- Opowiadanie: ocha - Gość w dom, Bóg w dom

Gość w dom, Bóg w dom

Ja ten tekst bardzo lubię, chociaż nie ma tu właściwie klasycznej fabuły. Zamiast tego - dużo gadania. :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Gość w dom, Bóg w dom

 

 

Hal Varad jak zwykle obudził się pierwszy, ponownie jeszcze przed świtem. Noce były o tej porze roku krótkie, więc niedobór snu powoli zaczynał dawać mu się we znaki. Spojrzał w stronę wciąż śpiącej młodej kobiety i uśmiechnął się łagodnie. W półmroku ledwo widział jej rysy. Objął dłonią twardą pierś dziewczyny, ścisnął lekko. Śpiąca mruknęła coś gniewnie, przez sen machnęła ręką i z impetem odwróciła się do niego plecami. Parsknął cichym, krótkim śmiechem. Zamknął oczy, w nadziei, że uda mu się jeszcze na chwilę zasnąć, szybko jednak doszedł do wniosku, że tylko się łudzi. Niepokój, który nad ranem wyrywał go ze snu, ponownie okazał się silniejszy. Hal wstał, gdy do wnętrza wpadły pierwsze promienie słońca.

Światło przywitał z niechęcią. Podszedł do okna, zdecydowanym ruchem zaciągnął ciężkie kotary. Zastygł, przestraszony, że hałas obudzi kobietę, ta jednak westchnęła tylko nieco głośniej i spała dalej. Niezdecydowany, chwilę rozglądał się po sypialni; kątem oka złapał swoje odbicie w lustrze. Stanął przed zwierciadłem, z delikatnym, nieuświadomionym uśmiechem oglądał swoją sylwetkę.

Podobał się sobie. Teraz, gdy nie tak daleko było mu do ukończenia trzydziestego roku życia, podobał się sobie nawet bardziej niż wówczas, gdy był śmiałym, pewnym siebie nastolatkiem. Z zadowoleniem przypatrywał się szczupłemu, wciąż bardzo młodzieńczemu ciału, ostrym rysom, krótkim, ciemnym włosom. Tak, bez wątpienia dobrze wyglądał.

 

– Oj tak, śliczny jesteś. – Od strony łóżka dobiegł go zaspany, ironiczny głos.

Hal odwrócił się w stronę dziewczyny, która leniwie przeciągała się w pościeli. No cóż, nie dało się ukryć, że wyglądała jeszcze lepiej od niego. W milczeniu, zachwycony pochłaniał wzrokiem jej drobne, sterczące piersi, szczupłą talię, długą szyję, bladą, delikatną twarz pokrytą rudymi piegami.

– Co się tak gapisz? – roześmiała się. – Podaj mi koszulę.

– Po co ci? Dopiero świta, a już jest upał.

– No dobrze… – Ziewnęła i ponownie się przeciągnęła. – Znowu nie mogłeś spać?

Hal wzruszył ramionami.

– Jest gorąco, to pewnie dlatego…

– Jakoś wątpię. Znam kogoś, kto mógłby ci pomóc.

– Ziółka na mnie nie działają.

Dziewczyna wydęła usta.

– Nie chodzi mi o ziółka…

– Nie. – Sprzeciwił się zdecydowanie. – Nie. Żadne czary-mary nie wchodzą w rachubę.

– Boisz się? – spytała przekornie.

– Nie o siebie, moja droga, i dobrze o tym wiesz. W razie czego to nie ja oberwę. I powiedz Gercie, żeby trzymała się dozwolonych sposobów. I nie idź…

– Jeszcze ci się nie znudziłam?

Pogłaskał ją po miękkich włosach.

– Coś ty, Nutko. Nigdy.

Odsunęła się nieco, podniosła głowę i wbiła spojrzenie w jego rozweselone oczy.

– Nie mów takich rzeczy. Nigdy, nigdy… Tylu mi już tak mówiło, nie bądź jednym z nich. Nie ty, Hal.

Mężczyzna stał bez ruchu, z niepewnym uśmiechem na ustach.

– Nuta, przecież… – Wyciągnął rękę, położył dłoń na ramieniu kobiety. Ale ona już znowu była roześmiana, naga zerwała się z łóżka i zarzuciła mu ręce na szyję.

– Nic, nic. Przecież wiem, to takie wasze gadanie. Mężczyznom nie należy wierzyć, to pierwsza zasada w moim fachu.

Varad poczuł nagłą potrzebę, żeby się wytłumaczyć.

– Nuto, przecież wiesz. Zawsze wiedziałaś, że ja, prędzej czy później, jeśli tylko znajdę…

– Tak, tak, wiem. Jak tylko się zakochasz, to wszystkie inne przestaną się liczyć. I przestaniesz sypiać z dziwkami. Cieszę się w każdym razie, że jestem jedyną dziwką, z którą ostatnio sypiasz i że w zasięgu wzroku brak kandydatek na twoją żonę i matkę gromadki uroczych dzieciaczków. A nie mógłbyś zakochać się we mnie? – zapytała nagle, niespodziewanie, umykając wzrokiem w bok.

Mężczyzna poczuł, jakby ktoś grzmotnął go w tył głowy. Nie miał pojęcia, co odpowiedzieć, nie miał pojęcia, czy w ogóle powinien coś mówić. Trwał z głupią miną, dopóki nie ocucił go dźwięczny śmiech dziewczyny.

– Ale cię zatkało! No już, panie Varad, przecież tacy jak ty nie zakochują się w kobietach mojego pokroju. A ja nie jestem na tyle głupia, by zakochać się w mężczyźnie takim, jak ty. Możesz odetchnąć! – Roześmiała się jeszcze głośniej. – Muszę już iść.

– Zostań jeszcze… – Wreszcie odzyskał zdolność mówienia.

– Nie mogę. Pani Gerta zacznie się niepokoić.

– Zostań jeszcze trochę. Gerta ma do mnie słabość. – Przyciągnął Nutę do siebie, mocno objął ją w pasie.

Dziewczyna prychnęła głośno.

– Tak, Hal. Kobiety mają do ciebie słabość. Dobrze, jeszcze chwilę, chwilkę… – Okręciła się wokół niego, położyła mu dłonie na piersi, pchnęła. Z cichym westchnieniem opadł na łóżko, pociągnął Nutę za sobą.

I w tym momencie rozległo się cichutkie, nieśmiałe pukanie do drzwi.

Hal postanowił udać, że nic nie usłyszał; schował drobne piersi dziewczyny w dłoniach.

Pukanie stało się bardziej natarczywe. Nuta chwyciła go za włosy, przycisnęła jego usta do szyi. Hal na oślep szukał czegoś ręką, złapał stojący koło łóżka świecznik i cisnął nim w stronę wejścia. Łomot został jednak uznany za zaproszenie, bo drzwi uchyliły się bezgłośnie, wpuszczając ogromnego, rudowłosego mężczyznę. Stał chwilę w progu, oglądając rozgrywającą się przed nim scenę, w końcu chrząknął donośnie i zaczął:

– Hal…

Varad odskoczył od wczepionej w niego dziewczyny, wściekłym spojrzeniem obdarzając intruza, który w tym czasie wesoło mrugnął do Nuty.

– Tak myślałem, że pewnie znowu nie możesz spać, więc postanowiłem sprawdzić. Cieszę się, że cię nie obudziłem.

Nuta z rozbawieniem na twarzy zakładała ubranie. Hal zerknął na nią zakłopotany, sięgnął po koszulę i naciągnął ją na siebie.

– Czego chcesz, Osa?

– Masz gościa. Mito Ferej pojawił się w nocy.

Varad zastygł w bezruchu. Dopiero po chwili wzniósł oczy do sufitu i wyszeptał:

– Chyba żartujesz…

– Chyba nie. Zaproponowałem mu jedną z sypialni, chciałem przynieść pościel, ale wariat położył się na gołych deskach i pewnie wciąż na nich leży.

– Ktoś go widział? – Hal zdawał się nie słuchać wywodów Osy.

– Nikt niepożądany. Nauczył się przynajmniej korzystać z tylnej furtki. Słuchaj, Hal, mogę mu kazać zaraz się wynosić.

– Co go tu znowu przyniosło? Myślałem, że po naszym ostatnim spotkaniu ostatecznie uznał mnie za osobę godną wyłącznie pogardy.

Uśmiech zamarł Nucie na ustach, wyprostowała się i z niemym pytaniem w oczach patrzyła na Varada.

Osa chrząknął ponownie.

– Ten szaleniec nie ma dokąd pójść. Pewnie ponownie postanowił zbawiać jakieś błądzące duszyczki i gwardziści go szukają. Jak trwoga to i taki grzesznik jak ty może się okazać przydatny. Znowu. Cholera, pozwól mi wyrzucić go na zbity pysk.

Hal zamyślił się, przymknął oczy. Poczuł się nagle bardzo zmęczony, w skroniach powoli narastał tępy ból. Po chwili pokręcił jednak głową.

– Nie, nie potrafię tak… Spotkam się z nim przy śniadaniu. U mnie w gabinecie. Dyskretnie. Im mniej osób wie o jego obecności, tym lepiej.

Osa otworzył usta, podniósł dłonie, jakby gotując się do gwałtownej przemowy połączonej z gestykulacją, zaraz jednak zapał z niego uszedł. Machnął ręką, odwrócił się, chwycił klamkę i otworzył drzwi.

– Jak sobie chcesz – rzucił jeszcze obrażonym tonem i wyszedł.

 

+++

 

Hal niechętnym spojrzeniem ogarnął przygotowane śniadanie. Upał nasilał się i mimo wczesnej pory było już za gorąco, by jeść. Sięgnął po żółte, soczyste jabłko, zamyślony obracał je w dłoniach.

Siedzący naprzeciw blady mężczyzna wyglądał, jakby nie dojadał od dawna. Wrażenie chudości i niezdrowego kolorytu cery potęgowało jeszcze ciemne ubranie, w którym był szczelnie zamknięty, oraz kilkudniowy, niechlujny zarost na twarzy. Gapił się teraz w talerz i skubał kromkę ciemnego chleba.

– Zęby ci wypadną, jeśli będziesz się żywił w ten sposób.

Gość wzruszył ramionami, nic nie odrzekł.

– Co tym razem cię spotkało?

– To co zawsze. Ludzie uzurpatora znaleźli moją kryjówkę, więc musiałem uciekać. – Miał piękny, głęboki, dźwięczny głos.

­– Uzurpator? To coś nowego.

– Bo sporo się zmieniło, panie.

Hal zerknął na niego z ciekawością, postanowił jednak nie drążyć tematu.

– Chyba wolę nie wiedzieć, co. Jeśli tylko uznasz, że okolica jest wystarczająco bezpieczna, znikniesz. Nie nadużywaj mojej gościnności. Całkiem niedawno miałem przez ciebie pewne kłopoty.

Ferej ponownie wzruszył ramionami.

– Słyszałem. Przesadzasz. Rozmowa z namiestniczką przy dobrym obiedzie nie była chyba tak straszna.

Hal uśmiechnął się złośliwie.

– Wciąż budzę w tobie wyłącznie odrazę?

– Raczej współczucie, panie. Namiętności i sposób bycia, który wybrałeś, sprawiają, że nie jesteś w stanie dostrzec tak już oczywistej prawdy. Zwodnicze piękno i uroki świata przysłaniają ci jego istotę. – Mówił półgłosem, monotonnie, jakby znudzony tysiąckrotnie powtarzaną kwestią. Po chwili jednak wyraźnie się ożywił. – Pozwalasz żyć niegodnym tego szumowinom, twoje ziemie to jedno z nielicznych wciąż tak zachwaszczonych miejsc. Na razie jesteś demoralizująco bezkarny. Z dala od stolicy, nie należący do tych najpotężniejszych. Jeszcze ci to pomaga. Ale dorwą i ciebie, prędzej czy później.

– Chronię też takich jak ty.

– Dlatego wolałbym, żeby stało się to raczej później niż prędzej. I – akurat w twoim przypadku – cieszę się, że uzurpator i jego poplecznicy nie zabrali się za to wszystko tak, jak powinni.

– A jak powinni?

– Zacząć nie od dołu, a od góry. Większość możnych przeszła co prawda na ich stronę, gdy tylko pojęli, co się święci. Ale pozostała garstka, liczących nie wiadomo na co, krnąbrnych, przekonanych o własnej nietykalności. Tych nie próbowalibyśmy zmieniać, bo taka zmiana zawsze jest niepewna. Nie próbowalibyśmy ich złamać, bo zabrałoby to zbyt wiele czasu. Zostalibyście po prostu od razu wymienieni.

Hal patrzył na niego spod przymrużonych powiek. Odłożył wreszcie jabłko, począł bawić się pustym kielichem.

– Niczym się od nich nie różnisz.

– Mylisz się. To prawda, dla takich jak ty jesteśmy podobni. Uważasz, że jedynym naszym celem jest sprawić, aby życie przestało być przyjemne a świat przyjazny. Jesteś ślepy, panie. Ślepy, albo leniwy.

Nagle zabłysły mu oczy, zaczął przemawiać głosem jeszcze o ton niższym, jeszcze piękniejszym, mocniej uwodzącym:

– Bohar pojawi się wśród nas ponownie. Przyjdzie tu i pokaże nam drogę do światła. Pokaże nam prawdę, pokaże nam, jak mamy żyć. Świat stanie się wspanialszy niż możesz to sobie wyobrazić, sprawiedliwy i niewinny. Ale musimy pokazać, że jesteśmy takiego świata godni, że jesteśmy gotowi na jego nadejście…

– … I dlatego musicie wyrżnąć wszystkich tych, którzy się z wami nie zgadzają. Wybacz, ale nawet jeśli powtórzysz mi te frazesy jeszcze tysiąc razy, nie staną się dla mnie bardziej prawdziwe. Król i jego zwolennicy natomiast przygotowują się do życia wiecznego, u boku tego samego Bohara, w świecie równie wspaniałym, chociaż pozagrobowym. Żeby okazać się godnymi, to jeszcze za życia muszą wyrżnąć tych, którzy myślą inaczej. Wasze motywacje mnie interesują, bo obie są zupełnie szalone i prowadzą prostą drogą do katastrofy. Nie będzie żadnego lepszego świata, nie będzie żadnego szczęśliwego życia wiecznego. Będzie… Już jest – obłęd.

– Nieszczęsny ślepcze… – Ferej niemal zaśpiewał ostatnie słowa, wykrzywiając twarz w udawanym grymasie współczucia.

Zirytowany Hal przewrócił oczami.

– Mito, co się z tobą stało? Wychowaliśmy się razem i nigdy, przenigdy nie przewidziałbym tej zmiany.

– Razem to chyba za dużo powiedziane. Jako syn opłacanego przez twojego ojca nauczyciela musiałem znać swoje miejsce… Panie. – Ostatnie słowo zabrzmiało twardo i wyzywająco.

– Nie odbierałem tego w ten sposób.

– Zapewne.

Hal poczuł, że trapiący go od świtu ból głowy zaczyna gwałtownie narastać, pojawiło się też pulsowanie w skroniach.

Trudną do zniesienia ciszę przerwało pukanie. Varad zerwał się z krzesła, ale drzwi uchylił powoli, ostrożnie.

Nuta uśmiechała się do niego filuternie, z lekko przekrzywioną głową.

– Zapomniałam zapytać, czy dziś wieczorem również życzysz sobie mojej obecności.

W pierwszym odruchu chciał potwierdzić, szybko jednak zmienił zdanie.

– Nie, dziś nie. Położę się wcześnie, może wreszcie uda mi się wyspać. Jutro, przyjdź jutro wieczorem.

Otworzyła drzwi nieco szerzej, wspięła się na palce, musnęła wargami jego usta.

– Będę tęsknić – szepnęła bez cienia uśmiechu, a Hal poczuł, jak miękną mu kolana. Zamknął za dziewczyną drzwi, oparł się o nie plecami.

– Jedna z twoich dziwek. – Wypowiedziane zwodniczo urokliwym głosem słowa stanowiły raczej stwierdzenie niż pytanie.

– Nie mam ich zbyt wiele.

– Kiedy w końcu dojdziemy do władzy, tacy jak ty zawisną pierwsi. A wokół nich dyndać będą ich dziwki.

Krew uderzyła Halowi do głowy. Milczał chwilę, próbując rozluźnić nagle ściśnięte gardło, w końcu ruszył w stronę sztywno siedzącego gościa, stanął tuż za nim. Położył Ferejowi ręce na ramionach, zbliżył usta do jego ucha. Nozdrza podrażnił mu ostry zapach potu, skrzywił się machinalnie. Mówił cicho, uważnie, spokojnie, starając się, by wypowiadanych słów nie zmąciło najlżejsze drżenie głosu:

– Zachowujesz się jak małe dziecko, które sprawdza, gdzie leżą granice jego kaprysów. Więc, mój mały Mito, właśnie do nich dotarłeś. Nie potrzebuję robić z ciebie męczennika, dlatego dziś możesz jeszcze zostać. Jutro rano ma cię tu nie być.

Puścił Fereja, skierował się ku wyjściu.

– Wbrew temu, co o sobie myślisz, Varad, jesteś miękki. Nie przetrwasz, nawet gdybyś nagle zaczął udawać najwierniejszego ze sług uzurpatora. Chyba wciąż nie dopuszczasz do siebie tej myśli, ale to nie są czasy dla takich jak ty.

Hal zastygł z dłonią na klamce.

– Nie ruszaj się stąd, dopóki kogoś po ciebie nie przyślę. Żegnaj, Mito. Dla twojego własnego dobra – nie pokazuj mi się więcej na oczy.

 

+++

 

Dziesięcioro jeźdźców przejechało przez otwartą na oścież bramę ogrodu, gdy słońce zaczęło już się czerwienić na zachodzie. Na czele jechała młoda kobieta, ubrana w czarną, prostą suknię, brzydką, workowatą. Nawet jednak ten strój nie mógł ukryć nieprzeciętnej, przykuwającej wzrok urody. Jasne włosy w niesfornych lokach wymykały się spod nieforemnego czepca, fioletowe oczy rozglądały się wokół uważnie, surowo.

Namiestniczka Eva Mirada zwracała na siebie uwagę. Wysoka, szczupła, gibka, w siodle trzymała się zgrabnie, lekko, jakby od niechcenia. Pierwszy raz gościła w posiadłości Hala Varada, dlatego też jechała powoli, zaciekawiona nowym otoczeniem. Sama nie wiedziała, czy jej się tu podoba. Jeszcze przed przekroczeniem granic ogrodu w nozdrza uderzył ją oszałamiający zapach tysięcy kwiatów. Dominowały róże, w każdym kształcie i kolorze. Tworzyły żywopłoty, pięły się po ogrodzeniach, rosły pojedynczo i w gromadach, drobnymi kwiatami zdobiły pękate krzewy. Zieleń, upstrzona wielobarwnymi plamkami, przytłaczała, pięła się po bokach, spadała z góry, płożyła się na ziemi. W ogrodzie panował chaos. Pozorny chaos, poprawiła się zaraz w myślach Mirada, bo przecież trawa była przystrzyżona, ścieżki przejezdne, nieczynne z powodu suszy fontanny oczyszczone.

Tuż za bramą namiestniczka przesiadła się na osła. Musieli znaleźć jakiegoś w pobliskiej wsi, tylko po to, by stało się zadość idiotycznemu rytuałowi mającemu symbolizować skromność i służebną rolę władzy. Mirada wciąż uważała ten fragment oficjalnych wizyt za upokarzający i bezsensowny. Zbliżała się na niewydarzonym wierzchowcu do pałacu Varada i czuła, jak na policzki występuje jej rumieniec. Ale gdy zza ogrodowego buszu ukazały się wreszcie mury domostwa, zażenowanie nieco zmalało. Siedziba była bowiem raczej okazałym dworem, nie pałacem, budynkiem rozległym, jednak dość niskim, pozbawionym modnych wieżyczek i ozdobnych dobudówek niewiadomego przeznaczenia. Jasne ściany kontrastowały z atakującą je, nieco przyżółkłą z niedoboru wody zielenią oraz kolorowymi, otwartymi teraz szeroko okiennicami.

Jeźdźcy zatrzymali się na placu przed frontowymi drzwiami i czekali. W pobliżu krzątało się kilka osób, nie wiedzących teraz, czy mogą kontynuować pracę, czy lepiej zginać się w ukłonach. Ale gospodarza nie było widać. Namiestniczka czuła się coraz bardziej niezręcznie na swoim ośle, miała wrażenie, że wśród rosłych żołnierzy dosiadających mocnych koni wygląda żałośnie. Po raz kolejny pomyślała, że ma nadzieję, iż kiedyś to się zmieni. Że władza, jak każda władza, nieco się zdeprawuje. Lęk, który widziała w oczach innych ludzi rekompensował jej wiele, bardzo wiele, ale… Do cholery, przydałyby się częstsze kąpiele, ładniejsze suknie, lepsze jedzenie. I kilku kochanków, dodała w duchu, gdy na schodach ujrzała wreszcie Hala Varada.

Mężczyzna szedł bez pośpiechu, chociaż miała wrażenie, że zwolnił tuż przed drzwiami. Nie zdołał jeszcze uspokoić oddechu, policzki pokrywał mu lekki rumieniec. Schodził powoli, bez cienia uśmiechu. Skłonił się w końcu sztywno, oficjalnie i powiedział szorstko:

­– Witaj, pani.

Powinien był teraz podejść, podać jej rękę i pomóc zejść z tego przeklętego zwierzaka, jednak stał w odległości kilku kroków i najwyraźniej ani myślał się ruszyć. Sytuacja robiła się coraz bardziej groteskowa, ale Hala najwyraźniej to bawiło. Namiestniczka gotowa była przysiąc, że w jego oczach zapaliły się wesołe ogniki.

Nagle drzwi znowu się otwarły i ujrzała w nich rudowłosego olbrzyma. Skłonił się nieco głębiej niż Hal, stanął za nim pół kroku. W następnym momencie gospodarz wreszcie ruszył z miejsca, sądząc jednak po początkowym impecie, z którym to się stało, oraz nagłym wyrazie gniewu na twarzy, wielkolud po prostu go popchnął.

Tak czy inaczej, Hal znalazł się wreszcie przy namiestniczce. Z naburmuszoną miną, bez słowa, podał jej rękę. Zmarszczył nos, gdy dotarła do niego woń zbyt długo niemytego ciała.

– Co cię do mnie sprowadza, pani? – spytał, gdy stała już na ziemi.

– Szukamy bandyty. Moi ludzie rozejrzą się trochę po twojej posiadłości, panie.

Varad przygryzł wargę, poczerwieniał. Uspokoił się jednak szybko, wiedział, że nie było sensu protestować.

– Rozumiem, że to niezbędne. Nie lubię, gdy wojsko panoszy mi się po domu.

– Zrobią to możliwie szybko i dyskretnie. A ja w tym czasie z chęcią zjem z tobą kolację.

 

+++

 

– Napijesz się czegoś, pani?

– Wody. Ten skwar chyba nigdy się nie skończy.

Hal uśmiechnął się uprzejmie i skinął głową w stronę Osy. Rudy mężczyzna wyciągnął dwie szklanki, napełnił jedną z nich wodą, pytająco spojrzał na Varada.

– Hal…? Panie? – Szybko się poprawił.

– Wino. Pozwolisz, pani, że pozostanę przy winie.

Mirada nie zareagowała, wpatrując się w wygasły kominek.

Osa postawił szklanki na stole, przystanął na chwilę przy Halu, położył mu na ramieniu dłoń, lekko ścisnął w geście otuchy i zniknął za drzwiami.

– Spoufalasz się ze służbą.

Hal uważnie spojrzał na namiestniczkę.

– Osa jest kimś znacznie więcej. Zna mnie od urodzenia, przez pewien czas zastępował mi rodziców.

Piękny profil Mirady rozświetlił kpiący uśmiech.

– Dlaczego wszyscy czują potrzebę, żeby się przede mną tłumaczyć? Tego tylko ostatnio słucham: tłumaczeń.

Hal nie odpowiedział. Znużony, przymknął oczy, odchylił głowę i wygodniej ułożył ją na oparciu krzesła.

– Wyglądasz na zmęczonego…

– Nie sypiam ostatnio zbyt dobrze.

W jej wzroku zabłysło zaciekawienie.

– Tak? A to dlaczego? Coś cię niepokoi, panie? Coś cię męczy? Sumienie nie pozwala na spokojny sen?

Poczuł, jak narasta w nim wewnętrzny śmiech. Przygryzł wargę, by go powstrzymać, otworzył oczy i sięgnął po szklankę z winem.

– Upał, pani. Upał mnie niepokoi i nie daje spać. Brakuje mi powietrza, budzę się zlany potem. Następnie przez pół dnia wysłuchuję kolejnych delegacji, relacjonujących mi, jakie straty ponoszą z powodu tej pogody. Oni mają straty, więc ja też. A tobie, pani, to lato nie spędza snu z powiek?

– Sypiam świetnie, panie Varad.

– Snem sprawiedliwej.

Zimny fiołkowy wzrok wbił się w niego jak sztylet.

– Lepiej bym tego nie ujęła.

Zrezygnowany pokiwał głową. Podniósł dłonie do czoła, bezwiednie zaczął masować skronie. Zaraz jednak opuścił ręce, z zaskoczeniem i złością zauważając, że palce mu lekko drżą.

Mirada wstała, powoli podeszła do stołu, usiadła na krześle. Zdegustowanym wzrokiem spojrzała na półmiski z jedzeniem, po czym sięgnęła po kromkę ciemnego chleba i zaczęła kruszyć ją na talerzu.

Hal opuścił głowę, ukrywając uśmiech.

– Cóż to za bandyta cię do mnie sprowadził, pani? – Poczuł, że wreszcie musi zadać to pytanie, niech powie, o co jej chodzi i da mu w końcu spokój.

– Nie domyślasz się?

– Skończmy z tym. Nie mam ochoty ani siły na aluzje i zagadki. Nie, nie domyślam się, nie chcę mi się myśleć, czego się mam domyślać, więc, bardzo proszę, prosto z mostu i bez łamigłówek.

– Zmęczony, niewyspany i jeszcze do tego zirytowany. Ale, dobrze. Sprowadza mnie tu ta sama osoba, dzięki której nie tak dawno temu miałam przyjemność gościć cię u siebie. Mito Ferej.

– Co z nim?

– Zniknął. Uciekł nam. Dowiedzieliśmy się, gdzie ma kryjówkę, ale gdy wysłałam do niej żołnierzy, już go nie było.

Varad milczał, patrząc na namiestniczkę wyczekująco.

– Więc pomyśleliśmy, że poszukał schronienia u starego znajomego – dokończyła po chwili kobieta.

– W czasie ostatniego przesłuchania powiedziałem ci już, pani, skąd znam Fereja. I że nie miałem pojęcia o jego działalności. Oraz że wyjechał stąd pełen gniewu i pogardy. Wątpię, aby chciał jeszcze kiedykolwiek mnie odwiedzić.

– Przesłuchanie… Naszą miłą rozmowę nazywasz przesłuchaniem. Zapewniam cię, że do niego było bardzo daleko. I módl się, Varad, żeby nie było ci dane poznać różnicy. – Ugniotła z chleba kulkę, włożyła ją do ust.

Zimny dreszcz przemknął przez plecy mężczyzny.

– Zapewniam cię, pani, że również chciałbym tego uniknąć. Fereja tu nie ma. Nie widziałem go od tamtego razu i mam nadzieję, że tak zostanie. Nie potrzebuję kłopotów.

– Nikt nie potrzebuje. Ale niektórzy mają niezwykły dar ściągania ich na siebie. – Mówiła beznamiętnym, spokojnym głosem. Hal poczuł, jak po karku, za koszulę, spływa mu strumyczek potu. – Tak jak Ferej właśnie. – Namiestniczka ożywiła się nagle wyraźnie, odchyliła na krześle, wydęła policzki. – Wyobraź sobie, że wplątał się w grubszą aferę. Wiesz, że on i jego towarzysze – heretycy mają szaloną wizję szczęśliwego świata, nie pośmiertnego, ale tu, doczesnego. Bohar ma zstąpić między ludzi i żyć razem z nimi jako, bo ja wiem, jakiś ich władca, pasterz czy… Król, no właśnie, król. Czyste wariactwo, nie sądzisz Varad? – parsknęła śmiechem.

Hal patrzył na nią tępo, starając się, aby wyraz niedowierzania lub rozbawienia nie wystąpił mu na twarz. Wariactwo… Ta kobieta mówi o wariactwie…

– No i, pomyśl sobie, ci głupcy znaleźli inkarnację. – Namiestniczka wydawała się być niezwykle podekscytowana, policzki pokrył jej rumieniec, oczy płonęły. – Inkarnację, rozumiesz? – zachichotała.

Mężczyzna poczuł, że blednie.

– Znaleźli sobie jakiegoś biedaka, kowala czy coś takiego, uznali, że Bohar w niego wstąpił i to on teraz ma być władcą – ciągnęła Mirada. – A nasz król to uzurpator, którego należy usunąć. Widzisz więc, Varad, że ich poglądy nagle zaczęły być nie tylko dziwaczne, ale i niebezpieczne. – Podniecenie wyparowało tak szybko i niespodziewanie, jak się pojawiło, ostatnie słowa wymówiła ponownie zimno, cedząc każdą sylabę. – Właściwie, byłoby niebezpieczne, gdyby mieli trochę więcej rozumu i sprytu. Kowal, ta żałosna inkarnacja, jest już w naszych rękach. Wielu z tych śmiechu wartych spiskowców również. Ferej też wpadnie w nasze ręce, raczej wcześniej niż później. – Kolejna kulka chleba zniknęła w jej ustach.

Milczała chwilę, zastanawiając się nad czymś.

– Znasz Fereja – zaczęła znowu. – Żałosna ofiara losu, zdawałoby się. A tu się okazuje, że jest jednym z przywódców. Kto by przypuszczał. – Podniosła wzrok, w którym szybko narastało rozbawienie. – Chociaż, jaki spisek, tacy przywódcy.

– Skoro okazali się tak nieskuteczni, to dlaczego przyjechałaś tu osobiście, pani? – Hal z zakłopotaniem usłyszał, że mówi z lekką chrypką. – Masz pewnie ważniejsze rzeczy na głowie od uganiania się za niewydarzonymi buntownikami.

– Oczywiście. Ale, jak mi się wydaje, król potraktował tę sprawę bardzo poważnie. O wiele poważniej, niż na to zasługuje. A ja, panie Varad, mam pewne ambicje. Spójrz, ile już osiągnęłam. Wykorzystam każdą szansę, by zdobyć jeszcze więcej. Król myśli, że Ferej jest niebezpieczny? I dobrze. Dostarczę mu tego niebezpiecznego przestępcę na tacy.

Hal odstawił szklankę z winem, wypuścił powietrze z ust.

– Dlaczego mi to mówisz, pani?

Mirada wzruszyła ramionami.

– A dlaczego nie? Nie jesteś niebezpieczny, nawet, jeśli przyszłoby ci do głowy komuś o tym opowiedzieć. Nie należysz do tych, których się słucha. Szkoda tylko, że król kazał Fereja zabić. Od razu, jak tylko wpadnie w nasze ręce, bez sądu, bez przesłuchania. Obawia się, że ktoś będzie go chciał uwolnić. Głupie rozwiązanie, nie myślisz? Ferej mógłby nam opowiedzieć tyle ciekawych rzeczy. Coś o tym wiesz, prawda?

Uśmiechnęła się do Hala. A on poczuł, jak serce ściska mu mroźna pięść.

– Wiem tylko, że lista osób, które mordujecie bez sądu, wydłuża się – odparł jednak spokojnie.

– Uważaj, Varad – syknęła. – Uważaj. Nie mordujemy. Likwidujemy tych, którzy stanowią zagrożenie, tylko tych. I tylko, jeśli udowadniają, że nie chcą przestać być zagrożeniem.

– To znaczy? Każdy, kto posiada najmniejszy magiczny dar jest dla was niebezpieczny? Po drodze do twojego pałacu, pani, mijałem drzewa obwieszone starcami. To są wasi wrogowie? Znachorzy i zielarki? – Podniósł na nią szeroko otwarte oczy, jakby nagle zrozumiał coś zupełnie oczywistego. – Sama w to nie wierzysz, pani…

– Varad, nie bądź naiwny. – Zignorowała jego ostatnią uwagę. – Giną tylko ci, którzy nie chcą zrezygnować z praktykowania swoich umiejętności. Bohar tak naucza. Magia jest cechą boską. Każdy, kto chce z niej korzystać, rzuca Boharowi wyzwanie. Musi więc zginąć.

– Bohar… Jeszcze pół wieku temu nikt o nim nie słyszał, a teraz wyrzynacie w pień w jego imieniu. T o nazywam szaleństwem. Umiejętności tych ludzi są darem, talentem. Zamiast je wykorzystać, każecie im swoje zdolności ukrywać. Jeśli się nie podporządkują, niszczycie ich.

– Bywają niebezpieczni…

– Nie bardziej niż wyszkoleni strzelcy czy portowe osiłki. Jeśli łamią prawo, podlegają ludzkim sądom, jak wszyscy inni.

– Podlegali…

Hal poczuł, jak uchodzą z niego resztki energii.

– Tak. Właśnie.

Podniósł do ust szklankę z winem, spostrzegł, że jest pusta. Chwycił karafkę i napełnił naczynie niemal po brzegi. Syknął, gdy kilka kropel spadło na blat. Mirada patrzyła na niego spod przymrużonych powiek.

– Dolej mi wody, Varad – rzuciła krótko, ostro.

Dzban z wodą stał tuż przed nią, szklanka nie była opróżniona nawet do połowy. Mężczyzna spojrzał na namiestniczkę podejrzliwie, wstał jednak i posłusznie się zbliżył. Otaczający ją zapach potu okazał się tu jeszcze bardziej przykry. Czuł na sobie taksujące spojrzenie; zmarszczył brwi, skupiając się na tym, aby ręka nie zadrżała mu ponownie. Napełnił szklankę, odstawił dzban, chciał odejść.

– Podaj mi. – Kolejne żądanie zatrzymało go w miejscu. Zamarł na moment, zaraz jednak chwycił naczynie i podał kobiecie.

– Grzeczny chłopiec. Da się wytresować. To świetnie.

Żołądek zacisnął mu się w supeł, na chwilę stracił oddech. Mirada uśmiechała się kpiąco, wyzywająco; oczy płonęły jej gorączkowo. Objęła palcami podane naczynie, wraz z trzymającą je dłonią Hala.

– I co zamierzasz? Siedzieć tu uparcie i czekać na cud? Dać się w końcu zabić? Próbować ucieczki? Tak czy inaczej, poniesiesz klęskę.

Hal wyswobodził dłoń, oparł się o blat stołu.

– Szkoda by cię było, Varad. Nie masz najlepszej opinii na dworze. Właściwie, coraz gorszą. Ale ja, ja – coraz więcej ode mnie zależy, a będzie tylko lepiej. Mogę ci pomóc. Chętnie ci pomogę. Nie musisz przecież w to wszystko… wierzyć. – Uczyniła ruch, jakby chciała wstać, podejść do mężczyzny. Hal wzdrygnął się, odskoczył o krok. Łomot w głowie osiągnął punkt krytyczny.

– Wybacz, pani. Muszę odpocząć. Zaraz przyślę kogoś, kto zaprowadzi cię do twojej sypialni. Jeśli sobie życzysz, każę przygotować dla ciebie kąpiel.

Przez chwilę miał wrażenie, że Mirada się zawahała. Ale może to było tylko złudzenie, bo kobieta wygodniej rozsiadła się na krześle i powiedziała pozbawionym emocji głosem:

– Wystarczy mi miska z zimną wodą. Ciała nie należy rozpieszczać.

 

+++

 

Namiestniczka Eva Mirada nie czuła się ostatnio najlepiej. Nie sypiała tak dobrze, jak starała się przekonać Hala, gardło ściskał niepokój, usta wykrzywiał dziwny grymas, którego nie była w stanie się pozbyć. Z odrazą zerknęła na przygotowaną na jej życzenie miskę z zimną wodą. Zalecenie jednej, najwyżej jednej porządnej kąpieli na miesiąc nie zdawało egzaminu. A w tym upale było wręcz nieznośne. Wszędzie tam, gdzie gromadzili się bogobojni, smród potu i niemytych ciał stawał się nie do wytrzymania.

Nie umknęło jej uwadze, że Varad utrzymywał w stosunku do niej bezpieczną odległość. I to nie z powodu niechęci i strachu. A przynajmniej nie tylko.

Hal… Usiadła na krześle, zamknęła oczy. Jednak widok smukłej sylwetki gospodarza nie chciał zniknąć spod powiek. Ani jego szczupłych dłoni, ani uważnych, ostrożnych, nieufnych oczu… Przygryzła wargę, pieszczotliwym gestem przejechała dłonią po jasnych włosach, następnie po szyi, zatrzymała się na piersiach. Gdyby ją teraz ktoś zobaczył… Gdyby odczytał jej myśli…

Oczywiście, istniało zalecenie, jak sobie radzić w takim stanie. Nikt nie był na tyle bezmyślny, by uznać, że namiętności i pożądliwości da się zlikwidować od razu, za pomocą jednego zakazu. Nie, do tego potrzebny był czas. Na razie doradzano samobiczowanie.

Ciężko podniosła się z krzesła, sięgnęła do rzuconej na podłogę podróżnej sakwy. Wyjęła zgrabny przedmiot. Podróżny bacik, przydatna rzecz – parsknęła krótkim śmiechem. Cisnęła go z powrotem do torby, wyłowiła natomiast niewielką piersiówkę. Na korytarzu rozległ się szmer, dały się słyszeć czyjeś kroki. Z przestrachem spojrzała na drzwi.

Ale nie, były zamknięte. Nic jej nie groziło, nikt niespodziewanie jej nie zaskoczy. Otworzyła butelkę, pociągnęła spory łyk. Alkohol zadziałał od razu, natychmiast przyniósł chwilową ulgę i odprężenie. Opadła na łóżko, rozpięła sztywną, stanowczo zbyt grubą suknię.

Varad, jeszcze nauczę cię pokory… Dłoń kobiety ponownie, już odważniej, zaczęła wędrówkę po ciele.

 

+++

 

Osa z pełnym czułości niepokojem wpatrywał się w skulonego na fotelu Hala. Varad miał zamknięte oczy, oddychał nieco zbyt ciężko. Szare cienie pod oczami kontrastowały z pobladłą twarzą, na czole błyszczały kropelki potu.

Rudzielec westchnął cicho, chwycił koc, podszedł do fotela. Zawahał się chwilę, bo wciąż było bardzo ciepło, w końcu jednak przykrył leżącego mężczyznę.

Hal otworzył oczy, uśmiechnął się niepewnie.

– Myślałem, że śpisz.

Młodszy z mężczyzn pokręcił głową.

– Nie. Dzisiaj chyba w ogóle nie zasnę. Napiłbym się raczej.

Osa wyciągnął rękę, kielich poszybował z drugiego końca pokoju i bezpiecznie wylądował w dłoni wielkoluda.

– Osa… – jęknął Hal.

Ten spojrzał na niego z niewinnym wyrazem twarzy.

– No co? Muszę czasem poćwiczyć. Inaczej wyjdę z wprawy.

– Dobrze by się stało. Wiesz, co za to grozi. I wiesz, że nie będę wtedy w stanie pomóc.

– Och, nie przesadzaj. Kto miałby donieść? Ty? Daj spokój.

– Kiedyś się zapomnisz, w najmniej odpowiednim momencie. Proszę cię, przestań.

Osa przewrócił oczami, ale nic nie odparł. Hal z dezaprobatą pokręcił głową.

– Jesteś uparty jak stado baranów.

– No to mamy ze sobą coś wspólnego. Co mówiła namiestniczka?

– Szukają Fereja. Okazał się jeszcze bardziej szalony niż przypuszczałem. – Uniósł się nieco w fotelu. – Gdzie go schowałeś?

– W zachodnim skrzydle. W piwnicy. Nie znajdą go.

Hal z powrotem zwinął się w wygodny kłębek, parsknął cichym śmiechem.

– Pasuje tam.

– Mirada cię podejrzewa?

– Pewnie, że podejrzewa. Inaczej by jej tu nie było.

– Groziła ci?

Hal milczał chwilę. Wstał, począł przechadzać się po pokoju.

– Groźby nie są dla mnie niczym nowym. Co jakiś czas mi ktoś grozi, w bardziej czy mniej zawoalowany sposób. Dziś od rana słucham gróźb. – Zamilkł znowu, przystanął, jakby się nad czymś zastanawiając.

Osa czekał cierpliwie. Zaniepokoiły go nerwowość, pewien chaos w ruchach i zachowaniu Hala. Nie spostrzegł ich wcześniej, coś musiało się wydarzyć.

– Ale… ­– Varad zmarszczył brwi. – Zaczęła mi dziś składać pewne… propozycje. Mam wrażenie, że zaczyna sobie na coraz więcej pozwalać… Jakby zdała sobie sprawę, że  m o ż e  sobie na coraz więcej pozwalać. – Odwrócił się gwałtownie w stronę przyjaciela, a w jego oczach wyraźnie widać było strach. – Rozumiesz, Osa?

Rudy mężczyzna powoli skinął głową.

– Musisz uciekać. Nie możesz dłużej odkładać decyzji.

Hal stanął przy otwartym oknie, odurzony zapachem kwitnącego jaśminu. Zapadła już ciemność, bezksiężycowa noc całkowicie objęła w posiadanie ogród. Zasłuchał się w cykanie świerszczy i huk fal uderzających o urwiste wybrzeże.

– To jest najpiękniejsze miejsce na świecie… – wyszeptał.

Osa podszedł cicho.

– Nic ci z tego nie przyjdzie, jeśli będziesz martwy. Twój upór nikomu nie pomoże. Najgorsze, co możesz zrobić, to spóźnić się z decyzją. Jeśli wejdą tu z wojskiem… Ciebie aresztują, w najlepszym razie zabiją. Spalą domy, wymordują ludzi, którzy wejdą im w drogę. Tak jak to było na ziemiach Harmy, pamiętasz? Co mu przyszło z niezłomności? A jego ludziom? Musisz uciekać, chłopcze. Dopóki granice nie są tak szczelne, dopóki istnieją przemytnicy, którzy za pieniądze potrafią zrobić wszystko. Tylu już umknęło, dzięki tobie, Hal. Do granicy jest niespełna trzydzieści mil, a za nią masz przyjaciół, Hal, wielu przyjaciół. Pomogą ci, bo wiedzą, kto uratował im skórę.

Varad podniósł do ust kielich, wychylił jego zawartość jednym haustem. Chwiejnym krokiem ruszył w kierunku drzwi.

– Mam wrażenie, że ja piję, a pijani są inni. To jest absurd, Osa, nie może dziać się naprawdę. Pozwól mi jeszcze chwilę nie przyjmować tego do wiadomości.

 

+++

 

Obudził się, gwałtownie łapiąc powietrze. Siedział chwilę oszołomiony, próbując uspokoić rozdygotane serce. Szybko doszedł do siebie, tylko po to, by z rozpaczą stwierdzić, że w sypialni wciąż panuje mrok.

– Kurwa! – rzucił przez zaciśnięte zęby i zrezygnowany opadł na poduszkę.

 

+++

 

– No i pojechali – powiedział niemal radośnie, gdy ostatni z żołnierzy namiestniczki zniknął za bramą. – Mamy spokój.

Osa nie podzielał jego wesołości. Wpatrywał się jeszcze długo w miejsce, gdzie zniknęli intruzi, kopnął leżący na ziemi kamyk i wymamrotał:

– Do następnego razu.

– Do następnego razu może się wiele wydarzyć.

– Bywasz osłem, Hal.

Młody mężczyzna roześmiał się, klepnął Osę w bark i powiedział:

– Poczekajmy jeszcze trochę i pozbądźmy się też tej ponurej mumii, która siedzi w piwnicy.

– Już nie siedzi. Zniknął.

Varad zerknął na przyjaciela pytająco.

– Jak to?

– Tak to. Zniknął. Nie ma go. Musiał odejść w nocy. Bałwan. Całe szczęście, że nikt go nie widział.

Hal przejechał dłonią po twarzy. Odwrócił się, rzucając przez ramię:

– Będę w gabinecie. Papierki na mnie czekają.

 

+++

 

Varad był przekonany, że księgowy uważa go za idiotę. Zresztą, gdy po raz kolejny poprosił, by ten powtórzył swój wywód, tylko trochę wolniej i używając nieco innych słów, sam się tak poczuł. Staruszek chciał być możliwie jak najbardziej uprzejmy, patrzył na Hala wzrokiem podejrzanie pozbawionym wyrazu. Musiał niezwykle się starać, by nie dopuścić na twarz oznak politowania.

Hal doceniał te wysiłki, mimo iż sedno sprawy pojął od razu. Właściwie to znacznie przed rozmową z księgowym. Patrzył teraz w bladobłękitne oczy przejętego swoją rolą buchaltera i zastanawiał się, czy płaci mu tylko za to, by bardzo proste sprawy ubierał w niezwykle skomplikowane formy. Bo trudno było nie zrozumieć, że, skoro upał wyniszczał uprawy, a król znacząco podniósł podatki, to nadchodzące miesiące mogą należeć do trudnych.

Starzec zakończył wykład i, usatysfakcjonowany, wyczekująco patrzył na siedzącego naprzeciw mężczyznę. Varad poczuł się w obowiązku jakoś zareagować, dlatego też pokiwał głową, a w końcu wzruszył ramionami.

– Cóż, musimy jakoś z tym żyć – stwierdził, a w tym momencie dolna, niemal pozbawiona zębów, szczęka księgowego opadła ze zdumienia. Halowi zrobiło się przykro, bo zrozumiał, że księgowy poczuł się tą odpowiedzią rozczarowany. Spodziewał się pewnie czegoś bardziej elokwentnego. Otworzył już więc usta, by spróbować rozwinąć myśl, gdy rozległo się łomotanie do drzwi. Obaj podskoczyli na krzesłach, zanim jednak zdążyli zareagować, drzwi otworzyły się z hukiem i ukazał się w nich zdyszany, umorusany chłopak, w którym Hal z trudem rozpoznał jednego ze stajennych. Opierał się teraz o framugę i ciężko oddychał, próbując wydobyć z siebie głos.

– Panie – wystękał wreszcie. – Wieszają…

 

+++

 

We wsi, koło młyna – tyle dowiedział się od chłopaka, zanim wybiegł z gabinetu. Półtorej mili, najwyżej półtorej mili. Skoro ten idiota uciekł w nocy, to dlaczego był tak blisko? Jak to możliwe, że dopadli go tuż za dworem Varada?

Im bliżej był celu, tym rzadziej popędzał konia. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, jak wysoko na liście popełnionych przez niego głupstw można by umieścić to. Wyruszył, jakby goniło go stado demonów, sam, nie wiadomo po co. Ferej zapewne już nie żył, bo ile czasu potrzeba, by powiesić człowieka? A jeśli żył, to jeszcze gorzej. Miał go ratować? Jak? A przede wszystkim – dlaczego? Żeby wypaplał, u kogo spędził ostatni dzień? Zmełł w ustach przekleństwo, wściekły na własną bezmyślność. Mógł się przekonywać, że nie wziął zbrojnych, bo nie chciał prowokować żołnierzy. Że jedzie tylko po to, aby zaznaczyć swoją obecność, pokazać namiestniczce, czyje to ziemie i że nie życzy sobie, aby inni się na nich panoszyli. Ale… Kilku uzbrojonych mężczyzn za plecami mogłoby te słowa chociaż trochę uwiarygodnić. Nie, zdecydowanie nie przemyślał do końca tego wypadu. W ogóle go nie przemyślał.

A teraz było za późno, żeby się wycofać. Słyszał już wyraźnie szum wody napędzającej młyńskie koło, widział niespiesznie krzątające się ludzkie sylwetki. Mirada siedziała w cieniu, na pniaku ściętego drzewa, twarzą w stronę nadjeżdżającego i nawet z tej odległości Hal był przekonany, że uśmiechnęła się na jego widok. Koń Varada przeszedł w stęp. Mężczyzna nie musiał zanadto się rozglądać, by zauważyć ciemną, chudą sylwetkę kołysaną przez wiatr na gałęzi stojącego samotnie dębu. Hal znał to drzewo. Liczne potomstwo młynarza uwielbiało hasać w jego konarach, wspinając się zgrabnie i szybko niczym wiewiórki. Sam młynarz stał teraz przed swoim domem, tępo, z pobladłą twarzą i szeroko otwartymi oczami obserwując to, co działo się w gospodarstwie. Varadowi przemknęło przez myśl, że dzieciaki już się raczej na dębie nie pobawią.

Zauważył też, że w pewnym oddaleniu zgromadziła się kilkuosobowa grupa gapiów, ludzi ze wsi, zwabionych niespodziewanym widowiskiem. Stali zaciekawieni, nie odważając się jednak zbliżyć, w każdej chwili gotowi do ucieczki.

Obrzucił wisielca możliwie obojętnym spojrzeniem, zsiadł z konia, podszedł do namiestniczki. Wstała, hardo podniosła rozbawioną twarz.

– Witaj, panie. Kto by przypuszczał, że spotkamy się tak szybko.

– Co tu się dzieje? – warknął w odpowiedzi.

– Widzisz przecież. Złapaliśmy bandytę, którego spotkała sprawiedliwość. Mieliśmy szczęście, trzeba przyznać. Gospodarz nam pomógł. – Machnęła dłonią w stronę przerażonego młynarza. – Ferej próbował skraść mu konia, ale został przyłapany i solidnie obity. Leżał w krzakach, przy drodze. Co za miła niespodzianka! Nawet nie musieliśmy daleko jechać. Tak blisko twojej posiadłości, Varad, tak blisko. Jaki niewiarygodny zbieg okoliczności. – Wciąż się uśmiechała, głos jednak nagle stał się zupełnie poważny, zimny, syczący.

Hal, mimo upału, poczuł na karku chłodny dreszcz. Zdał sobie sprawę, że wpatrują się w niego wszyscy obecni. Mirada, młynarz, gapie. I żołnierze, którzy nagle zaczęli się zbliżać, tworząc coraz ciaśniejszy krąg wokół niego i namiestniczki. Ogarnął go nagły, niepowstrzymany, nieracjonalny gniew. Zbliżył się do Mirady na odległość pół kroku, ignorując ostry zapach emanujący z jej ciała i zaczął mówić, powoli, cicho, zachrypniętym głosem:

– Mam dość twoich gróźb, insynuacji i bezczelności. To są moje ziemie, moje, rozumiesz? Wynoś się, zabieraj ludzi i wracajcie do swojej nory. I wykąpcie się czasem, na miłość tego waszego cholernego Bohara! – Skrzywił się, ponieważ ostatnia uwaga wydała mu się jednak wulgarna i nie na miejscu.

Ale najwyraźniej na namiestniczce zrobiła wrażenie, bo kobieta pobladła i wreszcie przestała się uśmiechać. Stała chwilę, ciężko oddychając, aż w końcu spomiędzy zaciśniętych szczęk wydobyła jedno słowo:

– Kapitanie…

Hal wyczuł za plecami jakiś ruch. Zanim zdążył się odwrócić, uderzenie w tył głowy zwaliło go z nóg i na krótką chwilę zamroczyło. Otrząsnął się szybko, sięgnął dłonią do pasa.

– Tego szukasz? – Dobiegł go z góry głos Mirady. Kapitan jedną ręką podawał jej pistolet Varada, drugą trzymał strzelbę, której kolby użył przed chwilą do ogłuszenia przeciwnika. Hal zaczął się podnosić, wściekły i upokorzony, gdy oficer zwrócił się w jego stronę i wymierzył mu potężny kopniak w żołądek. Hal stracił oddech, z ust wydobył się przeciągły świst. Zwymiotował, dziękując opatrzności, że pogoda i towarzyszące mu ostatnio napięcie spowodowały również brak apetytu. Kolejne kopnięcie przewróciło go na plecy; oślepiony przez słońce ledwo zauważył zbliżające się sylwetki. Czym prędzej zwinął się w kłębek, rękami chroniąc głowę. Ciężkie żołnierskie buciory raz po raz z impetem dosięgały jego ciała.

– Podnieście go. – Usłyszał kobiecy głos. Rozluźnił mięśnie, licząc, że trudniej będzie unieść bezwładne ciało, jednak kilka par rąk poradziło sobie bez większego wysiłku. Dwóch żołnierzy trzymało go pod ramiona, jeden, połowę od Hala szerszy, metodycznie, beznamiętnie uderzał w brzuch, boki, twarz. Varad poczuł, jak usta napełniają mu się krwią, która następnie gęstym, niespiesznym strumieniem spływa po brodzie, szyi, wsiąka w koszulę. Wyraźnie czuł, jak wraz z krwią traci siły, a świat – kontury.

Stojąca tuż obok Mirada obserwowała jatkę ciekawie, z przekrzywioną głową, z zupełnie nowym uśmiechem na różowych ustach.

– Nie zabijcie go – rzuciła w pewnej chwili, gdy zakrwawiony, spocony Hal wyśliznął się jednemu z trzymających go żołnierzy, a cios, który miał trafić w bok, dosięgnął szyi.

Varad usłyszał pierwszy strzał, jednak nie rozpoznał dźwięku. Z lekkim zdziwieniem, ale przede wszystkim obojętnością popatrzył na żołnierza, który przed chwilą go tłukł, a teraz trzymał się za krwawiące ramię i ryczał z bólu. Niedługo zresztą, bo zaraz szybujące widły wbiły się mu prosto w grdykę, więc zacharczał jeszcze, kilka czerwonych bąbelków wydobyło się z jego ust, po czym runął na ziemię. Tuż obok Hala, bo po strzale kaci puścili ofiarę. Varad leżał więc na trawie, w bezpośrednim sąsiedztwie wideł zakończonych potężnym żołdakiem.

Rozległ się kolejny strzał i znowu ktoś zwinął się w pół. Wtedy do otępionego umysłu Hala wreszcie coś dotarło. Zebrał resztki sił, odwrócił się na drugi bok i zobaczył szarżującego Osę. Rudy olbrzym odrzucił właśnie nieprzydatną już strzelbę, biegł, gestykulując gwałtownie, a wskazane przez niego przedmioty podrywały się do lotu i pędziły w stronę ludzi namiestniczki. Jeden dostał w głowę wiadrem, drugiego omal nie przepołowiła fruwająca łopata. Ale żołnierze szybko otrząsnęli się z oszołomienia. Kapitan wyciągnął pistolet, kula trafiła Osę w dłoń. Mężczyzna przytulił ręce do piersi, przedmioty na chwilę przestały szybować. Zaraz jednak znowu wyciągnął dłonie przed siebie, bury kociak, skrajnie przerażony niespodziewaną umiejętnością latania, wczepił się w kurtkę piszczącego ze strachu żołnierza.

Hal zrozumiał, co się dzieje. Zrozumiał również, jakie będą konsekwencje. Chciał krzyknąć, Osa, nie! Ale zachłysnął się krwią i z ust wydobył się tylko niezrozumiały bulgot. Kolejny strzał i Osa zachwiał się, z przedziurawionym udem opadł na jedno kolano.

– Żywcem! – wrzasnęła namiestniczka, i już kilku jej ludzi dopadło atakującego.

Varad podniósł się nieco na rękach, w rozpaczliwej próbie ratowania przyjaciela, cios czymś twardym między łopatki ostatecznie zwalił go na ziemię. Zarył twarzą w trawę, niezdolny już do żadnego ruchu.

Osę pobito, spętano, założono mu na szyję sznur, powleczono do dębu. Hal zacisnął powieki, łzy rozpaczy i bezsilności jednak i tak się spod nich wyrwały. Nawet nie zauważył, kiedy związano mu ręce na plecach. Znowu został poderwany na kolana, Mirada szarpnęła go za włosy.

– Patrz! – syknęła mu do ucha, muskając je ustami. – Patrz…

– Błagam, pani…

– To dobrze. Przyzwyczajaj się. A teraz patrz!

Szybko poszło. Żołnierze przewiesili sznur z Osą przez konar, kilku musiało mocno ciągnąć, by nogi olbrzyma oderwały się od ziemi. Ofiara chwilę drgała wśród liści, wkrótce znieruchomiała.

Hala znowu puszczono, ktoś do niego podszedł, wycedził:

– To za Maksa! – I kopnął jeszcze kilka razy. Hal pomyślał, że Maks musiał być jednym z pozostawionych tu przez Osę trupów, nawet więc zrozumiał złość żołnierza.

– Wystarczy! – zarządziła namiestniczka, wreszcie go zostawiono. Spod przymrużonych powiek obserwował krzątaninę oddziału. Odcięli Fereja, jego ciało brali ze sobą, pozbierali rannych i zabitych. Gapie wciąż tu byli – jakby bardziej przerażeni, głębiej schowani w krzakach, ale wciąż tak samo zaciekawieni. I Osa… Też wciąż tam był…

Mirada podeszła jeszcze na chwilę.

– Do zobaczenia, Varad. – Podarowała mu kolejny ze swoich uśmiechów.

Patrzył w ich stronę, aż ostatni koń zniknął za drzewami. Wtedy usłyszał szelest, gapie powoli wychodzili ze swoich kryjówek. Pierwszy dopadł do niego młynarz, rozciął krępujące Hala sznury.

– Panie… – szepnął, próbując przewrócić go na plecy.

Hal poczuł, jak po wnętrznościach rozlewa mu się ognisty ból. Skrzywił się, ponownie zakrztusił krwią. I wreszcie stracił przytomność.

 

+++

 

Ocknął się w pomieszczeniu tak zadymionym, że przez chwilę nie potrafił rozpoznać schylonej nad nim osoby.

– Gerta… – Próbował się uśmiechnąć, gdy pokryta zmarszczkami twarz na moment wychynęła zza jednego z licznych kłębów dymu. – Podusisz nas.

– Cicho. – Kobieta przerwała mu ostro. Po czym znowu zaczęła mruczeć coś pod nosem, jednocześnie obsypując nagie ciało Hala niebieskim proszkiem.

– Co się… Gerta, przestańże mamrotać, ile razy… – Zaciął się, jakieś strzępy wspomnień przebiły się do świadomości. Zmarszczył brwi, żeby zaraz szeroko otworzyć oczy.

– Osa! – Podniósł się na łokciach. Starsza kobieta położyła mu ręce na ramionach.

– Uspokój się! – krzyknęła. Ale Hal wpadł już w pełen rozpaczy i strachu trans, chwyciły go drgawki.

– Gdzie jest Osa?!

– Nuta, trzymaj go!

Tuż nad sobą zobaczył piegowatą, przerażoną twarz dziewczyny.

– Nuta, ty mi powiedz, gdzie Osa? – prosił płaczliwie. Ale ona powtarzała tylko „ciii, ciii” i dłońmi unieruchomiła mu głowę. Zdziwił się jej siłą, nie zdając sobie sprawy, że to on był tak słaby. Gerta przycisnęła dłoń do rozpalonego czoła Hala, zaczęła mruczeć dwa razy szybciej i głośniej, aż w końcu ranny zamknął oczy i ponownie znieruchomiał.

 

+++

 

Nuta ze ściągniętymi ustami wpatrywała się w poobijaną twarz śpiącego Hala. Mężczyzna wciąż był blady, popękana skóra nie zagoiła się jeszcze, ale przynajmniej już nie gorączkował.

W ogrodzie dał się słyszeć szum, najpierw wiatru, zaraz potem gwałtownej ulewy. Dziewczyna wstała, podeszła do okna, zamknęła je.

– Nutka… – Usłyszała szept i szybko podbiegła do łóżka. Hal uśmiechał się delikatnie, szare oczy były zupełnie przytomne. – Znowu tak długo spałem?

– Południe już minęło. Ale to dobrze. Gerta mówi, że musisz dużo spać. Im więcej, tym lepiej.

– Gerta. Powiedz tej czarownicy, że marnie skończy, jeśli nie zrezygnuje ze swoich sposobów… – Nagły grymas bólu skrzywił mu usta. Jak Osa.

– Sam jej to powiedz. Wiesz przecież, że nikogo nie słucha. Och, Hal. – W jej oczach zatańczyły figlarne ogniki. – Też bym wolała, żebyś tyle nie spał. I żebyś odzyskał siły. – Ostrożnie pocałowała go w spękane usta. – Gerta twierdzi, że jeszcze dziesięć, dwanaście dni i powinieneś być w znacznie lepszej formie. Jeśli nadal będzie sprowadzała na ciebie sen.

Podniósł się nieco na łokciach, ostry ból przemknął mu przez wnętrzności, zaraz zniknął. Z pomocą dziewczyny usiadł. Serce Nuty ścisnęło się na widok jego ciała, zawsze szczupłego, teraz jakoś po chłopięcemu wychudzonego.

– Sięgnij do biurka, do najwyższej szuflady – powiedział. – Powinien tam być weksel.

Spełniła jego prośbę, wyjęła papier, podała Halowi wraz z piórem. Varad skreślił kilka słów.

– Masz. To na wszelki wypadek. Gdybym… Możesz go spieniężyć tu, możesz już za granicą.

Nuta patrzyła na trzymany w ręku dokument z niedowierzaniem.

– Dużo takich masz?

– Sporo. Wystarczająco. Myślałem, żeby jeszcze trochę… Ale wystarczy. Tu też musi przecież coś zostać – dokończył cicho.

Dziewczyna chyba dopiero teraz zaczynała rozumieć.

– Chciałeś uciekać? Przygotowywałeś się? Ktoś o tym wiedział?

Z trudem wyrzucił przez nagle zaciśnięte gardło jedno słowo:

– Osa.

Zapadło milczenie. Nuta bezwiednie obracała w palcach papier.

– Musisz uciekać – powiedziała zdecydowanie.

– Wiem. Ale teraz… Nie dam rady.

– Dziesięć dni, Hal, dziesięć dni. Oficjalna wersja jest taka, że wciąż walczysz o życie. Namiestniczka chyba się przejęła, bo już dwa razy przysłała kogoś z pytaniem o twoje zdrowie. Dziesięć dni. Nie pozwolę tej głupiej suce cię dorwać, Hal.

Mężczyzna patrzył na jej rozgniewaną, pokrytą rumieńcem twarz. W niespodziewanym odruchu złapał kobietę za zwiniętą w drobną pięść dłoń.

– Pojedź ze mną, Nuta. – Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, jej zielone oczy wciąż ciskały błyskawice. – Pojedź. Pamiętasz, jak mnie pytałaś… Pytałaś, czy mógłbym się w tobie zakochać. Może mógłbym. Tak, myślę, że mógłbym… -Wierzył, w tej chwili święcie wierzył w te słowa.

Zmarszczyła brwi i wyrwała dłoń.

– Jasne, Hal. Aż tak naiwna nie jestem. Jestem dziwką, a ty… Nie, Hal, tacy mężczyźni jak ty nie zakochują się w dziewczynach takich jak ja. Znudzę ci się i tyle.

– Nuta… Tam nikt nie będzie wiedział, kim byłaś. A jeśli się okaże, jeśli rzeczywiście się okaże, że nam nie po drodze… Nie zostawię cię na pastwę losu, tyle chyba o mnie wiesz.

Przytknęła mu palec do ust.

– Ciiii… Nie mów tyle. Zamknij się, Hal. Pojadę, jasne, że pojadę. Ale teraz zamknij się. I śpij, najlepiej śpij.

Hal posłusznie osunął się na poduszkę. Zamknął oczy, próbując uciszyć natrętną myśl.

Dziesięć dni. Dziesięć długich dni.

 

Koniec

Komentarze

     Na pewno kolejny rozdział powieści.      Pizdrówko. 

Pizdrówko brzmi tak jakoś dziwnie… ;)

Bardzo mi się podoba, ale faktycznie wygląda jak część większej całości.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

     Sorry – pozdrówko.

Nie zwykłam wstawiać fragmentów:). Tak, zgadzam się – otwarte zakończenie może sprawiać takie wrażenie. Długo myślałam, czy to dobry pomysł, w końcu jednak uznałam, że tak powinno zostać. Czy to dobry wybór, czy nie – już nie mnie oceniać. Dzięki za zerknięcie.

Mi otwarte zakończenia nie przeszkadzają.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Czytało się bardzo dobrze, ale po lekturze mam spory niedosyt. Tekst sprawia wrażenie fragmentu większej całości, którą chętnie bym poznał.   Pozdrawiam.

Dziś nie mam czasu, ale jutro na pewno zajrzę. dlatego ten wpis.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

@ Koik – dzięki, również za uroczo kąśliwe uwagi podczas betowania;). Większość poprawek wprowadziłam. @Eferelin Rand – obawiałam się tego. Problem w tym, że to, co chciałam w tym tekście zamieścić, zamieściłam, mniej czy bardziej udanie. Zakończenie jest otwarte; myślałam, żeby tekst zakończyć definitywnie i jednoznacznie, ale nie mogłam, no po prostu nie mogłam:). W każdym razie cieszę się, że czytało się dobrze. @Bemik – zapraszam. Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz:). Pozdrawiam.

Mi akurat otwarte zakończenie przeszkadza bo… bo chcę do cholery jasnej poznać dalsze losy bohaterów! Dobre, wciągające opowiadanie, a którym świat i jego prawidła przedstawiasz, Ocho, wyjątkowo nienachlanie i ładnie. Było kilka zdań, w których zmieniłbym kolejność wyrazów, ale to pewnie kwestia gustu. Dodatkowo sprawy, które mi nie pasowały:   wspaniałym , chociaż pozagrobowym. – niepotrzebna spacja   Wasze motywacje mnie (nie?) interesują, bo obie są zupełnie szalone i prowadzą prostą drogą do katastrofy. – nie zgubiłaś przypadkiem „nie”?   fioletowe oczy rozglądały się wokół uważnie, surowo – rozglądać się surowo… czyli jak? Nie brzmi to dobrze.   Po raz kolejny pomyślała, że ma nadzieję, – dziwnie brzmi   Zimne fiołkowe oczy wbiły się w niego jak dwa sztylety. – a nie wzrok?   – Znasz Fereja – zaczęła znowu. – Żałosna ofiara losu, zdawałoby się. A tu się okazuje, że jest jednym z przywódców. Kto by przypuszczał. – Podniosła oczy – (czyje? Z podłogi? :) to samo co wyżej.   Varad miał zamknięte oczy, oddychał nieco zbyt ciężko. Szare cienie pod oczami kontrastowały – powtórzenie   Kilka zdań, które wyjątkowo mi się spodobały:   W następnym momencie gospodarz wreszcie ruszył z miejsca, sądząc jednak po początkowym impecie, z którym to się stało, oraz nagłym wyrazie gniewu na twarzy, wielkolud po prostu go popchnął. – bardzo zgrabne i z jajem   bury kociak, skrajnie przerażony niespodziewaną umiejętnością latania, wczepił się w kurtkę piszczącego ze strachu żołnierza. – padłem :D   Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Dobre, ale za bardzo pachnie fragmentem czegoś większego. Proszę dopisać i wystawić resztę.

Infundybuła chronosynklastyczna

@Sethrael: dzięki. No to mam problem – trochę za dużo fajnych bohaterów, których dalsze losy sama chciałabym poznać;). Żartuję tu trochę, ale (też do stefan.kawalec) – w tym tekście chodziło mi o te trzy osoby, stworzenie ich wzajemnych relacji w tej konkretnej sytuacji. Z zakończeniem jest problem – powinnam była zabić Hala, ale nie potrafiłam tego zrobić. Wtedy nie byłoby problemu:). Zostawiłam więc zakończenie otwarte, jego los pozostaje, jak mi się wydaje, niepewny. Czy to naprawdę tak źle, jeżeli chodzi o fabułę? Pytam serio, bo wiedziałam, że moga być co do tego zakończenia uwagi i wątpliwości. Sethraelu – to co mogłam poprawić od razu, poprawiłam. Mam nadzieję, że to, nad czym musiałabym się zastanowić, też jeszcze uda się poprawić. Ale jestem dziś wykończona, więc nie wiem, czy coś wymyślę. Spróbuję. Co do tych zdań, które Ci się spodobały – po prostu żadnego tekstu nie jestem w stanie napisać na sto procent poważnie. Też to jakiś mój problem ;). Pozdrawiam.

Dowcipne wtrącania (nie super-hiper śmieszne na siłę) w opisach "poważnej" sytuacji podnoszą – moim zdaniem – wartość tekstu. To Twój atut, nie problem. :)

Sorry, taki mamy klimat.

Zamysł przedstawienia relacją między wielmożem, dziwką a funkcjonariuszką kultu jest bardzo czytelny. Natomiast jak na zamkniętą całość, to postać Varada jest albo zbyt rozmemłana albo źle opisana. Bo gość z jednej strony ma zadatki na super-protagonistę, zbawcę i oś fabuły. A z drugiej, taki trochę z niego pierdoła-dzień-dobry. Jak na zamkniętą całość…

 

Dlatego stanowczo domagam się rozwinięcia tego opowiadania w przynajmniej mikro-powieść.

 

I żadnego zabijania tego Varada. I dziwki też nie.

Infundybuła chronosynklastyczna

Stefan – chodzi mi raczej o trójkąt Varad-Mirada-Ferej. Nuta i Osa to postacie poboczne. Hal jest – według mnie – normalnym, przyzwoitym facetem. Ani bohater, ani pierdoła. Ale to oczywiście moim zdaniem. Mogło mi nie wyjść.

To normalnym czy przyzwoitym? Zdecyduj się :D

Sorry, taki mamy klimat.

Odniosłem wrażenie, że to raczej prorok-nie-prorok Ferej jest postacią poboczną.

 

Varad jest sportretowany zbyt pobieżnie. Stąd moja wcześniejsza uwaga.

 

Myślę, że pisarz nie powinien dyskutować z czytelnikami o ich wyobrażeniach na temat postaci, tylko pisać. Mam nadzieję, że aluzja jest wystarczająco jasna :)

 

Czekam więc na ciąg dalszy tej historii.

Infundybuła chronosynklastyczna

@Sethrael: :) @Stefan: :)

I w ogóle dzięki za komentarze. Jak przez pół dnia nie pojawił się ani jeden, to byłam już lekko przerażona ;).

Nie chcę Cię martwić Ocho, ale dołączam do chóru proszących o kontynuację. I chyba nie potrzebuję tłumaczyć, dlaczego. Nie wymagam, abyś się śpieszyła. Ciąg dalszy nie musi być ani na jutro, ani na pojutrze. Poczekam nawet Dziesięć dni. Dziesięć długich dni.  

 

Chwilę niezdecydowany rozglądał się po sypialni… – Czy był niezdecydowany tylko chwilę? ;-) Może: Niezdecydowany, chwilę rozglądał się po sypialni

 

Słuchaj, Hal, mogę mu się zaraz kazać wynosić. – Wolałabym: Słuchaj, Hal, mogę mu kazać zaraz się wynosić.

 

Tworzyły żywopłoty, pięły się po ogrodzeniach, rosły pojedynczo i w gromadach– Wolałabym: Tworzyły żywopłoty, pięły się po ogrodzeniach, rosły pojedynczo i w skupiskach/kępach

 

Zieleń, upstrzona wielobarwnymi plamkami, przytłaczała, pięła się po bokach, spadała z góry, płożyła się na ziemi. – Po bokach czego pięła się zieleń? 

 

Nie zdołał jeszcze uspokoić oddechu, na policzkach widniał mu lekki rumieniec. – Wolałabym: Nie zdołał jeszcze uspokoić oddechu, policzki pokrywał lekki rumieniec.

 

Schodził po schodach powoli, bez cienia uśmiechu Stąpał po schodach powoli, bez cienia uśmiechu.

 

Ten gorąc chyba nigdy się nie skończy. – Zamiast potocyzmu, zdecydowanie wolałabym: Ten upał/skwar chyba nigdy się nie skończy. Lub: To gorąco chyba nigdy się nie skończy.

 

Namiestniczka ożywiła się nagle wyraźnie… Nagle, namiestniczka wyraźnie się ożywiła

 

T o nazywam szaleństwem. – Sugeruję dodatkową spację: T o  nazywam szaleństwem.

 

Umiejętności tych ludzi są darem, talentem. Zamiast je wykorzystać, każecie im swoje zdolności ukrywać. – Czy obdarzeni darem ludzie mają ukrywać zdolności prześladowców? ;-)

Może drugie zdanie: Zamiast z nich korzystać, każecie im je ukrywać. Lub: Zamiast je wykorzystać, każecie im te zdolności ukrywać.

 

Zawahał się chwilę, bo wciąż było bardzo ciepło, przykrył jednak w końcu leżącego mężczyznę. – Wolałabym: Zawahał się chwilę, bo wciąż było bardzo ciepło, w końcu jednak przykrył leżącego mężczyznę.

 

Jakby zdała sobie sprawę, że m o ż e sobie na coraz więcej pozwalać. – Tu także, przy rozstrzelonym druku, sugeruję dodatkowe spacje.

Ponadto wolałabym: Jakby zdała sobie sprawę, że  m o ż e  sobie pozwalać na coraz więcej.

 

Nie, Hal, tacy mężczyźni jak ty nie zakochują się w dziewczynach jak ja. Nie, Hal, tacy mężczyźni jak ty, nie zakochują się w dziewczynach takich jak ja.

 

Mnie spodobał się następujący fragmencik, osobliwie jego drugie zdanie: „Starzec zakończył wykład i, usatysfakcjonowany, wyczekująco patrzył na siedzącego naprzeciw mężczyznę. Varad poczuł się w obowiązku jakoś zareagować, dlatego też pokiwał głową, a w końcu wzruszył ramionami”.  

Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też bym chciała dowiedzieć się więcej. Nie tylko o ucieczce protagonisty. Także o religii Bohara. ;-)

Babska logika rządzi!

Rany, Regulatorzy, jaka lista! Wielkie dzięki:). I to jeszcze zdążyłaś przed końcem czasu edycji, natomiast ja nie doczekałam tego momentu, bo w końcu padłam na nos i do rana się nie podniosłam. Szkoda. Ale uwagi zostały przeczytane, przeanalizowane, z większością zdecydowanie się zgadzam. Mam nadzieję, że Twoje słowa oznaczają, że opowiadanie się podobało.  Co do zacytowanego fragmentu, który Ci się spodobał, to nieskromnie przyznam, że również należy do moich ulubionych:). Finklo – dziękuję za przeczytanie i komentarz. I również mam nadzieję, że choć trochę Ci się spodobało:). Pozdrawiam.

Skoro chcę więcej, to albo się spodobało, albo masochizm ze mnie wyłazi… ;-)

Babska logika rządzi!

Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc.  Tak, Ocho. Mając nadzieję, wysnuwasz słuszne wnioski. Interesuje mnie los bohaterów – zarówno tych, których już znamy, jak i tych, stojących jeszcze w kulisach i czekających na pozwolenie wyjście na scenę. A kiedy już wyjdą, niech się dzieje co tylko przyjdzie Ci do głowy. ;-)

Trapi mnie jeszcze los burego kociaka, ostatnio skrajnie przerażonego i wczepionego w żołnierską kurtkę. Czy już się wyczepił i przyszedł do siebie? ;-)

Pozdrawiam.

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, Finklo – skoro się podobało, to się cieszę :). Co do kociaka: wyplątał się niemal od razu, natomiast, niestety, nigdy nie był to już ten sam kot. Doświadczył czegoś niezwyczajnego, co wstrząsnęło jego postrzeganiem świata, a przede wszystkim postrzeganiem samego siebie. Od tamtej pory podwórko młynarza wydawało mu się za małe, inne zwierzęta – zbyt pospolite. Zaczął uważać, że jest wyjątkowy, ale że nie potrafił zrozumieć, skąd ta jego wyjątkowość się wzięła, to postanowił poszukiwać odpowiedzi. Pozostałe zwierzęta z gospodarstwa nie rozumiały go, uważały, że zadziera nosa, lub – co tu kryć – że po prostu mu odbiło. Więc opuścił gospodarstwo. Widziano go to tu, to tam, wiecznie niespełnionego, rozgorączkowanego, coraz bardziej zagubionego. Aż w końcu słuch o nim zaginął. ;)

Bardzo mi się podobało i również z niecierpliwością czekam na kontynuację. Zamiast dolnej szczęki u buchaltera bardziej pasowałaby mi żuchwa, ale buchalter może mieć na ten temat odmienne zdanie:) Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

No, Ocha, jak Ty tego nie będziesz kontunuować, to ja się osobiście pofatyguję, żeby Ci przetrzepać tyłek. Opowiadanie est bardzo dobre, ale to zakończenie to nie jest nawet otwarte zakończenie. To jest zwyczajne przerwanie opowieści w ciekawym momencie. Nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że nie pojawi się ciąg dalszy!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nieprawada, nieprawda, nieprawda! Alex, Bemik – bardzo dziękuję za opinie no i oczywiście cieszę się niezmiernie, że się podobało. Ale – ja chciałam opisać relacje trzech osób: fanatyka, karierowiczki oraz w miarę normalnego faceta, który znalazł się w środku takiej a nie innej sytuacji i musi sobie radzić z tym, co uważa za niebezpieczny absurd. Finklo: taki, a nie inny opis religii potraktowałam pretekstowo – chodziło mi o stworzenie czegoś, co konflikt Mirada-Ferej uczyniłoby dla racjonalnego w sumie Hala absurdalnym, ale też stwarzającego konflikt heretycy – państwo. Tylko tyle. Zakończenie jest takie, a nie inne, bo nie chciałam, zwłaszcza sobie, odbierać nadziei :). No i proszę, tłumaczę własny tekst, czego robić się nie powinno. Spodziewałam się wątpliwości co do tego zakończenia, ale nie aż takich. To znaczy, że nie spodziewałam się, że nikt nie uzna tego za wystarczające zakończenie;). Szczerze mówiąc, wygląda po prostu na to, że mi do końca nie wyszło. Potraktujcie to może jako rozwleczoną na 50 tys. znaków scenkę. Gdybym chciała zrobić z tego przygodówkę, to by przecież tyle nie gadali! :))).

To Ty, moja droga, nie gadaj, tylko bierz się do roboty. Kapitalny początek, który WYMAGA dokończenia.Chcę wiedzieć, co było dalej, jak potoczyły się losy bohaterów – więc się nie wimiguj od roboty!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

     "Szczerze mówiąc, wygląda po prostu na to, że mi do końca nie wyszło. Potraktujcie to może jako rozwleczoną na 50 tys. znaków scenkę."      Bardzo słuszne stwierdzenie.Jako rozdział powieści – może i tak, ale jako zamknięta opowięść – nie.       Pozdrawiam. 

Ocho, wobec Twojej nieugiętej postawy i z żelazną konsekwencją realizowanych zamierzeń twórczych, wypada mi bardzo podziękować, że zrobiłaś wyjątek i opowiedziałaś o losach burego kociaka. Teraz już wiem, co się z nim działo, to znaczy nie wiem, bo słuch po kociaku zaginął. ;-) Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czy ktoś z Was czytał może "Zabawki diabła" Anny Kańtoch? Jeśli tak – pamiętacie zakończenie?  Ja się już bronić nie będę, nie chcę się też porównywać z Kańtoch, ale zakończenie tego zbioru opowiadań było właśnie takie, jakby przerwane. Dla bohatera w krytycznym momencie, stało się (lub nie stało, nawet tego nie wiadomo) coś, co mogło zupełnie zachwiać jego życiową postawą (albo nie). Nie wzorowałam się na tym zakończeniu, bo "Zabawki…" skończyłam wczoraj, już po opublikowaniu tu tego tekstu. Tak mi po prostu przyszło do głowy:). Rozumiem, że czujecie niedosyt, chcecie wiedzieć, co dalej. Tak jak ja przez kilka minut z głupią miną siedziałam z książką Kańtoch, nie wiedząc, jak dalej potoczą się losy Domenica Jordana.  Kańtoch tak zadecydowała. Co będzie dalej z Domenikiem – nie wiem. Ciekawe, czy ona wie :). To tylko dygresja. Skoro uznaliście, że nie da się tego mojego tekstu traktować jak (nie)skończonej całości, pozostaje mi tylko przyjąć to do wiadomości.

Nie bądź taka! Ludziska (w tym zacnym gronie i ja) proszą o więcej! :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

A na dodatek nikt nie mówi, że musi być już!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wytrzymamy jakoś dziesięć dni… ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Może trochę więcej, biorąc pod uwagę, że Ocha musi podzielić czas między rodzinę, pracę i pisanie. No i jeszcze kiedyś trzeba spać i spotkać się ze znajomymi, zrobić zakupy i…

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Moje ego nie może się zdecydować, czy czuje się urażone, czy mile połechtane. ;)

My tu gadu-gadu, a robota stygnie. Ciąg dalszy sam się nie napisze…

Infundybuła chronosynklastyczna

Dobra, dojrzewam do epilogu…

Ocha, doczytałam do połowy. Założyłam, że absolutnie przejdę dla Ciebie, że przecież długie, ale nie mam ADHD, czy czegoś… Ale nie przeszłam. Nic się nie działo. Kobiety piękne w nudny sposób, przydługie dialogi, nic mnie nie przyciągło. Ładny opis ogrodu – o, to tak. Jednak potem znowu gadka o niczym. Pomyślałam, że Ty nie dałabyś temu szansy na moim miejscu, czyż nie?;-) Ale piszesz poprawnie i barwnie. Tylko treść – przegrywa – jak dla mnie. Może następnym razem. Ogólnie: szacun i bez urazy? Pozdrawiam!

Bez urazy:). Nic się nie działo – masz rację. Sama się dziwiłam, jak ja tak mogę pisać i pisać, a tu nic się nie dzieje ;). Pozdrawiam.

Ach, i chciałam jeszcze nadmienić, że w tym epilogu, o ile w końcu do niego dojrzeję, też się nic nie będzie działo. Znowu będą ględzić;).

Naprawdę?;-) Nieźle! A tak serio, to przeleciałam dalej wzrokiem i widziałam, że się coś działo. To może kiedyś doczytam i potwierdzę to przypuszczenie, że potem dzieje się jednak coś… bardzo wciągającego? Pa.

Życzę Tobie i sobie, byś ględziła długo i często. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Agato – nie ma potrzeby, żebyś się zmuszała. Wydaje mi się, że po prostu podobają nam się inne rzeczy. Tak to już jest, nic w tym złego ani dziwnego. Oczywiście, nie zmienia to faktu,  że, jeśli kiedyś zdecydujesz się doczytać, będzie mi miło:). Regulatorzy – oj, chciałabym mieć czas trochę częściej poględzić. A tu, z tego co widzę, jeden tekst na pół roku jakoś przypada :(.

W takim razie życzę Tobie i sobie, żebyś miała strasznie dużo czasu na pisanie, a i pomysłów niech Ci nie brakuje. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Regulatorzy. Na Ciebie zawsze można liczyć! :)

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Droga Ocho, Twoje opowiadanie przeczytałem starannie. Zauważyłem, że bardzo Cię interesuje psychologia władzy. Mocne strony opowiadania: dobrze opisana psychika głównych bohaterów, spójna akcja, prowadzona konsekwentnie od początku do końca opowiadania. Słabsze strony: niewystarczająco opisana scenografia – niekonsekwentna: duszny upał, niedostatek wody, przy jednoczesnej bliskości brzegu morza. To się klimatycznie nie zdarza. Nieprzekonywujący wątek magii – w Twoim opowiadaniu magia niczego nie zmienia, niewiele pomaga, nie robi wrażenia ani na bohaterach, ani na postronnych uczestnikach akcji. Opowiadanie czytało się gładko, główny bohater i jego dziewczyna wzbudzają sympatię. Ładne opowiadanie. Pozdrawiam serdecznie.

Dziękuję, Ryszardzie. Masz rację – wpływu bliskości morza na klimat nie przemyślałam. Co do magii – przyznam się – wprowadziłam ten wątek po to, by nikt nie kręcił nosem, że nie ma fantastyki;). Z opisem scenografii w ogóle mam chyba problem – jakoś zawsze łatwiej mi pisać o ludziach. Pozdrawiam bardzo dziękując za opinię.

Tak, ocha, też zauwazyłam, że kręci nas coś innego. Ale może kiedyś zachwycimy siebie czymś nawzajem? Tego sobie życzmy. Dobranoc;-)

A ja, Agato, szczerze mówiąc nie odczuwam takiej potrzeby. Uważam, że jeśli coś podoba się każdemu, to jest to równie niepokojące jak wówczas, kiedy nie podoba się nikomu ;). Również życzę dobrej nocy.

Swoista powtórka z "Pierwszej żony". Droga ocho, tak się nie godzi traktować czytelników. Stwarzasz świat – może nie aż intrygujący, ale zaciekawiający z całą pewnością – oraz postacie, których losy chce się poznać do końca, i porzucasz wszystko i wszystkich w połowie drogi. Protestuję!

AdamieKB, bardzo się cieszę, że wpadłeś:). Przypuszczałam, że może pojawić się w końcu w komentarzach kontekst "Pierwszej żony". Bo rzeczywiście, trochę podobnie to wyszło. Tyle, że niezamierzenie.  Cóż, powyższy tekst powstał tylko dlatego, bo jakoś wpadła mi do głowy chęć przedstawienia relacji kilku osób w konkretnych okolicznościach. Cały otaczający je świat powstał jakoś tak przy okazji. Cieszę się, że mimo to okazał się dla większości ciekawy, podobnie jak bohaterowie. I to nawet jeśli – jak zauważyła Agata – dzieje się niewiele, tylko gadają;). I co ja mam zrobić? Po Waszych komentarzach zaczęłam się jakoś do tego tekstu przyzwyczajać. No i mam problem. Bo to opis świata z "Pierwszej żony" mam nadzieję kiedyś kontynuować, a z moim ślimaczym tempem dwa większe pomysły może uda mi się rozwinąć przed ukończeniem dziewięćdziesiątki. Ech, mieszacie w głowie! ;)

Pytanie na powitanie: czy mogłem nie zapoznać się z Twoim tekstem?   Niewiele się dzieje? Zależy, jaką przyłożyć do "dziania się" miarkę. Zależy, jak głęboko "zaglądać w tekst". Jeden przykład: Eva Mirada. Dochowuje wierności wskazaniom wiary, w imię której prześladuje członków sekty? Przeciwnie… Tak więc zarzut, dotyczący "nie dziania się", wynika tylko (i jak zawsze) z upodobań odbiorców tekstu.    Zaczęłaś przyzwyczajać się do swego dzieła? I bardzo dobrze. To stwarza szansę, perspektywę, że powrócisz do niego, rozbudujesz, pociągniesz dalej. Elementy wspólne z "Pierwszą żoną" to bynajmniej nie zarzut, lecz potwierdzenie Twojej skłonności (i zarazem umiejętności) przedstawiania świata nie wprost, nie na pierwszym, uszczegółowionym planie, ale użycia go w charakterze tła, na jakim poruszają się postacie dramatu.   Nie ma rady, z mojego, czytelniczego, punktu widzenia nie dostrzegam możliwości, by nie chcieć więcej – i dłużej. A z "dziewięćdziesiątką" nie przesadzaj. Sprężysz się, i zdążysz przed siedemdziesiatymi urodzinami…  :-)

Ha, to tym bardziej się cieszę. Już chciałam w Twoim ostatnim wątku w HP zakrzyknąć: Moje przeczytaj! Moje! Moje! Właściwie dobrze, że się powstrzymałam:). Namiestniczka Eva Mirada bardzo mi podczas układania koncepcji tego tekstu ewoluowała, tylko po to, by wreszcie wrócić do zamysłu pierwotnego. Chyba mogę napisać, że jestem z tej postaci zadowolona;). Twój powyższy komentarz to chyba najdłuższy komentarz, jaki kiedykolwiek zamieściłeś pod moim tekstem. I jestem wdzięczna, że wreszcie dostałam coś więcej niż: reszta w porządku, albo coś o likwidacji pułapki zaimkowej (cytuję z pamięci:)). W ogóle bardzo, bardzo się cieszę, że tyle osób zdecydowało się przeczytać ten, dość długi przecież, tekst i podzielić się ze mną uwagami. Dziękuję!

Więcej wiary w siebie i w nas. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Cóż, dzięki Wam moja wiara w siebie dosyć urosła. Bylebym się kiedyś zanadto nie nadęła;).

Powietrze spuszczamy równie sprawnie, nie ma obaw ;D

Sorry, taki mamy klimat.

Nadęta wiara to chyba takie złudne, z gruntu fałszywe samozadowolenie tych, którym wystarczają nieszczere, obficie lukrowane pochwały. Jestem przekonana, że Tobie, byś mogła popaść w uzasadnione samozadowolenie, potrzeba czegoś prawdziwego i bardziej wyrafinowanego niż zwykły rafinowany cukier. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj, to prawda. Zdolni jesteście wszechstronnie ;).

Sethrael – miszcz! ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Och, jej, chyba przesadziłam.   Jestem zdania, że zakończenie pasuje, dopełnia opowieść, zamyka ją. Oczywiście zgodziłabym się z tymi, co chcą więcej, bo Twoja historia pozostawia pole wyobraźni a postaci są tak żywe i pełne emocji, że chciałoby się pobyć z nimi jeszcze trochę, jeszcze długo, ale ten epizod kończy się właśnie tutaj, tuż przed podjęciem przez Hala decyzji, która odmieni – lub nie – jego życie. Czy można pisać dalej? Ależ taaak. Czy trzeba? Moim zdaniem nie jest to niezbędne.   O postaciach chciałabym nieco więcej, bo nie wszystko mi gra, głównie na początku. Z jednej strony przedstawiasz Hala jako człowieka zmęczonego, może trochę mającego problem z bezsennością, który chwilę potem, nieco narcystycznie, zachwyca się swoją atrakcyjną postacią w lustrze. Najpierw używasz słów takich jak niepokój, niechęć, przestrach, co kreuje pewien obraz w umyśle czytelnika, a potem przeskakujesz na "podobał się sobie", "z zadowoleniem przyglądał się". Wydaję mi się, że to taki drobny zgrzyt, trudno mi uwierzyć w taką postać. To trochę tak, jakbyś zmieszała dwa kolory z plasteliny i wyszło prawie jednolicie, ale gdzieś, w jednym miejscu spod fioletu przebija niebieski lub czerwony.   Jeśli chodzi o innych, to Osa pojawia się znienacka i na początku zupełnie nie wiadomo o co z nim chodzi, jego rola wyjaśnia się dopiero w rozmowie Hala z namiestniczką. Tu widziałabym przyczynę, dlaczego wydaje się, że to rozdział powieści – wchodzisz w świat przedstawiony nie wyjaśniając niczego i pokazujesz postaci w środku jakiejś sytuacji, nie informując kto jest kim i dlaczego tak jest. Dla Ciebie to wszystko jest jasne, ale dla nas – nie. Pod koniec wszystko się wyjaśnia i można wrócić i przeczytać jeszcze raz, ale czyni to początek nieco wyboistym. Namiestniczka wyszła Ci chyba najlepiej, jest postacią dopowiedzianą, konsekwentną i wyrazistą. Ferej niestety jest tłem. Pojawia się, cośtam mówi, ale jest raczej mdły.   Pomimo tych drobiazgów, bo to naprawdę są drobiazgi, Twoje postaci żyją. Rozumiem, że opis wyglądu Hala był niezbędny na początku, bo musimy wiedzieć, że to młody, atrakcyjny mężczyzna (a może jakby sam początek był z perspektywy Nuty? Dałoby to miłą klamrę, jej spojrzenie na niego na początku i na końcu, hm… /koniec dygresji), to istotny element jego charakterystyki. Jego emocje później pokazujesz w sposób bardzo intymny, mocny, nie boisz się skrajności. Najbardziej podobała mi się końcówka rozmowy Hala z namiestniczą – całe to narastające napięcie i wewnętrzne rozdarcie Hala. Czytając ją byłam jakby w środku wydarzeń, czułam to, co Hal. Magia, po prostu magia. :)   Świat przedstawiony niestety podoba mi się mniej. Bohar to dość oczywista wariacja na temat Jezusa. Nie wiem, może zostałam "skażona" naszymi rozmowami tuż przed napisaniem przez Ciebie tego opowiadania, może jakbym nie wiedziała, nie raziłoby mnie to aż tak, nie mniej jednak sądzę, że byłby to o wiele lepszy tekst historyczny, niż fantastyczny, albo musiałabyś mocno się przyłożyć do ideologii wyznawców Bohara, bo w tej chwili widać, że to jest jakby z boku.     Co jeszcze? Język i narracja. Zdarza Ci się używać określeń ogólnych, kiedy mogłabyś pokusić się o bardziej szczegółowe. Na przykład "Namiestniczka gotowa była przysiąc, że w jego oczach zapaliły się wesołe ogniki". Wesoły to może być – rozbawiony, radosny, pogodny, ale także ironiczny lub drwiący. Im bardziej konkretnie, tym lepiej.   Poza tym wciąż gubisz punkt widzenia. Nie używasz narratora wszechwiedzącego, więc nie możesz równocześnie znać opinii i uczuć dwóch postaci. Co najwyżej postać z punktu widzenia której opisujesz scenę może się domyślać, co sądzi ta druga postać. I może też być w błędzie. Pojawiło się to może w trzech miejscach, ale teraz jestem w stanie odnaleźć tylko jedno: Punkt widzenia namiestniczki i zdanie odnoszące się do Hala: "Uspokoił się jednak szybko, wiedział, że nie było sensu protestować". Może raczej – "widać wiedział", "musiał wiedzieć", albo "przecież wiedział". Coś zaznaczającego, że to zdaniem namiestniczki – wiedział.   Drobiazg, szczegół. Ale to dobrze, że u Ciebie można czepiać się szczegółów. ;) To znaczy, że już naprawdę niewiele brakuje do perfekcji.   Pomysł mi się podoba. Ja lubię takie opowiadania rozkładające na czynniki pierwsze motywacje postaci, obnażające ich skrywane lęki i narażające ich na cierpienie, zwłaszcza emocjonalne. Myślę, że dałabyś radę potorturować Hala jeszcze trochę, ale ponieważ jest to kwestia wyboru, bo doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, to ja jednak poproszę coś więcej na temat kapitana Asgera. :) On jest chyba bardziej nieszczęśliwy. ;p

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

*powinnam napisać "zdarza Ci się gubić punk widzenia", bo trzy razy na takie opowiadanie to przecież naprawdę odrobinka. ;)

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

T.leno – dziękuję, dziękuję, dziękuję. Za przeczytanie, obszerny komentarz i przede wszystkim za zgodzenie się, że taki koniec tego tekstu może być. Pobronię się trochę, ale tylko trochę, bo z wieloma Twoimi uwagami się zgadzam. Zgadzam się, że kreacja świata mogłaby być lepsza, sama religia też została pokazana pobieżnie. Czy punktem wyjścia miało być chrześcijaństwo? No, Ty wiesz, co mnie zainspirowało:). No i w końcu to cywilizacja, w której się wychowałam, i jeżeli toczę mentalne potyczki z jakąś wiarą, to właśnie z chrześcijaństwem. Postaram się nie zgodzić z tym, że Hal jest postacią niekonsekwentną. On taki miał być. Przyzwoity – starał się robić to, co uważał za słuszne, w zgodzie ze sobą. Ale jednocześnie chciałam, żeby miał ludzkie słabości, dlatego jest nieco próżny, nieco hedonistyczny, wciąż jeszcze pewny siebie. W tym samym czasie jednak boi się, jest pod presją.  Jeszcze co do końcówki – być może – zważywszy na pozostałe komentarze – jednak mi to nie wyszło. Ale dla tego, co chciałam w tym tekście opisać, fakt, czy Halowi uda się czy nie uda uciec – po prostu nie ma znaczenia. Z tym narratorem wszechwiedzącym i jakimś tam innym – no to jest po prostu dla mnie nie do ogarnięcia:). Jeżeli chodzi o Asgera – tak sobie myślę, że mają oni sporo cech wspólnych. Asger byłby jak Hal, gdybym nie przepuściła go przez maszynkę mojej okrutnej wyobraźni ;). Jeszcze raz Ci dziękuję. Zaczęłam się bać, że Cię śmiertelnie znudziłam, dlatego się nie odzywasz:).

A, zapowiadanego epilogu nie będzie. Za dużo bym sobie nim zamknęła, a może jednak kiedyś się trochę nad tym światem pozastanawiam.

Zgadzam się co do Hala. Nie nazwałabym tej postaci "niekonsekwentną" (i nie nazwałam :). Zwróciłam tylko uwagę na drobne potknięcie na początku. A początek przecież ważny jest. Chodzi mi o to, że tam albo zabrakło dwóch zdań, albo można było nieco inaczej rozłożyć akcenty, albo coś – nie wiem co – żeby przejście między mroczną nieufnością przedświtu w samozachwyt przystojnego szlachcica było bardziej płynne, naturalne. I gdyby ten fragment znalazł się w środku opowiadania, kiedy Hal jest już ukształtowaną postacią, zbyłabym go machnięciem ręki. Ale to jest początek, moment kiedy ja – czytelnik – tworzę sobie obraz tej postaci w głowie i, mimo że rozumiem dwoistość (a nawet troistość i czworzystość, i nieskończonostość) natury ludzkiej i podoba mi się to – tutaj widzę drobne rozwarstwienie, które powoduje, że tracę kontakt ze sceną. Uświadamiam sobie, że czytam.   Oczywiście jest to uwaga na przyszłość i nawet nie będę próbowała Ci mówić jak uczynić postać wieloaspektową a jednocześnie spójną, bo wiem, że potrafisz (Królowa, Liwia). Po prostu – dopieszczaj. :)

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

A, dzięki. Chyba rozumiem:). Trochę się zresztą tego początku bałam, bo pamiętam, że właśnie w "Królowej" pojawiał się zarzut, że wstęp jest niewciągający. I tutaj też taki… wstępny:). A tak w ogóle to mnie jakiś jesienny spleen dopadł. Pojawiają mi się w głowie myśli, które od czasu do czasu przychodzą, i których nie znoszę. Myślę sobie więc, że trochę czasochłonne i mało pożyteczne to moje hobby, i nawet, jeśli wychodzi mi jako tako, to przecież tyyyyyyyyyyle osób robi to znacznie lepiej. No to może lepiej zająć się czymś konkretnym? Np. przetworami na zimę? ;) Chyba mam jednak nadzieję, że mi przejdzie. Aha, i to nie w związku z Twoim pierwszym komentarzem. Ten sobie czytam, kiedy chcę sobie poprawić humor i trochę się ponadymać:). Pozdrawiam.

…Droga Agnieszko, wszyscy jesteśmy amatorami i tu realizujemy nasze hobby. Robienie przetworów nie rozwienie Cię tak, jak literatura, nawet amatorska. Nabierzesz literackiej ogłady, rozwiniesz i wzbogacisz język, rozwiniesz się intelektualnie i emocjonalnie. To są niewymierne, ale istotne zyski. Przetwory też rób, ja uwielbiam dżem z czarnych porzeczek. Pozdrawiam uśmiechnięty.

Dzięki, Ryszardzie. Gdzieś wyczytałam, że najlepiej się wyżalić, no to sobie ponarzekałam. Ale już nie będę! :).

:-) Co to za jęki, że innym i tak dalej? Co ma znaczyć, że mało pożyteczne hobby? Samo w sobie każde hobby (poza tymi na lewo od zera skali) jest pożyteczne. A gdy o przetwory chodzi, zamawiam konfiturę wiśniową. Mniam…   :-)

A takie tam jęki. Już nie jęczę. Co prawda, wielu pisze znacznie lepiej, ale jednak są i tacy, którym wychodzi to gorzej :P. No, zawsze to coś :). I, przykro mi, ale na przetwory to będziecie musieli poczekać. Jakiś rok. Albo dwa. No, może pięć. Ale nie więcej niż piętnaście. Chyba.

Dobry tekst, fajnie i ciekawie prowadzisz czytelnika przez swój wymyślony świat. Co prawda zabrakło mi mocnego finału, aczkolwiek wiem że jest to otwarte zakończenie, to jednak chyba trudne zadanie do wykonania. Podobało mi się, i wrócę do dalszych losów.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

A, się uparli z tymi dalszymi losami :). Dzięki, Mkmorgotcie, boję się Ciebie straszliwie, tym bardziej mi miło, że poszło bez bólu :).

Uparli się. Może powiesz, że bez racji?

Będę się upierać, że dla tego tekstu, a przynajmniej tego, co chciałam w nim opisać, sam fakt, czy bohaterowi udało się, czy też nie, uciec, jest nieistotny. Ale sama przyzwyczaiłam się do tych postaci, nawet z moim samokrytycyzmem muszę przyznać, że Mirada mi wyszła, a Hal jest po prostu fajny;). Zobaczę, tylko tym razem wolałabym – ewentualnie – napisać taki tekst, w tym świecie, z tymi bohaterami, który nawet Wy uznalibyście za zamkniętą całość.

Przyjmij po jednym z dwóch fundamentanych założeń: Hal uciekł – Hal nie uciekł, religia umocniła się – religia traci na znaczeniu,  potem przeskocz pięć, dziesięć lat – do przedstawienia, zgrubnego, w retrospekcjach – i hajda trojka. { A po otrzymaniu Nobla postawisz mi kawę.  :-)  }

Tak, już sobie konsekwencje dokładnie takich założeń próbowałam wyobrazić. Tylko mi to się znowu rozrasta, i rozrasta, i rozrasta. Ech, a tam jeszcze ten drugi świat czeka, z postaciami, do których jestem jeszcze bardziej przywiązana. I się – w wyobraźni – też rozrasta, i rozrasta, i rozrasta. A jeszcze warto by czasem coś krótszego napisać, żeby troszkę poćwiczyć… No, westchnęłam sobie teraz tylko, bo co mi innego zostało? A kawa – załatwione! ;)

Niezły tekst. Wydaje mi się, że w fabule (w działaniach protagonisty) zbyt mało się dzieje, by takie zakończenie się sprawdziło. Mi również – podobnie jak ryszardowi – nie do końca leży konstrukcja magii.  Na plus na pewno jest zarys postaci, ale – co zauważono – przydałoby się je rozwinąć oraz wykonanie, które się przyjemnie czyta.  Czyli, podsumowując, przydałoby się opowieść rozbudować, może niekoniecznie do mikropoweści, ale dołożyć 2x bieżacą objętość, co powinno wystarczyć na opowiedzenie kompletnej niezłej historii.

I po co to było?

Dzięki, Syf.ie. Cieszę się, że znalazłeś czas. Mam się nad czym zastanawiać:). Co do magii – przyznałam już, że sam pomysł nie zawierał tego elementu. Potem pomyślałam, że będziecie kręcić nosami, że nie ma elementu fantastycznego. Więc dodałam, najsensowniej jak potrafiłam;). I – mnie się wydawało, że właśnie, gdyby w tym tekście było więcej akcji, to takie zakończenie by się NIE sprawdziło. Bardziej zależało mi na opisie jakiejś "sytuacji psychologicznej" niż na stworzeniu opowiadania przygodowego. Sądząc po komentarzach – nie do końca okazało się to czytelne. Mea culpa. Dołożyć 2x objętość? Ale chodzi Ci o to, żeby dopisać zakończenie? Czy rozbudować treść, która już jest?  Szczerze mówiąc, obawiałam się już tej objętości. Bałam się, że niewiele osób przeczyta.  Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za opinię.

Skoro masz z 80 komentarzy pod tekstem, to o czytelników raczej nie musisz się martwić.  Co do kontynuacji – myślę, że to potraktować jako wstęp, w związku z czym dopisać nieco większe rozwinięcie i nieco mniejsze zakończenie. Albo w formie zwartego tekstu, albo dwóch osobnych opowiadań w jakiś sposób treściowo połączonych, ale wewnętrznie kompletnych. Wolna wola ; )

I po co to było?

Oj tam, wydziwiasz, Ocho. Dobrze piszesz, udzielasz się merytorycznie w komentarzach, dużo gadasz, mało się kłócisz a jeśli już to czasem z nawet z sensem – innymi słowy wyrobiłaś sobie pewną markę (jak np. Unfall) i gdybyś zamieściła tu tekst na 200 tyś znaków to znaleźliby sie czytelnicy. Nie marudź tylko posłuchaj głosu ludu i dopisz część drugą kończącą opowieść nie tylko kropką. Pozdrawiam. :)

Sorry, taki mamy klimat.

Jeszcze mi przyszedł do głowy ciekawy eksperyment. Skoro masz troje bohaterów i jeden już dostał swoją turę, to może warto by spróbować napisać jedną część z perspektywy namiestniczki, a drugą – z dziwki ; )

I po co to było?

syf. genialnie podpowiada. Ocho, Ty się nie wykręcaj, Ty pisz, fanklub już masz.

A wydziwiam, wydziwiam, a co? Mój tekst, to sobie nawydziwiam:). A tak serio, to "obawiałam się" tej objętości napisałam w czasie przeszłym. To, że tekst zdecydowało się a)przeczytać b)nie utknąć w trakcie c)skomentować – sporo jednak osób, wprawia mnie w stan nieustannego zachwytu;).

Podobało się. Musisz jednak wiedzieć, że gdybyś tak zakończyła tę historię, to byłbym zły. To, co mnie nie do końca przekonało, to:

– dłużyzny – przez pewien czas nic się niemal nie działo

– syczenie – co chwilę ktoś tam syknął, albo Varad, albo ta jego namiestniczka. Czułem się jak na pustyni pełnej grzechotników :-)

– zakończenie – no po prostu szlag mnie trafił, jak bohater raz za razem dawał się zrobić jak dziecko. Cały czas czekałem, aż zbierze się i wp*** tej suce i jej zakapiorom :-) A on dał się raz za razem skopać i jeszcze na koniec ma czekać 10 dni, aż łaskawa pani ponownie dostanie go w swoje łapy. Przyznaj się, że przemawia przez nią twoja podświadomość i po prostu lubisz mieć władzę nad mężczyznami :-)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Bardzo się cieszę, że przeczytałeś i skomentowałeś. :)

No to pewnie będziesz zły, bo nie zamierzam (o ile nie dostąpię jakiejś nagłej iluminacji) wracać do tego tekstu. To jest jeden z tych przypadków, kiedy czytelnicy uważają, że to nie skończona całość, a autorka się upiera, że tak i owszem i kropka! To, co chciałam opowiedzieć, opowiedziałam. :)

Te dłużyzny i "nic się nie dzieje" powoli stają się chyba cechą charakterystyczną mojego pisania, chociaż tak – ten tekst to już chyba osiągnął szczyty. Sama już nie wiem, czy to bardziej wada, czy zaleta. Zdania czytelników są mocno podzielone. 

Syczenie i inne świsty – masz sto procent racji. Walczę z tym, niestety z różnym skutkiem. :)

A co do mojej podświadomości – tu byś się zgadał z Sethraelem. On uważa, że lubię dręczyć moich męskich bohaterów i to też stanowi jakąś projekcję mojej psychiki. ;)

No cóż, rzeczywiście, często wychodzą poharatani… :)))

 

Dziękuję i pozdrawiam.

A, i skopać dał się tylko raz, o! :)

Dłużyzny nie muszą być niczym złym. Stanisław Lem, którego ostatnio często przywoluję, potrafił przez 15 stron opisywać wygląd oceanu w "Solaris" i nie było to jakoś bardzo nużące. Jego styl przejął nawet S. Sodebergh no, ale jemu już tak bezboleśnie to nie wyszło. Wszystko można obrócić w zaletę ;)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Zapraszałaś to wreszcie wpadłam.

Widać nieco, że to twój starszy tekst. Jest w nim parę potknięć, których nie widywałam w twoich “świeżynkach”. Tutaj przykłady:

– Nie.[-] Sprzeciwił się zdecydowanie.

Ślepy,[-] albo leniwy.

Ale,[-] dobrze.

zrozumieć, że,[-] skoro upał

że mógłbym… -<brak spacji>Wierzył,

Przyznam, że po lekturze jestem nieco zła. Bardzo mi się tekst spodobał, są w nim elementy, które wychodzą ci najlepiej – namacalni, dający się lubić protagoniści i pełnokrwiści, wzbudzający złość anatgoniści. Do tego w zaledwie paru zdaniach udało ci się zawrzeć przyjaźń Varada i Osy. Jestem pod wrażeniem – naprawdę smutno mi się zrobiło, jak Osa umarł. Do fabuły też nie mam zastrzeżeń poza jednym – to nie jest opowiadanie… to raczej rozdział opowieści. I dlatego jestem zła. Bo już któryś raz wciągasz mnie w swoją historię, a zostawiasz głodną. Ja się tu przywiązuje do bohaterów i oczekuje zemsty na tych złych, a dostaję… cóż, sama nie wiem, co dostaję. Niepełny posiłek, urawną historię, bez kontynuacji, bo przecież gdybyś planowała takową, to pewnie już byś się za nią wzięła (w końcu 2 lata minęły). To, jak poprowadziłaś fabułę w tym tekście, podoba mi się nawet bardziej niż w ostatnim, który czytałam (swoją drogą jaki w końcu dałaś tytuł zamiast “Pojedynku”?). Niemniej jednak tamto opko było nieźle zamknięte. To pozostaje smutno otwarte… :(

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dzięki wielgachne, Tenszo. Przyznam, że to – oprócz cyklu z Asgerem – jest moim “moim” ulubionym opowiadaniem, więc bardzo się cieszę, jak ktoś do niego zajrzy, nawet pod presją. ;)

 

I gdy Ci je sugerowałam, to też trochę obawiałam się, że się możesz wkurzyć, nawet bardziej niż w przypadku innych moich opowiadań, które zakończone są tylko według mnie. Tu kiedyś próbowałam pisać kontynuację, bo, dziwnym trafem, zostałam dość samotna z wizją, że to kompletny tekst. Ale nie wychodziło mi zupełnie, bo po prostu co chciałam napisać, to napisałam. 

 

A tamto opowiadanie na konkurs nazwałam inaczej, ale nie napiszę jak, bo to jest taki tytuł na odwal się. Zupełnie nie miałam pomysłu po kilku dniach myślenia, a tekst chciałam już wysłać, żeby mnie przestał gnębić. I wiesz co, jak go tu za pół roku opublikuję, to dam to alternatywne zakończenie, o którym Ci pisałam. Wiem, że pewnie znowu zakończenie stanie się początkiem nowej historii (najwyraźniej to silniejsze ode mnie). Ale tam akurat wiedziałabym, co napisać w kontynuacji. Tu – no, nie wyszło. :)

 

Dzięki jeszcze raz i pozdrawiam. :)

Pisz książkę po prostu. Masz już fanów (mnie :D), szczególnie takich, którzy chcą poznać dalsze losy twoich bohaterów.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Piszę, piszę. Chociaż ostatnio zastopowałam, przez ten konkurs właśnie, a teraz mam taki fajny pomysł na opowiadanie z mojego ulubionego świata i z moimi ulubionymi bohaterami. Taki… baśniowy! :)

Dobra, spadam do czytania książki niejakiej Tenszy. :)

Bardzo fajne :)

Przynoszę radość :)

Wielkie dzięki, Anet. :)

Miś chętnie przeczytałby kontynuację.

Chciałam napisać, że nie ma kontynuacji, bo historia została opowiedziana, ale… Właściwie sprawa wygląda tak, że na tyle mi ta opowieść siedziała w głowie, że chciałam do niej wrócić, w taki czy inny sposób. Za dziesięć dni ukaże się moja nowa książka, a w niej zawarłam, ze zmianami i ze zmienionymi też bardziej lub mniej bohaterami, to co mnie w tym przypadku uwierało. Więc, Misiu, dziękując za przeczytanie i opinię – zapraszam. :)

Nowa Fantastyka