię tego smoka – będę ustawiony na wszystkie pokolenia. Przy rozsądnym gospodarowaniu” – pomyślał.

Fosforyzująca błękitna poświata zanikła. W powietrzu unosiła się mgła, świecąca bladą czerwienią, nasycona igłami żaru.

„Smoczy oddech. Jestem bardzo blisko. Ciepło, ciepło, gorąco… idę do ciebie, smoku. No, wyczuj mnie, zacznij te swoje czary. Spróbuj mi wejść do głowy, czarowniku łuskowaty! Zmierz się z moim umysłem! Już ja cię przeczytam, jak bankowy kwit – do najmniejszej kropki! Co powiesz na moją tarczę i topór, wykute z jednej bryły w najgorętszym ogniu wnętrza Ziemi? Dalej, czarowniku, zacznij świszczeć swoim czarnym jęzorem, poczęstuj mnie swoim najgłębszym oddechem. Spróbujemy się: twoje czary na moje!”

Chrzęst kości. Groteskowo różowych w delikatnej poświacie mgły. Ludzkich kości.

„Dotarli aż tutaj? No, skoro tu trafiliście, ale nie daliście rady, tym większa radość dla mnie. Na pisklęta jesteście dobrzy, ale z dorosłym smokiem już nie tak łatwo!”

Podziemny korytarz gwałtownie rozszerzył się w olbrzymią komorę, wypełnioną oparem kotłującej się czerwieni, zarysowanej pęknięciami czerwonych i fioletowych błyskawic.

„Mam cię, smoku! Tu się czaisz! Zapraszam do tańca; ten będzie mój pierwszy, a twój ostatni!”

„Zostaw!” – obca myśl zabrzmiała w głowie krasnoluda.

„Czaruj, łuskowaty potworze! Chodź do mojej głowy, śmiało, powiedz mi coś więcej!”

„Zostaw! Jestem ostatnia!”

„Tak mnie chcesz skołować? Staraj się bardziej, zaklęcia na moim toporze już płoną żywym ogniem!”

„Zostaw, jestem ostatnia! Ty – chciwy! Zossstaw!”

Kłęby oparów czerwieni, jaskrawe błyskawice tnące powietrze jak śmiercionośne brzytwy. Krępa, barczysta postać, dzierżąca za zasłoną lśniącej złotymi runami tarczy pradawny topór – płonący żywym ogniem, lecz o zimnym ostrzu. W najgłębszej gęstwinie oparów ogromne zwierzę – pokryty łuskami kolos, jaszczurczym językiem miotający świszczące zaklęcia w kierunku zbrojnego śmiałka, zbliżającego się z nieubłaganą determinacją.

„Jesteś blisko, smoku. Ciepło, gorąco, parzy!”

„Zossstaw!”

Potężna fala uderzeniowa omal nie zbiła go z nóg. Spodziewał się tego – przypadł do ziemi, chowając się pod tarczą. Runy na tarczy zapłonęły złotym ogniem – znak, że czary smoka działają.

„Tylko na tyle cię stać? Tania sztuczka!” – prowokował smoka. Ale smok nie odpowiedział. Krasnolud wiedział, że główny atak nastąpi szybko.

Smok zazwyczaj próbuje zdezorientować nieproszonych gości – wchodzi im do głowy i zaszczepia swoje myśli, straszy, nakłania do ucieczki albo budzi szaleństwo. Szuka słabości charakteru i wykorzystuje jak oręż. Kiedy to nie skutkuje – uderza falą ultradźwiękową. Ucho krasnoluda nie zarejestruje tych dźwięków, ale efekt jest taki, jakby huragan uderzył z precyzją łucznika. Jest tylko jeden sposób, aby się przed tym obronić – kryjówka. Ale krasnolud miał tarczę ze starej kuźni.

Kiedy przeszła druga fala, krasnolud ponownie zaczął się skradać w kierunku smoka. Widział ogromne ciało na wzniesieniu gniazda. Sieć błyskawic oplatała potężny tułów – smocza aura. Doświadczony łowca umiał poznać po tych błyskawicach, ile sił pozostało smokowi. Ogólna zasada była taka: fiolet – wypoczęty smok, silny. Czerwień – zmęczony, słabnący.

Nagle smok podniósł się z gniazda i ruszył w kierunku korytarza, którym nadchodził krasnolud. „Teraz! – pomyślał łowca. – Mam jedną szansę. Jest zmęczony, dobra moja! Ale jeśli zmarnuję okazję…” Nie bał się własnych myśli. Kiedy smok ruszał do głównego ataku, nie czarował. Skupiał wszystkie siły na pluciu ogniem.

Krasnolud zatrzymał się u wylotu korytarza. Rozpędzony smok otworzył pysk i splunął. Krasnolud znalazł się nagle w chmurze lepkiej substancji – jakby kleista mżawka wisząca w powietrzu. Smok gwałtownie zarył przednimi łapami, zamknął oczy i lekko wygiął szyję odwracając głowę. To był ten moment.

Aerozol smoczej śliny zapłonął piekielnym ogniem. Krasnolud odrzucił bezużyteczną już tarczę i popędził najszybciej jak umiał w kierunku smoczego brzucha. Czuł, jak żar powoli przenika przez jego hutnicze ubranie. Polując na smoka krasnolud nie ubiera zbroi. Jak dotąd nie wykuto takiej, która ochroniłaby przed ciosem smoczej łapy lub ogona. Tylko ludzie ubierają zbroje. Doskonale się w nich pieką, jeśli smok ich opluje – a smoki plują celnie. Zakładanie zbroi do walki ze smokiem nie ma sensu. Co innego hutnicze ubranie, które zapewnia ochronę przez ogniem smoczego splunięcia. Ale i ono nie chroni wiecznie. „Drugiego splunięcia nie wytrzymam! Teraz, albo nigdy!” – krasnolud wziął potężny zamach i topór wystrzelił z jego muskularnych ramion, ciągnąc za sobą warkocz ognia bijącego z runicznych zaklęć. „Żeby tylko trafić, muszę trafić!”

– Leeeć! – krasnolud krzyczał w balaklawę ukrytą w szczelnej osłonie głowy za żaroodpornym wizjerem.

Po splunięciu smok zamyka oczy, żeby płomienie go nie oślepiły. Ten właśnie moment wykorzystał łowca. Była to jedyna okazja, by niepostrzeżenie zbliżyć sie do słabego punktu w smoczym ciele – miejsca, gdzie szyja przechodzi w tułów. Biegł tamtędy główny nerw łączący oba smocze mózgi – ten mniejszy, w głowie i ten większy, poniżej serca. Przecięcie tego nerwu skutkowało natychmiastowym paraliżem smoczej szyi. Jednak tułów, nogi, ogon pozostawały sprawne i miotający się smok – choć częściowo sparaliżowany – nadal był niebezpieczny. Ale już nie pluł ogniem.

Łuski rozprysły się pod uderzeniem płonącego runami ostrza. Topór wszedł gładko w ciało smoka. „Trafiłem!” Smocza głowa opadła na ziemię, długa szyja zwisła bezwładnie. Smok nie wydał żadnego dźwięku. Mięśnie krtani miał sparaliżowane, jak całą szyję. „Nieee!” – histeryczny krzyk niemal oszołomił krasnoluda. Tego się nie spodziewał. O tym nikt go nie uprzedził. „Niemożliwe! Przecież mistrzowie mówili – smok nie wejdzie drugi raz do głowy – sparaliżowany nie wejdzie!” – krasnolud biegł w kierunku smoczego łba. Smok uderzał łapami i ogonem na oślep, ale krasnolud już wskakiwał na jego łeb. „Zossstaw! Idź precz! Osstania!” – rozpaczliwe krzyki mieszały się z myślami krasnoluda. „Sam idź precz, czarowniku przeklęty!” – krasnolud działał jak automat. Wszystkie szkolenia złożyły się teraz na pełny automatyzm ruchów. Krasnolud dopadł smoczej powieki i z wysiłkiem odsłonił oko.

„Zossstaw! Oszczędź!” – jeszcze większe zaskoczenie. Zawahał się, ale tylko na ułamek sekundy. Smok proszący o litość – to wykraczało poza wszystkie wyobrażenia o smokach. To było niemożliwe. Tego w ogóle nie było – to nie działo się naprawdę. Krasnolud sięgnął za plecy i zdjął żaroodporną tubę, z której wydobył butlę z trucizną. Przekręcił pierścień zamocowany na butli i wysunął długą igłę. „Zostaw!” – smoczy głos w głowie krasnoluda osłabł. „Co tak cicho? – zakpił krasnolud. – Nie masz już siły, co?” – łowca wbił igłę w smocze oko.

Tak się polowało w pojedynkę na dorosłe smoki. Ostateczny cios przez jedyne nie chronione łuskami miejsce – oko. Drużyna zazwyczaj walczyła inaczej – próbowali unieruchomić smoka sieciami, potem harpunami wyrywali łuski pancerza w okolicy serca i zadawali rany w odsłonięte miejsca. Ale nawet wtedy nie zawsze się udawało. Serce dodatkowo chroniła klatka z twardej kości. Niekiedy, zanim pękła pod licznymi ciosami, smok zrywał sieć. I wtedy waleczne czyny drużyny poległych łowców opiewali bardowie, a w cechu łowców zastanawiano się, gdzie drużyna popełniła błąd.

Tymczasem trucizna wsączała się przez oko w smocze żyły. Główny nerw był przecięty, ale nienaruszone naczynia krwionośne prowadziły truciznę do smoczego serca. Kiedy serce przestanie bić, smok jest zrobiony. Skutecznie.

Krasnolud wyszedł z jaskini, po drodze zabierając porzuconą tarczę. Trucizna nie działała natychmiast. „Wszystko zależy od smoka. Niektóre są bardziej odporne – ale trucizny żaden nie przeżyje. Nie ma szans. Ale ma jeszcze trochę czasu. Niewiele czasu.”

Księżyc w pełni, wydobywał grantowo-szare kontury otoczenia bladym, srebrnym światłem. Chłodny wiatr muskał surowe ściany skalne. Tylko wejście do jaskini pozostawało nieprzeniknione w doskonałej czerni.

„Ostatnia… A jeżeli to prawda? E, na pewno złożyła jakieś jaja. Ale jeśli nie złożyła? Przejdę do historii jako kto? Ten, który zrobił ostatniego smoka?”

Na czystym niebie zapalały się gwiazdy – jedna po drugiej, jakby wabiąc się nawzajem migotliwym blaskiem.

„Mój pierwszy smok. Ostatni być może na świecie. Filozofia – nie, do tego mnie na pewno nie szkolono! Uczyli, jak rąbać toporem, pomogli zdobyć fach – ale do tego mnie nie przygotowali. Mistrzowie cechowi!”

Krasnolud odszukał worki z ekwipunkiem. Podróżna zbroja, topór drwala, prowiant… Odłożył tarczę z runami, które zdążyły sczernieć – znak, że czary smoka zamilkły. Już nie będzie potrzebna. Zdjął hutnicze ubranie i założył zbroję ze skóry młodego smoka – podróżne ubranie szanującego się krasnoluda. Była lekka i miękka – zapewniała wspaniałą swobodę ruchów. Nie nadawała się na regularną bitwę, ale do przygodnych bójek wystarczała w zupełności. Choć na tym odludziu krasnolud nie spodziewał się żadnego towarzystwa. Wtem poczuł mrowienie w karku. Obrócił się i napotkał spojrzenie dwojga lśniących oczu. Kojot.

Patrzyli sobie przez chwilę w oczy. Krasnolud sięgnął powoli po topór i zdjął żeleźce ze styliska. Wystarczy porządny kij. Nie chciał zabijać kojota w razie ataku. Nie, zabijania na dzisiaj miał dosyć. Zwierzę jakby zastanawiało się, co robić. Nagle skoczyło w tył, strącając garść okruchów skalnych w przepaść, i znikło za skalnym wzniesieniem.

Ucichł stukot kamieni strąconych w przepaść. Nad krawędzią, wsparty na stylisku topora, krasnolud z zadartą głową. Patrzy w niebo, a gwiazdy błyszczą niczym klejnoty z czeluści smoczej jaskini.

Koniec

Komentarze

Zgodnie z zapowiedzią – opis walki. Bo poprzednio walkę potraktowałem "po łebkach".

Wrzucasz sam opis walki? Poważnie?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nie mam więcej napisane. A nie chcę powtarzać całego wstępu z pierwszej części – no chyba, że lepiej dorzucić też to, co już było.

Dobra rada: nie wrzucaj w częściach. Pozdrawiam.

Ogół nie chce wiedzieć, że jest myślącą masą złożoną z bezmyślnych jednostek

Ereso, to może lepiej zaczekać aż jednak napiszesz więcej? Sama scena walki nie prezentuje zbyt dużej wartości bez jakiejś fabuły wokół. Dobrze napisana scena walki mogłaby być perełką w dobrym opowiadaniu, podnosząc jego wartość. Sama w sobie niestety nie budzi zainteresowania, przynajmniej mojego.

Opis walki jest o wiele za długi i nudny, obojetnie, czy w środku opowiadania, czy sam w sobie. Jest przegadany, zwłaszcza tymi myslami w głowie krasnoluda – dość tandetna sztuczka, oraz śmieszą anachronizmy – "aerozol", i coś tam jeszcze.

OK, pozbieram wszystko w całość. I postaram się o usunięcie fragmentów.

Ja dodam jeszcze, że opis jest zbyt encyklopedyczny. Skończ chociażby krótki tekst, ale stanowiący zamkniętą całość. Wtedy będzie się go dało ocenić.   Pozdrawiam.

Samego opisu walki to za bardzo nie chce się czytać, bez sensu. Mimo że jest naprawdę niezły. Tak jak wyżej komentujący radzę wrzucić jakiś sensowny fragment.

Autor nie wytłumaczył chyba, że to "załącznik" do tekstu, który zamieścił już wcześniej ; )   Ale faktycznie, zebrane do kupy będzie wyglądało znacznie lepiej. Teraz, po rozbudowaie opisu walki, tekst będzie bardziej energiczny, nie tylko filozoficzny.   Myślę, ze wyszło nieźle. Tyle tylko, że zbroi się nie "ubiera", bo ubiera to się dziecko, albo choinkę – zakładasz coś na coś. Kiedy zakłada się coś na siebie, niezbędny jest zaimek zwrotny. Ubieram się w coś. Chociaż w przypadku zbroi zdecydowanie lepiej brzmi: Zakładam, niż ubieram się…   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Celna uwaga z tym ubieraniem – faktycznie przeplatam "ubieranie" z "zakładaniem" (dwa razy tam "ubrałem zbroję"). Ale na końcu już krasnolud "zakłada":) Na przyszłość zapamiętam. Dzięki:)

Nowa Fantastyka