- Opowiadanie: -13- - Figury i pionki cz.3

Figury i pionki cz.3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Figury i pionki cz.3

 

Link do poprzedniej części: http://www.fantastyka.pl/4,56843014.html

 

 

Czerwone kwiaty i nagie ciała

 

Turniej trwał w najlepsze. Strzelcy zakończyli zmagania i przyszła pora na pojedynki konne. Cieszyły się one ogromnym zainteresowaniem szlachty. Wielu widzów obstawiało wyniki poszczególnych starć. Zawody zorganizowano dość pospiesznie, dlatego brali w nich udział głównie przedstawiciele obu wrogich dotychczas armii. Zamiast lśniących, finezyjnie zdobionych zbroi turniejowych, zawodnicy nosili proste, toporne pancerze bojowe. Nie było heroldów z prawdziwego zdarzenia ani wielu innych elementów ubarwiających tego typu widowisko. Z drugiej strony, zamiast zmanierowanych szlachciców, w pojedynkach brali udział żołnierze z krwi i kości, wojownicy pełną gębą. Publiczność nie raz milkła zdumiona, gdy trafiony kopią zawodnik jakimś cudem utrzymywał się na koniu, choć zwykle takie trafienie wystarczało, by wysadzić cztery litery delikwenta z siodła.

Najbardziej widowiskowy był pojedynek konny dwóch anonimowych wojowników z armii Czterech Księstw, którzy w ten sposób chcieli najwyraźniej rozstrzygnąć swoje prywatne zatargi. Obaj byli zdecydowani wygrać za wszelką cenę, a motywacja rekompensowała braki umiejętności w posługiwaniu się kopią. Jeźdźcy ruszyli na siebie z impetem. Gnali bez opamiętania. Obaj skupili się na tym, by precyzyjnie trafić przeciwnika, nie myśląc o tym, jak osłonić się przed ciosem rywala. Dlatego też oczom widowni ukazał się naprawdę niezwykły widok. Obaj jeźdźcy trafili siebie nawzajem w pierś. Kopie jakimś cudem wytrzymały, tak samo jak pancerze. Rycerze wypadli z siodeł. Konie pomknęły dalej, zaś oni na ułamek sekundy zawiśli w powietrzu, po czym równocześnie spadli na ziemię, by na niej już pozostać. Służba przeniosła obu do namiotów, gdzie medycy zajęli się opatrzeniem ich ran.

 

Theo przypatrywał się pojedynkom, jednak osobiście uważał, że tego typu starcia turniejowe nie oddają bitewnej rzeczywistości. Poza tym preferował walkę pieszą, gdyż – jak sam twierdził – bogowie obdarzyli go urodą, elokwencją i sporą kuśką, lecz poskąpili talentu do jeździectwa.

 

Na dużym placu toczyły się walki jeden na jednego, dwóch na dwóch, a nawet doszło do starcia pięciu na pięciu wojowników. Publiczność szalała w czasie, gdy zawodnicy okładali się maczugami, morgenszternami i młotami bojowymi. Niepisana zasada tego typu turniejów mówiła, że nie należy zabijać przeciwnika. Dlatego preferowano przede wszystkim broń obuchową. Dodatkową atrakcją dla mieszkańców grodu była obecność jaszczuropodobnych drakkari oraz gorothów przypominających nieślubne dzieci mitycznego centaura i mrówki. Ci drudzy dominowali na arenie pojedynków – wprawdzie nie byli tak zwinni jak ludzie czy drakkari, jednak posiadali naturalny, chitynowy pancerz. Do tego trudno było powalić przeciwnika stojącego na czterech łapach, który w dodatku miał jeszcze czym trzymać tarczę i miecz. Często na turniejach nie pozwalano mrówkom – jak ich pogardliwie nazywano – walczyć w starciach pieszych, gdyż uważano, że bliżej im do jazdy niż do tradycyjnej piechoty.

 

Król Olaf przypatrywał się zmaganiom z osłoniętej od słońca trybuny. U jego boku siedział król Varrick. Obaj starali się zachowywać powściągliwość, lecz nie dało się nie słyszeć uszczypliwych uwag Olafa dotyczących miernej postawy reprezentantów Szkieletowego Grodu. Varrick znosił je cierpliwie, lecz gdy rosły goroth o wymalowanym na czerwono chitynowym pancerzu powalił kolejnego z rzędu rycerza noszącego barwy miasta, władca nie wytrzymał.

– Synu, czy nie mamy nikogo, kto mógłby zmierzyć się z tą bestią? Żadnego mocarza, który powaliłby tego gorotha? – zwrócił się do siedzącego obok Yorga. Ten otarł kropelki potu z czoła i rozluźnił lekki szal owinięty wokół szyi.

– Tu nie potrzeba niedźwiedzia, lecz lisa – odparł po krótkim zastanowieniu namiestnik, po czym wydał polecenie słudze. Ten zniknął na kilka chwil, by przyprowadzić nieco zaskoczonego zaproszeniem Theo.

– Czym mogę służyć? – zwrócił się do Varricka.

– Mój syn twierdzi, że poradzisz sobie z gorothem. To prawda?

Olaf nachylił się i skupił uwagę na najemniku.

– Panie, myślę, że potrafiłbym to zrobić – odpowiedział pewnie Theo.

– Sto dukatów, że wasz człowiek wyląduje na łopatkach! – wykrzyknął wesoło Olaf.

– Przyjmuję zakład. By było ciekawiej, proponuję pozostawić zawodnikom swobodę wyboru oręża. – Yorg odpiął od pasa ciężką sakiewkę. Ukradkiem spojrzał na Varricka, lecz jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Namiestnik uznał to za przyzwolenie.

– Ruszaj, przyjacielu, i nie przynieś mi wstydu – zwrócił się do Theo.

 

Komendant przytaknął, po czym zszedł z trybuny i ruszył w kierunku placu, na którym odbywały się pojedynki. W pewnym momencie przystanął obok urodziwej panny, wypiął z jej włosów krwistoczerwony kwiat. Uśmiechnął się do dziewczyny zalotnie, wywołując na jej twarzy rumieniec. Najemnik zatknął kwiat za pas skórzanego kaftana. Gdy wszedł na plac, goroth czekał już na jego drugim końcu i poprawiał uchwyt tarczy. Następnie chwycił zakrzywioną szablę i począł uderzać rytmicznie jej rękojeścią o pokrytą pancerzem pierś. Potrząsał przy tym odwłokiem, wydając dźwięk przypominający grzechotkę. Theo spojrzał na trybunę. Obaj władcy przyglądali się wojownikom z zaciekawieniem, Yorg najwyraźniej zabawiał rozmową jedną z dam, zaś siedząca u boku Olafa Cleo posłała komendantowi surowe spojrzenie, po czym przeniosła wymownie wzrok na dziewczynę, od której przed chwilą Theo wziął kwiat. Komendant uśmiechnął się pod nosem, podniósł leżące na ziemi tarczę i włócznię, po czym skinął na znak, że jest gotów. Goroth natychmiast zaszarżował, lecz ku jego zdziwieniu atak trafił w pustkę, gdyż w sobie tylko wiadomy sposób Theo odskoczył na bok, uderzając przy tym rywala tarczą w tył łba. Owadopodobny wojownik szybko otrząsnął się z zaskoczenia. Obrócił się w stronę Theo i zaczął krążyć wokół niego niczym wilk czający się do ataku. Nagły doskok, potężne cięcie z góry. Komendant w ostatniej chwili przyjął cios na tarczę, po czym odsłonił się i wyprowadził pchnięcie. Włócznia miała trafić rywala prosto między oczy, lecz ten uchylił się w porę. Znów nastąpiła chwila przerwy. Przeciwnicy przypatrywali się sobie uważnie. Theo zauważył, że mięśnie gorotha drgnęły, zapowiadając kolejny atak. Jednak tym razem komendant postanowił pierwszy spróbować szczęścia i wyprowadził błyskawiczne pchnięcie włócznią. Cóż… pchnięcie może i było szybkie, lecz przeciwnik bez kłopotu odbił cios tarczą, po czym ciął szybko z góry, mierząc w głowę rywala. Theo znów zdołał się uchylić. Odskoczył na sekundę, by za moment przytulić się do owadopodobnego wojownika. Upuścił tarczę, mocno chwycił łeb mrówki docisnął go do piersi, unieruchamiając jednocześnie swoim ciałem jego uzbrojone ramię. Po chwili goroth zaczął ryć łapami ziemię i miotać chaotycznie. Theo przytrzymał go jeszcze chwilę, po czym odskoczył do tyłu. Przypatrywał się przeciwnikowi. Czworonożny wojownik chwiał się, jego ciałem wstrząsały dreszcze. Próbował ruszyć do ataku, lecz z trudem stawiał kilka kroków w linii prostej. Komendant dłużej nie czekał. Podbiegł do przeciwnika i zaczął obijać jego łapy drzewcem włóczni. Goroth stracił równowagę i padł na ziemię. Theo odrzucił broń. Był absolutnie pewny wygranej. Wyprostował się, okrążył arenę z szerokim uśmiechem, po czym stanął na wprost trybuny i głęboko się skłonił. Dostrzegł, jak zdumiony przebiegiem walki Olaf podaje Yorgowi sakiewkę. Publiczność szalała.

 

Turniej zakończył się o zachodzie słońca. Życie towarzyskie przeniosło się do oberż i innych przybytków gwarantujących rozrywkę. Theo tradycyjnie skierował swe kroki do karczmy „Pod byczkiem”. W drzwiach zobaczył słaniającego się Yorga. Dwie ponętne dziewki pomagały mu utrzymać równowagę. Zapewne namiestnik stałby w miarę prosto, gdyby oparł swe ręce na ramionach dziewcząt zamiast na jędrnych tyłkach.

– Theo, przyjacielu! – wykrzyknął nieco bełkotliwie. – Jesteś bohaterem dnia i moim prywatnym dobroczyńcą! Wiesz, jakie to uczucie pić całą noc i pieprzyć całą noc za pieniądze wielkiego króla Olafa? Nie wiesz? A ja wiem! Dzięki tobie! – Yorg chciał uściskać komendanta, lecz znów stracił równowagę. Dziewczęta uchroniły go przed upadkiem.

– Właśnie widzę. Coś mi się zdaje, że bardziej, niż jutrzejsza kapitulacja, dobije cię kac! – Theo roześmiał się od ucha do ucha.

– I co z tego? Wieczorem będzie uczta, więc kaca zaleczymy. – Yorg także się roześmiał. – Ale tak szczerze, jak druh druhowi, jak tyś to zrobił? Gołym okiem było widać, że załatwiłeś tą czerwoną mrówę jakimś podstępem. W jednej chwili walczył jak wściekły, a w drugiej chwiał się jak… ja teraz. – Namiestnik przyłożył dłonie do ust, próbując zahamować odruchy wymiotne. Udało mu się.

– Kiedyś służyłem w kompanii, która walczyła na pustkowiach z gorothami. Mieli tam na etacie starego zielarza, który zszywał rannych. On właśnie pokazał mi pewną roślinę, której kwiat wywołuje oszołomienie i odruchy podobne do upicia alkoholem u wielu z tych przeklętych mrów. Taka alergia. W kompanii każdy miał przy sobie ten kwiat, a jego pyłek wcierał w ostrza. Tylko bogowie wiedzą, jak nam to ułatwiło robotę.

– A skąd wiedziałeś, że tamten miał tą alergię? – spytał zaciekawiony Yorg.

– Nie wiedziałem. Miałem szczęście.

– A w takim razie skąd wytrzasnąłeś ten kwiat? – kontynuował namiestnik.

– Jedna z dziewcząt obserwujących walki miała go wpiętego we włosy.

– Faktycznie, miałeś dużo szczęścia – przyznał Yorg, poprawiając uchwyt na pośladku jednej z dziewczyn.

– I to jakie – przytaknął Theo. – Te kwiaty to tutaj rzadkość. Widziałem je jedynie u tego alchemika, Stefanusa. Diabli wiedzą gdzie on je znalazł.

– Grunt, że wygrałeś. A teraz wybacz, dziewczęta mi stygną. Anja ma już nawet chłodne dłonie. Zmarzła biedna w tej skąpej szacie. Muszę ją rozgrzać. – Yorg roześmiał się lubieżnie.

– Powiadają, że jak zimne dłonie, to dobra w łożu.

– Gadasz jak miłośnik dupczenia zwłok – skwitował namiestnik. – Baw się dobrze, bohaterze turnieju. Jutro wielki dzień. Nawet nie wiesz, jak wielki.

Theo odprowadził przyjaciela wzrokiem, po czym wszedł do wnętrza karczmy. Podszedł do właściciela, szepnął mu coś do ucha i wepchnął w dłoń kilka monet. Tamten skinął głową i wskazał na piętro. Komendant udał się na górę, do jednego z pokojów, w których prostytutki obsługiwały swoich klientów. W środku stała kobieta w czarnym płaszczu. Jej twarz zasłaniał kaptur, spod którego wydostało się jedynie kilka kosmyków jasnych włosów.

– Wszystko gotowe na jutro – zaczął Theo bez zbędnego wstępu. – Podczas uczty wyślizgniesz się na chwilę. Będę czekał. Mam wartę przed salą. Minie kilka chwil, nim się ktoś zorientuje. My w tym czasie wydostaniemy się z zamku. Znajomy przeprowadzi nas do kryjówki. Tam przeczekamy kilka dni i dopiero wtedy opuścimy miasto.

– Można ufać temu znajomemu? – spytała kobieta.

– Tak. Znam go od dawna. Nie zawiedzie. A ty jesteś pewna? Chcesz to zrobić? Poświęcić wszystko i uciec ze mną? – Theo zawahał się, zadając to pytanie.

– Tak. I nie pytaj więcej.

Kobieta zsunęła z siebie płaszcz. Oczom komendanta ukazało się niczym nieosłonięte ciało Cleo – córki króla Varricka.

– Będziemy się za to smażyć w wiecznym ogniu – rzekła, podchodząc do Theo.

– Albo nasze zwłoki przyozdobią główną bramę, jeśli twój ojciec nas złapie – odpowiedział mężczyzna.

 

W tym samym czasie pierwsi jeźdźcy należący do wojsk króla Varricka, tych odesłanych na czas wesela do Złotej Doliny, dostrzegli przed sobą majaczące w mroku mury miasta.

 

 

VI
I żył długo i szczęśliwie…

 

Ciężkie, bogato zdobione wrota kaplicy otworzyły się majestatycznie. Goście zgromadzeni w sali weselnej umilkli. Król Varrick wstał. Tak samo postąpił Yorg. Obaj wbili wzrok w wychodzącego właśnie kapłana. Duchowny zatrzymał się przed schodami łączącymi kaplicę z salą. Spojrzał z góry na wytwornie ubranych gości otaczających długie, uginające się od jadła i napitku stoły. Byli tam wszyscy ważni obywatele miasta oraz dowódcy obu armii. Zgodnie z obyczajem, nikt nie wniósł na salę broni. Uzbrojeni byli jedynie gwardziści rozstawieni pod ścianami. Stali oni nieruchomo z kamiennymi minami.

Kapłan wyciągnął ręce ku sklepieniu sali i donośnym głosem rzekł:

– Przez próg świątyni przeszło dwoje obcych sobie ludzi. Stanęli oni przed obliczem bogów, by złożyć przysięgę. I oto łaska stwórców scaliła tych dwoje w jedność! Niech żyją król Olaf i królowa Cleo!

– Niech żyją! – ryknęli zebrani zgodnym chórem.

W tym momencie w drzwiach ukazali się nowożeńcy. Olaf pozdrowił zebranych, po czym zaprowadził swą żonę do honorowego miejsca przy głównym stole, przy którym zasiadali też Varrick i Yorg. Rozpoczęła się uczta. Wzniesiono pierwsze toasty.

 

-Bawcie się wszyscy! To wielki dzień! Mamy upragniony pokój. Pijcie za to, panowie! – wykrzykiwali żołnierze, wytaczając beczki przywiezione z zamkowych piwnic przez gwardzistów. Wino trafiło do każdego namiotu. Pili żołnierze Varricka, Olafa, ludzie, drakkari, gorothowie. Wszyscy tak samo cieszyli się z końca wojny. W obozie dało się słyszeć pierwsze śpiewy, zbereźne przyśpiewki niosły się pomiędzy namiotami. Gwardziści należący do obu armii dbali, by nikomu nie zabrakło napitku. Po mniej więcej dwóch godzinach pierwsze ofiary pijaństwa leżały na ziemi. Co ciekawe, byli to w większości nieludzie. Mało który goroth czy drakkari był w stanie utrzymać się jeszcze na nogach.

W tym czasie z namiotu, w którym zebrali się dowódcy, wyszła grupa żołnierzy, pospiesznie chowając w pochwach zakrwawione sztylety. Upewnili się, że nie zwrócili na siebie niczyjej uwagi, po czym rozeszli się po obozie. Pomiędzy namiotami pojawili się także żołnierze, którzy nocą przybyli do obozu ze Złotej Doliny. Podzielili się na grupy dowodzone przez gwardzistów należących zarówno do Varrika, jak i Olafa. Rozpoczęła się rzeź. Mordowano upojonych winem żołnierzy, którzy z reguły nie byli w stanie utrzymać się na nogach, a co dopiero walczyć. Gwardziści wskazywali ludzi podległych dowódcom, którym poderżnięto gardła chwilę wcześniej w namiocie. Było ich niewielu. Większość służyła w oddziałach podległych spiskowcom. Tych oszczędzano. Niektórzy próbowali się bronić, w różnych częściach obozu słychać było krzyki. Nieludzi omijano. Po wypiciu zatrutego wina nie byli w stanie unieść broni. Wielu z drakkari i gorothów miotało się w konwulsjach, inni leżeli już martwi na ziemi.

Najemnicy również usiłowali ratować swoją skórę. Spora ich grupa próbowała w zorganizowany sposób przebić się poza obręb obozu. Z trudem wyrąbali sobie przejście na otwartą przestrzeń po to tylko, by stać się wyśmienitym celem dla szarży jeźdźców Varrika, którzy pozostali w odwodzie i pilnowali, by nikt niepożądany nie wydostał się z pułapki. Rozpędzona konnica rozniosła bez trudu grupkę żołdaków. Płonęły pierwsze namioty. Po ziemi płynęły strugi krwi.

 

Theo pełnił wartę przed drzwiami do korytarza, którym można było dotrzeć do sali weselnej. Starał się nie myśleć o tym, co miał zamiar tej nocy zrobić. Ucieczka z córką króla Południowego Królestwa i jednocześnie żoną władcy Czterech Księstw, i to w dodatku w dniu ślubu, to chyba najgłupszy pomysł, na jaki wpadł w swoim życiu. A im dłużej o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że był to też najprostszy sposób na zafundowanie sobie wyroku śmierci. Jednak zdecydowany był zrealizować plan. Czekał tylko, aż Cleo wyjdzie z sali, by w swojej komnacie zamienić szaty ceremonialne na suknię balową. To oczywiście tylko pretekst. Gdy tylko uda się jej wyjść, uciekną razem z zamku.

Komendant zaczynał się nieco niecierpliwić. Świeżo upieczona królowa powinna już opuścić salę. Ceremonia z pewnością już się zakończyła, a teraz nadszedł czas na zabawę i tańce. Przez moment przemknęła mu przez głowę myśl, że może Cleo wcale nie chciała porzucać bogactwa i dworskiego życia, jednak przypomniał sobie wszystko to, co usłyszał od niej podczas ostatniej schadzki w karczmie. Uspokoił się nieco.

W tym momencie zobaczył, zbliżającego się w towarzystwie gwardzistów Varricka, dryblasa z oszpeconą twarzą – tego, którego poznał w karczmie. Na pancerzach większości z nich widać było ślady krwi. Theo nie miał pojęcia, co się dzieje, ale czuł, że o życiu i śmierci zadecydują najbliższe chwile. Gwardziści otoczyli półkolem komendanta, który oparł się odruchowo plecami o ścianę. Dłoń położył na rękojeści miecza. Zza pleców żołnierzy wyszedł dryblas i roześmiał się szelmowsko.

– No i znów się spotykamy… – zagadnął.

– Na to wychodzi. I coś czuję, że tym razem nie unikniemy rozlewu krwi – stwierdził chłodno Theo.

– Ano, nie unikniemy – przytaknął gwardzista.

– To może wyjaśnisz mi, co się dzieje?

Dryblas zamyślił się na moment. Z oddali co raz wyraźniej słychać było odgłosy walki.

– Nadchodzą zmiany, przyjacielu.

– I te zmiany sprawiły, jak rozumiem, że zdradziłeś swojego króla, skoro stoisz tu ramię w ramię z ludźmi Varricka?

– Nie służę już Olafowi, a to już nie są ludzie Varricka. Widzisz, wszyscy jesteśmy pionkami w rozgrywce o władzę. A gdy mistrzowie grają o tak wysoką stawkę, każdy pionek jest w cenie. Każdy może przechylić szalę zwycięstwa. Zaś użyteczny pionek może zostać zamieniony w figurę. Wystarczy być tylko bierką w rękach odpowiedniego gracza.

– Udam, że zrozumiałem. Teraz zapewne stoczymy dramatyczny pojedynek na śmierć i życie? Zupełnie jak w pieśniach bardów: dobro zmierzy się ze złem twarzą w twarz. Wielki finał ballady. – Theo wyciągnął miecz.

– Ja bym cię może i puścił, ale ten alchemik, Stefanus, zażyczył sobie twojej głowy w zamian za swoje usługi. A trzeba przyznać, że jego trutka na nieludzi spisuje się wyśmienicie. Musiałeś ostro zaleźć staruchowi za skórę – dryblas roześmiał się. – A na dramatyczne pojedynki nie licz. Jestem osobą praktyczną i pozbawioną okruchów romantyzmu. A ballady mam głęboko gdzieś.

Dryblas skinął głową. Gwardziści rzucili się do ataku. Pierwsze kilka ciosów Theo zdołał sparować, jednak napastników było zbyt wielu. Jeden z mieczy zranił go w ramię. Theo pchnął na oślep, chcąc odpłacić za zakrwawioną kończynę. W tym momencie kolejne cięcie rozpłatało mu nogę. Przyklęknął w rosnącej kałuży krwi i rozpaczliwie wymachując mieczem. W pewnym momencie dostrzegł odsłoniętą szyję jednego z gwardzistów. Ostatkiem sił rzucił się do przodu, wbijając miecz tuż pod podbródkiem napastnika. Skierowane w górę ostrze wyszło czubkiem głowy. Równocześnie Theo poczuł ból w plecach i zobaczył trzy włócznie wychodzące z jego piersi.

 

Młoda para tańczyła otoczona przez gości weselnych. Cleo chciała wpierw wymknąć się do swojej komnaty, by zamienić szatę weselną na kreację balową, jednak pan młody ani myślał wypuścić żony przed pierwszym tańcem. Varrick siedział za stołem i przyglądam się zabawie ze swojego miejsca. Dyskretnie skinął na Yorga, szepnął mu kilka słów. Ten oddalił się i zniknął pomiędzy weselnikami. Varrick odczekał, aż muzyka ucichnie, po czym wstał, skupiając na sobie uwagę gości. Gestem nakazał ciszę.

– Zebraliśmy się tutaj z kilku powodów – rzekł władca Południowego Królestwa donośnym głosem. – Pierwszym jest ślub mojej córki z królem Olafem. Niech bogowie mają go w swojej opiece, bo nie wie, co uczynił. – Varrick zarechotał, podobnie jak zebrani goście. Również Yorg wyglądał na rozbawionego. Podszedł do głównego stołu i stanął u boku ojca.

– Ale jest i drugi, mniej radosny powód: przegraliśmy wojnę z Czterema Księstwami – kontynuował król. – Nasi dotychczasowi wrogowie widzą nas, południowców, na kolanach. Zapominają jednak, że jeszcze nie skapitulowaliśmy!

Goście zamarli. W sali zrobiło się przeraźliwie cicho. Słuchać było muchy brzęczące wysoko pod sklepieniem. Wszyscy wpatrywali się w mówcę.

– Ale my nie skapitulowaliśmy! – kontynuował Varrick. – Nie powiedzieliśmy ostatniego słowa! Powiem je teraz i mam nadzieję, że moi wrogowie usłyszą je bardzo wyraźnie: GIŃCIE!

Jak na komendę w rękach gwardzistów błysnęły miecze. Nim ktokolwiek zorientował się w tym, co się dzieje, padły pierwsze trupy. Varrick szczerzył zęby w szerokim uśmiechu i przyglądał się krwi tryskającej z poderżniętych gardeł, mężczyznom padającym pod ciosami zadawanymi przez gwardię. Nagle zauważył, że gości masakrują nie tylko jego ludzie, ale i ci podlegli Olafowi. Jakby tego było mało, jeden z nich w tym właśnie momencie rozpłatał głowę swojego króla potężnym ciosem.

– Oszczędźcie moją siostrę! – wykrzyknął Yorg. – Zamknijcie ją w komnacie.

Jeden z gwardzistów chwycił dziewczynę w pół i wyniósł z sali. Varrick przyglądał się wszystkiemu w rosnącym zdumieniu.

– No brawo, synu – rzekł władca. Naprawdę cię nie doceniłem. Przekupiłeś gwardię Olafa? Wiedziałem, że głupi nie jesteś, ale muszę przyznać, że zaskoczyła mnie twoja kreatywność. Zrobiłeś więcej niż ci poleciłem.

Yorg nieznacznie się uśmiechnął. Stanął przed ojcem i spojrzał mu prosto w oczy.

– Zawiodłeś jako król. Niemal doprowadziłeś nas do upadku. Zaś teraz jesteś świadkiem narodzin nowego, zjednoczonego królestwa ludzi. Wolnego od jaszczurów, mrów i innego plugastwa. Wolnego od twoich słabości i błędów. Błędów, których byłem świadkiem, a których nie popełnię.

– Co to ma znaczyć, synu! Dlaczego nasi gwardziści walczą ramię w ramię z ludźmi Olafa? – wykrzyczał namiestnikowi niemal w twarz. W oczach króla tliło się przerażenie. – Co to ma do cholery znaczyć?

– A jak myślisz? – spytał niedbale Yorg.

– To ci się nie uda! Nie utrzymasz władzy. Ludzie się zbuntują i obalą uzurpatora!

– Ludziom jest całkowicie obojętne, kto nimi pomiata – stwierdził beznamiętnie namiestnik. – Im nie robi różnicy, któremu królowi służą żołnierze, którzy po pijaku gwałcą ich córki w mrocznych uliczkach. Dla nich nic się nie zmieni. Jedynie ci, co od czasu do czasu uniosą głowę znad rynsztoka, dostrzegą, że na murach powiewają inne sztandary, tak samo zachlapane błotem i ptasim gównem, co poprzednie.

Mężczyzna wyciągnął ozdobny sztylet, po czym przylgnął do ojca. Grymas na jego twarzy zgrał się w czasie z jęknięciem starca. Król Varrick osunął się na ziemię.

Yorg cofnął się o krok. Obok niego pojawił się gwardzista Olafa – dryblas z pooraną bliznami twarzą.

– Gustawie, dobra robota. Dotrzymałeś słowa. – Namiestnik zwrócił się do żołnierza.

– Dziękuję – odparł z pokorą gwardzista.

– Potrafię nagrodzić wiernych podwładnych. Poprosiłeś o moją siostrę. Chociaż uważam twą prośbę za głupią i nierozważną, Cleo jest twoja. Mianuję cię także namiestnikiem Czterech Księstw – będziesz nimi zarządzał w moim imieniu.

– Jestem zaszczycony. – Gustaw przyklęknął na jedno kolano.

– Nie czas na teatrzyk – skarcił go Yorg. – Uprzątnij ten cały bajzel. Do rana sytuacja ma być opanowana, a trupy zakopane za miastem.

Gwardzista oddalił się, wydając polecenia mijanym po drodze podwładnym.

 

Yorg spoglądał chłodno na usłaną trupami salę, w której dopiero co bawili się weselnicy. Nie miał wyrzutów sumienia czy jakichkolwiek wątpliwości. Wymordowani żołnierze, goście, krew ojca na własnych dłoniach – wszystko to było konieczną ofiarą. Dzięki temu mógł wreszcie spełnić swe największe marzenie. Został królem największego ludzkiego królestwa w historii. Rozpoczynały się dni jego chwały. A królów, szczególnie tych silnych i skutecznych, nikt nie rozlicza z popełnionych zbrodni. Mężczyzna uśmiechnął się lekko pod nosem. Zakończyła się kolejna partia gry o władzę, a on ją wygrał, gdyż po mistrzowsku dysponował swoimi figurami i pionkami.

 

 

 

Od autora: dziękuję tym, którzy mieli na tyle silnej woli, by przeczytać całość. Z góry przepraszam za wszelkie błędy – ciężko wyłapać wszystkie. Mam nadzieję, że choć trochę się podobało. Na pewno Sapkowski to to nie jest :P Pozdrawiam.

Koniec

Komentarze

Odnoszę wrażenie, że pisząc pierwszą część miałeś pomysł wyłącznie na kierunek rozwoju fabuły. Natomiast sam jej przebieg w drugiej i trzeciej części jest wypadkową improwizacji i znudzenia kreowanym światem. Widać to niestety po tym fragmencie, który z całej trójki jest najsłabszy. Niepotrzebnie zmieniłeś tempo prowadzenia narracji. Przyspieszając dénouement spłyciłeś warstwę fabularną. Niepotrzebnie porzuciłeś dygresje i wątki poboczne. Pozbawia to czytelnika możliwość zagłębienia się w stworzonym świecie.

 

Ogólnie całość dobra. Ale sadząc po początku powinna być bardzo dobra. Tak czy inaczej czekam na inne opowiadanie.

Infundybuła chronosynklastyczna

To nie do końca tak. Zaczynając pisanie, miałem w głowie zarys fabuły, pozostało tylko dodać "wypełniacze". Jednak w miarę pisania ( co trwało ponad miesiąc ) tekst zaczął mi się rozrastać. Dlatego postanowiłem "zaciągnąć ręczny hamulec" bojąc się, że wielostronicowej grafomanii nikt nie wytrzyma. Była tez druga sprawa: praca, obowiązki domowe, totalny brak czasu, pisanie nocami choćby po pół godzinki – w pewnym momencie zacząłem się obawiać, czy w ogóle ten tekst ukończę. Wiem – czasem opowiadania powstają przez rok czy dłużej. Ale jestem początkujący i dopiero dorastam do dłuższych form. Dziękuję za szczerą opinię. Mam nadzieję, że następny tekst będzie lepszy. Chyba wrócę do sci-fi, czy też space opery. Strasznie korci mnie, by napisać kontynuację do mojego starszego opowiadania "Neptun" – o ile czas pozwoli.

Stawiałbym raczej na rozwinięcie i rozrost opowiadania. Nie jest to na szczęście jeden z wielu tekstów z obietnicą ciągu dalszego, który nigdy nie następuje. I ogólnie całość jest na prawdę dobra. A mogłaby być lepsza :) Chętnie poczytałbym rozwinięcie kilku wątków. Może nie należało uśmiercać Theo. Lub sugerować czytelnikowi, że zginął :)

Infundybuła chronosynklastyczna

Po scenie spisku kończącej poprzedni fragment, spodziewałam się bardziej zaskakującego finału. Że Yorg sposobi się do przejęcia władzy podejrzewałam już wcześniej.

Trzeci epizod konsekwentnie zamknął całość, ale niewiele dodał do całości –– opis turnieju, ze szczególnym uwzględnieniem pojedynku Theo z gorothem, po raz kolejny zajrzeliśmy „Pod Byczka” i byliśmy świadkami rzezi –– dla mnie to trochę za mało.

Całość czytało się całkiem dobrze, ale pozostał mi lekki niedosyt. Uważam, że z tego pomysłu, można było wycisnąć więcej.

A Theo żal…

 

„Publiczność nie raz milkła zdumiona…” –– Publiczność nieraz milkła zdumiona

 

„…gdy trafiony kopią zawodnik jakimś cudem utrzymywał się na koniu, choć zwykle takie trafienie wystarczało…” –– Powtórzenie.

 

„Obaj skupili się na tym, by precyzyjnie trafić przeciwnika, nie myśląc o tym, jak osłonić się przed ciosem rywala”. –– Powtórzenie.

Może wystarczy: Obaj skupili się, by precyzyjnie trafić przeciwnika, nie myśląc o tym, jak osłonić się przed ciosem rywala.

 

„Publiczność szalała w czasie, gdy zawodnicy okładali się maczugami, morgenszternami i młotami bojowymi”. –– Czy, podczas gdy zawodnicy okładali się przyrządami bojowymi, znudzona publiczność, bez opamiętania, przenosiła się w czasie i szalała w innych wymiarach? ;-)

Pewnie chciałeś napisać: Publiczność szalała, w czasie gdy zawodnicy okładali się maczugami, morgenszternami i młotami bojowymi.

 

„Po chwili goroth zaczął ryć łapami ziemię i miotać chaotycznie”. –– Masło maślane. Miotanie się, jest chaotyczne z definicji.

Może: Po chwili goroth zaczął ryć łapami ziemię i miotać się rozpaczliwie.

 

„A skąd wiedziałeś, że tamten miał alergię?”  –– A skąd wiedziałeś, że tamten miał alergię?

 

„…po czym wszedł do wnętrza karczmy. Podszedł do właściciela…” –– Powtórzenie.

Proponuję: …po czym wszedł do karczmy. Zbliżył się do właściciela… 

Do wnętrza nie można wyjść, można tylko doń wejść.

 

„Gwardziści wskazywali ludzi podległych dowódcom, którym poderżnięto gardła chwilę wcześniej w namiocie”. –– Wolałabym: Gwardziści wskazywali ludzi podległych dowódcom, którym chwilę wcześniej, w namiocie, poderżnięto gardła.

 

„Świeżo upieczona królowa powinna już opuścić salę. Ceremonia z pewnością już się zakończyła…” –– Świeżo upieczona królowa powinna już opuścić salę. Ceremonia z pewnością się zakończyła

 

„Z oddali co raz wyraźniej słychać było odgłosy walki”. –– Z oddali coraz wyraźniej słychać było odgłosy walki.

 

Pierwsze kilka ciosów Theo zdołał sparować…” –– Kilka pierwszych ciosów Theo zdołał sparować

 

„Jeden z gwardzistów chwycił dziewczynę w pół i wyniósł z sali”. –– Jeden z gwardzistów chwycił dziewczynę wpół i wyniósł z sali.

 

„Varrick przyglądał się wszystkiemu w rosnącym zdumieniu”. –– Varrick przyglądał się wszystkiemu z rosnącym zdumieniem.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Popieram zdanie Regulatorów i Stefana. Zaczęło się całkiem interesująco, rozwiązanie natomiast jest – co tu dużo mówić – sztampowe. Syn zabija ojca i przejmuje władzę, wrogą armię wyżynamy opitą i zatrutą. Theo zaiste szkoda, jego śmierć jest taka bezsensowna. Spodziewałabym się po Yorgu czegoś lepszego ; ) Pewno, że potrzebował alchemika, ale obiecać można i po uzyskaniu trucizny raczej opowiedzieć się za kumplem niż go zlikwidować…   Podsumowując, nie kupilam zakończenia. Tekst do zapomnienia.   "osobiście uważał" – pleonazm, jak dla mnie.   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka