- Opowiadanie: cygan21 - Czuwając w cieniu

Czuwając w cieniu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czuwając w cieniu

CZUWAJĄC W CIENIU

I

 

Trzask tłuczonego szkła potrafi obudzić nawet największego śpiocha. Nieważne, jak bardzo człowiek był zmęczony, gdy kładł się do łóżka, ile tabletek na sen wziął przed oddaniem się w ramiona Morfeusza – brzęk upadającego wazonu/kubka/talerza może wkurzyć. I przestraszyć.

 

Była trzecia w nocy, gdy akurat Marek śnił o romantycznej randce z Edytą – dziewczyną, w której się zakochał, lecz której nigdy nie odważył się wyznać swoich uczuć. Na jego szczęście bardzo często widywał się z nią w snach. Wtedy byli szczęśliwą parą, która spotykała się w parku, rozmawiając o swojej miłości i obdarowując się pocałunkami. Prawdopodobnie właśnie w tym momencie, gdy Marek chciał oświadczyć się swojej wybrance, siła grawitacji w kuchni porwała przedmiot wykonany ze szkła. Moment zderzenia z podłogą nastąpił w chwili, gdy otwierał usta, lecz nie zdążył wypowiedzieć żadnego słowa. Cudowny sen przerwał dźwięk, który z prędkością tysiąca dwustu dwudziestu pięciu kilometrów na godzinę dotarł do jego uszu. Zakładając, iż w jego pokoju temperatura powietrza wynosiła jakieś piętnaście stopni Celsjusza i o ile oczywiście należy wierzyć fizykom.

 

Chwila po przebudzeniu nie była dla Marka niczym nowym. Zdołał już przyzwyczaić się do rozczarowania, jakie ogarniało go w momencie, gdy zdawał sobie sprawę, iż radosne chwile z ukochaną po raz kolejny stanowiły jedynie projekcję jego mózgu. Czymś nowym okazał się hałas, z powodu którego ów wytwór wyobraźni został przerwany.

 

Lekko rozdrażniony i przestraszony postanowił zejść do kuchni, gdyż, jak sądził, stamtąd dochodził dziwny dźwięk. Rzecz jasna mogła to spowodować jego mama, która, postanowiła napić się wody i po ugaszeniu pragnienia opacznie strąciła na podłogę ulubiony kubek, ku rozpaczy swojej i obudzonego Marka. Taką opcję brał on pod uwagę, jednak miał doskonale w pamięci ostatnie kradzieże, które zdarzyły na jego ulicy. Co prawda włamania miały miejsce wtedy, gdy właścicieli nie było w domu, jednak średnio rozgarnięty złodziej mógł zinterpretować wyjazd w delegację jego ojca jako opuszczenie posiadłości na kilka dni przez jej jedynego zarządcę. Jakkolwiek głupi miałby być ów włamywacz, Marek wolał mieć się na baczności, dlatego postanowił zaopatrzyć się w szlachecką szablę, która dostał w prezencie od przyjaciół na swoje szesnaste urodziny. Mniejsza z tym, że była to nienaostrzona replika – miała przede wszystkim działać na wyobraźnie, gdyż w pokoju nie znalazł nic, co bardziej nadawałoby się na przedmiot do odstraszania nieproszonych gości.

 

Gdy zbliżał się do schodów, które prowadziły na parter, wymyślił plan. Postanowił zejść na dół, zaczaić się za drzwiami od kuchni i przez kilka chwil nasłuchiwać dźwięków. Nie chciał zrobić z siebie idioty, gdyby rzeczywiście okazało się, że to jego mama buszuje w kuchni. Nie miał również zamiaru sprawdzać, czy śpi ona spokojnie w sypialni, gdyż wiecznie nienaoliwione drzwi potrafiłyby obudzić zmarłego, a tym bardziej zwrócić uwagę penetrującego dom złodzieja. W sytuacji, gdyby okazało się, że dźwięki nie przypominają krzątania się głodnej bądź spragnionej kobiety w środku nocy, Marek musiałby wkroczyć do akcji, w dłoni mocno ściskając swoją szlachecką szablę. Nie miał pojęcia, czy da radę to zrobić, ale postanowił, że zacznie martwić się tym dopiero wtedy, gdy odgłosy wydadzą mu się dziwne.

 

Kiedy cicho pokonał przeszkodę złożoną z trzydziestu czterech stopni schodów, kucnął i powoli zbliżył się do starych, niemodnych drzwi kuchennych, które jako mały dzieciak często dekorował naklejkami z gazet, bądź kolorował kredkami, czym doprowadzał mamę do furii. Obecnie zostały one pozbawione wszelkich dodatków i były pomalowane na jednolity kolor. Marek wiedział doskonale, że podczas odnawiania ich jego ojciec nie zapomniał o naoliwieniu zawiasów, dzięki czemu mógł spokojnie nacisnąć klamkę i wejść do środka niepostrzeżenie, zakładając oczywiście, że będzie zachowywał się przy tym cicho.

 

Wcześniej jednak, zgodnie z planem, przysunął bliżej ucho i nasłuchiwał odgłosów. Zdawało mu się, że w środku ktoś czegoś usilnie szuka, otwiera szuflady i szafki. Z całą pewnością nie była to jego mama, gdyż ona chyba jako jedyna osoba w tym domu na pamięć znała umiejscowienie wszelkich przedmiotów potrzebnych domownikom. Nigdy nie zdarzało się jej szukać czegoś dłużej niż dwie minuty, a jeśli już trwało to te sto dwadzieścia sekund to tylko dlatego, że wcześniej Marek lub jego ojciec zmienili położenie poszukiwanej rzeczy.

 

W tym momencie było już jasne, że w kuchni znajduje się nieproszony gość. Serce Marka zaczęło szybciej bić, a jego dłonie stawały się coraz bardziej spocone. Miał wrażenie, że temperatura wzrosła o kilka stopni. Jego umysł zaczął pracować na szybszych obrotach i już prawie wpadł na genialny w swej prostocie plan, który zakładał wybranie znanego, trzycyfrowego numeru telefonu na domowym aparacie, gdy przypomniał sobie pewien szczegół, który spowodował, że o mało nie zaczął się histerycznie śmiać. Rano, gdy mama jeszcze próbowała upchnąć kilka zbędnych rzeczy w ledwo domykającą się walizkę taty, Marek przeglądał poranną pocztę, w której znalazła się informacja o pracach na linii telefonicznej w ciągu dwóch najbliższych nocy od godziny dwudziestej drugiej do szóstej rano. Wycierając mokre dłonie w koszulę nocną, stwierdził, że być może nie doceniał swojego złodzieja.

 

Sytuacja stawała się coraz bardziej niepokojąca i w końcu Marek zdecydował się otworzyć drzwi, by zaskoczyć szkodnika grasującego w jego domu. Nacisnął klamkę i lekko popchnął ja do przodu. Wsunął się w szczelinę, która się utworzyła i ukrył się za ogromnym wazonem z kwiatem, który stał w rogu pomieszczenia. Na wprost niego znajdował się blat kuchenny, kuchnia gazowa, zlew i lodówka, przy której zauważył intruza. O dziwo osobnik wyglądał tak, jakby próbował znaleźć cos smacznego do zjedzenia i przerzucał żywność w poszukiwania ulubionego smakołyka. Chłopak przyjrzał się dokładnie złodziejowi, którego postać była widoczna w świetle księżyca. Na pierwszy rzut oka nie wydawał się groźny. Był to tłusty mężczyzna niskiego wzrostu o pulchnej twarzy i z łysiną na głowie. W pewnym momencie znalazł on w lodówce spory kawałek kiełbasy i ugryzł go łapczywie, z zadowoleniem klepiąc się po brzuchu. Marek ponownie zaczął wątpić w inteligencję złodzieja, jeśli tajemniczy intruz rzeczywiście nim był.

 

Pech chciał, że ów nieznajomy postanowił kulturalnie spożyć posiłek przy stole i zbliżał w stronę Marka. Chłopak ruszył gwałtownie w kierunku drzwi i czubkiem trzymanej w dłoni szabli zahaczył o wazon, który przechylił się, a następnie przewrócił pod ciężarem posadzonego w nim kwiatka. W tym momencie Marek gwałtownie wyprostował się i wyciągnął efektownie szablę w stronę intruza. Był dumny z siebie, że udało mu się zaskoczyć złodzieja, ale i tak trzęsły mu się ręce.

 

Przyjrzał się dokładnie swojemu przeciwnikowi, który nie wyglądał na kogoś, kto został złapany na popełnianiu przestępstwa. Intruz uśmiechnął się i ugryzł kawałek kiełbasy.

 

– Mareczku, drogi chłopcze, czy mógłbyś schować tę ładną, jednakże niegroźną podróbkę broni białej? – nieznajomy wyciągnął dłoń i złapał szablę, a następnie skierował jej zakończenie w stronę podłogi.

 

Chłopak stał przerażony i zaskoczony. Znajdował się we własnej kuchni w środku nocy z dziwnym, otyłym mężczyzną, który wyjada mu kiełbasę z lodówki i w dodatku znał jego imię. Zaczął zastanawiać się, czy to możliwe, by jego sen o randce z Edytą tak gwałtownie zmienił się w kolejny. W tym momencie było to najbardziej racjonalne wytłumaczenie.

 

– To nie jest sen, chłopcze – nieznajomy odezwał się ponownie, kiwając przy tym głową – Otóż muszę ci powiedzieć, że tak naprawdę niepokoją mnie twoje sny. Tak, drogi Marku. Próbujesz stworzyć sobie alternatywną rzeczywistość za każdym razem, gdy kładziesz się spać. Liczysz na to, że po raz kolejny twój mózg wykreuje ci świat, w którym będziesz szczęśliwy ze swoją dziewczyną. Nie, nie, nie i jeszcze raz powiadam, nie.

 

Intruz chodził po kuchni i mówił, nie patrząc na Marka. Chłopak zrobił się blady i od dobrych kilku chwil zbierał się w sobie, by wypowiedzieć parę prostych słów.

 

– Kim ty jesteś i co robisz w moim domu? – wreszcie udało mu się wykrztusić, ale poczuł, że gardło ma całkowicie suche.

 

Nieznajomy zatrzymał się i zbliżył do Marka, na co ten instynktownie zareagował wykonaniem kroku w tył.

 

– Ja? – nieznajomy wydawał się szczerze zaskoczony zadanym chwilę wcześniej pytaniem – Kim ja jestem? Drogi chłopcze, usiądź proszę, a powiem ci, kimże ja jestem, choć wydawało mi się zawsze, że nie jestem ci obcy.

 

Mężczyzna wskazał dłonią stojące obok krzesło, a Marek usiadł na nim, nie spuszczając wzroku z nieznajomego. Wolał jednak mu się nie sprzeciwiać, więc odłożył również szablę, ale na tyle blisko by w razie zagrożenia móc ją podnieść. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ma do czynienia nie ze złodziejem, a świrem, któremu jakimś cudem udało się wejść do domu. W tym momencie analizował stan zamków w drzwiach wejściowych.

 

Potencjalny świr podszedł do lodówki i wyjął z niej kolejny kawałek kiełbasy i karton mleka. Dziwne połączenie, nawet jak na kogoś, kto ma nierówno pod sufitem. Następnie rozsiadł się wygodnie przy stole i zaczął spokojnie jeść. Zauważył spojrzenie Marka i uśmiechnął się przepraszająco.

 

– Ależ tak, oczywiście – wytarł dłonie w spodnie i wstał – naprawdę mnie nie poznajesz? Serio? Dobrze, w takim razie niech ci będzie. – mężczyzna potarł się w czoło i odwrócił gwałtownie w stronę Marka z wyciągniętym w jego stronę palcem – Pamiętasz, jak twój ojciec narzekał w zeszłym roku, że giną mu ubrania – nieznajomy rozłożył ręce i wypiął pierś z przepraszającym uśmiechem na ustach – musiałem w czymś chodzić.

 

Marek przyjrzał się dokładnie i zauważył, że dziwny nieznajomy rzeczywiście ma na sobie ubrania jego ojca. Mężczyzna z całą pewnością był grubszy od jego taty, więc spodnie okazały się za wąskie, a koszula o wiele za obcisła. Jak widać, intruzowi nie przeszkadzało to zbytnio. Mimo wszystko to nadal nie była odpowiedź na zadane wcześniej pytanie.

 

– Wciąż nie powiedziałeś mi, kim jesteś i co tutaj robisz?! – Marek wstał i podniósł szablę – To, że nie działają telefony nie znaczy, że nie będę mógł się ciebie stąd pozbyć! Najwyraźniej okradasz nas od dłuższego czasu.

 

Chłopak zbliżył się do stojącego przed nim intruza i wycelował broń w jego pierś. Ten niespodziewanie zrobił krok do przodu i ku przerażeniu Marka szabla przeszła na wylot, tak, jakby ów dziwny człowiek był tylko projekcją.

 

Marek poczuł, jak świat wokół niego zaczyna kręcić się w kółko. Wypuścił z dłoni szablę i w ostatniej chwili zdołał usiąść na krześle.

 

Nieznajomy zdawał się być szczerze zaniepokojony. Podszedł do szafki, wyciągnął z niej szklankę i nalał wody z czajnika. Postawił ją na stole, a chłopak wypił jednym tchem. Po chwili poczuł się lepiej.

 

Intruz przyjrzał mu się dokładnie i uśmiechnął się. Znów zaczął chodzić po kuchni tak, jak często wędrują nauczyciele na lekcjach podczas klasówek w nadziei, że uda im się złapać jednego z uczniów na niezbyt sprytnym ściąganiu. Zaczął mówić.

 

– Chciałem wytłumaczyć ci to na spokojnie, step by step, jak mówią Anglicy – wyszczerzył zęby – ale ty jesteś zbytnio impulsywny. Zresztą, zawsze taki byłeś, odkąd cię pamiętam.

 

Marek poczuł, że znów robi mu się słabo.

 

– Mieszkam tutaj od dobrych stu pięćdziesięciu lat – ciągnął dalej – Wprowadziłem się krótko przed wybuchem powstania styczniowego. Dom kupiłem od przyjaciela, jednego z Czerwonych. Szybko tego pożałowałem. Po tym, gdy na początku sierpnia tysiąc osiemset sześćdziesiątego czwartego roku stracono Traugutta, Rosjanie zapukali do moich drzwi i nim zdążyłem ich zapytać, czym mogę służyć, już otrzymałem trzy ciosy bagnetem. Eliminowali tych, którzy mogli w przyszłości stanowić zagrożenie, a ja dostałem rykoszetem za znajomość z Czerwonym, bojownikiem o wolność.

 

Mówiąc to, nieznajomy podwinął koszulę i pokazał trzy duże rany po lewej stronie klatki piersiowej.

 

– Zmarłem na miejscu, lecz z jakiegoś dziwnego powodu wciąż tutaj jestem. Widziałem, jak wynosili moje ciało, sprzątano, jak wprowadzali się kolejni mieszkańcy. Mogę chodzić, jeść, ubierać się, ale nie mam pojęcia, w jaki sposób. Mogę dotykać wszystkiego – podniósł do góry stojącą na stole szklankę – ale ty nie mogłeś ugodzić mnie tą podróbką szabli.

 

Podszedł do okna i spojrzał na księżyc. Marek zastanawiał się, która może być godzina i czy przypadkiem nie postradał zmysłów. Miał wrażenie, że znajduje się tutaj wieki, choć prawdopodobnie nie minęło więcej niż trzydzieści minut. Nieznajomy kontynuował swój monolog.

 

– Przez kolejne lata żyłem tu, niewidoczny dla większości stworzeń. Czasem domownicy zastanawiali się, dlaczego znikają im niektóre przedmioty. Obserwowałem egzystencję sześciu rodzin, od końca dziewiętnastego wieku przez cały dwudziesty wiek. Co warte odnotowania, nie mogę opuścić progów tego domu. Jakaś dziwna siła, która nie pozwala mi odpocząć, nie daje mi również zobaczyć świata takiego, jakim jest teraz. Wszystko, czego się dowiedziałem, zawdzięczam radiu, telewizji, gazetom i książkom, które przez dziesiątki lat gromadzono pośród tych ścian.

 

Umilkł. Usiadł przy stole i przyglądał się Markowi przez dłuższą chwilę. Chłopak próbował poukładać sobie to wszystko w głowie, zrozumieć. W końcu odezwał się.

 

– Dlaczego ja mogłem cię zobaczyć? Usłyszałem trzask tłuczonego szkła i zszedłem na dół myśląc, że ktoś włamał się do środka. Przez tyle lat udało ci się pozostać całkowicie niezauważonym, aż do tej chwili?

 

– Oczywiście, że nie. Jakimś cudem w każdej rodzinie pojawiał się ktoś, kto mnie widział. Rzecz jasna tylko wtedy, gdy ja tego chciałem. Z reguły była to młoda osoba, często dziecko. Dlaczego tak się działo? Nie mam na to wytłumaczenia, tak samo jak na to, dlaczego pomimo tylu lat wciąż tutaj jestem, rozmawiam z tobą, jem, gdy mam na to ochotę. W pewnym momencie zauważyłem jednak, że mogę jakoś oddziaływać na tę jedną jedyną osobę. Czasem słyszałem jej myśli, widziałem sny, odczuwałem nastrój. Tak jest również w twoim przypadku. Tyle tylko, że u ciebie jest to silniejsze.

 

– Widziałeś moje sny, czytałeś myśli? – Marek przyglądał mu się uważnie, znów zaczął się zastanawiać, czy to przypadkiem nie kolejny sen.

 

– Sorry młody, nie prosiłem się o to – nieznajomy po raz kolejny pokazał swoje równe, białe zęby – ale prawdę mówiąc dlatego na samym początku powiedziałem ci, że to nie sen. Wiedziałem, o czym myślisz. Zwróciłem również uwagę na to, że nie podoba mi się twoje zbytnie zafascynowanie tym, iż odnajdujesz wytchnienie w snach o dziewczynie, w której się zakochałeś – Marek opuścił wzrok i zaczął przyglądać się swoim paznokciom – zapytasz się, co mnie to interesuje i z pewnością będziesz miał sporo racji – ciągnął dalej nieznajomy, niezrażony reakcją chłopaka na poruszenie tego tematu – musisz mi uwierzyć, że kiedyś w tym domu mieszkał chłopak bardzo podobny do ciebie. Zakochał się nieszczęśliwie. Czasem odczuwałem jego nastrój. Tylko raz na jakiś czas. – jego głos załamał się – Niestety nie odebrałem tego wtedy, gdy popełnił samobójstwo w pokoju, gdzie ty teraz śpisz.

 

Marek wzdrygnął się na te słowa.

 

Nieznajomy zaczął uderzać palcami o blat stołu.

 

– Po co mówisz mi o tym wszystkim? – odezwał się chłopak – myślisz, że i ja planuję popełnić samobójstwo? To nonsens! Fakt, zakochałem się i męczy mnie to, myślę o tym, ale to nie powód, żeby od razu wieszać się lub strzelać sobie w łeb. W sumie to ja nawet strzelać nie potrafię – uśmiechnął się.

 

– Mówię ci to, bo czuję się odpowiedzialny za tych, których wyczuwam. Z jakiegoś powodu jestem tutaj i chcę wierzyć, że moja obecność ma sens. – wstał od stołu i odwrócił się plecami , po chwili spojrzał Markowi w twarz, a jego oczy śmiały się – Spróbuj poznać tę dziewczynę, bo wiem, że jesteście sobie obcy. Daj sobie szansę, a pozbędziesz się ponurych myśli, snów o tym, co twoim zdaniem jest niemożliwe. Spójrz na mnie! – nieznajomy uderzył się w pierś – jeśli to nie jest nierealne, to i twoje marzenia nie są.

 

Marek zamyślił się. Nastała chwila ciszy, którą ponownie przerwał nieznajomy.

 

– Możesz mi obiecać, że spróbujesz? Że zawalczysz o swoje marzenia?

 

– Obiecuję – usta Marka wykrzywiły się w radosnym uśmiechu. Od dawna chciał porozmawiać ze swoją wybranką, lecz chyba brakowało mu bodźca, który podziałałby na niego motywująco. Teraz był już zdecydowany.

 

Nieznajomy, który przestał być intruzem, kiwnął głową, a następnie spojrzał za okno. Powoli świtało. Najwyraźniej siedzieli tutaj jednak zdecydowanie dłużej niż trzydzieści minut.

 

– No, czas żebyś uciekał – odezwał się mężczyzna – chyba nie chciałbyś, żeby twoja mama zobaczyła cię rozmawiającego z pustym krzesłem i szablą u boku? – jego oczy robiły się mniejsze, gdy się uśmiechał.

 

– Coś w tym jest – Marek podniósł się z krzesła, biorąc ze sobą szablę.

 

Chłopak już zbliżał się do drzwi, gdy nieznajomy odezwał się po raz ostatni.

 

– Swoją drogą – machnął ręką – mógłbyś może kupić jakąś musztardę? Powiem szczerze, że znudziło mi się ciągłe jedzenie kiełbasy z chlebem i ketchupem.

 

Marek zachichotał i kiwnął głową na zgodę.

 

 

 

II

 

Gdy wrócił do swojego pokoju, zegarek pokazywał godzinę piątą dziesięć. Rzucił się na łóżko i zasnął od razu. Nie miał żadnych snów. Obudziło go wejście do pokoju jego mamy, która otworzyła okno. Był piękny, czerwcowy poranek.

 

– Hej mamo! – Marek otworzył oczy i odezwał się pierwszy. Był w świetnym humorze.

 

– Dzień dobry, skarbie. Wybieram się za do sklepu. Masz jakieś specjalne zamówienie?

 

– Prawdę mówiąc, zjadłbym na śniadanie smażoną kiełbasę z dużą ilością musztardy – Marek przeciągnął się i uśmiechnął wesoło.

 

 

 

III

 

Półtora roku później karetka pogotowia do szpitala miejskiego przywiozła młodego chłopaka, który próbował popełnić samobójstwo, wieszając się w swoim pokoju. Roztrzęsieni rodzice powiedzieli policjantom, że przyczyną mogło być rozstanie z dziewczyną. Oboje zgodnie twierdzili, że jedynak bardzo to przeżył, ale nic nie wskazywało na to, że mógłby targnąć się na swoje życie. W szpitalu małżonkowie dowiedzieli się, że ich dziecko przeżyło cudem. Młoda lekarka oznajmiła im, że gdyby nie wiedziała, że ojciec znalazł syna już leżącego na podłodze w domu, to powiedziałaby, że ktoś w ostatniej chwili rozwiązał sznur, ratując chłopakowi życie.

Koniec

Komentarze

Jest jakiś pomysł, jest nawet sprawnie napisane. Ale całość jest jakaś taka nieproporcjonalna. Wpierw serwujesz wielki akapit o śmigającym dźwięku, potem liczenie schodów. Za mało miejsca poświęcasz reakcji chłopaka na nieproszonego gościa – o ile na początku tekstu stoisz z narracją dość blisko jego głowy, to przy rozmowie już się oddalasz. Finał z kolei to takie pstryknięcie palców. Co się zaczyna dziać, a potem koniec. Ten tekst jest jak świnka morska. Ani świnka – bo za duże na szorta i puenta się nieco rozmywa – ani morska – bo przecież pełnoprawnym opowiadaniem też to nie jest. Czytało się całkiem sympatycznie, ale pozostaje dość duży niedosyt.

I po co to było?

Dzięki za uwagi :). Powiem tak – podczas pisania koncepcja zmieniała mi się chyba trzykrotnie :) Początkowo miało to być lekkie, humorystyczne opowiadanie, stąd dosyć dziwny wstęp. Potem powstał inny pomysł i już w tym kierunku, który jest finalną wersją, kontynuowałem opowiadanie. Sam jestem świadom tego, że moje dzieło można nazwać "hybrydą". Nie podjąłbym się sklasyfikowania opowiadania do jakiejkolwiek kategorii. Dobrze się bawiłem, pisząc to i prawdę mówiąc jest to najszybciej napisane przeze mnie dzieło. Byłem bardzo ciekaw, co powiedzą na to inni, dlatego jestem wdzięczny za wszystkie, nawet najbardziej krytyczne uwagi. Pozdrawiam! :)

Masz przyjemny styl pisania, opowiadasz o czymś zwyczajnym (pierwsze akapity ileż to razy ktoś wybudził bohatera ze snu!), ale nie czyta się ze zniecierpliwieniem. Moment,  w którym pojawia się intruz podnosi atrakcyjność tekstu, bo ciekawa to postać, intrygująca, taki trochę Samson Miodem z tą kiełbasą :) Tylko dlaczego ten finał taki niespodziewany, prędki i zwyczajny? Tak jakbyś chciał szybko zakończyć tekst, bo stwierdził w połowie " z tego i tak już nic nie wycisnę". Kurczę, szkoda. Na przyszłość nie pędź tak do końca, to nie jest Twoje pierwsze opowiadanie, a brzmi trochę jakby pisał debiutant z dobrym warsztatem :)

Dzięki Prokris za tę opinię :). Na przyszłość postaram się lepiej i staranniej dopracowywać zakończenia, które od zawsze są moją słabą stroną :). Cieszę się, że można dostrzec w tym tekście jakieś pozytywy :) Porównując to z moimi poprzednimi opowiadaniam,i mam wrażenie, że jest troszkę lepiej, co zachęca mnie do dalszego klikania w klawiaturę :D Pozdrawiam! :)

Nowa Fantastyka