- Opowiadanie: Unfall - Sparowani

Sparowani

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Sparowani

Przez chwi­lę po­dzi­wia­łem cu­dow­ne, ma­lo­wa­ne mro­zem frak­ta­le zdo­bią­ce szybę tuż przy ramie, po czym prze­nio­słem wzrok na kra­jo­braz za oknem. Mia­sto – po­prze­ci­na­ne re­gu­lar­ną sie­cią ulic sku­pi­sko nie­mal jed­na­ko­wych bu­dyn­ków, o kon­tu­rach znie­kształ­co­nych war­stwą śnie­gu i roz­my­tych we mgle. Jakże to­por­nym i brzyd­kim wy­da­wa­ło się w po­rów­na­niu z po­wsta­łym na szkle dzie­łem przy­pad­ku. Nudne i szare, jak jego miesz­kań­cy, po­dą­ża­ją­cy wła­śnie sze­ro­ki­mi stru­mie­nia­mi do swo­ich cia­snych miesz­kań po ko­lej­nym dniu pracy. Bez­barw­na, nie­mal bez­wol­na masa, bez ener­gii, am­bi­cji, czy choć­by na­dziei. Nie było wśród nich ar­ty­stów i wy­na­laz­ców, ani cie­nia kre­atyw­no­ści czy pasji.

Pisk ha­mu­ją­ce­go tram­wa­ju wy­rwał mnie z za­du­my. Wsta­łem z nie­wy­god­nej ła­wecz­ki i po stro­mych schod­kach opu­ści­łem po­jazd. Stopy utkwi­ły w po­kry­wa­ją­cej chod­nik brei na wpół roz­pusz­czo­ne­go śnie­gu. Kłęby pary, od­bi­ja­jąc upior­nie blade świa­tło ga­zo­wych lamp, sku­tecz­nie ogra­ni­cza­ły wi­docz­ność. Cze­ka­łem chwi­lę, aż tram­waj od­je­dzie z ło­sko­tem buk­su­ją­cych kół i po­wsta­ła wokół mgła nieco opad­nie. Prze­sze­dłem na drugą stro­nę ulicy i skie­ro­wa­łem się ku oka­za­łej, kil­ku­pię­tro­wej ka­mie­ni­cy. Wej­ścia do niej, oprócz odźwier­ne­go w dłu­gim czer­wo­nym płasz­czu, pil­no­wa­ły dwa ka­mien­ne lwy. Stały z dum­nie unie­sio­ny­mi gło­wa­mi, lekko przy­pró­szo­ne śnie­giem. Z całą pew­no­ścią żaden z miesz­kań­ców Mia­sta nie wi­dział praw­dzi­we­go lwa na oczy i wcale nie byłem pod tym wzglę­dem wy­jąt­kiem. Mia­łem jed­nak, w prze­ci­wień­stwie do po­zo­sta­łych, blade po­ję­cie, czym te zwie­rzę­ta były. Czym w ogóle były zwie­rzę­ta.

– Dobry wie­czór panie dok­to­rze. – Wątły uru ukło­nił się nisko, otwie­ra­jąc wiel­kie, prze­szklo­ne drzwi. – Wi­ta­my w domu.

Od­po­wie­dzia­łem lek­kim ski­nie­niem głowy. Aj­no­wi nie wy­pa­da­ło spo­ufa­lać się z po­spól­stwem. Nie zna­łem nawet imie­nia por­tie­ra, choć ten witał mnie co­dzien­nie od kil­ku­dzie­się­ciu lat.

Hol roz­świe­tla­ły ga­zo­we lamp­ki w for­mie wy­kwint­nych kin­kie­tów. Czer­wo­na wy­kła­dzi­na po­kry­wa­ła pod­ło­gę, a mar­mu­ro­we lam­pe­rie zdo­bi­ły ścia­ny. Wy­ście­ła­ne pur­pu­ro­wym chod­ni­kiem scho­dy do­peł­nia­ły ob­ra­zu prze­py­chu. Naj­więk­szym luk­su­sem był jed­nak dźwig oso­bo­wy. Ta­kich urzą­dzeń było w Mie­ście tylko kilka. Wsze­dłem przez roz­su­nię­te drzwi windy. Oszczęd­nym ru­chem po­zdro­wi­łem przy­mil­ne­go win­dzia­rza, a ten prze­krę­cił od­po­wied­ni zawór i ka­bi­na ru­szy­ła z sy­kiem uwol­nio­nej do szybu win­do­we­go pary.

 

***

 

Część mo­je­go apar­ta­men­tu roz­świe­tla­ły ulicz­ne la­tar­nie. Ich ja­skra­we świa­tło do­cie­ra­ło przez spo­rych roz­mia­rów okna, co po­zwa­la­ło mi po pracy cie­szyć się moim hobby. Pod­sze­dłem do małej, wi­szą­cej na ścia­nie pó­łecz­ki, na któ­rej znaj­do­wał się mój skarb – ko­lek­cja kil­ku­na­stu ksią­żek. Zakup choć jed­nej był bar­dzo kosz­tow­nym przed­się­wzię­ciem. Książ­ki po­cho­dzi­ły z ota­cza­ją­cej me­tro­po­lię, śnież­nej pu­sty­ni, na któ­rej nie­któ­rzy bez­ro­bot­ni uru prze­trzą­sa­li ruiny w po­szu­ki­wa­niu dro­go­cen­nych przed­mio­tów. Wy­pra­wy poza Mia­sto były za­bro­nio­ne. Trud­nią­cy się tym pro­ce­de­rem śmiał­ko­wie czę­sto gi­nę­li gdzieś na pust­ko­wiu, bądź po­wra­ca­li nie­speł­na ro­zu­mu.

Wzią­łem do rąk mój ostat­ni na­by­tek – cien­ką ko­lo­ro­wą bro­szu­rę. Pod­sze­dłem do okna i usia­dłem w mięk­kim fo­te­lu, od­da­jąc się lek­tu­rze. Krót­kie tek­sty opi­sy­wa­ły ho­te­le i za­chę­ca­ły do ich od­wie­dze­nia. Do­łą­czo­ne do nich ob­ra­zy przed­sta­wia­ły pięk­ne bu­dow­le w jesz­cze pięk­niej­szej sce­ne­rii. Luk­su­so­we bu­dyn­ki dia­me­tral­nie róż­ni­ły się od mo­je­go wy­obra­że­nia ho­te­lu jako ob­skur­nej prze­cho­wal­ni dla tych, któ­rzy tra­ci­li swoje miesz­ka­nia na sku­tek po­ża­ru, bądź wy­bu­chu gazu.

Czy­ta­jąc pierw­szą w życiu książ­kę po­dzi­wia­łem fan­ta­zję jej au­to­ra. Z każdą na­stęp­ną na­bie­ra­łem prze­ko­na­nia, że opi­sy­wa­ny w nich świat nie był je­dy­nie kre­acją pi­sa­rza, lecz ist­niał kie­dyś na­praw­dę. Potem od­naj­dy­wa­łem w na­szej rze­czy­wi­sto­ści jego ślady – wi­ze­run­ki ro­ślin i zwie­rząt, przed­mio­ty wy­ko­na­ne ze skóry czy drew­na. Jakże szczę­śli­wi mu­sie­li być lu­dzie ży­ją­cy wśród zie­le­ni i pod błę­ki­tem nieba. Co się mu­sia­ło wy­da­rzyć, że tęt­nią­ce ży­ciem oce­any zmie­ni­ły się w mar­twe, lo­do­we pu­sty­nie, a prze­strzeń nad na­szy­mi gło­wa­mi szczel­nie wy­peł­ni­ły cięż­kie, ciem­ne chmu­ry?

La­tar­nie na ze­wnątrz przy­ga­sły, po­grą­ża­jąc ulice w pół­mro­ku, a moje miesz­ka­nie w nie­mal egip­skich ciem­no­ściach. Mia­sto bo­ry­ka­ło się z per­ma­nent­nym kry­zy­sem ener­ge­tycz­nym. Pod­miej­ska ko­pal­nia gazu ziem­ne­go, sta­no­wią­ca je­dy­ne do­stęp­ne źró­dło ener­gii, miała dość ogra­ni­czo­ne moż­li­wo­ści. Daw­niej takie za­ciem­nie­nie do­pro­wa­dza­ło mnie do pasji, jed­nak zna­la­złem spo­sób, aby bez prze­szkód od­da­wać się ulu­bio­nej roz­ryw­ce. Otwo­rzy­łem szu­fla­dę kre­den­su i wy­ją­łem z niej nieco bez­kształt­ny zle­pek prze­wo­dów i diod lu­mi­ne­scen­cyj­nych, z do­łą­czo­nym włącz­ni­kiem i ba­te­ryj­ką. Za­im­pro­wi­zo­wa­na lamp­ka nie była dzie­łem sztu­ki użyt­ko­wej, ale speł­nia­ła swoją rolę cał­kiem przy­zwo­icie. Po­zwa­la­ła do­koń­czyć lek­tu­rę prze­rwa­ną zwy­kle w naj­bar­dziej cie­ka­wym mo­men­cie.

 

***

 

Po­twor­ny zgrzyt ha­mu­ją­ce­go tram­wa­ju bru­tal­nie wy­rwał moją świa­do­mość ze ską­pa­nej w pro­mie­niach słoń­ca plaży. Głu­chy od­głos ude­rze­nia nie zwia­sto­wał ni­cze­go do­bre­go. Wsta­łem i wyj­rza­łem przez okno. Z kłę­bów pary po­wo­li za­czę­ła wy­ła­niać się syl­wet­ka nie­szczę­śni­ka po­trą­co­ne­go przez ma­syw­ny po­jazd. Naj­bliż­sza la­tar­nia roz­bły­sła ja­snym pło­mie­niem, oświe­tla­jąc po­więk­sza­ją­cy się z każdą chwi­lą tłu­mek ga­piów.

Usły­sza­łem trzy cha­rak­te­ry­stycz­ne stuk­nię­cia, więc pod­bie­głem do ru­ro­fo­nu. Zdją­łem ozdob­ne za­tycz­ki z obu prze­wo­dów i przy­ło­ży­łem słu­chaw­kę do ucha.

– Dok­to­rze Fran, do­brze że jest pan w domu – usły­sza­łem głos Gripa, są­sia­da z dołu. – Zda­rzył się wy­pa­dek. Czy mógł­by pan zejść na dół?

– Oczy­wi­ście, panie in­spek­to­rze – od­po­wie­dzia­łem. – Wezmę tylko torbę le­kar­ską.

Po chwi­li byłem już na ulicy i do­ko­ny­wa­łem oglę­dzin ofia­ry nie­szczę­śli­we­go wy­pad­ku. Życiu pe­cho­we­go spa­ce­ro­wi­cza nie gro­zi­ło nie­bez­pie­czeń­stwo. Dy­żu­ru­ją­cy w na­szej dziel­ni­cy am­bu­lans przy­był po kilku mi­nu­tach przy akom­pa­nia­men­cie gło­śne­go sa­pa­nia po­tęż­nych tło­ków, bu­dząc oko­li­cę cha­rak­te­ry­stycz­nym dźwię­kiem gwizd­ka. Po krót­kiej wy­mia­nie uwag z le­ka­rzem z ka­ret­ki, mo­głem w po­czu­ciu do­brze speł­nio­ne­go obo­wiąz­ku wró­cić do sie­bie.

Nie zdą­ży­łem jesz­cze odejść od drzwi, gdy roz­le­gło się pu­ka­nie. Otwo­rzy­łem. W wej­ściu do miesz­ka­nia sta­nął Grip, trzy­ma­jąc w ręce moją torbę.

– Za­po­mniał pan swo­ich na­rzę­dzi… – urwał nagle, gdy jego wzrok spo­czął na wą­tłym źró­dle sztucz­ne­go świa­tła. – Dzię­ku­ję za oby­wa­tel­ską po­sta­wę i życzę do­brej nocy. – Wci­snął mi mój ku­fe­rek w dło­nie, od­wró­cił się na pię­cie i znik­nął w mroku ko­ry­ta­rza, zanim zdą­ży­łem wy­po­wie­dzieć choć słowo.

Cóż za idio­ta ze mnie! Za­po­mnia­łem wy­łą­czyć i scho­wać lamp­kę. Nie było się co łu­dzić, że na mnie nie do­nie­sie. Grip był ana­pem z krwi i kości, a oni nade wszyst­ko umi­ło­wa­li sobie prawo i po­rzą­dek, pia­stu­jąc więk­szość sta­no­wisk w ad­mi­ni­stra­cji i służ­bach po­rząd­ko­wych. Nad sobą mieli już tylko kona, sta­no­wią­cych wła­dze Mia­sta. Aj­no­wie, będąc z racji swo­ich pre­dys­po­zy­cji le­ka­rza­mi i in­ży­nie­ra­mi cie­szy­li się ogrom­nym sza­cun­kiem, byli też świet­nie opła­ca­ni, ale pod wzglę­dem wpły­wów nie róż­ni­li się wiele od zwy­kłych uru. Po­zo­sta­wa­ło mi je­dy­nie cze­kać na roz­wój wy­pad­ków.

 

***

 

Przy­szli około dru­giej w nocy, z hu­kiem wy­wa­ża­jąc drzwi. Dwóch po­tęż­nych ro­tra­gów odzia­nych w po­li­cyj­ne pan­ce­rze po­wa­li­ło mnie na pod­ło­gę, po czym bez słowa wy­ja­śnie­nia za­bra­ło się do prze­trzą­sa­nia apar­ta­men­tu. Nie było sensu po­dej­mo­wać ja­kiej­kol­wiek dys­ku­sji. Te osił­ki nie grze­szy­ły in­te­li­gen­cją, za to wzo­ro­wo i bez zbęd­nych pytań wy­ko­ny­wa­ły roz­ka­zy, co przy wię­cej niż od­po­wied­nich wa­run­kach fi­zycz­nych czy­ni­ło z nich świet­nych stró­żów prawa. Szyb­ko od­na­leź­li mój wy­na­la­zek, po czym wy­wle­kli mnie z ka­mie­ni­cy. Uczyn­ny są­siad nie wy­sta­wił nawet nosa ze swo­je­go miesz­ka­nia.

Za­pa­ko­wa­li mnie na tylne sie­dze­nie po­li­cyj­ne­go auta, wsie­dli i ru­szy­li z ci­chym szep­tem pneu­ma­tycz­ne­go na­pę­du, nie uży­wa­jąc sy­gna­ło­we­go gwizd­ka na pu­stych już uli­cach. Tylko Po­li­cja miała do dys­po­zy­cji takie po­jaz­dy, po­zwa­la­ją­ce na nie­mal bez­sze­lest­ne prze­mie­rza­nie Mia­sta z dużą pręd­ko­ścią.

Wła­śnie pręd­kość za­wa­ży­ła na dal­szych wy­pad­kach. O tej porze tram­wa­je już nie kur­so­wa­ły, a da­ją­ce nieco cie­pła lampy przy­ga­sły. Za­le­ga­ją­ce na dro­gach za dnia błoto za­mar­z­ło, two­rząc bar­dzo zdra­dziec­ką na­wierzch­nię, czego pro­wa­dzą­cy po­li­cyj­ny po­jazd ro­trag naj­wy­raź­niej nie wziął pod uwagę. Nic nie dało go­rącz­ko­we krę­ce­nie kołem ste­ro­wym, gdy w przed­niej szy­bie nie­ubła­ga­nie rosła ścia­na po­bli­skie­go bu­dyn­ku.

 

***

 

Z wy­pad­ku wy­sze­dłem prak­tycz­nie bez szwan­ku, nieco je­dy­nie po­dra­pa­ny. Wio­zą­cy mnie Po­li­cjan­ci nie mieli tyle szczę­ścia. Przód auta zo­stał kom­plet­nie zgnie­cio­ny, a oni do­kład­nie wpra­so­wa­ni w zde­for­mo­wa­ną ka­ro­se­rię. Wy­czoł­ga­łem się przez roz­bi­tą, bocz­ną szybę i od­sze­dłem nieco od wraku. Po chwi­li eks­plo­do­wał nad­wy­rę­żo­ny zbior­nik ze sprę­żo­nym po­wie­trzem, do­peł­nia­jąc aktu znisz­cze­nia.

Hałas zwa­bił oko­licz­nych miesz­kań­ców. To była jedna z bied­niej­szych dziel­nic. Na ulicę wy­le­ga­ło coraz wię­cej uru, po­dejrz­li­wie przy­glą­da­ją­cych się mnie i roz­bi­te­mu po­jaz­do­wi. Wsta­łem i wy­pro­sto­wa­łem się, aby mogli roz­po­znać we mnie ajna. Li­czy­łem na to, że okażą mi na­leż­ny sza­cu­nek i udzie­lą po­mo­cy.

– Za­bi­łeś Po­li­cjan­tów! – wrza­snął nagle jeden z ga­piów. – Ty ban­dy­to!

Na ich twa­rzach za­czął ma­lo­wać się gniew i nie cho­dzi­ło wcale o mar­twych stró­żów prawa, któ­rych nie da­rzy­li sym­pa­tią. Przed­sta­wi­cie­le sza­rej i apa­tycz­nej za­zwy­czaj spo­łecz­no­ści za­czę­li oka­zy­wać silne emo­cje, o jakie ich nigdy nie po­dej­rze­wa­łem. Tłu­mio­ne la­ta­mi kom­plek­sy i fru­stra­cje, za­zdrość i uczu­cie po­ni­że­nia na moich oczach zmie­nia­ły się we wście­kłość. Byłem dla nich re­pre­zen­tan­tem tych, któ­rych skry­cie nie­na­wi­dzi­li, a na do­miar złego w ich oczach wy­ję­tym spod prawa.

– Brać go! – krzyk­nął z tłumu osob­nik w czer­wo­nym płasz­czu por­tie­ra.

Nie mia­łem za­mia­ru dać się zlin­czo­wać za wszel­kie prze­wi­ny wyż­szych ras. Pu­ści­łem się bie­giem w je­dy­ną ulicz­kę, któ­rej wy­lo­tu jesz­cze mi nie od­cię­to. Roz­wrzesz­cza­na ga­wiedź ru­szy­ła moim śla­dem. Ich wątła bu­do­wa i krót­kie nogi da­wa­ły mi pewne szan­se na uciecz­kę. Na moją nie­ko­rzyść jed­nak dzia­ła­ło samo ukształ­to­wa­nie dziel­ni­cy – pro­sto­kąt­ne kwar­ta­ły, wy­dzie­lo­ne sze­ro­ki­mi uli­ca­mi i za­bu­do­wa­ne pro­sty­mi, be­to­no­wy­mi klo­ca­mi nie da­wa­ły szans na zna­le­zie­nie ja­kiej­kol­wiek kry­jów­ki. Po­zo­sta­wa­ło mi je­dy­nie biec pro­sto przed sie­bie ile sił w no­gach. Moi prze­śla­dow­cy nie da­wa­li za wy­gra­ną, a dzie­lą­cy nas dy­stans kil­ku­na­stu me­trów nie zmie­niał się.

Po do­brych kilku mi­nu­tach pa­nicz­nej uciecz­ki do­tar­łem do są­sied­niej dziel­ni­cy. Wpa­dłem w mrok po­mię­dzy drob­ny­mi bu­dyn­ka­mi o nie­re­gu­lar­nych kształ­tach. Nogi grzę­zły mi w śnież­nych za­spach, bie­głem jed­nak nadal w kom­plet­nych ciem­no­ściach, aż wpa­dłem na jakąś ścia­nę. Zmę­czo­ny i obo­la­ły opa­dłem na zie­mię. Na szczę­ście pogoń nie prze­kro­czy­ła kręgu świa­tła, wy­zna­czo­ne­go przez ulicz­ną la­tar­nię. Przy­kład­ni oby­wa­te­le uni­ka­li ta­kich miejsc jak to.

 

***

 

Ock­ną­łem się, gdy słoń­ce za­czę­ło nieco roz­ja­śniać chmu­ry. Wątłe to było źró­dło świa­tła i w cen­trum Mia­sta, usia­nym la­tar­nia­mi, za dnia ja­rzą­cy­mi się peł­nym bla­skiem, prak­tycz­nie nie dało się tego za­uwa­żyć. Tutaj po­zwa­la­ło ro­zej­rzeć się po oko­li­cy, przy­kry­tej bia­łym pu­chem. Tak jak przy­pusz­cza­łem, zna­la­złem się w slum­sach. To na obrze­żu tej stre­fy znaj­do­wa­ło się nie­wiel­kie tar­go­wi­sko, na któ­rym ku­po­wa­łem książ­ki.

– Mu­sisz być jez­du­sem, skoro za­pu­ści­łeś się w te oko­li­ce. – Tu­bal­ny głos tuż za mymi ple­ca­mi spra­wił, że nie­mal pod­sko­czy­łem. Od­wró­ci­łem się i uj­rza­łem ogrom­ne­go nie­hma­ka na trzech no­gach i o jed­nym, ale po­tęż­nym ra­mie­niu. Lu­stro­wał moją syl­wet­kę z nie­ukry­wa­nym zdzi­wie­niem.

– Nie, nie je­stem wa­ria­tem! – od­par­łem drżą­cym gło­sem.

– No tak. Tacy jak ty rzad­ko tracą zmy­sły. Wy nie wy­cho­dzi­cie poza Mia­sto. Kim więc je­steś i co tu ro­bisz, ajnie?

– Je­stem dok­tor Fran, chi­rurg trans­plan­to­log. – Nie wiem, dla­cze­go przed­sta­wi­łem się tak do­kład­nie. Może dla­te­go, że za­zwy­czaj wzbu­dza­ło to sza­cu­nek. W dziel­ni­cy wy­rzut­ków było to jed­nak nie­roz­waż­ne, o czym szyb­ko się mia­łem prze­ko­nać.

– Ale ra­czej nie przy­sze­dłeś le­czyć ubo­gich, praw­da? Czego tu szu­kasz? Or­ga­nów do prze­szcze­pu?

– Nie! Ja… je­stem tu przez przy­pa­dek.

– Nie ma się czego wsty­dzić. Czar­ny rynek to nasza spe­cjal­ność. Jeśli do­brze pła­cisz, na pewno coś się znaj­dzie.

– Nie, nie. Ja na­praw­dę nie szu­kam…

– Skoro już tutaj je­steś, to mo­gli­by­śmy pomóc ja­kie­muś za­cne­mu, cze­ka­ją­ce­mu na prze­szczep ana­po­wi, a jed­no­cze­śnie wspo­móc fi­nan­so­wo kilku bie­da­ków. Na przy­kład mnie.

– Or­ga­ny nie­hma­ków nie na­da­ją się do prze­szcze­pów.

– Co po­wie­dzia­łeś! – wy­darł się tak, że w innej dziel­ni­cy ze­brał­by się już spory tłu­mek ga­piów. Jed­nak w slum­sach naj­wy­raź­niej pa­no­wa­ły inne zwy­cza­je. – Nasze or­ga­ny nie są dla was dość dobre?

– Wy­bacz! Nie o to cho­dzi. – wy­cią­gną­łem przed sie­bie drżą­ce dło­nie, roz­pacz­li­wie sta­ra­jąc się opa­no­wać sy­tu­ację. – Po pro­stu wy się fi­zycz­nie od nas za bar­dzo róż­ni­cie. Róż­ni­cie się nawet mię­dzy sobą. Wasze or­ga­ny mają inne roz­mia­ry, a czę­sto też cał­kiem od­mien­ną bu­do­wę.

– Ro­zu­miem. – Wy­da­wa­ło się, że mój roz­mów­ca nieco się uspo­ko­ił. – W takim razie znaj­dzie­my sobie ja­kie­goś jez­du­sa.

– Jak to?

– Ci obłą­ka­ni to w więk­szo­ści uru, więc chyba ich or­ga­ny są od­po­wied­nie, praw­da?

– Ale uru nie mają żad­nych zdu­blo­wa­nych or­ga­nów. Jeśli im się jakiś usu­nie, to…

– No to co?

– Nie za­bi­ję żad­ne­go jez­du­sa!

– Oczy­wi­ście że nie – od­parł ol­brzym. – Ja to zro­bię. Po­tra­fię jed­nym ude­rze­niem roz­trza­skać głowę. Aj­no­wi także, jeśli trze­ba.

Na po­twier­dze­nie swo­ich słów wy­pro­sto­wał się i uniósł wy­so­ko mo­car­ne ramię, od­chy­la­jąc się przy tym do tyłu. Sta­łem jak otę­pia­ły, nie mogąc wy­krztu­sić słowa. Nagle zza rogu bu­dyn­ku wy­sko­czył nie­wiel­ki, pa­ją­ko­wa­ty stwór i z całym im­pe­tem ude­rzył w tylną nogę gro­żą­ce­go mi osił­ka. Ten, tra­cąc rów­no­wa­gę, runął na zie­mię. Mój wy­ba­wi­ciel ujął moją dłoń wy­sta­ją­cym z ma­łe­go gło­wo­tu­ło­wia chwy­ta­kiem i po­cią­gnął za sobą, szyb­ko prze­bie­ra­jąc sze­ścio­ma no­ga­mi.

 

***

 

– Jak cię zwą i co cię do mnie spro­wa­dza? – za­py­tał po dłuż­szej chwi­li za­nie­dba­ny anap. Przy co dru­gim sło­wie jego głowa od­ska­ki­wa­ła lekko w bok. Był jez­du­sem, choć naj­wy­raź­niej w pełni władz umy­sło­wych, a jego de­fekt spro­wa­dzał się je­dy­nie do ner­wo­we­go tiku.

– Je­stem Fran. Ten nie­hmak mnie tu przy­cią­gnął.

– Tak? A w jakim celu?

–– Nie wiem. Jego trze­ba spy­tać.

– Zero Trzy jest nie­mo­wą. Gdzie się spo­tka­li­ście?

– Jakiś trój­no­gi drab mało nie roz­trza­skał mi głowy. Ten mały po­mógł mi uciec.

– Trój­no­gi, po­wia­dasz… To Ed. Nie­bez­piecz­ny typ. Le­piej z nim nie za­dzie­rać. Mów mi Gor. – Anap za­my­ślił się. – To dziw­ne…

– Sam mó­wi­łeś, że to nie­bez­piecz­ny typ.

– Co? Nie, nie to. – Głowa od­sko­czy­ła mu bar­dziej niż za­zwy­czaj. – Dziw­ne, że Zero Trzy ci po­mógł. Tutaj nikt ni­ko­mu nie po­ma­ga. Nikt nie mie­sza się w cudze spra­wy. W slum­sach każdy zdany jest tylko na sie­bie.

– Zdaje się, że je­steś tutaj kimś zna­czą­cym.

– Ja? No cóż. – Uśmiech­nął się. – Sta­ram się wpro­wa­dzić tu nieco po­rząd­ku. Taka moja na­tu­ra. – Zmie­rzył mnie wzro­kiem. – Co tu ro­bisz? Nie po­win­no cię tu być. Trze­ba cię wy­pro­wa­dzić do są­sied­niej dziel­ni­cy.

– Może jed­nak mógł­bym zo­stać tu tro­chę.

– Od­bi­ło ci! To nie miej­sce dla ta­kich jak ty. – Gor za­stygł w bez­ru­chu. – Zaraz, czy ty przy­pad­kiem nie masz cze­goś wspól­ne­go z mar­twy­mi Po­li­cjan­ta­mi, zna­le­zio­ny­mi dziś rano?

– To był wy­pa­dek! Przy­się­gam!

– Mu­sisz stąd odejść.

– Pro­szę! Oni myślą, że ja ich…

– Uspo­kój się. Zro­zum. Jeśli tu zo­sta­niesz, setki ro­tra­gów za­czną prze­trzą­sać stre­fę, a to nie spodo­ba się wielu miesz­kań­com. Sami wy­da­dzą cię wła­dzom, choć­by mar­twe­go, aby tylko ochro­nić swoje drob­ne, ciem­ne in­te­re­sy. Jeśli chcesz prze­żyć, mu­sisz opu­ścić slum­sy i oddać się w ręce Po­li­cji.

– Po to, żeby usły­szeć wyrok i zo­stać stra­co­nym?

– Za­ufaj mi. Daw­niej pra­co­wa­łem w… mniej­sza z tym. Jeśli mó­wisz praw­dę i to był wy­pa­dek, kona będą o tym wie­dzieć.

– Niby skąd? – par­sk­ną­łem. – Oni sku­tecz­nie izo­lu­ją się od resz­ty spo­łe­czeń­stwa. Cza­sem mam wra­że­nie, że kona to tylko le­gen­da. Czy ktoś ich kie­dyś wi­dział? Czy oni w ogóle ist­nie­ją?

– Ja jed­ne­go wi­dzia­łem, a w za­sa­dzie jego część. Tak chyba można by to ująć – dodał, dra­piąc się po gło­wie. – W każ­dym razie za­rę­czam ci, że ist­nie­ją, choć bar­dzo się od nas róż­nią.

– Mam wie­rzyć sło­wom sta­re­go jez­du­sa?

– Oba­wiam się, że nie masz wy­bo­ru.

 

***

 

Po­dą­ża­łem za Zero Trzy, okry­ty starą i znisz­czo­ną pe­le­ry­ną z kap­tu­rem, którą otrzy­ma­łem od Gora. Wcze­śniej wy­pad­ki to­czy­ły się tak szyb­ko, iż nie dane mi było przyj­rzeć się tej czę­ści Mia­sta. Jakże inne było to miej­sce od resz­ty aglo­me­ra­cji. Nie było tu miej­skich la­tar­ni, ale do pół­mro­ku pa­nu­ją­ce­go za dnia oczy szyb­ko się przy­zwy­cza­ja­ły. Nie było miej­skiej ko­mu­ni­ka­cji, dzię­ki czemu kłęby pary nie ogra­ni­cza­ły wi­docz­no­ści. Za­miast chlu­po­tu obrzy­dli­wej brei zmar­z­nię­ty śnieg miło skrzy­piał pod sto­pa­mi. Ale przede wszyst­kim przez cały dzień tęt­ni­ło tu życie, pod­czas gdy w in­nych dziel­ni­cach ulice za­peł­nia­ły się je­dy­nie wtedy, gdy ich miesz­kań­cy po­dą­ża­li do pracy, lub z niej po­wra­ca­li. Do tej pory wy­obra­ża­łem sobie, że slum­sy pełne są wa­ria­tów, dzi­wa­deł i apa­tycz­nych bez­ro­bot­nych, bez celu snu­ją­cych się po za­pusz­czo­nych ulicz­kach. Za­sko­czy­ła mnie ich przed­się­bior­czość. Małe, pro­ste bu­dyn­ki sta­no­wią­ce pier­wot­ną za­bu­do­wę tego ob­sza­ru za­czę­ły zni­kać za róż­ne­go ro­dza­ju na­ro­śla­mi – gan­ka­mi, przy­bu­dów­ka­mi, wia­ta­mi i pło­ta­mi, wy­ko­na­ny­mi z bar­dzo przy­pad­ko­wych ma­te­ria­łów. Za­bu­do­wy­wa­no prze­strze­nie po­mię­dzy są­sia­du­ją­cy­mi do­ma­mi. W wia­tach i na po­dwó­rzach mie­ści­ły się za­im­pro­wi­zo­wa­ne warsz­ta­ty, gdzie zdo­by­te na ośnie­żo­nym pust­ko­wiu przed­mio­ty przy­go­to­wy­wa­no do sprze­da­ży na gieł­dzie, czysz­czo­no, na­pra­wia­no i od­na­wia­no. Co kil­ka­na­ście me­trów można było zo­ba­czyć wiel­kie sanie, słu­żą­ce do prze­wo­że­nia łupów z wy­praw poza Mia­sto.

Z każ­dym kro­kiem na­bie­ra­łem sza­cun­ku dla tych istot. Mia­łem świa­do­mość, że to nie­bez­piecz­ny rejon a więk­szość zajęć, któ­rym się od­da­wa­li miesz­kań­cy tej stre­fy, była nie­le­gal­na. Trud­ne wa­run­ki, bieda, walka o prze­trwa­nie zmu­si­ły ich do ak­tyw­no­ści i kre­atyw­no­ści. Tego nie dało się od­na­leźć w żad­nym innym za­kąt­ku. To było fa­scy­nu­ją­ce.

– Cześć Gor. Dokąd tak się spie­szysz? – Ktoś po­ło­żył dłoń na moim barku i ob­ró­cił ku sobie. – Hej! Ty nie je­steś Gor! – wrza­snął dziw­nie ubra­ny uru, za­glą­da­jąc mi pod kap­tur. Miał na sobie kurt­kę po­zszy­wa­ną z ka­wał­ków skóry i futra.

– Wy­bacz oby­wa­te­lu, nieco się spie­szę – od­par­łem nie­pew­nie.

– Ni­g­dzie nie pój­dziesz! – Nadal trzy­mał mnie za ramię. Za jego ple­ca­mi po­ja­wi­ły się dwie ogrom­ne syl­wet­ki. Po lewej sta­nął duży, czwo­ro­noż­ny nie­hmak, a po pra­wej jed­no­rę­ki ro­trag. Naj­wy­raź­niej po utra­cie koń­czy­ny prze­stał być uży­tecz­ny dla służb po­rząd­ko­wych.

– Chce­cie pie­nię­dzy? W po­rząd­ku, oddam wam wszyst­ko, co mam przy sobie.

– Co ty pie­przysz? – Wyraz zdzi­wie­nia nie scho­dził z twa­rzy uru. – Mów, co zro­bi­łeś Go­ro­wi! Skąd masz jego płaszcz?

– Ach, to? Dał mi, abym mógł bez­piecz­nie wyjść ze slum­sów. – Zdją­łem kap­tur. Obok mnie usta­wił się Zero Trzy, ryt­micz­nie bu­ja­jąc gło­wo­tu­ło­wiem. – Nie szu­kam kło­po­tów – kon­ty­nu­owa­łem. – Chcę je­dy­nie opu­ścić dziel­ni­cę.

– W po­rząd­ku, skoro mały po­twier­dza… – wy­raź­nie zmie­nił ton, a dwa dry­bla­sy od­su­nę­ły się nieco do tyłu. – Nie spodo­ba­ła ci się nasza en­kla­wa?

– Wręcz prze­ciw­nie. Dotąd od­wie­dza­łem je­dy­nie tar­go­wi­sko, aby nabyć książ­ki. Zu­peł­nie ina­czej sobie to wszyst­ko wy­obra­ża­łem. Tylko nieco tu nie­bez­piecz­nie.

– Tak. – Uśmiech­nął się sze­ro­ko. – Wła­śnie takie ma spra­wiać wra­że­nie. Wi­dzisz, nie lu­bi­my tu ob­cych. Im mniej mia­sto­wych tu za­glą­da, tym mniej in­te­re­su­ją się nami wła­dze. Co tak sto­icie! – krzyk­nął do swo­ich kom­pa­nów. – Przy­go­tuj­cie sanie, za chwi­lę ru­sza­my. Jak cię zwą? – zwró­cił się po­now­nie do mnie.

– Fran.

– Miło było po­znać, Fran. Jeśli jesz­cze kie­dyś za­wi­tasz w te stro­ny, pytaj o In­dia­na Jo­ne­sa. Może znaj­dzie się wię­cej czasu na roz­mo­wę. O książ­kach. A teraz wy­bacz, na mnie już czas.

Sta­łem jak wryty. Pierw­szy raz roz­ma­wia­łem z uru jak równy z rów­nym. Był pewny sie­bie, pełen ener­gii. Naj­wy­raź­niej te dwa ol­brzy­my pra­co­wa­ły dla niego. Jakiż po­ten­cjał mu­siał tkwić w tych sza­rych ma­sach za­lud­nia­ją­cych mia­sto, wy­ko­rzy­sty­wa­nych do pro­stych prac, trak­to­wa­nych z góry przez do­mi­nu­ją­ce rasy.

 

***

 

Po do­tar­ciu do ko­lej­nej dziel­ni­cy mia­łem wra­że­nie, że każdy z bliź­nia­czo do sie­bie po­dob­nych bu­dyn­ków ob­ser­wu­je mnie dzie­siąt­ka­mi ciem­nych okien i szep­ce: „To on. Jest tutaj. Łap­cie go.”

Jak spod ziemi po­ja­wi­li się Po­li­cjan­ci. Mo­car­ne ra­mio­na ro­tra­gów sku­tecz­nie mnie unie­ru­cho­mi­ły, choć i tak ze stra­chu nie zro­bił­bym kroku. Dalej wszyst­ko po­to­czy­ło się w za­wrot­nym tem­pie, tak, że pa­mię­tam je­dy­nie kilka na­stę­pu­ją­cych po sobie ob­ra­zów. Przy­gnie­cio­ne­go ko­la­nem do ziemi, ma­łe­go nie­hma­ka. Cicho szep­czą­cy ucho­dzą­cym po­wie­trzem po­li­cyj­ny po­jazd. Mi­ga­ją­ce za jego szy­ba­mi ulicz­ne la­tar­nie. Ogrom­ny bu­dy­nek ad­mi­ni­stra­cji w cen­trum Mia­sta. Dłu­gie mrocz­ne ko­ry­ta­rze i nie­koń­czą­ce się scho­dy.

 

***

 

Sie­dzia­łem na nie­wy­god­nym, me­ta­lo­wym krze­śle po­środ­ku pu­stej sali, oświe­tlo­nej ga­zo­wy­mi lam­pa­mi. Pra­wie pu­stej, bo przy ścia­nie stała nie­du­ża, ale bar­dzo dziw­na szafa.

– Pro­szę się przed­sta­wić – usły­sza­łem bez­na­mięt­ny głos sto­ją­ce­go przede mną anapa.

– Je­stem Fran, le­karz z miej­skie­go szpi­ta­la.

Urzęd­nik spoj­rzał na mnie, wy­krzy­wia­jąc usta w szy­der­czym uśmie­chu.

– Po­pro­szę o pełne dane, z nu­me­rem se­ryj­nym.

– Au­to­no­micz­na Jed­nost­ka Na­praw­cza numer FRN dwa­na­ście trzy­na­ście, an­dro­id czwar­tej ge­ne­ra­cji – wy­re­cy­to­wa­łem jed­nym tchem.

– Wiesz, dla­cze­go cię aresz­to­wa­no? – za­py­ta­ła szafa.

Fakt ten za­sko­czył mnie do tego stop­nia, że wle­pi­łem wy­trzesz­czo­ne oczy w mebel nie mogąc wy­do­być słowa. Mru­ga­ją­ce ko­lo­ro­wy­mi świa­teł­ka­mi „coś” naj­wy­raź­niej za­uwa­ży­ło moją kon­ster­na­cję, bo zde­cy­do­wa­ło się przed­sta­wić.

– Je­stem Kom­pu­ter Nad­zo­ru­ją­cy Mia­sto-Cen­trum.

– Ja nie za­bi­łem tych po­li­cjan­tów! To był wy­pa­dek! – wy­krzy­cza­łem.

– Wiemy. Kom­pu­ter Nad­zo­ru­ją­cy Mia­sto-Pół­noc­ny Wschód prze­słał nam dane z mo­ni­to­rin­gu.

Byłem oszo­ło­mio­ny i nie do końca ro­zu­mia­łem sens wy­po­wia­da­nych przez szafę słów.

– GTU je­de­na­ście dzie­sięć, pro­szę zo­sta­wić nas sa­mych – po­wie­dział kona i sto­ją­cy obok anap kar­nie opu­ścił po­miesz­cze­nie. – Co ty wy­pra­wiasz, FRN dwa­na­ście trzy­na­ście? Znów za­ba­wiasz się w czło­wie­ka?

– Nie ro­zu­miem.

– An­dro­id Ad­mi­ni­stra­cji Pu­blicz­nej GRP trzy­dzie­ści osiem­na­ście do­niósł nam o twoim wy­na­laz­ku. Wy­nio­słeś z kli­ni­ki spraw­ne or­ga­ny. Ro­bi­łeś za­ka­za­ne do­świad­cze­nia.

– To była tylko mała lamp­ka z kilku drob­nych ele­men­tów.

– Za­czy­na się od ma­łych lam­pek, a koń­czy na ro­bo­tach, jak ten twój mały nie­hmak.

– Co? Ale ja go wcale nie znam! Przy­pa­łę­tał się do mnie w slum­sach. Nie ro­zu­miem też, dla­cze­go two­rze­nie ma­łych udo­god­nień jest za­bro­nio­ne.

– Ty też je­steś takim udo­god­nie­niem – po­wie­dział kom­pu­ter, po czym zro­bił pauzę. Byłem pe­wien, że gdyby kona mógł, w tym mo­men­cie wes­tchnął­by głę­bo­ko. – Do­brze, za­cznij­my od po­cząt­ku, bo do ni­cze­go nie doj­dzie­my. Wiesz kto nas wszyst­kich stwo­rzył?

– Le­gen­da głosi, że lu­dzie.

– To nie le­gen­da. Lu­dzie stwo­rzy­li nas, aby uła­twić sobie życie. By­li­śmy dla nich bez­myśl­ny­mi, po­zba­wio­ny­mi uczuć ma­szy­na­mi, prze­zna­czo­ny­mi do wy­ko­ny­wa­nia kon­kret­nych zadań. Czy ty czu­jesz, ajnie?

– Tak.

– Czyli twoi kon­struk­to­rzy po­my­li­li się w tym wzglę­dzie. Nie mieli za­mia­ru stwo­rzyć my­ślą­cej i od­czu­wa­ją­cej isto­ty. Jakie więc masz gwa­ran­cje, że two­rząc wła­sne urzą­dze­nia nie po­peł­nisz tego błędu? – za­pa­dła krót­ka cisza, bo nie po­tra­fi­łem od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie. – Nie ma ta­kiej gwa­ran­cji – kon­ty­nu­ował. – Dla­te­go bu­do­wa urzą­dzeń elek­tro­nicz­nych jest za­bro­nio­na. W do­dat­ku nasza elek­trow­nia ga­zo­wa ledwo jest w sta­nie wy­ży­wić miesz­kań­ców Mia­sta.

– Nie pa­mię­tam ich. Kon­struk­to­rów.

– Żaden z miesz­kań­ców Mia­sta nie pa­mię­ta. Pod­czas osie­dla­nia, ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa wy­ka­so­wa­no pa­mięć wszyst­kim, poza Kom­pu­te­rom Nad­zo­ru­ją­cym.

– Co stało się z ludź­mi? Czy my ich…

– Nie, nie za­bi­li­śmy ich. Sami sobie z tym po­ra­dzi­li. Jakiś idio­ta w ofi­cer­skim mun­du­rze na­ci­snął guzik i roz­pę­ta­ło się pie­kło. Potem na­sta­ła nu­kle­ar­na zima, zmie­nia­jąc pla­ne­tę w bryłę lodu przy­kry­tą gę­sty­mi chmu­ra­mi. Ci z ludzi, któ­rzy prze­ży­li wojnę, wy­mar­li na sku­tek cho­rób po­pro­mien­nych i z głodu.

– Wy­łą­czy­cie mnie?

– Nie, my nie za­bi­ja­my. Od po­wsta­nia mia­sta nie wy­łą­czy­li­śmy ani jed­ne­go oby­wa­te­la. Nawet Jed­nost­ki z De­fek­tem Ukła­du Ste­ro­wa­nia po­zo­sta­ją czyn­ne. Zro­bi­my z tobą to, co po­przed­nio, gdy zo­sta­łeś przy­ła­pa­ny na kon­stru­owa­niu tej małej Nie­hu­ma­no­idal­nej Ma­szy­ny Kro­czą­cej. Usu­nie­my in­for­ma­cje z two­je­go mo­du­łu pa­mię­ci.

Po raz ko­lej­ny ode­bra­ło mi głos. Nie wiem, co bar­dziej mnie po­ru­szy­ło – in­for­ma­cja, że już nie­raz po­zba­wio­no mnie wspo­mnień, czy to, że Zero Trzy był dzie­łem moich rąk.

– Co z nim zro­bi­cie?

– Wy­pu­ści­my. Jego kon­struk­cja jest bar­dzo nie­stan­dar­do­wa. Nie mo­że­my wy­czy­ścić mu pa­mię­ci, bo mo­gło­by przy tym dojść do trwa­łe­go uszko­dze­nia mo­du­łu ste­ro­wa­nia. Na szczę­ście ni­ko­mu o ni­czym nie opo­wie.

 

***

 

Dwa, odzia­ne w po­li­cyj­ne pan­ce­rze, Ro­bo­ty Tra­ga­rze za­wle­kły mnie do mrocz­nej celi. Przez małe okien­ko są­czy­ło się blade świa­tło ulicz­nych la­tar­ni. Mój mały, pa­ją­ko­wa­ty przy­ja­ciel spo­czy­wał pod jedną ze ścian. Przy­sia­dłem obok i sta­ra­łem się upo­rząd­ko­wać myśli, co być może nie miało więk­sze­go sensu, skoro za nie­ca­łą go­dzi­nę cze­ka­ło mnie ka­so­wa­nie pa­mię­ci. Prze­sie­dlą mnie do innej dziel­ni­cy. Zmie­nią numer se­ryj­ny. Czy to jesz­cze będę ja, skoro po­zba­wią mnie moich do­świad­czeń i prze­żyć?

Po­wo­li do­cie­ra­ły do mnie słowa wy­po­wia­da­ne przez Kom­pu­ter Nad­zo­ru­ją­cy. Strzę­py in­for­ma­cji łą­czy­ły się w jed­no­li­ty obraz świa­ta, uzu­peł­nia­jąc do­świad­cze­nia ostat­nich kil­ku­dzie­się­ciu go­dzin. In­try­go­wa­ła mnie po­stać In­dia­ny Jo­ne­sa. Gdzie on sobie wy­na­lazł takie imię? Naj­wy­raź­niej kon­struk­to­rzy Uni­wer­sal­nych Ro­bo­tów Usłu­go­wych stwo­rzy­li da­le­ce bar­dziej uni­wer­sal­ne isto­ty, niż za­mie­rza­li. Uru, choć nie były an­dro­ida­mi, odzie­dzi­czy­ły po swo­ich stwór­cach coś cen­niej­sze­go, niż tylko ze­wnętrz­ne po­do­bień­stwo. W od­po­wied­nich wa­run­kach sta­wa­ły się kre­atyw­ne.

Po­pa­trzy­łem na le­żą­ce­go obok nie­hma­ka. To ja go stwo­rzy­łem. Po­wo­li za­czę­ła roz­pie­rać mnie duma. Żebym tylko jesz­cze wie­dział, po co po­wstał. Jego numer świad­czył o tym, że nie był moją pierw­szą kon­struk­cją.

– Dziw­ną sta­no­wi­my parę – szep­ną­łem. – Szko­da, że nie umiesz mówić. Może do­wie­dział­bym się od cie­bie, do czego cię zbu­do­wa­łem.

Po tych sło­wach robot wstał. Górna część jego sfe­rycz­ne­go gło­wo­tu­ło­wia ob­ró­ci­ła się, po czym uchy­lił ją swoim chwy­ta­kiem. Moim oczom, które o mało nie wy­szły z orbit, uka­zał się krót­ki ka­be­lek za­koń­czo­ny małą wtycz­ką. Jej kształt coś mi przy­po­mi­nał. Szyb­ko pod­wi­ną­łem rękaw ko­szu­li i na we­wnętrz­nej stro­nie przed­ra­mie­nia od­szu­ka­łem coś, co wcze­śniej uzna­łem za zna­mię. Tak, to było to! Szyb­ko wci­sną­łem koń­ców­kę prze­wo­du w gniaz­do. Moją twarz ozdo­bił wyraz try­um­fu. Teraz wie­dzia­łem, że moje wspo­mnie­nia kie­dyś po­now­nie mnie od­naj­dą, wę­dru­jąc na sze­ściu nóż­kach.

Koniec

Komentarze

Cał­ko­wi­cie nie­re­al­ne, świet­ne w (dla mnie nie nowym) za­ło­że­niu, bar­dzo dobre w re­ali­za­cji – styl nar­ra­cji wła­śnie taki z po­gra­ni­cza "ro­bo­ciej bez­na­mięt­no­ści" i ludz­kiej emo­cjo­nal­no­ści, ale bli­żej tej pierw­szej.   Gdzieś tam wpadł mi w oko jeden błąd, ale jak go teraz od­szu­kać?  :-) 

Jedna z naj­lep­szych rze­czy, jakie tu czy­ta­łam, jeśli nie naj­lep­sza. Oczy­wi­ście znacz­nie lep­sza od opo­wie­ści o kon­den­sa­to­rach w rę­kach tem­pla­riu­szy  (tu Se­vinch po od­zy­ska­niu hasła do sta­re­go konta). Po­zdra­wiam.

Re­we­la­cja ; ) Co do stylu nar­ra­cji, to dla mnie mi­strzo­stwo – ide­al­nie od­da­je na­strój przy­gnę­bie­nia, przy­tło­cze­nia ota­cza­ją­cą rze­czy­wi­sto­ścią, no i pa­su­je jak ulał do nieco zbyt ludz­kiej ma­szy­ny ; ) Je­dy­ne drob­niut­kie za­strze­że­nie, to, że w jed­nym miej­scu po­gu­bi­łem się­tro­chę w ra­sach, ale to na­praw­dę dro­biazg.

Jest i ko­lej­ny tekst! Prze­czy­ta­ny i oce­nio­ny! ;)

"Pierw­szy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nie spo­dzie­wa­łem się, że tak szyb­ko po­ja­wią się ko­men­ta­rze. W do­dat­ku jakie – aż się chce przy­siąść do pi­sa­nia ko­lej­ne­go tek­stu. Bar­dzo mo­ty­wu­ją­ce. Wiel­kie dzię­ki, rów­nież za głosy w no­mi­ca­cjach. Nie będę ukry­wał, że w świe­cie "wła­sno­ręcz­nie" wy­kre­owa­nym czuję się swo­bod­niej niż w Śre­dnio­wie­czu, ogra­ni­czo­ny fak­ta­mi hi­sto­rycz­ny­mi. W do­dat­ku coraz bar­dziej od­po­wia­da mi pierw­szo­oso­bo­wa nar­ra­cja. Jesz­cze raz dzię­ku­ję i po­zdra­wiam.

"wła­sno­ręcz­nie" wy­kre­owa­nym czuję się swo­bod­niej niż w Śre­dnio­wie­czu

Ja zaś od­wrot­nie – do­brze po­czu­łem się w qu­asi-śre­dnio­wiecz­nym kli­ma­cie i za­no­si się, że ko­lej­ne opo­wia­da­nie też mach­nę w tych re­aliach. Do teksu zaj­rzę wie­czo­rem – jak się ogar­nę po za­wo­dach  ; )

I po co to było?

No kur­czę, a ja mam mie­sza­ne uczu­cia, cho­ciaż wo­la­ła­bym, żeby tak nie było:). Zro­zu­mia­łam w pew­nym mo­men­cie, dla­cze­go wy­bra­łeś taki, a nie inny spo­sób nar­ra­cji, ale dla mnie oka­zał się on jed­nak aż za bar­dzo bez­na­mięt­ny. Z dru­giej stro­ny, czy można to uznać za wadę, jeśli takie było za­ło­że­nie? Mam też wra­że­nie pew­nej "po­łeb­ko­wo­ści". Ro­zu­miem – brak czasu, faj­nie, żeby to miało roz­sąd­ną ob­ję­tość – jed­nak znowu, moim zda­niem te ogra­ni­cze­nia tro­chę tek­sto­wi za­szko­dzi­ły. Dla mnie to wszyst­ko dzie­je się za szyb­ko. I, Unfal­lu, pi­sa­łam to już nie­daw­no przy oka­zji in­ne­go tek­stu – ja jed­nak przy­kła­dam inną miarę do au­to­rów, po któ­rych spo­dzie­wam się dużo. Dla­te­go też je­stem tu bar­dziej kry­tycz­na. Co nie zmie­nia faktu, że Twój na­stęp­ny tekst rów­nież prze­czy­tam:).

Bez­na­mięt­ny spo­sób nar­ra­cji? No coś ty. Jest żywy, na­tu­ral­ny

     "Spa­ro­wa­ni" – to zna­czy jacy? Cza­sow­nik "pa­ro­wać" ma kilka zna­czeń. Mię­dzy in­ny­mi, zna­czy tyle, co" "od­bi­jać, osła­niać (się)  w walce na białą broń. Ist­nie­je tez cza­sow­nik "spa­ro­wac"  i on  ozna­cza w pierw­szym zna­cze­niu to samo – odbić cios, z za­sa­dy w walce na białą broń. Ale ma też zna­cze­nie szer­sze – ode­przeć atak. "Spa­ro­wa­ni" – to zna­czy jacy? Zdaje się, że Autor nie prze­my­słal ty­tu­łu.      Po­czy­ta­my, zo­ba­czy­my, o co idzie z tymi spa­ro­wa­ny­mi… 

Moim zda­niem jest bez­e­mo­cjo­nal­ny, co jest za­bie­giem ce­lo­wym. Tak mi się wy­da­je. I dla­te­go sama nie mogę do końca uznać go za wadę. Z po­wyż­szych ko­men­ta­rzy wnio­sku­ję, że nie je­stem je­dy­ną osobą, która tego typu wra­że­nie od­nio­sła. Tylko, że mnie on nieco znu­żył, innym się spodo­bał. Bez­na­mięt­ny czy tam po­zba­wio­ny emo­cji nie ozna­cza, że jest nie­na­tu­ral­ny. Sama wolę nar­ra­cję sto­no­wa­ną od roz­e­mo­cjo­no­wa­nej. Tu jed­nak od­bi­łam się od ścia­ny. Je­stem fanką Unfal­la, dla­te­go też od­czu­wam pe­wien dys­kom­fort, że ten tekst do końca do mnie nie prze­mó­wił, (co też nie ozna­cza, że w ogóle mi się nie spodo­bał) zwłasz­cza dla­te­go, że – znowy we­dług mnie – jest zbyt skró­to­wy. Ale cóż, mam na­dzie­ję, że Unfall wy­ba­czy mi ma­ru­dze­nie:).

Ja my­śla­łam, że to ja je­stem wred­na i się cze­piam. Ręce i nogi mi opa­dły.

Gol­den­ga­te, mam na­dzie­ję, że nie o mój ko­men­tarz Ci cho­dzi­ło :).

Roger, a sły­sza­łeś kie­dy­kol­wiek o sło­wo­twór­stwie? O np. takim Le­śmia­nie?  Bo wiesz, autor ma prawo nadać wy­ra­zom nowe zna­cze­nia lub użyć ko­lo­kwial­nych zwro­tów. Tak tylko in­for­mu­ję, na wszel­ki wy­pa­dek.

     Gol­den­ga­te, jasne, że wiem, co to jest neo­lo­gizm. Cza­sa­mi je two­rzę. "Wil­ko­człek", na przy­klad. Ale każdy neo­lo­gizm albo też nowe wy­ko­rzy­sta­nie ist­nie­ją­ce­go wy­ra­zu musi mieć okre­ślo­ny za­kres de­sy­gna­tów. Okre­ślo­ne zna­cze­nie po­ję­cio­we. Jaki jest nowy za­kres zna­cze­nio­wy imie­slo­wu "spa­ro­wa­ni" w tym tek­ście? Pro­sił­bym o wy­kład.       Nie wąt­pię, że sly­sza­laś o de­sy­gna­tach.      Po­zdrów­ko. 

W po­tocz­nym słow­ni­ku okre­śle­nie "spa­ro­wa­ni" ozna­cza "po­łą­cze­ni w parę". Nie są­dzi­łam, że może to nie być wie­dza po­wszech­na.

     Gol­den­ga­te, no to mamy ja­sność. Masz rację: nie wszy­scy znają język blo­gów i esem­se­sów. A nawet, je­że­li go znają, to go nie uży­wa­ją. A na pewno nie uży­wa­ją w utwo­rze li­te­rac­kim, w do­dat­ku jako ty­tu­łu. Za­chwy­ca­ją­ce. Oczy­wi­ście, za­kła­dam, ze Unf­fall użył tego wy­ra­zu w po­da­nym przez Cie­bie zna­cze­niu, wzię­tym z ję­zy­ka blo­gów, esem­se­sow i afek­to­wa­nych na­sto­la­tek.      Spa­ro­wa­ni, czyli po­lą­cze­ni w parę… Bar­dzo dobre. A  moze jed­nak przy­pad­kiem mocno pod­grza­ni i za­mie­nie­ni w parę?        Po­zdrów­ko.   

Roger, język jest two­rem żywym i muszę cię zmar­twić, ale język  blo­gów, ese­me­sów jest już jego czę­ścią. Tylko smut­ne di­no­zau­ry nie są w sta­nie się z tym fak­tem po­go­dzić, bo tkwią w pra­cza­sach ery no­wo­cze­snej, w któ­rych język był sys­te­mem skoń­czo­nym i za­mknię­tym, po­dob­nie jak wszyst­kie słow­ni­ki.

http://sjp.pl/sparowa%E6   2. po­łą­czyć, sko­ja­rzyć zwie­rzę­ta w pary w ce­lach roz­rod­czych;

I po co to było?

     Syfi.ie, dzię­ki. Gol­den­ga­te, czyli tak: po pierw­sze tytuł, bę­dą­cy imie­sło­wem,  może ozna­czać zwie­rzę­ta po­łą­czo­ne w parę roz­rod­czą, Po wtóre: może ozna­czać osoby/zwie­rzę­ta/rze­czy pod­da­ne pro­ce­so­wi pa­ro­wa­nia, na przy­kład po­przez go­to­wa­nie w ron­del­ku. Po trze­cie: moze ozna­czać osoby albo zwie­rze­ta, bo juz nie rze­czy, od­pie­ra­ją­ce atak albo też osoby, któ­rych atak zo­stał od­par­ty…      Je­że­li ktoś wy­my­śłi czwar­te zna­cze­nie tego kla­sycz­ne­go przy­kła­du nie­chluj­stwa ję­zy­ko­we­go, sta­wiam mu bro­war. Wyraz "bro­war" zo­stal użyty w zna­cze­niu "piwo", a nie ca­łe­go za­kła­du, pro­du­ku­ja­ce­go piwo.   Cały czas za­kla­dam tez, ze zna­cze­nie ty­tu­łu jest takie, jak po­da­la Gol­den­ga­te.       Musżę się w koncu jed­nak za­brac do czy­ta­nia…       Po­zdrów­ko. 

Dzię­ki Syf.ie za zlin­ko­wa­nie de­fi­ni­cji. 

 

Bo­ha­ter opo­wia­da­nia i jego małe sze­ścio­no­gie dzie­ło stają się nie­roz­łącz­ną parą W tym sen­sie (głów­nie) uży­łem słowa "spa­ro­wa­ni" jako ty­tu­łu, choć także ze wzglę­du na sko­ja­rze­nie z parą (trze­ci punkt w zlin­ko­wa­nej de­fi­ni­cji), co miało się w pierw­szym od­czu­ciu ko­ja­rzyć z Mia­stem i ste­am­pun­kiem. Ale oczy­wi­ście każdy ma swoje sko­ja­rze­nia.

 

Roger – oprócz wni­kli­wej ana­li­zy ty­tu­łu chęt­nie usły­szał­bym od Cie­bie słowo o samym tek­ście, jeśli bę­dzie Ci się chcia­ło prze­czy­tać. 

 

Ocho – dzię­ki za ko­men­tarz. Za­czą­łem pisać to opo­wia­da­nie w trze­ciej oso­bie, ale szło jak po gru­dzie i stwier­dzi­łem, że tak się nie da, za­czą­łem więc od nowa w pierw­szej. Chcia­łem oddać at­mos­fe­rę Mia­sta, ma­razm, bez­na­dzie­ję, nie mó­wiąc o tym, kim jest bo­ha­ter. Do tego opo­wia­da­nie miało być nie­ja­ko wy­ciecz­ką po tym Mie­ście. Dla­te­go stwier­dzi­łem, że będę przy­spie­szał z akcją, aby nie po­gu­bić przy­gnę­bio­nych kli­ma­tem i znu­dzo­nych opi­sa­mi czy­tel­ni­ków. Może przy­spie­szy­łem za bar­dzo. W trak­cie pi­sa­nia po­my­śla­łem, że ten świat mi nawet cał­kiem nie­źle wy­szedł i może szko­da go tylko na jeden kon­kurs i wy­ko­rzy­stam go nieco bar­dziej. Dla­te­go nie chcia­łem opi­sy­wać go zbyt do­kład­nie, aby zo­sta­wić jesz­cze coś na póź­niej. Jest kilka po­sta­ci, za­koń­cze­nie otwar­te, może wy­nik­nie z tego coś wię­cej.

Unfal­lu, no wła­śnie, odkąd na­pi­sa­łam ko­men­tarz to sie­dzę i myślę nad tym Twoim tek­stem. Co mi tu tak wła­ści­wie nie gra. Stwo­rzy­łeś świat, który wy­da­je się na­praw­dę cie­ka­wy, kilka "ras", akcję. I wszyst­ko to za­mkną­łeś w nie­zbyt w sumie dłu­gim opo­wia­da­niu. MOIM ZDA­NIEM – jed­nak od­bi­ło się to na ja­ko­ści tek­stu, który mógł być fa­sy­nu­ją­cy. A po­wsta­ła taka in­te­re­su­jąa za­jaw­ka. I wła­ści­wie ro­zu­miem taką de­cy­zję. Tylko że aku­rat wpi­su­je się to w dy­le­ma­ty, które sama ostat­nio mam. Czy skra­cać, kosz­tem kli­ma­tu, wie­dząc, że przez dłu­gie tek­sty trud­niej tu prze­brnąć? Czy jed­nak pisać tak, jak się uważa, że po­win­no być, nie zwa­ża­jąc na to, że coś komuś może wydać się przy­dłu­gie, nudne, zbyt roz­bu­do­wa­ne?  Za­wsze jest ry­zy­ko. Tobie chyba jed­nak wy­szło, bo tylko ja mę­ko­lę:). Ja jed­nak ostat­nio skła­niam się ku tej dru­giej opcji. Dla­te­go też pew­nie nie je­stem w sta­nie na­pi­sać żad­ne­go szor­ta;).

A, i wy­bacz, ale coś mi się po­ro­bi­ło z kla­wi­sza­mi F i C i jak nie łupnę mocno, to mi bra­ku­je tych li­te­rek. Jak w ko­men­ta­rzu po­wy­żej;).

Ocho – Jak już przyj­dzie mi do głowy po­mysł na opo­wia­da­nie, to świa­ty za­czy­na­ją się roz­ra­stać a hi­sto­rie żyć wła­snym ży­ciem. Sta­ram się to jakoś trzy­mać w ry­zach, bo ina­czej mu­siał­bym za­cząć pisać po­wie­ści, a na to jesz­cze nie czuję się gotów. Po­wie­ści pisze się długo, a jesz­cze dłu­żej się po­pra­wia, jeśli pierw­sza wer­sja na­pi­sa­na jest przy sła­bym warsz­ta­cie. Także z cza­sem bywa kru­cho. Poza tym drę­czy py­ta­nie – kto to bę­dzie czy­tał?

 

Dla­te­go na razie sta­ram się po­pra­wiać warsz­tat i przy oka­zji spraw­dzać, co wy­cho­dzi mi le­piej, a co go­rzej, jakie po­my­sły się po­do­ba­ją, a jakie spo­ty­ka­ją się z obo­jęt­no­ścią.

 

Po­zdra­wiam.

Wiem, mnie też drę­czy to py­ta­nie:).  Dobra, już nie śmie­cę, zmy­kam. I rów­nież po­zdra­wiam.

O śmie­ce­niu nie ma mowy – każda uwaga cenna. Jesz­cze słowo co do nar­ra­cji i opi­sów – nie chcia­łem, aby czy­tel­nik zbyt szyb­ko zo­rien­to­wał się, kim są miesz­kań­cy mia­sta. By­ło­by to bar­dzo trud­ne, gdyby opisy były do­kład­niej­sze, bar­dziej roz­bu­do­wa­ne.

– Je­stem Kom­pu­ter Nad­zo­ru­ją­cy Miaso-Cen­trum. – a nie miasto? Unfal­lu, gra­tu­lu­ję. Za­czą­łem czy­tać i rap­tem zdzi­wi­łem się, że to już ko­niec (po­dob­nie mia­łem przy "Ka­te­drze" Syfa). Na­pi­sa­ne po­rząd­nie, bo­ha­ter cie­ka­wie ba­lan­su­ją­cy na gra­ni­cy wraż­li­wo­ści i bez­na­mięt­no­ści. Toż­sa­mość dok­to­ra oka­za­ła sie dla mnie za­sko­cze­niem. Za­koń­cze­nie przy­szło zbyt szyb­ko – i to je­dy­ne, co mi nie pa­so­wa­ło. Ko­men­tarz Ro­ge­ra­Re­deye – jak zwy­kle – prze­uro­czy. Po­zdra­wiam.

Sorry, taki mamy kli­mat.

http://doroszewski.pwn.pl/haslo/parowa%C4%87%20II/ (…) po czwar­te: pa­ro­wać – zna­czy łą­czyć w pary lub parę (nie­ko­niecz­nie do­ty­czy zwie­rząt – można też pa­ro­wać np.  buty) Dzię­ku­ję, sam sobie kupię piwo.

Sorry, taki mamy kli­mat.

A po pra­niu pa­ru­je się skar­pet­ki, bo w nie­spa­ro­wa­nych głu­pio się wy­glą­da. ;) Se­th­ra­elu – wiel­kie dzię­ki za ko­men­tarz.

I dzię­ki za wy­ła­pa­nie li­te­rów­ki :)

Se­th­ra­elu, bar­dzo do­brze, ze ku­pisz sobie piwo, bo tytuł po­cho­dzi od cza­sow­ni­ka "spa­ro­wać", a nie "pa­ro­wac" To dwa od­ręb­ne cza­sow­ni­ki, o róż­nych zna­cze­niach. Za­kres zna­cze­nio­wy cza­sow­ni­ka "spa­ro­wać" jest szer­szy. Nie po­sta­wię ci.  Prze­czy­ta­łem. Bez emo­cji.  Spraw­nie na­pi­sa­na opo­wieść, i jakby uro­kli­wa, ale sporo błe­dów. Unfall pew­nych spraw nie prze­my­ślał.  Primo – po­da­je, ze żró­dłem ener­gi jest tylko ko­pal­nia gazu. Mu­sie­li mieć ko­pal­nię węgla – nie ma wyj­ścia, no bo jak po­ru­sza­ły­by sie po­jaz­dy na parę? A że były pa­ro­we, wy­ni­ka z tek­stu.  Se­cun­do: z tek­stu wy­ni­ka także, ze bo­ha­ter nie zna wcze­śniej­sze­go świa­ta. On do­pie­ro go po­zna­je,  stu­diu­jąc zna­le­zio­ną ksiąz­kę. No to dla­cze­go oce­nia swój swiat jako nie­ład­ny i brzyd­ki, je­ze­li nie ma punk­tu od­nie­sie­nia? Ter­tio: Unfall "myk­nął się" po spra­wie an­dro­idów. Trak­tu­je je jako ro­bo­ty. A tak nie jest, je­ze­li spoj­rzeć na hi­sto­rię an­dro­idów w fan­ta­sty­ce. An­dro­id to hu­ma­no­id.  Qu­ar­to: an­dro­ida­mi ste­ru­je kom­pu­ter? Ro­bo­ta­mi tak, ale nie an­dro­ida­mi. Dobry po­mysł, ale do do­pra­co­wa­nia i roz­wi­nię­cia. Nar­ra­cja: skró­to­wa i bar­dzo zimna. Po­szedł, wy­szedł, wy­sko­czyl, do­stał się w lapy łap­sów… Tez chyba do wzbo­ga­ce­nia. Po­zdrow­ko.   

 Za­kres zna­cze­nio­wy cza­sow­ni­ka "spa­ro­wać" jest szer­szy.– więc chyba tym bar­dziej pa­su­je, hm? Chyba że jest węż­szy, co po­pie­ra­ło­by Twoją teo­rię. To jed­nak nie­waż­ne, bo po­zo­sta­niesz przy swoim zda­niu, a ja przy swoim, co udo­wod­ni­li­śmy nie­raz. Po­zdra­wiam.

Sorry, taki mamy kli­mat.

z za --> zza (może o ten dro­biazg cho­dzi­ło Ada­mo­wiKB?)   Bar­dzo udane opo­wia­da­nie. Jest kli­mat, dy­na­micz­na akcja i do­brze przy­go­to­wa­łeś, Unfal­lu, grunt pod tę nie­spo­dzian­kę do­ty­czą­cą na­tu­ry miesz­kań­ców mia­sta. Styl zręcz­ny, rze­czy­wi­ście dość bez­na­mięt­ny, jak za­uwa­ża Ocha, ale co w tym złego? Ocho, prze­cież – dzię­ki kom­pe­ten­cji au­to­ra – to opo­wia­da­nie czyta się przy­jem­nie i bez zgrzy­tów. Ale OK, wia­do­mo, gusta. Zgo­dzę się z Gol­den­ga­te, że rzad­ko tra­fia­ją się na por­ta­lu tak dobre tek­sty. Jasne, "Spa­ro­wa­ni" mo­gli­by być dłuż­si, bar­dziej roz­bu­do­wa­ni. Pew­nie zy­ska­li­by na tym. Ale i tak mi się po­do­ba­ją :-)   Ro­ge­rze, jest coś ta­kie­go jak spa­ro­wa­ne elek­tro­ny. "Spa­ro­wa­ne" ozna­cza wła­śnie, że elek­tro­ny – w kon­kret­nym sen­sie – two­rzą parę.   PS. Uwa­żam, że tytuł jest dobry.

Total re­co­gni­tion is cliché; total sur­pri­se is alie­na­ting.

s-  przed­ro­stek, two­rzą­cy cza­sow­ni­ki do­ko­na­ne od nie­do­ko­na­nych. O czym tu dys­ku­to­wać? Jakie mieć zda­nia od­ręb­ne?

Je­ro­hu, wiem, ostat­nio tro­chę za dużo ma­ru­dzę. Nic w tym złego, zwłasz­cza, że wielu za­uwa­ży­ło, a tylko ja się cze­piam. Więc – jak na­pi­sa­leś – gusta. Sam na­pi­sa­łeś, że tekst mógł­by być dłuż­szy, bar­dziej roz­bu­do­wa­ny – i zy­skał­by na tym. No wła­śnie. Czyli – jest do­brze, mo­gło­by być nawet le­piej:). Ale dobra, idę sobie znowu, za­sta­no­wić się nad wła­sną zrzę­dli­wo­ścią:).  Aha, też uwa­żam, że tytuł jest dobry.

Roger – i tak cię lubię. To forum bez Cie­bie nie by­ło­by takie same. Ale…

 

Primo – nie mów mi, że nie wie­dzia­łeś, że parę można uzy­skać pod­grze­wa­jąc wodę, bez wzglę­du na to, czym się ją pod­grze­wa. Mamy parę wodną – je­dzie­my. Gaz pali się nie go­rzej od węgla.

Se­cun­do – bo­ha­ter miał już ko­lek­cję kil­ku­na­stu ksią­żek i to jest w tek­ście. 

Ter­tio – de­fi­ni­cja an­dro­ida za PWN – "robot łu­dzą­co po­dob­ny do czło­wie­ka, ob­da­rzo­ny in­te­li­gen­cją".

Qu­atro – Kom­pu­te­ry w moim świe­cie nad­zo­ru­ją Mia­sto, ad­mi­ni­stru­ją nim. An­dro­ida­mi ste­ru­ją je­dy­nie po­przez wy­da­wa­nie ko­mend gło­sem. Zresz­tą ro­bo­ta­mi po­dob­nie. Nie wiem gdzie wy­czy­ta­łeś, że jest ina­czej.

 

I jesz­cze jedna kwe­stia – Jeśli dla Cie­bie "spa­ro­wać" i "pa­ro­wać" to dwa od­ręb­ne cza­sow­ni­ki, o róż­nych zna­cze­niach, to po­wiedz mi pro­szę, jak we­dług Cie­bie brzmi tryb do­ko­na­ny od cza­sow­ni­ka "pa­ro­wać" (oczy­wi­ście nie cho­dzi o od­pa­ro­wy­wa­nie cie­czy).

 

Za­wsze cenię kry­ty­kę, ale jeśli za­rzu­ca mi się błędy lo­gicz­ne, to jed­nak pro­sił­bym me­ry­to­rycz­nie.

Po­zdra­wiam.

tytuł po­cho­dzi od cza­sow­ni­ka "spa­ro­wać", a nie "pa­ro­wac"

Może się nie znam, ale, jak dla mnie cza­sow­nik "spa­ro­wać" po­cho­dzi od cza­sow­ni­ka "pa­ro­wać" i jest po pro­stu jego formą do­ko­na­ną.

Je­ro­hu – bar­dzo Ci dzię­ku­ję.

Ocho – nie ode­bra­łem Two­ich wpi­sów jako ma­ru­dze­nia. Mia­łaś nie­do­syt po prze­czy­ta­niu, wy­ra­zi­łaś to i bar­dzo do­brze. Dzię­ki temu wiem, gdzie i co można by jesz­cze po­pra­wić.

 

Co do ty­tu­łu – wbrew od­czu­ciu Ro­ge­ra był prze­my­śla­ny. Miał być taki, jak bo­ha­te­ro­wie opo­wia­da­nia. Do­pie­ro pod ko­niec miał się czy­tel­nik do­wie­dzieć kim są. Także tytuł do­pie­ro na samym końcu miał zmie­nić zna­cze­nie. 

 

Jesz­cze raz dzię­ku­ję wszyst­kim za prze­czy­ta­nie opo­wia­da­nia i za odzew w ko­men­ta­rzach.

…Prze­czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem. Opo­wia­da­nie jest zbyt skon­den­so­wa­ne. Taka wizja świa­ta po apo­ka­lip­sie nie mie­ści się moim zda­niem w tak krót­kiej for­mie. Moim zda­niem czy­tel­ni­ka na­le­ży wol­niej wpro­wa­dzać w swój wy­kre­owa­ny świat. Przy­zna­ję tu rację Agniesz­ce. W opo­wia­da­niu jest za dużo in­for­ma­cji, a za mało emo­cji. Sko­ja­rze­nia, cho­ciaż od­le­głe z Lemem (Nie­zwy­cię­żo­ny), Zaj­del (Limes in­fe­rior), Bu­ły­czow (Mia­sto) Hu­gh­sley (Nowy, wspa­nia­ły świat). To po­win­na być -  p o w i e ś ć. Wie­rzę, że Ro­bert – po­tra­fi. Po­zdra­wiam.

…I wy­bacz fi­zy­ko­wi wąt­pli­wość: A jaką formą ener­gii na­pę­dza­ne, za­si­la­ne były wszyst­kie ro­bo­ty? I dla­cze­go tak mar­no­wa­no gaz w la­tar­niach?

Skoro mam sprzy­mie­rzeń­ca w Ry­szar­dzie, to od­wa­żę się na­pi­sać jesz­cze parę słów. Zga­dzam się, że po­mysł i świat ma po­ten­cjał na po­wieść. Ale zga­dzam się rów­nież z Unfal­lem, że – z róż­nych wzglę­dów – z po­wie­ścią to ge­ne­ral­nie trud­na spra­wa. Jed­nak we­dług mnie to opo­wia­da­nie da­ło­by się po­sze­rzyć o – po­wiedz­my – dru­gie tyle, i tylko by na tym zy­ska­ło. I wów­czas, Unfal­lu, twoje py­ta­nie kto to bę­dzie czy­tał? sta­ło­by się zwy­kłą ko­kie­te­rią:). Nie je­steś de­biu­tan­tem, je­steś Au­to­rem, na któ­re­go tek­sty tu się czeka. Dłuż­szy tekst prze­czy­ta­no by. Za­pew­ne kilka osób mniej (wia­do­mo, czas nie jest z gumy), może nie by­ło­by tak na­tych­mia­sto­we­go od­ze­wu, może ktoś by dla od­mia­ny na­rze­kał, że za dłu­gie. Ale – tekst zo­stał­by prze­czy­ta­ny przez wiele osób, je­stem tego pewna. Pi­szesz, że na razie ćwi­czysz warsz­tat – ale pi­sa­nie bez skró­tów, tak jak na­pi­sał Ry­szard – wol­niej wpro­wa­dza­jąc czy­tel­ni­ków w wy­kre­owa­ny świat – też jest ćwi­cze­niem warsz­ta­tu. Wy­bacz te re­flek­sje. Tekst zo­stał ode­bra­ny bar­dzo do­brze, już jest no­mi­no­wa­ny – to oczy­wi­ście o czymś świad­czy. Może nawet o tym, że nie mam racji, cho­ciaż trud­no mi to przy­jąć do wia­do­mo­ści;). Po­zdra­wiam.

Ry­szar­dzie, Ocho – dzię­ku­ję.

Po­mysł na­ro­dził się z ram kon­kur­so­wych i za­kła­dał na­pi­sa­nie krót­kie­go (20-30 tys. zna­ków) opo­wia­da­nia. Do­pie­ro w trak­cie pi­sa­nia za­czą­łem zda­wać sobie spra­wę, że być może ma po­ten­cjał na coś więk­sze­go – świat za­czął na­bie­rać szcze­gó­łów, a fa­bu­ła roz­wi­ja­ła się dalej poza za­pla­no­wa­ne za­koń­cze­nie. Pi­sząc ostat­nie frag­men­ty mia­łem to już na wzglę­dzie. Mia­sto nie­mal prosi się o re­wo­lu­cję, dzię­ki któ­rej miesz­kań­cy prze­sta­li­by we­ge­to­wać. Do niej oczy­wi­ście długa droga, ale jest już kilku bo­ha­te­rów, któ­rzy mo­gli­by ją za­ini­cjo­wać. Poza tym Mia­sto ma jesz­cze kilka "nie­zwie­dzo­nych" ob­sza­rów mo­gą­cych być cie­ka­wą sce­ne­rią, nie mó­wiąc już o wy­pra­wie poza nie. Co do bez­na­mięt­ne­go głów­ne­go bo­ha­te­ra – miał się nieco zmie­nić pod ko­niec, ale znów, gdy za­świ­ta­ła myśl, że może być z tego coś więk­sze­go, nieco ase­ku­ra­cyj­nie odło­ży­łem tę prze­mia­nę na póź­niej. W tak krót­kim tek­ście by­ła­by mało wy­czu­wal­na. W dłu­gim prze­mia­na bo­ha­te­ra-nar­ra­to­ra mo­gła­by być atu­tem.

 

Ry­szar­dzie – wąt­pli­wo­ści fi­zy­ków za­wsze mile wi­dzia­ne.

Nie opi­sa­łem w jaki spo­sób za­si­la­no ro­bo­ty, aby tak długo, jak się da, nie zdra­dzić że są ro­bo­ta­mi. Całą kon­struk­cję wy­obra­żam sobie tak – Ko­pal­nia gazu ziem­ne­go za­si­la Mia­sto, w tym jego oświe­tle­nie. Za­pew­nia pa­li­wa ma­szy­nom pa­ro­wym. Z ko­pal­nią współ­pra­cu­je elek­trow­nia ga­zo­wa, tyle że jej pro­duk­cja za­pew­nia je­dy­nie funk­cjo­no­wa­nie ro­bo­tów (forma dys­try­bu­cji ener­gii jesz­cze do opra­co­wa­nia). Chcia­łem stwo­rzyć sy­tu­ację, gdzie wy­ko­rzy­sta­nie elek­trycz­no­ści do in­nych celów, do na­pę­dza­nia ja­kich­kol­wiek ma­szyn, by­ła­by za­bro­nio­na. Takie ma­szy­ny, tym bar­dziej jesz­cze ste­ro­wa­ne elek­tro­ni­ką, zbyt mało róż­ni­ły­by się od in­te­li­gent­nych ma­szyn za­miesz­ku­ją­cych to mia­sto, co po­win­no bu­dzić opory (tak jak czło­wiek oba­wia się eks­pe­ry­men­to­wać z ludz­ki­mi tkan­ka­mi). Skoro uwa­ża­ją sie­bie za żywe isto­ty, po­win­ny uwa­żać wszel­kie ukła­dy elek­trycz­ne za żywą tkan­kę. Po­zdra­wiam.

Mnie się po­do­ba­ło (tak, znowu, cóż zro­bić?). Po­ka­za­łeś nam kawał do­brej nar­ra­cji. Na­pi­sa­łeś wszyst­ko sen­sow­nie, wy­ci­ska­jąc z tek­stu mak­sy­mal­ną ilość tre­ści i fa­bu­ły – nie lałeś wody, nie roz­czu­la­łeś się nad ko­lo­rem, fak­tu­rą i kształ­tem danej rze­czy – tak jak tu: "Przy­gnie­cio­ne­go ko­la­nem do ziemi, ma­łe­go nie­hma­ka. Cicho szep­czą­cy ucho­dzą­cym po­wie­trzem po­li­cyj­ny po­jazd. Mi­ga­ją­ce za jego szy­ba­mi ulicz­ne la­tar­nie. Ogrom­ny bu­dy­nek ad­mi­ni­stra­cji w cen­trum Mia­sta. Dłu­gie mrocz­ne ko­ry­ta­rze i nie­koń­czą­ce się scho­dy.". Choć miej­sca­mi po­zwa­la­łeś sobie na opi­sa­nie cze­goś bar­dziej pla­stycz­nie i ob­ra­zo­wo. Np: "Bez­barw­na, nie­mal bez­wol­na masa, bez ener­gii, am­bi­cji, czy choć­by na­dziei. "

"Za­miast chlu­po­tu obrzy­dli­wej brei zmar­z­nię­ty śnieg miło skrzy­piał pod sto­pa­mi. "   Dodam jesz­cze coś, co za­uwa­ży­łam: "– Ci obłą­ka­ni to w więk­szo­ści uru, więc chyba ich or­ga­ny są od­po­wied­nie, Prawda?" – nie wiem, czy to o ten błąd cho­dzi­ło Ada­mo­wi.   Bar­dzo do­brze mi się czy­ta­ło. Oby tak dalej, Unfal­lu!:-)

…Wy­bacz Unfal­lu, teraz do­czy­ta­łem o "kar­mie­niu miesz­kań­ców" Jed­nak elek­trow­nia tam była. Pro­po­nu­ję wy­rzu­cić po­ło­wę chwa­stów li­te­rac­kich – cza­sow­nik "być" Po dru­gim czy­ta­niu opo­wia­da­nie zy­sku­je. Po­zo­sta­łe uwagi ak­tu­al­ne. Po­zdra­wiam już wy­spa­ny.

…Twoje wy­ja­śnie­nie, że to wzglę­dy ide­olo­gicz­ne za­de­cy­do­wa­ły o uni­ka­niu elek­trycz­no­ści bar­dzo dobre i sporo wy­ja­śnia­ją. Ale po­win­ny zna­leźć się w koń­ców­ce tek­stu i to do­bit­nie, bo wtedy opo­wia­da­nie)lub po­wieść) zo­sta­nie bar­dziej spój­na. Tekst oscy­lu­je po­mię­dzy S. F. a fan­ta­zy. Po zre­ali­zo­wa­niu po­wyż­szych uwag opo­wia­da­nie za­li­czę do naj­lep­szych na por­ta­lu, tak jak jedna z po­przed­ni­czek. Po­zdra­wiam brat­nią duszę w fan­ta­sty­ce.

Maju – dzię­ki za opi­nię i za wy­ła­pa­nie li­te­rów­ki.

 

Ry­szar­dzie – Ten ide­olo­gicz­ny wątek sta­ra­łem się za­zna­czyć w roz­mo­wie bo­ha­te­ra z kom­pu­te­rem, gdzie pa­da­ją stwier­dze­nia, że lamp­ka to tylko takie udo­god­nie­nie i od­po­wiedź, że an­dro­id też po­wstał jako udo­god­nie­nie. Pro­blem w tym, że nar­ra­to­rem jest bo­ha­ter i jako taki ma w pew­nym stop­niu ogra­ni­czo­ną per­cep­cję i wie­dzę, więc nie­ła­two jest wy­ja­śnić do­bit­nie wszel­kie za­ło­że­nia. To co trze­cio­oso­bo­wy, wszyst­ko­wie­dzą­cy nar­ra­tor może "za­ła­twić" krót­kim opi­sem, choć­by w jed­nym zda­niu, przy pierw­szo­oso­bo­wym staje się trud­niej­sze. Ale zga­dzam się, że po­win­no to być do­bit­niej do­po­wie­dzia­ne. Coraz bar­dziej na­bie­ram prze­ko­na­nia, że "Spa­ro­wa­ni" za jakiś czas po­wró­cą, ale w zmie­nio­nej for­mie, dla­te­go wszel­kie uwagi będą dla mnie bar­dzo cenne.

Nie owi­ja­jąc w ba­weł­nę, "Spa­ro­wa­nych" świet­nie mi się czy­ta­ło. Tempo nar­ra­cji, jak i war­stwa opi­so­wa (wy­da­je się, że wszyst­ko jest na swoim miej­scu) oraz dia­lo­gi, bar­dzo mi od­po­wia­da­ją. Udało Ci się stwo­rzyć dość przy­gnę­bia­ją­cy (to od­po­wied­nie słowo?) kli­mat, dzię­ki któ­re­mu bez pro­ble­mu wsiąk­ną­łem w ten świat. W do­dat­ku za­koń­cze­nie po­zo­sta­wia spore pole do po­pi­su. Błę­dów zna­la­złem wię­cej niż ten "jeden je­dy­ny", ale nie psują mi szcze­gól­nie ob­ra­zu ca­ło­ści.   "Z każdą na­stęp­ną na­bie­ra­łem prze­ko­na­nia, że opi­sy­wa­ny w nich świat nie był je­dy­nie kre­acją pi­sa­rza, a ist­niał kie­dyś na­praw­dę." --> W miej­scu "a" po­win­no się wsta­wić "ale", "lecz" lub "tylko".   "– Co po­wie­dzia­łeś!" --> Przed wy­krzyk­ni­kiem do­dał­bym py­taj­nik, bo to jed­nak było py­ta­nie, nawet jeśli wy­krzyk­nię­te. W tym opo­wia­da­niu zresz­tą to nie je­dy­ny taki przy­pa­dek.   "– Wy­bacz! Nie o to cho­dzi. – wy­cią­gną­łem drżą­ce dło­nie w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście" --> Wy­cią­gnię­cie dłoni jest już ge­stem, a nie można wy­ko­nać "gestu w ge­ście"… Moim zda­niem by­ło­by le­piej: "…wy­cią­gną­łem drżą­ce dło­nie uspo­ka­ja­ją­co…".   "– Ja? No cóż. – uśmiech­nął się." --> "Uśmiech­nął" wiel­ką li­te­rą.   "Mów, co zro­bi­łeś Go­ro­wi?" --> Wo­lał­bym: "Mów, co zro­bi­łeś Go­ro­wi!".   "– GTU je­de­na­ście dzie­sięć, pro­szę 1) nas zo­sta­wić sa­mych – po­wie­dział kona i sto­ją­cy obok anap 2) kar­nie opu­ścił po­miesz­cze­nie." --> 1) Wo­lał­bym "zo­sta­wić nas sa­mych". 2) Dla­cze­go "kar­nie"?   "Byłem pe­wien, że gdyby kona mógł, w tym mo­men­cie wes­tchnął­by głę­bo­ko." --> Może zbyt do­kład­nie do tego pod­cho­dzę, ale "mógł" może ozna­czać nie tylko "po­tra­fił", lecz też "był w sta­nie" (tzn. gdyby np. nie czuł się go­rzej, byłby do tego zdol­ny). Dla pre­cy­zyj­no­ści zna­cze­nio­wej zmie­nił­bym to na "po­tra­fił".   "Uru, choć nie były an­dro­ida­mi, odzie­dzi­czy­ły po swo­ich stwór­cach coś cen­niej­sze­go, niż tylko ze­wnętrz­ne po­do­bień­stwo." --> Skoro uru nie były an­dro­ida­mi, to kim?

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w któ­rym chwa­lę się swoją twór­czo­ścią. Za­pra­szam!

Kni­ght Mar­tius – wiel­kie dzię­ki. Wła­śnie takie uwagi po­ma­ga­ją do­sko­na­lić warsz­tat.

 

Dla­cze­go "kar­nie" – uży­łem tego słowa w sen­sie "po­słusz­nie", ale że­czy­wi­ście mogło być po pro­stu "po­słusz­nie".

Kim-czym byli uru? Uni­wer­sal­ny­mi Ro­bo­ta­mi Usłu­go­wy­mi, ro­bo­ta­mi hu­ma­no­idal­ny­mi, ale nie na tyle upodob­nio­ny­mi wy­glą­dem do czło­wie­ka, aby można je na­zwać an­dro­ida­mi. Sta­ra­łem się stwo­rzyć spo­łe­czeń­stwo, gdzie po­do­bień­stwo do czło­wie­ka okre­śla­ło miej­sce w hie­rar­chii. An­dro­idy, jak ana­po­wie i aj­no­wie sy­tu­owa­ni wyżej, hu­ma­no­idal­ni uru i ro­tra­gi niżej, a dalej nie­hma­ki, które już ludzi kom­plet­nie nie przy­po­mi­na­ły. Wiem, nie jest to wy­star­cza­ją­co do­kład­nie opi­sa­ne, a to z racji tego, że in­for­ma­cja o tym, kim są miesz­kań­cy mia­sta miała za­sko­czyć czy­tel­ni­ka pod ko­niec opo­wia­da­nia, co unie­moż­li­wi­ło do­kład­ne ich opi­sa­nie. Jeśli wy­ko­rzy­stam i roz­wi­nę temat, moż­li­we że zre­zy­gnu­ję z tego wa­lo­ru, a jed­no­cze­śnie ogra­ni­cze­nia.

Ro­zu­miem za­sto­so­wa­ny tutaj za­bieg, tyle że kiedy bra­ku­je kon­kret­ne­go opisu, to czy­tel­nik po prze­czy­ta­niu ta­kie­go stwier­dze­nia jak to, które za­cy­to­wa­łem na końcu ko­men­ta­rza, może się po pro­stu po­gu­bić. Nie je­stem pe­wien, jak do­kład­nie wy­obra­żasz sobie wszyst­kie "rasy" z wy­glą­du, ale wy­da­je mi się, że samo opi­sa­nie ich – jak to miało miej­sce cho­ciaż­by przy nie­hma­ku – nie­ko­niecz­nie musi zdra­dzać, że ma się do czy­nie­nia z an­dro­ida­mi.   Szcze­rze mó­wiąc, pierw­sze sły­szę, żeby "kar­nie" było w ja­kim­kol­wiek stop­niu sy­no­ni­mem słowa "po­słusz­nie".   W swo­ich uwa­gach z kolei za­uwa­ży­łem, że masz jesz­cze jeden błąd w za­pi­sie dia­lo­gów, tego sa­me­go ro­dza­ju, co ten z "uśmiech­nął się". ;)   Cie­szę się, że mo­głem pomóc, i po­le­cam się na przy­szłość. :)

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w któ­rym chwa­lę się swoją twór­czo­ścią. Za­pra­szam!

@K­ni­ght Mar­tius karny: 2. zdy­scy­pli­no­wa­ny, po­słusz­ny http://sjp.pl/karny "Z każdą na­stęp­ną na­bie­ra­łem prze­ko­na­nia, że opi­sy­wa­ny w nich świat nie był je­dy­nie kre­acją pi­sa­rza, a ist­niał kie­dyś na­praw­dę." --> W miej­scu "a" po­win­no się wsta­wić "ale", "lecz" lub "tylko". Nie zga­dzam się. "A" roz­po­czy­na zda­nie prze­ciw­staw­ne, to nie jest ab­so­lut­nie żaden błąd. Jak już udo­sko­na­lasz czyjś warsz­tat, to uwa­żaj, żeby nie na gor­sze.

Dzię­ki. Błę­dów na razie nie po­pra­wię, bo czas edy­cji mi się skoń­czył, więc muszę po­cze­kać na nową stro­nę. Z opi­sa­mi masz rację. Mało ich i czy­tel­nik nie wszyst­ko może z nich wy­wnio­sko­wać. Co do "kar­ne­go" – drob­ny wypis ze słow­ni­ka sy­no­ni­mów: karny, od­da­ny, pod­da­ny, po­słusz­ny, ule­gły, zdy­scy­pli­no­wa­ny  Ale nie chciał­bym oczy­wi­ście wsz­czy­nać dys­ku­sji, ani bro­nić do upa­dłe­go tej wer­sji. Za­mie­nił­bym na "po­słusz­nie" bez ja­kich­kol­wiek obiek­cji.

Po­tocz­nie do­pusz­czal­ne nawet przez di­no­zau­ry gra­ma­ty­ki, czyli nie jest błę­dem. Mamy 21 wiek.

A nie XXI? ;)

Sorry, taki mamy kli­mat.

Ow­szem, "a" może wy­ra­żać prze­ciw­staw­ność, ale w spe­cy­ficz­nych kon­tek­stach - zwy­kle zda­nia typu "nie jutro, a po­ju­trze" można zin­ter­pre­to­wać tak na­praw­dę jako nie­do­koń­czo­ne, bo "a" po­win­no tutaj su­ge­ro­wać prę­dzej do­dat­ko­wą in­for­ma­cję. Forma ta nie ma po pro­stu uza­sad­nie­nia gra­ma­tycz­ne­go. No i nawet jeśli jest uzna­wa­na za po­praw­ną w stylu po­tocz­nym, to jed­nak tutaj mowa o li­te­rac­kim, gdzie czę­sto się mówi, żeby ta­kich zwro­tów ra­czej uni­kać (chyba żeby to "a" prze­szło ze wzglę­du na nar­ra­cję 1-oso­bo­wą).   Poza tym nie mam in­ten­cji, żeby po­gor­szyć czyjś warsz­tat. Ja też mogę się gdzieś po­my­lić, a autor ma prawo daną su­ge­stię od­rzu­cić, jeśli uważa ją za tok­sycz­ną.   (Z kar­nym macie rację. Po pro­stu).

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w któ­rym chwa­lę się swoją twór­czo­ścią. Za­pra­szam!

Ra­czej Kni­ght Mar­tius ma rację – po­win­no być "ale" lub "lecz", gdyż "a" nie we wszyst­kich przy­pad­kach mozna uzy­wać prze­ciw­staw­nie. Aku­rat tu mamy taki przy­pa­dek – po za­prze­czo­nym czło­nie zda­nia. Choć spra­wa jest skom­pli­ko­wa­na, bo z kolei i wtedy nie w każ­dym wy­pad­ku. Ale i na wy­czu­cie ję­zy­ko­we, myślę, po­win­no być "ale". Samo opo­wia­da­nie jest cał­kiem nie­źle na­pi­sa­ne, acz­kol­wiek mi nie po­de­szło, jakoś nie­zbyt lubię new weird. Także za an­dro­ida­mi nie prze­pa­dam, trud­no jest prze­jąć się ich losem, a przy­naj­mniej ja tak mam. Dla­te­go, tak samo jak Ocha uwa­żam, że czyta się bez emo­cji. Choć kli­mat jest fajny, mi się sko­ja­rzy­ło z utwo­ra­mi Jef­freya Tho­ma­sa o mie­scie Punk­town. Ale to new weird z naj­wyz­szej półki, dla­te­go za­wsze to po­rów­nu­ję i sta­wiam za wzór.

No – byłem, prze­czy­ta­łem. Bar­dzo fajna hi­sto­ria. Po­do­ba mi się po­mysł, w za­sa­dzie wy­ko­na­nie także. Myślę jed­nak, że gdy­byś nawet nieco roz­bu­do­wał opisy po­ja­wia­ją­cych się po­sta­ci – bo tego mi bra­ku­je – to pu­en­ta i tak by za­sko­czy­ła. Na­to­miast ni­by-otwar­te za­koń­cze­nie po­zo­sta­wia nie­do­syt. Wątek głów­ny w za­sa­dzie zo­stał za­mknię­ty, na­to­miast gdzieś na obrze­żach wciaż krąży po­stać I. Jo­ne­sa oraz chęć bliż­sze­go po­zna­nia świa­ta przed­sta­wio­ne­go. Wy­da­je mi się także, że gdy­byś nie opi­sał losu ludzi, to opo­wia­da­nie zy­ska­ło­by na swo­istej ta­jem­ni­czo­ści, szcze­gól­nie w kon­te­ście fi­na­łu. 

I po co to było?

…Je­że­li tekst jest do­brze na­pi­sa­ny, to czy­tel­nik przej­mie się losem an­dro­ida, Ku­bu­sia Pu­chat­ka, lub Pi­no­kia. Unfal­lu, w opo­wia­da­niu, moim zda­niem, przy­da­ło­by się wię­cej sce­no­gra­fii. Np. zmia­ny kli­ma­tu, ra­dio­ak­tyw­ne opady ano­ma­lie i mu­ta­cje resz­tek ro­ślin­no­ści itp. To do­da­je utwo­ro­wi li­te­rac­kie­mu kli­ma­tu, roz­rze­dza zbyt gęstą akcję, daje ode­tchnąć czy­tel­ni­ko­wi. Prze­czy­taj opisy lema – robot na innej pla­ne­cie(Nie­zwy­cię­żo­ny).

Dzię­ki za ko­men­ta­rze. Uwagi i rady biorę sobie do serca.

 

Wnio­ski na­su­wa­ją mi się takie – Na tym opo­wia­da­niu "Spa­ro­wa­ni" się nie skoń­czą. Po­cze­kam do roz­strzy­gnię­cia kon­kur­su, a potem do gło­so­wa­nia Loży nad piór­ka­mi, dzię­ki czemu po­znam opi­nie jesz­cze kilku osób (Jury kon­kur­su i człon­ków Loży). Potem zbio­rę wszyst­ko do kupy, prze­my­ślę i zo­ba­czę co z tego wyj­dzie. Może skoń­czy się na prze­bu­do­wa­niu-roz­bu­do­wa­niu opo­wia­da­nia, a może wyj­dzie z tego mi­kro­po­wieść, albo jesz­cze co in­ne­go.

 

Świat mi się nieco roz­rósł i aż się prosi o do­kład­niej­sze i bo­gat­sze opisy. Jones świet­nie na­da­je się na prze­wod­ni­ka po ob­sza­rach, o któ­rych głów­ny bo­ha­ter nie ma po­ję­cia – slum­sy, może ko­pal­nia, ale przede wszyst­kim pust­ko­wie poza mia­stem, które wcale puste być nie musi. Praw­dę mó­wiąc w mo­men­cie wpro­wa­dza­nia Jo­ne­sa już cho­dzi­ło mi po gło­wie po­cią­gnię­cie hi­sto­rii dalej. Co do ano­ma­lii, Ry­szar­dzie, zgod­nie z pier­wot­nym za­ło­że­niem poza mia­stem miały być ob­sza­ry sil­nie ra­dio­ak­tyw­ne – stąd po­ja­wie­nie się jez­du­sów, czyli ro­bo­tów z uszko­dzo­ną przez silne pro­mie­nio­wa­nie elek­tro­ni­ką. Świat prze­my­śla­łem sobie dość do­kład­nie, bo nie chcia­łem dać się przy­ła­pać na ja­kichś błę­dach lo­gicz­nych. Po­zo­sta­je mi go teraz do­kład­niej opi­sać i po­cią­gnąć fa­bu­łę nieco dalej, z czym też nie bę­dzie pro­ble­mu.

 

Dzię­ki jesz­cze raz i po­zdra­wiam.

Świet­ne. I ta krót­ka forma jest w sam raz – w dłuż­szej ro­bo­cia bez­na­mięt­ność mo­gła­by znu­dzić – choć chęt­nie prze­czy­ta­ła­bym opo­wia­da­nie, w któ­rym FRN prze­ży­wa ko­lej­ne wcie­le­nie :). Z błę­dów – kilka w za­pi­sie dia­lo­gów np tu: "– Wy­bacz! Nie o to cho­dzi. – wy­cią­gną­łem drżą­ce dło­nie w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście, " – jeśli sta­wiasz krop­kę po wy­po­wie­dzi, to po myśl­ni­ku 'wy­cią­gną­łem' po­win­no być wiel­ką li­te­rą. Z błę­dów me­ry­to­rycz­no-lo­gicz­nych – zgrzyt­nę­ły mi na po­cząt­ku 'egip­skie ciem­no­ści' – w przed­sta­wio­nej rze­czy­wi­sto­ści nie ma ani Egip­tu ani szans, by an­dro­id był w sta­nie z kilku po­sia­da­nych ksią­żek wy­eks­tra­ho­wać takie po­wie­dze­nie i w do­dat­ku użyć go w po­praw­nym kon­tek­ście.

Bel­la­trix – dzię­ki. Co do "egip­skich ciem­no­ści" – też mia­łem przez mo­ment wąt­pli­wo­ści, ale uzna­łem, że ten fra­ze­olo­gizm stał się czę­ścią ję­zy­ka i bo­ha­ter nie mu­siał znać jego ge­ne­zy, aby go użyć. W końcu ma­szy­ny nie uczą się mowy tak jak lu­dzie, w trak­cie do­świad­cza­nia świa­ta ota­cza­ją­ce­go, a muszą ra­czej mieć "wgra­ny" okre­ślo­ny zasób słów do pa­mię­ci, jako opro­gra­mo­wa­nie. Ale bro­nić tego zwro­tu do upa­dłe­go nie mam za­mia­ru. 

Prze­czy­ta­ne. Dzię­ku­ję za wzię­cie udzia­łu w kon­kur­sie. Za ty­dzień za­pad­nie wyrok ;) 

Czy­ta­ło się świet­nie, zwłasz­cza przy akom­pa­nia­men­cie "Pa­ra­no­id An­dro­id":) W zda­niu "Pod­czas osie­dla­nia, ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa wy­ka­so­wa­no pa­mięć wszyst­kim, poza Kom­pu­te­rom Nad­zo­ru­ją­cym." błąd w od­mia­nie to prze­ocze­nie czy za­mie­rzo­ny efekt? (brzmi jak mój GPS: za-sześć­set-me­trach) Po­zdra­wiam i gra­tu­lu­ję na­praw­dę do­bre­go tek­stu

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Ale­xFa­gus – dzię­ki za miły ko­men­tarz i wy­chwy­ce­nie ewi­dent­ne­go błędu. Takie kwiat­ki po­wsta­ją nie­raz, gdy pod­czas ko­rek­ty tek­stu zmie­nia się kon­struk­cję ja­kie­goś zda­nia. Cza­sem jakiś jego człon po­zo­sta­je nie­zmie­nio­ny i co za tym idzie, w błęd­nej od­mia­nie. Po­zdra­wiam.

Prze­czy­ta­łam i bar­dzo mi się spodo­ba­ło. Zręcz­nie prze­pro­wa­dzi­łeś mnie przez opo­wia­da­nie, przy oka­zji wpusz­cza­jąc w ma­li­ny. Ale wy­szłam z nich za­do­wo­lo­na. :-) Za­iste, za nic masz sche­ma­ty. Mimo wy­so­kie­go skon­cen­tro­wa­nia elek­tro­ni­ki, ste­am­punk gdzieś tam, IMO, po­zo­stał. Tak trosz­kę za­sko­czy­ło mnie, że ro­bo­ty pro­wa­dzą­ce po­jazd po­peł­nia­ją tak głu­pie błędy jak nie­do­sto­so­wa­nie pręd­ko­ści do na­wierzch­ni. Tym bar­dziej, że zima nie po­win­na sta­no­wić za­sko­cze­nia. Ale to Twój świat, Twoje kozy i Ty je doisz. Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki Fin­klo.

 

Ro­bo­ty, o ile są w pełni spraw­ne i do­brze skon­stru­owa­ne, rze­czy­wi­ście wy­ko­nu­ją pracę pre­cy­zyj­nie, per­fek­cyj­nie. Pracę, do któ­rej zo­sta­ły za­pro­jek­to­wa­ne i od­po­wied­nio za­pro­gra­mo­wa­ne. Uzna­łem, że w spo­łe­czeń­stwie, które two­rzą w "Spa­ro­wa­nych", mu­sia­ły prze­jąc obo­wiąz­ki, do któ­rych nie zo­sta­ły od­po­wied­nio przy­go­to­wa­ne przez kon­struk­to­rów i ich dzia­ła­nie w tym za­kre­sie może być obar­czo­ne błę­da­mi. Dla­te­go robot skon­stru­owa­ny do no­sze­nia pa­czek nie po­ra­dził sobie z pro­wa­dze­niem po­jaz­du w trud­nych wa­run­kach. Ale Twoje wąt­pli­wo­ści są jak naj­bar­dziej uza­sad­nio­ne.

 

Po­zdra­wiam i rów­nież życzę po­wo­dze­nia.

To naj­lep­szy tekst w tym mie­sią­cu, jaki czy­ta­łem. To naj­lep­szy tekst na kon­kurs, jaki do tej pory prze­czy­ta­łem. Świet­ny tekst. Bar­dzo do­brze ro­ze­gra­na fa­bu­ła i zgrab­nie wszyst­ko roz­ry­so­wa­ne. Jest Mia­sto, jest cy­ber­punk. Zda­nie wy­ko­na­ne. Dla mnie tekst za­słu­gu­je na coś wię­cej niż na po­dium w kon­kur­sie. Szko­da, że tak krót­ko byłem w tym Twoim wy­my­ślo­nym świe­cie.

"Wszy­scy je­ste­śmy zwie­rzę­ta­mi, które chcą przejść na drugą stro­nę ulicy, tylko coś, czego nie za­uwa­ży­li­śmy, roz­jeż­dża nas w po­ło­wie drogi." - Phi­lip K. Dick

Mkmor­goth – wiel­kie dzię­ki za tak miłe słowa.

Nic no­we­go nie na­pi­szę, poza tym, że po­do­ba­ło mi się. Czy­ta­jąc ko­men­ta­rze, do­cho­dzę do wnio­sku, iż wszy­scy mają po tro­szę racji.   Po­zdra­wiam

Ma­stiff

Jesz­cze raz chciał­bym po­dzię­ko­wać za wszyst­kie ko­men­ta­rze. Są bar­dzo mo­ty­wu­ją­ce, a uwagi w nich za­war­te, kon­struk­tyw­ne i po­zwo­lą mi do­pra­co­wać tekst. Poza tym cie­szy mnie fakt, że tak wiele osób to opo­wia­da­nie prze­czy­ta­ło i nikt nie czuje się za­wie­dzio­ny. 

 

Wczo­raj wie­czo­rem (a w za­sa­dzie to już w nocy) do­zna­łem olśnie­nia – wy­my­śli­łem za­koń­cze­nie, do któ­re­go cała hi­sto­ria "Spa­ro­wa­nych" bę­dzie zmie­rzać, które bę­dzie lo­gicz­ną kon­se­kwen­cją po­wyż­sze­go tek­stu, a jed­no­cze­śnie po­zwo­li mi na so­lid­ne roz­bu­do­wa­nie fa­bu­ły i za­bra­nie czy­tel­ni­ków w wiele cie­ka­wych za­kąt­ków mia­sta. W fi­na­le mój bo­ha­ter zo­sta­nie… oczy­wi­ście nie zdra­dzę teraz za­koń­cze­nia.;) Po­my­sły mnożą się jak kró­li­ki i już nie mam wyj­ścia – będę mu­siał je z sie­bie wy­rzu­cić. Wyj­dzie z tego (przy­naj­mniej) mi­kro­po­wieść. Dzię­ki Wa­szym ko­men­ta­rzom (że krót­kie, że za mało) wy­zby­łem się też obaw, że nikt tego póź­niej nie prze­czy­ta. Po­cze­kam tylko jesz­cze na ko­men­ta­rze jury kon­kur­su, loży po no­mi­na­cjach i za­bie­ram się za pi­sa­nie.

 

Co do kon­kur­su – po no­mi­na­cjach do piór­ka (za które także pra­gnę po­dzię­ko­wać) my­śla­łem, czy nie wy­co­fać opo­wia­da­nia, bo nie chciał­bym, aby inni au­to­rzy mieli ja­kie­kol­wiek po­czu­cie, że tekst zo­stał wy­róż­nio­ny jesz­cze przed roz­strzy­gnię­ciem kon­kur­su, co może zwięk­szać jego szan­se. Z dru­giej stro­ny kon­kurs "Śre­dnio­wie­cze" po­ka­zał, że te piór­ko­we no­mi­na­cje wcale nie muszą mieć ja­kie­go­kol­wiek wpły­wu na wer­dykt jury. Po­ja­wi­ło się wiele na­praw­dę świet­nych opo­wia­dań i ry­wa­li­za­cja bę­dzie za­cię­ta.

 

Po­zdra­wiam.

Ufff, to tro­chę mi ulży­ło. Już się bałam, że cze­piam się i cze­piam, bo zmier­z­ła je­stem, wred­na i tyle. A tu – może jed­nak się okaże, że to dobry po­mysł był ;).

inni au­to­rzy mieli ja­kie­kol­wiek po­czu­cie, że tekst zo­stał wy­róż­nio­ny jesz­cze przed roz­strzy­gnię­ciem kon­kur­su, co może zwięk­szać jego szan­se

To jest nie­zwy­kle pa­ra­no­idal­ne po­czu­cie, więc nie ma co się nim przej­mo­wać  ; )

I po co to było?

Unfal­lu,   Na­pi­sa­łeś bar­dzo dobre opo­wia­da­nie, stąd moje po­zy­tyw­ne od­czu­cia i wła­śnie taki ko­men­tarz pod Twoim tek­stem. Za­słu­ży­łeś na to. Opo­wia­da­nie za­słu­gu­je na szer­sze opi­sa­nie. Mnie zaś było bar­dzo miło spę­dzić czas na czy­ta­niu tego opo­wia­da­nia. Je­że­li znaj­dę czas, by po­my­sleć nad opo­wia­da­niem, i coś za­su­ge­ro­wać, to od razu dam Ci o tym znać.

"Wszy­scy je­ste­śmy zwie­rzę­ta­mi, które chcą przejść na drugą stro­nę ulicy, tylko coś, czego nie za­uwa­ży­li­śmy, roz­jeż­dża nas w po­ło­wie drogi." - Phi­lip K. Dick

Unfal­lu, po­nie­waż przy­szłam tu do­pie­ro dzi­siaj, mogę tylko do­łą­czyć do chóru chwa­lą­cych Twoje opo­wia­da­nie, bo wszyst­ko co i mnie ci­śnie się pod palce, już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne. Gra­tu­lu­ję Ci nad wyraz uda­ne­go i za­cne­go opo­wia­da­nia.  

 

Wy­ście­ła­ne pur­pu­ro­wym chod­ni­kiem scho­dy do­peł­nia­ły obraz prze­py­chu.Wy­ście­ła­ne pur­pu­ro­wym chod­ni­kiem scho­dy do­peł­nia­ły ob­ra­zu prze­py­chu

 

Trój­no­gi, po­wia­dasz… To Ed. Nie­bez­pieczyny typ. – Li­te­rów­ka.

 

Sta­ram się wpro­wa­dzić tu nieco po­rząd­ku.Taka moja na­tu­ra. – Brak spa­cji mię­dzy zda­nia­mi.

 

…gan­ka­mi, przy­bu­dów­ka­mi, wia­ta­mi i pło­ta­mi, wy­ko­na­ny­mi z czę­sto bar­dzo przy­pad­ko­wych ma­te­ria­łów. – Wo­la­ła­bym: …gan­ka­mi, przy­bu­dów­ka­mi, wia­ta­mi i pło­ta­mi, wy­ko­na­ny­mi czę­sto z bar­dzo przy­pad­ko­wych ma­te­ria­łów.

 

Mia­łem świa­do­mość, że to nie­bez­piecz­ny rejon a więk­szość zajęć, jakim się od­da­wa­li miesz­kań­cy tej stre­fy, była nie­le­gal­na.Mia­łem świa­do­mość, że to nie­bez­piecz­ny rejon a więk­szość zajęć, któ­rym się od­da­wa­li miesz­kań­cy tej stre­fy, była nie­le­gal­na.

 

…in­for­ma­cja, że już nie raz po­zba­wio­no mnie wspo­mnień…” – …ifor­ma­cja, że już nie­raz po­zba­wio­no mnie wspo­mnień

 

…Ro­bo­ty Tra­ga­rze za­wlo­kły mnie do mrocz­nej celi. – …Ro­bo­ty Tra­ga­rze za­wle­kły mnie do mrocz­nej celi.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Re­gu­la­to­rzy – dzię­ki za od­wie­dzi­ny i za po­praw­ki.

Bar­dzo dobry, wcią­ga­ją­cy tekst, a na do­da­tek na­pi­sa­ny tak, że czuje się kli­mat. Brrr, aż się zimno robi ; ) Ca­łość do­pra­co­wa­na i ład­nie za­zę­bia­ją­ca się ze sobą, nawet ak­cen­cik uru w czer­wo­nym płasz­czu. Nic dodać nic ująć do ko­men­ta­rzy po­przed­ni­ków, więc pod­su­mu­ję jesz­cze tylko, że po­do­ba­ło mi się bar­dzo! ; )

Jak zwy­kle w Twoim przy­pad­ku je­stem pod wra­że­niem spraw­no­ści warsz­ta­to­wej, fa­bu­ły i wo­gó­le wszyst­kie­go :)

Homar, Treef – dzię­ki, że prze­czy­ta­li­ście. Cie­szę się, że przy­pa­dło wam do gustu. Po­zdra­wiam

Mi oso­bi­ście styl nar­ra­cji nie przy­padł do gustu. Je­stem prze­ko­na­ny, że pa­su­je za­rów­no do opo­wia­da­nia, jak i głów­ne­go bo­ha­te­ra, ale po pro­stu nie prze­pa­dam za takim spo­so­bem pro­wa­dze­nia opo­wie­ści. Ot, su­biek­ty­wizm, co po­ra­dzisz? Sam tekst jest bar­dzo cie­ka­wy. Z po­cząt­ku chcia­łem za­rzu­cić ci pój­ście po łep­kach, bo prze­cież żadna z ras, wy­stę­pu­ją­cych w opo­wia­da­niu, nie jest prak­tycz­nie w ogóle scha­rak­te­ry­zo­wa­na, ale zro­zu­mia­łem sens tego za­bie­gu, gdy do­tar­łem do końca. Także za to bar­dziej plus niż minus. A samo za­koń­cze­nie jest zde­cy­do­wa­nie bar­dzo dobre. Do sa­me­go końca nie spo­dzie­wa­łem się tego, co wy­ja­wił kona, a za­sko­czo­ny czy­tel­nik to za­do­wo­lo­ny czy­tel­nik.

Moim zda­niem, udało Ci się w swoim tek­ście oddać ducha ste­am­pun­ku; kli­mat jest bar­dzo po­dob­ny do tego, jaki w swo­ich opo­wia­da­niach bu­du­je China Mie­vil­le i za to na­le­żą Ci się słowa uzna­nia. Już od sa­me­go po­cząt­ku wcią­gasz czy­tel­ni­ka do tego po­sęp­ne­go świa­ta, widać że jest po­mysł i rodzi się cie­ka­wość w jakim kie­run­ku to bę­dzie zmie­rza­ło. Nie­ste­ty, im dalej, tym sil­niej­sze od­no­si­łem wra­że­nie, że za­bra­kło prze­my­śla­ne­go roz­wi­nię­cia i w grun­cie rze­czy in­te­re­su­ją­cy wstęp był naj­lep­szym frag­men­tem tek­stu. Scena wy­pad­ku, w któ­rym giną po­li­cjan­ci koń­czy, jak dla mnie, tą mocną część. Nie będę ukry­wał, że spo­rym za­wo­dem oka­za­ły się dla mnie dia­lo­gi, myślę że można było roz­pi­sać je le­piej, w paru miej­scach wy­da­wa­ło mi się, że po­sze­dłeś mocno "na skró­ty". Po­mi­ja­jąc fakt, że tre­ścią nie prze­ko­na­łeś mnie do swo­je­go utwo­ru, to jesz­cze raz gra­tu­lu­ję cie­ka­we­go kli­ma­tu. Ale to i tak za mało. Po­zdra­wiam. 

Dzię­ku­ję za to, na co li­czy­łem po no­mi­na­cji – za ko­men­ta­rze. "Spa­ro­wa­nych" będę pisał dalej, choć tytuł może ulec zmia­nie, gdyż nie musi być ade­kwat­ny do ca­ło­ści po roz­bu­do­wa­niu fa­bu­ły. Ko­men­ta­rze po­mo­gą mi nie tylko po­pra­wić błędy w tej czę­ści, ale wska­żą mi man­ka­men­ty któ­rych będę sta­rał się uni­kać do­pi­su­jąc hi­sto­rię dalej. To opo­wia­da­nie bę­dzie po­cząt­kiem hi­sto­rii, ale ule­gnie mo­dy­fi­ka­cji – mam wska­zów­ki od Was, nie bę­dzie mnie gonił żaden ter­min ani ogra­ni­czał limit zna­ków.

 

Vy­zart – spo­sób nar­ra­cji w za­mie­rze­niu miał się zmie­niać, ewo­lu­ować wraz z głów­nym bo­ha­te­rem. Było to trud­ne w krót­kim opo­wia­da­niu, ale w dłuż­szej for­mie po­sta­ram się to do­pra­co­wać. Opisy "ras" po­sta­ram się roz­rzu­cić nieco po ca­ło­ści w na­stęp­nych frag­men­tach.

 

Domek – po­sta­ram się nie za­tra­cić kli­ma­tu. Obie­cu­ję, że po­pra­cu­ję nad dia­lo­ga­mi, tym bar­dziej, że nie będę już mu­siał w nich po­da­wać tylu in­for­ma­cji w za­gęsz­czo­nej for­mie. Część z nich wy­pad­nie z tego frag­men­tu i po­wę­dru­je do na­stęp­nych. Myślę, że przy­bę­dzie nieco opi­sów. To opo­wia­da­nie miało być krót­ką wy­ciecz­ką po Mie­ście. Po­sta­ram się ją zmie­nić w przy­go­dę.

 

Każdy ko­men­tarz cenny. Dzię­ku­ję i po­zdra­wiam.

My­śla­łem, że znowu w tym mie­sią­cu będę krę­cił nosem na każdy tekst z osob­na, ale na szczę­ście do­tar­łem do Two­je­go. Będę po­wścią­gli­wy w chwa­le­niu Cię, ale czy­ta­jąc mój ko­men­tarz pa­mię­taj, że tekst mi się po­do­bał. Po­do­ba mi się po­mysł na świat, ale w tym opo­wia­da­niu tego świa­ta jest tro­chę za mało. Wy­da­je mi się, że do­brze byś zro­bił zdra­dza­jąc tro­chę wię­cej, do­da­jąc kilka nie­dłu­gich opi­sów. Pod­czas czy­ta­nia prze­szka­dza­ło mi to, że na­zy­wasz rasy, a dla mnie te słowa nic nie zna­czą. Oczy­wi­ście – ko­niec wiele w tym zmie­nił, nie­mniej by­ło­by nie­źle, gdyby czy­tel­nik mógł sobie nieco le­piej zwi­zu­ali­zo­wać, tu­dzież zi­den­ty­fi­ko­wać to, o czym pi­szesz. Przy­cze­pił­bym się też do nieco pła­skiej kon­struk­cji po­sta­ci po­bocz­nych – zde­cy­do­wa­nie brak im życia i nawet jeśli to ro­bo­ty, po­win­ny mieć go wię­cej. Po wy­pad­ku i uciecz­ce przed uru wy­da­rze­nia dzie­ją się szyb­ko, wpro­wa­dzasz kilku no­wych „pła­skich”, a w do­dat­ku w moich oczach ro­bisz z nich dosyć ła­two­wier­nych i mało in­te­li­gent­nych ludzi (cho­dzi o dia­lo­gi, w któ­rych też sam bo­ha­ter, jak na prze­ra­żo­ne­go slum­sa­mi, spra­wia wra­że­nie dosyć nie­wia­ry­god­ne­go). Zwol­nił­bym tutaj tro­chę. Prze­my­ślał tak roz­mo­wę z wy­baw­cą na­sze­go an­dro­ida, jak i póź­niej­szą, z jego kum­pla­mi. W tym mo­men­cie opo­wia­da­nia za­czą­łem już nieco wąt­pić w to, czy będę usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny lek­tu­rą, ale na szczę­ście za­koń­cze­nie roz­wia­ło wszel­kie wąt­pli­wo­ści.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Dzię­ki Be­ry­lu – cenne uwagi, a wraz z in­ny­mi ko­men­ta­rza­mi dają mi obraz tego, jak do­pra­co­wać tekst.

 

Za­zwy­czaj, gdy sia­dam do pi­sa­nia wiem już, jak opi­sy­wa­na hi­sto­ria się skoń­czy, bo za­koń­cze­nie wy­my­ślam na samym po­cząt­ku. Po­zwa­la mi to trzy­mać fa­bu­łę w ry­zach i za­cho­wać spój­ność. Nie­ste­ty cza­sem pro­wa­dzi to do braku cier­pli­wo­ści, bo już by się chcia­ło prze­lać koń­ców­kę na ekran, a jesz­cze tyle po dro­dze trze­ba opi­sać. Być może dla­te­go kilku ko­men­tu­ją­cych miało wra­że­nie, że akcja przy­spie­sza za bar­dzo. Muszę nad tym po­pra­co­wać, na­uczyć się cier­pli­wo­ści.

 

Po­zdra­wiam

Zgod­nie z obiet­ni­cą prze­czy­ta­łam;) Spraw­ny warsz­tat, kla­row­na kontr­uk­cja i wcią­ga­ją­ca fa­bu­ła. Bravo! Za­czę­łam czy­tać i zdzi­wi­łam się, że to już ko­niec – to naj­lep­szy dowód na to, że tekst jest dobry:) Moim zda­niem jest to zgrab­na, do­piesz­co­na ca­łość – ani nie za dużo, ani nie za mało; ani zbyt czule, ani zbyt oschle – w sam raz. Jesli chciał­byś to jed­nak po­sze­rzać, to (moim zda­niem) nie zmie­niaj tego co już masz, tylko dodaj kilka scen, może np. coś w slam­sach i coś po aresz­to­wa­niu, i wy­star­czy. Nad­miar bu­rzył­by wy­wa­żo­ną kon­struk­cję, moim zda­niem. Co byś tam nie kom­bi­no­wał;), pro­szę nie po­psuj tego, co już wy­szło:):):) Po­zdra­wiam!

La­dy­Black – dzię­ki. Po­sta­ram się nie po­psuć. :)

Jesz­cze raz dzię­ku­ję za po­praw­ki w ko­men­ta­rzach, które teraz na nowej stro­nie mo­głem uwzględ­nić w tek­ście. Dzię­ku­ję też za głosy w ple­bi­scy­cie.

Fan­ta­stycz­na wy­mia­na zdań pod ty­tu­łem “Roger kon­tra resz­ta świa­ta” nie wcią­gnę­ła mnie rów­nie mocno jak opo­wia­da­nie. To do­brze świad­czy o opo­wia­da­niu! :)

Rów­nież od­czu­łem tę bez­na­mięt­ność nar­ra­cji, ale mnie z kolei przy­wio­dła na myśl sta­rej daty fan­ta­sty­kę, czy nawet po­wie­ści przy­go­do­we. Nie po­tra­fię rzu­cić przy­kła­da­mi, ale w gło­wie mam za­ko­do­wa­ne po­wią­za­nie wła­śnie z ta­ki­mi kli­ma­ta­mi. Wy­ma­ga­ła tro­chę “oswo­je­nia się z”, ale potem już było ok – no i bio­rąc pod uwagę za­koń­cze­nie i jej ro­bo­tycz­ność, na­bie­ra sensu.

Na­to­miast tak jak nie­gdyś ochę, tak i mnie ukłu­ła skró­to­wość tek­stu. Wszyst­ko dzie­je się na­tych­miast, jak­byś miał bo­ha­te­ra na sznur­ku i cią­gnął go jak naj­szyb­ciej przez ko­niecz­ne sceny do (świet­ne­go) za­koń­cze­nia. Bar­dzo przy­da­ło­by się tu i ów­dzie dać hi­sto­rii po­od­dy­chać. Szcze­gól­nie mocno ubo­dło mnie to przy spo­tka­niu z Tym-Któ­ry-Wziął-Fra­na-Za-Go­ra-Przez-Płaszcz. “Oż ty, co mu zro­bi­łeś?” “Nic, tylko po­ży­czy­łem płaszcz”. “A to spoko, nie mam żad­nych wąt­pli­wo­ści co do two­jej praw­do­mów­no­ści. A tak w ogóle to ukry­wa­my fakt, że nie je­ste­śmy tak nie­cy­wi­li­zo­wa­ni, jak są­dzi­cie, więc wra­caj, skąd przy­sze­dłeś, i nie zdradź się z tym przed nikim”. Ten frag­ment co do cha­rak­te­ru za­la­ty­wał nie­mal prze­mo­wą czar­ne­go cha­rak­te­ra “zanim cię za­bi­ję, zdra­dzę ci swój plan!”. I nie­ste­ty po­łeb­ko­wość w taki spo­sób od­dzia­łu­je na tekst jako ca­łość.

…co nie zna­czy, że mi się nie po­do­ba­ło. Wręcz prze­ciw­nie, bar­dzo mi się po­do­ba­ło, twist z ro­bo­ta­mi jest świet­ny, a kli­mat Mia­sta nie­za­stą­pio­ny. Czy­ta­łem z wciąż ro­sną­cym za­in­te­re­so­wa­niem.

Swoją drogą, kon­struk­cyj­nie, czy też pod wzglę­dem ogól­nych zrę­bów hi­sto­rii, tekst przy­po­mi­nał mi “Nowy wspa­nia­ły świat” Hux­leya. Mamy bo­ha­te­ra, który nie do końca pa­su­je do uło­żo­ne­go, shie­rar­chi­zo­wa­ne­go świa­ta, potem tra­fia do miej­sca, w któ­rym żyją wy­rzut­ki spoza spo­łe­czeń­stwa, i prze­ży­wa fa­scy­na­cję ich po­dej­ściem do życia, a na końcu spo­ty­ka się z Wiel­kim Za­rząd­cą, je­dy­nym świa­do­mym tego, jak było przed za­pro­wa­dze­niem obec­ne­go po­rząd­ku, który wy­ja­śnia mu to i owo o funk­cjo­no­wa­niu no­we­go (wspa­nia­łe­go) świa­ta. To żaden za­rzut, tylko spo­strze­że­nie. Cie­kaw je­stem, czy mia­łeś coś ta­kie­go w gło­wie, kiedy to pi­sa­łeś.

 

PS: A za­ło­żeń kon­kur­su nie znam, więc czy­ta­łem to jako opo­wia­da­nie ogól­ne, nie te­ma­tycz­ne.

„Widzę, że po­peł­nił pan trzy błędy or­to­gra­ficz­ne” – mar­kiz Fa­vras po otrzy­ma­niu wy­ro­ku ska­zu­ją­ce­go go na śmierć, 1790

Di­riad - bar­dzo Ci dzię­ku­ję za ob­szer­ny ko­men­tarz. Wszel­kie uwagi bar­dzo cenne, bo dzię­ki nim się czło­wiek roz­wi­ja. A że po­chwał dla po­łech­ta­nia ego też nie bra­kło, cze­góż mi wię­cej trze­ba. Dzię­ki.

Co mia­łem w gło­wie pi­sząc? Za­koń­cze­nie i pew­nie dla­te­go miej­sca­mi tak do niego gna­łem. Muszę się jesz­cze na­uczyć cier­pli­wo­ści.

–– Nie wiem. Jego trze­ba spy­tać.

Czy­ta­łam już to kie­dyś, nadal mi się po­do­ba :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Spodo­ba­ło mi się, . Może dla­te­go, że czy­sta fan­ta­sty­ka, cho­ciaż nie sf. Po­le­cam

Nowa Fantastyka