- Opowiadanie: -13- - Figury i pionki cz.1

Figury i pionki cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Figury i pionki cz.1

 

I
Ukryte talenty

 

 

Był dopiero wczesny poranek, jednak pogoda dawała jednoznacznie do zrozumienia, że przygotowała dla mieszkańców Szkieletowego Grodu kolejny dzień wypełniony po brzegi żarem lejącym się z nieba. Theo nie miał najmniejszych wątpliwości, że około południa będzie nieznośnie gorąco. Zakurzone uliczki opustoszeją, a kupcy zwiną swe stragany, by wrócić do interesów popołudniem, gdy piasek nie będzie parzył stóp. Taki właśnie był rytm życia miasta. Zwykli ludzie budzili się wcześnie, by załatwić swoje sprawy, rzemieślnicy od świtu ruszali do pracy, biedota wyłaziła z zakamarków na ulice, by żebrać. Potem następowała powodowana nieznośnym skwarem pauza, po której na ulicach zaczynali pojawiać się panowie i damy. Bogacze mogli sobie pozwolić na luksus późnego wstawania. Choć w zasadzie to nie był luksus, a naturalna kolej rzeczy. Przecież trudno jest wstać o świcie, jeśli biesiadowało się do późnych godzin nocnych, piło na umór albo odwiedzało burdel. Można też było spędzić noc w towarzystwie damy, której mąż akurat zniknął w objęciach boga wina lub bogini kurew… o ile taka była.

 

Wieczór oznaczał także dla Theo porę zwiększonej aktywności. Jednak nie dlatego, że był on znamienitym mieszkańcem Szkieletowego Grodu. O Theo można było powiedzieć, że śmierdział potem. Czasem moczem, jeśli nie odskoczył w porę przed gospodynią wylewającą na ulice nieczystości. Często śmierdział też tanim winem z podrzędnej karczmy. Ale zdecydowanie nie śmierdział groszem. A jeśli nawet czasem zdarzało się mu posiadać w miarę ciężką sakiewkę, był to stan zdecydowanie przejściowy. Jak na prawdziwego dobroczyńcę przystało, Theo chętnie dzielił się pieniędzmi – głównie z karczmarzami i pannami lekkich obyczajów. Zupełnie nie przejmował się przy tym faktem, że prawie każda wydana przez niego moneta splamiona była krwią. Fakt, czasem była to krew mieszczanina, który przegrał zarobek w kości, a potem obrywał od niezadowolonej tym faktem żony. Najczęściej jednak była to krew żołdaków, zbirów czy rycerzy mających pecha walczyć pod innym sztandarem niż Theo. Na dodatek owi nieszczęśnicy mieli pecha podwójnego, gdyż na polu bitwy krzyżowali miecze z najemnikiem. Z reguły po raz pierwszy i ostatni zarazem.

Tym razem zdarzyło mu się pełnić bardzo nietypową dla siebie rolę. Pierwszy raz w swojej najemniczej karierze służył lordowi, który był o krok od przegrania wojny. W dodatku pełnił rolę komendanta straży miejskiej, w co nikt, kto znał Theo, nie uwierzyłby nawet wypiwszy wpierw beczkę wina. Mężczyzna przybył do miasta, by zaciągnąć się do wojsk króla Varricka – władcy Południowego Królestwa. Wprawdzie już wtedy nie zapowiadało się, że południowcy zwyciężą, ale oferowany żołd był nie do pogardzenia. Jednak tego wieczora, kiedy przybył do miasta, uratował mocno wstawionego panicza z łap miejscowych opryszków. Uratowany naturalnie zaciągnął najemnika do pierwszej napotkanej karczmy, gdzie dziękował mu tak intensywnie, że dziewki musiały się sporo natrudzić, by nadążyć z donoszeniem jadła i wina. Tym bardziej, że co chwila wpadały nie całkiem zgodnie z swoją wolą w objęcia to jednego, to drugiego biesiadnika. Na drugi dzień Theo obudził się jako mocno skacowany komendant straży miejskiej i dobry przyjaciel Yorga – królewskiego syna i namiestnika Szkieletowego Grodu. Plusem tego stanu rzeczy była regularnie napełniana sakiewka i znajomości, jakie udało się z pomocą Yorga nawiązać. Niestety były tez minusy. Po przegranej bitwie pod Złotymi Piaskami wojska Varricka w rozsypce wracały do grodu, a tuż za nimi podążała armia władcy Czterech Księstw. Lada dzień miało zacząć się oblężenie miasta. Potem już tylko albo głód, choroby i upadek grodu, albo szturm zakończony tradycyjną rzezią mieszkańców… i upadek grodu. Theo zdawał sobie doskonale sprawę z sytuacji. Spieniężył większość zgromadzonych mniej lub bardziej legalnie dóbr i przygotował plan samoewakuacji, który chciał wcielić w życie w ostatnim momencie. Wszak zawsze istniała szansa, że w zamieszaniu związanym z oblężeniem trafi się jeszcze okazja do wzbogacenia się. Teraz jednak trzeba było wywiązywać się należycie z swoich obowiązków i czekać na rozwój wypadków.

 

– Danny, chłopcze. Mam nadzieję, że muszę na ciebie czekać dlatego, że nie możesz w portkach odnaleźć swojego małego ptaszka. Bo jeśli tyle czasu szczasz, to Szkieletowy Gród czeka pierwsza od wieków powódź. – Theo zarechotał głośno, ocierając dłonią pot z łysej głowy. Z zaułka wyszedł młody, szczupły chłopak. Usiłował zawiązać sznurek podtrzymujący portki, nie upuścić włóczni i wyplątać przy tym rękę z szarego płaszcza. Jednak najwyraźniej wykonanie w miarę sprawnie tych trzech czynności jednocześnie było ponad jego siły umysłowe i zdolności manualne. Najemnik z politowaniem przyglądał się zmaganiom świeżo upieczonego strażnika, po czym leniwym krokiem ruszył przed siebie. Chłopak po chwili zrównał się z nim.

– Najmocniej przepraszam. To mój pierwszy patrol. Chłopaki mówili, że teraz jest w mieście niebezpiecznie. Dobrze, że idę z panem.

– A jak ma być w mieście, które lada dzień szlag trafi? Ludziom odbija, próbują za wszelką cenę zapewnić sobie przetrwanie i ocalić majątek. Wszelkiej maści szumowiny wykorzystują okazję, by się szybko wzbogacić. Choć i tak dziwię się, że na razie wszystko wygląda na pierwszy rzut oka normalnie. Jakby nie zdawali sobie sprawy z nadciągającej katastrofy. Byłbym sadystą, gdybym wysłał cię jeszcze z jakimś młokosem. Do tego na nocną wartę. Daję głowę, że nie doczekalibyście rana. – Komendanta bardzo zainteresowały psie odchody, które przykleiły się do podeszwy buta i za nic nie chciały się odkleić. – Żal mi takich smarkaczy jak ty. Dlatego potraktuj dzisiejszy patrol jako lekcję prawdziwego życia. Zobaczysz, jak naprawdę wygląda służba. Może nauczysz się czegoś, co pozwoli ci przetrwać jeden dzień dłużej.

[p]Strażnicy ruszyli powoli wąską uliczką. Po obu stronach strzelały w górę żółtawe ściany piętrowych budynków mieszkalnych. Niemal w każdym zakamarku kulił się jakiś żebrak. Mijali właśnie warsztat płatnerza, gdy zza rogu wyszła młodziutka dziewczyna o czarnych włosach i kształtnych piersiach. Oparła się plecami o ścianę, podciągnęła nogę, opierając stopę o mur. Rozcięcie zwiewnej spódnicy odsłoniło wyjątkowo zgrabne, opalone udo. Danny przystanął, nie mogąc oderwać od niewiasty wzroku. A ta, jak gdyby nigdy nic otarła niedbale pot z czoła, po czy powolnymi ruchami rozsznurowała dekolt na tyle, że niewiele pozostało już ukryte przed wzrokiem młokosa.

– Nie gap się tak, jakbyś nigdy w życiu kobiecych piersi nie widział. – Theo zatrzymał się i spojrzał uważnie na kompana. – Na bogów! Ty pewnie faktycznie nie miałeś jeszcze kobiety!

– To nieprawda! Raz miałem… prawie. – Danny czuł, jak oblewa się rumieńcem.

– Prawie miałeś kobietę, czy to prawie była kobieta? – Theo wysilał się, by powstrzymać śmiech.

– Prawie miałem kobietę. Prawdziwą.

– Ale się wystraszyłem i pobiegłem do mamusi – dokończył rozbawiony komendant. – Tak czy inaczej, Rosę sobie odpuść. Wprawdzie mimo młodego wieku, doświadczenia i talentu pozazdrościć jej może większość kurew w tej dziurze, ale za parę dni miałbyś na piekącym wacku takie bąble, że wolałbyś się eunuchem urodzić. Oczy nacieszyłeś, więc chodź. Przez to gadanie o medycynie coś sobie przypomniałem.

 

Ruszyli dalej nieco szybszym krokiem. Danny obrócił się za siebie, by ostatni raz spojrzeć na dziewczynę. Ta jednak zajęta już była rozmową z otyłym kupcem, który bezczelnie wsuwał swą spoconą dłoń pod jej spódnicę. Kluczyli pośród ciasnych uliczek wypełnionych ludźmi zmierzającymi w sobie tylko znanych kierunkach. Wokoło czuć było to zapach przypraw korzennych, to wędzonego mięsa, to znów smród biedoty. W pewnym momencie Danny poczuł intensywną woń suszonych ziół. Zatrzymali się przed niczym nie wyróżniającym się domem. Theo rozejrzał się, czy nikt go nie obserwuje, po czym wszedł do środka. Chłopak także zniknął we wnętrzu. W izbie panował półmrok. Przez małe, na dodatek przysłonięte stara szmatą okno nie wpadało zbyt wiele światła. Sytuację poprawiał ogień w palenisku. Wzdłuż ścian, podwieszone na sznurkach do sufitu, suszyły się przeróżne rośliny. Na regałach stały słoje i flakony z nieznanymi substancjami. Mieszkańcem domu musiał być uzdrowiciel, alchemik lub wiedźma. Młokos rozglądał się powoli z lekkim strachem, który jednak z każdą chwilą malał. Theo stanął z założonymi rękoma i głośno chrząknął. Z sąsiedniej izby wyszedł przygarbiony starzec o twarzy pokrytej krostami. Jego szara, podarta szata ciągnęła się za nim po ziemi.

– Pozdrowienia od namiestnika, Stefanusie – zagadnął przyjaźnie Theo.

– To ty, psi synu! Czego chcesz! Mam ci oddać ostatni grosz, ty zbóju! – Starzec wybuchnął niespodziewanie.

– Oj Stefan, Stefan. Zawsze to samo. A czy to moja wina, że nie przestrzegasz prawa? Masz prawo handlować ziołami, przyprawami, a nawet afrodyzjakami. A ty co? Leczysz ludzi. A prawa do działalności leczniczych u namiestnika nie wykupiłeś.

– Dobrze wiesz, że mnie na ich wykupienie nie stać! – przerwał Stefanus, kipiąc złością. – A czy lepiej, by ludzie chodzili do medyków mających zakłady w centrum miasta? Tych idiotów, którzy mają wykupione prawa, a nie odróżniają rumianku od kaktusa ani dżumy od kaca? Tego stada baranów leczącego wszystkie przypadłości upuszczaniem krwi? Czy może lepiej, by przyszli do mnie. Ja im nie dość, że nie zaszkodzę, to jeszcze umiejętnie pomogę, choć nie mam wykupionych praw do leczenia.

– Ależ ja ciebie doskonale rozumiem i zgadzam się całkowicie – odparł łagodnie komendant. – I dlatego zamiast piętnastu dukatów grzywny albo chłosty, pobieram od ciebie tylko siedem. Powiedzmy, że biorę pod uwagę twoje zasługi dla lokalnej społeczności.

Twarz starca stężała. Po chwili oczy błysnęły, głowa przechyliła się na bok.

– A czy namiestnik wie o twojej wspaniałomyślności, komendancie? Czy może powinienem osobiście podziękować mu za okazywanie łaski? Bo jak rozumiem, to z jego polecenia obniżasz mi za każdym razem wysokość grzywny? – zarechotał złośliwie.

Theo poczerwieniał na twarzy. Miał ochotę rozbić dziadowi nos, rzucić starcem o ziemię, a potem skakać po głowie. Ale się powstrzymał.

– Gdyby było tak, jak sugerujesz i poszedłbyś do namiestnika – wycedził przez zęby – chłostano by nas przywiązanych do tego samego pala. Ty byś pewnie zdechł od razów bata, a mnie na koniec by powiesili. Gdyby tak było, oczywiście.

– Ale może jest inaczej. – Niespodziewanie do rozmowy włączył się Danny, który dotychczas przysłuchiwał się rozmowie. – Może jest tak, że komendant dopiero dowiedział się o twoich nielegalnych praktykach, staruchu. Przyszedł ostrzec cię, nim zgłosi sprawę namiestnikowi i ściągnie na ciebie nieuchronną karę. A ty próbujesz wymigać się, knując jakieś parszywe intrygi? Na szczęście komendant ma świadka rozmowy, który powie całą prawdę o twych niecnych zamiarach. Czujesz już bat na plecach, starcze?

I Theo, i Stefanus z osłupieniem wpatrywali się w Dannego. A ten był najwyraźniej zadowolony z siebie. Co tu dużo mówić – duma go rozsadzała. Uzdrowiciel sapał głośno, jakby nagle nie mógł złapać tchu. Theo otrząsnął się z szoku.

– To jak będzie, Stefanie? – Spojrzał starcowi prosto w oczy. – Zapłacisz te sied… dziewięć dukatów grzywny?

– Nie nazywaj mnie Stefanem! Na imię mi Stefanus, ty łysa pało! – wywrzeszczał uzdrowiciel, po czym sięgnął po sakiewkę ukrytą za jedną z ksiąg leżących na regale pod ścianą.

 

 

II
Śluby, plany i intrygi

W sali narad panował przyjemny chłód. Grube kamienne mury izolowały pomieszczenie od żaru panującego na zewnątrz. Do tego jedyne okna skierowane były na wschód, więc popołudniowe słońce nie miało do nich dostępu. Stary, przygarbiony mężczyzna o sięgających ramion, lecz przerzedzonych już mocno siwych włosach pochylał się nad drewnianym stołem. Wpatrywał się w rozłożoną mapę. Ustawione na niej drewniane figury symbolizowały wojska Południowego Królestwa oraz Czterech Księstw. Tych drugich było zdecydowanie więcej.

Z zadumy wyrwał starca głos wchodzącego Yorga. Za nim do sali weszła młodziutka, bardzo zgrabna i wyjątkowo urodziwa blondynka. Dwóch gwardzistów pozostało za zamkniętymi przez Yorga drzwiami.

– Wzywałeś nas, ojcze? Domyślam się, że to wyjątkowo ważna sprawa, skoro gwardzista nie chciał nawet poczekać, aż skończę zabawiać się z dziewką? – Namiestnik był w wesołym nastroju. Jak z resztą zwykle, gdy wypił już nieco. Varrick skarcił go zimnym spojrzeniem. Gdyby posiadał jakiekolwiek magiczne zdolności, to jego wzrok sprawiłby, że syna trafiłby piorun, pochłonąłby go ogień piekielny lub przynajmniej nabawiłby się syfilisu. Na szczęście dla młodzieńca, jego ojciec nie miał w sobie za grosz talentu do zapomnianej już sztuki magicznej.

– Tak. Przybył posłaniec z wiadomością od Króla Olafa. – Starzec usiadł na misternie zdobionym drewnianym krześle. Yorg oraz blondynka stali przez chwilę w oczekiwaniu na gest zezwalający na zajęcie pozycji siedzącej. Nie doczekali się. – Zgadzają się na naszą propozycję.

– A jaka jest nasza propozycja? – spytała dziewczyna stojąca dotychczas nieco za Yorgiem.

– Zawrzemy pokój. Będziemy oddawali czwartą część zysków z handlu. Stracimy kopalnie złota. Za to pozostaniemy u władzy. A ty, dziecko, poślubisz Olafa na dowód naszych szczerych intencji. Będziesz gwarancją pokoju. Dlatego radziłbym ci zamknąć się z twoimi wszystkimi kochasiami w komnacie i nie wychodzić przez tydzień, bo za siedem dni będziesz już królową Czterech Księstw. A Olaf nie słynie z wyrozumiałości wobec ekscesów w sypialni. Jakby to rzec… jest tradycjonalistą. – Głos Varricka był wyprany z emocji.

– Ojcze, nie możesz! Jestem twoją córką! – Dziewczyna doskoczyła do stołu, o który opierał się jej ojciec. Temperament najwyraźniej odziedziczyła po nieboszczce królowej. – Nie masz prawa mną handlować!

– Jesteś jedynie dowodem na to, że przynajmniej raz byłem na tyle pijany i na tyle zdesperowany, by pieprzyć się z twoją matką. Każdy wie, że na trzeźwo wolałbym wydupczyć owcę albo kozę – odparł król spokojnie, aczkolwiek stanowczo.

– Nie zgadzam się! Nie poślubię go! Nie masz prawa ode mnie tego żądać!

– Cleo, siostrzyczko. W czym problem? Chyba nie powiesz mi, że robi ci jakąkolwiek różnicę, przed kim rozkładasz nogi? Miała cię już pewnie cała gwardia i połowa ich koni.– Yorg wtrącił się w rozmowę. Dziewczyna zignorowała zaczepkę. Wpatrywała się w zimne oblicze ojca.

– Ten ślub to najlepsze, co mogło cię spotkać. Los, na jaki nie zasługujesz. Zostaniesz królową Czterech Księstw, a mieszkańcy Południowego Królestwa zapamiętają cię nie jako kurwę, lecz kobietę, która przyniosła pokój i ocaliła wielu z nich od śmierci. – Starzec zachowywał spokój, choć widać było, że przychodzi mu to z trudem.

– Nie jestem szkatułką z podarkami. – Cleo nie ustępowała. – Nie możesz mną rozporządzać wedle własnego uznania.

– Nie jesteś szkatułą. Ale jesteś moją córką i dlatego zrobisz, co każę. – Pięść Varricka walnęła w stół. – Poza tym nie wiem, czy szkatuła pełna złota nie przedstawia dla mnie większej wartości niż ty. Na pewno nie przyniosłaby mi tyle wstydu i tylu upokorzeń.

– Nienawidzę cię. Z całego serca! – syknęła.

– Choć raz zrobisz coś, co przyniesie naszemu rodowi pożytek. Będę też szczęśliwszy, gdy nie będę musiał wysłuchiwać plotek o kolejnych mężczyznach przetaczających się przez twoje łóżko. Właściwie oddanie ciebie Olafowi będzie takim małym aktem zemsty za tą nieszczęsną wojnę.

Yorg parsknął, powstrzymując wybuch śmiechu. Nie było mu żal siostry. Poza tym cieszył się, że dla odmiany to ona jest ofiarą gniewu ojca. Cleo wybiegła z sali, a mężczyźni odprowadzili ją wzrokiem.

– Podejdź tu synu. – Varrick skinął na namiestnika. – Wiem dobrze, że nie jesteś tak głupi, jak próbujesz wszystkim wmówić. Dlatego mam dla ciebie zadanie.

– Ojcze, co za komplementy. – Yorg uśmiechnął się nieszczerze. – A nie obawiasz się, że zbyt dużo wiary pokładasz we mnie?

– Wiem dokładnie, na co cię stać. Gdyby dać ci miecz, byłaby duża szansa, że obciąłbyś sobie którąś z odstających części ciała zamiast trafić w stojący pal. Ale głupi nie jesteś. Dlatego powierzyłem ci funkcję namiestnika. – Varrick skinął na stojącego dotychczas dyskretnie w kącie sługę. Ten nalał pełen puchar wina i podał go władcy. Starzec odprawił chłopca każąc, by pozostawił wino na stole. Był to zaufany służący, któremu Varrick osobiście obciął język oraz inne, nieprzydatne w służbie części ciała.

– Zorganizujesz twojej siostrze wesele, jakiego na południu jeszcze nie było. Olaf z wojskiem dotrze tu za dwa dni. Za siedem dni odbędzie się ślub. Dzień wcześniej odbędzie się turniej rycerski. Wiem, że to mało czasu na przygotowania. Przynajmniej nie musisz zapraszać gości – sami do nas idą – roześmiał się starzec.

– A jeśli Cleo nie zechce spełnić twojej woli?

– Ta głupia gęś ma okazję choć raz przysłużyć się rodzinie i królestwu. Jeśli będzie trzeba, to stanie przed ołtarzem w kajdanach i z obciętym językiem! – Varrick zaczerwienił się, a jego pięść ponownie grzmotnęła w stół. – A ty słuchaj uważnie, bo oprócz żarcia, wina, muzyki i dziewek zorganizujesz jeszcze specjalne atrakcje. I lepiej mnie nie zawiedź.

Yorg sięgnął po puchar i nalał sobie wina ze stojącego na skraju stołu dzbana.

– Ojcze, przecież sam przyznałeś, że nie jestem tak głupi, jak wszyscy myślą.

– A domyślasz się, dlaczego Olaf okazał się dla nas taki łaskawy? Ma nas przecież na widelcu. – Starzec wbił wzrok w syna. Ten jednak wytrzymał spojrzenie i tylko lekko się uśmiechnął.

– Oczywiście. Oblężenie trwałoby dłuższy czas. A północne rubieże Czterech Księstw są niespokojne. Dzicy oraz zbuntowani drakkari tylko czekają na okazję, by zaatakować. Jeśli Olaf zbyt długo oblegałby miasto, tamci połapaliby się w końcu, że tylko garstka żołnierzy stoi im na przeszkodzie. A gdyby jeszcze poszli po rozum do głowy i się zjednoczyli, Olaf wpadłby w nie lada kłopoty. Dlatego wolał się z nami dogadać. Lepszy wróbel w garści…

– Będą z ciebie ludzie. – Varrick dopił wino i wrócił do studiowania mapy. Yorg przyglądał mu się chwilę, po czym wyszedł z sali.

 

Theo stał na murze niedaleko głównej bramy. Wpatrywał się w rozrastające się z godziny na godzinę obozowisko wojsk króla Olafa. W centrum obozowiska dostrzegał duże, barwne namioty znaczniejszych rycerzy. Dookoła zaś rozsiane były szałasy zwykłych żołnierzy i służby. Obozowisko rozpościerało się na całej wschodniej części wzgórza, na którym stał Szkieletowy Gród. Od zachodu miasto graniczyło z oceanem. Theo nie raz żartował, że jako król kazałby za wszelką cenę zlikwidować szczyty górskie, zwane przez miejscowych Smoczą Szczęką, które wyrastały z wody jakiś kilometr od brzegu i pięły się stromo ku niebu. Na pełne morze można było wypłynąć tylko poprzez nieliczne przesmyki. To właśnie przez Smoczą Szczękę do miasta nie napływało przyjemne morskie powietrze. Choć z drugiej strony – nie docierały też sztormy i potężne wichury.

 

Komendant straży obmyślał plan na najbliższe dni. Dzięki decyzji króla Varricka, Szkieletowemu Grodowi nie groziła zagłada, a co najwyżej gwałtowne przetasowania na co ważniejszych stołkach, fala rozbojów oraz gwałtów, których ofiarami będą mieszczanie, zaś sprawcami najeźdźcy do spółki z lokalnymi szumowinami. Theo doszedł do wniosku, że jego kariera komendanta dobiega końca. Odbił się od finansowego dna. Mógł przenieść się gdzieś daleko, gdzie znalazłaby się uczciwa praca dla najemnika. A gotówki miał dość, by zebrać pokaźny oddział, z którym mógłby starać się o ciekawsze zlecenia. W tym mieście było mu już jakoś tak ciasno i duszno. Najwyższy czas, by je opuścić. Poza tym po raz pierwszy od dawna pojawiła się szansa, by nadać głębszy sens swemu życiu. Jednak wymagało to śmiałości graniczącej ze skrajną głupotą. Jeśli wykorzysta tą szansę, do końca życia nie będzie mógł postawić nogi na południu. Mimo to był zdecydowany. Potrzebował tylko planu.

 

Klepnięcie w ramię wyrwało go z zamyślenia. Jak spod ziemi wyrósł przed nim Yorg.

– Wiesz, dlaczego to miasto nazwano Szkieletowym Grodem? – zagadnął, jakby od niechcenia.

– Nie mam pojęcia – odparł również od niechcenia Theo.

– To przez mury. Są tak wypłowiałe od słońca, że z oddali wydają się białe. Dawniej wieśniacy mówili, że powstały z kości niewolników pracujących przy budowie miasta i zamku – wyjaśnił namiestnik.

– Nie wiedziałem. Ale domyślam się, że nie jesteś tu w roli przewodnika wycieczek?

– Oczywiście, że nie. – Yorg roześmiał się. – Chciałem upewnić się, czy w mieście panuje porządek. W końcu jutro turniej, a pojutrze wielki dzień.

– Mogło być gorzej. Wojacy Olafa i najemnicy rozrabiają trochę, a ja mam za mało ludzi, by ich upilnować – przyznał Theo. – Choć trzeba przyznać, że ci z Czterech Księstw są zdyscyplinowani. Olaf umie utrzymać swoje kundle na smyczy. Z resztą pierwszy raz widzę ludzi, drakkari i gorothów służących ramię w ramię. Tylko jego gwardziści panoszą się jak u siebie. Ale jakoś sobie radzimy.

– Wiesz, oni właściwie są już u siebie – westchnął teatralnie namiestnik. – Ten pokój to iluzja. Królestwo padło, a ojciec będzie właściwie marionetką w rękach Olafa.

– Łatwiej by było, gdyby król nie kazał naszym opuścić miasta.

– To gest dobrej woli. Mój ojciec odesłał wojska, a właściwie niedobitki do Złotej Doliny. To dzień drogi stąd. Nasi goście mają czuć się komfortowo. Pozostali tylko ci, którzy jutro będą brali udział w turnieju, oraz najemni.

– Niech zgadnę. Nie chcą opuścić miasta, póki nie dostaną zapłaty? – spytał Theo.

– Dokładnie. A król postanowił zapłacić im po ślubie mojej siostry.

– A mogę spytać cię, co teraz zrobisz? Chodzi mi o to, czy planujesz wyjechać po tym, jak przegraliście wojnę?

– Jeszcze nie przegraliśmy. Kapitulację podpisujemy dopiero po ślubie Cleo – zauważył Yorg.

– No tak. Formalnie rzecz biorąc tak – przyznał komendant. – Twój ojciec zamiast bawić się na weselu, będzie rozliczał się z żołdakami i pieczętował swoją klęskę. Nawet nie będzie miał pewnie czasu na topienie smutku w winie. Nie lepiej załatwić te wszystkie formalności na przykład po turnieju?

– Nie wiem – uciął namiestnik. Rozejrzał się szybko, spojrzał na prażące słońce. – Ale się zagadałem z tobą, przyjacielu. A przecież wesele samo się nie przygotuje. Bywaj. Do zobaczenia na turnieju. – Królewski syn szybkim krokiem skierował się ku najbliższej wieży.

 

Theo spojrzał na obóz wojsk Czterech Księstw. Przedstawiał się okazale. Komendant doszedł do wniosku, że jego nos najemnika tym razem spłatał mu figla. Trzeba było zaciągnąć się u króla Olafa. Ale wtedy nie poznałby jej… i nie byłby też o krok od popełnienia największej głupoty w dziejach.

Koniec

Komentarze

Muszę przyznać, że zapowiada się nawet niezgorzej. Na kolana nie rzuca, nie wciąga się tego wstępu z zapartym tchem, postacie są lepsze i gorsze (uważam np. Yorga za dobrze pokazanego, natomiast scena z jego siostrą – słaba i lekko niewiarygodna, taka naiwna), ale ogólnie do poczytania, jakby było więcej to bez bólu, a może nawet z zainteresowaniem, czytałabym, co dalej. Moje klimaty, ot i tyle.   TĘ wojnę a nie tą, TĘ szansę. Zresztą łącznie, pod koniec w jednym z dialogów Yorg powtarza słowo "właściwie".   Tyle tak na szybko, bo technikaliów czepiać się nie zamierzam.   Ile masz części tego?   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Całość jest już napisana. To jest mniej więcej 1/3 całego tekstu. Mam zamiar wrzucać po dwa "rozdziały". Cleo to tak naprawdę postać drugoplanowa w tej historii. Nie chciałem jej jakoś zarysowywać, dawać jej jakiś ekstra wątków, gdyż w tym tekście ma mało do zrobienia. Mam nadzieję, że ogółem się spodoba. Dotychczasowi czytelnicy też stwierdzali, że początek jest najsłabszy lub też najspokojniejszy. No i z góry przepraszam za niewybredny humor – jak to zwykle w moich tekstach. Wiem, że nie każdemu się to spodoba.

Zaczęło się nie najgorzej, zobaczymy jak potoczą się sprawy w kolejnych częściach.   

 

„Zakurzone uliczki opustoszeją, a kupcy zwiną swe stragany…” –– Zakurzone uliczki opustoszeją, a kupcy zwiną stragany… Nie podejrzewam, by kupcy zwijali stragany innych. ;-)  

 

„…by wrócić do interesów popołudniem…”  –– Wolałabym: …by wrócić do interesów po południu

 

„Zwykli ludzie budzili się wcześnie, by załatwić swoje sprawy, rzemieślnicy od świtu ruszali do pracy, biedota wyłaziła z zakamarków na ulice, by żebrać”. –– Czym zajmowali się, poza załatwianiem swoich spraw, zwykli ludzie –– niepracujący, nieżebrzący i niebogaci? ;-)  

 

„Mężczyzna przybył do miasta, by zaciągnąć się do wojsk króla Varricka…” –– Czy można zaciągnąć się do kilku wojsk jednocześnie? ;-)  

 

„Niestety były tez minusy”. –– Literówka.

 

„Spieniężył większość zgromadzonych mniej lub bardziej legalnie dóbr…” –– Wydaje mi się, że gromadzenie dóbr jest legalne. Nielegalne mogą być niektóre sposoby zdobywania tych dóbr.

 

[p]Strażnicy ruszyli powoli wąską uliczką”. –– ?

 

„Zatrzymali się przed niczym nie wyróżniającym się domem”. –– Zatrzymali się przed niczym niewyróżniającym się domem.

 

„Przez małe, na dodatek przysłonięte stara szmatą okno…” –– Literówka.

 

„Wzdłuż ścian, podwieszone na sznurkach do sufitu, suszyły się przeróżne rośliny.” –– To były chyba długie, pionowe i sztywne sznurki, takie do sufitu. ;-) Może: Wzdłuż ścian, u sufitu, powiązane sznurkami, suszyły się przeróżne rośliny.

 

„A czy to moja wina, że nie przestrzegasz prawa? Masz prawo handlować ziołami, przyprawami, a nawet afrodyzjakami. A ty co? Leczysz ludzi. A prawa…” –– Powtórzenia. Może: A czy to moja wina, że nie przestrzegasz prawa? Mozesz handlować ziołami, przyprawami, a nawet afrodyzjakami. A ty co? Leczysz ludzi. A koncesji…

 

„A prawa do działalności leczniczych u namiestnika nie wykupiłeś”. –– Dlaczego Stefan miałby leczyć u namiestnika? ;-) Może: A koncesji na działalność leczniczą nie wykupiłeś u namiestnika.

 

„Dobrze wiesz, że mnie na ich wykupienie nie stać!” –– Dobrze wiesz, że mnie na jej wykupienie nie stać!  

 

„Tego stada baranów leczącego wszystkie przypadłości upuszczaniem krwi?”  ––Tego stada baranów leczących wszystkie przypadłości upuszczaniem krwi? To nie stado leczy, tylko barany.

 

„Ja im nie dość, że nie zaszkodzę, to jeszcze umiejętnie pomogę…”  –– Wolałabym: Ja, nie dość że im nie zaszkodzę, to jeszcze umiejętnie pomogę

 

„…będzie takim małym aktem zemsty za nieszczęsną wojnę”. –– …będzie takim małym aktem zemsty za nieszczęsną wojnę.

 

 

„Theo nie raz żartował, że jako król…” –– Theo nieraz żartował, że jako król

 

„Jeśli wykorzysta szansę…” –– Jeśli wykorzysta szansę

 

„Nie chcą opuścić miasta, póki nie dostaną zapłaty? – spytał Theo. – Dokładnie”. –– Wolałabym: Nie chcą opuścić miasta, póki nie dostaną zapłaty? – spytał Theo. – No właśnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zawsze kiedy piszę lub mam zamiar napisać komuś jakiś komentarz, zastanawiam się jaką informację podać najpierw: dobrą czy złą? Plusy czy minusy? Zacznę od minusów (lepiej aby bolało od razu). Używasz bardzo dużej ilości powtórzeń tego samego słowa, w tym samym akapicie, co jest dość częstym błędem u młodych autorów.   Poniżej przykłady:   >> O Theo można było powiedzieć, że śmierdział potem. Czasem moczem, jeśli nie odskoczył w porę przed gospodynią wylewającą na ulice nieczystości. Często śmierdział też tanim winem z podrzędnej karczmy. Ale zdecydowanie nie śmierdział groszem. A jeśli nawet czasem zdarzało się mu posiadać w miarę ciężką sakiewkę, był to stan zdecydowanie przejściowy. Jak na prawdziwego dobroczyńcę przystało, Theo chętnie dzielił się pieniędzmi – głównie z karczmarzami i pannami lekkich obyczajów. Zupełnie nie przejmował się przy tym faktem, że prawie każda wydana przez niego moneta splamiona była krwią. Fakt, czasem była to krew mieszczanina, który przegrał zarobek w kości, a potem obrywał od niezadowolonej tym faktem żony.

Czasem też mylą Ci się pojęcia:

Najczęściej jednak była to krew żołdaków, zbirów czy rycerzy mających pecha walczyć pod innym sztandarem niż Theo.<< -– rycerz, to szlachecki stan, nadawany przez króla. Rycerz walczy pod herbem swojego rodu, a nie pod sztandarem. Drobny błąd rzeczowy, do poprawienia.   I jeszcze jedno. Uzywasz bardzo dużo w tekście dookreśleń, które czytelnicy znają i łatwo wyłapać z kontekstu zdania.   >> Danny obrócił się za siebie, by ostatni raz spojrzeć na dziewczynę.<< – Danny obrócił się, by po raz ostatni spojrzeć na dziewczynę. Za siebie – to można coś rzucić.   >>Ta jednak zajęta już była rozmową z otyłym kupcem, który bezczelnie wsuwał swą spoconą dłoń pod jej spódnicę.<< – Wiem co chcaiałeś napisać i co przekazać, by wywołać efekt obrzydzenia u czytelnika, a wyszło trochę śniesznie i do tego mało przekonująco z tą "spoconą dłonią". I słowo "swą" jest tutaj już niepoptrzebne.   >> Był dopiero wczesny poranek, jednak pogoda dawała jednoznacznie do zrozumienia, że przygotowała dla mieszkańców Szkieletowego Grodu kolejny dzień wypełniony po brzegi żarem lejącym się z nieba<< – Straszniee długi i monotonny jest ten fragment. Zbyt długie zdanie napisałeś. Trochę prościej. Ale "dzień po brzegi wypełniony żarem" brzmi jak opis zupy gotującej się w garnku. Trochę to nie pasuje.   A teraz plusy: Generalnie fajny ten tekst, nie wciąga od razu, ale jest potencjał. Zobaczymy jak sobie poradzisz w kolejnych częściach, bo ta 1/3 to trochę za mało bym coś więcej o teekście mógł napisać, oprócz tego, iż próbujesz pisać długie opisy, co mnie cieszy, ale też wymagają doszlifowania.   Powodzenia w kolejnych kawałkach. Czekam na dalsze części. Zobaczymy co będzie.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nowa Fantastyka