- Opowiadanie: -13- - Figury i pionki cz.2

Figury i pionki cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Figury i pionki cz.2

 

Link do poprzedniej części: http://www.fantastyka.pl/4,56842983.html

 

 

III
Niemoralne propozycje

Karczma „Pod Byczkiem” pękała w szwach. Pełno w niej było najemników, którzy pili do nieprzytomności w oczekiwaniu na należny za służbę żołd. Pomiędzy gośćmi uwijały się skąpo ubrane dziewki roznoszące jadło i wino. Część z nich dotrzymywała jedynie towarzystwa co znaczniejszym wojownikom. Przybytek ten nie był, prawdę mówiąc, typową karczmą. Goście, którym wino uderzyło do głowy lub doskwierał brak towarzystwa, mogli udać się z dziewkami na piętro i relaksować się do woli, o ile mieli czym za to relaksowanie zapłacić.

 

Przy stole ustawionym pod przeciwległą do drzwi ścianą siedział Theo, Danny oraz dwóch wytatuowanych drabów – Igo i Uruk. Mocno wstawieni wojacy przechwalali się swoimi heroicznymi czynami, których dokonywali czy to na polach bitew, czy to w burdelach. Danny słuchał opowieści. Theo puszczał słowa współbiesiadników mimo uszu, gdyż jego uwaga koncentrowała się na piersiach ciemnoskórej dziewczyny siedzącej mu na kolanach. Jego obecność nikogo nie dziwiła. Komendant często dawał do zrozumienia, że nie miesza spraw służbowych z prywatnymi. Zaś jako osoba prywatna lubił się dobrze zabawić. Egzotyczna piękność siedząca na jego kolanach miała na sobie jedynie przepaskę na biodrach, gdyż chwilę wcześniej pozwoliła, by Theo zdarł z niej pozostałe części garderoby. Postawiła jednak warunek, by dokonał tego bez użycia rąk. Theo miał trochę wprawy, sporą motywację i mocne zęby. Trwało to chwilkę, lecz w końcu, ku uciesze zebranych w karczmie mężczyzn, udało mu się odsłonić wszystkie wdzięki ciemnoskórej piękności. Igo i Uruk odeszli od stołu w poszukiwaniu dziewek, które zechciałyby rozmasować im obolałe mięśnie. Danny oparł się łokciami o stół, zerkając na dno swojego kubka.

– Dobrze się spisałeś u Stefanusa – zagadnął komendant. – Błysnąłeś intelektem. Nie obraź się, ale nie spodziewałem się tego po tobie.

– Dziękuję. Wiem, że niezdara ze mnie i kiepski strażnik. – Chłopak posmutniał. – Do niczego się nie nadaję. Mieczem władam kiepsko, siły we mnie tyle, co w dziewce. Będę lichym chłopcem do czasu, aż stanę się martwym lichym chłopcem.

– Skąd taki pesymizm? Rozum to często potężniejsza broń niż miecz. Ale trzeba umieć się nim wprawnie posłużyć, jak każdą bronią.

Danny najwyraźniej nie uwierzył w słowa komendanta. Przeniósł wzrok na tyłek przechodzącej obok z dzbanem wina kobiety. Theo zauważył to i roześmiał się.

– Wiem! Może i jesteś lichym chłopcem, ale umrzesz jako prawdziwy mężczyzna! – wykrzyknął.

Danny spojrzał na niego pytająco. Komendant roześmiał się jeszcze bardziej.

– Lea, kotku. Spełnisz moją prośbę? – Theo spojrzał na ciemnoskórą piękność, gdy ta przestała całować go po szyi. – Masz tu pięć dukatów. Zabierz chłopaka na górę i zrób mu wszystkie te cuda, z których słyniesz. Niech młody nie będzie miał siły zwlec się z łóżka.

Dziewczyna uśmiechnęła się, po czym spojrzała uwodzicielsko na Dannego. Chłopak był czerwony na twarzy i najwyraźniej wystraszony. Lea chwyciła go za rękę, po czym pociągnęła ku schodom prowadzącym na piętro.

– Idź, chłopcze! Zabaw się! Przysługa za przysługę! – wykrzyknął za młokosem, po czym dopił wino i przyciągnął do siebie następną dziewkę – biuściastą blondynkę, dla odmiany. Już zabierał się za rozsznurowanie skąpej bluzeczki dziewczyny, gdy stanęło przed nim trzech rycerzy w lekkich zbrojach i czerwonych płaszczach zarezerwowanych dla gwardii króla Olafa. Theo przyglądał im się z zaciekawieniem. Wszyscy trzej byli już mocno podpici. Stojący najbliżej niego dryblas miał twarz pociętą bliznami i pokrytą ciemnym, krótkim zarostem. Przetłuszczone i zaniedbane włosy opadające mu na twarz dodawały jeszcze uroku jego parszywej gębie.

– Podoba mi się ta dziewczyna – warknął.

– Tak? To weź ją sobie. Tyle tu kurew, że starczy dla wszystkich. A mi to bez różnicy czy to blondynka, czy brunetka, czy ruda. Poszukam innej – odparł Theo swobodnym głosem.

– Za to ty mi się nie podobasz – mruknął dryblas.

– I całe szczęście. – Theo teatralnie odetchnął. – Nie lubię macać się z mężczyznami. Poza tym nie mam w zwyczaju wypinać tyłka już na pierwszej schadzce.

Przypatrujący się uważnie scenie goście karczmy „Pod Byczkiem” ryknęli śmiechem. Nawet towarzysze szpetnego gwardzisty z trudem powstrzymali wesołość.

– Wsadzę ci w dupę stołek, na którym siedzisz. – Gwardzista nie dawał za wygraną. Był wściekły.

– Jeśli to propozycja igraszek, to powtarzam: nie jestem zainteresowany. – Komendant siedział nadal spokojnie, jednak jego dłoń zsunęła się za plecy i chwyciła przypięty do pasa na plecach sztylet. – Poza tym jutro czeka mnie dużo jazdy konnej, a z obolałą dupą w siodle nie wysiedzę.

Widownia ponownie zarechotała, jednak tłum rozstąpił się, tworząc wokół Theo i gwardzisty spory krąg. Wszyscy czuli, że na wymianie uprzejmości się nie zakończy. Dryblas wbił wzrok w Theo. Widział, jak tamten sięgał po sztylet. Sam też powoli sięgnął po miecz, lecz na razie go nie wyciągnął.

– Wesołek z ciebie – wycedził przez zęby. – Ciekawe, czy mieczem władasz tak wprawnie jak językiem.

– Wina tu pod dostatkiem, chętnych dziewek pełno, muzyka gra, a ty chcesz psuć ten piękny wieczór? – spytał Theo. – Jeśli skoczymy sobie do oczu, to jeden z nas już nigdy sobie nie pofigluje z dziewuszkami, tylko wybierze się na to nudne zadupie zwane krainą bogów.

– To już twój problem, bo ja nigdzie się nie wybieram… – Gwardzista chciał jeszcze coś dodać, lecz przerwał, widząc wchodzącego do karczmy rycerza.

Przybysz także należał do gwardii króla Olafa, jednak korona widniejąca na napierśniku oznaczała, że był on dowódcą oraz obrońcą króla, jak nazywano najbardziej zaufanych ludzi pełniących funkcje osobistej ochrony koronowanej głowy. Co ciekawe, był to nie człowiek, lecz drakkari – dwumetrowy, zielonoskóry humanoid będący dalekim krewnym jaszczurek. Rasa ta wiele dziesięcioleci walczyła z ludźmi. Broniła zaciekle swych ziem, aż w końcu doszło do rozłamu. Większość drakkari zasymilowała się ze społecznościami, które rozpleniły się na ich ziemiach. Stali się cenionymi zielarzami, rolnikami, a przede wszystkim wojownikami. Ci, którzy nie potrafili pogodzić się z upadkiem rasy, schronili się na trudno dostępnych terenach – bagnach i w górach. Tam żyli tak jak ich przodkowie, a przy każdej okazji najeżdżali osady ludzkie. Nie chodziło tylko o sam akt zemsty. W górach i na bagnach nie łatwo było przetrwać nawet drakkari. Najazdy pozwalały uzupełnić zapasy żywności i zdobyć wiele innych przydatnych dóbr, bez których dzikie plemiona nie poradziłyby sobie.

– Gustawie, czas wracać do obozu. – Jaszczur zwrócił się do oszpeconego bliznami dryblasa. – Wypiłeś sporo. Jeśli nie wypoczniesz, narobisz sobie wstydu na turnieju. – Dowódca chwycił podpitego rycerza za ramię. Ten wyszarpnął się i przybliżył twarz do twarzy Theo.

– Bardzo mnie ciekawi, czy walczysz tak sprawnie, jak gadasz – wysyczał gniewnie, po czym odwrócił się do drakkari. – Jeszcze raz mnie dotkniesz, zapluta jaszczurko, a urwę ci ogon i wsadzę w ten wężowy pysk. Powinniście pozdychać zamiast zatruwać ludziom powietrze! Już niedługo zrobimy z wami porządek! – Splunął wprost na stopę przełożonego, po czym wyszedł. Pozostali gwardziści, z dowódcą włącznie, poszli za nim.

 

Publika zgromadzona w karczmie zaczęła mamrotać pod nosem, żałując najwyraźniej, że nie doszło do krwawej potyczki czy choćby kulturalnego mordobicia. Goście wrócili jednak do swoich zajęć, czyli jedzenia, picia i obmacywania piszczących służek. Po paru minutach nikt chyba nie pamiętał już o incydencie. Z resztą spory, porachunki, a nawet morderstwa nie były niczym niezwykłym w przybytkach takich, jak karczma „Pod Byczkiem”.

Theo, chociaż jego rolą było stać na straży porządku w mieście, nigdy specjalnie nie przeszkadzał karczmarzowi w prowadzeniu interesu. Nie chodziło nawet o sumy, jakie karczmarz regularnie wpłacał do sakwy komendanta. Po prostu lepiej było mieć wszystkich zbirów co wieczór w jednym miejscu. Theo wolał, by obijali sobie nawzajem mordy zamiast szukać rozrywki na ulicach. Mężczyzna skinął na przechodzącą służkę i już po chwili nalewał sobie kolejny kubek wina z postawionego na stole dzbana. Obiecał sobie, że to już na pewno ostatni. Dzban znaczy się. Na turnieju będzie zbyt dużo do roboty i zbyt wiele ważnych osób, by potykać się o własne nogi i rzygać po kątach. Trzeba było wypocząć.

 

Komendant usiłował właśnie zmusić ostatnie krople wina, by spłynęły po ściankach dzbana wprost do jego ust, gdy na schodach wiodących na piętro pojawił się Danny. Chłopak zszedł powoli, stanął przed komendantem. Na stole położył pieniądze. Te, które Theo dał mu na opłacenie dziwki.

– Nie chciała wziąć – powiedział zmieszany.

– No nie mów mi, że byłeś tak kiepski – roześmiał się mocno już wstawiony Theo. – Powiedz jeszcze, że przegadałeś z nią cały ten czas a na koniec poprosiła, byście zostali przyjaciółmi.

Danny zarumienił się i powoli ruszył do wyjścia. Theo ponownie wybuchł śmiechem, jednak zamilkł, gdy tylko spojrzał na schody. Stała tam ciemnoskóra piękność, którą posłał z chłopakiem na górę. Nie wyglądała stanowczo na taką, co to przegadała ostatnią godzinę. Przypominała raczej ofiarę huraganu, która w porę nie znalazła schronienia i pozostała w szczerym polu wydana na pastwę wichrów. Komendant całkiem osłupiał, gdy zobaczył inne dziewczyny, które wyszły z pokoi, wychylały się przez balustradę przy schodach i odprowadzały Dannego wzrokiem. Czegoś takiego jeszcze nie widział, a w burdelach był częstym bywalcem.

– No popatrzcie go. Wrodzony talent, nieoszlifowany diament – wycedził, spoglądając na wychodzącego z karczmy chłopaka, po czym chwycił prawie pusty dzban wina. – Ech, ta dzisiejsza młodzież…

 

 

 

 

IV
Precz z plugastwem

Dzień był upalny, a niebo nieskazitelnie czyste. Od rana handlarze rozstawiali wzdłuż murów miasta stragany z wszelkimi dobrami. Chłopi przywozili na sprzedaż owoce, warzywa, różne mięsa, a nawet zwierzęta. Te ostatnie budziły ciekawość wśród kręcących się pod nogami wszędobylskich dzieci. Bogaci mieszkańcy grodu również spacerowali pomiędzy straganami, choć o tej porze większość z nich zwykła przekręcać się dopiero na drugi bok lub brać w obroty służącą, nim sen ponownie sklei oczy.

 

Tym razem miasto ożyło wcześniej niż zwykle. Nie co dzień odbywał się turniej poprzedzający ślub córki króla. I nikt specjalnie nie zawracał sobie głowy faktem, że następnego dnia Szkieletowy Gród oficjalnie skapituluje, król odda hołd nieprzyjaciołom, jego córka stanie się w równym stopniu królową Czterech Księstw, co zakładniczką. Nikomu też nie przeszkadzało to, że turniej był w dużej mierze zaimprowizowany, zamiast rycerzy w lśniących zbrojach, brali w nim udział wojownicy jeszcze niedawno zabijający się nawzajem na polach bitew. I może właśnie zaschniętą krew mieszkańca Szkieletowego Grodu lub przyległych ziem próbował zmyć z pancerza niejeden podwładny króla Olafa, szykując się do popołudniowych pojedynków. Może to wnętrzności jakiejś niewinnej kobiety lub dziecka zabrudziły herb wymalowany na tarczy. Nikt o tym nie myślał. Południowcy cieszyli się, że nadszedł koniec wojny. Miasto uniknie rzezi czy też głodu wywołanego oblężeniem. Zmianami w kręgach władzy mieszkańcy nie przejmowali się wcale. Wojacy Olafa myśleli z kolei o turnieju, uczcie, piciu, dziewkach, a w dalszej perspektywie o powrocie do swych domów, rodzin.

Do południa teren u podnóża miasta przypominał bardziej olbrzymie targowisko niż pole turniejowe. Wydzielone na potrzeby pojedynków pieszych pole, ogrodzone improwizowanym drewnianym płotem i przyozdobione pawężami przyniesionymi ze zbrojowni, zajmowali na razie mniej znaczni wojownicy prezentujący swoje umiejętności przed mieszczankami i córkami chłopów. Przygotowano również tor do pojedynków konnych, wzdłuż którego zbudowano nawet niewielką trybunę.

Obie strony respektowały zawieszenie broni i nie dochodziło do poważniejszych incydentów. Wojska króla Olafa były zdyscyplinowane, a patrole gwardzistów tylko tę dyscyplinę wzmagały. Najemnicy Varricka siedzieli grzecznie na tyłkach, gdyż nie dostali jeszcze zapłaty. Poza tym nie zależało im na starciu czy to z wojskami Czterech Księstw, czy Szkieletowego Grodu. Theo przechadzał się pomiędzy straganami i dziwił się, że nie czuć atmosfery klęski czy trwogi. Zupełnie jakby wojny w ogóle nie było. W pobliżu pól turniejowych dostrzegł ludzi Yorga nadzorujących ostatnie przygotowania. Przez moment mignęła mu przed oczami sylwetka samego namiestnika.

W południe rozpoczął się turniej strzelecki. Najpierw swój kunszt prezentowali najlepsi kusznicy obu armii oraz kilku zamożnych mieszczan, później ich miejsce zajęli łucznicy. Widownię stanowili głównie mieszkańcy grodu i chłopi. Szlachta czekała na rozpoczęcie widowiskowych pojedynków konnych i pieszych. Budziły one olbrzymie zainteresowanie bogaczy, którzy znajdowali dodatkową rozrywkę w obstawianiu wyników kolejnych starć.

Danny bardzo chciał przyjrzeć się zmaganiom strzelców, jednak komendant wyznaczył go do pilnowania porządku pomiędzy namiotami żołnierzy biorących udział w zawodach. Niepocieszony strażnik przechadzał się więc z jednego końca obozowiska na drugi, podziwiając przygotowujących się zawodników oraz piękne damy w wytwornych sukniach. Oczywiście pochodziły one wyłącznie z Szkieletowego Grodu. Kobiet, które przybyły wraz z armią Olafa, nie sposób było tak nazwać. Jednak i one pojawiły się na turnieju, by oferować swe wysokiej klasy usługi w promocyjnych cenach. Wszak takiej okazji na zarobek nie można było przepuścić.

Chłopak zamyślił się nieco i nawet nie zauważył, gdy doszedł do najodleglejszego krańca obozu. Chciał już zawrócić, gdy usłyszał rozmowę kilku mężczyzn. Jeden głos wydawał mu się szczególnie znajomy. Strażnik przekradł się cicho pomiędzy namiotami. Po chwili dotarł do tego, w którym toczyła się rozmowa. Przez małe rozdarcie zobaczył dowódcę gwardii króla Olafa, dowódcę oraz zastępcę gwardii króla Varricka, mężczyznę w bogato zdobionym ubraniu, z twarzą przysłoniętą lekkim szalem oraz… Stefanusa.

– Rozumiem, że wszystko jest gotowe? – spytał zamaskowany mężczyzna.

– Tak, panie – odparł Stefanus nieco ochryple. – Specyfik jest niezawodny. Działa też z wystarczającym opóźnieniem. Tej nocy zatrujemy wino w beczkach tak, jak było ustalone. Jaszczury i mrówy popadają jak muchy.

– Zaufani ludzie będą pilnowali składu win razem z waszymi gwardzistami – wtrącił dowódca z insygniami Czterech Księstw.

– A co z tymi dowódcami, którym nie można ufać? – Mężczyzna w szalu obrócił się ku niemu, jednak nadal nie można było go rozpoznać.

– Gdy wszystko się rozpocznie, zostaną usunięci w pierwszej kolejności. Zadbałem o to, by zgromadzić ich w jednym miejscu. Poderżniemy im gardła i nikt w obozie tego nie zauważy. Potem zajmiemy się resztą. Ludzie nas poprą. Wielu straciło bliskich w walkach z gorothami albo w najazdach drakkari. Olafowi tylko się zdaje, że zdołał załagodzić stare waśnie.

– Doskonale – odrzekł mężczyzna w szalu. – Rozumiem, że goniec do Złotej Doliny został posłany?

– Oczywiście – odpowiedział dowódca gwardii Varricka. – Wojsko już jest w drodze.

– Doskonale. Tak więc pojutrze promienie słońca padną na nowe, wolne od plugastwa i zjednoczone pod jednym sztandarem królestwo ludzi. Dzięki wam, panowie, mój sen się spełni.

Danny starał się wychwycić każde słowo. Próbował też przypomnieć sobie, skąd zna głos zamaskowanego mężczyzny. Był pewien, że już go słyszał. Nie potrafił jednak przyporządkować barwy głosu i stylu wypowiedzi do konkretnej osoby. Nagle czyjaś dłoń zasłoniła mu usta, odginając jednocześnie głowę nieco do tyłu. Poczuł ostrze noża przesuwające się po gardle. Zobaczył twarz mężczyzny pooraną licznymi bliznami. Wzrok zaczął mu mętnieć. Czuł ciepło krwi spływającej po piersi. Nie był w stanie krzyczeć, choć napastnik zwolnił uchwyt.

– A mamusia nie mówiła, że nieładnie podsłuchiwać? – zapytał spokojnie mężczyzna, wycierając nóż o skraj płaszcza. Ale Danny już nie odpowiedział. Osunął się na ziemię.

Koniec

Komentarze

Znowu parę błędów, mimo to opowiadanie prima sort. Czekam na kontynuację.

Infundybuła chronosynklastyczna

Przeczytałam. Trochę za krótki ten fragment, za mało się dzieje, mimo wszystkie, pokazuj, jeśli możesz, odrobinę dłuższe ; )   Niełatwo łącznie, w drugim akapicie trochę za dużo "siedzenia", poza tym siedzieli Theo, Danny i ktośtam, a nie siedział, raczej. The wybuchnął, a nie wybuchł śmiechem, bowiem "wybuchł" to forma zarezerwowana wyłącznie dla przedmiotów nieożywionych. Dlaczego Księstwa mają króla a nie księcia? ; P   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Coś się działo, ale strasznie króciutko. W trzeciej części akcji niewiele, w czwartej, poza zaciekawiającą końcówką, także mało. Pędzę więc do ostatniego fragmentu, z nadzieją na większa satysfakcję.

 

„Egzotyczna piękność siedząca na jego kolanach…” –– Pamiętam, że dziewczyna siedzi na kolanach Theo, bo powiedziałeś o tym dwa zdania wcześniej. Zbędne powtórzenie znanej informacji.

 

„Przeniósł wzrok na tyłek przechodzącej obok z dzbanem wina kobiety”. –– Wolałabym: Przeniósł wzrok na tyłek kobiety, przechodzącej obok z dzbanem wina.

 

„W górach i na bagnach nie łatwo było przetrwać…” –– W górach i na bagnach niełatwo było przetrwać

 

Z resztą spory, porachunki, a nawet morderstwa…” –– Zresztą spory, porachunki, a nawet morderstwa

 

„Nie chodziło nawet o sumy, jakie karczmarz…” –– Nie chodziło nawet o sumy, które karczmarz

 

„…brali w nim udział wojownicy jeszcze niedawno zabijający się nawzajem na polach bitew”. –– Czy zabijali się nawzajem na tyle nieskutecznie, że teraz, niedorżnięci, mogli stawać w szranki, by dokończyć dzieła? ;-)

 

„Oczywiście pochodziły one wyłącznie z Szkieletowego Grodu”. –– Oczywiście pochodziły one wyłącznie ze Szkieletowego Grodu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka