- Opowiadanie: Lazarides - Anielska krew - Iturahiel cz.2

Anielska krew - Iturahiel cz.2

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Anielska krew - Iturahiel cz.2

 

Ciem­ność była wszyst­kim, a wszyst­ko było ciem­no­ścią i poza nią była tylko Ash­le­en. Bez­na­dziej­nie bez­rad­na i zni­ko­ma we wszech­obec­nej ni­co­ści. Nie była teraz pewna czy wy­rwa­ła się z ko­na­ją­ce­go świa­ta, czy też ko­na­nie stało się jej udzia­łem. Chcia­ła ru­szyć ręką, ale szyb­ko uświa­do­mi­ła sobie, że nie ma ręki… prze­sta­ła być cie­le­sna w ludz­kim ro­zu­mie­niu tego słowa. Była ra­czej zbie­ra­ni­ną ato­mów, które za­cho­wa­ły świa­do­mość swego je­ste­stwa. Chwi­la­mi miała wra­że­nie ruchu, chwi­la­mi to­tal­ne­go bez­wła­du, nie wie­dzia­ła też czy owe chwi­le to se­kun­dy czy ra­czej eony. Nic tu nie miało po­cząt­ku ani końca. Była po za cza­sem i po za prze­strze­nią. Miała prze­dziw­ne uczu­cie wi­ro­wa­nia, choć trud­no było wie­dzieć to na pewno, nie mając żad­ne­go punk­tu od­nie­sie­nia. Ciem­ność była wszyst­kim. Nie, uzna­ła po chwi­li, nie ciem­ność, ra­czej brak świa­tła. Tu nie było ciem­no­ści ani świa­tła! Była tylko jej świa­do­mość. Przy­szedł wresz­cie mo­ment, kiedy za­czę­ła wy­czu­wać inne ato­mo­świa­do­mo­ści. Z razu słabo, nie­mal nie­zau­wa­żal­nie, ale stop­nio­wo na­bra­ła pew­no­ści, że nie jest sama.

 

Na uro­dzaj­nych po­lach w do­li­nie świę­tej rzeki na­de­szła pora siewu. Rol­ni­cza spo­łecz­ność nie­wiel­kiej wio­ski wy­le­gła na swoje spła­chet­ki ziemi, by zgod­nie z od­wiecz­nym zwy­cza­jem po­siać ziar­no, które było pod­sta­wą jej eg­zy­sten­cji. Praca nie była lekka i lu­dzie za­tra­ca­li się w niej po­pa­da­jąc w ro­dzaj otę­pie­nia. Plecy nie­mi­ło­sier­nie pie­kło słoń­ce i umę­cze­ni lu­dzie my­śle­li tylko o tym, by do­trwać do zmierz­chu.

 

Bez­wład­ną ciszę upału prze­rwa­ły wrza­ski ludzi bie­gną­cych z pól po­ło­żo­nych dalej w górę rzeki. Wkrót­ce na po­lach nie zo­stał nikt, kto chciał­by spoj­rzeć w oczy de­mo­nom. Prze­dziw­nym isto­tom, które po­ja­wi­ły się nagle, po­prze­dza­ne roz­bły­skiem świa­tła.

 

 

 

Na roz­mięk­czo­nej na­wad­nia­niem ziemi le­ża­ła bez­ład­na zbie­ra­ni­na ludzi i sprzę­tu, który w prze­ci­wień­stwie do ludzi za­cho­wał po­sta­wę pio­no­wą. Mocno oszo­ło­mie­ni roz­bit­ko­wie, roz­glą­da­li się w około z nieco ogłu­pia­ły­mi mi­na­mi. Wyraz twa­rzy wielu z nich wska­zy­wał na to, że do­pie­ro teraz uwie­rzy­li, iż to co zro­bi­li w ogóle jest moż­li­we. Jak gdyby do tej chwi­li brali udział w przed­sta­wie­niu, które nie­spo­dzie­wa­nie prze­ro­dzi­ło się w rze­czy­wi­stość.

 

Ash­le­en nie czuła się wiele mą­drzej od po­zo­sta­łych. Miała wra­że­nie, że jej mózg przy­po­mi­na błot­ni­stą maź, w któ­rej le­ża­ła z uczu­ciem, że po­wrót do po­zy­cji pio­no­wej jest chwi­lo­wo ponad jej siły. Pa­trzy­ła na ota­cza­ją­cy ją świat z po­zy­cji nędz­nej isto­ty ta­pla­ją­cej się w bło­cie. Ale nie owo po­ło­że­nie za­przą­ta­ło jej umysł, pa­trzy­ła z niemą fa­scy­na­cją na pół­na­gich ludzi ucie­ka­ją­cych w po­pło­chu.

 

Po­wo­li do­cie­ra­ło do niej, że coś po­szło nie tak. Ci lu­dzie… Gdzieś już wi­dzia­ła ludzi w po­dob­nie pry­mi­tyw­nej odzie­ży i z całą pew­no­ścią nie w re­al­nym świe­cie.

 

„To wy­glą­da jak ilu­stra­cje z książ­ki o hi­sto­rii sta­ro­żyt­nej…„– po­my­śla­ła.

 

Po­wo­li od­zy­ski­wa­ła ja­sność umy­słu, świat w koło niej sta­wał się coraz bar­dziej cie­le­sny. Błoto coraz bar­dziej mokre i lep­kie. Cuch­ną­ce gni­ją­cą ro­ślin­no­ścią. Słoń­ce pa­lą­ce skórę. Ptaki po­krzy­ku­ją­ce, la­ta­ją­ce nad nimi i że­ru­ją­ce na świe­żo prze­ora­nej, błot­ni­stej ziemi. Trud­no było przy­jąć do świa­do­mo­ści to, co pod­su­wa­ła rze­czy­wi­stość, ale ta ostat­nia była nie­ubła­ga­na. Byli w Egip­cie! I jeśli tylko nie był to jakiś cho­ler­ny skan­sen, to byli w Egip­cie fa­ra­onów.

 

 

 

Lu­dzie dok­to­ra Corry’ego zna­leź­li się w tym świe­cie dwa lata temu.

 

Po­cząt­ki nie były łatwe. Wy­lą­do­wa­li w miej­scu prze­zna­cze­nia, ale szyb­ko się zo­rien­to­wa­li, że wpraw­dzie są w miej­scu, w któ­rym spo­dzie­wa­li się zna­leźć, ale sta­now­czo nie w tym cza­sie. Dok­tor Corry stwier­dził, że po­mył­ka mogła wy­no­sić nawet ponad ty­siąc lat. Mimo to z punk­tu wi­dze­nia misji, któ­rej się pod­ję­li, nie było to ważne na tyle, żeby ry­zy­ko­wać na­stęp­ny skok. Ge­ne­ra­tor hi­per­prze­strzen­ny był jesz­cze nie­do­pra­co­wa­ny i gdyby nie fakt, że była to po­dróż ostat­niej szan­sy z pew­no­ścią nie pod­ję­li­by ry­zy­ka. Teraz nie miało to już żad­ne­go zna­cze­nia. Ich świat prze­stał ist­nieć… lub ra­czej prze­sta­nie… Re­asu­mu­jąc, mieli do dys­po­zy­cji masę sprzę­tu i pry­mi­tyw­ną spo­łecz­ność, która na sku­tek pro­stych ma­ni­pu­la­cji uzna­ła ich za bogów. Było to bar­dzo wy­god­ne – bo­go­wie mogą wszyst­ko! Seth i Phil byli człon­ka­mi kadry na­uko­wej Corry’ego. Pra­co­wa­li w la­bo­ra­to­rium po­ło­żo­nym w po­bli­żu cen­tral­ne­go placu osie­dla ba­daw­cze­go. Byli współ­pra­cow­ni­ka­mi jesz­cze w „sta­rym świe­cie”, jak coraz czę­ściej na­zy­wa­li wy­miar, który przy­mu­so­wo opu­ści­li. Wy­glą­da­li tro­chę jak dwa gnomy ze sta­rych bajek z ich umar­łe­go świa­ta. Obaj nie­wy­so­cy i lekko przy­gar­bie­ni od cią­głe­go po­chy­la­nia się nad przy­rzą­da­mi ba­daw­czy­mi. Obaj no­si­li sta­ro­mod­ne oku­la­ry, choć kiedy opusz­cza­li swój ko­na­ją­cy świat były one trak­to­wa­ne, jako prze­jaw eks­tra­wa­gan­cji i trą­ci­ły upodo­ba­niem do sta­ro­ci. Seth nawet czę­sto żar­to­wał, że jego kom­pan zo­pe­ro­wał sobie oczy i jego szkła nie maja nic wspól­ne­go z ko­rek­cja wzro­ku. To, co róż­ni­ło ich naj­bar­dziej to włosy. Phil szczy­cił się bujną, mar­chew­ko­wą burzą mocno skrę­co­nych wło­sów, pod­czas gdy Seth był mocno już wy­ły­sia­łym blon­dy­nem. Spra­wia­ło to, że wy­glą­dał znacz­nie sta­rzej od swo­je­go współ­pra­cow­ni­ka. Mimo, że w rze­czy­wi­sto­ści to Phil był star­szy o rok i kilka mie­się­cy.

 

Dzień za­czął się jak zwy­kle. Po śnia­da­niu w kan­ty­nie po­szli do la­bo­ra­to­rium, gdzie prze­pro­wa­dza­li testy im­plan­to­wa­nia chi­pów ma­ją­cych wy­do­być nowe, lub może je­dy­nie ukry­te moż­li­wo­ści mózgu. Pra­co­wa­li nad stwo­rze­niem ży­wych ma­szyn, ab­so­lut­nie po­słusz­nych i… in­te­li­gent­nych. Ostat­nio ich praca na­bra­ła roz­ma­chu. Stwo­rzo­ne przez ze­spół ge­ne­ty­ków skraj­nie pry­mi­tyw­ne i agre­syw­ne ga­tun­ki, które oni za­opa­trzy­li w nową ge­ne­ra­cje im­plan­tów, były do­sko­na­le po­słusz­ne. Co wię­cej, można było wy­da­wać im po­le­ce­nia te­le­pa­tycz­nie. Po­zwa­la­ło to na re­zy­gna­cję z za­wod­nych urzą­dzeń ste­ru­ją­cych. Ta po­zor­nie bez­ce­lo­wa ho­dow­la, była jed­nak efek­tem prze­my­śla­ne­go pro­gra­mu. Jego celem było stwo­rze­nie istot, które by­ły­by zdol­ne peł­nić role nie­za­wod­nych straż­ni­ków osady, już samym swym wy­glą­dem od­stra­sza­ją­cych po­ten­cjal­nych in­tru­zów. Po­zwo­li­ło­by to skie­ro­wać część obec­nych ochro­nia­rzy do in­nych, waż­nych zadań. Corry miał do dys­po­zy­cji głów­nie na­ukow­ców i tech­ni­ków za­trud­nio­nych w la­bo­ra­to­rium, w któ­rym pra­co­wa­li w „sta­rym świe­cie”. Druga ka­te­go­rią miesz­kań­ców osady byli pra­cow­ni­cy ochro­ny la­bo­ra­to­riów, no i oczy­wi­ście ro­dzi­ny, które zdo­ła­li ze sobą za­brać ucie­ki­nie­rzy. Po­wo­do­wa­ło to, że bra­ko­wa­ło rąk do pracy. Oczy­wi­ście nie do pro­stych prac fi­zycz­nych, bo do tych za­trud­nia­li tu­byl­ców. Jed­nak ci ostat­ni nie nada­wa­li się zbyt­nio do ni­cze­go wię­cej, a prze­cież osada mu­sia­ła funk­cjo­no­wać na po­zio­mie sze­ro­ko po­ję­te­go go­spo­da­ro­wa­nia. No i oczy­wi­ście były też takie, cał­ko­wi­cie obce Corry’emu płasz­czy­zny, jak opie­ka zdro­wot­na, czy choć­by wy­cho­wa­nie mło­de­go po­ko­le­nia, czę­ścio­wo przy­by­łe­go ze „sta­re­go świa­ta”, a czę­ścio­wo uro­dzo­ne­go już tu w osa­dzie.

 

Spraw­dze­nie po­słu­szeń­stwa tych zdal­nie ste­ro­wa­nych straż­ni­ków wy­ma­ga­ło czasu i wielu te­stów. Było też nie­bez­pie­czeń­stwo od­rzu­ce­nia im­plan­to­wa­nych chi­pów, nie wspo­mi­na­jąc o moż­li­wo­ści hmm… po­gry­zie­nia na­ukow­ców przez ba­da­ne okazy. Oczy­wi­ście obaj zda­wa­li sobie do­sko­na­le spra­wę, że takie „po­gry­zie­nie”, by­ło­by za­pew­ne osta­tecz­ne w swo­ich skut­kach.

 

Tak czy ina­czej, we­dług Seta i Phila, nad­szedł czas by spró­bo­wać z tu­byl­ca­mi. Nawet wbrew sprze­ci­wom Corry’ego i resz­ty ze­spo­łu. Straż­ni­cy z ich wiel­ki­mi pasz­cza­mi i pa­zu­ra­mi to jedno, ale za­stę­py zdat­nych do kon­tro­lo­wa­nia ro­bot­ni­ków, stwo­rzo­nych z tu­byl­ców to by­ło­by coś. „Stary głu­piec” – jak zwy­kli na­zy­wać po cichu Corry’ego – za­wsze bę­dzie chciał od­wlec spra­wę jak naj­dłu­żej. Tyle, że oni nie chcie­li cze­kać, to były ich ba­da­nia. To bę­dzie ich upra­gnio­ny suk­ces!

 

Do­sta­li wła­śnie no­we­go osob­ni­ka do badań. Tym razem nie był to efekt pracy ge­ne­ty­ków. Mieli przed sobą zwy­czaj­ne­go szym­pan­sa, ro­dzaj, który w ich świe­cie był już tylko wspo­mnie­niem. Wy­gi­nął, jak wiele in­nych, które znik­nę­ły z bios­fe­ry w dwu­dzie­stym pierw­szym wieku nie­ist­nie­ją­ce­go już świa­ta. Jedne na sku­tek de­gra­da­cji ich na­tu­ral­ne­go śro­do­wi­ska, inne wy­tę­pio­ne przez ludzi.

 

Były wpraw­dzie ho­lo­fil­my, ale to był pierw­szy żywy eg­zem­plarz, który wi­dzie­li.

 

– Pew­nie to ma być ten etap przej­ścio­wy, któ­rym uszczę­śli­wił nas Corry – do­my­ślił się Phil, któ­re­go twarz wy­ra­ża­ła ro­dzaj od­ra­zy, jak gdyby nie miał przed sobą szym­pan­sa, tylko wi­ją­ce­go się ro­ba­ka – Jasna cho­le­ra, to stra­ta czasu.

 

– Chrza­nić to, sami znaj­dzie­my sobie obiekt – Set naj­wy­raź­niej się zde­cy­do­wał – Zanim te sztyw­nia­ki coś zwą­cha­ją, bę­dzie­my już mieli wy­ni­ki. Będą mu­sie­li się z tym po­go­dzić!

 

– Sta­ru­szek gotów wy­ko­pać nam yeti – twarz Phila po­rzu­ci­ła obrzy­dze­nie na rzecz sar­ka­zmu – byle nie ry­zy­ko­wać do­świad­czeń na tych dzi­ku­sach „To prze­cież lu­dzie!”– Cho­ler­ny mo­ra­li­sta. Jesz­cze tro­chę, a za­ło­ży nam tu misję i…

 

Z ze­wnątrz do­bie­gał na­ra­sta­ją­cy hałas, ja­kieś po­tę­pień­cze wrza­ski, które prze­rwa­ły ty­ra­dę Phila. Męż­czyź­ni ze­rwa­li się z miejsc i po­bie­gli w stro­nę sta­lo­wych drzwi. Prze­bie­gli krót­ką ulicz­kę, dzie­lą­cą ich od placu i przy­sta­nę­li, pa­trząc ze zdzi­wie­niem na roz­gry­wa­ją­ce się tu dan­tej­skie sceny. Nie­wol­ni­cy bie­ga­li po­zor­nie bez sensu. Na­ukow­cy do­pie­ro po chwi­li uj­rze­li dwa pa­skud­nie zma­sa­kro­wa­ne ciała i ich ostat­nie­go pod­opiecz­ne­go, który za­spo­ko­iw­szy po­trze­bę za­bi­ja­nia, w spo­ko­ju de­lek­to­wał się trze­cim cia­łem, któ­re­go po­cząt­ko­wo nie do­strze­gli.

 

Oba­wia­jąc się re­wol­ty ro­bot­ni­ków, na wieść o tym, co się tu stało, po­sta­no­wi­li za wszel­ką cenę wy­eli­mi­no­wać świad­ków, któ­rzy mogli za­ra­zić swoim stra­chem po­zo­sta­łych.

 

Kiedy nieco ochło­nę­li, oka­za­ło się, że oca­lał tylko jeden, który chwi­lo­wo trzy­mał nos przy bruku i albo uda­wał trupa, albo ze­mdlał, w każ­dym razie się nie ru­szał i na­ukow­cy skie­ro­wa­li swoja uwagę na roz­le­ni­wio­ne­go stwo­ra.

 

– Cóż… – wyraz twa­rzy Phila zdra­dzał je­dy­nie ro­dzaj za­du­my – nasz piesz­czo­szek nie­źle się za­ba­wił, a pro­fe­so­rek pa­cy­fi­sta każe wy­pusz­czać je na wol­ność.

 

– Jedno jest pewne, muszą sta­no­wić ważny czyn­nik ogra­ni­cza­ją­cy wiel­kość miej­sco­wej po­pu­la­cji dzi­ku­sów. Przy­wo­łaj go!

 

Phil sku­pił swoją uwagę na be­stii, która wła­śnie po­sta­no­wi­ła wy­ta­rzać się w roz­la­nych wnętrz­no­ściach swo­jej ofia­ry i kiedy wnik­nął w jej umysł, nie­mal po­czuł pier­wot­ną ra­dość zwie­rza.

 

Przez mo­ment dał się po­rwać uczu­ciu dzi­kie­go upo­je­nia, lecz trwa­ło to ułam­ki se­kund, po któ­rych wy­słał silny nakaz „Po­dejdź!!!”. Po­czuł żal zwie­rzę­cia, ale uwa­run­ko­wa­nie za­dzia­ła­ło bez­błęd­nie i stwór po­słusz­nie przy­wa­ro­wał u jego nóg.

 

Teraz ich uwagę przy­cią­gnął uda­ją­cy dotąd mar­twe­go nie­wol­nik, który nie­spo­dzie­wa­nie po­sta­no­wił po­wró­cić do świa­ta ży­wych i zwie­wał ile sił w no­gach. Seth już miał go za­trzy­mać na za­wsze, ale zmie­nił de­cy­zję. Za­miast zabić, tym razem prze­łą­czył swoją broń na pro­mie­nio­wa­nie za­bu­rza­ją­ce nie­któ­re sy­gna­ły prze­sy­ła­ne z mózgu, po­wo­du­jąc mię­dzy in­ny­mi tym­cza­so­wy pa­ra­liż.

 

Efekt był pio­ru­nu­ją­cy i pod ucie­ki­nie­rem ugię­ły się nogi, a ich wła­ści­ciel po­to­czył się do przo­du i znie­ru­cho­miał.

 

– Masz swój obiekt – po­wie­dział Phil uśmie­cha­jąc się krzy­wo – W tym baj­zlu nikt się nie po­ła­pie, że po­ży­czy­li­śmy sobie tego przy­stoj­niacz­ka.

 

– Zbie­raj­my go zanim ktoś się po­ja­wi. – Set już ru­szył z miej­sca.

 

Pod­bie­gli do le­żą­ce­go nie­ru­cho­mo Amosa i cią­gnąc bez­wład­ne ciało do­tar­li do la­bo­ra­to­rium.

 

 

 

Amos czuł jak życie wraca do jego ciała. Z każ­dym od­de­chem wra­ca­ło mu czu­cie w koń­czy­nach po­prze­dzo­ne trud­nym do znie­sie­nia mro­wie­niem, które od­bie­rał jak ty­sią­ce ma­leń­kich kol­ców na­kłu­wa­ją­cych jego skórę. Uchy­lił ostroż­nie oczy i z pod przy­mknię­tych po­wiek ob­ser­wo­wał jak jeden z bogów za­my­ka drzwi klat­ki. Wła­ści­wie stra­cił świa­do­mość tylko na chwi­lę, ale utra­ta wła­dzy w koń­czy­nach tak go prze­ra­zi­ła, że po­padł w ro­dzaj odrę­twie­nia. Czuł jak dwaj bo­go­wie z nie­ja­kim wy­sił­kiem wleką jego po­kaź­nej bu­do­wy ciało w cze­lu­ści swo­jej po­twor­nej sie­dzi­by. Było to jedno z miejsc za­ka­za­nych. Gdyby wtar­gnął tu nie­pro­szo­ny z pew­no­ścią byłby to ostat­ni nie­roz­waż­ny uczy­nek w jego mło­dym życiu. Mro­wie­nie ze­lża­ło nieco po­zwa­la­jąc mu ze­brać myśli. Bóg upo­raw­szy się ze swoim dzie­łem, od­wró­cił się ple­ca­mi i wy­szedł po­zo­sta­wia­jąc go sa­me­go z jego no­wy­mi lę­ka­mi. Ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu, w któ­rym go za­mknię­to. Jego oczy przy­cią­ga­ły so­lid­ne po­ły­sku­ją­ce pręty klat­ki, które wy­zna­cza­ły gra­ni­ce jego no­we­go świa­ta. Po za swoją klat­ką, wi­dział jesz­cze kilka in­nych, po­dob­nych. Więk­szość tych mi­nia­tu­ro­wych wię­zień była pusta, je­dy­nie w naj­bar­dziej od­da­lo­nej do­strze­gał wło­cha­te zwie­rzę, przy­po­mi­na­ją­ce czło­wie­ka w dziw­ny, ka­ry­ka­tu­ral­ny spo­sób. Zwie­rzę, choć zu­peł­nie mu nie­zna­ne, było przy­naj­mniej żywą isto­tą jak wiele in­nych, które wi­dział wcze­śniej. Wszyst­ko inne prze­kra­cza­ło jego spo­sób poj­mo­wa­nia i sta­no­wi­ło zbio­ro­wi­sko nie­po­ję­tych kształ­tów, mi­ga­ją­cych świa­teł i zmie­nia­ją­cych się ob­ra­zów. Obce oto­cze­nie po­now­nie przy­wo­ła­ło cza­ją­cy się na gra­ni­cy świa­do­mo­ści lęk przed nie­zna­nym. Za­ci­snął po­wie­ki na­słu­chu­jąc bo­jaź­li­wie ota­cza­ją­cych go dźwię­ków sta­rał się uspo­ko­ić ło­mo­czą­ce jak po biegu serce. Od­głos zbli­ża­ją­cych się kro­ków, spo­wo­do­wał, że ciało Amosa ska­mie­nia­ło wpa­so­wu­jąc się o ile było to moż­li­we w kąt klat­ki. Ata­wi­stycz­ny lęk po­wo­do­wa­ny przez dzi­wacz­ne kształ­ty i dźwię­ki, które na­pie­ra­ły na niego ze wszyst­kich stron, po­wo­li ustę­po­wał. W jego miej­sce na­ra­stał bu­dzą­cy się w nim gniew osa­czo­ne­go zwie­rzę­cia. Omiótł nie­na­wist­nym wzro­kiem pręty klat­ki unie­moż­li­wia­ją­ce mu uciecz­kę przed tymi fał­szy­wy­mi bo­ga­mi. Kiedy sta­nę­li przy jego wię­zie­niu spoj­rzał na nich spode łba, od­ru­cho­wo od­sła­nia­jąc zęby.

 

– I jak ci się po­do­ba nasz nowy okaz? – Phil nie­mal za­chi­cho­tał z ucie­chy za­da­jąc to py­ta­nie.

 

Seth spoj­rzał na niego uno­sząc brwi w gry­ma­sie zdzi­wie­nia.

 

– Chyba jest Ok.. – do­po­wie­dział po chwi­li na­my­słu – Bę­dzie­my mu­sie­li uwa­żać, żeby pro­fe­so­rek go nie od­krył… – skrzy­wi­ła się z nie­sma­kiem na tą myśl.

 

– Nie przej­muj się tak Seth – Phil wy­glą­dał na odro­bi­ne ura­żo­ne­go tym bra­kiem en­tu­zja­zmu ze stro­ny współ­pra­cow­ni­ka – Kiedy nasz apo­dyk­tycz­ny wódz ostat­nio za­szczy­cił nasze progi? – py­ta­nie za­wi­sło bez od­po­wie­dzi – Wła­śnie! On tu nie przy­cho­dzi!.. Wy­star­czy, że spło­dzi­my parę lip­nych ra­por­tów na temat prac z tym szym­pan­sem, któ­re­go nam po­de­słał.

 

– Myślę, że ra­por­ty nie wy­star­czą… – ostroż­ny z na­tu­ry Seth, pa­trzył z za­my­śle­niem na Amosa, który ob­ser­wo­wał ich zdez­o­rien­to­wa­ny – po­win­ni­śmy rów­no­cze­śnie po­eks­pe­ry­men­to­wać tro­chę z małpą. Teraz, kiedy wresz­cie mo­że­my roz­wi­nąć skrzy­dła, nie zo­sta­wiał­bym nic przy­pad­ko­wi…

 

Amos był pe­wien, że ci dwaj mówią o nim. Nie­ste­ty treść tej roz­mo­wy była dla niego cał­ko­wi­cie nie­zro­zu­mia­ła. Spo­glą­dał z obawą na dys­ku­tu­ją­cych osob­ni­ków, ale nie wy­czu­wał w ich ge­stach, ani w tonie głosu ob­ja­wów agre­sji. Wie­dział, że może to być złud­ne wra­że­nie. Jedno, co wie­dział na pewno to, że w ich przy­pad­ku nie można być pew­nym ni­cze­go. Da­wa­ło mu to jed­nak ro­dzaj na­dziei, że nie umrze już teraz, że może bę­dzie jesz­cze ja­kieś potem… W tej sy­tu­acji po­sta­no­wie­nie uciecz­ki było oczy­wi­ste. Jesz­cze nie dziś, ale może oka­zja nada­rzy się póź­niej…

 

– Jak są­dzisz na ile to stwo­rze­nie po­tra­fi lo­gicz­nie my­śleć? – za­in­te­re­so­wał się Seth, pa­trząc na zmie­nia­ją­cy się wyraz twa­rzy Amosa, na któ­rej zda­wa­ły się od­ci­skać ja­kieś myśli i emo­cje. – To zna­czy, je­stem pe­wien, że po­tra­fi! – po­pra­wił się po chwi­li – Po­wi­nie­nem za­py­tać jak bar­dzo jest spryt­ny i czy może nam spra­wić ja­kieś pro­ble­my?

 

– Hmm, może do­wie­my się wię­cej jutro, jak już po­sprzą­ta­ją ten baj­zel na placu i bę­dzie­my mogli się nim zająć – Phil spoj­rzał z nie­po­ko­jem w stro­nę okna – nie wia­do­mo, kogo może tu przy­nieść… Mogą chcieć za­py­tać o to, co tam się stało… Pro­po­nu­je wyjść im na­prze­ciw i trzy­mać gości z dala od la­bo­ra­to­rium.

 

 

 

 

Ash­le­en szła przez za­la­ny słoń­cem dzie­dzi­niec. Wo­ko­ło wciąż uno­sił się słod­ka­wy odór rzezi, która ro­ze­gra­ła się tu wczo­raj. Mimo iż ciała dawno znik­nę­ły z placu, to stada much pasły się w naj­lep­sze w szcze­li­nach mie­dzy ka­mie­nia­mi utwar­dza­ją­cy­mi drogę. Krew, która tam wsią­kła nie dała się tak łatwo usu­nąć i teraz sta­no­wi­ła po­tęż­ny wabik dla owa­dów. Dziew­czy­na nie wi­dzia­ła tego, co się tu stało. Sły­sza­ła tylko re­la­cje i wi­dzia­ła z da­le­ka jak wy­no­szo­no ciała… Wie­dzia­ła, że Seth i Phil byli głów­ny­mi spraw­ca­mi tej jatki. Oni i jeden z tych kosz­mar­nych stwo­rów, które ho­do­wa­li w swoim la­bo­ra­to­rium. Prze­kli­na­ła w duchu ojca, że po­zwa­lał na te eks­pe­ry­men­ty. Ba, nawet twier­dził, że są one ważne dla ko­lo­nii. Sza­leń­stwo! Je­dy­ne, co jesz­cze ra­to­wa­ło wi­ze­ru­nek ojca w jej oczach, to jego sprze­ciw w spra­wie eks­pe­ry­men­tów z ludź­mi.

– „Głup­cy! Głup­cy i zwie­rzę­ta” – my­śla­ła – „jeden świat zgi­nął przez ta­kich jak oni, a teraz za­czy­na­my od nowa…”

 

Za­to­pio­na w my­ślach, pra­wie zde­rzy­ła się z Se­them idą­cym w stro­nę la­bo­ra­to­rium. Nagłe po­ja­wie­nie się osob­ni­ka, któ­re­go wła­śnie ru­ga­ła w duchu tak ją za­sko­czył, że nie­mal stra­ci­ła rów­no­wa­gę. Po­wstrzy­ma­ła wyraz nie­sma­ku wy­pły­wa­ją­cy na twarz i za­tu­szo­wa­ła go za­sko­czo­nym uśmie­chem. Od­zy­skaw­szy rów­no­wa­gę fi­zycz­na i du­cho­wą wy­krze­sa­ła z sie­bie bar­dziej przy­ja­zny uśmiech i spoj­rza­ła na niego z do­brze uda­wa­ną sym­pa­tią.

 

– „Muszę jakoś wy­ba­dać, co oni wła­ści­wie kom­bi­nu­ją w tym swoim od­osob­nie­niu” – po­my­śla­ła w na­głym po­sta­no­wie­niu.

 

– Cześć Seth! – po­wie­dzia­ła na głos nieco nie­na­tu­ral­nym gło­sem – Za­my­śli­łam się i tro­chę mnie wy­stra­szy­łeś… – do­rzu­ci­ła by roz­wiać jego wąt­pli­wo­ści w razie gdyby za­uwa­żył jej pierw­szą re­ak­cję – Co tam sły­chać?

 

– Witaj, witaj Ash! – twarz Setha roz­ja­śni­ła się w nie­szcze­rym uśmie­chu – To za­le­ży, co chcia­ła­byś usły­szeć – od­po­wie­dział przy­jaź­nie – …jakoś leci… A jak tam u cie­bie? Wró­ci­łaś już do prak­ty­ki?

 

– Chwi­lo­wo nie… Sam wiesz… Nie­wie­le tu pracy dla psy­cho­te­ra­peut­ki… – uśmiech­nę­ła się – Ro­zu­miesz… Mało nie­szczę­śli­wych go­spo­dyń do­mo­wych i takie tam… Co in­ne­go Ty! Nowy świat… nowe wy­zwa­nia! – spoj­rza­ła na niego z uda­wa­nym po­dzi­wem – Jak tam ba­da­nia? Nad czym teraz pra­cu­je­cie?

 

– A takie tam … tak to już jest z bio­cy­ber­ne­ty­ką… Cza­sem krok do przo­du, potem dwa wstecz, a obie­cu­ją­cy finał za­wsze jest w za­się­gu ręki – uśmiech­nął się już cał­kiem swo­bod­nie, po­łech­ta­ny jej nie­spo­dzie­wa­nym za­in­te­re­so­wa­niem – tyle tylko, że ręka za­wsze wy­da­je się mi­ni­mal­nie za krót­ka.

 

– Prze­ra­ża­ją mnie tro­chę te wasze prace… – wy­pa­li­ła bez na­my­słu – wła­ści­wie to je­ste­ście po­śred­nio od­po­wie­dzial­ni za to, co się tu stało – już koń­cząc zda­nie ża­ło­wa­ła, że nie­po­trzeb­nie wzbu­dza jego czuj­ność.

 

Seth stro­pił się wy­raź­nie i wyraz za­do­wo­le­nia od­pły­nął z jego ob­li­cza.

 

– Nie prze­sa­dzaj Ash!… – przy­brał minę chłop­ca przy­ła­pa­ne­go na kra­dzie­ży cia­stek ze spi­żar­ki – to tylko kilku dzi­ku­sów, a nasz zwie­rzak i tak był tylko nie­uda­nym pro­to­ty­pem. – po­wie­dział przyj­mu­jąc po­sta­wę nie­wi­niąt­ka – Wła­ści­wie to teraz zaj­mu­je­my się szym­pan­sa­mi, a one ra­czej ni­ko­go nie zma­sa­kru­ją.

 

Wi­dząc jego cał­ko­wi­ty brak po­czu­cia winy, Ash­le­en po­czu­ła jesz­cze więk­szą nie­chęć do tego osob­ni­ka.

 

– „Po­cze­kaj” – obie­ca­ła sobie w duchu – „kie­dyś się do­wiem, w co ty wła­ści­wie grasz!”

 

Po­że­gna­ła go zdaw­ko­wym ski­nie­niem głowy i po­szła nie­spiesz­nie w stro­nę swo­jej kwa­te­ry.

 

Seth pa­trzył chwi­le za od­cho­dzą­ca dziew­czy­ną. Od­wró­cił się i po­ma­sze­ro­wał szyb­kim kro­kiem do la­bo­ra­to­rium. Głu­pa­wy uśmiech już cał­ko­wi­cie znik­nął z jego twa­rzy. Otwo­rzył drzwi dość gwał­tow­nym ru­chem i wszedł do środ­ka. Phil spoj­rzał py­ta­ją­co wi­dząc wzbu­rze­nie na jego twa­rzy.

 

– Co jest? – za­py­tał w końcu, wra­ca­jąc do prze­rwa­ne­go za­ję­cia – Coś się stało?

 

Seth mil­czał przez chwi­lę za­sta­na­wia­jąc się nad od­po­wie­dzią. Usiadł cięż­ko i obo­jęt­nie ob­ser­wo­wał po­czy­na­nia współ­pra­cow­ni­ka.

 

– Spo­tka­łem có­recz­kę szefa…

 

– I? – Phil nawet nie pod­niósł głowy z nad mi­kro­sko­pu – No i co z tego?! – za­py­tał po­now­nie znie­cier­pli­wio­ny bra­kiem od­po­wie­dzi.

 

Seth skrzy­wił się znie­sma­czo­ny i wydął usta jak mały chło­piec.

 

– Ta mała jest zde­cy­do­wa­nie zbyt wścib­ska! – po­wie­dział ze zło­ścią – jesz­cze na­ro­bi nam ja­kie­goś kło­po­tu… Mam wra­że­nie ze ona przy­szła tu na prze­szpie­gi…

 

– Nie prze­sa­dzaj stary – uspo­ka­jał Phil – może taki ma cha­rak­ter, że wszyst­ko ją in­te­re­su­je…

 

– Nie po­do­ba mi się spo­sób, w jaki ona na mnie pa­trzy­ła… Mówię ci, że ona coś po­dej­rze­wa. Trze­ba na nią uwa­żać, jesz­cze na­pu­ści na nas ta­tu­sia. Wiesz, jakie stary ma po­dej­ście do badań z udzia­łem ludzi… A ona… Z tego, co wiem jest jesz­cze bar­dziej świą­to­bli­wa niż jej tatuś…

 

– Ten stary pier­do­ła jest zbyt za­ję­ty swo­imi wła­sny­mi ba­da­nia­mi, żeby się do nas wtrą­cać … Daj już spo­kój!

 

Seth spoj­rzał na niego z dez­apro­ba­tą, ale nie mając nic wię­cej niż garść po­dej­rzeń za­milkł na chwi­lę. Uznaw­szy, że może za­re­ago­wał prze­sad­nie oparł się swo­bod­niej i po­sta­no­wił zmie­nić temat.

 

– Jak trans­mi­ter? – za­py­tał już cał­ko­wi­cie spo­koj­nie – Sądzę, że po­win­ni­śmy go wsz­cze­pić jak naj­szyb­ciej… Zanim ten bru­das zbzi­ku­je pod wpły­wem stra­chu, bo wtedy może być trud­no zwe­ry­fi­ko­wać efek­ty eks­pe­ry­men­tów…

 

– Spoko, spoko stary! Je­stem pra­wie go­to­wy. – Phil wy­szcze­rzył się ra­do­śnie – Wła­śnie go spraw­dzam. Ma na­praw­dę wspa­nia­łe pa­ra­me­try. Jest lep­szy niż wszyst­kie, jakie udało mi się zbu­do­wać. Mam na­dzie­ję, że nie za­go­tu­je mó­zgow­ni­cy na­sze­mu chło­pacz­ko­wi – za­re­cho­tał – a prze­pu­sto­wość jest nie­ziem­ska, zo­ba­czysz zro­bi­my z niego en­cy­klo­pe­dię.

 

En­tu­zjazm współ­pra­cow­ni­ka udzie­lił się Se­tho­wi. Cał­ko­wi­cie już uspo­ko­jo­ny zer­k­nął z sa­tys­fak­cją na Amosa ob­ser­wu­ją­ce­go ich nie­pew­nie przez kraty.

 

 

 

Amos sie­dział nie­ru­cho­mo w rogu klat­ki, nie zwra­ca­jąc uwagi na pręty od­ci­ska­ją­ce szkar­łat­ne pręgi na jego ple­cach. Ktoś pa­trzą­cy z boku mógł­by uznać, że za­padł w sen. Prze­czy­ły temu otwar­te, nie­ru­cho­me oczy, tępo wpa­trzo­ne w za­mknię­te teraz drzwi po­miesz­cze­nia. Spra­wiał wra­że­nie czło­wie­ka odar­te­go z na­dziei, bez­wol­ne­go i obo­jęt­ne­go na swój los, ale było to skraj­nie mylne wra­że­nie. W jego umy­śle, aż ki­pia­ło od myśli sza­leń­czo prze­bie­ga­ją­cych przez ekran świa­do­mo­ści. Oto­cze­nie cał­ko­wi­cie dla niego nie­zro­zu­mia­łe… te klat­ki wokół, od­gło­sy wię­zio­nych zwie­rząt… to nie­koń­czą­ce się drep­ta­nie, szu­ra­nie. To dzi­wacz­ne po­stę­ki­wa­nie za­nie­po­ko­jo­ne­go szym­pan­sa, który teraz sie­dział oszo­ło­mio­ny z owi­nię­tą czymś głową. To wszyst­ko po­wo­do­wa­ło jesz­cze więk­sze wra­że­nie od­re­al­nie­nia. Pier­wia­stek sza­leń­stwa wkra­dał się w jego go­rącz­ko­we po­szu­ki­wa­nia spo­so­bu uciecz­ki. Myśli o wol­no­ści mie­sza­ły się z pod­szep­ty­wa­ny­mi przez strach wi­zja­mi strasz­ne­go losu, jaki mógł go tu spo­tkać.

 

Strach… strach od­bie­rał na­dzie­ję. Amos wie­dział, że nie może z nim prze­grać, bo wtedy nie bę­dzie już dla niego na­dziei. Strach spra­wiał, że czło­wiek po­grą­żał się w coraz czar­niej­szych wi­zjach, od­bie­ra­ją­cych czuj­ność i zdol­ność dzia­ła­nia. Amos zda­wał sobie spra­wę z tego wszyst­kie­go, ale i tak czuł od­dech pa­ni­ki na swo­ich ple­cach, czuł zimny pot na czole, drże­nie serca na każdy gło­śniej­szy dźwięk za drzwia­mi.

 

Nie po­tra­fił jak dotąd wy­my­ślić choć­by po czę­ści re­al­ne­go planu uciecz­ki. Nic!

 

– „Bo­go­wie” – my­ślał – „jak mogę wal­czyć z tymi de­mo­na­mi”.

 

Skur­cze gło­do­we od­czu­wa­ne od wielu dni nie sprzy­ja­ły ja­sne­mu my­śle­niu. Spo­glą­dał coraz chci­wiej na je­dze­nie po­zo­sta­wio­ne przez jego prze­śla­dow­ców. Bał się, że ze­chcą go otruć. W jego wio­sce miesz­kał czło­wiek, który w mło­do­ści uczył się by zo­stać ka­pła­nem. Z przy­czyn, o któ­rych nie chciał z nikim roz­ma­wiać, zo­stał od­da­lo­ny ze świą­ty­ni. Czło­wiek ten lubił Amosa i po­zwa­lał mu, jako chło­pa­ko­wi pa­trzeć, jak przy­go­to­wu­je swoje lecz­ni­cze mie­szan­ki z ziół. Po­cząt­ko­wo Amos trak­to­wał go z mie­sza­ni­ną stra­chu i nie­uf­no­ści. Póź­niej w miarę jak ob­ser­wo­wał po­czy­na­nia tego czło­wie­ka zro­zu­miał, że wbrew temu, co są­dzi­li pro­ści lu­dzie z wio­ski, wie­dza tego czło­wie­ka nie ma nic wspól­ne­go ze złymi mo­ca­mi. Cza­row­nik jak go na­zy­wa­li, opo­wia­dał mu o życiu na dwo­rze, który to czę­sto ko­rzy­stał z usług i rad ka­pła­nów. Szcze­gól­nie w kwe­stiach zwią­za­nych z kul­tem Boga Ży­we­go Re. Pew­ne­go dnia przy­rzą­dza­jąc ja­kieś le­kar­stwo dla ko­bie­ty le­żą­cej w po­ło­gu, za­czął opo­wia­dać o zio­łach, które od­po­wied­nio spre­pa­ro­wa­ne za­bi­ja­ły za­miast le­czyć. Twier­dził, iż na dwo­rze czę­sto po­zby­wa­no się w ten spo­sób nie­wy­god­nych ludzi. Amos za­pa­mię­tał tą lek­cję i po­cząt­ko­wo po­sta­no­wił nie tknąć ni­cze­go, co dadzą mu jego dwaj drę­czy­cie­le. Teraz jed­nak, coraz czę­ściej prze­ko­ny­wał sam sie­bie, iż ci dwaj nie mu­sie­li­by się ucie­kać do tak pod­stęp­nych metod za­bi­ja­nia, jak tru­ci­zna. Wy­star­czy­ło użyć tej dzi­wacz­nej broni, którą no­si­li…

 

Przez okno znaj­du­ją­ce się wy­so­ko pod su­fi­tem wpa­da­ło wy­star­cza­ją­co dużo świa­tła, by mógł oce­nić upływ czasu. Przez cały dzień sły­szał od­głos ludz­kich kro­ków wy­bi­ja­ją­cych swoje od­mien­ne rytmy na ka­mien­nym bruku. Raz po­śpiesz­ne kroki bogów, śpie­szą­cych w swo­ich nie­zro­zu­mia­łych spra­wach, to znowu cięż­kie kroki nie­wol­ni­ków dźwi­ga­ją­cych cię­ża­ry. Śpiew­ne roz­mo­wy w nie­zro­zu­mia­łym ję­zy­ku, cza­sem prze­ry­wa­ne wy­bu­cha­mi śmie­chu. Innym razem ktoś po­krzy­ki­wał na ocią­ga­ją­ce­go się nie­wol­ni­ka i tak go­dzi­na za go­dzi­ną. Amos miał wra­że­nie, że ten dzień nigdy nie do­bie­gnie końca. Je­dy­nie świa­tło zmie­nia­ją­ce na­tę­że­nie, za­da­wa­ło kłam temu złu­dze­niu. Wresz­cie o zmro­ku roz­są­dek i strach ustą­pi­ły przed męką głodu i udrę­czo­ny pod­czoł­gał się w stro­nę le­żą­cej na pod­ło­dze miski z je­dze­niem. Jadło pach­nia­ło obco, ale Amos uznał, że nigdy nic nie sma­ko­wa­ło mu le­piej niż to cał­kiem już zimne, pie­czo­ne mięso. Teraz, kiedy spró­bo­wał tego dziw­ne­go, cu­dow­ne­go jadła, żadna z wizji strasz­li­wej śmier­ci roz­ta­cza­nej przez jego na­uczy­cie­la z dzie­ciń­stwa, nie była w sta­nie go po­wstrzy­mać, od po­chło­nię­cia stra­wy do końca. Je­dy­nie woda wy­da­wa­ła się sma­ko­wać tak jak za­wsze, ale i tą wypił chci­wie. Za­spo­ko­iw­szy głód pierw­szy raz od wielu dni, oparł się cięż­ko o kraty. Wci­śnię­ty w kąt, byle dalej od drzwi. Od­gło­sy za oknem mil­kły po woli, a świa­tło sta­wa­ło się coraz słab­sze. Przez dłuż­szą chwi­lę wal­czył ze wszech­ogar­nia­ją­cym zmę­cze­niem, ale na ko­niec prze­grał tą nie­rów­ną walkę i za­padł w nie­spo­koj­ny sen.

 

We śnie był znowu wolny. Pły­nął Świę­tą Rzeką w nie­wiel­kiej łu­pi­nie na­le­żą­cej do ojca. Jego star­szy brat Teti, wio­sło­wał pew­nie, kie­ru­jąc łódź w po­przek le­ni­we­go nurtu. Amos ob­ser­wo­wał w roz­tar­gnie­niu trzci­ny, ugi­na­ją­ce się ła­god­nie pod piesz­czo­tą cie­płe­go wia­tru. Wie­dział, że płyną do domu, do ich nie­wiel­kiej chat­ki z gli­nia­nych ce­gieł. Do matki cze­ka­ją­cej z wie­cze­rzą i do­brym sło­wem. Nurt zno­sił łódkę, ale Teti pew­nie kie­ro­wał się do po­zba­wio­ne­go trzcin od­cin­ka brze­gu. Błot­ni­ste­go, zdep­ta­ne­go przez ry­ba­ków wy­cią­ga­ją­cych na brzeg swoje ło­dzie. Słoń­ce chy­li­ło się już ku za­cho­do­wi, ale wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, iż zdążą przed zmro­kiem przejść przez wą­skie pasmo pól, pra­wie już go­to­wych do zbio­ru…

 

Nagle coś trza­snę­ło i bły­snę­ło świa­tło. Amos wy­rwa­ny ze snu, ogłu­pia­łym wzro­kiem pró­bo­wał ogar­nąć oto­cze­nie. Ośle­pia­ją­ce świa­tło pły­ną­ce z ma­łe­go słoń­ca przy­cze­pio­ne­go do skle­pie­nia, po­wo­do­wa­ło, że chwi­lo­wo nie wi­dział nic. Sły­szał za to głosy tych dwóch, któ­rzy go tu uwię­zi­li. Jeden z nich za­re­cho­tał na jego widok. Amos pod­świa­do­mie wy­czu­wa­jąc, że to z niego się śmie­ją skrzy­wił się gniew­nie i od­zy­skaw­szy już ostrość wi­dze­nia spoj­rzał wy­zy­wa­ją­co na ob­ser­wu­ją­cych go osob­ni­ków.

 

CDN…

 

 

Koniec

Komentarze

No i znowu zo­sta­ję z tym samym: co bę­dzie dalej?

Przy­no­szę ra­dość :)

Anet! Jak miło, że choć jedna osoba to czyta:>

Myślę, że wię­cej czyta ;) Kiedy mo­że­my się spo­dzie­wać trze­ciej czę­ści?

Przy­no­szę ra­dość :)

Nadal będę śle­dzić losy Amosa i Ash, bo coś czuję, że wy­my­śli­łeś dla nich jakąś misję. ;-)   Bar­dzo dziwi mnie po­stę­po­wa­nie „na­ukow­ców”, nie tylko Phila i Setha, ale wszyst­kich oca­la­łych cy­wi­li­zo­wa­nych, któ­rzy po­tra­fią odbyć po­dróż w cza­sie a nie umie­ją przy­jąć do wia­do­mo­ści faktu, że tra­fi­li do cza­sów sta­ro­żyt­nych i ów­cze­snych ludzi trak­tu­ją jak ro­bac­two. Ten wątek, tak przed­sta­wio­ny, wy­da­je mi się bar­dzo mało wia­ry­god­ny.   Nie­praw­do­po­dob­ne wy­da­je mi się także, że pro­fe­sor Corry kom­plet­nie nie in­te­re­su­je się po­czy­na­nia­mi swo­ich pod­wład­nych, że mogą oni pro­wa­dzić do­wol­ne ba­da­nia, zu­peł­nie nie­kon­tro­lo­wa­ni. Prze­cież ci wszy­scy lu­dzie zna­leź­li się sy­tu­acji, w któ­rej wy­ma­ga­na jest współ­pra­ca i wza­jem­ne za­ufa­nie, a tu każdy sobie rzep­kę skro­bie. Ta sy­tu­acja trwa już dwa lata, a wszy­scy po­ru­sza­ją się jak dzie­ci we mgle.   Nie po­do­ba mi się także, że przed­sta­wi­łeś tekst w sta­nie, de­li­kat­nie mó­wiąc, su­ro­wym, pod­czas gdy wy­ma­ga on tro­chę pracy. Licz­ne błędy, li­te­rów­ki, po­wtó­rze­nia, zlek­ce­wa­żo­na in­ter­punk­cja, cza­sem fa­tal­nie skon­stru­owa­ne zda­nia, to wszyst­ko zna­ko­mi­cie utrud­nia lek­tu­rę. To, co wczo­raj wy­pi­sa­łam pod pierw­szym frag­men­tem oraz dzi­siej­sza ła­pan­ka, to za­le­d­wie mała część nie­do­ró­bek, ale nie je­stem w sta­nie po­pra­wić Ci wię­cej. To jest Twoje opo­wia­da­nie, nie moje. Pro­po­nu­ję, byś na razie wstrzy­mał się z do­da­niem ko­lej­nej czę­ści i wy­ko­rzy­stał czas na po­now­ne prze­czy­ta­nie tek­stu, zro­bie­nie ko­rek­ty a przy­naj­mniej wy­ła­pa­nie li­te­ró­wek i błę­dów, zli­kwi­do­wa­nie po­wtó­rzeń, które zda­rza­ją się w obu do­tych­cza­so­wych frag­men­tach, dla­te­go po­dej­rze­wam, że po­dob­ne uster­ki mogą szpe­cić resz­tę opo­wia­da­nia. Może znaj­dziesz kogoś, kto wszyst­ko prze­czy­ta i za­uwa­ży błędy, które Tobie, we wła­snym tek­ście, trud­niej do­strzec.   Gdy uznasz, że zro­bi­łeś wszyst­ko, by tekst pre­zen­to­wał się le­piej, chęt­nie prze­czy­tam ciag dal­szy.     W pierw­szym aka­pi­cie je­de­na­ście razy na­pi­sa­łeś była, było, być. Z pew­no­ścią nie są to ce­lo­we po­wtó­rze­nia.   „Była po za cza­sem i po za prze­strze­nią”. –– Była poza cza­sem i poza prze­strze­nią.   „Plecy nie­mi­ło­sier­nie pie­kło słoń­ce…” –– Słoń­ce nie­mi­ło­sier­nie pie­kło plecy…   „…roz­glą­da­li się w około z nieco ogłu­pia­ły­mi mi­na­mi”. ––…roz­glą­da­li się wo­ko­ło z nieco ogłu­pia­ły­mi mi­na­mi.   „To wy­glą­da jak ilu­stra­cje z książ­ki o hi­sto­rii sta­ro­żyt­nej…„- po­my­śla­ła”. –– Brak spa­cji po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.   „…świat w koło niej sta­wał się coraz bar­dziej cie­le­sny”. –– …świat wkoło niej sta­wał się coraz bar­dziej cie­le­sny.   „Trud­no było przy­jąć do świa­do­mo­ści to, co pod­su­wa­ła rze­czy­wi­stość, ale ta ostat­nia była nie­ubła­ga­na. Byli w Egip­cie! I jeśli tylko nie był to jakiś cho­ler­ny skan­sen, to byli w Egip­cie fa­ra­onów”. –– Po­wtó­rze­nia!   „Wy­lą­do­wa­li w miej­scu prze­zna­cze­nia, ale szyb­ko się zo­rien­to­wa­li, że wpraw­dzie są w miej­scu, w któ­rym…” –– Po­wtó­rze­nie.   „…jego szkła nie maja nic wspól­ne­go z ko­rekcja wzro­ku”. –– Li­te­rów­ki.   Pra­co­wa­li nad stwo­rze­niem ży­wych ma­szyn, ab­so­lut­nie po­słusz­nych i… in­te­li­gent­nych. Ostat­nio ich praca na­bra­ła roz­ma­chu”. –– Po­wtó­rze­nie.   Zbie­raj­my go zanim ktoś się po­ja­wi”. ––  Za­bie­raj­my go zanim ktoś się po­ja­wi.   „Uchy­lił ostroż­nie oczy i z pod przy­mknię­tych po­wiek ob­ser­wo­wał jak jeden z bogów za­my­ka drzwi klat­ki”. –– Oczy to nie drzwi, nie można ich uchy­lić. ;-) Może: Uchy­lił ostroż­nie po­wie­ki i, spod przy­mknię­tych, ob­ser­wo­wał jak jeden z bogów za­my­ka drzwi klat­ki.   Jego oczy przy­cią­ga­ły so­lid­ne po­ły­sku­ją­ce pręty klat­ki, które wy­zna­cza­ły gra­ni­ce jego no­we­go świa­ta”. –– Zbęd­ne za­im­ki, wia­do­mo o kim pi­szesz. Może: So­lid­ne, po­ły­sku­ją­ce pręty klat­ki, przy­cią­ga­ły wzrok, wy­zna­cza­jąc gra­ni­cę no­we­go świa­ta.   Po za swoją klat­ką, wi­dział jesz­cze kilka in­nych, po­dob­nych”. –– Poza swoją klat­ką, wi­dział jesz­cze kilka in­nych, po­dob­nych.   „Bę­dzie­my mu­sie­li uwa­żać, żeby pro­fe­so­rek go nie od­krył… – skrzy­wi­ła się z nie­sma­kiem na myśl”. –– Bę­dzie­my mu­sie­li uwa­żać, żeby pro­fe­so­rek go nie od­krył… – skrzy­wił się z nie­sma­kiem na myśl.   „Phil wy­glą­dał na odro­bine ura­żo­ne­go…” –– Li­te­rów­ka.   „On tu nie przy­cho­dzi!.. –– Dwie zu­peł­nie zbęd­nie krop­ki po wy­krzyk­ni­ku.   „…ostroż­ny z na­tu­ry Seth, pa­trzył z za­my­śle­niem na Amosa…” –– …ostroż­ny z na­tu­ry Seth, pa­trzył w za­my­śle­niu na Amosa… Lub: …ostroż­ny z na­tu­ry Seth, za­my­ślo­ny, pa­trzył na Amosa…   „Jak są­dzisz na ile to stwo­rze­nie po­tra­fi lo­gicz­nie my­śleć?” –– Jak są­dzisz, na ile lo­gicz­nie po­tra­fi my­śleć to stwo­rze­nie?   „Hmm, może do­wie­my się wię­cej jutro, jak już po­sprzą­ta­ją ten baj­zel…” –– Hmm, może jutro do­wie­my się wię­cej, kiedy już po­sprzą­ta­ją ten baj­zel…   Pro­po­nuje wyjść im na­prze­ciw…” –– Li­te­rów­ka.   „Cześć Seth! – po­wie­dzia­ła na głos nieco nie­na­tu­ral­nym gło­sem…” –– Pa­skud­ne po­wtó­rze­nie. Pro­po­nu­ję: Cześć Seth! – po­wie­dzia­ła gło­śno, nieco nie­na­tu­ral­nie.   „…do­mo­wych i takie tam… Co in­ne­go Ty!” –– Czy Ash zwra­ca się do Setha li­stow­nie?   „Seth pa­trzył chwile za od­cho­dzą­ca dziew­czy­ną”. –– Li­te­rów­ka.   „Phil nawet nie pod­niósł głowy z nad mi­kro­sko­pu…” –– Phil nawet nie pod­niósł głowy znad mi­kro­sko­pu…   „Zanim ten bru­das zbzi­ku­je pod wpły­wem stra­chu…” –– Może wy­star­czy: Zanim ten bru­das zbzi­ku­je ze stra­chu…   „Jest lep­szy niż wszyst­kie, jakie udało mi się zbu­do­wać”. –– Jest lep­szy niż wszyst­kie, które udało mi się zbu­do­wać.   „Amos za­pa­mię­tał lek­cję…” –– Amos za­pa­mię­tał lek­cję…   „Raz po­śpiesz­ne kroki bogów, śpie­szą­cych w swo­ich nie­zro­zu­mia­łych spra­wach…” –– Znów brzyd­kie po­wtó­rze­nie. Może: Raz szyb­kie kroki bogów, śpie­szą­cych w swo­ich nie­zro­zu­mia­łych spra­wach…   „…to znowu cięż­kie kroki nie­wol­ni­ków dźwi­ga­ją­cych cię­ża­ry”. –– I jesz­cze raz ten grzech. Może: …to znowu cięż­kie kroki nie­wol­ni­ków ob­ła­do­wa­nych to­wa­ra­mi.   „Je­dy­nie woda wy­da­wa­ła się sma­ko­wać tak jak za­wsze, ale i wypił chci­wie”. –– …ale i wypił chci­wie.   „…ale na ko­niec prze­grał nie­rów­ną walkę…” –– …ale na ko­niec prze­grał nie­rów­ną walkę…   Po­zdra­wiam.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Prze­czy­ta­łam obie czę­ści i bar­dzo mi się po­do­ba­ło, cze­kam na wię­cej.Na­praw­dę przy­da­ło­by się po­po­pra­wiać błędy wska­za­ne przez Re­gu­la­to­rzy. Tytuł opo­wia­da­nia za­czy­na mi tro­chę nie pa­so­wać, ale na pewno wszyst­ko się wy­ja­śni w dal­szej czę­ści.  

Nowa Fantastyka