- Opowiadanie: majatmajaja - Noc owadzich oczu

Noc owadzich oczu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Noc owadzich oczu

 

 

Dla Agaty

 

 

„Noc owadzich oczu”

 

 

 

Przyglądała się lecącym, milczącym świetlikom, które rozjaśniały drogę do ukochanej wsi. Tabliczka z napisem: „Kramarzówka” pojawiała się i znikała pod niewyraźnymi promieniami owadzich odwłoków. Przyjemny, nocny wiatr bawił się długim kucykiem dziewczynki. Czekała na Staszka.

 

Kochała chłopaka od czasów przedszkola, kiedy ganiali razem po podwórku, spacerowali wieczorami nad rzekę, gadali o niczym, puszczali kaczki i wchodzili na drzewa, bombardując zgniłymi jajami pracujące przy baliach kobiety.

– Okej, idziemy – powiedział, gdy zauważył Antosię.

Przeszli więc na drugą stronę ścieżki i w ciszy minęli dom pani Garbakowej, pakując się w ogromne chaszcze.

 

Przybyli na miejsce.

Okrągła tarcza księżyca odbijała się w tafli stawu, przyglądając się sobie z próżnością.

– Jesteśmy Pankratusie! – zawołał, zostawiając torbę na nierównym brzegu. Próbowali coś dojrzeć.

– Tak szybko? – zabzyczał, podlatując bliżej dzieci. Ogromne, delikatne skrzydełka znalazły się tuż nad głową Antosi, przez co mała prawie upadła. – Dziękuję wam – dokończyło zwierzę, lądując na trawie.

– Tam masz jakiś ser i mleko, nie wiedziałem, czy lubisz. I dżem ci wziąłem, mama wczoraj nasmażyła. Kromki są od Antki.

– Dziękuję… – powtórzył i sięgnął po słoiczek ze słodkim wyrobem. – U nas nie ma takich rzeczy. Mogę całe?

– Tak, oczywiście. – Widzieli, jak cieniutkie łapki mocują się z zakrętką. Chłopak szepnął do dziewczynki:

– Spokojnie, w domu czeka twoja porcja.

Uśmiechnął się i pomógł przyjacielowi dostać się do upragnionego jedzenia. Gdy Pankratus pochłaniał całą zawartość pojemniczka, trząsł kolorowym odwłokiem i wydawał z siebie dziwne, nieprzyjemne bzykania.

– Nie byłem pewien, czy możecie próbować takich rzeczy. Myślałem, że żywicie się tylko mięsem. Wychowawczyni mówiła coś, że lubicie komary i muchy, ale na wszelki wypadek wziąłem coś innego. Nie byłem wstanie ci nałapać tych paskudnych owadów, nie masz mi tego za złe, co?

 

Przerwał na moment ucztę i spojrzał badawczo na Staszka. Przez chwilę wgapiał się tępo w młodzieńczą twarz chłopaka, nie mówiąc ani słowa. Tym razem zwrócił się do Antosi:

– Wiesz, strasznie mądrego masz tego chłopaka. Ech, wy to w ogóle macie fajnie. – Przerwał, rzucając pojemniczek z dżemem do otwartej torby. – Kochacie się i tak dalej. No u nas tak nie ma. Jest tylko kopulacja, larwy, plum, następne. Kopulacja, larwy, plum, następne… i tak w kółko, aż odstawimy kitę. Nie sprawia nam to nawet przyjemności. Żyjemy, jak jakieś pożal się Boże owady. Za krótko, wy macie całe lata. My? Parę rundek po okolicy i tyle. Zazdroszczę wam.

 

Odwrócił się i spojrzał w rozgwieżdżone niebo. Nie chciał wracać do Świata. Chciał znaleźć odpowiednią partnerkę. Oczywiście nie taką, którą pozostawi dla innej, żeby tylko napędzić przyrost naturalny swojemu gatunkowi. Chciał się ożenić. Był przecież szanowaną i niezwykle przystojną ważką.

Antosia, rumiana i całkowicie niepewna tego, co właśnie usłyszała, mięła koniec krótkiej, żółtawej sukieneczki. Staszek podszedł do przyjaciela i otoczył go ramieniem.

– Pankratusie, wy też macie fajnie.

– Bzyf!

– Potraficie latać. Zawsze chciałem się tego nauczyć.

– Przeżytek! Wolałbym mieć nogi jak wy. Mógłbym skakać i biegać, wszystko do woli!

– Świecisz jak te lampki z jarmarków na choinki. Niesamowite, no powiedz, że nie?

– Eee taaam. Muszę was kiedyś zabrać do mojego domu. Nic nienormalnego.

 

 

 

***

 

 

 

Nie mogli uwierzyć.

 

Zewsząd otaczały ich ogromne, mięsiste owady, kolorowe, z teczkami w łapkach, w niewyobrażalnie wielkich, latających pojazdach – jak gdyby bezkołowych, ludzkich autach. Z wytrzeszczonymi oczami przyglądali się wysokim, plastikowym basenom. Nad jednym z nich jakaś szczególnie spasiona ważka fruwała i spuszczała coś do cuchnącej wody. Zanurzała nieznacznie długi koniec odwłoka i przez moment wydawała z siebie okropny jęk. Staszek skrzywił się z obrzydzeniem.

 

Pankratus nie wyglądał na wzruszonego. Widział to dostatecznie dużo razy. Gdy był jeszcze „nastolatkiem” raz, z ciekawości, zanurzył się i podpatrzył z dołu, o co dokładnie chodzi z tymi cierpiącymi kobietami. Zobaczył. Przeraził się. Obiecał sobie, że już nigdy nie zajrzy pod dziwną taflę wody.

– Gdzie idziemy? – zapytała dziewczynka łamiącym się głosem.

– Spoko, zaraz będziemy u mnie. Tam nie ma tych… – przerwał na moment, gdy mijali strefę „Zapłodnienia”. Gdyby owady potrafiły się czerwienić, zapewne oblałby się bezwstydną, palącą purpurą. Zamachał nerwowo skrzydełkami i przyśpieszył nieznacznie. – Musimy tylko wstąpić do sklepu. Zaraz powinien jakiś być. O, tam jest. Na rogu.

 

Pomiędzy rzędami otynkowanych, ciemnych budowli zamontowano jaskrawe żarówki i fluorescencyjne podobizny jakiś nieznanych dzieciom much. Wesoła muzyka rodem z „Ulicy Sezamkowej” śpiewana przez Elmo, wypełniła całe, niezwykłe miasto. Popchnęli drzwi i usłyszeli znajomy, identyczny dzwoneczek jak w spożywczaku. Od wejścia poczuli słodki zapach prażonych orzechów. Półki uginały się pod ciężarem przeźroczystych słoi, po brzegi wypełnionych apetycznie wyglądającymi smakołykami. Za ladą, w głębi pomieszczenia przykucnęła modliszka z kolorowym kapeluszem i ogromną muchą wokół obłego głowotłowia. Poruszyła czarnymi, uczesanymi wąsami. Gdy zobaczyła trzy wkraczające postacie, zamrugała szybko bladymi ślepiami, poruszyła czułkami i w mig zamieniła wyraz pyszczka na nieco bardziej przyjazny. Spytała radośnie:

– W czym mogę pomóc?

Antosia podeszła do jednego z dziwnych urządzeń, które wydawało się posiadać długie, ciągnące się gumy. Staszek zaaferował się wiszącymi, ogromnymi baniami. Wyciągnął rękę i z łatwością ułamał kawałek. Wziął do buzi. Wszystko wyglądało tak słodko!

Pankratus przeszedł do rzeczy:

– Poproszę pięć par larw rajskich jedwabników…

 

W tym samym momencie chłopak i dziewczynka splunęli ostentacyjnie, wrzeszcząc coś do siebie. Przyjaciel kontynuował tylko:

– … i pół kilograma grzechoczących skorupek żuków gnojowych, o właśnie tych. Cytrynowe są najlepsze. – Wskazał łapką zapakowane w folię świecące, żółtofioletowe przedmioty. Sprzedawca przytakną i szybkim ruchem odmierzył odpowiednią ilość małych, chitynowych pancerzyków, pakując wszystko do różowawej torebki.

– Coś jeszcze?

– Nie, dziękuję.

– Osiemnaście perksów.

Pankratus wyciągnął z fraka parę brzęczących, zielonych kamyczków z wyrytymi, dziwnymi symbolami. Antosia cała blada i niewyraźna, nie zauważała nic więcej, prócz ohydnie lukrowanych robaków i pary kandyzowanych jaszczurek, które jeszcze majtały nieznacznie krótkimi pozostałościami ogonków. Staszek pluł i teatralnie ruchem uczepił się nogi owada.

– Co wam się dzieje? – spytał przyjaciel.

Dziewczynka zdążyła zemdleć.

 

 

 

 

***

 

 

 

Dom wcale nie był taki przyjemny i przytulny, jak gwarantował przed podróżą. Było zimno i wilgotno. Choć ściany małego mieszkanka, ulepionego z gliny i błota, zostały pomalowane na pastelowe kolory, wszystko wydawało się być okropnie chłodne, jakby znajdowali się w podwodnej jaskini; podobną widzieli w podręcznikach od przyrody. Pankratus próbował się wytłumaczyć. Mówił coś o i tak krótkim życiu, braku czasu i kobiecej ręki, która byłaby wstanie zadbać o najmniejszy szczegół wystroju.

Przyjaciel zaoferował obiad. Antosia oczywiście milczała. Staszek tylko odpowiadał wymijająco:

– Nie no, nie trzeba. My już jedliśmy w domu.

– Ale to mój specjał. Fetoatus mówił, że to najlepszy gulasz pod słońcem. Nalegam!

– Dziękujemy, naprawdę – jąkał chłopak.

Widzieli, że owad prycha, obraża się i znika w kolejnym pokoju. Dopiero teraz byli wstanie porozmawiać na osobności:

– Wracajmy – szeptała rozdygotana dziewczynka. – Ja, ja nie chcę tutaj być.

– Ja też, kurczę, chwila, coś wykombinuję.

 

Pankratus wrócił w nieco lepszym humorze.

– Wiesz, my już musimy wracać do siebie.

– Już? – zdziwił się. – Nie pokazałem wam jeszcze naszego Święta Stonogi…

– Musimy, przepraszam. Zaprowadzisz nas do domu?

Nie reagował przez moment.

– Czekajcie, mam do was sprawę.

 

 

 

***

 

 

 

Nie mogli uwierzyć, że mówił prawdę.

Niebawem ma odejść – no tak, przecież można było się tego spodziewać. Ważki nie są długowieczne; jak zresztą wszystkie owady. Dowiedzieli się, że dosłownie kilka dni przed spotkaniem, przyszedł i w ekspresowym tempie zdał Skrzydłatopolisową Akademie Rozrodczą, w której zdobył najwyższe wyniki. Czas, który mu jeszcze pozostał, chciał przeznaczyć na rozmowę z nimi – Antosią i Staszkiem.

 

Zaprosili go więc na herbatę do domu. Pokazali najpiękniejsze miejsca wspólnych zabaw i opowiadali mu o wspaniałych przygodach, w jakich brali udział: o szukaniu skarbu dziadkowego ducha, wojowaniu ze smokami, potworami podkarpackiego lasu. Robili wszystko, żeby poczuł się szczęśliwy.

 

Gdy było już po wszystkim, pochowali go koło Świętego Jeziora, miejsca, gdzie mieli w zwyczaju bawić się w pogańskich szamanów. Wykopali ogromny dół. Dziewczynka poprosiła tatę, żeby zrobił drewniane, podłużne pudełeczko, gdzie będą mogli schować najdroższe przedmioty przyjaciela. Ojciec nie dopytywał, dla kogo. Już każdy w Kramarzówce znał Pankratusa.

 

Jednak na pogrzeb przyszli tylko oni. Stali w milczeniu, przyglądając się części usypanej i przydeptanej ziemi: ukrytemu powodowi ich niedawnych wypadów nad wodę. Ludzie z zewnątrz bez zwątpienia dziwiliby się, dlaczego dziesięciolatki są cicho, pomimo tak pięknego i słonecznego dnia. Dlaczego nie bawią się na podwórku, nie wojują ze smokami i nie bombardują pracujących przy baliach kobiet. Wiatr znowu bawił się kucykiem małej, dopominając się o uwagę.

Staszek skomentował tylko:

– Trzymaj się, Pankratusie.

– Papa, panie ważko – wyjąkała w końcu Antosia. – Nie zapomnij znowu przylecieć.

 

Koniec

Komentarze

jak jakieś pożal się waże owady. – Maju, co to są "waże"?

pracujących przy balach kobiet.– co to za tajemnicze bale? Chodziło Ci może o dużą miednicę, używaną do prania? Jeśli tak, to nazywa się to balią. Same opowiadanko, Maju, takie sobie. Coś wymyślłaś, ale zabrakło "sedna". Jak to się stało, że pan ważka rośnie do wielkości dzieci, a potem odwrotnie duży chłopiec i duża dziewczynka znaleźli się w malutkim domku ważki (ważki chyba nie budują schronień). I  po co to wszystko było? Jesli chciałaś pokazać, że zazdrościmy sobie wzajemnie, jakoś mało przekonująco zostało to napisane. Za zaletę poczytuję, że jest to Twoje "kolejne" opowiadanie, które zrozumialam.

Powodzenia w dalszej twórczośći.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

"jak jakieś pożal się waże owady." – chciałam stworzyć coś takiego jak: "Pożal się Boże"  :) Dziękuję, za przeczytanie. Co do samego "rośnięcia", ważka była cały czas nieco większe od dzieci, mniej więcej w wielkości dorosłego człowieka. Nie, nie chciałam pokazać, że zazdrościmy sobie, choć można było tak pomyśleć.Jeszcze raz dzięki. Pozdrawiam!  

…Maju, przeczytałem i tym razem sporo zrozumiałem. Ależ Ty masz wyobraźnię. O błędach niech piszą inni. Mnie się nawet podobało, tym bardziej że ja Ciebie podświadomie kojarzę z pszczółką Mają. A tak na poważnie, po dopracowaniu, z tego opowiadania coś może być. Pozdrawiam ciepło.

"Za niedługo ma odejść – no tak, przecież można było się tego spodziewać. Ważki nie żyją zbyt długo; zresztą jak wszystkie owady. Dowiedzieli się, że dosłownie kilka dni przed spotkaniem, urodził się i w ekspresowym tempie zdał Srzydłatopolisową "

Jest parę(naście) kiksików (uważaj na powtórzenia, szlifuj przecinkologię i ta papa, i ten waże – zrób chociaż Waże, a najlepiej zastąp "Boże").

Wyobraźnia – największy plus, a wszystko inne, to przy tym pikuś. Na… Waga! (?) :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Mnie się za to wyjątkowo podobało, poważnie. W ogóle nie wydało mi się dziwne to, że pan ważka gada z dziećmi, nie miało znaczenia to, w jaki sposób dostali się do owadziego miasta, ani to, że takie miasto w ogóle istniało. Napisałaś to tak płynnie (w przeciwieństwie do niektórych poprzednich tekstów,) że wpadłem w strumień opowieści od pierwszego akapitu, odczuwałem emocje bohaterów, zachwycałem i dziwiłem widokiem miasta. A na sam koniec nawet się wzruszyłem – musiałem najwidoczniej pana ważkę polubić. Ostatnie dwa zdania są trochę na siłę – zbyt ckliwe się zrobiło jak na mój gust – za duży przeskok czasowy, ale to Twoje opowiadanie i Twój wybór. Gratuluję, do mnie tekst przemówił.

Sorry, taki mamy klimat.

Ryszardzie, dziękuję za przeczytanie i też pozdrawiam cieplutko. Koiku, już poprawiam! Dzięki. Szlifuję, próbuję, dam radę, obiecuję! Sethrael, chyba masz racje co do końca – usunę. Początkowo właśnie było bez ostatniego zdania, więc chyba wrócę do poprzedniej formy. Dziękuję, że doczytałeś i dziękuję za miłe słowa, które dają siłę do dalszej pracy. Pozdrawiam wszystkich. 

>> Przyglądała się lecącym, brzęczącym świetlikom, które rozjaśniały drogę do ukochanej wsi. << – Świetliki brzęczą? Od kiedy? Trochę w to nie wierzę.   >> Kochała chłopaka (jeszcze – po kiedy grzyba to słowo JESZCZE) od czasów przedszkola, kiedy ganiali razem po podwórku, spacerowali wieczorami nad rzekę, gadali o niczym, puszczali kaczki i wchodzili na drzewa  <<   >> bombardując zgniłymi jajami pracujące przy baliach kobiety.<< -– skoro pojawiają się kobiety pracujące przy baliach i prawdopodobnie coś w nich piorą, to nazywaj je po imieniu, czyli „ bombardując zgniłymi jajami pracujące przy baliach praczki”.   >> Przeszli więc na drugą stronę dróżki i w ciszy minęli dom pani Garbakowej, pakując się w chaszcze. << – Nie podoba mi się to zdanie. Trochę prościej pisz:  po co dróżka, lepiej droga, ścieżka. Wiem, co i dlaczego chciałaś napisać, ale to jest nieładne.   >> Byli na miejscu. << – Przybyli na miejsce !!!   >> Staw lśnił w mroku odbijając w tafli okrągłą tarczę księżyca. << – Powierzchnia albo tafla stawu odbijała….   >> Żyjemy, jak jakieś pożal się waże owady. <<  – to już wiesz o co chodzi? :)   >> – Poproszę pięć par Rajskich larw jedwabników…<< – „Poproszę pięć par larw (kogo?czego?) rajskich jedwabników (z dużej litery nie potrzebne).   >> Wskazał łapką do szczętu zapakowane w folię świecące, żółtofioletowe przedmioty. << – Nie rozumiem tego znaczenia „do szczętu”?   >>  (…)ściany małego mieszkanka, ulepionego z gliny i mułu << – Ściany mogą być ulepione z gliny lub z błota, i w to uwierzę. Bo są plastyczne, dają się lepić i wypalać w piecu. Natomiast muł, to bardzo drobno ziarnisty piasek, trudno plastyczny. Więc muł nie pasuje do tego opisu, oraz nie ma zastosowania w budownictwie.   Maju, podoba mi się to co piszesz. Masz talent i ogromną barwną wyobraźnią. Ale brakuje Ci jeszcze warsztatu, głównie drobne błędy stylistyczne i gramatyka. Chodzi o zaimki. Wiadomo, że ich nadmiar jest szkodliwy, ale brak w niektórym miejscach, też. Bo nie wiadomo o kim i o czym piszesz.   Opowiadanie mi się podobało – w zasadzie jego rdzeń/jądro. Posmysł super. Wykonanie popsuło troszeczkę obraz, który namalowałaś słowami.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

mkmorgoth, poprawiłam, mam nadzieję, że teraz jest nieco lepiej. Oj wiem, interpunkcja… Ja bym mogła stawiać przecinki gdzie popadnie i nawet nie zauważyłabym błędu. Gramatyka, powtórzenia, zaimki (faktycznie, teraz to widzę!) i stylistyka – moja odwieczna zmora. Będę ćwiczyła z nadzieją, że kiedyś to wszystko opanuję. Bardzo miło mi to czytać. To daje kopa. Ważne, żeby nie stać w miejscu i nie spoczywać na laurach. Dziękuję za przeczytanie i komentarz.  Pozdrawiam.

Przeszli więc na drugą stronę dróżki i w ciszy minęli dom pani Garbakowej, pakując się w chaszcze. << – Nie podoba mi się to zdanie.Trochę prościej pisz:  po co dróżka, lepiej droga, ścieżka. Wiem, co i dlaczego chciałaś napisać, ale to jest nieładne. Mnie natomiast to zdanie się podoba; jest ładne, zaś uproszczenie zabije urok.

Sorry, taki mamy klimat.

Skoro już jednak poprawiłaś na "drogę", bo przez jedno "i" na końcu, proszę.

Sorry, taki mamy klimat.

Właśnie poprawiłam – "i" są zdradliwe… Ale w sumie i tak zmienię jednak na "ścieżki", bo "drogi" tam nie było. 

Hmmm, a może to nie o samą "dróżkę" chodzi? Może o całe zdanie, które według mkmorgotha jest niezręczne? 

Może tak, może nie – jednak w przypadku uwag dotyczących TEGO zdania – nie zgadzam się.

Sorry, taki mamy klimat.

Za niedługo ma odejść –  ---> niedługo albo wkrótce zamiast tego niezgrabnego kolokwializmu.   Ważki nie są długowieczne; zresztą jak wszystkie owady.  ---> jak wszystkie owady zresztą / jak zresztą wszystkie owady. Dowiedzieli się, że dosłownie kilka dni przed spotkaniem, urodził się i w ekspresowym […]  ---> Dowiedzieli się, że przyszedł na świat / osiągnął postać imago kilka dni przed ich pierwszym spotkaniem i w ekspresowym… To co mu jeszcze zostało, […] ---> Czas, który mu jeszcze pozostał… Pokazali […] i opowiadali mu o wspaniałych przygodach, w jakich brali udział: szukanie skarbu dziadkowego ducha, wojowanie ze smokami, potworami podkarpackiego lasu. ---> o szukaniu, o wojowaniu… Wykopali ogromny dół.  ---> dwoje małych dzieci, ogromny dół? Hm. Ale powiedzmy, że bajki mają swoje reguły. Dziewczynka poprosiła tatę, żeby zrobił drewniane, podłużne pudełeczko, żeby mogli schować najdroższe przedmioty przyjaciela. ---> pierwsze lub drugie 'żeby' można zastąpić 'by, aby'. Najdroższe? Stali w milczeniu, przyglądając się części ziemi: ukrytym powodzie ich wypadowi nad wodę. ---> Przygladając się komu, czemu – powodowi. Dlaczego przyglądali się części ziemi? Może małemu kopczykowi ziemi, na przykład? Staszek dodał tylko:  ---> dodać można tylko wtedy, gdy ktoś uzupełnia swoją przerwaną / niedokończoną wypowiedź. Staszek niczego nie dodaje…

– Trzymaj się Pankratusie.  ---> wołacze wydzielamy przecinkami.

>>>>>>>>>>>>>>> Zapewne popsułem Tobie humor… A to tylko zakończenie…   Na poprawę nastroju napiszę, zgodnie z  prawdą, że pomysł bardzo mi się podobał. Naprawdę. Czy pomimo prostoty, czy dzięki niej, sam nie bardzo wiem, ale to żaden nie problem, dlaczego.

Adamie, nie popsułeś. Dziękuję, już poprawiam. Przynajmniej wiem, nad czym mam popracować. Doceniam też, że chciało Ci się wyłapać część błędów. Zresztą, widzę, że wszyscy to zrobili, także za to jestem szczególnie wdzięczna.  

Nie wszyscy, tym razem zbyt mnie wciągneło i błędy stały się nieistotne. Dobra, uciekam już z tego wątku.

Sorry, taki mamy klimat.

Dzięki Maju za szybką reakcję i poprawki w tekście. To bardzo ułatwia współpracę ;)   Natomiast, co do spornego słowa DRÓŻKA i jego znaczenia. Niby jest to poprawny zapis, ale w tym zdaniu i w samym znaczeniu nie jest, ponieważ to potoczne zdrobnienie od słowa droga. Bardziej pasuje tutaj ścieżka. I łatwiej przyswajalne dla czytającego. Nie powoduje zgrzytu w zdaniach. Ścieżka obrazuje małą, wąską drogę np. w lesie. I nawet tak się mówi – Idźmy tą ścieżką lub polną drogą. Skoro mamy szeroki wachlarz synonimów w języku polskim, to po co stosować zdrobnienia od różnych rzeczowników?

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Ojej, mnie to jeszcze nikt opowiadania nie zadedykował :) Wiem! Sama se zadedykuję :D

https://www.martakrajewska.eu

Na przykład dlatego, że (moim zdaniem, oczywiście) ładniej brzmi (hm… tajemniczo, poetycko?) więc tym bardziej nie powoduje zgrzytu. To jednak widzę tylko i wyłącznie kwestia gustu, więc może zostawmy ten temat; niemniej, dziękuję za odpowiedź. Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Tak czy kwak, miło że wpadłeś, Sethraelu.  Masz racje, mkmorgoth, dlatego jednak zmieniłam. Sama droga jakoś mi nie pasowała, więc wygrała "ścieżka" – moim zdaniem najtrafniej, jeśli w tym konkretnym zdaniu nie pasuje "dróżka".

Marto, obiecałam Agacie, że napiszę o miłości. Może, jak Tobie też coś obiecam, to będzie: "Dla Krajemary"?

Spoko, spoko, nic na siłę :) Ja w pierwszym akapicie widzę, że wygąda na to, że tabliczka miała długi kucyk, którym bawił się wiatr. Resztę przeczytam pewnie w pracy, bo teraz pędzę zrobić kawę przed "Czasem honoru" ;)

https://www.martakrajewska.eu

Ło! Faktycznie, heh, już poprawiam:) Dzięki.

I to jest właśnie ta magia – dziesięć osób przeczta a jedenasta i tak znajdzie jeszcze coś. W takiej sytuacji biedny autor może tylko się starać pisać bezbłędnie. I starać. I starać…

https://www.martakrajewska.eu

Czarna magia jak nic. To pewnie przez to ciemno – morskie tło, a co!

…Miłe panie, aby unikać błędów, należy pisać powoli. Pewien francuski pisarz, aby osiągnąć mistrzostwo(autor powieści pt. "Salambo"),pisał swą powieść pięć lat. Inny francuski pisarz (autor "Ojca Goriot") pisał swą powieść sześć dni. Ale ten drugi(Balzac) miał nóż na gardle (długi). No i obaj saą wielkimi pisarzami dziewiętnastego wieku. I z kogo tu brać przykład?

Dodam tylko, bo mi umknęło wcześniej, że podoba mi się to opowiadanie i uważam je za najciekawsze z tych Twoich, które czytałem. Oby tak dalej, Maju!

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

     Bardzo znaczny postęp w konstruowaniu fabuły… Urokliwe. Ścieżynka byłaby tez chyba odpowiednia, ale to kwestia gustu.      Pozdrówko. 

Ryszardzie, no trzeba, trzeba. Ale czasami ręka aż trzeźwi, żeby napisać coś na szybko, z pasją i bach! Już wlepić! Koiku, bardzo mi miło, dziękuję. Nie wiem, które czytałeś, ale mam nadzieję, że nie jedne z tych, do których mam wielki sentyment. No ale – byleby dalej ćwiczyć.  Rogerze, w Twoich ustach brzmi to jak najsłodszy cukierek, dziękuję.   

No zrozumiałam. :-) Podoba mi się pomysł na opowiadanie z owadem w roli głównej. Czy dziesięciolatki mogą się kochać? Wydaje mi się, że przyjaźć byłaby bardziej naturalna, ale rozumiem, że miało być o miłości. :-)

Babska logika rządzi!

Finklo, bardzo dziękuję za przeczytanie!

Przeczytałam. Fajne opowiadanie.

Dzięki, Monsun.

Oprócz "Geometrycznego wcielenia (…)" to opowiadanie najbardziej mi się z Twoich podobało (to na Prze-tworzenie byłoby też dobre – tylko jakbyś rozbudowała świat). Nawet się kilka razu uśmiechnąłem :) Nie mam żadnych uwag, może poza tym, że mogłoby być dłuższe :)

Mee!

Oj Kózko, na Ciebie to zawsze można liczyć… :) Dzięki.

Zawsze do usług! ;)

Mee!

Heloł! A czy wiecie dla koga to napisane?! Tak, tak – ta Agata z "Dla Agaty" to jaaaa!          

Zazdrośni, wiem;-) Maja napisałą swoją wersję tajemniczewgo ogrodu pełnego przystojnych ważów specjalnie dla swojej dziwnej koleżanki agatykasiak! Jeśli więc ktoś chciałby okazać szacun… nie krępujcie się. A opowiadanie, powtórzę za juniorem, w twórczości Mai drugie zaraz po "Geometrycznych wcieleniach…" Jeśli zaś chodzi o kreowanie bohaterów, wciąż dla mnie prowadzi to o Pikaczu;-) Pozdrawiam!  

A ja myślałem, że dla Agaty Buzek :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Okażę szacun i wyrażę zazdrość słowami: jak milusio!

Przyjemna bajeczka.

:) 

Nowa Fantastyka