- Opowiadanie: majatmajaja - Głód [PRZE-TWORZENIE 2013]

Głód [PRZE-TWORZENIE 2013]

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Głód [PRZE-TWORZENIE 2013]

 

 

I

 

Ofi­cer usły­szał sy­gnał, gdy sprzą­tał nie­wiel­ką prze­strzeń. Wes­tchnął, odło­żył mio­tłę i na­ci­snął waj­chę. Drzwi otwo­rzy­ły się nie­śpiesz­nie.

– Pani Y. – Po­znał dziew­czy­nę sto­ją­cą w dłu­gim ko­ry­ta­rzu.

– Ofi­ce­rze. Mam wszyst­ko. Można?

Przy­tak­nął i od­su­nął się z przej­ścia.

Gdy po­ło­ży­ła plik na biur­ku, po po­ko­ju roz­szedł się lekki i przy­jem­ny za­pach per­fum. Tak jakby śmierć przy­stro­iła się w ko­ra­le, po­my­ślał; no tak jakby.

Przez mo­ment mil­cze­li, wpa­tru­jąc się w sie­bie tępo.

W końcu za­py­ta­ła z wy­rzu­tem:

– Nie spoj­rzy ofi­cer?

Mruk­nął i tylko z uprzej­mo­ści się­gnął po zdję­cia, oglą­da­jąc pierw­sze bez cie­nia en­tu­zja­zmu. Nie lubił tego robić, zwłasz­cza będąc w jej to­wa­rzy­stwie. Jak za­wsze – prze­glą­dał nowe kart­ki, wy­twa­rza­ją­ce nie­przy­jem­ny dźwięk – sze­lest za­su­szo­nych liści albo roz­po­ła­wia­nych koń­czyn mumii.

– Obłęd – mruk­nął. Nagle znie­ru­cho­miał. Jego uwagę przy­ku­ła para obej­mu­ją­cych się Tacz­ko­no­gów. – Kto to? – za­py­tał.

Ob­ser­wo­wa­ła twarz męż­czy­zny w ja­kimś wiel­kim, nie­wy­tłu­ma­czal­nym sku­pie­niu, jakby bała się, co powie.

– W i T.

– Co im się stało?

Mil­cza­ła przez chwi­lę. Wes­tchnę­ła w końcu, go­to­wa do wyj­ścia.

– Wszyst­ko jest na­pi­sa­ne. Ci są aku­rat słabi.

– Ile mają?

– Z pięć, sześć wol­tów.

– Co? Czemu tak mało? Nie zna­la­zła pani wię­cej?

– Tyle się tylko udało. – Za­mil­kła, by po chwi­li dodać:

– Spo­tka­łam jed­ne­go z tam­tych.

– La­tar­ni­ka?

– No.

Nie pa­trzy­ła na męż­czy­znę, ale czuła za­nie­po­ko­jo­ny wzrok, jakim ob­da­rzał ją znad okrą­głych oku­la­rów, które za­kła­dał do czy­ta­nia ksią­żek po­dróż­ni­czych lub pa­ra­me­trów przy­nie­sio­nych przez Y.

– I pew­nie dużo za­brał?

– Sporo. Osiem­na­ście.

– Aż tyle? – Ści­snął moc­niej plik kar­tek. – Ro­zu­miem, że oni się z nami w ogóle nie liczą. Nie mogła pani coś z tym zro­bić?

– Ofi­ce­rze. Sta­ra­łam się. Oni nie dzia­ła­ją jak nor­mal­ni lu­dzie. Nawet nie uległ, gdy za­pro­po­no­wa­łam współ­pra­cę. Zero re­ak­cji. Pa­trzył się na mnie i od­szedł.

 

*

 

Za­tło­czo­ne mia­sto wrza­ło od ilo­ści in­for­ma­cji, jakie na­pły­wa­ły z sza­no­wa­nej prasy. Bez prze­rwy sły­chać było głosy ga­ze­cia­rzy. Ja­kieś iry­tu­ją­ce, nie­kom­plet­ne strzę­py zda­rzeń, o któ­rych czło­wiek nie dowie się do końca – tro­chę przez wła­sne znu­dze­nie, a tro­chę przez zło­śli­wość wy­ra­cho­wa­nych ma­ło­la­tów. Wszę­dzie było parno i ha­ła­śli­wie.

Jed­nak w końcu wy­bra­li nie­wiel­ką re­stau­ra­cję z przy­jem­nie wy­glą­da­ją­cym Ro­try­ga­ny­nem, który na­bi­jał ośmior­nicz­kę na ogrom­ny, błysz­czą­cy wi­de­lec. Prze­ma­wiał enig­ma­tycz­nym gło­sem: „Ja już jem, a ty?”

We­szli do środ­ka i usie­dli na bycz­ko­wych krze­słach. Otwo­rzy­li karty i bez słowa za­po­zna­li się z pro­po­zy­cja­mi, włą­cza­jąc w to naj­róż­niej­sze, eg­zo­tycz­ne do­dat­ki. S robił wszyst­ko, żeby nie prze­ła­mać ciszy. Bał się tego, o czym będą roz­ma­wiać.

– Wy­bra­li już coś pań­stwo? – Ru­bi­no­wo­oka Gu­ar­dian­ka prze­mó­wi­ła do nich, skry­tych za re­stau­ra­cyj­ny­mi książ­ka­mi, pusz­cza­jąc przy tym mały dymek z dia­lo­giem. Znana czcion­ka – Times New Po­land.

– Nie, jesz­cze nie – od­po­wie­dział, gdy to­wa­rzysz­ka wy­chy­li­ła się i wtrą­ci­ła we­so­ło:

– Ja tak. Po­pro­szę ko­pyt­ka z sosem mię­snym. I wezmę jesz­cze… kie­li­szek Ka­sno­vi­ty.

Kel­ner­ka przy­tak­nę­ła, prze­krę­ci­ła ko­ło­wro­tek i do­py­ta­ła o rocz­nik trun­ku.

– Ty­siąc sto pierw­szy – od­po­wie­dzia­ła.

– A pan? – Spoj­rza­ły na spię­te­go S.

 

Gdy skoń­czy­li „udzie­lać wy­wia­du” na temat tego, co będą dzi­siaj jedli, za­czę­li nie­zręcz­ną roz­mo­wę. Znali się od dawna. Od dawna też ja­da­li razem. Za­wsze w sto­łów­ce po­cią­gu, jed­nak da­le­ko od sie­bie, prze­dzie­le­ni rzę­dem ob­cych lub zna­jo­mych rąk, które kur­czo­wo obej­mo­wa­ły zło­co­ne sztuć­ce.

Two­rzy­ły mur nie do prze­bi­cia.

Y od­wa­ży­ła się w końcu:

– I jak, ofi­ce­rze, sma­ku­je?

Pod­niósł wzrok. Roz­we­se­lił się. Przy­wykł, że tak do się niego zwra­ca. Na­brał od­wa­gi, od­zy­sku­jąc całą pew­ność sie­bie.

– Bar­dzo smacz­ne.

– Moje też. Strasz­nie dobra knaj­pa, nie są­dzi­łam.

Przy­tak­nął uprzej­mie.

– Bę­dzie­my mu­sie­li tu czę­ściej przy­jeż­dżać, co? – ro­ze­śmia­ła się. Zo­ba­czył, jak na pulch­nej buźce two­rzą się pięk­ne do­łecz­ki, a oczy zdają się błysz­czeć razem z nią. Wi­dział to co­dzien­nie. Na ko­ry­ta­rzu, na scho­dach, przy piecu. Ob­ser­wo­wał ukrad­kiem i uda­wał zo­bo­jęt­nie­nie. Jed­nak dzi­siaj pierw­szy raz miał po­czu­cie to­tal­nej swo­bo­dy. Mógł na­pa­wać się tym spo­tka­niem przez cały czas. Pa­trzeć bez ja­kich­kol­wiek skru­pu­łów, a nawet po­czuć jej dotyk.

– Ład­nie się pani uśmie­cha – po­wie­dział, roz­kra­wa­jąc dla nie­po­zna­ki wiel­kie­go ziem­nia­ka.

– Dzię­ku­ję, ale jaka pani? Je­ste­śmy na ty. Y.

– S. – Na­pi­li się po łyku.

– Czyli mogę mówić ci bez tego ofi­ce­ra?

Mil­czał przez mo­ment, ale wie­dział, że kie­dyś mu­sia­ła na­dejść ta chwi­la.

– Oczy­wi­ście.

– No to S, po­wiedz mi, jak tam idzie trans­ak­cja z panem Z?

– Po­wo­li. – Od­sta­wił płyn. – Skraw­ki dusz to trud­ny towar. No wiesz, nie jest tak łatwo.

– Prze­cież wiem – wtrą­ci­ła. – Ale mia­łeś się tym zająć. Masz coraz mniej czasu.

– Ech, wiem. Jak przy­nio­słaś mi ten spis ludzi, na po­waż­nie za­sta­na­wia­łem się, czy po­wi­nie­nem tak dalej, no, to robić.

– Więc o to cho­dzi?

– No bo cho­le­ra, to było tylko dziec­ko.

Spoj­rza­ła na S ze zdzi­wie­niem. Nie wie­dzia­ła, że u Her­mu­sów wy­stę­po­wa­nie uczuć jest pra­wie tak sil­nie, jak w ludz­kiej po­pu­la­cji.

– I tak by umar­ło, jejku, co za róż­ni­ca! – prych­nę­ła, za­ta­pia­jąc zęby w pulch­nych ko­pyt­kach.

– No tak, ale mogło jesz­cze coś zro­bić.

Obu­rzy­ła się.

– S, sam się zgło­si­łeś do współ­pra­cy. Wie­dzia­łeś, na co się pi­szesz, więc teraz mi tu nie wy­ska­kuj z ta­ki­mi głu­pi­mi tek­sta­mi, okej?

 

*

 

Nie wie­dział, że da­rzył dziew­czy­nę takim uczu­ciem. Od dawna my­ślał, że coś jest na rze­czy, jed­nak nigdy nie za­sta­na­wiał się nad tym głę­biej. Za­czę­li cho­dzić razem na most. Prze­cha­dza­li się po za­ko­twi­czo­nych ulicz­kach, lub ło­wi­li ryby w oko­licz­nym sta­wie. Śmia­li się z nie­któ­rych zwie­rząt. Były znie­kształ­co­ne, ka­ry­ka­tu­ral­ne, ale ja­kieś takie uro­cze w tym wszyst­kim. Gła­ska­li je po grzbie­tach i wy­pusz­cza­li. Wie­czo­ra­mi zda­rza­ło się, że pili ko­niak słu­cha­jąc pio­se­nek de­li­kat­nych Zgól­cie­bro­dy­Helg – które po­mi­mo tę­gie­go wy­glą­du: sze­ro­kiej szczę­ki, du­że­go pod­bród­ka i po­kaź­ne­go biu­stu – wy­do­by­wa­ły z sie­bie nie­zwy­kle pięk­ne i ulot­ne, jakby sło­wi­cze dźwię­ki. Tań­czy­ły przy tym jak Gra­cje. Wiły się dłu­gie war­ko­cze. Fa­lo­wa­ły rąby brą­zo­wych spód­nic. Za każ­dym razem były to go­rą­ce noce, jakby naj­mniej­sze, mu­zycz­ne niu­an­se wy­cho­dzą­ce z ko­bie­cych gar­deł, wy­wo­ły­wa­ły w S i Y tłu­mio­ne in­stynk­ty.

Go­dzi­na­mi le­że­li na łożu. Przy­glą­da­li się pły­wa­ją­cym w su­fi­cie, ma­lut­kim wy­dzie­ran­kom które two­rzy­ły zbiór po­szcze­gól­nych, oso­bli­wych dusz. Lu­bi­li to robić. Czuli się pięk­ni. Wszyst­ko było pięk­ne: stara, brud­na ża­rów­ka, ze­psu­ty zegar, prze­tar­ta ma­szy­na. Nawet la­ta­ją­ce pa­row­ce, które mi­ja­ły ich okna, spra­wia­ły wra­że­nie znacz­nie młod­szych i mniej co­dzien­nych niż w rze­czy­wi­sto­ści.

– Kiedy się z nim umó­wi­łeś? – wy­mru­cza­ła.

– O pierw­szej.

– Ty wiesz, że już jest dwu­na­sta?

– Już? Kurde, niee chcee mi się.

– S, mu­sisz! – po­wie­dzia­ła srogo.

– No niby tak, wiem. Spa­ku­jesz mi je do to­reb­ki?

– Ja?

– No.

Wes­tchnę­ła i od­kle­iła się od wy­bu­dzo­ne­go ofi­ce­ra. Wy­cią­gnę­ła z szaf­ki opa­ko­wa­nie i skie­ro­wa­ła długą rurę w ja­śnie­ją­cy sufit. Ziew­nę­ła i prze­cią­gnę­ła się słod­ko. Jaka dziw­na z niej istot­ka, po­my­ślał.

 

*

 

 

Pan Z cze­kał w parku.

Czy­tał naj­now­szy prze­gląd prasy, gdy zo­ba­czył nad­cho­dzą­ce­go S. Po­ma­chał mu przy­jaź­nie, ścią­gnął ka­pe­lusz i zło­żył ga­ze­tę w równy kant, ukła­da­jąc ją pro­sto­pa­dle do brze­gu ławki; wszyst­ko było na swoim miej­scu.

– Prze­pra­szam, że pan cze­kał.

– Oj, nie szko­dzi. – Po­da­li sobie dło­nie. – Ma pan to, o co pro­si­łem? ­

– Tak, tutaj. – Wy­cią­gnął z torby mały pa­ku­nek.

– Takie, jakie chcia­łem, tak?

– Oczy­wi­ście, matka i dziec­ko z po­łą­cze­niem sen­ty­men­tal­nym. Jedno z moc­niej­szych ze­sta­wów. Widzę, że nie ża­łu­je pan pie­nię­dzy.

– Aż tak bar­dzo widać? – ro­ze­śmiał się. – Pro­szę tędy.

Ru­szy­li w stro­nę za­ko­twi­czo­ne­go stat­ku, uno­szą­ce­go się nad pla­cem. W okrą­głych, bocz­nych lu­ster­kach wi­dzie­li dwie znie­kształ­co­ne, wy­gię­te po­sta­cie, które po­więk­sza­ły się z każ­dym ich kro­kiem. Ta po pra­wej była wy­so­ka i cał­kiem fio­le­to­wa, jakby ufor­mo­wa­na ze śliw­ko­wej gumy, druga, po­dob­na, tylko zde­cy­do­wa­nie bar­dziej ludz­ka, ubra­na w dro­gie, "kro­ko­dy­lo­we" spodnie.

Męż­czy­zna przy­wi­tał się ze służ­bą i wszedł do środ­ka. S po­dą­żył za od­da­la­ją­cy­mi się ple­ca­mi pana Z. Gdy mi­nę­li kuch­nię, bi­blio­te­kę i ła­zien­kę, za­to­pi­li się w mroku sa­lo­nu.

Na stole stała zga­szo­na lampa.

– Na­pi­je się pan cze­goś? – Wła­ści­ciel otwo­rzył drew­nia­ny barek i przej­rzał za­war­tość. – Mam cał­kiem nie­złą te­qu­ilę. Chyba, że ma pan ocho­tę na piwo.

– Piwo, tak, po­pro­szę.

Po chwi­li na sto­li­ku, przed zmę­czo­ny­mi ocza­mi go­ścia, stał spie­nio­ny, ciem­ny tru­nek.

– Pro­szę mi po­wie­dzieć, panie S – cią­gnął je­go­mość w ka­pe­lu­szu – czy na pewno mogę je zsyn­chro­ni­zo­wać? Wie pan, na stałe? Nie­któ­rzy tak kom­bi­nu­ją.

– Ależ tak, tak! Nie ma się czego oba­wiać, gwa­ran­tu­ję.

Z roz­siadł się na sofie. Pod­wi­nął rę­ka­wy fraka i się­gnął po to­re­becz­kę, która cze­ka­ła na ko­la­nach roz­luź­nio­ne­go ofi­ce­ra. Otwo­rzył ją, za­cią­gnął się i ode­tchnął. Nagle wstał. Pod­szedł do ja­kie­goś urzą­dze­nia, uchy­lił oszklo­ne wiecz­ka i umie­ścił tam już wy­ję­te, mi­ga­ją­ce ener­gie. Dwie nie­wiel­kie kule spa­ja­ły się ze sobą, drżąc pod na­po­rem fa­lu­ją­ce­go po­wie­trza.

– Cał­kiem nie­złe – po­wie­dział.

– Pjosę je po­ją­czyć – wy­se­ple­nił S , roz­ko­szu­jąc się smacz­nym na­po­jem. – Będą jesz­cze lep­sze.

– Skąd pan je ma?

– Przy­sła­li nam po ma­sa­krze w skle­pie z za­baw­ka­mi, ale, co ja tam, na pewno zna pan tę hi­sto­rię.

– Chyba o tym czy­ta­łem. To był jakiś ra­si­stow­ski psy­cho­pa­ta?

– Tak, skur­wy­syn nie lubił wszyst­kich kre­sek i ha­czy­ków imien­nych. Na szczę­ście nie ucier­pia­ło wiele osób. Wie pan, jedna sprze­daw­czy­ni, jakiś facet i wła­śnie ta ro­dzi­na. Sami byli, o tyle do­brze. Przy­naj­mniej nikt nie pła­kał.

– Strasz­ne – wes­tchnął i na­ci­snął guzik ma­szy­ny. – To dziec­ko, ile miało lat?

– O ile się nie mylę… – za­wa­hał się na mo­ment. Za­stygł ni­czym posąg, wle­pia­jąc wzrok w jakiś ma­lut­ki, wy­bla­kły ob­ra­zek, który wi­siał nad ko­mo­dą. Wiel­kie, czar­ne oczy mło­de­go pana Z spo­glą­da­ły nie­win­nie znad zie­lo­nych smug farby. – Dzie­więć – do­koń­czył.

– Mam na­dzie­ję, że nie ma w nich skazy?

– Nie, gwa­ran­tu­ję – od­po­wie­dział.

Za­wi­bro­wa­ło. Obi­ja­ją­ce się o sie­bie, nie­za­do­wo­lo­ne szklan­ki od­śpie­wa­ły ka­ko­fo­nię brzdę­ków, wbi­ja­jąc się w ciszę ni­czym tłum spa­ni­ko­wa­nych na­sto­la­tek.

– Chyba się zro­bi­ło – za­mru­czał ofi­cer, prze­ły­ka­jąc piwo. Wska­zał pal­cem sto­ją­cą lampę. – Może pan.

– No tak – wy­ją­kał Z, ocza­ro­wa­ny cu­dow­nym świa­tłem.

– Ładne, praw­da?

– Jakie jasne…

– Na razie jedne z naj­moc­niej­szych. Chłop­czyk tuż przed śmier­cią my­ślał o drew­nia­nym ko­ni­ku. Po­dob­no lubił się nimi bawić.

Ten mały Z się mnie boi, po­my­ślał S. Bar­dzo się boi.

 

 

II

 

 

Mó­wi­li, że ciem­ność na­dej­dzie szyb­ciej, nim zdążą wy­mó­wić słowo: „dnie­nie”. Mieli rację. Jako pierw­szy do­świad­czył jej dzia­dek M. Zo­stał na­wie­dzo­ny, skła­da­jąc ręce do mo­dli­twy, w zim­nej ka­ju­cie pod­wod­ne­go stat­ku, da­le­ko od me­cha­nicz­ne­go świa­ta. Głę­bi­ny ota­cza­ły go i po­chła­nia­ły. Wy­sy­sa­ły całą na­dzie­ję na wy­nu­rze­nie się z nie­prze­nik­nio­nych wód atlan­tyc­kie­go oce­anu.

Usły­szał, jak prze­ma­wia do niego razem z mil­cze­niem alar­mów. Wie­dział, że nie zdąży roz­pro­mie­nić mia­sta i do­trzeć na czas, przed Świ­tem i zimną nocą. Nawet za­czął tę­sk­nić za żoną i dzieć­mi, za ha­ła­sem i parą.

 

*

 

S był wtedy w pracy.

Sie­dział na krze­śle w ko­mi­sa­ria­cie i skru­pu­lat­nie prze­słu­chi­wał po­dej­rza­ne­go po­bra­tym­ca:

– To jak w końcu było? Wzię­li­ście kasę i ucie­kli­ście?

– No tak! Nie chcie­li­śmy ich za­bi­jać, prze­cież mówię. To zna­czy, w ogóle ich nie ru­szy­li­śmy!

– Dziew­czy­na mówi coś in­ne­go.

– P? Nie­moż­li­we, prze­cież wie jak było. – Błysz­czą­ca skóra chło­pa­ka od­bi­ja­ła re­flek­sy ża­ró­wek. Nie była jesz­cze rów­nie roz­wi­nię­ta i gruba jak u ofi­ce­ra, ale wy­glą­da­ła do­sta­tecz­nie pięk­nie, żeby wie­dzieć, że na­le­ży do mło­de­go Her­mu­sa.

– Wspo­mi­na­ła, że to był wy­pa­dek.

– Co? Nie! Jak za­wsze prze­sa­dza. Pro­szę jej nie słu­chać.

Męż­czy­zna wes­tchnął i roz­ru­szał zdrę­twia­łą nogę. Za każ­dym razem było tak samo. Bar­dzo do­brze wie­dział, że ma­ło­let­ni nie za­bi­li sprze­daw­cy, choć sami o tym nie wie­dzie­li. To ona to zro­bi­ła, cze­ka­jąc na do­god­ny mo­ment i wy­ła­nia­jąc się z mroku. Jego za­da­nie było pro­ste – zna­leźć kozła ofiar­ne­go i kupca na nowe, jesz­cze pach­ną­ce stra­chem dusze. Miał tylko na­dzie­je, że Y zdoła wy­izo­lo­wać z mar­twe­go ciała po­trzeb­ną sub­stan­cję – okru­chy, albo jesz­cze le­piej, rdze­nie.

Jed­nak nagle prze­stał o tym roz­my­ślać.

Zo­ba­czył coś dziw­ne­go. Stru­mie­nie świa­tła, które jesz­cze nie­daw­no tkwi­ły za­wie­szo­ne w kilku miej­scach, po­ru­szy­ły się i za­chy­bo­ta­ły. Prze­słu­chi­wa­ny też to za­uwa­żył, ale nie widać było, żeby zro­bi­ło to na nim ja­kie­kol­wiek wra­że­nie, spoj­rzał tylko na S z wiel­ką na­dzie­ją. Teraz li­czy­ło się tylko unie­win­nie­nie jego i P.

– Nie wiem, czy mó­wisz praw­dę, wąt­pię – cią­gnął ofi­cer. – Mamy tu parę do­wo­dów, L, przy­nieś je pro­szę.

Świa­tła za­czę­ły przy­spie­szać. Coraz gwał­tow­niej i pew­niej zmie­nia­ły po­ło­że­nie.

– Co jest? – wy­du­kał cał­ko­wi­cie zdez­o­rien­to­wa­ny, ludz­ki to­wa­rzysz S, gdy wró­cił z po­trzeb­ny­mi na­gra­nia­mi. Zo­rien­to­wał się. Stał spo­co­ny obok śliw­ko­wych po­sta­ci i z prze­ra­że­niem ob­ser­wo­wał dziw­ne wa­ha­nia lam­pek.

– Pew­nie prze­ciąg – zba­ga­te­li­zo­wał ofi­cer. Do­brze wie­dział, co się dzie­je. – No to jak bę­dzie, R? Przy­znasz się, czy mamy cię jesz­cze mę­czyć?

– Ja…

Nim wpa­dli na po­mysł, by wy­mó­wić słowo: „dnie­nie”, zga­sły wszyst­kie oświe­tle­nia i na­stał mrok.

 

*

 

– Pan mnie nie ro­zu­mie! – krzy­czał do słu­chaw­ki. – To nie jest kurna zwar­cie! Nie świe­cą! W ogóle!

Męż­czy­zna cho­dził nie­spo­koj­nie po po­ko­ju, stu­ka­jąc przy każ­dym kroku ele­ganc­ki­mi bu­ta­mi. Zga­sił cy­ga­ro i nalał wódki.

– Tak, zu­peł­nie – od­po­wie­dział roz­mów­cy. – Może pan. Tak! Kiedy? – Uspo­ko­ił się tro­chę. – Do­brze, cze­kam.

Ner­wo­wo od­sta­wił zdo­bio­ny te­le­fon. Pi­snął coś cicho i pod­szedł do lu­stra. Wy­glą­dał jak zde­chła, spo­co­na kura, czyli tak, jak się teraz czuł – cał­kiem bez­na­dziej­nie. Prze­tarł ko­ści­stą ręką przy­le­pio­ne pasma wło­sów i po­pra­wił pier­ście­nie, które pró­bo­wa­ły spaść do szklan­ki z wy­so­ko­pro­cen­to­wym pły­nem. Im też udzie­la­ła się pa­ni­ka.

Do­brze, że miał w za­pa­sach nie­za­leż­ną lampę, którą do­stał od brata. Świa­tło do­da­wa­ło mu pew­no­ści i po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa, a co naj­waż­niej­sze, zwięk­sza­ło szan­se na unik­nię­cie stycz­no­ści z La­tar­ni­ka­mi. La­tar­ni­cy bali się ja­sno­ści. La­tar­ni­cy czer­pa­li siłę z mroku.

W ta­kich chwi­lach pan Z ża­ło­wał, że nie miał dzie­ci. Stwo­rze­nia za­wsze naj­pierw po­ły­ka­ły małe, wier­cą­ce się nie­mow­la­ki, do­pie­ro póź­niej wy­sy­sa­ły peł­no­war­to­ścio­we dusze do­ro­słych, zo­sta­wia­jąc po sobie tylko puste, za­schnię­te sko­ru­py, jak wy­su­szo­ne, owa­dzie od­wło­ki.

 

Cze­kał w na­pię­ciu. Nawet nie miał ocho­ty czy­tać ga­ze­ty, sie­dział i bawił się ze­gar­kiem. W końcu usły­szał głosy. Zza okrą­głych drzwi wy­ło­ni­ła się tęga ko­bie­ta, a zaraz za nią wy­so­ki męż­czy­zna i jakaś inna, niska po­stać.

– Przy­szli do pana, panie Z. Podać her­ba­tę?

– Nie! Bez her­ba­ty! Dzię­ku­ję. – Uśmiech­nął się ner­wo­wo. Po­cze­kał, aż znik­nie i kon­ty­nu­ował prze­ra­ża­ją­cym gło­sem:

– Na­resz­cie! Nie wiem, czy nie będę mu­siał pana po­zwać. Gwa­ran­to­wał pan, że to nie są pod­rób­ki! Że to są lu­dzie! Bez skazy!

S pod­szedł do zga­szo­ne­go przed­mio­tu, przyj­rzał się mu uważ­nie i po­stu­kał w oszklo­ne wiecz­ka. Ener­gie wy­da­wa­ły się za­mie­rać. Uno­si­ły się le­ni­wie nad dru­ci­ka­mi syn­chro­ni­za­to­ra i tylko cza­sa­mi za­pul­so­wa­ły moc­niej z wiel­kim, nie­wy­tłu­ma­czal­nym wy­sił­kiem. Nie były już takie pięk­ne i ma­je­sta­tycz­ne. Wąt­pli­we było, czy w ogóle żyły.

– Wie pan, że wszę­dzie po­ga­si­ło lampy? – za­czął ofi­cer. – Po­dob­no nawet w ra­tu­szu nie mają od­po­wied­nie­go oświe­tle­nia. Nikt nie wie, co to. To zna­czy, cho­dzą plot­ki, że jakaś grupa prze­stęp­cza chce ster­ro­ry­zo­wać Tor­kh­mork, czy coś, ale na razie nic ni­ko­mu o tym nie wia­do­mo. No więc, od po­cząt­ku przyj­mu­ję re­kla­ma­cje i wszyst­ko jest niby moją winą, to strasz­nie do­łu­je, gdy wie pan cho­le­ra, zro­bi­ło się swoją ro­bo­tę na sto dzie­sięć pro­cent!

Od­wró­cił się do pana Z. Na jego twa­rzy po­ja­wi­ły się dziw­ne cie­nie. Z per­spek­ty­wy wła­ści­cie­la wy­glą­da­ło to tak, jak gdyby for­mo­wa­ła się nowa, po­twor­na twarz ze szpi­cza­stym no­cha­lem i ma­ły­mi, ku­rzy­mi oczka­mi. Na szczę­ście to tylko złu­dze­nie, po­my­ślał, wie­dział jak jest na­praw­dę. Znał S.

– Sam nie wiem… – zwąt­pił. – Inni mówią, że to… La­tar­ni­cy.

Ofi­cer wga­piał się przez mo­ment w Z, ale w końcu wy­buch­nął śmie­chem:

– Co?! La­tar­ni­cy? Też o nich sły­sza­łem, ale żeby od razu ich po­dej­rze­wać? Nie wie­dzia­łem, że pan, taki wy­kształ­co­ny, mógł­by wie­rzyć w te ba­nal­ne i nie­ra­cjo­nal­ne głu­po­ty.

– Ja tylko mówię… że mogą przyjść.

– E tam, ra­czej pro­szę zo­ba­czyć. Za­pro­si­łem moją dziew­czy­nę, Y – cią­gnął tym samym, uprzej­mym tonem – która po­win­na roz­wią­zać na jakiś czas pana pro­ble­my. Wie pan, po­zwo­lić się panu za­ba­wić i tak dalej. Oczy­wi­ście, wszyst­ko w ra­mach re­kom­pen­sa­ty.

Z spoj­rzał ba­daw­czo na ko­bie­tę, która od ja­kie­goś czasu stała nie­ru­cho­mo, zle­wa­jąc się z czar­ny­mi pla­ma­mi mebli. Wcze­śniej nie czuł jej obec­no­ści. Praw­da, za­uwa­żył jak wcho­dzi razem z męż­czy­zną, ale nie zdał sobie do końca spra­wy z tego, że tu jest. Nie mógł doj­rzeć jej apa­ry­cji, ale i tak stwier­dził, że jest ładna.

Stała da­le­ko od świa­tła.

– Chwi­la, nie, pro­szę mi po­wie­dzieć, dla­cze­go prze­sta­ły dzia­łać.

Ofi­cer wes­tchnął i chwy­cił jakiś bi­be­lot. Bawił się nim. Ob­ra­cał w dło­niach, świa­do­my tego, że przed­miot jest wart wię­cej niż jego mie­sięcz­na pen­sja.

– Siła wyż­sza. Nic na to nie po­ra­dzę. Ener­gie psują się, gdy do­cho­dzi do wy­ła­do­wań elek­trycz­nych. Naj­czę­ściej w chmu­rach, ale nie za­wsze. Cza­sa­mi wal­nie bli­żej dusz i ko­niec.

– I… i nie da się ich od­zy­skać? – spy­tał przy­bi­ty Z.

– W takim wy­pad­ku, nie­ste­ty nie. – Odło­żył za­baw­kę i za­czął grze­bać w tor­bie. – Fajne lampy, skąd je pan ma?

– Te? – wy­krztu­sił, nadal zszo­ko­wa­ny wła­ści­ciel.

– O, wła­śnie.

– Od brata do­sta­łem.

– Ładne. Widzę, że dzia­ła­ją. Szczę­ściarz z pana – ro­ze­śmiał się. – To co, Y? Roz­we­se­lisz na­sze­go dro­gie­go klien­ta? – uśmiech­nął się i spoj­rzał na ko­bie­tę.

– Chwil­ka. Nie wiem, czy… – wtrą­cił sko­ło­wa­ny Z.

– Pro­szę! Bę­dzie nam bar­dzo miło! Tylko zga­szę świa­tło. Wie pan, nie chcę krę­po­wać ta­kiej pięk­nej du­szycz­ki!

Ofi­cer wy­szedł, zo­sta­wia­jąc parę sam na sam. W sumie, czemu nie, po­my­ślał Z, ścią­ga­jąc mar­ko­we szel­ki i wle­pia­jąc oczy w za­ciem­nio­ną po­stać.

 

 

*

 

Wpis 17 marca .

 

Dzi­siaj mia­łam je­dy­ną oka­zję zo­ba­czyć pod­nie­co­ną duszę. Śmiesz­na była. Taka czer­wo­niut­ka, tro­chę jakby po­ma­rań­czo­wa. Cie­ka­wy okaz. Szko­da tylko, że nie miał żad­nych dzie­ci, nawet ta­kich tro­chę więk­szych.

Tak czy siak, nie mogę się do­cze­kać, aż umie­ści­my ją w su­fi­cie. Już widzę, jak pięk­nie wy­glą­da w oto­cze­niu nie­win­nych skraw­ków. A co by było, gdy­by­śmy je po­łą­czy­li? S mówił, że to bę­dzie z czter­dzie­ści wol­tów, jeśli się nie mylę, więc star­czy na dobre kilka lat! Ile to bę­dzie ko­la­cji! Pew­nie za­sta­na­wiasz się, jak ży­je­my w ciem­no­ści? Bar­dzo do­brze, bo w końcu mamy spo­sob­ność zo­ba­czyć ro­dzi­nę. Chęt­niej wcho­dzą i wkra­da­ją się do domów, aż przy­jem­nie pa­trzeć i wi­dzieć, jak się cie­szą. Jak po­chła­nia­ją.

S woła, żebym się już zbie­ra­ła. Je­dzie­my do re­stau­ra­cji na pysz­ny obiad. Do na­stęp­ne­go dnie­nia jesz­cze się ode­zwę, obie­cu­ję. To już nie­ba­wem.

 

Wpis za­mknię­ty.

Koniec

Komentarze

O! Jutro za­bie­ram się za czy­ta­nie! Mo­głaś po­in­for­mo­wać! Ale nie­spo­dzian­ka.   Do­bra­noc

Mee!

i wci­snął waj­chę. – nie je­stem pe­wien, czy waj­chę można wci­skać; ra­czej prze­su­nąć, prze­sta­wić itp. prze­glą­dał nowe pro­po­zy­cje, wy­twa­rza­ją­ce nie­przy­jem­ny dźwięk – jak można prze­glą­dać pro­po­zy­cje wy­twa­rza­ją­ce dźwięk? Wy­tłu­ma­czysz? Obe­szła i zaj­rza­ła męż­czyź­nie przez ramię.

Ob­ser­wo­wa­ła twarz męż­czy­zny – jak ob­ser­wo­wa­ła jego twarz, skoro – jeśli do­brze zro­zu­mia­łem – stała za nim i pa­trzy­ła przez ramię? – Nie, jesz­cze nie – od­po­wie­dział, gdy to­wa­rzysz­ka wy­chy­li­ła się i wtrą­ci­ła we­so­ło:

– Ja tak. Po­pro­szę ko­pyt­ka z sosem mię­snym. I wezmę jesz­cze… kie­li­szek Ka­sno­vi­ty. – to w końcu kto ode­zwał się pierw­szy? Nie ro­zu­miem.   Dobra, nie dam rady dalej – idę spać. Jutro do­koń­czę, jak znaj­dę czas. Do­bra­noc.

Sorry, taki mamy kli­mat.

Se­th­re­alu – chyba po­pra­wio­ne. " to w końcu kto ode­zwał się pierw­szy? Nie ro­zu­miem. " – cho­dzi­ło mi o to, że ode­zwa­li się rów­no­cze­śnie;-) Da­nie­lu -  dzię­ki! A no mogła, ale po co?

To nie da­niel, to kózka! Dru­gie opo­wia­da­nie kon­kur­so­we! Prze­czy­tam wie­czor­kiem! :)

"Pierw­szy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Może być Da­niel, może być kózka, może być li­sow­czyk. Tylko żad­ne­go Ko­zioł­ka Ma… ekhu, ekhu… Ja zaraz do­czy­tam, ale wy­po­wiem się za dwie go­dzin­ki, kiedy mi się wszyst­ko w gło­wie po­ukła­da.

Mee!

Opo­wia­da­nie do­brze mi się czy­ta­ło, ale cze­goś mi jed­nak w nim bra­ko­wa­ło. Wy­da­je mi się, że mo­gła­byś w nie­któ­rych przy­pad­kach bar­dziej za­ry­so­wać świat (bo tak na­praw­dę nic o nim nie wiem, oprócz tego, że są tam ja­kieś inne ga­tun­ki, i La­tar­ni­cy) i po­sta­cie. "– Nie! Bez her­ba­ty! Dzię­ku­ję – uśmiech­nął się ner­wo­wo. – Tu chyba po­win­na być krop­ka i od wiel­kiej li­te­ry. Ogól­nie spoko (a od Ada­maKB mo­żesz li­czyć na plusa za my­śli­ni­ki ;]) Po­zdra­wiam

Mee!

A czemu nie ru­bi­no­wo­oka? Or ewen­tu­al­nie ru­bi­no­wo-oka (z krót­kim myśl­ni­kiem)? Prze­czy­ta­łem, po­czy­ni­łem no­tat­ki i wy­po­wiem się przy roz­wią­za­niu kon­kur­su. :)

"Pierw­szy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

"Ro­obi­no­wo­oka" - koiku, tak też miała, ale zna­jo­my mi to za­zna­czył jako błąd, więc już sama nie wie­dzia­łam;-) Więc zmie­niam. Dzię­ki. Kózko – wła­śnie sama nie wiem! Też nie byłam tego pewna, jeden mówił, że po­win­no być pi­sa­ne wiel­ką li­te­rą, inny że małą. Choć, hmm, nie, dobra, po­pra­wiam;-) Dzię­ki.

Jak jest zie­lo­no­oka, to czemu nie ru­bi­no­wo­oka? Ewen­tu­al­nie, jeśli oczy były ma­de­nię­te z ru­bi­nów, a nie o ich kolor cho­dzi­ło, to pew­nie ru­bi­no­wo-oka [wtedy skróć myśl­nik (wywal pół­pau­zę i wstaw myśl­nik).] :) Adam KB jest z nas dumny.

"Pierw­szy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

A może (tak z innej becz­ki) – Ro­bin­Ho­odo­wo­oka…  Hmm…  dużo zna­czeń od­czy­tu­ję w tym przy­miot­ni­ku :)

Heh, nie, nie. Oczy­wi­ście że cho­dzi o kolor. Tak czy kwak, już zmie­nio­ne:-)

Maju, nie wiem o co tu cho­dzi, więc chyba nie zro­zu­mia­łam, co chcia­łaś opo­wie­dzieć. Dusze, skraw­ki dusz, osob­ni­cy na­zy­wa­ni li­te­ra­mi, Her­mu­sy, La­tar­ni­cy, brak świa­tła, a w tym wszyst­kim ko­pyt­ka z mię­snym sosem…  

 

„Ofi­cer usły­szał sy­gnał sprzą­ta­jąc nie­wiel­ką prze­strzeń…” –– Jakim spo­so­bem sy­gnał sprzą­ta­jąc nie­wiel­ką prze­strzeń? Czy brzmiał tak do­no­śnie, że wszyst­ko wy­mia­tał? ;-) Pro­po­nu­ję: Ofi­cer, sprzą­ta­jąc nie­wiel­ką prze­strzeń, usły­szał sy­gnał

 

„…sze­lest za­su­szo­nych liści albo roz­po­ła­wia­nych koń­czyn mumii”. –– Skąd mam wie­dzieć, jaki dźwięk wy­da­ją dzie­lo­ne na pół koń­czy­ny mumii?

 

„Obłęd – mruk­nął. Nagle za­trzy­mał się”. –– Dla­cze­go się za­trzy­mał, skoro wcze­śniej nie ma mowy, że cho­dzi? Mia­łam wra­że­nie, że stoi/sie­dzi i coś prze­glą­da. Może: Obłęd – mruk­nął. Nagle znie­ru­cho­miał.

 

„Z pięć, sześć wolta”. –– Wo­la­ła­bym: Z pięć, sześć wol­tów. „Za­mil­kła, by po chwi­li od­rzec mi­mo­cho­dem…” –– Wo­la­ła­bym: – Za­mil­kła, by po chwi­li dodać mi­mo­cho­dem

 

„Tłocz­ne mia­sto wrza­ło od ilo­ści in­for­ma­cji, jakie na­pły­wa­ły z sza­no­wa­nej prasy”. –– Skoro mia­sto było tłocz­ne, to do­my­ślam się, że sza­no­wa­na prasa na­le­ża­ła do grupy pras tło­czą­cych. Za­gad­ką po­zo­sta­je, co było su­row­cem do wy­tła­cza­nia i po­zy­ski­wa­nia in­for­ma­cji. ;-)

 

„…nie­kom­plet­ne strzę­py zda­rzeń, o któ­rych czło­wiek nie dowie się do końca…” –– Wo­la­ła­bym: …nie­kom­plet­ne strzę­py in­for­ma­cji, z któ­rych czło­wiek ni­cze­go nie dowie się do końca

 

„…za­po­zna­li się z wszyst­ki­mi pro­po­zy­cja­mi, włą­cza­jąc w to naj­róż­niej­sze, eg­zo­tycz­ne do­dat­ki. S robił wszyst­ko, żeby…” –– Po­wtó­rze­nie.

 

“…Ru­bi­no­wo–oka Gu­ar­dian­ka prze­mó­wi­ła do nich…” –– …Ru­bi­no­wo­oka Gu­ar­dian­ka prze­mó­wi­ła do nich

 

„Jed­nak dzi­siaj pierw­szy raz miał po­czu­cie to­tal­nej swo­bo­dy. Mógł na­pa­wać się tą chwi­lą przez cały czas”. –– Chwi­la nie trwa cały czas. Cały czas trwa­nia chwi­li jest nie­zwy­kle kró­ciut­ki. Pro­po­nu­je w dru­gim zda­niu: Mógł na­pa­wać się tym do­zna­niem przez cały czas.

 

„…po­wie­dział, roz­kra­ja­jąc dla nie­po­zna­ki wiel­kie­go ziem­nia­ka”. –– Co, roz­kra­wa­jąc go, chciał za­tu­szo­wać w wiel­kim ziem­nia­ku? ;-)  

 

„Po­cią­gnę­li łyki”. –– Za co cią­gnie się łyki? Wo­la­ła­bym: Na­pi­li się po łyku. Lub: Wy­pi­li po łyku.

 

Oglą­dał naj­now­szy prze­gląd prasy…” –– Maju, jak tak można?! Może: Prze­glą­dał naj­now­szą prasę… Lub: Robił prze­gląd naj­now­szej prasy…  

 

„…ścią­gnął ka­pe­lusz i zło­żył ga­ze­tę w równy kant, tak że uło­ży­ła się pro­sto­pa­dle do brze­gu ławki” –– Wo­la­ła­bym: …ścią­gnął ka­pe­lusz i rów­niut­ko zło­żył ga­ze­tę… Czy ga­ze­ta sama uło­ży­ła się na brze­gu ławki? ;-)  

 

Jedno z moc­niej­szych ze­sta­wów”. –– Jeden z moc­niej­szych ze­sta­wów.

 

„…bar­dziej ludz­ka, ubra­na w dro­gie, kro­ko­dy­lo­we spodnie”. –– Pew­nie kro­ko­dyl wy­rzu­cił swoje spodnie, mimo że kosz­tow­ne i jesz­cze w cał­kiem do­brym sta­nie. ;-)

…bar­dziej ludz­ka, ubra­na w dro­gie spodnie ze skóry kro­ko­dy­la.  

 

„S po­dą­żył za od­da­la­ją­cy­mi się ple­ca­mi”. –– Co dzia­ło się z resz­tą pana Z, pod­czas gdy jego plecy od­da­la­ły się w nie­zna­nym kie­run­ku? ;-)  

 

„Gdy mi­nę­li kuch­nie, bi­blio­te­kę i ła­zien­kę, za­to­pi­li się w mroku sa­lo­nu”. –– Ile kuch­ni mi­nę­li? ;-)  

 

„Pod­szedł do ja­kie­goś urzą­dze­nia, roz­chy­lił oszklo­ne wiecz­ka…” –– Pod­szedł do ja­kie­goś urzą­dze­nia, uchy­lił oszklo­ne wiecz­ka

 

„…z nie­prze­nik­nio­nych wód atlan­tyc­kie­go oce­anu”. –– …z nie­prze­nik­nio­nych wód Oce­anu Atlan­tyc­kie­go.

 

„Męż­czy­zna cho­dził nie­spo­koj­nie po po­ko­ju, stu­ka­jąc przy każ­dym kroku ele­ganc­ki­mi bu­ta­mi”. –– Wo­la­ła­bym: Męż­czy­zna nie­spo­koj­nie cho­dził po po­ko­ju, przy każ­dym kroku stu­ka­jąc ele­ganc­ki­mi bu­ta­mi.

 

„Od­sta­wił ner­wo­wo zdo­bio­ny te­le­fon”. –– Dla­cze­go te­le­fon nie mógł być zdo­bio­ny spo­koj­nie, bez ner­wów? ;-)

Może: Zde­ner­wo­wa­ny, od­sta­wił zdo­bio­ny te­le­fon.

 

„Prze­tarł ko­ści­stą ręką przy­le­pio­ne pasma wło­sów…” –– Wo­la­ła­bym: Ko­ści­stą ręką prze­tarł przy­le­pio­ne pasma wło­sów

 

„…przyj­rzał się mu uważ­nie i po­stu­kał w oszklo­ne wiecz­ka”. –– Wo­la­ła­bym: …uważ­nie mu się przyj­rzał i po­stu­kał w oszklo­ne wiecz­ka. Wąt­pli­wym było, czy w ogóle żyły”. –– Wąt­pli­we było, czy w ogóle żyły.

 

„…for­mo­wa­ła się nowa, po­twor­na twarz ze szpi­cza­stym no­cha­lem i ma­ły­mi, po­twor­ny­mi oczka­mi”. –– Po­wtó­rze­nie.

 

„Ofi­cer wes­tchnął i chwy­cił za jakiś bi­be­lot. Bawił się nim”. –– Ofi­cer wes­tchnął i chwy­cił jakiś bi­be­lot. Bawił się nim.

 

„…że to bę­dzie z czter­dzie­ści wolta…” –– …że to bę­dzie z czter­dzie­ści wol­tów… Po­zdra­wiam.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Jejku, ile błę­dów… już po­pra­wiam. Dzię­ku­ję ;-)

Cie­ka­we. Tro­chę jak ry­sun­ki Da­nie­la Mroza. Śmiesz­ne i nie­po­ko­ją­ce za­ra­zem.

In­fun­dy­bu­ła chro­no­syn­kla­stycz­na

O, znam gost­ka, uczy­li­śmy się o nim na pod­sta­wach pro­jek­to­wa­nia… Dzię­ku­ję, Ste­fa­nie, za ko­men­tarz.

 "Chwy­cić coś" a nie "za coś", po­peł­niam cią­gle ten sam błąd! Masła ma­śla­ne, kisz­ki, mu­cho­mor­ki… Mam na­dzie­ję, że kie­dyś ogar­nę :-) 

Ja mam pew­ność, że ogar­niesz. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

     Rze­czy­wi­ście, na­le­ży  przy­znać Au­tor­ce rację – ko­pyt­ka z sosem mię­snym sa mniam – mniam. I chyba  o tym jest ten tekst.      Po­zdrów­ko. 

Ro­ge­rze, cóż za in­ter­pre­ta­cja;-) Dzię­ku­ję.

A mi jakoś ko­pyt­ka tak nie sma­ku­ją :) Ale może jesz­cze do­ro­snę.

Mee!

Pa­mię­taj Kózko, że razem z Tobą do­ro­sną też ko­pyt­ka. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cha, cha, bar­dzo śmiesz­ne ;)

Mee!

Oby tylko różki za bar­dzo nie rosły.

     Ko­pyt­ka z sosem mię­snym, dużo curry, ko­tle­cik sie­ka­ny – nie mie­lo­ny, tylko sie­ka­ny –  go­to­wa­na ka­pust­ka. Do tego zasię schło­dzo­ne mleko zsia­dłe. W tym tek­ście nie ma co in­ter­pre­to­wać, bo nie wia­do­mo, o czym on jest. Je­że­li się coś wpro­wa­dza, na­le­ży to wy­ja­śnić. Na­lę­zy ob­ja­śnic kre­owa­ny świat. No, ale jako re­kla­ma ko­py­tek z sosem mię­snym, ko­tle­ci­ka sie­ka­ne­go i mło­dej ka­pust­ki go­to­wa­nej – może też i za­sma­ża­nej… – moze być.      Po­zdrów­ko.    

Jak za­wsze masz racje… słaba pseu­do re­kla­mam, ot, tyle. Dzię­ki za ko­men­tarz!

Maju – czy­tel­nik to isto­ta, którą bar­dzo trud­no za­do­wo­lić. Jak po­dasz zbyt wiele in­for­ma­cji, to się ob­ru­szy, że go autor trak­tu­je jak pół­głów­ka i że wcale nie trze­ba mu wy­kła­dać kawy na ławę. Jak in­for­ma­cji po­dasz za mało, też nie bę­dzie za­do­wo­lo­ny, bo nie za­ła­pie o co cho­dzi, bę­dzie się czuł jak ten pół­głó­wek, a w efek­cie winę zrzu­ci na au­to­ra, że mu do ła­mi­głów­ki zbyt mało wska­zó­wek udzie­lił. Naj­le­piej czuje się wtedy, gdy mu się wy­da­je, że sam roz­wi­kłał za­gad­kę i naj­le­piej w mo­men­cie, w któ­rym sobie autor to za­pla­no­wał. 

 

Bar­dzo trud­no jest wy­czuć pro­por­cje i podać do­kład­nie tyle in­for­ma­cji, ile trze­ba. Ja też mam z tym jesz­cze pro­ble­my. Za­da­nie tym trud­niej­sze, że każdy czy­tel­nik jest inny. IMO nie udało Ci się w tym opo­wia­da­niu zna­leźć tego zło­te­go środ­ka. Myślę że zro­zu­mia­łem, o co w tek­ście cho­dzi, ale nie je­stem pe­wien i ta nie­pew­ność psuje mi nieco od­biór.

 

Po­zdra­wiam.

"Oby tylko różki za bar­dzo nie rosły."  -  jak to beryl kie­dyś mówił, żeby dia­bo­licz­ny uśme­iszek był: /dia­beu/   ;)

Mee!

Wła­śnie wiem:/ dzię­ku­ję bar­dzo, będę szu­kać.

Hej;-) Ja tym razem po­ma­ru­dzę. Czy­ta­łam Twoje lep­sze tek­sty. Dużo dia­lo­gów, słabo mo­głam sobie wy­obra­zić ten świat. Chcia­ła­bym wię­cej wie­dzieć o tych wszyst­kich ra­sach, bo brzmia­ły cie­ka­wie. Ale nie wy­czy­ta­łam spo­mię­dzy wier­szów;-) Gdyby to na­pi­sał ktoś, kogo mniej lubię, nie prze­brnę­ła­bym, nie­ste­ty. Już lep­sze było o tych ba­na­nach;-) p.s. Pi­szesz wresz­cie o tej mi­ło­ści na­sto­lat­ków? Kon­kurs jest, wi­dzia­łaś? Pra­wie jak dla Cie­bie stwo­rzo­ny!;-) Ca­łu­ski! (Te też mają być… To zna­czy ma­jat­ma­ja­ja-ją być…;-)

No nic, szko­da. Wiem, że pew­nie tego nie widać, ale nad tym tek­stem sie­dzia­łam naj­dłu­żej i naj­bar­dziej się przy nim na­mę­czy­łam, dla­te­go wia­do­mo, smu­tek jakiś za­wsze jest – ale jak ma­wiam; by­le­by się nie zra­żać, bo nic nie zdzia­ła­my. Agato, dzię­ku­ję, że do­czy­ta­łaś, to dla mnie na­praw­dę dużo zna­czy. Jaki kon­kurs?:-p Chyba nie wi­dzia­łam. Tekst o na­sto­let­niej mi­ło­ści… Hmm, piszę o dzie­cię­cej, może być? PS, Gor­sze od ko­smicz­nych ba­na­nach… Jej­ciu­niu, to już jest źle.

Maju – wcale się nie przej­muj. Cza­sem, jak się na coś po­świę­ci szcze­gól­nie wiele ener­gii i uwagi, to się prze­do­brzy. Ja na przy­kład mam tak z ko­bie­ta­mi. Za dobry je­stem dla nich, a one od­czy­tu­ją to za sła­bość. Autor zna do­brze two­rzo­ny przez sie­bie świat i wiele rze­czy wy­da­je mu się oczy­wi­ste. Cza­sem się jed­nak oka­zu­je, że one nie są oczy­wi­ste dla czy­tel­ni­ka i mi­ster­ny plan nie wypala.Ja opi­sa­łem kon­den­sa­tor i nie wzią­łem pod uwagę, że nie każdy musi wie­dzieć, jak kon­den­sa­tor jest zbu­do­wa­ny, a tym bar­dziej sko­ja­rzyć to z moim opkiem.

Maju, na­stęp­ny opek bę­dzie lep­szy. I na­stęp­ny, i na­stęp­ny! ;)

Mee!

Nie da się, Unfal­lu, bo to ozna­cza­ło­by, że mi na tym nie za­le­ży – a za­le­ży. Wiem, nie ma co pła­kać nad roz­la­nym mle­kiem. Spoko, bę­dzie le­piej, tak cza­sem bywa. Ko­bie­ty, na­praw­dę? Wła­ści­wie za­wsze są­dzi­łam, że wolą wła­śnie tych do­brych, tro­skli­wych fa­ce­tów, a nie zim­nych drani, któ­rzy mają je gdzieś. Ale no cóż, o gu­stach się nie dys­ku­tu­je.  

Kózko, no pew­nie, musi!:-)

Ba­na­ny mi się bar­dziej po­do­ba­ły, bo były abs­trak­cyj­nie śmiesz­ne. A pi­sa­łam o kon­kur­sie CA­STING 2013 – ko­za­ju­nior już wie na co on;-) Za­py­taj go, Maja. (Albo wejdź na hyde park.) Ja od razu po­my­śla­łąm o Was, o naj­szych naj­młod­szych mi­lu­siń­skich  twór­cach… Na­pi­sa­łan­bym coś, alem stara, nie wy­pa­da chyba. p.s. Przez Cie­bie, mam ocho­tę na ko­pyt­ka…;-)

…Prze­czy­ta­łem i nie zro­zu­mia­łem. Po­zdra­wiam.

Dzię­ku­ję za do­trwa­nie do końca. Po­zdra­wiam!

Czy­ta­łem to opo­wia­da­nie już kilka dni temu, ale jakoś aż do teraz nie mia­łem głowy, żeby coś o nim na­pi­sać. Ogól­nie zga­dzam się z opi­nia­mi, że tekst jest zbyt enig­ma­tycz­ny. Nie są dla mnie jasne ani świat przed­sta­wio­ny, ani fa­bu­ła – np. po­da­łaś nazwę rasy głów­ne­go bo­ha­te­ra, ale czym w wy­glą­dzie szcze­gól­nie różni się od ludzi, tego już nie dałem rady wy­wnio­sko­wać. Wolę już, kiedy autor po­da­je zbyt dużo in­for­ma­cji (wtedy przy­naj­mniej wia­do­mo, że chwa­li się tym, co wy­my­ślił ;)) niż zbyt mało. To wszyst­ko spra­wi­ło, że w pew­nym mo­men­cie czy­ta­łem to opo­wia­da­nie tak na­praw­dę "na szyb­ko", bez więk­sze­go zro­zu­mie­nia – skoro i tak fa­bu­ła była dla mnie nie­ja­sna, nie ro­bi­ło mi to żad­nej róż­ni­cy. Moim zda­niem tekst wy­ma­ga spo­rej prze­rób­ki pod tym kątem.     Ogó­łem – nie po­do­ba­ło mi się. Mimo to życzę suk­ce­sów. :)

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w któ­rym chwa­lę się swoją twór­czo­ścią. Za­pra­szam!

W wy­glą­dzie np. śliw­ko­wą skórą. Dzię­ku­ję Ci bar­dzo za opi­nię;-) Wiem, spa­ści­łam, no cóż, nic tylko ćwi­czyć dalej. Po­zdra­wiam i życzę mi­łe­go dnia!

No do­brze, co by tu na­pi­sać, żeby znowu nie było… Aha! Prze­czy­ta­łem. :)

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

 To już się chwa­li:D Dzię­ki!

Zaj­rza­łam, po­czy­ta­łam, jesz­cze ty­dzień i będę mogła coś po­wie­dzieć ;)

Łoki, więc cze­kam cier­pli­wie;-)

Prze­czy­ta­łam. Za bar­dzo nie sku­ma­łam – mam jakąś hi­po­te­zę, ale nie je­stem pewna, czy zbież­na z kon­cep­cją Au­tor­ki. A ko­pyt­ka tylko z sosem grzy­bo­wym i go­to­wa­ną ka­pu­stą ki­szo­ną. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Po­stęp u Cie­bie jest, to widać. Co raz le­piej pi­szesz. Ale co to tego tek­stu, to nie wiele na­pi­szę, bo nic nie zro­zu­mia­łem. Jest jakaś hi­sto­ria, ale szcze­gó­ly ukry­łaś gdzieś pod li­ter­ka­mi.

"Wszy­scy je­ste­śmy zwie­rzę­ta­mi, które chcą przejść na drugą stro­nę ulicy, tylko coś, czego nie za­uwa­ży­li­śmy, roz­jeż­dża nas w po­ło­wie drogi." - Phi­lip K. Dick

Dzię­ku­ję Fin­klo, że zaj­rza­łaś. Dzię­ki mkmor­goth. Wła­śnie wiem. Nie­ste­ty znowu prze­sa­dzi­łam:/ My­śla­łam nad roz­wi­nię­ciem paru wąt­ków, żeby wszyst­ko było wia­do­me i jasne. I po­sta­no­wi­łam pisać z pla­nem, bo bez niego, nawet jak mam coś w gło­wie, wszyst­ko roz­ła­zi się i roz­my­wa, przez co tylko ja ro­zu­miem sens wszyst­kich słów. Po­zdra­wiam.  

Nie­ste­ty, zga­dzam się z po­zo­sta­ły­mi, cięż­ko zro­zu­mieć o co cho­dzi, a nawet jeśli ma się jakąś mętną ideę to nie to­wa­rzy­szy temu zbyt­nia pew­ność, że tra­fi­ło sie w za­mysł Au­tor­ki ; ) Sam po­mysł jest jed­nak cie­ka­wy.  La­tar­ni­cy, swoją drogą za­in­try­go­wa­li mnie już samą nazwą, gdyby tro­chę ich roz­wi­nąć mo­gli­by sta­no­wić dobry sma­czek, lub pod­par­cie ca­ło­ści, jed­nak tro­chę się gdzieś roz­my­li. Do­dat­ko­wo od­czu­łam jakąś nie­kon­se­kwen­cję w pro­wa­dze­niu po­sta­ci, ale to aku­rat mogło być tylko moje złu­dze­nie. Ogó­łem mo­gło­by być do­brze, nie jest źle,  ale cze­goś mi tu za­bra­kło.

Maju, przy­kro mi, ale nie do­ry­so­wa­łaś świa­ta, w któ­rym dzie­je się hi­sto­ria, nie do­cha­rak­te­ry­zo­wa­łaś po­sta­ci dra­ma­tu, i zo­sta­łem z uczu­ciem nie­do­sy­tu z jed­nej, lek­kie­go za­wsty­dze­nia z dru­giej stro­ny – bo może to jed­nak ja taki nie­do­ciap­szy? Ale, są­dząc z nie­któ­rych ko­men­ta­rzy, nie je­stem w tym osa­mot­nio­ny, co mnie odro­bi­nę po­cie­sza.   A za myśl­ni­ki masz plus, o któ­rym pisał nasz pu­pi­lek ju­nior.

Pu­pi­lek ju­nior… Jak to brzmi…

Mee!

Dzię­ku­ję Treef, wiem, nie po­zo­sta­je mi nic in­ne­go, jak spu­ścić głowę – nie umiem jesz­cze tylu rze­czy, że aż głowa mała! Za­mie­rzam się uczyć. No i bar­dzo mi miło, że wpa­dłeś, oczy­wi­ście. Ada­mie, też dzię­ku­ję – zwłasz­cza za samo zaj­rze­nie. Wszy­scy, któ­rzy to czy­ta­li, mó­wi­li o nie­do­sy­cie – oczy­wi­ście, mieli racje. Po pro­stu piszę za mało jasno i nie po­tra­fię prze­ka­zać w stu pro­cen­tach tego, co chcę.

A, ju­nior­ku, już wró­ci­łam i już od­pi­su­ję! 

Spo­koj­nie, Maju. To jest do opa­no­wa­nia. Dwa razy prze­ry­su­jesz, dwa – nie­do­ry­su­jesz, raz wyj­dzie tak sobie, a potem bę­dzie w sam raz.   :-)

Nowa Fantastyka