- Opowiadanie: Flav - Carmen

Carmen

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Carmen

– Mówię ci że się domyślili!- Krzyknął John, gdy naprawdę miał już dość leżenia na mokrej trawie i wpatrywania się na pustą polanę.– Zaraz się chyba ugotuję.

– Zamknij się! I nie marudź, mamy wypełniać rozkazy nie pamiętasz?– Burknęła Carmen, która też powoli zaczynała mieć dość wpatrywania się w pustkę. Do tego doszło jeszcze palące słońce, które nawet przez liście drzew dawało się we znaki.

– Tak, tak, tylko czemu jak zwykle my wykonujemy najgorsza robotę?– Zapytał, ale dziewczyna zatkała mu usta i szepnęła mu do ucha.

– Słyszysz?

Na początku, usłyszał tylko szmer drzew, i poruszającą się trawę na wietrze. Po chwili jednak poczuł że ziemia zaczęła drgać. Spojrzał w bok, małe kamyczki lekko podskakiwały na trzęsącej się ziemi. Jednak nie opanował ich strach bo doskonale wiedzieli, że to nie było trzęsienie ziemi.

– No nareszcie! Myślałem że się już ich nie doczekamy!- Powiedział z entuzjazmem i znów zaczęli wpatrywać się na rozpostartą w dolę polanę. Staranie ukryli się wśród krzaków, tak by nikt ich nie zauważył, stłumili swoje aury i czkali.

Po chwili usłyszeli odgłos końskich kopyt, Carmen po ich samym dźwięku wywnioskowała że konie poruszają się kłusem i to dość wolnym, ale nie było w tym nic dziwnego, oni szykowali się do walki i nie mogli zajeździć swych rumaków.

Nie musieli długo czekać aż z lasu wyjechała armia. Oboje otworzyli szeroko oczy nie mogąc nadziwić się liczebności jej żołnierzy i do tego z lasu ciągle nadjeżdżali nowi. Były wśród nich klony, roboty, ale zdecydowanie najwięcej było paktowców.

Nagle Carmen zaparło dech w piersiach, albowiem przez lornetkę zobaczyła kogoś, kogo już dawno uważała za nieżyjącego.

– Co się stało– Szepnął do niej John, jednak nie usłyszał odpowiedzi bo został tylko zganiony ręką.

Spojrzał w dół i namierzył cel w jaki cały czas wpatrywała się jego towarzyszka. Mężczyzna jechał na ogromnym gniadym ogierze, do tego na jego ręku widniała biała chusta z herbem stolicy. Była ona przyczepiona do jego lewego ramienia więc bez trudu poznał, że musiał to być jeden z jego generałów.

Nagle mężczyzna ściągnął lekko wodze, uniósł głowę i wpatrywał się przez chwilę w miejsce ich ukrycia, ale nie mógł ich zobaczyć. Stał tak chwilę, aż w końcu podjechał do niego jeszcze jeden generał i powiedział coś. Jednak oni byli zbyt wysoko by to usłyszeć widzieli tylko ruch wargami. Potem uderzył konia i zmusił do kłusu wpatrując się jeszcze przez chwile w tamto miejsce.

– Wynośmy się stąd, trzeba ostrzec naszych.– Powiedział Carmen , ześliznęła się w dół i ruszyła w kierunku gdzie zostawili swoje konie. John poszedł w jej ślady, i gdy był już blisko zobaczył jak bardzo zmienił się wygląd jej twarzy. Była teraz markotna i jakby trochę przerażona.

– Co się stało?– Zapytał się z wielkim uczuciem troski o przyjaciółkę.

– Nic– powiedziała, a jej głos się załamał.

– Przecież widzę, że coś się stało, za dobrze cię znam.– Powiedział i położył jej ręce na ramiona w celu pocieszenia dziewczyny.

Wtedy nagle jego ciało zaalarmowało przed zbliżającym się ciosem. Odepchnął dziewczynę a sam odskoczył w bok.

Nagle w miejscu gdzie stali pojawił się pomarańczowy blask w kształcie bata a po nim została tylko dziura w ziemi. Obje się obrócili i spojrzeli na miejsce skąd padł cios. Stał tam on, tan sam którego przed chwilą obserwowali na dole. Trzymał teraz w ręku długi bat, i stał w pozycji gotowej do następnego ciosu. John już chciał dobyć wachlarzy ale Carmen powstrzymała go gestem.

– Mike czy to naprawdę ty?– zapytała z wyraźnym roztrzęsieniem w glosie i niedowierzaniem. Trzęsła się cała ciągle nie mogąc uwierzyć oczom.

– Ha! A jednak ptaszku mnie poznałaś– Powiedział z wyraźną ironią w głosie i uśmiechnął się do niej– Nawet z odległości dwóch mil wyczuję twój zapach.

– Ty go znasz?!- Wydarł się z przerażeniem na przyjaciółkę a ta tylko pokiwała głową a po policzkach ściekły łzy.

– Nie rozumiem czemu jesteś paktowcem, czemu podpisałeś to cholerstwo?– wykrzyknęła chlipiąc przez łzy.

Mikowi nie spodobało się to pytanie, na jego twarzy zagościł gniew i istne szaleństwo.

– Masz jeszcze czelność pytać o takie rzeczy!? Jak myślisz jak się czułem po powrocie z wojny, gdy usłyszałem, że moja narzeczona znalazła sobie innego i z nim wyjechała!

Wrzasnął i znów przyjął pozycję gotową do ataku.

– Czy to on? Jest twoim nowym kochasiem?– kontynuował i nie czekał już na żadną odpowiedź, jego bat wystrzelił w kierunku Johna, a on odskoczył w bok i lekko się zachwiał lądując na korzeniu drzewa. Wpadł w jego pułapkę.

Mike od początku zamierzał zmusić go do skoku w tamto miejsce. Gdy tylko ten się zachwiał, on ponowił atak szybkimi ruchami nadgarstków, jednak bat nie dosięgną swego celu, gdyż Carmen odbiła mieczem jego cios, dając czas by John znów odzyskał równowagę.

– I ty Carmen przeciwko mnie?– Zapytał z wyraźną ironią w głosie, a na jego ustach zagościł dość cwany uśmieszek– Nie wchodź mi w drogę, tobą zajmę się później, najpierw rozwalę twego kochasia, byś mogła wiedzieć jak cierpiałem.

– Nie mam pojęcia o co ci chodzi. Porozmawiajmy, proszę– Powiedziała, trzymając ogromny miecz tak by w każdej chwili mogła być gotowa do kolejnego odbicia ataku. Jednak teraz była zbyt zdezorientowana i przerażona by móc go zaatakować, a nawet jeśli to nie wiedziała czy byłaby w stanie to uczynić.

– Chcesz ze mną rozmawiać? Niby o czym?– zapytał i nie doczekał się odpowiedzi gdyż zdezorientowany John ruszył trzymając w ręku wachlarze na niego.

Cramen próbowała go powstrzymać, ale on nie słuchał. Spróbował go ciąć w nogi, on tylko odskoczył i spojrzał na rozwścieczoną twarz chłopaka.

– Nie pchaj rąk w ogień bo się poparzysz– Powiedział i znów uśmiechnął się szyderczo i zaczął wywijać batem, na co John zręcznie odbijał je wachlarzami.

Carmen doskonale wiedziała że Mike przewyższa chłopaka zarówno doświadczeniem jak i szybkością, w końcu nie bez powodu służył, swego czasu, w gwardii królewskiej. Ona nie miała ochoty przyglądać się zajściu, musiała ingerować w zamieszanie. Rzuciła się na paktowca trzymając mocno swój ogromny miecz.

Mike znalazł się teraz w ogromnych kłopotach, jego broń była zajęta biciem Johna, a z drugiej strony nadbiegała już Carmen. Chciał już odskoczyć w tył gdy zobaczył w oczach kobiety że waha się przed zadaniem ciosu, byłemu narzeczonemu. On nie omieszkał przeoczyć tego faktu, który był mu bardzo na rękę. Postanowił użyć jednej z magicznych sztuczek.

Skoncentrował swoją moc na bacie i po chwili przeszła po nim jakby żółta łuna która zamieniła się w ogromną falę jakieś energii, uderzyła ona w Johna i odrzuciła do tylu na kilka metrów, na szczęście on w ostatniej chwili założył gardę, dzięki czemu cios go nawet nie drasnął. Carmen natomiast przeskoczyła nad falą, która minęła ją pod nogami.

Oczywiście Mike nie liczył na to że uda mu się trafić Carmen, jego jedynym celem było oddalenie od siebie rozwścieczonego małolata, ponieważ wiedział że gdy tylko tego dokona dziewczyna zaprzestanie ataku i znów spróbuje pokonwersować. I rzeczywiście tak się stało.

Carmen zatrzymała się kilka metrów od niego i kilka kroków przed Johnem, stała w taki sposób by nie pozwolić chłopakowi na ponowne natarcie na paktowca, a także by ten nie mógł zaatakować jej podopiecznego.

– Porozmawiajmy– zaproponowała, na co Mike nic nie odpowiedział patrzył się tylko na nią przeszywając wzrokiem.

Ona już wiedziała, że ją sprawdza i zrozumiała, że wyczuł jej wahnie przed atakiem.

Nagle John niespodziewanie uderzył ją wachlarzem w tył głowy, a ta tylko upadła na kolana i cały świat zaczął jej wirować przed oczami. Nie mogła pojąć jakim cudem nie wyczuła ataku ze strony towarzysza. Wtedy zrozumiała, że była tak przejęta widokiem byłego narzeczonego, że jej mózg przestał działać jak należy i uniósł się gdzieś w odległe wspomnienia.

– Wybacz mi Carmen, ale to moja powinność. Z paktowcami się nie rozmawia jeśli są gotowi do ataku– Wyjaśnił patrząc jak jego dowódca osunął się na ziemie i stracił przytomność.

Na to całe zajście Mike tylko zaśmiał się.

– Nie wieżę, że aż tak mi ułatwiłeś zadanie– powiedział ciągle chlipiąc przez śmiech– Zajęło by mi sporo czasu uporanie się z waszą dwójką, a teraz dzięki tobie nie muszę tracić czasu.

Powiedział i ruszył do ponownego ataku na chłopaka, ten również przysposobił się do ataku. Mike zadał pierwszy cios swoim batem ten zaś odbił go szybko wachlarzem, jednak zrobił to w taki sposób że odsłonił kawałek swojego brzucha, co w walce z messeri na tak bliskiej odległości równoważyło się z szybką porażką

Mike nie omieszkał wykorzystać tego błędu żółtodzioba. Wypowiedział szybką formułkę, tak że przeciwnik nie zdążył rozróżnić słów czy nawet poprawić swoją gardę, gdy okryła go masa jego ciosów. Chłopak zrozumiał że wpadł w słynne Combo messerów, zwane żyletą śmierci. Kto raz w nie wpadnie praktycznie nie miał szans by wyjść cało.

Nie był wstanie odbić ciosów czy nawet je zobaczyć. Wszystkie jego ataki były skierowane w brzuch Johna, a pod ich wpływem zbroja zaczęła się łamać, a w powietrzu fruwały jej kawałki. Po chwili dotarł do skóry. Chłopak tylko pisnął gdy poczuł je na swoim ciele, po chwili każde cięcie wbijało się jeszcze głębiej, wyrywając przy tym kawałki mięsa.

Jego pisk zamienił się w przerażający wrzask, a z rąk wypadły mu wachlarze, dzięki czemu udostępnił przeciwnikowi dostęp do każdej partii ciała. Oboje wiedzieli że to koniec.

Mike rozbawiony wrzaskiem swej ofiary, nie zamierzał zakończyć tego tak szybko, miał ochotę posłuchać jeszcze trochę jego wycia. Zaczął się śmiać widząc jak brzuch i ręce przeciwnika, które próbowały odeprzeć choć połowę ciosów, zaczęły zalewać się czerwoną krwią.

Bawił się z nim tak jeszcze chwilę, aż jego wrzaski powoli zaczynały cichnąć. Zaprzestał ataku. John tylko osunął się na ziemie i spojrzał na Carmen lezącą tuż obok, chciał wyszeptać wybacz mi ale nie był w stanie. Paktowiec zbliżył się do chłopca, uklęknął przy nim i podniósł jego głowę tak by patrzył mu prosto w oczy.

– Mogę cię zostawić takiego na pożarcie zwierzaczkom, ale ja nie jestem aż tak okrutny. Dlatego teraz zakończę twoje męki– Powiedział i zaśmiał się, po czym podniósł jeden z jego wachlarzy i przyłożył mu do szyi.

Chłopak dyszał ciężko, zacisnął oczy. Proszę, krzyczały jego myśli, niech ktokolwiek mnie ocali! Proszę pomocy!

Wachlarz gładko oddzielił jego głowę od ciała, nie zatrzymał się nawet przy przecinaniu karku. Ta broń była dostosowana i z dzieciną łatwością przechodziła przez kości wystarczyło tylko, że robił to ktoś o dużej sile, której Mikowi nie brakowało.

Jesteś wreszcie, o i widzę że się nie pomyliłeś– powiedział jeden z dowódców gdy zobaczył wyłaniającego się z lasu Mike trzymającego coś w obu rękach.

Cała armia stała w miejscu i korzystała z okazji by napoić konie, oraz chwile odpocząć, jednak utrudniało im to palące słońce, które nawet na gołych klatach mężczyzn i kilku gołych brzuchach kobiet dawało się we znaki. Gdy tylko Mike zbliżył się do gwardii wszyscy ujrzeli co takiego trzymał w rękach.

– Nie potrzebujemy tu dziwek– Powiedział ze spokojem generał patrząc na ciągniętą przez niego, dziewczynę, która wyglądała na nieprzytomną.

– Byłbym dla niej zbyt łaskawy gdybym tak po prostu uciął jej głowę– Wyjaśnił, gdy tylko się do nich zbliżył i zarzucił Carmen na swojego konia i przywiązał do siodła by nie spadła. Wyglądała teraz jak jego zdobycz.

– Możesz ją zabrać o ile nie będzie cię opóźniać. W przeciwnym razie to ja sam utnę jej te śliczną główkę.– Dodał generał, przyglądając się kobiecie , która wyglądała dość zachęcająco z tej dziwnej perspektywy.

– Szkoda by było, ładna jest– Dodał drugi oficer.– A co masz w tym worku?

– Moje trofeum .– Powiedział i wyjął z worka ociekającą krwią głowę Johna– Wyślę ją w prezencie Sylwii, ucieszy się.

– Zawsze wiedziałem że chojny z ciebie romer Mike.– Dodał pierwszy oficer i zaśmiał się cicho pod nosem.

– A z nią co zrobisz?– spytał wskazując na zwisającą z konia dziewczynę – Jeśli jej nie chcesz to daj ją mnie. Chętnie się z nią zabawię.

Mike rzucił mu ostre spojrzenie po czym wskoczył na swego rumaka i przybliżył twarz do jego twarzy.

– Znajdź sobie własną a od tej ci wara! – Wycedził przez zaciśnięte zęby– Mam wobec niej bardzo ciekawe plany. Tym bardziej, że to młodsza siostra Sylwii, a ten w worku był jej szwagrem.

Wszyscy z zaciekawieniem znów spojrzeli na Carmen i zaczęli się zastanawiać czy to w ogóle możliwe by ktoś z rodziny Sylwii mógł być przeciw niej samej.

– Pewnie należy do tutejszego podziemia, a to bardzo dobrze się składa może uda się wycisnąć od niej parę informacji, Dobrze się spisałeś– Pochwalił go główny dowódca i nakazał skinieniem ręki by wszyscy wsiadali na konie.

Zajęło im zaledwie kilka sekund uformowanie szyku i wyruszyli, powolnym kłusem. Robili to by ich konie były wypoczęte przed nadchodzącą walką. Wiedzieli że przeżycie głównie zależało od utrzymania się na wierzchowcu.

Na początku wyprawa zdawała się przebiegać bez większych problemów, aż po godzinie drogi, stanęli nad ogromnym bagnem.

– Pokaż mi mapę– Rozkazał główny dowódca i wyciągnął rękę, ktoś podał mu ją.

Otworzył ją i patrzył się przez chwilę, a Mike wywnioskował z jego miny że nie podoba mu się to co na niej widział.

– Ktoś nas sabotuje– Powiedział w końcu, i odłożył mapę– Jedziemy przez bagno.

Ten rozkaz wywołał poruszenie wśród żołnierzy stolicy nawet pozostałym dowódcom nie podobał się ten pomysł, spojrzeli na siebie, a potem na Mika.

On doskonale wiedział, że chcą by to on z nim pomówił.

– Jest pan kapitan pewny że to dobry pomysł?– Zapytał z lekką obawą o jego reakcję na to pytanie.

– Ci którzy nas sabotują chcą byśmy ominęli bagno i nadłożyli drogi, ale my zrobimy im na przekór– Wyjaśnił. Ale widząc miny towarzyszy dodał jeszcze:

– Zrobiłem rachunek prawdopodobieństwa i wyszło że mamy jechać przez bagno.

– No ale nie wiemy jak ono jest głębokie– Dodał Mike ciągle nie wykazując entuzjazmu do jazdy przez cuchnące bagno, aż się wzdrygnął na jego widok.

– Od ilu dni nie padało?– zapytał.

– Hmm od tygodnia, przynajmniej od kiedy my tu jesteśmy– Odpowiedział.

– Ile mamy stopni?

– Prawie czterdzieści– Znów odpowiedział i nagle domyślił się o co mu chodziło, uśmiechnął się oraz okazał lekką skruchę, że zwątpił w swego dowódcę

Ten o dziwo wcale nie był urażony, być może dlatego że i on nie miał ochoty jechać przez to co znajdowało się przed nimi i doskonale rozumiał zachowanie swoich podwładnych.

– I tak to ja jadę pierwszy– dodał by jeszcze trochę ich uspokoić, po czym uderzył lekko swego konia i spokojnym krokiem wjechał na bagna.

Jego koń tylko lekko zarżał czując na nogach mokre coś, na początku woda sięgała ledwo ponad kopyta zwierzęcia, później zaczęło się robić coraz głębiej.

– Słyszeliście co powiedział jedziemy!- Krzyknął Mike i ruszył za dowódcą, wszyscy z niechęcią zanurzyli swe konie w ciemnej mazi, były nawet słyszalne okrzyki wstrętu i obrzydzenia, jednak nikt nie zawrócił ani nic nie powiedział.

Carmen odurzona okropnym smrodem bagna, ocknęła się. Od razu wyczuła że jest uwięziona przez paktowców, albowiem zewsząd otaczała ją złowroga aura.

Jej usta, były zakneblowane, a ręce i nogi związane, tak że nie mogła się ruszyć ani zaatakować. Udało jej się tylko podnieść głowę do góry by zobaczyć kto powozi koniem do którego była przywiązana.

– Twoja lala chyba się obudziła– Powiedział ktoś z tyłu i został od razu zdzielony ogromnymi niebieskimi oczami Carmen, która nie cierpiała gdy ktoś wyrażał się o jej płci bez szacunku.

-Pewnie ciekawi cię co się stało z twoim kochasiem? – Powiedział do niej Mike lekko śmiejąc się pod nosem.– Byłem dla niego bardzo łaskawy. O tak, bardzo.

Wyciągnął za włosy jego głowę z worka, który był przyczepiony do siodła. Carmen otworzyła tylko szeroko oczy na ten straszny widok, chciała krzyczeć i rzucić mu się do szyi, ale nie mogła. Teraz jej gniew był już silniejszy od uczucia, którym kiedyś darzyła Mika. Co prawda spodziewała się że taki los czeka jej podwładnego, ale coś wewnątrz niej nie wierzyło by on był naprawdę zdolny do zabicia własnego rodaka. Po jej twarzy pociekły łzy. Sama już nie wiedziała czy płacze z żalu po Johnie czy też wywołało to dziwne uczucie które pojawiło się na widok Mika.

– Teraz już wiesz jak to boli.– Powiedział oschłym głosem Mike– A ciebie na pewno nie czeka świetlana przyszłość moja droga.

Koniec

Komentarze

Hmmmm. Leżeli w palącym słońcu, na mokrej trawie, ukryci wśród krzaków i patrzyli w dół na polanę. I czkali. Czkawka nieco podniosła mnie na duchu, ale nie aż tak, żebym doczytała do końca.

Babska logika rządzi!

(…) stłumili swoje aury i czkali. ---> ja też czknąlem, i to dwa razy. Świetny przykład, jak ważne jest pozbycie się literówek. Niby drobiazg, a efekty czasem zdumiewające. Jak beztroska piszących, którzy nie raczą przejrzeć, poprawić, tylko szybciutko łup! na stronę…   Zapis dialogów – masakra. Spacje – abstrakcja. Przecinki – wymysł szatana. Budowa zdań i słownictwo…  

Ach, ta urażona miłość! ;) Dziwnie budujesz zdania. Niby proste, a jednak jakieś takie pokręcone. Interpunkcja rzeczywiście do bani. Literówki. Nie wiem też za bardzo, czy to całość? Wtedy – o czym ten tekst mówi? O urażonej miłości właśnie? Jest zapisem nierównej walki? Czy może to fragment większej całości? Cóż, mnie nie przekonało. Powinnam się wzruszyć lub przejąć, ale nie da się przejąć tak niestarannie napisanym tekstem.

Doszedłem do fatalnego opisu bitki i odpuściłem. Strasznie dziwnie konstruujesz zdania.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Drogi Autorze, pierwsza rzecz: naucz się poprawnie zapisywać dialogi. To tylko kilka prostych zasad, a tekst wiele zyskuje. Również interpunkcja – nie mówię, że ma być jakaś super idealna, ale braki przecinków (a nawet pytajników) w niektórych miejscach naprawdę utrudniają odbiór tekstu. Fabularnie takie sobie. Może lepszy byłby odbiór, gdyby dopracować niektóre zdania.

Fabularnie lektura nie powala, technicznie jest też sporo do poprawy. Wiele zdań neleży przeredagować, a do tego leży intepunkcja i zapis dialogów.   Pozdrawiam

Mastiff

Może to "czkali" było zamierzone :D

No nie, zdecydowanie nie powala. Powinny być jakieś emocje, a w ogóle nie przejęłam się losem Carmen i Johna. 

Nowa Fantastyka