- Opowiadanie: Wesoły - Schemat

Schemat

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Schemat

 

Nie ucie­ka­li. Zu­peł­nie mnie to nie dzi­wi­ło. Zna­łem to prze­cież z in­nych miejsc. Tylko stali i wpa­try­wa­li się z za­cie­ka­wie­niem. Gdyby wie­dzie­li, gdyby ro­zu­mie­li, ucie­ka­li­by na pewno. Cho­ciaż co by im to dało? Może kilka ty­go­dni, może kilka mie­się­cy zwie­rzę­ce­go życia gdzieś w ja­ski­niach, albo wśród ba­gien, a potem nie­unik­nio­ne i tak by ich do­pa­dło. Prze­klę­ty ich los, prze­klę­ta moja rola!

 

Zsze­dłem kilka stop­ni i ostroż­nie po­sta­wi­łem stopę na po­wierzch­ni. So­lid­ny grunt. Od­wró­ci­łem się do nich i tak przez chwi­lę na sie­bie pa­trzy­li­śmy. Mu­sia­łem dla nich wy­glą­dać nie­ziem­sko. Biały jak śnieg kom­bi­ne­zon, hełm błysz­czą­cy zło­tem, a za mną po­tęż­ne ciel­sko lą­dow­ni­ka, który chwi­lę wcze­śniej zstą­pił z nieba ba­lan­su­jąc na słu­pie ognia.

 

Po­win­ni się bać, in­stynkt po­wi­nien kazać im ucie­kać! Głup­cy! Było jak w tych ziem­skich ra­jach Nowej Gwi­nei czy Ama­zo­nii od­cię­tych od świa­ta nie­prze­by­ty­mi gó­ra­mi. Tam nie było nie tylko ludzi, ale w ogóle żad­nych dra­pież­ni­ków i ufni, fu­ter­ko­wi ro­śli­no­żer­cy da­wa­li się bio­lo­gom bez kło­po­tu brać na ręce.

 

Kil­ka­set par oczu cier­pli­wie cze­ka­ło co się sta­nie. Dzie­ci tej pierw­szej ro­man­tycz­nej ko­lo­ni­za­cji, która ka­za­ła lu­dziom szu­kać no­we­go raju po­śród pla­net nie­ska­la­nych dotąd ludz­ki­mi błę­da­mi.

 

Pod­nio­słem rękę w ge­ście po­wi­ta­nia i prze­mó­wi­łem do nich, a trans­la­tor z ich szep­tów i po­mru­ków na­tych­miast uło­żył wzór dia­lek­tu, który za­brzmiał z gło­śni­ka.

 

– Je­stem po­dróż­ni­kiem i przy­ja­cie­lem!

 

– Witaj, po­dróż­ni­ku i przy­ja­cie­lu! – od­po­wie­dział jak za­wsze ten naj­pstro­ka­ciej ubra­ny. – Co cię spro­wa­dza do Sa­ku­la­man­har­ta?

 

– Pro­szę was o go­ści­nę, przy­ja­cie­le, a w po­dzię­ce za nią prze­ka­żę wam dar!

 

* * *

 

In­struk­cja na­ka­zy­wa­ła wy­brać sobie jed­ne­go z miej­sco­wych, naj­le­piej nie­sta­re­go. Taki wła­śnie mi się tra­fił. Po­zwo­lo­no mu prze­by­wać ze mną i słu­żyć za prze­wod­ni­ka.

 

– Sa­ku­la­man­har­ta jest wiel­ka – traj­ko­tał młody Tulik. – W mie­siąc na pę­dzą­cym was­sa­ha­rze się nie prze­je­dzie! Różne ludy tu żyją: Gur­han­do­wie na ste­pach, Baj­la­ki­dzi w gó­rach Tyr­ra­kol i Usma­no­wie nad mo­rzem Fer. Ale my, Ma­nu­idzi, na Sa­ku­la­man­har­cie je­ste­śmy ludem naj­sław­niej­szym! Wy­gra­li­śmy Wiel­ką Wojnę Bals, prze­gna­li­śmy Leu­ko­nów i zbu­do­wa­li­śmy świą­ty­nię Uha-Agi…

 

Słu­cha­łem uważ­nie szu­ka­jąc ja­kie­goś za­ha­cze­nia. Ety­kie­ty się zmie­nia­ły, geo­gra­fia gór i mórz się zmie­nia­ła, a sche­mat po­zo­sta­wał za­wsze ten sam.

 

– …ży­je­my tu, jak Uha-Agi przy­ka­za­ły. Nie wa­dzi­my ni­ko­mu, jeśli nam nikt nie wadzi. Z tego co zie­mia rodzi, chwa­ła Świa­tłu Zont, wy­star­cza by ro­dzi­ny utrzy­mać. Nie po­wiem, i tro­ski się zda­rza­ją. Ze­szłe­go zimna ze złego po­wie­trza krwo­to­ki Bedu się zro­dzi­ły i wielu za­bra­ły.

 

– Dokąd? – za­cie­ka­wi­łem się bar­dziej, za­wsze, gdy ten temat się po­ja­wiał.

 

– A czy to wia­do­mo, jakie kto Ra­spo­ny w sobie ho­du­je? – Tulik wzru­szył ra­mio­na­mi. – Jeden prawy, to i jego Ra­spo­ny dobre, inny nie­go­dzi­wy, na zjed­no­cze­nie z Uha-Agi li­czyć nie może i biada mu!

 

Boże! Jak ja nie­na­wi­dzi­łem tej pracy! Setki pla­net, ty­sią­ce ple­mion i wszę­dzie to samo i tak samo. Znów pój­dzie łatwo i zgod­nie z In­struk­cją. A tak chcia­łem, tak szu­ka­łem…

 

* * *

 

– Tu­li­ku, kto u was naj­waż­niej­szy? – za­py­ta­łem na­stęp­ne­go ranka, wy­peł­nia­jąc ko­lej­ny stan­dar­do­wy ra­port.

 

– W wio­sce? Bu­ria­lin, ten który cię pierw­szy przy­wi­tał.

 

– A kto naj­waż­niej­szy wśród ca­łe­go ludu Ma­nu­idów?

 

– Zgro­ma­dze­nie Sta­rych Rodów! Bro­da­ci mę­dr­cy z naj­po­tęż­niej­szych ro­dzin zbie­ra­ją się w Ust i tam radzą!

 

– A kto na ich wła­dzę na­sta­je?

 

-A skąd wiesz, że ktoś na­sta­je na wła­dze Rodów? – Tulik zmru­żył oczy. – Czy ktoś poza mną tobie o na­szej ziemi opo­wia­da?

 

– Nie, Tu­li­ku! – za­śmia­łem się. – Po pro­stu w moich po­dró­żach na­uczy­łem się, że za­wsze ktoś na kogoś na­sta­je.

 

– Są Bo­ga­cze, któ­rzy spi­sku­ją prze­ciw Zgro­ma­dze­niu! – przy­tak­nął Tulik. – Uro­śli przy­wo­żąc z No­wych Ziem dro­gie gro­te­le i man­san­dy. Mają bo­gac­twa, ale nie mają wła­dzy. Stare Rody ich nie lubią – mówią, że Bo­ga­cze nie mają ani umia­ru, ani roz­trop­no­ści, ani łaski Uha-Agi, żeby rzą­dzić! I praw­da to. Tylko chci­wość nimi kie­ru­je!

 

* * *

 

– Tu­li­ku, czy upa­trzy­łeś sobie już jakąś dziew­czy­nę? – za­py­ta­łem jesz­cze tego sa­me­go dnia wie­czo­rem.

 

– Wiele dziew­czyn jest w oko­li­cy… – Chło­pak się za­czer­wie­nił. Zna­czy nie za­znał jesz­cze żad­nej.

 

– A naj­pięk­niej­sza która?

 

– W wio­sce Labna naj­ład­niej­sza…

 

– A w kraju całym?

 

– W kraju?! – Tulik zdzi­wił się tym py­ta­niem. – Sa­mi­na naj­sław­niej­sza. Pięk­na i w do­dat­ku córka Re­gnal­da. Raz ją wi­dzia­łem… No! – roz­ma­rzył się Tulik. – Ale kto by o takie wspa­nia­łej pani my­ślał! Ona dla ja­kie­goś moż­ne­go prze­zna­czo­na…

 

– A gdy­bym ci obie­cał, że uro­śniesz przy mnie wy­star­cza­ją­co, by móc ją zdo­być, to zro­bił­byś coś dla mnie?

 

– Co ta­kie­go?

 

– Naj­pierw za­pro­wadź mnie do Bo­ga­czy. – Po­wie­dzia­łem to przez za­ci­śnię­te zęby, bo nie­na­wi­dzi­łem się za to, co ro­bi­łem.

 

* * *

 

Nikt nie po­dej­rze­wał dokąd i po co idzie­my. Jako gość mo­głem tu swo­bod­nie spa­ce­ro­wać i po­zna­wać życie pla­ne­ty do woli. Po dro­dze oglą­da­łem sobie jak tu wszyst­ko po­ukła­da­ne. Sady pełne so­czy­stych owo­ców Bals, rzeki z plu­ska­ją­cy­mi się w nich tłu­sty­mi ry­ba­mi jeron, plan­ta­cje kre­mo­nu i ho­dow­le was­sa­ha­rów. Idyl­la. Jak za­wsze.

 

Wi­dy­wa­ło się i ludzi ubo­gich i za­moż­nych, jed­nak ty­po­we dla tego etapu roz­wo­ju po­ukła­da­nie praw i oby­cza­jów spra­wia­ło, że życie tu wy­da­wa­ło się nie­mal sie­lan­ko­we. Byli ary­sto­kra­cji, byli pod­da­ni im chło­pi… Każdy miał tu swoje miej­sce, a cały układ dzia­łał na tyle do­brze, że spo­łecz­ność mogła dość spo­koj­nie za­sy­piać i cze­kać na ko­lej­ny dzień.

 

Siel­ski ob­ra­zek, ale nic nie da­ją­cy ga­lak­ty­ce. Trze­ba było to zmie­nić. Po to tu przy­by­łem. Niech mnie pie­kło po­chło­nie!

 

* * *

 

– Tutaj! – Tulik wska­zał oka­za­ły bu­dy­nek, do­brze strze­żo­ny przez ro­słych osił­ków. – Tu się Bo­ga­cze spo­ty­ka­ją.

 

– Do­brze! Słu­chaj mnie teraz uważ­nie, Tu­li­ku! Ja nie mogę tam wejść i roz­ma­wiać z Bo­ga­cza­mi bez nad­uży­wa­nia go­ścin­no­ści wa­sze­go świa­ta. Nikt nie może wie­dzieć, że mie­szam się do wa­szych spraw. Ty tam idź i za­cznij ro­snąć!

 

– Co mam im po­wie­dzieć? – Tulik aż trząsł się z pod­nie­ce­nia.

 

– Do­ro­bi­li się na spro­wa­dza­niu man­sand, praw­da? Weź tę, to naj­więk­sza i naj­cen­niej­sza jaką udało mi się od­ku­pić. Pokaż im ją i po­wiedz, że jeśli zro­bią co trze­ba, po ty­siąc ta­kich dzien­nie będą oglą­da­li.

 

* * *

 

Bo­ga­cze wszę­dzie byli tacy sami. Ob­rot­ni i chci­wi. Umie­li za swoim cho­dzić i nie oglą­dać się na sen­ty­men­ty. Po­mna­ża­jąc ma­ją­tek po­tra­fi­li wy­ko­rzy­stać każdą oka­zję i do cna wy­zy­skać każdą chwi­lę. Zysk był dla nich ośle­pia­ją­cym świa­tłem, za któ­rym już nic nie wi­dzie­li. Jak za­wsze. A w tym ośle­pia­ją­cym bla­sku scho­wa­ło się Im­pe­rium i cier­pli­wie cze­ka­ło na nie­unik­nio­ne.

 

* * *

 

Mu­sia­ło tak się stać, za­wsze się tak dzia­ło: Bo­ga­cze ocho­czo ru­szy­li do walki. Wię­cej zysku, wię­cej bo­gac­twa!

 

Po­trze­bo­wa­li kogoś, kogo mo­gli­by po­sa­dzić na świecz­ni­ku i kto uda­wał­by króla. Tulik nada­wał się ide­al­nie: młody i na­iw­ny, roz­sła­wio­ny przed współ­ple­mień­ca­mi mirem przy­jaź­ni z gwiezd­nym przy­by­szem.

 

Bo­ga­cze po­trze­bo­wa­li też sil­nych rąk, które miały ich wy­nieść do wła­dzy, a zna­leź­li je wśród ludzi pro­stych i chci­wych. Wy­star­czy­ło obie­cać im góry dro­gich gro­te­li i man­sand i już bo­ga­cze mieli armię, która ośle­pio­na żądzą roz­no­si­ła woj­ska sta­re­go świa­ta.

 

* * *

 

– Re­wo­lu­cja ma swoje prawa… – tłu­ma­czy­łem Tu­li­ko­wi w trak­cie zwy­cię­skie­go mar­szu na sto­li­cę. – Lu­dzie giną i cier­pią, stary świat się roz­ry­wa, ale ich ofia­ry nie są da­rem­ne. Tylko tak zbu­du­jesz nowe, wspa­nia­łe jutro. Bę­dziesz jego wiel­kim wład­cą. I pa­mię­taj, kto czeka w sto­li­cy. Ona bę­dzie rzą­dzić u twego boku!

 

*

 

Zmie­ce­ni wojną ary­sto­kra­cji ode­szli, a wraz z nimi wszel­kie re­flek­sje nad rze­czy­wi­sto­ścią. Ich miej­sce za­ję­li nie­na­sy­ce­ni Bo­ga­cze, któ­rzy będą bez za­sta­no­wie­nia przeć od przo­du, aż ostat­nie­go miej­sca tego świa­ta do cna nie ob­ró­cą w zysk.

 

Ode­szli dawni pod­da­ni chło­pi, któ­rzy za swój cięż­ki nie­raz los od­bie­ra­li na­gro­dę w uczci­wym życiu i ro­dzi­nie. Pod wła­dzą Bo­ga­czy lu­dzie będą pra­co­wać tak samo cięż­ko, lecz na­gro­dy za to miały już być inne. Lu­dzie będą ku­po­wać ko­lo­ro­we rze­czy, do któ­rych nie­zbęd­ne będą jesz­cze inne ko­lo­ro­we rze­czy. Uwie­rzą, że są one im po­trzeb­ne bar­dziej niż wła­sne ro­dzi­ny, współ­ple­mień­cy i sza­cu­nek dla praw i oby­cza­jów.

 

Ten świat bę­dzie się teraz ob­ra­cał dużo szyb­ciej, tak szyb­ko, że sam już się nie bę­dzie po­tra­fił za­trzy­mać. To ko­lej­ny glob, w ciele któ­re­go udało mi się za­szcze­pić nie­okieł­zna­ny no­wo­twór. Teraz tylko cze­kać, aż się roz­wi­nie. Nie­na­wi­dzę się!

 

* * *

 

Znów w śnież­no­bia­łym kom­bi­ne­zo­nie, w błysz­czą­cym zło­tem heł­mie wspią­łem się po dra­bin­ce do lą­dow­ni­ka. Znów po­ja­wił się pod nim słup ognia, który wy­niósł mnie do gwiazd.

 

Wrócę, gdy „nowe” się za­do­mo­wi i roz­wi­nie. Wrócę, by ze­brać po­dat­ki, usta­no­wić pro­win­cję i prze­nieść ich na ko­lej­ny, jesz­cze bar­dziej ko­rzyst­ny dla Im­pe­rium etap roz­wo­ju. Bo teraz już nie będą w sta­nie żyć sa­mo­dziel­nie i po swo­je­mu. Tylko jako część ga­lak­tycz­ne­go me­cha­ni­zmu będą mieli rację bytu. Tylko w bo­gac­twach na tę skalę będą jesz­cze w sta­nie doj­rzeć cel, za któ­rym warto po­dą­żać.

 

* * *

 

Za­wsze to samo i za­wsze tak samo. Nie­na­wi­dzę swo­jej pracy, a jed­nak ją wy­ko­nu­ję. Bo tak jak Tu­li­ko­wi, ktoś kie­dyś obie­cał mi dziew­czy­nę, sławę i bo­gac­two. Cały czas za tym gonię, ale mam na­dzie­ję, że któ­ryś świat wresz­cie mnie po­ko­na. Zła­mie sche­mat i uwol­ni mnie od tego pie­kiel­ne­go losu.

 

Może to bę­dzie wasz świat? Lecę do was!

Koniec

Komentarze

Zsze­dłem kilka stop­ni w dół – a można zejść w górę?

 Mi­gnę­ło mi też kilka bra­ku­ją­cych prze­cin­ków.   Co do tre­ści opo­wia­da­nia, to po­mysł jest dobry, ale wy­ko­na­nie po łeb­kach. Pę­dzisz, Drogi Au­to­rze, co koń wy­sko­czy. Gdy­byś tekst roz­wi­nął, bar­dziej zi­lu­stro­wał nam po­sta­cie i świat, w któ­rym dzie­je się akcja, to mo­gło­by być dużo le­piej. A teraz to jest co naj­wy­żej tak sobie.   Po­zdra­wiam

Ma­stiff

Cie­ka­wa kon­cep­cja. Tylko, po co roz­wi­jać go­spo­dar­czo ko­lej­ne świa­ty? Im sła­biej ko­lo­nie orien­to­wa­ły się w war­to­ści per­ka­lu, tym wię­cej można było za niego do­stać…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Kur­czę, prze­cież po­mysł aż się prosi, żeby go roz­wi­nąć! Jest po­ten­cjał, nic tylko brać się do pracy!

Nowa Fantastyka