- Opowiadanie: ABEKING - TV Fikcja

TV Fikcja

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

TV Fikcja

– No nie wiem… – Zdzi­sław Ja­bol­ski z nie­wy­raź­ną miną przy­glą­dał się swo­je­mu od­bi­ciu w lu­strze, po­pra­wia­jąc zbyt cia­sny koł­nie­rzyk. Nie był przy­zwy­cza­jo­ny do no­sze­nia gar­ni­tu­rów, w któ­rych wy­glą­dał ni­czym słoń ob­le­czo­ny w cyr­ko­wy na­miot. – Wy­glą­dam jak… jak…

– Ktoś, kto cho­ciaż raz w życiu ze­tknął się ze sło­wa­mi „kul­tu­ra" i „dobry smak"? – rzu­cił Młody, ob­ser­wu­jąc Zdzi­cha kątem oka. – Mówię ci Zdzi­chu, prze­stań się ze sobą cac­kać i idź po pro­stu udzie­lić tego cho­ler­ne­go wy­wia­du. To nie bę­dzie nic trud­ne­go, prze­cież nie takie rze­czy zda­rza­ło ci się robić.

– Mó­wisz tak tylko dla­te­go, że je­steś zbyt niski stop­niem, by to cie­bie pro­szo­no o takie bred­nie – zbył go gli­niarz, pod­cho­dząc do sto­li­ka w kuch­ni i się­ga­jąc do sto­ją­cej na nim bu­tel­ki wódki. Z lu­bo­ścią na twa­rzy przy­ssał się do szyj­ki, po­cią­ga­jąc kil­ka­na­ście tę­gich łyków. – Ale zgo­dzisz się ze mną, że tacy go­ście jak ja są zde­cy­do­wa­nie lepsi w li­kwi­do­wa­niu fa­bryk nar­ko­ty­ków, niż w póź­niej­szym chwa­le­niu się tym w te­le­wi­zji. Zwłasz­cza w pu­blicz­nej te­le­wi­zji – splu­nął z od­ra­zą na za­rzy­ga­ny dywan, wra­ca­jąc przed lu­stro.

– Chcie­li naj­sku­tecz­niej­sze­go gli­nia­rza w mie­ście, to go do­sta­ną, racja? – za­py­tał Młody, po­pra­wia­jąc swoją blond grzyw­kę. – Po pierw­sze, to był roz­kaz od ko­men­dan­ta, pa­mię­tasz? A po dru­gie?

– No tak, ta nie­szczę­sna re­kla­ma Olega… Jak to le­cia­ło?… „Bar Ba­tiusz­ka na ulicy Po­wstań­ców War­sza­wy 44. Słoń­ce Związ­ku Ra­dziec­kie­go Józef Sta­lin po­le­ca!" Kurwa, jak on mógł po­my­śleć, że po­wiem coś ta­kie­go w te­le­wi­zji. – Łysol po­krę­cił głową z po­wąt­pie­wa­niem. – A w ogóle to kto wpadł na po­mysł, że je­stem naj­sku­tecz­niej­szym gli­nia… a psik!!! – Na tafli szkła nie­spo­dzie­wa­nie wy­ro­sła sza­ro-zie­lo­na na­rośl. Zdzi­chu po­cią­gnął nosem. – Kurwa, jesz­cze mnie katar zła­pał. Młody, rzuć mi no ta­blet­ki na prze­zię­bie­nie. – Wska­zał płaszcz wi­szą­cy na drzwiach wej­ścio­wych. – Po­win­ny być w któ­rejś kie­sze­ni.

Blon­dyn z nie­pew­ną miną pod­szedł do woj­sko­we­go „uni­for­mu" Zdzi­cha. Wie­dział, że nie­dba­łe spraw­dza­nie za­war­to­ści jego kie­sze­ni może być ostat­nią rze­czą, którą bę­dzie w sta­nie zro­bić wła­sny­mi rę­ko­ma. Za­czął prze­trzą­sać ich za­war­tość. Po­mi­nął obec­ność gra­na­tów, noży sprę­ży­no­wych i pu­de­łek pi­ne­zek. Wresz­cie palce na­tra­fi­ły na pacz­kę okle­jo­ną taśmą kle­ją­cą. Wy­cią­gnął ją, roz­ciął scy­zo­ry­kiem szary pa­pier, wy­cią­gnął parę nie­bie­skich ta­ble­tek i podał je Ja­bol­skie­mu.

– No dobra, czas iść robić swoje – mruk­nął Zdzich, wrzu­ca­jąc do ust le­kar­stwa i bio­rąc ko­lej­ny łyk si­wu­chy. – Czas po­ro­bić z sie­bie idio­tę, po­tań­czyć jak mi za­gra­ją, po­pra­wić „mo­ra­le na­ro­du sto­li­cy" i…

– Co jak co, – wtrą­cił Młody – ale w ro­bie­niu z sie­bie idio­ty je­steś mi­strzem. Nie mogli wy­brać lep­sze­go do tego za­da­nia.

Zdzich ob­rzu­cił go po­gar­dli­wym spoj­rze­niem, na­rzu­cił na sie­bie płaszcz i ru­szył w stro­nę wyj­ścia.

***

Te­le­wi­zja Pol­ski i Ukra­iny była naj­po­pu­lar­niej­szą z pań­stwo­wych sta­cji te­le­wi­zyj­nych, mając naj­więk­szy udział w sze­rze­niu so­cja­li­stycz­nej pro­pa­gan­dy. Tylko tam fre­kwen­cja ja­kich­kol­wiek wy­bo­rów za­wsze wy­no­si­ła sto pro­cent, za­wsze sto pro­cent oby­wa­te­li była za­chwy­co­na ja­ko­ścią życia, a ilość nie­roz­wią­za­nych prze­stępstw ZA­WSZE wy­no­si­ła zero, nie­waż­ne w ja­kiej skali.

Zdzich nie­spiesz­nie prze­kro­czył próg stu­dia na­grań.

– O, dzień dobry. – Po­wi­ta­ła go kie­row­nicz­ka stu­dia, nie­wy­so­ka bru­net­ka w oliw­ko­wym ko­stiu­mie. – Pan Ja­bol­ski, praw­da? – Wy­cią­gnę­ła ku niemu za­dba­ną dłoń, za­koń­czo­ną kar­mi­no­wy­mi pa­znok­cia­mi. Jabol zi­gno­ro­wał ten gest. – No tak… – bąk­nę­ła zmie­sza­na, co­fa­jąc rękę. – Za chwi­lę bę­dzie­my mogli za­czy­nać, jak tylko cha­rak­te­ry­za­tor­ka pana przy­go­tu­je. Pa­mię­ta pan od­po­wie­dzi na py­ta­nia? – za­py­ta­ła znie­nac­ka.

– Jakie py­ta­nia? – od­parł zdu­mio­ny łysol.

– Hmm, czyli jed­nak nie do­stał pan na­szej wia­do­mo­ści, praw­da? No cóż, oto kart­ka z pań­ski­mi od­po­wie­dzia­mi, które ma pan udzie­lić na nasze py­ta­nia. Zo­sta­ły tak spe­cjal­nie sfor­mu­ło­wa­ne, aby­śmy mieli pew­ność, że nie bę­dzie miał pan pro­ble­mów z ich za­pa­mię­ta­niem.

Gli­niarz uważ­nie wczy­tał się w otrzy­ma­ny do­ku­ment.

– Py­ta­nie pierw­sze: tak, py­ta­nie dru­gie – nie, py­ta­nie trze­cie… – spoj­rzał na ko­bie­tę zdu­mio­ny. – Co to, kurwa, jest?

– Nadal zbyt skom­pli­ko­wa­nie? – spy­ta­ła z tro­ską w gło­sie. – To może zrób­my tak, że bę­dzie pan tylko kiwać lub krę­cić głową, w po­rząd­ku? Mu­si­my prze­cież jakoś za­dbać o pań­ski imidż.

Ja­bol­ski od­wró­cił się i bez słowa ru­szył do po­ko­ju, nad drzwia­mi któ­re­go były na­pi­sa­ne hasła: „Cha­rak­te­ry­za­tor­nia, gar­de­ro­ba, scho­wek". Niech to szlag, po­my­ślał ze zło­ścią, naj­pierw ten wy­wiad, potem katar, a teraz jesz­cze śmia­li robić z niego idio­tę. Jakby po pro­stu nie mogli dać mu tej kart­ki z tek­stem wcze­śniej. Za­pu­kał lekko do drzwi, po czym nie cze­ka­jąc na odzew wszedł do środ­ka. Po­miesz­cze­nie było ską­pa­ne w pół­mro­ku, je­dy­nie w po­bli­żu lu­stra świe­ci­ła się nie­wiel­ka ża­rów­ka. Zdzich pod­szedł do sto­ją­ce­go przed zwier­cia­dłem krze­sła, za­po­bie­gaw­czo szu­ka­jąc za pa­zu­chą płasz­cza ka­bu­ry z Do­uble Eagle'm. Takie po­miesz­cze­nia mu­sia­ły przy­cią­gać kło­po­ty.

– Kurwa – mruk­nął do sie­bie ze zło­ścią, gdy palce na­tra­fi­ły na pust­kę. – Gdzie ja wła­ści­wie mam broń?

– Za­po­mniał pan, panie Ja­bol­ski, że do stu­dia nie wolno wno­sić broni pal­nej? – ode­zwał się tuż za nim ta­jem­ni­czy głos. Zdzich od­wró­cił się gwał­tow­nie, szy­ku­jąc się do ataku. Jak lam­part do­sko­czył do prze­ciw­ni­ka, chwy­cił go i nie zwa­ża­jąc na so­pra­no­we piski, rzu­cił nim o pod­ło­gę ni­czym wor­kiem kar­to­fli.

– Co tu się dzie­je? – Kie­row­nicz­ka stu­dia wpa­dła do gar­de­ro­by jak burza. – Co pan wy­ra­bia? – rzu­ci­ła do Zdzi­cha, za­uwa­ża­jąc roz­cią­gnię­te na pod­ło­dze nie­przy­tom­ne ciało. – To była nasza cha­rak­te­ry­za­tor­ka!

– Do­kład­nie: b y ł a! – rzu­cił ner­wo­wo Zdzich, wska­zu­jąc na nią pal­cem. – A tak na po­waż­nie, nie po­win­no się stra­szyć bez wy­raź­ne­go po­wo­du we­te­ra­na dwóch wojen. Na­uczy się na przy­szłość… – po­pra­wił się, zmie­sza­ny.

***

Zdzi­sław Ja­bol­ski ner­wo­wo krą­żył po gar­de­ro­bie. Te­le­wi­zja już dawno po­win­na przy­słać kogoś w za­stęp­stwie, kto przy­go­to­wał­by go do wy­stę­pu. Chciał prze­cież tylko od­bęb­nić usta­wio­ny wy­wiad, a potem w spo­ko­ju spić się w barze Gru­be­go Olega. Czemu to tyle trwa­ło? Ro­zu­miał, że nie co­dzien­nie ktoś no­kau­tu­je pra­cow­ni­ków stu­dia, ale czy to była je­dy­na cha­rak­te­ry­za­tor­ka pod­czas po­ran­nej zmia­ny? W do­dat­ku jakiś czas temu za­czę­ła go boleć głowa, co tylko zwięk­sza­ło po­ziom fru­stra­cji. Miał mrocz­ki przed ocza­mi, zu­peł­nie jakby się upił… Co ta­kie­go mógł wypić? Me­ta­nol z ze­szłe­go ty­go­dnia nie mógł za­dzia­łać do­pie­ro teraz, w końcu jego kum­pel do picia już dawno wy­cią­gnął po tym nogi. Więc co? Może to było fak­tycz­nie ja­kieś cho­rób­sko…

Ciche pu­ka­nie do drzwi wy­rwa­ło go z toku roz­my­ślań. Nie­zro­zu­mia­łym mruk­nię­ciem za­pro­sił go­ścia do środ­ka.

– Pan Ja­bol­ski? – za­ga­iła nie­śmia­ło szczu­pła blon­dyn­ka. – Je­stem Ewa, za­stęp­cza cha­rak­te­ry­za­tor­ka. Mam przy­go­to­wać pana do na­gra­nia… Tylko pro­szę mnie nie bić! – do­da­ła bła­gal­nym tonem.

– A tak, jasne. – Jabol z ulgą opadł na krze­sło. – Pro­szę robić swoje. – Po­tarł pal­ca­mi skro­nie.

Nie­spo­dzie­wa­nie prze­szy­ło go uczu­cie nie­po­ko­ju. Po­czuł, jak serce gwał­tow­nie przy­spie­szy­ło. To było pod­świa­do­me dzia­ła­nie, swego ro­dza­ju szó­sty zmysł in­for­mu­ją­cy o przy­szłym nie­bez­pie­czeń­stwie. Coś tu zde­cy­do­wa­nie było nie w po­rząd­ku. Nie wie­dział tylko, co ta­kie­go…

– Sły­sza­łam już o panu, panie Ja­bol­ski – kon­ty­nu­owa­ła ko­bie­ta. – Ulica wprost kipi do­nie­sie­nia­mi o pań­skich wy­czy­nach. Akcje w stylu Rambo, wy­cho­dze­nie cało z nie­zli­czo­nych ka­ta­strof, walki z po­twor­no­ścia­mi rodem z naj­bar­dziej nie­nor­mal­nych fil­mów. Ale wie pan co? – za­py­ta­ła, pu­dru­jąc ły­so­lo­wi nos. – Za­ło­żę się, że po­two­rom w TYM stu­diu nie dałby pan rady.

Na­pię­cie Zdzi­cha się­gnę­ło ze­ni­tu. Sły­szał swój przy­spie­szo­ny, płyt­ki od­dech, czuł prze­py­cha­ją­cą się przez żyły krew. Skąd ta ko­bie­ta mogła wie­dzieć o jego przy­go­dach? Sta­rał się za­wsze usu­wać wszel­kich po­ten­cjal­nych świad­ków, za­cie­rać ślady nad­przy­ro­dzo­nych zja­wisk. I… zaraz…

– O ja­kich po­two­rach pani mówi? – syk­nął, ści­ska­jąc ner­wo­wo pod­ło­kiet­nik krze­sła.

Blon­dyn­ka na­chy­li­ła się ku niemu, szep­cząc do ucha:

– Za­uwa­ży­łam jakiś czas temu, że nie­któ­re z pra­cu­ją­cych tu osób zdają się nie być wy­star­cza­ją­co po­słusz­ne idei na­szej wspa­nia­łej re­pu­bli­ki – oznaj­mi­ła z ab­so­lut­ną po­wa­gą, ro­biąc po­ro­zu­mie­waw­czą minę. – Oba­wiam się, że mogą mieć coś wspól­ne­go z nie­le­gal­ny­mi związ­ka­mi za­wo­do­wy­mi lub nawet go­rzej.

– Go­rzej?

– Może nawet z Ukra­iń­skim Fron­tem Na­ro­do­wym. – Po­wo­li wy­ce­dzi­ła nazwę pod­ziem­nej or­ga­ni­za­cji. – A sam pan ro­zu­mie, jak to jest wiel­ka po­twor­ność. Ko­lej­ne na­cjo­na­li­stycz­ne de­mo­ny pró­bu­ją­ce znisz­czyć naszą pięk­ną so­cja­li­stycz­ną oj­czy­znę. Całe szczę­ście, że mogę to panu teraz po­wie­dzieć. Dziew­czy­na, którą za­stę­pu­ję, od sa­me­go po­cząt­ku wy­da­ła mi się po­dej­rza­na. Kto wie, może wła­śnie pobił pan jed­ne­go z ICH szpie­gów… Panie Ja­bol­ski? Co panu jest? – za­py­ta­ła zdu­mio­na.

Gli­niarz już od pew­ne­go czasu usi­ło­wał zła­pać od­dech, wła­ści­wie to od mo­men­tu, gdy tylko usły­szał o po­two­rach i de­mo­nach. Czym się wła­ści­wie teraz przej­mo­wał? Nie raz i nie dwa miał do czy­nie­nia z okrop­no­ścia­mi nie z tego świa­ta, czemu więc tym razem czuł na­ra­sta­ją­cy, pa­nicz­ny lęk? Prze­cież miał ze sobą broń. Zaraz, a nie zo­sta­wił jej przy­pad­kiem przy wej­ściu do bu­dyn­ku, jak wspo­mnia­ła dziew­czy­na? Nie pa­mię­tał tego, więc może…

Nie­spo­dzie­wa­nie do gar­de­ro­by we­szła kie­row­nicz­ka planu.

– Panie Ja­bol­ski, jest pan gotów? – Ob­rzu­ci­ła go uważ­nym spoj­rze­niem. – Za trzy mi­nu­ty za­czy­na­my. Po­cze­kam na pana na ze­wnątrz – oznaj­mi­ła, wra­ca­jąc na plan.

Zdzi­sław roz­luź­nił zbyt cia­sno zwią­za­ny kra­wat. Się­gnął do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki i wy­cią­gnął z niej pier­siów­kę z al­ko­ho­lem. Jed­nym hau­stem po­chło­nął za­war­tość.

Czy mu się wy­da­wa­ło, czy spod oliw­ko­wej spód­ni­cy nie wy­sta­wał ko­niec czer­wo­ne­go ogona?

– Fak­tycz­nie, de­mo­ny – mruk­nął, ocie­ra­jąc kącik ust.

***

– Na pewno pan wszyst­ko zro­zu­miał?

– Tak – od­parł na­pię­ty jak stru­na Zdzich. – Za­cho­wy­wać się na­tu­ral­nie, od­po­wia­dać tylko na za­da­ne py­ta­nia. Ideał spon­ta­nicz­nej po­ga­węd­ki – sark­nął, sia­da­jąc na po­ma­rań­czo­wej skó­rza­nej sofie.

Ewa miała rację. Zdzi­cha ota­cza­ły de­mo­ny. Teraz wi­dział to aż na­zbyt wy­raź­nie: ga­dzie łuski po­kry­wa­ją­ce ciała, ogony wy­sta­ją­ce spod ubrań. I chuj z ich nie­wy­star­cza­ją­cą wier­no­ścią Zjed­no­czo­nej Unii Pol­ski i Ukra­iny, ten sztucz­ny twór i tak musi kie­dyś pier­dol­nąć, po­my­ślał. Ale czego mogły od niego chcieć aku­rat teraz?

– Pro­szę się nie de­ner­wo­wać – za­gad­nę­ła do niego pro­wa­dzą­ca pro­gram, ko­lej­na z sze­re­gu ide­al­nych pre­zen­te­rek, o blond wło­sach i nie­ska­zi­tel­nym uśmie­chu. Po­nad­to Jabol od razu do­my­ślił się, dla­cze­go aku­rat ona do­sta­ła tę pracę: już od dawna nie wi­dział pier­si tak wiel­kich, by każda z nich mogła śmia­ło pre­ten­do­wać do za­szczy­tu po­sia­da­nia wła­sne­go kodu pocz­to­we­go. – Wiem, co sobie pan myśli – Zdzich za­ci­snął w pa­ni­ce zęby. – ale to nie jest takie trud­ne. Pro­szę po pro­stu być sobą. – Pu­ści­ła do niego po­ro­zu­mie­waw­czo oko.

Mi­nu­ty po­wo­li mi­ja­ły, a ner­wo­wość po­li­cjan­ta za­czy­na­ła osią­gać apo­geum. Od­po­wia­dał bez­wol­nie na za­da­wa­ne py­ta­nia, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie do­my­śleć się, dla­cze­go de­mo­ny nie chcą uczy­nić mu krzyw­dy. Prze­cież „wie­dzie­li, co sobie myśli", więc czemu wciąż trzy­ma­li go przy życiu, za­miast za­ata­ko­wać?

– Nie – po­wie­dział do sie­bie. – To nie tak.

– Słu­cham? – Pro­wa­dzą­ca unio­sła brwi. – Och, prze­pra­szam, wi­docz­nie pan nie do­sły­szał py­ta­nia. Zadam je jesz­cze raz: Jesz­cze wczo­raj brał pan udział w uda­nej akcji roz­bi­cia gangu zaj­mu­ją­ce­go się pro­duk­cją i sprze­da­żą nar­ko­ty­ków. Co wię­cej, pan i pań­scy lu­dzie zdo­ła­li po­wstrzy­mać ich przed wpro­wa­dze­niem na rynek nowej, nie­bez­piecz­nej od­mia­ny LSD, wy­glą­da­ją­cej iden­tycz­nie, jak po­pu­lar­ne leki na prze­zię­bie­nie. Z pew­no­ścią musi to być wspa­nia­łe uczu­cie, zda­wać sobie spra­wę z przy­słu­gi od­da­nej par­tii oraz lu­do­wi pra­cu­ją­ce­mu Sto­li­cy?

– Tak – od­parł Zdzich drżą­cym gło­sem. Mu­siał się stąd wy­do­stać. Na­tych­miast! – To wspa­nia­łe uczu­cie… – kon­ty­nu­ował, pod­no­sząc się z sofy.

BANG! BANG!

W ko­ry­ta­rzu roz­le­gły się strza­ły z broni pal­nej.

– I chuj… po her­ba­cie… – jęk­nął Zdzich, opa­da­jąc z po­wro­tem na mebel. Za­czerp­nął głę­biej po­wie­trza, pró­bu­jąc uspo­ko­ić nerwy. Jesz­cze ter­ro­ry­stów tu bra­ko­wa­ło, do cho­le­ry.

BANG! BANG!

– Panie Ja­bol­ski, co to? – pi­snę­ła cyc-pięk­ność. Gli­niarz spoj­rzał na nią męt­nym wzro­kiem.

– Ter­ro­ry­ści…

– ŻE JAK?!

– Ale prze­cież mo­żesz uciec. – wy­du­kał po­wo­li. – Masz prze­cież te, no… skrzy­dła. Chyba…

BANG!

Drzwi od stu­dia otwo­rzy­ły się gwał­tow­nie. Do po­miesz­cze­nia wpadł niski, krępy męż­czy­zna. Twarz osła­nia­ła ko­mi­niar­ka, lecz już po samym jego cho­dzie Zdzich do­my­ślił się, że miał około pięć­dzie­się­ciu lat.

A może tak mu się tylko zda­wa­ło?

– Gdzie Ja­bol­ski? – ryk­nął męż­czy­zna, ma­cha­jąc na ślepo bro­nią.

Sły­sząc swoje na­zwi­sko, po­li­cjant po raz ko­lej­ny tego dnia spró­bo­wał sku­pić uwagę. To była szan­sa na uciecz­kę z tego czar­cie­go kotła! Może na­past­nik przy­był mu na ra­tu­nek?

– To ja! – krzyk­nął, pod­no­sząc się z sofy.

BANG!

Nagłe szarp­nię­cie rzu­ci­ło go do tyłu. Pa­da­jąc na po­sadz­kę, sły­szał już je­dy­nie krzy­ki ze­bra­nych w stu­diu ko­biet i męż­czyzn.

Chcąc unik­nąć ry­zy­ka kon­fron­ta­cji z de­mo­na­mi, naj­le­piej uda­wać mar­twe­go – przy­po­mniał sobie radę zna­jo­me­go wiej­skie­go eg­zor­cy­sty.

Dla­cze­go nie wpadł na to wcze­śniej?

– O nie, szma­cia­rzu, wiem, że uda­jesz! – usły­szał wzbu­rzo­ny krzyk na­past­ni­ka, a na­stęp­nie roz­legł się pisk Cy­co­li­ny. – Wy­chodź, bo wpa­ku­ję jej tyle kul, że jej wła­sny chi­rurg pla­stycz­ny nie pozna!

– A strze­laj sobie – od­parł obo­jęt­nie Zdzich. – Im ich mniej, tym le­piej. Kurwa – jęk­nął pod nosem.

Miał prze­cież uda­wać mar­twe­go.

Syk­nął z bólu, do­ty­ka­jąc le­we­go ra­mie­nia. Na szczę­ście za­ma­cho­wiec nie tra­fił w żaden ważny organ, któ­re­go uszko­dze­nie mo­gło­by za­gro­zić życiu gli­nia­rza. Wy­star­czy po­grać parę chwil na zwło­kę, a znów bę­dzie spraw­ny jak przed po­strza­łem. Ze zdzi­wie­niem stwier­dził, że przej­mu­ją­ce uczu­cie nie­po­ko­ju ode­szło, a on sam był już nawet w sta­nie lo­gicz­nie my­śleć. Lub przy­naj­mniej pró­bo­wać.

– Dobra, tylko spo­koj­nie – za­czął, pod­no­sząc się z pod­ło­gi. – Po­wiedz tylko, o co cho­dzi, a zaraz się do­ga­da­my i…

– O moją córkę, skur­wie­lu, córkę! – prze­rwał mu na­past­nik.

Ranny Zdzich spró­bo­wał oce­nić sy­tu­ację. Oto pod­czas au­dy­cji na żywo, na plan wpadł jakiś sza­le­niec z wy­raź­nym za­mia­rem zro­bie­nia mu krzyw­dy. W do­dat­ku poza nim, owym męż­czy­zną i cy­ca­tą pre­zen­ter­ką, nikt z pra­cow­ni­ków stu­dia nie wy­da­wał się być czło­wie­kiem. Albo przy­naj­mniej do­brze się ma­sko­wa­li, przy­bie­ra­jąc koźle rogi, ga­dzie łuski i zwie­rzę­ce ogony. Bo­la­ła go głowa, miał dziu­rę w ra­mie­niu i katar.

To tylko on zwa­rio­wał, czy cały świat wokół niego?

– Jaką znowu córkę? – zdo­był się na za­da­nie naj­prost­sze­go z pytań.

BAM!

Ko­lej­ny po­cisk spro­wa­dził go do par­te­ru.

– Nie pa­mię­tasz? Do­brze, przy­po­mnę ci. Ale naj­pierw – Ter­ro­ry­sta szarp­nął blon­dyn­kę za włosy, pro­wa­dząc ją przed jedną z kamer. – Ma mnie być do­kład­nie widać, jasne?! – ryk­nął w stro­nę prze­ra­żo­ne­go ka­me­rzy­sty.

Za­gad­nię­ty spoj­rzał ze stra­chem na kie­row­nicz­kę planu.

– Rób, co każe. – Mach­nę­ła ręką.

– W po­rząd­ku, panie super glino – rzu­cił męż­czy­zna, zna­la­zł­szy się w cen­trum uwagi. – Przy­po­mnę ci wszyst­ko. Pa­mię­tasz waszą wiel­ką ope­ra­cję „RR"?

– Ro­bi­my Roz­pier­dol? – za­py­tał Zdzich. – Fak­tycz­nie było coś ta­kie­go…

– To była jedna z tych wiel­kich akcji, któ­ry­mi wy, le­wac­kie świ­nie, chwa­li­cie się potem w wa­szych sko­rum­po­wa­nych me­diach! Ale ja po­zna­łem praw­dę, na wła­snej skó­rze po­czu­łem, jak to wy­glą­da­ło! – Gwał­tow­nie urwał. Po­cią­gnął kilka razy nosem, jakby po­wstrzy­mu­jąc się od pła­czu. – Osiem lat temu od­pro­wa­dza­łem có­recz­kę na szkol­ny au­to­bus. Do przy­stan­ku mie­li­śmy tylko kil­ka­na­ście me­trów, gdy zza rogu bu­dyn­ku wy­padł na nas jakiś mu­rzyn, a za nim ty, by­dla­ku! Nawet nie zdą­ży­li­śmy się usu­nąć z drogi, gdy wy­cią­gną­łeś broń i za­czą­łeś strze­lać. Na oślep! – za­chry­piał.

Zdzi­sław mil­czał, przy­ci­ska­jąc dło­nie do krwa­wią­cych ran. Coraz bar­dziej za­czy­nał go nie­po­ko­ić fakt, że dziu­ry po po­strza­łach nie miały za­mia­ru się za­bliź­nić. Krew nie chcia­ła krzep­nąć, spły­wa­jąc za­miast tego po jego przed­ra­mio­nach na pod­ło­gę. Krę­ci­ło mu się w gło­wie.

– Kula tra­fi­ła… ją tra­fi­ła – męż­czy­zna po­wró­cił do prze­rwa­ne­go mo­no­lo­gu. – Nie zdą­ży­łem nic zro­bić. Jeden strzał, w głowę… zgi­nę­ła na miej­scu. Jak mo­głeś! – ryk­nął, wy­bu­cha­jąc pła­czem.

– Prze­pra­szam, nie­chcą­cy, to było nie­chcą­cy – beł­ko­tał Ja­bol­ski. Za­wro­ty głowy były tak silne, że za­czy­nał tra­cić świa­do­mość.

– Nie­chcą­cy?! To było NIE­CHCĄ­CY?! Za­tu­szo­wa­li­ście całą spra­wę, nikt mi nie po­mógł, nie udzie­lił wspar­cia…

– Prze­bieg akcji miał być ści­śle tajny, lecz po­ja­wi­ły się pro­ble­my… gość mi wtedy uciekł…

– Wiesz, jak miała na imię?

– Że co? Ale…

– WIESZ?!

Jabol nie od­po­wie­dział.

– Bar­ba­ra. Ba­sień­ka, Ba­siu­nia, Basia. Prze­li­te­ro­wać ci może?

– Na­praw­dę ro­zu­miem twój żal, ale…

BAM!

Ko­lej­ny po­cisk ro­ze­rwał mu pierś.

– Be.

BAM!

– A.

BAM! BAM! BAM!

– Es, I, A…

Z każ­dym otrzy­ma­nym strza­łem Zdzi­sław spa­dał w coraz głęb­szą ciem­ność. Czy któ­raś kula tra­fi­ła go w serce? Uszko­dzi­ła płuco? Znisz­czy­ła krę­go­słup? Jesz­cze wczo­raj śmiał­by się z ta­kie­go za­gro­że­nia, lecz teraz, gdy z nie­zna­nych mu przy­czyn or­ga­nizm nie chciał się zre­ge­ne­ro­wać? Po­czuł, jak krew wy­peł­nia mu usta, prze­le­wa się przez nie, ście­ka po twa­rzy na pod­ło­gę. Więc tak miał wy­glą­dać jego ko­niec. Po prze­ży­ciu dwóch wojen, dwu­dzie­stu lat walki z prze­stęp­czo­ścią sto­li­cy i po­two­ra­mi z in­nych świa­tów miał umrzeć z ręki zroz­pa­czo­ne­go ojca jed­nej ze swo­ich przy­pad­ko­wych ofiar. Do­praw­dy od­po­wied­nie za­koń­cze­nie od­po­wied­nie­go życia. Teraz zro­zu­miał, skąd te dia­bły, skąd ir­ra­cjo­nal­ny strach, cała ta ab­sur­dal­na otocz­ka. Po­zo­sta­ło mu tylko cze­kać. Aż serce, naj­głup­sze ze wszyst­kich or­ga­nów, zo­rien­tu­je się, że jest mar­twe.

– Wi­dzie­li pań­stwo? – do­biegł go z od­da­li głos za­ma­chow­ca. – Tak wła­śnie koń­czy wasz nie­po­ko­na­ny po­li­cjant, Zdzi­sław Ja­bol­ski! Tak wła­śnie koń­czą spo­łecz­ne gnidy, de­ge­ne­ra­ci i po­two­ry, za­tru­wa­ją­cy nasze życia! Tak trium­fu­je spra­wie­dli­wość! – roz­legł się gło­śny, szy­der­czy śmiech.

Gdyby Zdzi­chu był teraz w sta­nie, śmiał­by się razem z nim.

Co ten szma­ciarz z bro­nią mógł wie­dzieć o spra­wie­dli­wo­ści?

Ko­niec naj­lep­sze­go gli­nia­rza w mie­ście nie mógł być AŻ tak ża­ło­sny.

Więc jesz­cze nie nad­szedł…

***

Zza ple­ców śmie­ją­ce­go się trium­fal­nie ojca Basi roz­legł się pisk prze­ra­żo­nych ko­biet. Męż­czy­zna od­wró­cił się, po­szu­ku­jąc wzro­kiem źró­dła za­mie­sza­nia. Prze­ra­że­nie od­ję­ło mu dech.

Oto stał przed nim Zdzi­sław Ja­bol­ski, ten sam, który miał przed chwi­lą zgi­nąć z jego ręki. Teraz, poza ro­ze­rwa­ną na strzę­py klat­ką pier­sio­wą i po­wo­li spły­wa­ją­cy­mi po no­gach struż­ka­mi krwi, wy­da­wał się być oka­zem zdro­wia.

– O Boże… – wy­ją­kał, upusz­cza­jąc broń. Pi­sto­let gło­śno ude­rzył o po­sadz­kę. – Kim ty, kurwa, je­steś? Zom­bie?

– Le­piej. – Łysol ob­na­żył krzy­we zęby. Daw­niej żółte, teraz z po­wo­du za­krze­płej krwi wy­da­wa­ły się czar­ne. – Ide­ow­cem.

Bły­ska­wicz­nie do­padł do ter­ro­ry­sty, chwy­cił go za kark i pod­kła­da­jąc nogę, prze­wró­cił na po­sadz­kę. Za­ci­snął dło­nie na jego krta­ni.

– Nie wiesz, czym jest spra­wie­dli­wość – wy­ce­dził gniew­nie. – I nigdy nie zro­zu­miesz, bo nigdy nie uda ci się wyjść z pry­mi­tyw­nej re­la­cji oko za oko, życie za życie. Mógł­bym spró­bo­wać ci to wy­tłu­ma­czyć, ale wiesz, co? – W źre­ni­cach po­li­cjan­ta bły­snę­ła iskra sza­leń­stwa.

Męż­czy­zna wy­trzesz­czył oczy.

– Pro­ściej bę­dzie skrę­cić ci kark. – Ja­bol­ski wy­ko­nał od­po­wied­ni ruch dłoń­mi.

Chrup­nął pę­ka­ją­cy krę­go­słup.

Za­krwa­wio­ny po­li­cjant po­wo­li pod­niósł się znad nie­ru­cho­me­go ciała. Ro­zej­rzał się po stu­diu. Stado dia­błów pa­trzy­ło na niego onie­mia­łe. Wciąż tutaj byli.

Więc to jest sen, tylko sen, po­my­ślał. Po­tarł o sie­bie ze­sztyw­nia­łe dło­nie.

– Po­ka­żę wam, jak ZA­ZWY­CZAJ prze­ży­wam swoje ma­rze­nia senne – rzu­cił we­so­ło, ru­sza­jąc w stro­nę naj­bliż­szej osoby. Czy też może dia­bła, nie miało to teraz zna­cze­nia. Z do­świad­cze­nia wie­dział, że kości obu tych istot łamią się z taką samą ła­two­ścią.

***

– Ja pier­do­lę, ja pier­do­lę, ja pier­do­lę – klęła El­wi­ra, ner­wo­wo cho­dząc po po­ko­ju swo­je­go miesz­ka­nia. Po­de­szła do drzwi od ła­zien­ki. – Ży­jesz, Zdzi­chu? – Od­po­wie­dział jej je­dy­nie od­głos in­ten­syw­nych wy­mio­tów.

Młody za­ła­mał ręce.

– Po­wo­li, uspo­kój się – po­wie­dział do ru­do­wło­sej – i opo­wiedz mi wszyst­ko jesz­cze raz. Tym razem nieco wol­niej.

– Sie­dzę sobie w fo­te­lu i nagle sły­szę pu­ka­nie. Otwie­ram, a tam Zdzich stoi na chwiej­nych no­gach, za­la­ny krwią, jakby wró­cił z ja­kiejś rzeź­ni. Za­czął coś beł­ko­tać o walce ze swo­imi de­mo­na­mi, że to tylko sen i tak dalej, a potem ode­pchnął mnie na bok i wpadł do ła­zien­ki. Wi­dzia­łam jego oczy – źre­ni­ce miał wiel­kie, jak… – za­mil­kła, pró­bu­jąc zna­leźć od­po­wied­nie po­rów­na­nie.

– Su­ge­ru­jesz, ze był na­ćpa­ny?

– To było od razu widać! Pro­szę, Ada­mie. – Chyba pierw­szy raz zwró­ci­ła się do part­ne­ra Zdzi­cha po imie­niu. – Po­wiedz mi, co mu się stało.

Młody ner­wo­wo po­dra­pał się po gło­wie.

– Cóż, wy­glą­da na to, że w bu­dyn­ku te­le­wi­zji ktoś urzą­dził sobie ma­sa­krę…

– Czyli?

– Do­sta­li­śmy in­for­ma­cję, że pod­czas na­gry­wa­nia pro­gra­mu za­ma­sko­wa­ny gość wpadł do stu­dia i za­czął strze­lać. Gdy do­je­cha­li­śmy na miej­sce, za­sta­li­śmy wszyst­kich pra­cow­ni­ków mar­twych, za­ma­cho­wiec rów­nież nie żył. Za to ka­me­ra wciąż pra­co­wa­ła…

El­wi­ra opa­dła na fotel.

– To był Zdzich, praw­da?

– Nie­ste­ty. Ład­nie ich wszyst­kich roz­wa­lił, od razu widać, że za­bi­ja­nie ma we krwi. Ale spo­koj­nie – dodał, wi­dząc prze­ra­żo­ną twarz ko­bie­ty. – To było tylko na­gra­nie! Od razu je znisz­czy­li­śmy, a strze­la­ni­nę uza­sad­ni­my po­ra­chun­ka­mi gan­gów. Pomóż mu tylko dojść do sie­bie, a wszyst­ko się ułoży. Jak zwy­kle zresz­tą. –Ru­szył w stro­nę wyj­ścia.

– Za­cze­kaj! – krzyk­nę­ła za nim, gdy na­ci­skał klam­kę. – Jed­ne­go nie ro­zu­miem. Dla­cze­go mó­wisz o na­gra­niu z ka­me­ry, je­że­li Zdzich miał wy­stę­po­wać na żywo?

Adam par­sk­nął śmie­chem.

– Bła­gam, na jakim ty świe­cie ży­jesz? Nie do­my­śli­łaś się nigdy, dla­cze­go w te­le­wi­zji nie ma trans­mi­sji spor­to­wych? Bo ta­kich rze­czy nie da się za­pla­no­wać lub wy­re­ży­se­ro­wać. Na­to­miast wszyst­ko inne – za­wie­sił na mo­ment głos. – Sama już ro­zu­miesz.

Trza­snę­ły za­my­ka­ne drzwi.

W miesz­ka­niu za­pa­dła cisza, prze­ry­wa­na je­dy­nie oka­zjo­nal­ny­mi od­gło­sa­mi wy­mio­tów Ja­bol­skie­go. El­wi­ra cięż­ko wes­tchnę­ła.

– Nie cię szlag, Zdzi­chu. Zabić cie­bie, to mało – mruk­nę­ła pod nosem, idąc do ła­zien­ki.

***

Młody nie­spiesz­nie szedł jedną z głów­nych ulic mia­sta. Pró­bo­wał sobie uło­żyć w gło­wie całą tę spra­wę ze Zdzi­chem i dzi­siej­szą roz­ró­bą.

Za­sta­na­wia­ło go, czy El­wi­ra mogła zdać sobie spra­wę z faktu, że zo­sta­ła okła­ma­na. Się­gnął ręką do kie­sze­ni, wy­ma­cał płytę DVD. Wcale nie usu­nął tego na­gra­nia, prze­ciw­nie, uznał, że znacz­nie roz­sąd­niej­szym wyj­ściem bę­dzie za­cho­wa­nie go na przy­szłość. Kto wie, może kie­dyś jego part­ner pod­pad­nie mu na tyle, że nie bę­dzie miał wyj­ścia? Wia­do­mo, za­słu­gi w zwal­cza­niu prze­stęp­czo­ści za­słu­ga­mi, ale i tak naj­lep­sze oka­zu­ją się tra­dy­cyj­ne haki…

Za­brzmiał dzwo­nek te­le­fo­nu. Blon­dyn wy­cią­gnął z kie­sze­ni spodni urzą­dze­nie, na­ci­snął przy­cisk.

– Słu­cham?

– Witam, dzwo­nię w spra­wie iden­ty­fi­ka­cji po­szcze­gól­nych ofiar dzi­siej­szej strze­la­ni­ny. – W gło­śni­ku za­brzmiał głos tech­ni­ka.

– Nie trze­ba, spra­wa zo­sta­nie dzi­siaj za­mknię­ta-

– Ale pan nie ro­zu­mie. Więk­szość z ofiar oka­za­ła się mieć po­wią­za­nia z Fron­tem Wy­zwo­le­nia Ukra­iny.

Pod Mło­dym ugię­ły się nogi.

– Może pan po­wtó­rzyć?

– Więk­szość pra­cow­ni­ków stu­dia była ukra­iń­ski­mi szpie­ga­mi. Teraz ich nie ma, zgi­nę­li! Ja­bol­ski jest bo­ha­te­rem-

Adam roz­łą­czył po­łą­cze­nie. Za­klął pod nosem. I co, Zdzich nagle miał się stać bo­ha­te­rem? Cała ta afera, ma­sa­kra i pro­ble­my tylko mu po­mo­gły?

Gwał­tow­nym szarp­nię­ciem wy­do­był płytę z kie­sze­ni, ści­snął ją z ca­łych sił dłoń­mi. Trza­snął pę­ka­ją­cy pla­stik, odłam­ki do­wo­du po­sy­pa­ły się na brud­ny chod­nik.

– Niech cię pie­kło po­chło­nie, Zdzi­sła­wie Ja­bol­ski – wy­ce­dził pod nosem. – Ile jesz­cze razy uda ci się wyjść cało z– A PSIK!!!

Po­cią­gnął nosem. Po raz ko­lej­ny tego wie­czo­ru się­gnął do kie­sze­ni, po czym wy­cią­gnął z niej dwie nie­bie­ski ta­blet­ki, iden­tycz­ne z tymi, które rano zażył jego zwierzch­nik. Cie­ka­we jak ty to ro­bisz, po­my­ślał, ły­ka­jąc le­kar­stwa. Ru­szył w kie­run­ku swo­je­go miesz­ka­nia. Mam na­dzie­ję, że nie będę chory, prze­mknę­ło mu przez głowę.

Na­stęp­ne­go dnia mu­siał być w for­mie, jeśli miał wal­czyć z de­mo­na­mi opa­no­wu­ją­cy­mi to mia­sto.

 

 

Koniec

Komentarze

Obie­cu­ję prze­czy­tać do nie­dzie­li. Za­po­wia­da się bar­dzo faj­nie!

Po­zy­tyw­nie za­krę­co­ne to opo­wia­da­nie. Licz­ba za­sko­czeń/zwro­tów akcji na sto słów bar­dzo wy­so­ka, dzię­ki czemu nie­źle się czy­ta­ło. Motyw ze strasz­ny­mi isto­ta­mi ży­ją­cy­mi w ukry­ciu wśród spo­ło­czeń­stwa sko­ja­rzył mi się z Kin­giem, który to na­pro­du­ko­wał masę ta­kich opo­wia­dań.

W sumie za­baw­na opo­wiast­ka; może nieco zbyt gro­te­sko­wa. Od­nio­słem wra­że­nie, że scena w stu­dio jest nieco nie­czy­tel­na. 

I po co to było?

Pew­nie miało być śmiesz­nie, ale nie roz­śmie­szy­ło mnie nawet jedno zda­nie. Jak dla mnie, to opo­wia­da­nie jest chyba zbyt abs­trak­cyj­ne.  

 

Wresz­cie palce na­tra­fi­ły na pacz­kę okle­jo­ną taśmą kle­ją­cą. – Po­wtó­rze­nie.

Wo­la­ła­bym: Wresz­cie palce na­tra­fi­ły na pacz­kę okle­jo­ną taśmą. Lub: Wresz­cie palce na­tra­fi­ły na pacz­kę spo­wi­tą taśmą kle­ją­cą.

 

…wrzu­ca­jąc do ust le­kar­stwabio­rąc ko­lej­ny łyk si­wu­chy. – Nie­ła­two jest wziąć łyk. ;-)

Wo­la­ła­bym:wrzu­ca­jąc do ust le­kar­stwopijąc ko­lej­ny łyk si­wu­chy.

 

Zdzich ob­rzu­cił go po­gar­dli­wym spoj­rze­niem, na­rzu­cił na sie­bie płaszcz i ru­szył w stro­nę wyj­ścia. – Wo­la­ła­bym: Zdzich ob­rzu­cił go po­gar­dli­wym spoj­rze­niem, wło­żył płaszcz i ru­szył w stro­nę wyj­ścia. Lub: Zdzich spoj­rzał na niego po­gar­dli­wie, na­rzu­cił na sie­bie płaszcz i ru­szył w stro­nę wyj­ścia.

 

…za­wsze sto pro­cent oby­wa­te­li była za­chwy­co­na ja­ko­ścią życia… – …za­wsze sto pro­cent oby­wa­te­li było za­chwy­co­nych ja­ko­ścią życia

 

Zdzich nie­spiesz­nie prze­kro­czył próg stu­dia na­grań. – O, dzień dobry. – Po­wi­ta­ła go kie­row­nicz­ka stu­dia – Po­wtó­rze­nie.

 

No cóż, oto kart­ka z pań­ski­mi od­po­wie­dzia­mi, które ma pan udzie­lić na nasze py­ta­nia.No cóż, oto kart­ka z pań­ski­mi od­po­wie­dzia­mi, któ­rych ma pan udzie­lić na nasze py­ta­nia.

 

…a teraz jesz­cze śmia­li robić z niego idio­tę. – …a teraz jesz­cze śmie­li robić z niego idio­tę.

 

Te­le­wi­zja już dawno po­win­na przy­słać kogoś w za­stęp­stwie, kto przy­go­to­wał­by go do wy­stę­pu.Te­le­wi­zja już dawno po­win­na przy­słać w za­stęp­stwie kogoś, kto przy­go­to­wał­by go do wy­stę­pu.

 

…ale czy to była je­dy­na cha­rak­te­ry­za­tor­ka pod­czas po­ran­nej zmia­ny? – Wo­la­ła­bym: …ale czy to była je­dy­na cha­rak­te­ry­za­tor­ka pra­cu­ją­ca na po­ran­nej zmia­nie?  

 

A sam pan ro­zu­mie, jak to jest wiel­ka po­twor­ność. A sam pan ro­zu­mie, jak wiel­ka jest to po­twor­ność.

 

…dla­cze­go de­mo­ny nie chcą uczy­nić mu krzyw­dy. Prze­cież „wie­dzie­li, co sobie myśli", więc czemu wciąż trzy­ma­li go przy życiu, za­miast za­ata­ko­wać? – …dla­cze­go de­mo­ny nie chcą uczy­nić mu krzyw­dy. Prze­cież „wie­dzia­ły, co sobie myśli", więc czemu wciąż trzy­ma­ły go przy życiu, za­miast za­ata­ko­wać?  

 

…dwu­dzie­stu lat walki z prze­stęp­czo­ścią sto­li­cy… – …dwu­dzie­stu lat walki z prze­stęp­czo­ścią w sto­li­cy

 

…de­ge­ne­ra­ci i po­two­ry, za­tru­wa­ją­cy nasze życia! – …de­ge­ne­ra­ci i po­two­ry, za­tru­wa­ją­cy nasze życie!  

 

Gdyby Zdzi­chu był teraz w sta­nie…Gdyby Zdzich był teraz w sta­nie

 

Adam roz­łą­czył po­łą­cze­nie. – Wo­la­ła­bym: Adam prze­rwał po­łą­cze­nie. Lub: Adam się roz­łą­czył.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

A mi się po­do­ba­ło – prze­czy­ta­łam z wiel­kim za­in­te­re­so­wa­niem. Abs­trak­cja nie jest wcale zła – wręcz od­wrot­nie – jest świet­na! Wpa­so­wa­łeś się/wpa­so­wa­łaś się w moje gusta. Opo­wia­da­nie jak naj­bar­dziej wy­cho­dzi na plus.

@ zyg­fry­d89 – Dzię­ki za miłe słowo. :) Licz­ba zwro­tów akcji wy­szła mi tro­chę ka­ry­ka­tu­ral­nie, ale taki był cel. Zaś co do Kinga – nie wiem, może tak na­pi­sał, z jego utwo­rów czy­ta­łem tylko "Mrocz­ną wieżę". Ogól­nie to nie jest spe­cjal­nie ory­gi­nal­ny motyw. @ syf. – Dzię­ki za prze­czy­ta­nie. Na­praw­dę gro­te­ski jest zbyt dużo? Nie są­dzi­łem, że to mo­zli­we. ;) Ge­ne­ral­nie wszyst­kie hi­sto­rie o Zdzi­chu są z na­tu­ry gro­te­sko­we. Sama po­stać Zdzi­cha jest tak prze­gię­ta, że ochrzci­łem go mia­nem "Naj­bar­dziej sztam­po­we­go bo­ha­te­ra pol­skiej fan­ta­sty­ki." Co do sceny w stu­diu – rze­czy­wi­ście nie­któ­re frag­men­ty są dość nie­czy­tel­ne. Po pro­stu mój warsz­tat nie jest jesz­cze wy­star­cza­ją­co dobry, by udźwi­gnąć nie­któ­re opisy i sy­tu­acje. Ale pró­bo­wać trze­ba… @ re­gu­la­to­rzy – Dzię­ku­ję za po­pra­wie­nie błę­dów. Tro­chę ich się na­zbie­ra­ło, nie po­wiem… Ta hi­sto­ria nie miała być śmiesz­na. Humor sto­su­ję tylko po to, by wzmoc­nić po­waż­niej­sze ele­men­ty. Poza tym, za bar­dzo uwiel­biam wy­my­śla­nie tych wszyst­kich kiep­skich gie­rek ję­zy­ko­wych, bym miał z tego re­zy­gno­wać. ;) Mimo to, mam na­dzie­ję, że kie­dyś wstrze­lę się w twój gust. @ ma­jat­ma­ja­ja – Cie­szę się, że przy­go­da Zdzi­cha Ci się spodo­ba­ła. :) Abs­trak­cji nigdy za wiele. ;) Co praw­da nie wszyst­kie hi­sto­rie o nim są rów­nie za­krę­co­ne i sza­lo­ne, ale pra­cu­ję nad udo­sko­na­le­niem swo­je­go "zmy­słu gro­te­ski". Mi także po­do­ba­ją się Twoje tek­sty. Nie ma to jak mieć po­dob­ny gust. ;p

Cie­sze się, że mo­głam pomóc.

Bar­dzo pro­szę, byś przy pró­bie wstrze­le­nia się w mój gust, nie zde­wa­sto­wał go nie­od­wra­cal­nie. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cóż, tego typu tek­sty piszę dla za­ba­wy i liczę, że i czy­tel­nik chwi­lę za­ba­wy mieć przy tym bę­dzie. To tylko taka kon­wen­cja, jak więk­szość ame­ry­kań­skiej chały. Po pro­stu, jeśli kie­dyś czy­ta­jąc mój ko­lej­ny tekst, rzuci Ci się w oczy "Zdzi­sław Ja­bol­ski", za­rzuć lek­tu­rę. Nie chciał­bym mieć na su­mie­niu znisz­cze­nia czy­je­go­kol­wiek gustu. ;) A zwłasz­cza tak po­moc­nej osoby. :)

Czy­tam wszyst­kie tek­sty do­da­ne w dni mo­je­go dy­żu­ru. Ko­lej­ne­go Ja­bol­skie­go też przyj­mę z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi. Nie mam wiel­kiej na­dziei, że gust Zdzi­cha sta­nie się bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­ny, bo wtedy łysol prze­sta­nie być sobą, a tego chyba nie chce­my, nie­praw­daż?

A mój gust? No cóż, prze­żył już nie­jed­no i z pew­no­ścią nie­jed­no jesz­cze znie­sie. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Za­baw­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Mi cze­goś za­bra­kło w tym opo­wia­da­niu. Czy­ta­jąc cią­gle cze­ka­łam na jakiś prze­łom, za­sko­cze­nie. Jak dla mnie za szyb­ko i zbyt po­wierz­chow­nie opi­sa­na sen­sa­cyj­na hi­sto­ryj­ka. Humor też nie w moim stylu, no ale to już kwe­stia gustu. Ale motyw z ta­blet­ka­mi na prze­zię­bie­nie(?) mi się po­do­bał:) Za­pra­szam do oceny mo­je­go opo­wia­da­nia, chęt­nie po­znam każdą opi­nię

:)

Zwa­rio­wa­ne, nawet bar­dzo, ale po­dob­no po LSD wszyst­ko jest moż­li­we.  

Nowa Fantastyka