- Opowiadanie: Akatamaryna - Arugiro

Arugiro

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Arugiro

Biegła z trudem, oglądając się cały czas za siebie. Ciężko dyszała i miała ogromne trudności z oddychaniem. Z jej ust wydobywała się biała para. Z drzew spadały złote i czerwone liście. Szeleściły pod stopami. Małe gałązki łamały się pod jej ciężarem. Niedobrze. Zawsze mogli ją usłyszeć i znaleźć. Przyśpieszyła. Nieprzyjaciele deptali jej po piętach. Słyszała ich podniesione głosy. Nagle wśród drzew zauważyła ogień. Dawał takie przyjemne ciepło w ten mroźny dzień! Ale był też zabójczy. Wiedziała, że to już koniec, a jej tchórzostwo zostanie ukarane.

Niespodziewanie złapał ją skurcz. Powstrzymała się od krzyku z bólu. Była pewna, że dalej nie da rady biec. Upadła na kolana, ciężko dysząc. Podrażnione mroźnym powietrzem gardło okropnie piekło. Schyliła głowę i zamknęła usta, starając się oddychać przez nos. Jej brudne od potu i krwi włosy zwisały w strąkach z głowy. To już koniec, pomyślała. Zaraz zginę. Straciła cały swój honor. Najpierw tam, na równinie, teraz tu, w ciemnym jarze, wśród płomieni, umierając na mokrym mchu. Nie mogła się podnieść. Kończyny odmawiały jej posłuszeństwa. Przewróciła się na plecy. Widziała niebo, ciemne od kłębów dymu. Siwe, mroczne sklepienie, zwiastujące nadejście złych czasów. Nie takie jest jesienne niebo! Cała ta bitwa jest zbędna! Nie powinno tak być! W jej oczach wezbrały łzy. Mogłaby wymieniać wiele rzeczy, które nigdy nie miały prawa się zdarzyć. Ale po co? Co zmienią słowa umierającej zdrajczyni? Bo nią właśnie była. Znaczyła mniej, niż mech, na którym leżała. I zapewne po śmierci każdego będzie obchodzić dokładnie tyle, ile suche liście pod nią.

Nie miała siły wykrzesać z siebie odrobiny magii. Westchnęła głośno. Wiedziała już, że i tak ją znajdą.

Nagle, po prawej stronie dostrzegła ruch. Obróciła głowę. Nieopodal stała kobieta, przyglądając jej się bacznie. Czarne oczy świdrowały ją na wylot. Miała wysuszoną i pooraną zmarszczkami twarz. Długa suknia, którą miała na sobie, była, sądząc po wyglądzie, wielokrotnie łatana i cerowana. Chusta na głowie nosiła ślady licznych rozdarć i rozpruć. Podniosła powoli lewą dłoń i zaczęła nakreślać nią w powietrzu skomplikowane kształty, mrucząc jednocześnie pod nosem.

Momentalnie zapadła cisza. Nie słyszała już trzasku zabójczego ognia, ani szelestu spadających liści. Zdawać by się mogło, że las zamarł. Uwagę dziewczyny przyciągnął dopiero gwałtowny ruch po jej lewej stronie. Poderwała wyżej głowę. Zza krzaków przedzierał się w jej stronę postawny mężczyzna. Pociągła twarz, małe, ciemne oczy i czarne włosy z widocznymi siwymi pasmami nadawały mu złowieszczy wygląd. Ubrany był w granatowy surdut i skórzane, noszące ślady podpaleń, spodnie. Na szyi błyszczał bogato zdobiony medalion z godłem Królestwa Szadbasagu – czarnym koniem na tle płonących wzgórz. Jego wzrok skierowany był w miejsce, gdzie leżała. Ale.. Zdawał się jej nie dostrzegać. Z chaszczy po jego prawej stronie wypadło kilku żołnierzy, również pochodzących z Szadbasagu, sądząc po wygrawerowanych na ich piersiach herbach. Krzyczeli coś do mężczyzny, lecz kobieta wywnioskowała to tylko po ruchu warg żołdaków. Była kompletnie odcięta od jakiegokolwiek hałasu. Spojrzała ze strachem na staruszkę, jednak ta nie patrzyła na nią. Jej czarne oczy były zmrużone i utkwione w przybyszu. Usta zacisnęła w wąską, prawie niewidoczną linię.

Mężczyzna długo przypatrywał się otoczeniu. Podniósł dłonie i zaczął układać je do zaklęcia. Niespodziewanie wokół wyrosły fioletowe płomienie. Nie były one ani ciepłe, ani zimne. Odczuwała tylko przyjemne łaskotanie w plecy. Po chwili ustało, zniknęło to tak szybko, jak się pojawiło. Mężczyzna zmarszczył brwi. Wolnym krokiem zaczął się cofać, dając znak ręką, by żołnierze poszli za nim. Na odchodne rzucił jeszcze lustrujące spojrzenie na otaczający go las i zniknął.

Płuca paliły ją, jednak oddech już się uspokoił. Wokół nadal panowała przejmująca cisza. Starowinka podeszła do niej i wyciągnęła dłoń.

– Podnieś się – powiedziała cicho, jednak stanowczo.

Młoda kobieta z trudem uniosła głowę, a potem plecy. Wyciągnęła powoli rękę i podała ją nieznajomej. Zobaczyła, że palce ma uwalane brunatną krwią oraz ziemią. Staruszka pomogła jej wstać. Nogi niepewnie trzęsły się na stałym gruncie, zmęczone długim i szybkim biegiem.

– Jak się nazywasz, magiczko? – rzekła, wciąż trzymając ją mocno starsza pani. Czarne oczy świdrowały ją przenikliwie. Mimo że była o głowę niższa, zdawała się górować nad roztrzęsioną dziewczyną.

– Jestem… Tilana – rzekła młoda kobieta, walcząc z zawrotami głowy.

– Mądrze zrobiłaś, że nie podałaś swego prawdziwego imienia – powiedziała cicho. Czarodziejka popatrzyła na nią zdumiona. – Utrzymasz się sama na nogach? – puściła ją powoli.

– Ja… Chyba tak… – przytrzymała się kurczowo pobliskiego drzewa, by nie upaść. Cały świat wirował jej przed oczami. Wszechobecna, zlewająca się ze sobą zieleń przyprawiała ją o mdłości. Miała wrażenie, że zaraz się przewróci.

Staruszka popatrzyła na nią z troską. – Zaprowadzę Cię w bezpieczne miejsce. Nie jest to daleko. Chodź za mną – odwróciła się i ruszyła żwawo przed siebie. Tilana stała, patrząc za nią i czując, że jeśli tylko oderwie ręce od drzewa, znów się przewróci.

Gdy kobieta zorientowała się, że magiczka za nią nie idzie, krzyknęła piskliwym głosem:

– Długo mam na ciebie czekać? Nie ociągaj się! Życie ci ratuje, jesteśmy krok od niebezpieczeństwa, a ty nawet nie raczysz się ruszyć? Szybko!

Kobieta natychmiast oderwała dłonie od kory i postąpiła dwa kroki do przodu. To był błąd. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Ugięły się pod jej ciężarem. Tilana uderzyła mocno głową w wystający korzeń wiekowego dębu. Najpierw poczuła okropny ból, rozchodzący się od czaszki, aż do koniuszków palców u stóp, a potem straciła przytomność.

 

 

* * *

 

 

Wiedziała, że śni. Wyczuwała to pewnego rodzaju dodatkowym zmysłem. Rozejrzała się wokół siebie. Widziała piękną łąkę, pełną kwiatów, czyste, błękitne niebo w ciepły letni dzień, strumyk, niknący za pobliskimi drzewami, a także kobietę, siedzącą przy nim. Patrzyła w dal. Blond włosy falowały lekko na wietrze. Szkarłatna suknia z gorsetem podkreślała zgrabną figurę damy. W zamyśleniu skubała małego, czerwonego kwiatka. Jego delikatne płatki spadały na trawę. Gdy w dłoniach dziewczyny została sama łodyżka, popatrzyła na nią. Ta momentalnie zajęła się w ogniu, obracając w popiół to, co jeszcze przed chwilą było częścią roślinki. Zgrabnym ruchem rozsypała pył w powietrzu. Wiatr rozniósł go po całej łące. Rozpoznawszy ją, Tilana zaczęła biegnąć ku niej. Kobieta zdawała się jej nie zauważać. Cicho nuciła sobie jakąś melodię. Zebrała w lewą dłoń płatki i wolno wstała. Podeszła do strumienia, stanęła na jego brzegu. Wpatrywała się w niezmąconą taflę wody, rozrywając na malutkie kawałeczki szkarłatne płatki. Tilana ustała za nią. Razem odbijały się teraz w wodzie.

Rysy ich twarzy były podobne. Obie miały duże oczy i zgrabne, małe nosy. Usta magiczki były wąskie, a dolna warga lekko wysunięta, natomiast u nadal nie zwracającej uwagi na przybysza kobiecie, był to idealnie zarysowany, pełny kształt. Różniły się także kolorem włosów. Jasny blond kontrastował z czekoladowym brązem Tilany. Oczy również były inne. Zielone tęczówki miały piękny odcień. Magiczka zawsze bolała nad tym, że jej własne oczy są po prostu szare. Marzyła, by były takie jak jej.

Blondynka przestała nagle rwać płatki. Szybkim ruchem, jakby na komendę, otworzyła dłoń, sprawiając, że zaczęły opadać na niezmąconą dotąd taflę jeziora. Odwróciła się i spojrzała prosto w szare oczy Tilany.

– Witaj – powiedziała chrapliwie. – Zapraszam cię do piekła, arugiro.

Arugiro znaczy zdrajczyni. Bo nią właśnie teraz była Tilana.

Zauważyła, że krajobraz zmienił się diametralnie. Na miejscu łąki pojawiła się brunatna ziemia, a kwiaty przemieniły się w trupy ludzi. Niebo zakryły ciemne chmury i szare kłęby dymu. Woda w strumyku przybrała barwę czerwieni. Zamieniła się w krew. Serce podskoczyło jej do gardła. Już raz widziała ten obraz, drugi raz nie chce tego przeżywać! Popatrzyła z przerażeniem na kompankę. Zauważyła wtedy, że szkarłat jej sukni nie jest przypadkowy. Z otwartej rany na brzuchu, której wcześniej nie było (a może ona po prostu tego nie zauważyła?), sączyła się obficie krew. Blond włosy skołtuniły się, nadając postaci upiorny wygląd. Dopełnieniem tego były puste oczodoły, z których ktoś okrutnie wyłupił oczy. Wrzasnęła przeraźliwie. Tilanę przeszedł dreszcz. Zaczęła się cofać. Maszkara podążała za nią.

– Widzisz, co mi zrobili? Widzisz przez co przeszłam? A to przez ciebie! – krzyczała, zbliżając się do magiczki.

Tilana zaczęła biec. Doskonale wiedziała, że to była tylko i wyłącznie jej wina. Z daleka usłyszała przeraźliwy chichot potwora. Pogorzelisko nie miało końca. Cały czas wpadała na zmasakrowane trupy żołnierzy, zarówno wrogich szadbasardzkich, jak i jej rodaków – kanaanów, z którymi razem walczyła przeciwko wrogiemu królestwu. Gdzieniegdzie rozpoznawała najemników z Armii Cesarza Lavieru'a, których wykonane z brązu, specjalnie utwardzane zbroje, chroniły przed zaklęciami pierwszego i drugiego stopnia. Byli też liczni sojusznicy obu stron – waleczni wanlowie, wraz z trupami swoich wierzchowców, ciemnoskórzy katerończycy, walczący przy użyciu zatrutych ostrzy, których wyrabianie mieli opanowane do perfekcji, czy ponurzy i małomówni lengenowie, spośród których najlepsi asasyni byli na wagę złota. Widziała rozczłonkowane ciała, urwane głowy, wnętrzności, na których łatwo było się poślizgnąć.

Raptownie coś zwróciło jej uwagę. Ciało starszej już kobiety, jeden z wielu trupów w tej wielkiej wojnie. Podeszła do niego powoli. Uklęknęła. Tak, to na pewno była ona. Ujęła jej chłodną, szarawą twarz i drżącymi rękoma próbowała zmierzyć puls. Miała jeszcze nadzieję, chociaż w głębi duszy znała bolesną prawdę.

– Iliem nie żyje. Nie łudź się. Zabiło ją ostrze miecza, gdy podtrzymywała magiczną tarczę. Nie, wybacz. Ty ją zabiłaś. Lista twoich grzechów jest długa – za jej plecami niespodziewanie pojawiła się ścigająca ją maszkara.

Nawet nie usiłowała uciekać. Płakała pochylona nad trupem kogoś, kto był jej najbliższy. Łkała nad truchłem własnej matki. Mimo że nie była z Iliem spokrewniona, to ona wychowała ją i jej starszą siostrę. Zaopiekowała się biednymi sierotami, jakich przecież nie mało w ogarniętym konfliktem kraju. Odkryła w nich potencjał magiczny i pomagała im to rozwijać w szkole czarodziejstwa. Sama zresztą była jej naczelną. Zmobilizowała wszystkie adeptki do wzięcia udziału w tej wojnie – w walce o wolny Kanaan. A ona, przyszywana córka Iliem z Bosco, zdradziła. Zdradziła je wszystkie.

– Widzisz, ile złego narobiłaś? A można było tego uniknąć. Wystarczyła tylko jedna, dodatkowa śmierć. Albo nawet i nie. Wystarczyło, że zostałabyś wtedy na polu bitwy, a nie uciekła jak tchórz, podczas gdy my rzygałyśmy ze strachu! Podczas gdy bariera się załamała. Wystarczyłoby chociaż trochę więcej mocy. Uciekłaś przed wrogiem. A ja wraz z Iliem pobiegłyśmy za tobą. Zostawiłyśmy całe stado owieczek, by szukać tej czarnej, zagubionej. I co nam z tego wyszło? Obie nie żyjemy.

– Ty nic nie rozumiesz! – wrzasnęła Tilana, łkając.

– Więc mi wyjaśnij. Dlaczego uciekłaś z miejsca bitwy? Czemu nie leżysz teraz z nami, tutaj, pośród trupów?

Nie odpowiedziała. Nie umiała wyrazić słowami tego dziwnego uczucia i magicznego pulsowania, które sprawiło, że gdy ujrzała siły wroga, uciekła. Nie wiedziała, jak wyjaśnić, że nie miała wtedy pełnej kontroli nad ciałem. Była sparaliżowana przez strach, owszem, ale nie na tyle, by działać diametralnie wbrew sobie!

– Cierpiałam dla ciebie. Wyłupali mi oczy, bym nigdy więcej nie mogła zobaczyć tak strasznej bitwy. Teraz to i tak nie ma znaczenia. Moje imię zostanie wyryte. Zarówno na obeliskach, jak i w pamięciach. W twoim sercu również, o ile masz serce, „Tilano” – powiedziała chrapliwie postać.

– Skąd.. wiesz? – spytała czarodziejka, patrząc na potwora.

– Och, ja mam dużo wiadomości. Powiem ci Lytio, że ta wiedza to istne przekleństwo. Możesz sobie używać mojego imienia do woli! Kłam, oszukuj, to przecież umiesz doskonale! Ale pamiętaj, że to ja za życia byłam Tilaną Boscańską, najstarszą przyszywaną córką Iliem. I nie odbierzesz mi mojej godności, bo póki ty będziesz udawała Tilanę, póty ja nie skończę cię prześladować. Pamiętaj o tym! Nie zapomnij, że to wszystko twoja wina! – Wyciągnęła rękę. Świat wokół zaczął wirować. Powoli zapadał się w sobie. Maszkara śmiała się okrutnie, natomiast Lytia przeraźliwie krzyczała. Ziemia osuwała się spod jej stóp. W końcu, opadła w ciemność.

 

 

* * *

 

Obudził ją jej własny krzyk i kołatanie serca. Poderwała się gwałtownie. Bolało ją całe ciało. Czuła tępe pulsowanie w okolicach czaszki. Zamrugała kilkakrotnie oczyma. Przebywała w małej izbie. Było to połączenie zarówno sypialni, kuchni, jadalni, jak i salonu z wielkim paleniskiem pośrodku. Znajdowała się tu sama. Jedyne drzwi prowadziły na zewnątrz, jak sądziła. W kącie stała miednica, osłonięta kawałkiem wystrzępionego i porwanego materiału – prowizoryczna łazienka. Odrzuciła na bok okrywającą ją pierzynę i postawiła nogi na drewnianej podłodze. Wstała. Zauważyła, że ma na sobie czerwoną koszulę nocną. Spraną i wyblakłą, ale jednak wciąż mającą kolor… krwi… Ręce zaczęły jej się trząść. Przypomniała sobie swój koszmar. Wspomnienia powróciły jak żywe. Twoja wina, twoja wina, TWOJA! – nie mogła pozbyć się natarczywego głosu siostry. Zaczęło palić ją w żołądku ze złości. Łzy spływały ciurkiem, mocząc czerwoną koszulę nocną. Powinnam być tam z nimi! – myślała. Wytarła dłonią mokrą od płaczu twarz.

Westchnęła głośno. Nagle, jej wzrok przykuł przedmiot leżący na szafkach w prowizorycznej kuchni. Podeszła do niego wolno i wzięła go w prawą rękę. Rękojeść noża była popękana. Gdzieniegdzie odpadła z niej farba, jednak mimo wszystko dobrze leżała w dłoni. Ostrze było grube, świeciło czystą stalą. Tego właśnie chciałaś, siostruniu? – próbowała opanować drżenie rąk. Z marnym skutkiem. Przytknęła nóż do lewego nadgarstka. Chciała cierpieć. Wiedziała, że musi. Powoli przejechała ostrzem po ręce. Syknęła cicho z bólu. Pojawiła się cienka, czerwona linia, nad którą zaczęły pojawiać się kropelki krwi. Ponownie przyłożyła nóż do dłoni.

– Co ty najlepszego robisz!? Przestań! – za plecami kobiety, nie wiadomo kiedy, pojawiła się staruszka, która uratowała jej życie w lesie. – Nie po to przeżyłaś, by teraz się zabić! Nie możesz zaprzepaścić swojego ocalenia! – wytrąciła jej nóż z ręki i położyła z powrotem na blacie. Chwyciła leżącą nieopodal ścierkę i mocno zawinęła jej nadgarstek. Magiczka zaczęła się wyrywać.

– Puść mnie! Zostaw! Muszę do nich dołączyć! Chcę do nich dołączyć! Ja też powinnam tam teraz leżeć! Zostaw mnie! – wrzeszczała. Była jednak zbyt osłabiona, by użyć magii, czy uciec. Nagle poczuła w ustach magiczny knebel, a jej ciało znieruchomiało. Spojrzała z zaskoczeniem i złością na staruszkę. Wydawała się być nie poruszona.

– Uspokoisz się? – zapytała beznamiętnym tonem starowinka. – Teraz podam ci napój, który sprawi, że kompletnie nic ci się nie będzie śniło. Odblokuję cie, a ty grzecznie wrócisz do łóżeczka i wypijesz go. Zaśniesz od razu. Rozumiemy się.. Lytio?

Gdyby dziewczyna mogła, wrzeszczałaby ile sił na starszą panią. Wyładowywałaby złość na przedmiotach w jej domu. Użyłaby magii, by podpalić domostwo, najlepiej razem ze staruszką. Problem w tym, że… nie mogła. Była osłabiona. Niezdolna użyć magii.

Poczuła, jak zaklęcie ustępuje. Nie miała ani siły, ani ochoty uciekać. Wysiliła się tylko na spojrzenie pełne złości i jadu posłane na staruszkę, po czym poszła z powrotem do łóżka. Wypiła duszkiem cały kubek obrzydliwego płynu. Nawet się nie skrzywiła. Opadła na poduszki i natychmiast zasnęła.

 

* * *

 

Staruszka kłamała. Znów coś jej się śniło. Na czarnej ziemi, pełnej popiołów stał zraniony lew. Z jego boku, z którego wciąż wystawał miecz, broczyła obficie krew. Mimo to podszedł jeszcze do leżących niedaleko ścierw i ze złością zaczął je rozszarpywać. W końcu upadł. Nie ruszał się przez długi czas, więc Lytia pomyślała, że umarł. Myliła się jednak. Lew wstał, odrzucił grzywę do tyłu i zaryczał przeraźliwie. Zaczął biegnąć w stronę samotnego ciała. Kobieta podążyła za nim. Nie czuła strachu na jego widok, wręcz przeciwnie, wiedziała, że zwierzę chroni ją w pewien sposób, jest jej sojusznikiem. W końcu dopadł cel. Zauważyła, że jego ofiara nadal żyje. Złota, wysadzana szlachetnymi kamieniami korona spadła mu z głowy, a purpurowy płaszcz rozdarł się w wielu miejscach. Brudne od krwi berło wyślizgnęło mu się z rąk. Lytia wiedziała, co zaraz nastąpi. Spojrzała w górę, by nie widzieć, jak lew rozszarpuje króla. Dostrzegła na niebie dwie postacie – złotego smoka i czarnego gryfa, którzy szybowali w jej stronę. Sparaliżowana strachem nie mogła się ruszyć. Zwierzęta zatoczyły nad nimi koło i stanęły za królem. Zaczęła się walka na śmierć i życie. Lew atakował wściekle, ale za to gryf i smok doskonale ze sobą współpracowali.

Nagle jej uwagę przykuła biegnąca za nią kobieta. Odziana w biało-granatową suknię, pędziła ile sił w nogach do przodu. Ciemne włosy były rozwiane. Lytia bez namysłu ruszyła za nią. Zrównały się. Niespodziewanie ujrzała przed sobą przepaść. Chciała się zatrzymać, jednak kobieta spojrzała na nią. To dodało jej otuchy. Przyśpieszyła, zostawiając towarzyszkę w tyle. Czarna otchłań była tuż-tuż. Wybiła się mocno lewą stopą i skoczyła. Nie było końca bezdennej przepaści. Nie mogła ujrzeć jej kresu. Po prostu leciała.

 

* * *

 

Na twarzy śpiącej dziewczyny malował się błogi spokój. Oddychała powoli, miarowo. Jedynym niepokojącym elementem były jej oczy. Szeroko otwarte, z nienaturalnej wielkości źrenicami. Severena popatrzyła na nią ze smutkiem. Wiedziała, że dziewczyna ma wizję. Jej lekarstwo nie zadziałało.

Ona była tą, której tak długo szukali. Kobietą, która ich uratuje i wymierzy sprawiedliwość. Pokona zło. Ale zanim to nadejdzie… Przesypie się jeszcze wiele ziaren piasku w klepsydrze.

Koniec

Komentarze

Nie popełniasz wiele poważnych błędów językowych, ale nad warsztatem jeszcze można długo pracować. Przy następnym tekście spróbuj usunąć jak najwięcej "być" i zaimków.Trzykropek ma trzy kropki, a nie dwie. Co do powyższego opowiadania: wydaje mi się, że trochę za dużo opisów, jak na zaprezentowaną ilość fabuły. Ale mogę się mylić. Czy to samodzielny tekst czy część czegoś większego? Czy można rzygać ze strachu? Wydaje mi się, że tchórzostwo to jeszcze nie zdrada. Owszem, dezercja z pola bitwy to poważna sprawa, ale do prawdziwej zdrady trzeba, IMO, czegoś podobnego do współpracy z wrogiem. Pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

Dzięki za opinię ;]

Opowiadanie pisane 2 lata temu i to "na szybko". Dwukropek jest u mnie częstym błędem, jednak z tym walczę.

Samodzielny, póki co. Nie mam pomysłu na więcej, a nie chcę tworzyć oklepanej historii o heroinie zbawiającej świat, kolejnej wybrance bogów i ludzi.

Szczerze powiedziawszy, ona jakoś się bratała z wrogiem, ale pisząc to nie miałam jeszcze tego dopracowanego, więc może to być niejasne.

 

Uwierz mi, można rzygać ze strachu. Coś o tym wiem.

Obawiam się, że nie bardzo zrozumiałam, co dzieje się w tym opowiadaniu. Niejasne jest dla mnie kim jest magiczka, komu i w jaki sposób miała służyć. Dlaczego od niej zależały losy wojny? Co sprawiło, że uciekła, że zostawiła swoich? Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, co było snem, co jawą a co magicznymi wizjami.  

 

„Ciężko dyszała i miała ogromne trudności z oddychaniem”. –– Ciężkie dyszenie jest tożsame z trudnościami w oddychaniu. Proponuję: Ciężko dyszała. Lub: Miała ogromne trudności z oddychaniem.

 

„Z jej ust wydobywała się biała para”. –– Chyba wystarczy: Z ust wydobywała się para. Obłoczki wydobywające się ust, nie mają innego koloru. Od początku mówisz tylko o NIEJ, domyślam się, że ucieka sama. Dlatego uważam, że w kolejnych zdaniach nadużywasz zaimków: jej, ją.

 

Jej brudne od potu i krwi włosy zwisały w strąkach z głowy”. –– Wolałabym:  Brudne od potu i krwi włosy zwisały w strąkach. Jakie inne włosy, poza rosnącymi na głowie, mogłyby zwisać w strąkach?

 

„Kończyny odmawiały jej posłuszeństwa”. –– Wystarczy: Kończyny odmawiały posłuszeństwa.

 

„W jej oczach wezbrały łzy”. –– Wolałabym: Poczuła wzbierające łzy. Łzy mogą wzbierać tylko w oczach, potem spływają po twarzy.

 

„Nieopodal stała kobieta, przyglądając jej się bacznie. Czarne oczy świdrowały na wylot”. –– Może w drugim zdaniu: Czarne oczy świdrowały na wylot.

 

Miała wysuszoną i pooraną zmarszczkami twarz. Długa suknia, którą miała na sobie, była, sądząc po wyglądzie, wielokrotnie łatana i cerowana”. –– Suknię ma się zazwyczaj na sobie. Skoro widoczne były łaty i cery, to wiemy, że suknie była zniszczona. Może: Ubrana w długą, zniszczoną suknię, miała wysuszoną i pooraną zmarszczkami twarz.

 

„Chusta na głowie nosiła ślady licznych rozdarć i rozpruć”. –– Chusta na głowie nosiła ślady licznych rozdarć. Rozprucie to miejsce po rozerwany szwie. Chustki raczej nie miewają szwów.

 

„Uwagę dziewczyny przyciągnął dopiero gwałtowny ruch po jej lewej stronie. Poderwała wyżej głowę. Zza krzaków przedzierał się w jej stronę postawny mężczyzna”. –– Powtórzenia. Może: Uwagę dziewczyny przyciągnął dopiero gwałtowny ruch po lewej stronie. Poderwała wyżej głowę. Przedzierając się przez krzaki, szedł ku niej postawny mężczyzna.

 

„Ubrany był w granatowy surdut i skórzane, noszące ślady podpaleń, spodnie”. –– Wolałabym: Ubrany był w granatowy surdut i skórzane, noszące ślady ognia, spodnie.

 

„Na szyi błyszczał bogato zdobiony medalion z godłem Królestwa Szadbasagu…” –– Wyobrażam sobie, że raczej: Zawieszony na szyi błyszczał bogato zdobiony medalion z godłem Królestwa Szadbasagu

 

„…czarnym koniem na tle płonących wzgórz. Jego wzrok skierowany był w miejsce, gdzie leżała”. –– Zrozumiałam, że na miejsce w którym leżała był skierowany wzrok konia z godła. ;-)  

 

„Ale.. Zdawał się jej nie dostrzegać”. –– Kropka, to jedna kropka. Wielokropek, to zawsze trzy kropki. To co nazywasz dwukropkiem, dwukropkiem nie jest, bo dwukropek wygląda tak –– : Dwie kropki –– dla mnie są zagadką. ;-)  

 

„…wypadło kilku żołnierzy, również pochodzących z Szadbasagu, sądząc po wygrawerowanych na ich piersiach herbach”. –– Będę się upierać, że żołnierze nie mieli grawerowanych piersi. ;-) Proponuję: …sądząc po wiszących na ich piersiach herbach.

 

„Była kompletnie odcięta od jakiegokolwiek hałasu”. –– Wtedy mogłaby słyszeć szmery i ciche głosy. Dlatego proponuję: Była kompletnie odcięta od jakichkolwiek dźwięków.

 

Jak się nazywasz, magiczko? – rzekła…” –– Raczej: Jak się nazywasz, magiczko? – spytała

 

„Życie ci ratuje, jesteśmy krok od niebezpieczeństwa…” –– Literówka.

 

„Tilana uderzyła mocno głową w wystający korzeń wiekowego dębu”. –– Tilana mocno uderzyła głową o wystający korzeń wiekowego dębu.

 

„W zamyśleniu skubała małego, czerwonego kwiatka”. –– W zamyśleniu skubała mały, czerwony kwiatek. „Ta momentalnie zajęła się w ogniu, obracając w popiół to, co jeszcze przed chwilą było częścią roślinki”. –– Ta momentalnie zajęła się ogniem, obracającym w popiół to, co jeszcze przed chwilą było częścią roślinki.

 

„Rozpoznawszy ją, Tilana zaczęła biegnąć ku niej”. –– Wolałabym: Rozpoznawszy ją, Tilana zaczęła biec ku niej.

 

„Podeszła do strumienia, stanęła na jego brzegu. Wpatrywała się w niezmąconą taflę wody…” –– Cóż to za strumień o niezmąconej tafli wody? Woda w nim nie płynęła? Stała nieruchomo? Nie wierzę! Nie mówię, że to rwący strumień, ale nawet taki na równinie, leniwie bo leniwie, ale jednak płynie, a jego powierzchnia nie jest niezmącona.  ;-)  

 

„Tilana ustała za nią”. –– Wolałabym: Tilana stanęła za nią.

 

„Razem odbijały się teraz w wodzie”. –– Wolałabym: Teraz obie odbijały się w wodzie.

 

„Magiczka zawsze bolała nad tym, że jej własne oczy są po prostu szare. Marzyła, by były takie jak jej”. –– Skoro oczy były jej, to z pewnością nie stanowiły cudzej własności. ;-) Proponuję: Magiczka zawsze bolała nad tym, że jej oczy są po prostu szare. Marzyła, by były takie jak tamtej.

 

„…otworzyła dłoń, sprawiając, że zaczęły opadać na niezmąconą dotąd taflę jeziora”. –– Proszę o konsekwencję. Przed chwilą, kilka zdań wcześniej, jezioro było strumieniem.

 

„Niebo zakryły ciemne chmury i szare kłęby dymu”. –– Niebo zakryły ciemne chmury i kłęby szarego dymu. To nie kłęby były szare, jeno dym.

 

„Woda w strumyku przybrała barwę czerwieni”. –– A tu nagle już nie strumień, nie jezioro, tylko strumyk? Czy tam były dwa różne cieki wodne i jeden akwen? ;-)

 

„…zarówno wrogich szadbasardzkich, jak i jej rodaków – kanaanów, z którymi razem walczyła przeciwko wrogiemu królestwu”. –– Powtórzenie. Może: …zarówno szadbasardzkich nieprzyjaciół, jak i jej rodaków – Kanaanów, z którymi razem walczyła przeciwko wrogiemu królestwu.

 

„Zaopiekowała się biednymi sierotami, jakich przecież nie mało w ogarniętym konfliktem kraju”. –– Zaopiekowała się biednymi sierotami, których przecież niemało w ogarniętym konfliktem kraju.

 

„Wytarła dłonią mokrą od płaczu twarz”. Mokra od płaczu była ręka, czy twarz? ;-) Proponuję: Dłonią wytarła twarz mokrą od płaczu.

 

„Nagle, jej wzrok przykuł przedmiot leżący na szafkach w prowizorycznej kuchni”. ––

Czy jeden nóż leżał na kilku szafkach? ;-)  

 

„Spojrzała z zaskoczeniem i złością na staruszkę. Wydawała się być nie poruszona”. –– Domyślam się, że nieporuszona była staruszka, dlatego w drugim zdaniu proponuję: Ta wydawała się być nieporuszona.

 

„Teraz podam ci napój, który sprawi, że kompletnie nic ci się nie będzie śniło”. –– Powtórzenie. Może: Teraz podam ci napój, który sprawi, że nie będziesz mieć żadnych snów.

 

„Odblokuję cie, a ty grzecznie wrócisz do łóżeczka i wypijesz go”. –– Literówka.

 

„Rozumiemy się.. Lytio?” –– Rozumiemy się Lytio?   Użyłaby magii, by podpalić domostwo, najlepiej razem ze staruszką. Problem w tym, że… nie mogła. Była osłabiona. Niezdolna użyć magii”. –– Powtórzenie. Może: Użyłaby magii, by podpalić domostwo, najlepiej razem ze staruszką. Problem w tym, że… nie mogła. Była osłabiona. Niezdolna do tego.

 

„Wysiliła się tylko na spojrzenie pełne złości i jadu posłane na staruszkę…” –– Wysiliła się tylko na spojrzenie, pełne złości i jadu, posłane staruszce

 

„Zaczął biegnąć w stronę samotnego ciała”. –– Wolałabym: Zaczął biec w stronę samotnego ciała.

 

„W końcu dopadł cel”. –– W końcu dopadł celu.

 

„Zauważyła, że jego ofiara nadal żyje. Złota, wysadzana szlachetnymi kamieniami korona spadła mu z głowy, a purpurowy płaszcz rozdarł się w wielu miejscach. Brudne od krwi berło wyślizgnęło mu się z rąk”. –– Wcale mnie nie dziwi, że lew, nawet ranny, będąc królem zwierząt, nadal posiadał insygnia swej władzy –– koronę, purpurowy płaszcz i berło. Zginęło tylko jabłko. ;-)  

 

„Dostrzegła na niebie dwie postacie – złotego smoka i czarnego gryfa, którzy szybowali w jej stronę”. –– Dostrzegła na niebie dwie postacie – złotego smoka i czarnego gryfa, które szybowały w jej stronę.

 

„Zwierzęta zatoczyły nad nimi koło…” –– Przed chwilą smok i gryf leciały w jej stronę, więc: Zwierzęta zatoczyły nad nią koło

 

„Nagle jej uwagę przykuła biegnąca za nią kobieta”. –– Ze zdania wynika, że kobiety biegły, jedna za drugą, a to chyba niemożliwe, skoro przed chwilą pisałaś o magiczce: Sparaliżowana strachem nie mogła się ruszyć. Ponadto, skoro kobieta biegła za nią, czyli za plecami magiczki, to jak mogła przykuć wzrok tej, która nie mogła się ruszyć? Może: Nagle jej uwagę przykuła biegnąca ku niej kobieta.

 

„Odziana w biało-granatową suknię, pędziła ile sił w nogach do przodu”. –– Czy można pędzić ile sił w nogach, do tyłu, albo w bok? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dla mnie również tekst był mało zrozumiały ze względu na brak szerszego zarysowania kontekstu, którego dotyczyła fabuła.

Finklo, dezercja to poważna zbrodnia. Ale pozostaję w gronie tych, którzy nie zrozumieli. Tekst jest po prosty nieczytelny. Najpierw przez długi czas w ogóle nie wiadomo dlaczego dziewczyna nazywa siebie zdrajczynią, potem, jak już to wiemy, to inne rzeczy pozostają dla nas niejasne.

Przykro mi, ale dla mnie to tekst o niczym pełny silenia się na stworzenie klimatu. Nie obrażaj się tylko! Wiem, że to co piszę może Ci się wydać słowami na wyrost, ale tylko pozornie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Berylu, zgadzam się, że dezercja to nie byle co. Ale, czy bohaterka była żołnierzem, jakoś tam z bronią otrzaskanym? Bo ja odniosłam wrażenie, że cywilem, a takiemu zdezerterować jakby trudniej…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka