- Opowiadanie: Krzyś - Złudna Droga

Złudna Droga

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Złudna Droga

 

Tekst sprzed 4 lat, usilnie próbowałem go redagować przez ten czas, raczej z marnym skutkiem. Ale wrzucam, może dowiem się czegoś ciekawego.

 

„Ani jeden promień światła nie przedostawał się przez stalowoszarą zasłonę chmur nad Górami Rycerza. Góry jak to góry, te akurat jeszcze młode, o ostrych zboczach i głębokich dolinach. Kryjówki spraw niedostępnych światu zewnętrznemu, chronią sekrety które nawet najmędrsi z badaczy uznali za zbyt trudne do pojęcia.

 

 

 

Ośnieżone szczyty kusiły odważnych zdobywców, przepastne wąwozy i rozpadliny szczerzyły paszcze pełne ostrych, skalnych kłów, a przepastne jaskinie służyły za dom zwierzętom, a niekiedy jako schronienie podobnym mnie, strudzonym wędrowcom.

 

W czasach dawniejszych niż pisma historyczne, miało tu miejsce olbrzymie trzęsienie ziemi. Cały krajobraz uległ przeobrażeniu, powstały nowe rozpadliny, niektóre szczyty zapadły się, wznosząc inne. Prości ludzie mówią, że to kara za dążenie gór ku, domu Słońca, prawowitego mieszkańca nieboskłonu. Jedna z przepaści, biegnąca tuż poniżej granicy wiecznych śniegów, dostała nawet miano „Bramy do Piekieł”. Jej dna nie sposób było zobaczyć, przez co ludzie myśleli że prowadzi aż do środka ziemi. Wrzynała się w pasmo górskie niby cięcie gigantycznego ostrza. To właśnie cel mej wędrówki, jak miało się okazać.

 

 

 

Wieki po tych wydarzeniach u podnóża szczytów zawitali ludzcy osadnicy. Lasy obfitowały w zwierzynę i dobre drewno, górskie hale karmiły owce, a z wyższych rejonów sprowadzano twarde skały do konstrukcji murów miejskich i utwardzania głównych traktów. Tak powstało małe, acz prężnie rozwijając się państwo, żyjące głównie z handlu i kopalni, których powstała tu olbrzymia ilość.

 

Nikt jednak nie zapuszczał się w okolice „Bramy do Piekieł”. W ciemną noc, skuleni nad ogniem starcy straszyli historiami o zaginionych w pobliżu rozpadliny. Co prawda, nie wszyscy byli na tyle mądrzy by wziąć starcze gadanie na poważnie. Chciwi kupcy z miast, licząc na duży zysk, namówili grupę górników do kopania w pobliżu rozpadliny. Początkowo wszystko działo się zgodnie z marzeniami zleceniodawców. Złoża okazały się nad wyraz bogate i wielu ludzi zatrudniło się w tej okolicy, by uszczknąć co nieco z bogactw gór.

 

 

 

Ta „żyła złota” szybko i boleśnie zakończyła żywot.

 

 

 

Ziemia trzęsła się po raz kolejny. Z czeluści tego naturalnego ‘grobowca’, wypełzła pradawna moc, poruszając masy skalne. Bezprzedmiotowy gniew, nabrzmiały w ciemnościach, teraz pustoszył krainę. Kruszył szczyty, zasypywał doliny, rzekami spłynęła krew winnych i niewinnych, mury miejskie zapadły się, a kopalnie zalał płynny ogień. Wszelkie życie zostało stracone lub wypaczone.

 

 

 

W tym szaleństwie pojawił się jednak promyk nadziei dla nielicznych ocalałych. Z południa przybył potężny, smagłoskóry wojownik. Mówiono o nim, że ‘przywiózł nowy świt’, dodając otuchy prostemu ludowi. Złocony pancerz miał świecić w mroku jaśniej niż pochodnia. W prawicy miał jakoby dzierżyć ogromny młot, a w lewicy tarczę, wykutą na kształt Słońca, na postrach złu i ciemności. Ponoć to od niego wzięły nazwę Góry Rycerza.

 

Samotnie ruszył górską ścieżką na spotkanie starożytnej potęgi,

 

Wojownik odszedł w glorii i chwale, opiewany przez nielicznych ocalonych. Jednak upadłego państwa nie dało się już uratować.

 

 

 

Kiedy przybyłem w ten rejon, takie właśnie historie usłyszałem od miejscowych. Za ich prawdziwością przemawia fakt, że wciąż można odnaleźć ruiny wspomnianych miast, a opis „potężnego wojownika” pasuje do Albreta Zwycięzcy, choć zastanawia mnie fakt jego ciemnej karnacji w tej historii. Odszukałem też rzeczoną rozpadlinę i kopalnię wymienioną jako epicentrum tych wydarzeń. Spenetrowałem je, nie odnajdując nic wartego wzmianki. Ot, opuszczone dawno, puste ruiny, żadnych tajemnych symboli, starożytnych świątyń, grobowców, nic z tych rzeczy. Jedyne co, to wpadłem na kilka drobnych oznak bytności handlarzy wojny. Intrygujące.

 

Nie ustaliłem też o jaki rodzaj „mocy” chodziło, ani nawet nie znalazłem jej żadnych śladów. Faktem jest, że tutejsze tereny wielokrotnie zapadały się i wybrzuszały, co widać w jego rzeźbie.

 

 

 

Na wszelki wypadek zapieczętowałem i ukryłem wejście do kopalni, nigdy nic nie wiadomo. Teraz panuje tutaj wręcz sielski spokój.

wypis z „Legendy ludowe a fakty” Tristfalma Ullivera

 

 

***

 

 

 

Krajobraz tego dnia dziwnie zgadzał się z tym opisanym przez Tristfalma. Chmury ociężale przemierzały nieboskłon, a zimne powietrze z północy niosło zapowiedź zimy. Samotny wędrowiec potarł w zamyśleniu nieogoloną twarz i poprawił druciane okulary. Zielone oczy uważnie prześledziły tekst jeszcze raz. Niewiele informacji i żadnych konkretów. Za wełniane pobicie płaszcza wkradł się chłód, więc poprawił kołnierz i naciągnął mocniej kapelusz z szerokim rondem.

 

Z irytacją zatrzasnął księgę, wsadził do plecaka i przyrzucił zwiniętym kocem.

 

 

 

Izaak westchnął i ociężale założył plecak na ramiona. Zagrzechotały cicho przedmioty w przytroczonej doń sakwie, a skórzana tuba na pergaminy zaplątała się w linę, gdy poprawiał chwyt.

 

 

 

Skalny występ, na którym stał, zwieszał się nad przepaścią w stronę podobnej półki po drugiej stronie. Odległość była zbyt duża ma skok. Nad rozpadliną nie wisiał żaden mostek czy kładka.

 

 

 

Izaak wciągną do płuc potężny haust górskiego powietrza. Odetchnął przeciągle, jakby smakując je w ustach. Nieco się rozluźnił. Ruszył przed siebie. Powoli i ostrożnie wystawił okuty but za krawędź skały. Zawisła w powietrzu, ciężar ciała spoczął na nodze wciąż pozostającej w kontakcie z podłożem. Wyglądał jakby chciał sprawdzić, czy ‘woda’ w ‘jeziorze’ nie jest aby za zimna.

 

 

 

Chwilę się wahał, po czym ruszył przed siebie, jakby nie widząc czeluści za skałą.

 

 

 

Wbrew prawom natury, stanął w powietrzu. Tak jak myślałem, mistrz Tristfalm nawet drogę do domu okrył iluzją. No i wszystko zgadza się z opowieścią pasterza z osady. Triumfalny uśmiech na chwilę rozpromienił mu twarz, który zgasł gdy tylko silniejszy podmuch zachwiał nim i zerwał kapelusz z głowy, rozwiewając czarne włosy. W momencie życie przebiegło Izaakowi przed oczyma. Odzyskał równowagę padając na czworaka. Z boku muszę wyglądać niedorzecznie. Nie tak miało być.

 

Kapelusz niknął już w ciemności poniżej.

 

 

***

 

 

 

Starzec zamyślił się. Przełkną ślinę, by po chwili powrócić do przerwanej opowieści.

 

– Kiedym poszed szukać tej owcy, zobaczyłem ścieżkę. Innej drogi nie było, więc owieczka polazła pewnie tam, pomyślałem. No to chcąc nie chcąc, poszedem i ja. Bogowie, jakem się wystraszył, kiedy okazało się żem zaszedł pod tom wielkom dziurę.– pot sperlił się na wiekowym czole, jakby pasterz na nowo przeżywał swoją opowieść. – A jak zobaczyłem moją kochanieńkom wiszącą w powietrzu to żem myślał że majaki ma po gorzałce. Alem był wtedy trzeźwy, na grób mateczki najukochańszej przysiągłbym! – mówiący aż zachłysnął się powietrzem i podniósł rękę do przysięgi, ale sceptyczna mina rozmówcy sprowadziła go z powrotem na ziemię – No mówię, stała sobie jakby nigdy nic w powietrzu nad przepaścią, i jeszcze patrzała na mnie tymi maślanymi oczkami. Jak podszedłem żeby ją złapać, to mi się noga ześlizgnęła z występu. Prawiem spadł, ale się okazało że tam powietrze jest twarde i można po nim łazić jak kto chce. Ot, taka to historia– starzec odetchnął, jakby zrzucił z siebie ogromny ciężar.

 

– Więc udam się w to miejsce które opisujesz– A które dziwnie pasuje do informacji jakie mam, dodał w myślach wędrowiec. Odwrócił się by odejść, jednak pasterz złapał go za rękę.

 

– Paniczu, panicz tam nie idzie – z tonu wypowiedzi wypływała szczera troska– naprawdę panicz mi wierzy? Naprawdę tam pójdzie? Panicz młody jeszcze, postury widzę niezbyt walecznej, a i broń u pasa nie wisi. Biedy tylko sobie napytacie. W górach to sama podróż może zabić, a i zbójcy są, a jak nie zbójcy, to się potworzyska napatoczą. Taki wielki orzeł na przykład, to mojemu dziaduńciowi głowe urwał! – ostrzegał, ale „panicz” już dawno nie słuchał dobrych rad. Uśmiechnął się tylko zagadkowo i odszedł. Starzec splunął przez lewe ramię, na pohybel złym mocom i patrzył jeszcze chwilę w plecy oddalającego się podróżnika. Na jego twarzy malowało się zatroskanie. – Dziwny człek. W mowie gładki, uprzejmy, jednak stanowczy jakiś. Rozwagi mu tylko brak, albo rozumu. Aż prosi się o kłopoty

 

 

 

 

***

 

 

 

Izaak spojrzał na swój cel zadowolony z pokonania pierwszej przeszkody. Ciemność zdawała się wylewać z otworu jaskini. To zapewne wejście. Oby było też wyjściem. Już miał weń wkroczyć, zatrzymał się jednak na chwilę i pokręcił głową jakby nasłuchując, choć poza wyciem wiatru nic nie zakłócało górskiego spokoju. Wszedł do środka. Nikłe światło docierało tylko na kilka kroków w głąb, reszta jaskini pozostawała skryta w mroku. Cóż za ironia! Nazywają nas 'światłymi', a przecież bez światła jesteśmy zupełnie bezradni.– Śmiałek wyciągnął z sakwy fiolki, dwie mniejsze, wypełnione kolorowymi płynami i jedną pękatą, zawieszoną na krótkim łańcuchu. Wlał barwne ingrediencje do pustej buteleczki, ruchem dłoni zmieszał, potem zakorkował i mocno wstrząsnął. Płyn rozświetlił mrok delikatnym, mlecznobiałym blaskiem. Teraz dało się dostrzec kształty wyraźniej. Wewnątrz jaskini było niewiele miejsca, a jedyną drogą dalej był wąski przesmyk, którym od razu ruszył, niekiedy potykając się o kamienie, nawet pomimo światła z dziwnej latarni. Raz czy dwa coś przemknęło koło jego stóp, prawdopodobnie jakiś szczur. Ciekawe, czy powinienem brać obecność gryzoni za dobry znak?, pomyślał

 

Korytarz prowadził lekko do góry. Echem rozbrzmiewało ciche kapanie skraplającej się wilgoci.

 

Środek góry to dość dziwne miejsce na domostwo, choć słyszałem, że mistrz Ulliver dość ekscentryczny, nawet jak na maga, dodał w myślach.

 

 

 

Po chwili blask szklanej latarni oświetlił pierwszy znak bytności ludzkiej – Izaak stanął przed drzwiami w niewielkim pomieszczeniu, powstałym przez poszerzenie ścian naturalnego korytarza. Drzwi zdobiła kołatka w kształcie jaszczurki, a nad framugą widniał napis, wykuty w kamieniu dziwnymi rytami.

 

Język Synodyku. Skrzywił się z niesmakiem Słowa nim zapisane niemal zawsze mają więcej niż jedno znaczenie i nigdy nie można tłumaczyć go dosłownie. W końcu służy do kontrolowania magii. Dziwne, że mistrz taki jak Tristfalm pozwolił sobie na jego tak swobodne użytkowanie. Mało zostało takich, co potrafią go czytać. Cóż, godziny nad książkami może w końcu zaprocentują.

 

– Więc co tu pisze… 'Wejdź', nie 'przejdź'… – mruczał pod nosem – 'Umiesz', też nie, raczej 'potrafisz'… Hm, to coś w rodzaju 'Przejdź jeśli potrafisz', albo podobnego. Czyli że powinienem się pilnować, to ostrzeżenie. Albo wyzwanie. –

 

 

 

Podchodząc usłyszał cichy chrzęst pod stopami, światło wyciągnęło z cieni ludzkie szczątki, obgryzione przez szczury.

 

Drzwi nie miały żadnej klamki, tylko tę śmieszną kołatkę. Wytrzeszcz oczu jaszczurki nadawał jej dziwny charakter, jakby chciała pochłonąć wzrokiem niechcianych gości. Metalową obręcz trzymała ogonem, a cała figurka wykonana została bardzo dokładnie i szczegółowo.

 

 

 

– No i co tak stoisz jak kołek?! Masz zamiar wejść czy tylko się gapić, jak ciele w malowane wrota? – zapytał skrzekliwy głos.

 

– Więc jesteś pierwszym zabezpieczeniem? Zwykłe zaklęcie ożywiania przedmiotów? Czyżbym przeceniał Tristfalma? – odpowiedział z lekkim zawodem, patrząc na jaszczurkę. Choć się nie poruszała, to właśnie jej głos usłyszał.

 

– Nie, jestem zaklętą księżniczką! – prychnęła – Oczywiście że jestem tu by cię nie przepuścić, kmiocie! – odpyskiwała kołatka.

 

– Nie musisz być niemiła, nic ci nie zrobiłem. – miał nadzieję że uprzejma konwersacja nie zaszkodzi.

 

– Ale taki miałeś zamiar, ha! Już byś chciał mnie pomacać! Ha! Twoi poprzednicy leżą bliżej wejścia. Wszystkich pogryzłam i poumierali. Z tobą będzie tak samo, tylko spróbuj! – mimo nieruchliwej natury przedmiotu do pukania, czuło się moc tej groźby.

 

Nietrudno było się domyślić, że jaszczurka nie żartuje, wystarczyło spojrzeć pod nogi. Zapewne kołatka zawierała truciznę lub Tristfalm obłożył ją klątwą. Nie umiera się od zwykłego 'stuk puk'

 

– Czy istnieje jakiś sposób bym jednak mógł zajrzeć do wnętrza? –

 

– A i owszem. Musisz odpowiedzieć na moje pytanie-zagadkę –

 

– Ależ z największą przyjemnością – spróbował nadać wypowiedzi miły, służalczy ton.

 

– Jeśli się pomylisz, ugryzę cię, paskudny człowieczku! Więc zastanów się dwa razy, a najlepiej wróć skąd przylazłeś…– jaszczurka zamilkła na chwilę

 

– Nie mam czasu, Za daj zagadkę albo wyrwę cię z zawiasów! – nie ukrywał zniecierpliwienia.

 

– Groźby ci nic nie dadzą. Wystarczałoby grzecznie poprosić – obruszył się metalowy gad.

 

 

 

– Wiosną na drzewie

 

rozwija się z pąka,

 

jesienią złoty

 

po świecie się błąka. – wyrecytowała z pamięci.

 

 

 

– Liść. Wymyśl coś ciekawszego. – znudzenie biło z jego tonu – Takie zagadki były modne w czasach twego twórcy, ale zestarzały się i dziś nikogo nie bawią. Wpuść mnie, nie mam złych zamiarów. –

 

– Już ja wiem co zamierzasz, przyszedłeś po skarby Mistrza! Jesteś taki sam jak wszyscy, do tego obrażasz moje zagadki. Wpuścić cię? Nigdy! – jego mentorski ton chyba nie spodobał się jaszczurce.

 

– Powiedziałaś, że wejdę jeśli odpowiem na twoje zagadki. – powiedział z naciskiem.

 

– W takim razie kłamałam – po tych słowach zamilkła i nie odzywała się więcej.

 

 

 

Okularnik potarł twarz zrezygnowanym ruchem. Tristfalm był znany ze specyficznego poczucia humoru, ale to już było trochę za dużo.

 

Myśl, myśl nieszablonowo! Czego można by spróbować? Drzwi nie mają zamka, a jeśli spróbuję je wyważyć, kołatka mnie zaatakuje. Mógłbym spróbować… nie, to jeszcze niebezpieczniejsze, nie wiadomo jakie jeszcze zaklęcia strzegą drzwi. Co mówiła wcześniej kołatka… No tak!”

 

 

 

– Proszę, czy mogłabyś otworzyć dla mnie te drzwi, łaskawa pani?– rzekł milszym tonem i ukłonił w dworskim stylu.

 

– Ha… – gdyby mogła, przekrzywiłaby łebek z zaciekawienia – Niektórzy z twoich poprzedników koczowali tu po kilka dni, a i tak na to nie wpadli. Proszę, proszę, cwany, arogancki, a nawet potrafi być kulturalny. – ton kołatki również uległ zmianie – Jakże inny od tych wszystkich barbarzyńców z wielką bronią. – westchnęła delikatnie – Gdyby mój twórca żył, z chęcią by cię poznał. Wejdź jeśli chcesz, ale ostrzegam, czekają tam rzeczy mniej przyjazne ode mnie– cicho szczęknął ukryty mechanizm i drzwi się uchyliły

 

– Dziękuję. – powiedział i ruszył dalej.

 

 

 

Kiedy wszedł, zapalił się niewielki kandelabr u sufitu. Znalazł się w przestronnym, acz skromnie umeblowanym holu. Blask ze szklanej butelki nie był już potrzebny, wrócił więc do sakwy.

 

Czarnowłosy pociągnął nosem, jakby chciał poznać wszystkie zapachy w pomieszczeniu. Pachniało stęchlizną i dawno nieodkurzanymi półkami. Było też coś jeszcze, jakby powietrze chciało przytłoczyć, zdominować oddychającego nim człowieka. Ale może był to tylko element atmosfery tego miejsca.

 

Większość mebli była stara i zbutwiała, w kątach zalegały pajęczyny. Kolejne pokoje wyglądały jakby ktoś wyszedł na chwilę, ale nigdy nie wrócił. W kuchni na stole leżał talerz z teraz już nierozpoznawalną breją.

 

 

 

„Czego tak naprawdę szukam? Gdzie mógł ukryć swoje tajemnice? Czy w ogóle je ukrył? Przecież zniknął tak nagle… mógł zabrać je ze sobą do grobu, o ile takowy istnieje. Ale w takim razie czemu domostwo jest tak dobrze strzeżone? Hmmm, możliwe że powiązał jakoś swoją śmierć z zaklęciami ochronnymi i takie przypadki się zdarzały. Tak! Gdyby sekrety były gdzieś indziej, inni już dawno by je znaleźli, chyba że zostały zniszczone. Jednak niszczenie własności maga nie jest wcale takie łatwe. Muszę być dobrej myśli. Prawdopodobnie trzeba będzie odszukać pracownię”

 

 

 

Przeszukiwanie pomieszczeń domu czarodzieja nie przyniosło spektakularnych odkryć. Wyglądało to tak, jakby Tristfalm żył w nader spartańskich warunkach. Tylko proste meble, ubogi wystój, nic nie świadczyło że mieszkał tu jeden z największych mistrzów magii swoich czasów.

 

 

 

„Czekaj moment! Dokładnie! To nawet nie wygląda jak dom czarodzieja! Ha, no przecież, jedną z jego ulubionych dziedzin była iluzja. Czyżby więc całe to wnętrze było tylko ułudą? Hmmm, sprawdźmy więc jak bardzo prawdziwa jest ta iluzja.

 

Przypomnij sobie czego cię uczyli… czym jest iluzja? W prostych słowach– jest to zwodzenie zmysłów. Kiedy iluzja staje się rzeczywistością? Kiedy oszukuje wszystkie sześć zmysłów. Słabsze złudzenia mamią tylko wzrok, czasem słuch i węch. Rzadko kiedy dotyk i smak. Im więcej zmysłów trzeba oszukać, tym więcej energii wkłada się w czar, co sprawia że tworzenie potężnych iluzji nie ma większego sensu.

 

Wystarczy więc sprawdzić iluzję którymś ze zmysłów które nie są „oszukiwane”.

 

Wzrok – niestety najłatwiej go oszukać. Widzę ten cały bajzel, więc nic z tego.

 

Słuch -nic nie słyszę ale to jeszcze nic nie znaczy, tutaj i tak nic nie hałasuje

 

Węch – czuję zapach stęchlizny i kurzu, ale nie wiem czy to ułuda czy prawda.

 

Dotyk – otwierałem drzwi, chodziłem po pokojach, gmerałem w szafkach. Czyli też niewiele.

 

 

 

Co pozostaje… No nie, tylko ON mógł wpaść na tak perfidny żart”

 

 

 

Okularnik spojrzał na talerz w kuchni. Skrzywił się. „ No cóż, to chyba jedyny sposób” Jeszcze jeden głęboki oddech. Rękaw ściera zimny pot z czoła.

 

Wziął do ręki leżącą w pobliżu łyżkę. Zawahał się przez moment. „No,dalej, jestem już blisko”

 

Nabrał „pożywienia” na łychę i szybkim ruchem wsadził sobie do ust.

 

 

 

„Czuję to. Wyczuwam konsystencję i fakturę tego paskudztwa… ale to nie ma smaku! Nie smakuje w żaden sposób, to NIE ISTNIEJE!”

 

 

 

Mężczyzna zamknął oczy, odprężył się. Wziął głęboki oddech. Otworzył na powrót oczy. Na pozór nic się nie zmieniło. Nie było żadnego cudownego 'pyk', żadnych fajerwerków czy fanfarów. Ale jednak… znikło wrażenie duszności. Powietrze przerzedziło się.

 

Wystrój pozostał taki jaki był, ubogi. Może Tristfalm po prostu taki lubił? Śmiałek jeszcze raz przeszedł przez wszystkie pomieszczenia. Na końcu głównego korytarza były drzwi. Mógłby przysiąc że wcześniej ich tam nie było. Lekki uśmiech triumfu zagościł mu na twarzy. Podszedł do nich. Powoli i ostrożnie wyciągnął rękę w kierunku klamki, jakby chciał ją zbadać na odległość.

 

„Stara sztuczka, moja inteligencja czuje się obrażona” Cofnął rękę, pogrzebał nią w torbie i wyciągnął jakąś szmatę. Dopiero przez nią, szybkim, zdecydowanym ruchem szarpnął klamkę i otworzył przejście. Ze szmaty puściła się smużka dymu, a właściciel natychmiast odrzucił ją na bok.

 

„Parząca klamka? Takie rzeczy robią podrzędni magicy na jarmarkach i to niekiedy efektowniej!”

 

 

 

Za drzwiami widać było schody na wyższe piętro. Pięły się one stromą spiralą, zmuszając wychodzących po nich do dużego wysiłku.

 

„Ktoś kto projektował te wnętrza musiał być wielbicielem samookaleczania, normalni ludzie nie robią półmetrowych stopni!”

 

Wspinając się na piętro, chłopak pogrążył się w rozmyślaniach nad kolejnymi pułapkami.

 

„Co jeszcze mnie czeka? Pisma wspominają coś o Strażniku. Tristfalm miał jakoby przywołać sobie stróża, broniącego domostwa przez cały czas. Czy była to jaszczurka? Chyba nie, bardziej chodzi o jakąś przywołana kreaturę. Tylko co to może być? I czy w ogóle Strażnik istnieje, równie dobrze mógł zginąć wraz ze swym panem, lub zaklęcie rozpadło się samo po upływie lat. Ale to by było dziwne, przecież inne czary działają, więc powinienem założyć że czeka mnie spotkanie z przywołańcem.”

 

Po chwili zatrzymał się. Coś jest nie tak. Znowu wciągnął powietrze, jakby badając zapachy. Zawrócił i szybko zbiegł kilkanaście stopni niżej. Znowu posmakował powietrza. Siadł na schodach i zrezygnowanym gestem ukrył twarz w dłoniach.

 

„Tak dać się podejść…. jak dziecko… Bogowie, chrońcie. Jeśli mam pecha to stąd już się nie wydostanę. Zaklęcie Nieskończonej Iluzji. Mógłbym biegać po tych schodach całą wieczność, a i tak bym nigdzie nie doszedł. Tak samo nie mogę już wrócić na dół. Najlepsza pułapka z możliwych. Zwłaszcza że moja czujność osłabła po pokonaniu poprzedniej ułudy.”

 

 

 

Siedział przez chwile w takiej pozycji, rozmyślając nad możliwymi wyjściami z tej sytuacji.

 

„Iluzja jest dla mnie bardzo groźna, z tego względu że nie posiadam umiejętności by złamać ja w „brutalny”, magiczny sposób. Jedyna nadzieja jest taka, że jej stwórca umieścił w niej jakiś rodzaj naturalnego „łamacza”. Jednak wcale nie musiał tego zrobić. Z drugiej strony poprzednie zabezpieczenia były tak zrobione, że przy odrobinie wysiłku i/lub szczęścia dało się je przejść. Więc ta też powinna. Tylko że tutaj nie ma NIC! Całość schodów wygląda w każdym miejscu tak samo. Nie jestem w stanie pokonać tej iluzji tak jak wcześniejszej. Ale musi być jakiś sposób, musi! Myśl, myśl, myśl! Na jakiej zasadzie działały inne pułapki? Jak je pokonałem?

 

 

 

Pomasował skronie. Skupienie na twarzy sięgało astronomicznego poziomu.

 

„Hmmmm… mam pomysł. Ale głupi, bardzo. Jednak spróbować nie zaszkodzi.”

 

 

 

Wykonał dziwny ruch, jakby ukłonił się w powietrzu.

 

– O, czcigodne Schody, czy w swej niepojętej łaskawości mogłybyście pozwolić przejść mnie, prostemu człowiekowi, niegodnemu dotykać Was buciorami? Wiem że proszę o wiele, ale też nie mam zamiaru skrzywdzić waszego mistrza!- błagalny ton chyba nie wzruszył stopni bo nie było widać żadnej wyraźnej zmiany. Schody wykazały iście kamienną postawę. „Prosty człowiek” był już nieco zirytowany.

 

 

 

– Przepuścicie mnie do kurwy nędzy czy nie!? – wiadomo, w afekcie każdemu człowiekowi i wulgaryzm się wyrwie

 

 

 

Teraz było inaczej. Jakby cały świat zafalował. Wędrowiec oparł się o ścianę, inaczej by zleciał. Przejście się zmieniło, teraz były to wygodne, oświetlone wiecznymi lampkami schodki. Po raz kolejny uśmiech triumfu zakwitł na twarzy „łamacza iluzji”. Ponowił wędrówkę ku górze.

 

 

 

W miarę wchodzenia, atmosfera ulegała delikatnej zmianie.

 

„Coś jest na górze, czuję to każdą komórką ciała. Muszę uważać.”

 

 

 

Na końcu drogi znów czekały kolejne drzwi. Tym razem takie zwykłe, drewniane, całkiem niewinne. Lecz za nimi była wyłącznie ciemność…

 

 

 

Przestronna kwadratowa sala, niczym nie oświetlona. W pewnym momencie uchylają się drzwi na jednej ze ścian. Coś co czaiło się w mroku wykonało leniwy, ospały ruch.. Wieki czekania wreszcie zmąciło czyjeś przybycie. Naiwny, nawet jeśli dotarł tutaj, dalej nie pójdzie. Starożytne monstrum czekało na śmiałka gotowego stanąć z nim oko w oko. Teraz było gotowe do skoku, do wymierzenia natychmiastowej śmierci. Nie będzie się z nim bawiło, jest Strażnikiem doskonałym, nie będzie litości.

 

Jest! Wąski promień światła oświetlił wchodzącą sylwetkę. Powolnie kroczyła do środka komnaty. Potwór skoczył. Był tylko świst i krótki odbłysk na ostrzu olbrzymiego topora, które zagłębiło się w ciele nieświadomego człowieczka. Przechlastało go niemal idealnie na pół i utkwiło w kamiennej posadzce. Bestyja będzie się miała czym dziś pożywić, od tak wielu lat czekała na swoją chwilę.

 

 

 

Ciało człowieka straciło nagle barwę, potem zostały z niego tylko kontury, by w końcu zaś całkiem rozpłynął się w powietrzu. 'A to ciekawe', pojawiła się w głowie bestii myśl. 'Czyżby jedzenie chciało się bawić'? Czyżby próbowało udawać INTELIGENTNE? 'Może jednak będzie jakaż rozrywka'!

 

 

 

Ciemna na tle światła sylwetka wędrowca nadal stała w drzwiach. Tylko złowieszczy błysk na okularach sugerował prawdziwego człowieka, a nie ożywiony fragment mroku.

 

 

 

– Śmiesz przychodzić tutaj, włamywać się do domu mego Pana, niszczyć pieczołowicie przygotowane zabezpieczenia i teraz masz czelność rzucić wyzwanie mnie, Strażnikowi?! Rozszarpie cię!!!- potężny ryk przeciął ciszę. Ze sklepienia sypnęła się odrobina ziemi.

 

Człowiek wykonał tylko lekki ruch dłonią. Ciemność rozproszyły kule światła rozbłyskujące u sufitu. Z ciemności została też obdarta postać potwora. Majestatyczne, zakrzywione rogi wieńczyły nienaturalną głowę. Najohydniejsza była niemal ludzka twarz, wykrzywiona w grymasie wściekłości. Monstrum było nawet nieco do człowieka podobne, tylko wysokie na jakieś trzy metry, o czerwonej skórze i mięśniach niespotykanych nawet u gladiatorów na królewskiej arenie. Wielki topór o podwójnym ostrzu świadczył o zawodzie podobnym w naturze do wspomnianego gladiatorstwa. Teraz maszkaron machnął nim groźnie, prezentując przy tym pokaźną kolekcję ostrych zębów osadzonych na uśmiechających się wargach.

 

 

 

„Demon? Hmmm, to dziwne, nie słyszałem by Tristfalm parał się demonologią. To nawet bardziej niż dziwne, zważywszy na fakt, iż był on Mistrzem Czuwających.”

 

 

 

– Nic nie mówisz? Odebrało ci mowę, magiku od siedmiu boleści?! – kolejny ryk

 

Mowę raczej zachował. Mag szepnął kilka słów w tajemniczej mowie. Brzmiała ona jak rozstrojona lutnia w rękach kalekiego grajka. Wyciągnął rękę ku górze.

 

 

 

– Oczyść ze zła, wyślij w niebyt. Drugie Zaklęcie Oktagramu – dziwna poświata zatańczyła mu na ręce– Święta Włócznia!- blask uformował się w świetlistą włócznię. Czarodziej chwycił ją mocno, wziął zamach i cisnął w demona. Białe ostrze uderzyło prosto w tors potwora. Jednak nic się nie stało, tysiące migoczących kawałków rozprysły się na boki.

 

 

 

– HA! Twoja magia nic mi nie zrobi, słabeuszu! Lepiej się poddaj, to może twoja śmierć bezie szybka! – monstrum zaśmiało się charkotliwie

 

Na twarzy maga pojawiło się zastanowienie. Coś jest nie tak… no właśnie! – Czemu? Czemu miałbym się poddać, skoro nie jesteś nawet demonem. Nic mi nie zrobisz. –

 

– Próbujemy być mądrym? Na jakiej podstawie wnioskujesz że nie jestem bytem demonicznym.– buta w głosie pseudodemona została zastąpiona niepewnością

 

– Bo Święta Włócznia dzieła tylko na istoty z innych Planów. No i jeszcze prawdziwy demon od razu rozszarpał by mnie na strzępy, nie nabrałby się na sobowtóra ze światła. Demony nie są też w stanie prowadzić inteligentnej konwersacji, przynajmniej te niższego stopnia. Dziwnym też było że Tristfalm zdecydował się na demona jako strażnika. To nie w jego stylu. Tak samo, inne przeszkody były nastawione na jakieś rozwiązanie, a demon raczej nie pasuje do tego schematu. Ty tylko udajesz demona, zachowałeś postawę obronną. Jesteś co najwyżej rodzajem chowańca lub zmiennokształtnego. – okularnik poprawił swoje okrągłe szkła.

 

– Zaskakująco dużo wiesz o demonach. Kim jesteś? – zapytał olbrzym, zarzucając broń na ramię

 

– Jestem jednym z Czuwających. –

 

– Nie za młodyś? Możesz mieć najwyżej 18-19 lat. A adepci bez masek to zwykle staruszkowie kandydujący na Mistrzów.– Strażnik uśmiechnął się znów.

 

– No cóż, czasy się zmieniają– wzruszenie ramionami

 

– Mogę wiedzieć skąd wiedziałeś że tu będę? Bo byłeś przygotowany na spotkanie z niebezpieczeństwem, zawczasu zebrałeś moc, rzuciłeś zaklęcia… –

 

– Odkąd postawiłem stopę na schodach, czułem cię. Zaklęcia użyte do sprowadzenia twojej prezencji na ten plan trwale zmieniły rzeczywistość wokół. Każda magia tak działa, przy odrobinie szczęścia i nauki można te zmiany wychwycić nosem. – mag uśmiechnął się

 

– Ha… skoro tak… możesz przejść. Ale czy wrócisz… Mój pan z chęcią by cię poznał, masz ikrę, tak by powiedział. Idź–

 

– Tylko tyle? Nie będzie żadnego „Nie przejdziesz!”, żadnej wycieńczającej walki, nic? –

 

– Prych, miałem przepuścić każdego kto albo mnie pokona, albo odgadnie że z demonami nie mam nic wspólnego. Idź i nie narzekaj, bo się rozmyślę. –

 

– Dziękuję.

 

'Idź idź, czy wrócisz to inna kwestia' Stare monstrum wróciło niespiesznie do cienia, zapadając po raz kolejny w długi sen.

 

 

***

 

 

 

– Mistrzu! Mistrzu! – zawołał chłopczyk, czymś wyraźnie zafrasowany. – Mistrzu, ale skoro tak łatwo oszukać szósty zmysł, to czy istnieje inny sposób na wyczuwanie czarów? – pytanie zawisło na chwilę w ciszy. Mag Ronan zamyślił się.

 

– Chyba jesteś wystarczająco duży i pojętny, by ci powiedzieć. Tak, istnieje inny sposób. Ale pamiętaj, to tajemnica Zakonu, jeden z czynników naszego sukcesu w walce z piekielnymi siłami.– cicho rozpoczął wykład. Szło poznać że zanosi się na ważną opowieść.

 

– Dobrze mistrzu, to będzie sekret –

 

– Więc tak. Magia to moc kształtująca rzeczywistość. Ludzie odkryli jak nią władać za pomocą siły umysłu, jednak metody użytkowania wciąż pozostają niedoskonałe, pomimo wieków badań. Kiedy czarodziej, nawet najbardziej biegły w sztuce, rzuca zaklęcie, niewielka część zgromadzonej do tego energii nie zostaje zużyta, tylko wraca w przestrzeń. Nie jest posłuszna woli maga, tylko dziko zmienia świat. W małym stopniu oczywiście. Po latach eksperymentów, udało nam się ustalić że każdy rodzaj magii działa wtedy inaczej, pozostawiając ślad, rysę na rzeczywistości, np. czary oparte na żywiole ognia, podgrzewają powietrze. Te rysy można wyczuć najłatwiej przez zmiany powietrza. Będą to nienaturalne odstępstwa od porządku rzeczy, na przykład ciepła bryza w zimie. Oczywiście potrzeba szkolenia, aby odróżniać czy to wpływ czarów czy naturalnego czynnika. Zacznijmy więc naukę… –

 

 

***

 

 

 

Mag poszedł w kierunku schodów znajdujących się na przeciwległym końcu sali. Były „czyste” bez niespodzianek. Prowadziły do niewielkiego pomieszczenia. Oświetlały je małe wieczne lampki w ścianach. Swobodę ruchów ograniczały biurko oraz regał z książkami. No i trup. Szkielet, a na nim resztka szaty. Kościste palce zaciśnięte były na niewielkiej książeczce, prawdopodobnie notatniku czy dzienniku. „Więc przez cały czas byłeś tutaj Tristfalmie, martwy, we własnym domu.”

 

Czarodziej ostrożnie zbadał pomieszczenie. Chyba nie było już żadnych pułapek. Ostrożnie sięgnął ku książce

 

„Tak! Wreszcie!”

 

Dotykając książki, musnął lekko palcem dłoń kościotrupa. Zimny uścisk obcej woli sparaliżował mu każdy mięsień ciała. Potworna jaźń wwierciła się w umysł intruza, pozbawiając władzy nad ciałem.

 

– Kim…kim jesteś? – usłyszał w głowie szept.

 

– Jestem Izaak Christophorus Nicademes, Adept w sztuce Czuwających, najmłodszy od twoich czasów kandydat na Mistrza, Tristfalmie. – padła odpowiedź

 

– Czuwający… wciąż istnieją? –

 

– Tak. W końcu takie jest motto: 'Albo demony, albo my'; ani jedni ani drudzy jeszcze się nie wybili. – "Tak, tak, ale to Zakon jest w gorszej sytuacji."

 

– Twoje słowa dają mi radość… Jakie wrażenia po spotkaniu z moim domostwem? Nie odpowiadaj, zepsujesz kawał. Więc,czemu…czemu chcesz mojej wiedzy? Dlaczego…chcesz odebrać mi dzieło życia… trud wieków… gromadzony w trudzie i znoju? – głos nabierał na sile, a Izaak czuł że słabnie. Musiał szybko coś wymyślić.

 

– Co mam ci powiedzieć? Że chcę zabezpieczyć sekrety Czuwających? Hyh, bajka. Co jeśli po prostu CHCĘ? Lubię wiedzę, kolekcjonuję ją. Chcę być tym pierwszym który pozna twe mądrości. Nie dla potęgi czy bogactwa, tylko dla własnej satysfakcji z posiadania jej. To dziwne, ale taki jest mój cel, mam kaprys pokazać samemu sobie że potrafię go zrealizować–

 

– Masz… coś czego nie mieli inni. Hyhehe, podobasz mi się, potrafisz być cichy i spokojny, a także bezczelny i arogancki. Wiem to… inaczej byś tu nie dotarł. Możesz wziąć księgę. Niech dobrze ci służy. Korzystaj… mądrze… – upiorny szept cichł, a mag odzyskiwał powoli władzę nad ciałem.– Jednak, strzeż się chłopcze… czuję w tobie coś… obcego, niebezpiecznego… coś wisi nad tobą… kłopoty…

 

– Kłopoty? – padło pytanie.

 

– Ja… odchodzę…. teraz… spokojny –

 

Obca wola znikła, rozpłynęła się w niebyt. Po kościach starego czarodzieja pozostał tylko pył. Izaak wziął notatnik. „To zapewne notatki sporządzone do napisania kolejnej księgi o kontroli zaklęć. Tristfalm słynął z podróży, ale też i z perfekcyjnej władzy nad mocą.”

 

Z pyłu na podłodze coś błysnęło. Okazał się to być pięknej roboty srebrny pierścień zdobiony szmaragdami. Wylądował w jednej z licznych kieszeni płaszcza.

 

„Hmm, ciekawe…” młody adept znów wciągnął powietrze, po czym zbadał dłonią pył. Wymruczał kilka słów w tym dziwnym języku.

 

„A więc to tak, zabiły cie własne badania. Kto używa magii ten powinien się liczyć z adekwatnymi konsekwencjami. Samo pisanie o niej jest groźne, bowiem przyciąga różne siły.”

 

„Teraz czeka mnie długa droga do domu. O ile jeszcze jakiś mam. A to dopiero początek moich podróży, teraz dopiero będę mógł ruszyć na poszukiwanie nowych doświadczeń”

 

 

***

 

 

 

Dzień już powoli przechodził w noc kiedy wyszedł z domostwa maga. Wbrew pozorom nie spędził w nim wiele czasu, lecz powinien się spieszyć, jeśli nie chciał spędzić nocy w górach. Ostrożnie, acz pospiesznie szedł ścieżką prowadzącą do osady pasterzy. W drodze rzucił okiem na zdobyty notatnik. Został on zapisany w Tajemnej Mowie. Potrzeba będzie czasu na tłumaczenie. „Ciekawe jest, czemu część woli Tristfalma przetrwała upływ lat. Przez przywiązanie do księgi? Albo może to wynik umyślnie skonstruowanych czarów? Odpowiedź odnajdę może przy lekturze.”

 

Intrygujący był też znaleziony pierścień. Srebro nie straciło połysku, drobne szmaragdy zaś dowodziły wykonania przez rękę prawdziwego mistrza. Na wewnętrznej stronie wygrawerowane były inicjały zmarłego właściciela. Ozdoba nie wykazywała jednak jakiejkolwiek aktywności magicznej. Może dokładniejsze badania coś wykażą. W pamięci Izaaka niejasno ukazywał się portret mistrza T. Ullivera wiszący gdzieś w Cytadeli. Pamiętał że widział ten pierścień na ręce postaci. Zwrócił jego uwagę, bo wyglądało na to że stary mag nie nosił innej biżuterii.

 

 

 

W miarę schodzenia, krajobraz przechodził z surowych turni w porośnięte wysokogórską trawą hale. Granica lasu pojawiła się na horyzoncie po przebyciu kilku zakrętów ścieżki wśród wystających skał. Wioska nie była widoczna, ukrywały ją drzewa. Nad czubkami masywnych świerków snuły się kłęby czarnego dymu. Izaakowi bardzo to nie pasowało, przywodziło na myśl nieszczęście. Przyspieszył kroku.

 

 

 

Pochylony szedł przez zarośla od strony lasu, nasłuchując dźwięków dobiegających z wioski. Niespokojne owce beczały w zagrodzie. Okropny swąd drażnił nos. Widok osady przesłaniała mu ściana jednego z domków. Cicho przysunął się do niej i wychylił zza rogu. Ostatnie promienie zachodzącego słońca ukazywały obraz pełen śmierci i cierpienia. Źródłem czarnego dymu i smrodu był płonący stos ciał. Wnętrza niektórych chat niemal w całości wyniesione zostały na zewnątrz. Zewsząd dobiegały krzyki i płacz gwałconych kobiet. Nad tym chaosem dominowały potężne sylwetki odzianych w skóry wojowników. „Starszy mówił o nich. Niemal nieludzcy, na wpół zdziczali górale, napadali na odosobnione wioski. Nie znali litości, ani w ogóle żadnych uczuć. Liczyła się tylko radość mordowania i grabienia” Pięści aż same zaciskały się z gniewu. Nic nie można było już zrobić dla mieszkańców.

 

Byli cichsi niż koty. Dwie pary silnych rąk złapały „szpiega”. Wlekli go jak skazańca na szubienicę, w kierunku domu Starszego wioski, największego budynku w osadzie. „Dlaczego zawsze mi się to zdarza” pomyślał Izaak. Nawet nie próbował szamotaniny czy wrzasku, szanse na czyjąś pomoc były żadne.

 

W środku chaty płonęła pojedyncza lampa, oświetlając dwie postacie. Jedną był przywódca rozbójników, najroślejszy z nich wszystkich. Druga osoba zajmowała fotel Starszego, z niedbale przerzuconą przez oparcie nogą. Burza kasztanowych włosów okalała drapieżną twarz. Zgrabne, kobiece kształty odziane były w kosztowny strój z czarnego sukna, mimo chłodu mocno wydekoltowany, odsłaniający też opalone ramiona. Jego właścicielka była piękna, ale w ten niebezpieczny, zły sposób, kojarzący się z panterą bądź kapryśną kotką.

 

Kiedy przyprowadzono więźnia, podniosła głowę zaciekawiona, sprawdzając łup. Widząc kogo gości, uśmiechnęła się jadowicie słodko. Ruchem pełnym gracji podeszła do Izaaka, wciąż pozostającego w stalowym uścisku.

 

– Myślałem że zgubiłem cię w okolicach Wolnych Miast? – zapytał.

 

– Oh, chwilowa niedogodność– delikatnie dotknęła policzka jeńca. Zabrzęczały bransolety na nadgarstkach.

 

– Czy będzie mi dane poznać imię mojej, jak rozumiem, pani? – sporo wysiłku kosztowało nie wykrzyczenie jej w twarz całej wściekłości.

 

– Jakiż uprzejmy, jakiż miły i dobry, a ile w nim skrywanego gniewu hahaha! – perlisty śmiech ranił uszy. Machnięciem ręki odprawiła dwóch strażników.

 

– Ty też – rzuciła do wodza, twardo stojącego na swoim miejscu. Nie był zadowolony, ale wyszedł.

 

„Dziwne, tacy wielcy i silni, a słuchają tej malowanej panienki”

 

– Jestem Tereza, i jak się domyśliłeś, podążałam twoim śladem już kilka tygodni. Widzisz, mam ochotę na pewne cenne przedmioty znajdujące się w twoim posiadaniu. –

 

– Nie mam nic wartego twojej uwagi, pani – skłamał. Nie była to jego mocna strona.

 

– Nie bądź taki zabawny. Wiem od Starszego wioski że wyruszyłeś na poszukiwanie domu Tristfalma. Przed śmiercią wszystko mi wyśpiewał. Daj mi to co znalazłeś dobrowolnie, a zastanowię się nad uczynieniem z ciebie mojego osobistego niewolnika. –

 

– Kusząca oferta. W jej obliczu wszelkie bogactwa wydają się nic nie warte. Dostaniesz je. – zrezygnowany Izaak zamknął oczy i westchnął.

 

– Tylko bez sztuczek – oczka zabłysły jej chciwością. Ręka czarodzieja zanurzyła się w torbie aby wyciągnąć książkę.

 

Szybkim ruchem wyszarpnął z torby zaciśniętą dłoń, jednocześnie ciskając jej zawartością w Tereze. Chmura szarego pyłu otuliła kobietę, po czym z trzaskiem wybuchła oślepiającym blaskiem, pozbawiając chwilowo wzroku wszystkich dookoła. Kiedy widoczność wróciła, maga nie było w chacie. „Bez sztuczek? Że niby ja? Też mi coś…” Jeszcze dwa razy użył pyłu by osłonić ucieczkę przed oczami bandytów.

 

Wbiegł do lasu, bez chwili wytchnienia póki wioski nie skryły drzewa. Żaden dźwięk czy ruch nie świadczył o pościgu, jakby zbieg nikogo nie interesował. „Nie możliwe żeby nikt za mną nie ruszył. Zapewne to podstęp lub pułapka.” Płuca dawały o sobie znać. „Moim powołaniem jest praca przy biurku, a nie biegi przełajowe! Jednak dlaczego ciągle spotyka mnie to drugie? Źle zrobiłem zaprzestając ćwiczeń fizycznych. Za którymś razem nie dam rady” Na chwilę przystanął ciężko dysząc. Wykorzystując techniki mistrza Ronana, ustabilizował oddech. Okulary zsunęły się w trakcie biegu na koniec nosa. Poprawił je. Uzyskany dzięki temu obraz ukazał środek lasu. „Eh, no i się zgubiłem, ściga mnie banda nieokrzesanych drani, mam odciski na stopach oraz zaraz będzie ciemno. Żyć nie umierać. W związku z powyższym powinienem się jakoś zabezpieczyć moją egzystencję” Zimno zaczynało doskwierać, więc roztarł dłonie. Odetchnął, wyciągnął prawicę w bok i zamknął oczy. Do otwartej dłoni z cichym trzaskiem wskoczył kij, tak jakby stał tuż obok, a teraz tylko przesunął się w kierunku maga.

 

 

 

Dębowa laska dawała poczucie bezpieczeństwa, zarazem przywołując wspomnienia. Wykonali ją razem z Ronanem, Izaak nadał drewnu kształt, a nauczyciel zrobił zdobione obejmy na końce kija. Od tamtej pory młody uczeń mógł podróżować samotnie, bez asysty mistrza. Laska była dla czarodzieja wszystkim, była dowodem dojrzałości magicznej, była bronią, podporą, symbolem wykonywanej profesji. Nadawała sens pracy maga, bo co to za mag bez własnego kostura. Szedłeś przez świat, a stukot kija obwieszczał twoje przybycie. Ludzie słyszeli go i myśleli 'Czarodziej! On pomoże rozwiązać nasze problemy!' i najmowali cię do wykonania różnych prac. A to dziecko starosty było chore, czasem jakaś bestia nawiedzała okoliczną wioskę, niekiedy należało prowadzić negocjacje pomiędzy zwaśnionymi rodzinami. To były czasy! Teraz, w wyniku licznych wojen, zawód czarodzieja odchodzi w zapomnienie. Lud boi się magii, nie rozumie jej, w dodatku tyle przez nią wycierpiał.

 

 

 

Izaak zawsze był dumny z posiadania laski. Dzięki wiedzy i eksperymentom udało się mu uczynić ją oryginalną. Jako jedyny mag nie taszczył kija ze sobą, posłuszna laska była zawsze tuż obok, w rzeczywistości przesuniętej o jeden oddech od tej. Miało to pewne wady, w razie zaskoczenia nie dało się jej sprowadzić od tak. Także wezwanie działa tylko na w miarę otwartej przestrzeni. Nie udało się odkryć dlaczego.

 

Tak uzbrojony, ruszył dalej. Niepokojący brak oznak pościgu dodawał skrzydeł. Spokój i harmonia lasu dziwnie kontrastowały z chaosem jaki panował w wiosce. „Tylu ludzi zginęło przez ambicje głupiej baby. A ja byłem zbyt daleko by cokolwiek zrobić”

 

Coś jeszcze nie dawało mu spokoju. Dziwne uczucie że czegoś brakuje, że coś zniknęło. „Hmmm, nie widziałem żadnego zwierzęcia, nawet najmniejszej wiewiórki. Nie słyszę śpiewu ptaków. Uciekły przerażone hałasami i dymem z wioski? A może to coś innego? Lepiej mieć się na baczności”

 

Mrok szybko gęstniał. Dzień przechodził w noc. Dziwne drżenie wyrwało maga z zamyślenia. Coś ruszało się w kieszeni płaszcza. Badawcza ręka wyciągnęła znaleziony wcześniej pierścień. Rząd szmaragdów na srebrnej obrączce lśnił delikatnie, a całość lekko wibrowała. „Więc jednak jest magiczny. Tylko czemu aktywował się dopiero teraz? Mniejsza z tym, mogę nareszcie obejrzeć sploty zaklęć umieszczone na pierścieniu, widać je teraz wyraźnie dzięki szóstemu zmysłowi. Co my tu mamy?” Izaak rozpoczął wędrówkę wzdłuż nici czarów oplatających przedmiot. Magiczne badanie zawsze niesie ze sobą pewne ryzyko dla maga, bowiem łatwo jest zgubić umysł wśród misternie utkanych czarów, mogących uwięzić słabych czarodziei.

 

Pierścień był bardzo oryginalnym urządzeniem. Zaklęciami przewodnimi były potężne czary widzenia przyszłości, przewidywania i jasnowidzenia. Tego rodzaju zaklęć przestano rzucać na długo przed czasami Tristfalma. Niebezpieczeństwo jakie stanowiły dla użytkownika sprawiło że zakazano ich używania.

 

Znajdowały się one w kamieniach, można więc wnioskować że obrączka z inicjałami została dorobiona później. Razem z czarami proroczymi złączone były zaklęcia szukania, wykrywania i poznania magii. Te z kolei były dość popularne i używano ich nagminnie, zwłaszcza kiedy szósty zmysł nie wystarczał.

 

Pierścień po głębszym sprawdzeniu ukazywał jeszcze jedno oblicze. Był źródłem ogromnej ilości energii magicznej. Ktoś napełnił go magią by móc później korzystać z niej w razie potrzeby. Być może to dzięki tej nienormalnej ilości mocy, duch Tristfalma przetrwał do dziś. Zaklęcia umieszczone w szmaragdach istniały jednak oddzielnie od źródła. Tylko jakie było ich przeznaczenie? Blask kamieni stawał się coraz mocniejszy, drżenie nie ustawało.

 

„Układ zaklęć jasnowidzenia i wykrywania magii jest dziwny, jakby ktoś szukał czarów w przyszłości. Całość działa bez udziału posiadacza, więc jest w miarę bezpieczna. Coś musiało uruchomić pierścień, spełnienie jakiegoś warunku. Coś w przyszłości. Moment w przyszłości zbliża się do teraźniejszości, stąd natężenie światła. Może…

 

Nie, to przecież niemożliwe. Nie mówcie mi że…”

 

 

 

Las ugiął się pod podmuchem wiatru, a w miejsce w którym stał czarodziej uderzyła fala płomieni powstała znikąd. Pobliskie drzewa złamały się z hukiem. W powietrze wzbił się kłąb dymu. Echo poniosło hałas daleko w przestrzeń. Kiedy dym opadł, dało się ujrzeć połać wypalonej ziemi, z jednym wyjątkiem– za złocistą tarczą ciągnął się pas ocalałej powierzchni. Izaak dyszał ciężko, z czoła spływał pot. Idealnie okrągły dysk tarczy ochronił go przed zabójczym ogniem. Powierzchnia osłony pokryta była mnóstwem symboli, linii, słów i znaków. Wśród magów chodził przesąd że wygląd zaklęć zależy w dużej mierze od użytkownika. Tarcza powoli rozpłynęła się

 

Z cienia między drzewami wyłoniła się Tereza. Szyderczy uśmiech wykrzywiał twarz.

 

– Jesteś wiedźmą! – słowa maga zabrzmiały jak oskarżenie.

 

 

***

 

 

 

– Więc, Izaaku istnieje pewien podstawowy podział energii magicznej. – Ronan pykał powoli fajkę. Czarnowłosy uczeń patrzył na mistrza w skupieniu.

 

–To już wiem, mówisz o energii zewnętrznej i wewnętrznej –

 

– Poniekąd. Energia zewnętrzna, magia otaczającego nas świata, istnieje we wszystkim. Jest jak wiatr, czasem przenosi się z miejsca na miejsce, gdzieś mamy jej więcej, gdzieś mamy mniej, ale w zasadzie zasoby są nieograniczone.

 

Ta moc napędza rzeczywistość. Normalni ludzie nie są jej w stanie wyczuć w stanie pierwotnym. Dopiero my, obdarzeni rozwiniętym szóstym zmysłem możemy „zobaczyć” magię i próbować wykorzystać ją w pożytecznym celu.

 

Ale mamy też energię wnętrza. Posiada ją każda żywa istota, od najmniejszego insekta po olbrzymiego mieszkańca Ziem Niczyich. Niektórzy nazywają tę energię duszą, kapłani wiarą, a elficcy Pieśniarze– talentem i artystycznymi predyspozycjami. Jej ilość jest bardzo różna i nie zależy od rozmiaru posiadacza. Nie jesteśmy nawet pewnie od czego tak właściwie, ale popularna jest hipoteza mówiąca że to wypadkowa genetycznie uwarunkowanej mocy własnej, zdobytej wiedzy, doświadczenia i siły woli. Jak więc widzisz, możemy zwiększać swoją moc poprzez gromadzenie wiedzy. To właśnie odróżnia starych mistrzów od początkujących adeptów. To bardzo przydatne, bo to ilość energii wnętrza definiuje ile mocy zewnętrznej będziemy mogli użyć, co za tym idzie– jakie zaklęcia rzucimy. To właśnie interakcja pomiędzy tymi dwoma rodzajami mocy pozwala nam na użytkowanie magii. Obecna metoda czarowania jest w założeniach dość prosta: używając Tajemnej Mowy, siły woli, gestów i koncentracji używamy mocy własnej do kontroli energii zewnętrznej. Splatamy je i kształtujemy zaklęcie. Oczywiście nie rzucimy czarów które przekraczają nasz poziom mocy; albo jeśli zużyjemy energię dookoła (niezwykle rzadka sytuacja, magia jest w ciągłym ruchu, jak powietrze). To dobry sposób, choć wymaga koncentracji, czasu i odpowiednich umiejętności. Pamiętaj też że twoja moc nie jest nieograniczona. Jeśli zużyjesz jej zbyt dużo, magia zacznie odbierać życie. O śmierć bardzo wtedy łatwo. Ale spokojnie, energia wewnętrzna regeneruje się, u niektórych szybciej, u niektórych wolniej

 

– Mistrzu, wydaje mi się że to nie jedyna metoda, prawda? Co z potęgą kapłanów? Albo z sztuczkami magików w cyrkach?

 

– Oh, oczywiście że droga czarodziei nie jest tą jedyną słuszną i prawdziwą. Cóż, są tacy co by tak chcieli…– powiedział Ronan lekko sarkastycznym tonem– Istnieją ludzie którzy opanowali swoją moc wewnętrzną, a na ten przykład mogą nie posiadać szóstego zmysłu. Wspomniani klerycy, w niewytłumaczalny dla nas sposób potrafią modlitwami i silną wolą czynić „cuda”. Upierają się, że to „święta moc” ich bóstw jakiej mogą dostąpić tylko czyści sercem, duszą i umysłem wierni apostołowie

 

–A jaka jest prawda? – zapytał uczeń.

 

– Bo ja wiem? Magowie nie są pewni. Na pewno jest to coś zupełnie odmiennego niż nasza magia, inne niż sztuki Pieśniarzy. Ja osobiście uważam że bogowie oczywiście istnieją, ale nie w takiej formie jak to przedstawiają duchowni. Najbardziej odpowiada mi wizja Świątyni Poranka. Nie czczą boga jako „osoby”. Oni wierzą w pierwotną i czystą siłę dobra, światła i słońca. I jak wiemy, są diablo skuteczni w odbieraniu nam roboty. Ale ja nie o tym chciałem. Mamy więc grupę pierwszą: użytkownicy mocy wewnętrznej. Ale są ludzie korzystający z magi świata. Wszelakiego pokroju wiejscy czarownicy, druidzi czerpiący moc z „Matki Natury”, magicy na jarmarkach… a nade wszystko wiedźmy. Na przestrzeni wieków mieliśmy więcej utarczek magów i czarownic, niż elfich ataków na Wolne Miasta. Szczęśliwie, od dawna żyjemy „wzajemnie się tolerując”. To znaczy wzajemnie patrzymy sobie na ręce. Wiedz jednak że wiedźmy mają skłonność do czynienia zła, choć nie wszystkie. Nie tworzą one związków takich jak magowie, bardziej łączą się w luźniejsze społeczności. Największa żyje w lasach na południowym wschodzie, wraz z druidami pilnując Wieszczącego Jeziora.

 

– Wiem gdzie to jest, widziałem mapy, to przecież straszny kawał drogi.–

 

– Tak, ale wiele czarownic żyje tutaj, w okolicach Wolnych Miast. I wiele z nich źle życzy magom, Miastom i w ogóle zwykłym ludziom.–

 

– A co z ich magią? – Izaak dał się wciągnąć w opowieść Ronana.

 

– Wiedźmy są bardzo niebezpieczne. Ich czary korzystają z magii żywiołów, biorąc siłę z wszystkiego co żyje. Nie ogranicza ich moc własna, więc mogą być dowolnie potężne. Ale zważ, że używanie ogromnej mocy niesie ogromne ryzyko– Mistrz puścił wielkie koło z dymu, po czym rozwiał je machnięciem dłoni – Czarownice w większości nie posiadają szóstego zmysłu, choć są takie które mają. Uczą się czarować poprzez wieloletnią tradycję. Każda szanująca się wiedźma ma obowiązek przekazać wiedzą kolejnemu pokoleniu. Miej się zawsze na baczności kiedy

 

spotykasz czarownicę, są bardzo podstępne i pamiętają krzywdy. Nie boją się czarodziei i nie szanują praw natury. Bądź ostrożny.

 

– Mistrzu… czy wiedźmami mogą być tylko kobiety? –

 

–Tak się utarło, kobiety wolą przekazywać wiedzę kobietom. Zresztą jak by się nazywał mężczyzna–wiedźma? „Wiedźm”? Też mi coś, wystarczą nam czarownicy.

 

 

***

 

– Och, dopiero teraz zauważyłeś? A wydawałeś się być inteligentny. T, zginiesz. Wezmę rzeczy Tristfalma z twoich martwych rąk. –

 

„Ona jest znacznie silniejsza ode mnie i ma większe doświadczenie w walce. Będzie ciężko.” Mag skoncentrował się na nowym zaklęciu. Szybko wyrzucał z siebie słowa, jak mantrę. Wiedźma też nie próżnowała. Bransolety na ręce zamieniły się w węże z zielonego światła, które trzymała za ogony. Pomknęły w powietrzu w stronę Izaaka.

 

Mag wyrzucił dłoń przed siebie w skomplikowanym geście, jednocześnie kończąc formułę. Z końca laski wystrzeliły łańcuchy, oplatając i dusząc węże. Czarodziej wypowiedział kolejne zaklęcie. Biała błyskawica przeleciała przez ogniwa, niszcząc zielone światło. Więżące łańcuchy poruszyły się kiedy Izaak złożył palce w kolejną pozycję. Jak poprzednio węże, magiczne pęta ruszyły, ale w stronę przeciwniczki. Tereza stworzyła kolejnego węża, większego nie poprzednie. Połknął łańcuchy i natarł na maga. Ten nie zdążył się uchylić i ogromne kły zatopiły się w udzie. Trysnęła krew,a wraz z nią zaczęła wyciekać moc. Ból przebił także umysł czarodzieja, ale szybki cios laską w trójkątny łeb uchronił go przed dalszymi ranami.

 

„Jak tak dalej pójdzie, to rzeczywiście umrę. Muszę wymyślić coś… szybko” Czarownica zaśmiała się.

 

– Czujesz, jak twe siły znikają? Wkrótce nie będziesz nawet w stanie krzyczeć z bólu! –

 

Zimny pot spłynął na czoło Izaaka.

 

„Mam!” Tajemna Mowa ponownie rozbrzmiała. Mag wysadził rękę do kieszeni, po czym szybko wyrzucił w powietrze jej zawartość.

 

– Lećcie moje pióra! – Wiele szarych piór wystrzeliło w powietrze. Wąż próbował je zjeść, ale były zbyt ruchliwe. Przybory piśmiennicze skotłowały się wokół twarzy wiedźmy, atakując oczy swoimi ostrymi końcówkami.

 

– Co do!? Uciekajcie! – zdezorientowana Tereza opędzała pióra ręką, ale nic to nie dawało.

 

„Co teraz? Nie zostało mi mocy na ostatnie zaklęcie. Czarownica straciła koncentrację, ale magia zaraz przestanie ożywiać pióra.”

 

Mag w skupieniu rozważał możliwości wyjścia z sytuacji.

 

„Moment, całkiem zapomniałem że przecież mam pierścień Tristfalma! W nim jest wystarczająco dużo energii!” Izaak chwycił laskę jak oszczep i zaczął kształtować zaawansowane zaklęcie. Dziesiątki słów brzmiały jak litania do zapomnianego boga. Kostur rozjarzył się białym blaskiem. Czar wciąż nie był gotowy, a wiedźma już znalazła sposób na pióra. Spalała je płomieniem z palca. Jednak nie zdążyła, za późno zauważyła lecącą broń. Koniec laski uderzył w brzuch, przyszpilając Tereze do drzewa.

 

– Wygnaj! – krzyknął mag, kończąc czar. Światło zalało na krótką chwilę las. Kiedy zgasło, wiedźmy już nie było. Izaak, kulejąc, zebrał rzeczy. Nie chciał zostawać długo w tym miejscu, pojedynek mógł przyciągnąć niechcianych gości.

 

– Magiczne szwy. – „To pomoże, na jakiś czas. Przynajmniej się nie wykrwawię.

 

Wygnałem ją. Wtrąciłem do innej rzeczywistości. Kiedyś zapewne wróci, ale teraz mam ja z głowy. Pierścień nie wytrzymał, rozpadł się w pył. Cóż, przynajmniej wciąż mam księgę ale pewnie i tak oberwie mi się za niszczenie antycznych artefaktów”

 

Podpierając się laską, mag odszedł w ciemność. „Dlaczego jej nie zabiłem?

 

Bo nie była warta śmierci

 

Kłamię. Nie musiałem się tak wysilać, zabicie byłoby prostsze niż wygnanie.

 

Gdybym zabił, byłbym taki sam jak ona.

 

Znów kłamię. Kłamiesz Izaaku.

 

Ty się po prostu boisz.”

Koniec

Komentarze

-Mistrzu… czy wiedźmami mogą być tylko kobiety?-   ---> Mistrzu, to znaczy Autorze, skąd zaczerpnąłeś przykład zamykania wypowiedzi dialogowej dywizem bez spacji? Oraz otwierania tejże wypowiedzi dywizem też bez spacji?    Rozmowa z kołatką ---> Mistrz Terry się kłania. Trik ze schodami – także. Ale resztę niech omawiają – jeśli zechcą – lepsi ode mnie znawcy tematyki.

Poprawione. Chyba.

Od razu lepiej, Krzysiu. Półpauzy to jeszcze nie myślniki, ale już dużo dają – wyrazistsze oddzielenia partii mówionej od didaskaliów. I jeszcze brakujący cudzysłów wstawiłeś.  Życzę wielu pozytywnych ocen.

 

 

Tekst sprzed 4 lat, usilnie próbowałem go redagowac od czasu do czasu. Obecnie szkoda na to czasu, lepiej napisać coś świeżego – ale wrzucam, bo moze dowiem sięczegoś ciekawego.

Dając taką przedmowę, możesz dowiedzieć się, że "jak szkoda czasu na redagowanie, to na czytanie również szkoda" ; )

I po co to było?

Hm, taki był jej cel – ostrzegawczy. Wolałem być szczery z odbiorcą. Ale dobrze, nieco zmieniłem.

Wiesz – w miejsce ostrzegania lepiej wydrukować tekst i go po prostu przeczytać z długopisem w łapie albo komuś dać do przeczytania ; )

I po co to było?

Jeden z bardziej nudnych tekstów. I tak po prawdzie, to zupełnie nie wiem, co Autor chciał opowiedzieć.  

 

„Ośnieżone szczyty kusiły odważnych zdobywców, przepastne wąwozy i rozpadliny szczerzyły paszcze pełne ostrych, skalnych kłów, a przepastne jaskinie…” –– Powtórzenie. Może: …bezdenne wąwozy i rozpadliny

 

„…niektóre szczyty zapadły się, wznosząc inne”. –– To nie stare szczyty wzniosły nowe. Może: …niektóre szczyty zapadły się, inne, całkiem nowe, wzniosły. Lub: …w miejsce szczytów zapadłych, wzniosły/wypiętrzyły się inne.

 

„Wieki po tych wydarzeniach u podnóża szczytów zawitali ludzcy osadnicy”. –– Wolałabym: Wieki po tych wydarzeniach, u podnóża szczytów pojawili się ludzcy osadnicy.

 

„Ta „żyła złota” szybko i boleśnie zakończyła żywot”. –– Żyła złota może się wyczerpać, ale nie wiem, jak mogłaby boleśnie zakończyć żywot.

 

„Z czeluści tego naturalnego ‘grobowca’…” –– Co stoi na przeszkodzie, by wyraz ująć w prawdziwy cudzysłów?

 

„Faktem jest, że tutejsze tereny wielokrotnie zapadały się i wybrzuszały, co widać w jego rzeźbie”. –– Faktem jest, że tutejsze tereny wielokrotnie zapadały się i wybrzuszały, co widać w ich rzeźbie.

 

„Odzyskał równowagę padając na czworaka”. –– Odzyskał równowagę padając na czworaki.

 

Przełkną ślinę, by po chwili powrócić do przerwanej opowieści”. –– Przełknął ślinę, by po chwili powrócić do przerwanej opowieści.

 

„Panicz młody jeszcze, postury widzę niezbyt walecznej…” –– Postura nie świadczy o waleczności.

 

„Więc co tu pisze…” –– Więc co tu jest napisane

 

„Nie mam czasu, Za daj zagadkę albo wyrwę cię z zawiasów!”  –– Nie mam czasu, zadaj zagadkę albo wyrwę cię z zawiasów!  

 

„…nie, to jeszcze niebezpieczniejsze, nie wiadomo jakie jeszcze zaklęcia strzegą drzwi”. –– Powtórzenie.  

 

„Kiedy wszedł, zapalił się niewielki kandelabr u sufitu”. –– Nie wydaje mi się, by kandelabr był umieszczony u sufitu. Może miałeś na myśli żyrandol. Kandelabr to duży, stojący, kilkuramienny świecznik.

 

„Blask ze szklanej butelki nie był już potrzebny, wrócił więc do sakwy”. –– Do sakwy wrócił blask, czy butelka?

 

„…żadnych fajerwerków czy fanfarów”. ––  …żadnych fajerwerków czy fanfar.

 

„…zmuszając wychodzących po nich do dużego wysiłku”. –– …zmuszając wchodzących po nich do dużego wysiłku.

 

„Siedział przez chwile w takiej pozycji…” –– Literówka.

 

Twoja magia nic mi nie zrobi, słabeuszu! Lepiej się poddaj, to może twoja śmierć bezie szybka!” –– Powtórzenie.

 

„Możesz mieć najwyżej 18-19 lat…” –– Liczby zapisujemy słownie.

 

„Mogę wiedzieć skąd wiedziałeś że tu będę?” –– Powtórzenie.

 

Prych, miałem przepuścić każdego kto albo mnie pokona…” –– Co znaczy pierwsze słowo? Szło poznać że zanosi się na ważną opowieść”. –– Co i dokąd szło, aby poznać? ;-)  

 

„A więc to tak, zabiły cie własne badania”. –– Literówka.

 

„Dzień już powoli przechodził w noc kiedy wyszedł z domostwa maga”. –– Dlaczego dzień, przechodząc w noc, opuścił domostwo maga? ;-)  

 

„Ozdoba nie wykazywała jednak jakiejkolwiek aktywności magicznej. Może dokładniejsze badania coś wykażą”. –– Powtórzenie.

 

„Wnętrza niektórych chat niemal w całości wyniesione zostały na zewnątrz”. –– To tak jakby chałupę wywrócić na lewą stronę. ;-) Pewnie Autor chciał powiedzieć, że na zewnątrz wyniesiono wszystko, co znajdowało się wewnątrz chat.

 

„Druga osoba zajmowała fotel Starszego, z niedbale przerzuconą przez oparcie nogą”. –– W jaki sposób fotel niedbale przerzucił przez oparcie jedną nogę? ;-)  

 

Oh, chwilowa niedogodność…” –– Och, chwilowa niedogodność

 

„…a ile w nim skrywanego gniewu hahaha!” –– …a ile w nim skrywanego gniewu ha, ha, ha!  

 

Nie możliwe żeby nikt za mną nie ruszył”. –– Niemożliwe żeby nikt za mną nie ruszył.

 

Eh, no i się zgubiłem…” –– Ech, no i się zgubiłem

 

„…powinienem się jakoś zabezpieczyć moją egzystencję”. –– …powinienem jakoś zabezpieczyć moją egzystencję.

 

„…w razie zaskoczenia nie dało się jej sprowadzić od tak”. –– …w razie zaskoczenia, nie dało się jej sprowadzić ot tak.

 

„Ale są ludzie korzystający z magi świata.” –– Ale są ludzie korzystający z magii świata.

 

„A wydawałeś się być inteligentny. T, zginiesz”. –– ?

 

„Mag wysadził rękę do kieszeni…” –– Dobrze, że nie wysadził ręki na rabatkę. ;-) Mag wsadził rękę do kieszeni

 

„Co do!? Uciekajcie!” –– Co to?! Uciekajcie!   „…przyszpilając Tereze do drzewa”. –– Literówka.

 

„Kiedyś zapewne wróci, ale teraz mam ja z głowy”. –– Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem z niemałym trudem. Niestety, nie podobało mi się. Takie to jakieś słabowate.   Pozdrawiam

Mastiff

Żałuję, ale tekst mnie znudził. Gdzieś tak po zjedzeniu potrawy bez smaku, przerwałem czytanie. Może się powtarzam, ale gdyby tekst skrócić o 2/3 to byłby lepszy.

Nowa Fantastyka