- Opowiadanie: Mathias - "Dług do spłacenia" - Początek kariery literackiej.

"Dług do spłacenia" - Początek kariery literackiej.

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

"Dług do spłacenia" - Początek kariery literackiej.

 

Witam. Od pew­ne­go przy­ja­cie­la do­wie­dzia­łem się, że wrzu­ca­jąc tutaj swój tekst mogę otrzy­mać sporo kon­struk­tyw­nej kry­ty­ki. Je­stem uczniem li­ceum, do­kład­niej pierw­szej klasy ale od wielu lat czy­tu­ję fan­ta­sty­kę. Pi­sząć to opo­wia­da­nie, które ma być wstę­pem do mojej książ­ki mocno wzo­ro­wa­łem się na Sap­kow­skim, Pie­ka­rze i Za­mbo­chu Pa­trząc na to , co lu­dzie su­ge­ru­ją mi w ko­men­ta­rzach, na­pi­szę tutaj bar­dzo czy­tel­nie. KSIĄZ­KA TA NIE JEST PO­WIE­ŚCIĄ, A ZBIO­REM OPO­WIA­DAŃ. Dla­te­go pro­szę, nie su­ge­ruj­cie mi bym naj­pierw po­ćwi­czył na krót­szych for­mach zanim za­bio­rę się za coś po­dob­ne­go, po­nie­waż wla­śnie to robię :) . Mam na­dzie­ję, że sie spodo­ba. Mi­łe­go czy­ta­nia. Pro­sił­bym też o wkle­ja­nie cy­ta­tów z błę­da­mi bym mógł jak naj­le­piej je po­pra­wić. Tekst zo­stał już odro­bi­nę prze­ro­bio­ny,a więk­szość błę­dów po­pra­wio­na. Nad­mie­niam, że brak opisu świa­ta jest ce­lo­wy. Po­stać Shar­na ma być bo­ha­te­rem kil­ku­na­stu opo­wia­dań, więc opisy będą po­ja­wiać się po­wo­li, ka­wa­łek po ka­wał­ku od­sła­nia­jąc ta­jem­ni­ce ce­sar­stwa i głów­ne­go bo­ha­te­ra. P S Do­pie­ro po sko­pio­wa­niu ca­ło­ści wrzu­ce­niu tutaj za­uwa­ży­łem, że nie ma aka­pi­tów. Spo­koj­nie, w or­gi­na­le jest ich cał­kiem sporo, nie mam po­ję­cia dla­cze­go tutaj się nie po­ja­wi­ły.

 

 

"Dług do spła­ce­nia"

 

 

 

 

Ciem­ność. Ciem­ność wszę­dzie do­oko­ła. Czy to tak przyj­dzie mi skoń­czyć? Tutaj, dwa­dzie­ścia me­trów pod zie­mią, w cho­ler­nej ko­pal­ni węgla ja­kie­goś ma­łe­go pa­ni­czy­ka, hra­bie­go w któ­re­go krwi jest tyle błę­ki­tu co w koń­skich szczy­nach, ale któ­re­go oj­ciec miał wy­star­cza­ją­co dużo złota, żeby wy­ku­pić dla sie­bie i swo­je­go rodu szla­chec­two? Już nawet nie pa­mię­tam jakim cudem tak to się skoń­czy­ło. To miała być pro­sta ro­bo­ta, zwy­kła po­dróż z ka­ra­wa­ną, pięć­dzie­siąt koron za­licz­ki, ko­lej­ne sto pięć­dzie­siąt na miej­scu. Ro­bo­ta jak ty­sią­ce in­nych, które wy­ko­ny­wa­łem do tej pory i jed­no­cze­śnie jedna z tych, które skoń­czy­ły się tak jak się skoń­czy­ły. Wła­śnie z po­wo­du tych stu pięć­dzie­się­ciu koron sie­dzę tutaj na dole, a za mną biega mała armia. Cho­ciaż armia to tutaj zbyt wiel­kie słowo, nie da się na­zwać żoł­nie­rza­mi chło­pacz­ków wy­uczo­nych któ­rym koń­cem włócz­ni się dźga i pu­szą­cych się z dumy w swo­ich mun­du­rach.

Gdyby tylko ten gno­jek za­pła­cił zgod­nie z umową, za­miast stra­szyć mnie lo­chem i kazać wy­no­sić się z jego wło­ści. Bar­dzo nie lubię, kiedy ktoś stara się mnie oszu­kać. Robię się wtedy dość nie­przy­jem­ny. Do­wie­dzia­łem się od gór­ni­ka, że do zamku da się rów­nież do­stać przez ko­pal­nię. Za­pła­ci­łem mu ko­ro­nę, na którą nor­mal­nie mu­siał­by ha­ro­wać przez ty­dzień. Po­wo­dem, dla któ­re­go muszę być teraz taki ostroż­ny jest fakt, iż chłop po­szedł sprze­dać mnie hra­bie­mu szyb­ciej, niż zdą­żył­bym po­wie­dzieć "sza­fot". Urzą­dzi­li na mnie za­sadz­kę przy wej­ściu do ko­pal­ni. Było ich co naj­mniej trzy­dzie­stu na mnie jed­ne­go, więc mia­łem miaż­dżą­cą prze­wa­gę. Nie­ste­ty, jed­ne­mu udało się uciec i spro­wa­dził całą resz­tę, która ci­śnie się za mną w tych ko­ry­ta­rzach.

Walka z taką ilo­ścią prze­ciw­ni­ków w tych ko­ry­ta­rzach pew­nie nie wy­szła­by mi na dobre. Były zbyt cia­sne bym mógł w nich swo­bod­nie ma­new­ro­wać, a jed­no­cze­śnie wy­star­cza­ją­co sze­ro­kie by zmie­ści­ło się kilka sze­re­gów po trzy osoby. Daje to przy­naj­mniej osiem włócz­ni wy­su­nię­tych w moją stro­nę. Mu­sia­łem przeć na­przód. I wtedy na­tra­fi­łem na ślepy za­ułek. Myśl, myśl do cho­le­ry! Coś mi tu nie grało. Albo ten nie­wdzięcz­ny parob pla­no­wał od po­cząt­ku mnie wy­sta­wić, albo było tu coś, o czym nie wie­dzia­łem. Za­czą­łem po­wo­li opu­ki­wać ścia­nę koń­czą­cą tunel do­pó­ki nie usły­sza­łem pu­ste­go dźwięk. Bingo. Szyb­ki rzut oka pod ścia­nę, z na­dzie­ją, że gór­ni­cy zo­sta­wi­li na­rzę­dzia. Są. Kilka ude­rzeń cięż­kim mło­tem zna­le­zio­nym w po­bli­żu i pro­szę, przej­ście jak ma­lo­wa­ne. Za ścia­ną było cho­ler­nie ciem­no i okrop­nie śmier­dzia­ło.

Wtedy usły­sza­łem jęki. Oczy­wi­ście, mu­sia­łem tra­fić wprost na je­ba­ne lochy. Przez mo­ment kor­ci­ło mnie, żeby uwol­nić wszyst­kich któ­rzy tu sie­dzą, by mogli zro­bić co im się żyw­nie po­do­ba ze Smis­sem. Wizja, choć ku­szą­ca, po­zo­sta­ła tylko wizją. Je­stem tu po moje pie­nią­dze, nie po to by od­gry­wać bo­ha­te­ra po­ma­ga­ją­ce­go uci­śnio­nym. Skra­da­łem się w ab­so­lut­nej ciem­no­ści, a ciszę prze­ry­wa­ły jęki ska­za­nych i brzęk łań­cu­chów. Wy­cho­dząc z miej­sca w któ­rym byłem, a które wy­da­wa­ło się być salą tor­tur, po­nie­waż na­rzę­dzia wi­sia­ły na ścia­nach i były po­ukła­da­ne na pół­kach. Było ich tutaj na­praw­dę dużo. Po co komu za­ci­ski na stopy, liny do pod­wie­sza­nia, czy pręty do prze­kłu­wa­nia jąder, kiedy wy­star­czy kilka drzazg do wbi­ja­nia pod pa­znok­cie lub gar­nek, szczur i tro­chę ognia. Jesz­cze nie wi­dzia­łem ni­ko­go kto po­tra­fił­by się oprzeć i nie za­czął mówić. Nie lubię tor­tu­ro­wać ludzi. Za­bi­ja­nie ich na­to­miast nie spra­wia mi więk­sze­go kło­po­tu.

Po­tra­fię wy­twa­rzać tru­ci­zny, świet­nie strze­lam z łuku i kuszy, a także po­tra­fię wal­czyć praw­do­po­dob­nie każ­dym ro­dza­jem broni zna­nej czło­wie­ko­wi. Cho­ciaż, każdy ma swo­ich ulu­bień­ców. Ja mia­łem dwa mie­cze któ­rych zna­le­zie­nie za­bra­ło mi rok, po­chło­nę­ło ponad dzie­sięć ty­się­cy koron i po­zba­wi­ło życia przy­naj­mniej pięć­dzie­siąt osób. Ale warto było. Ostrza wy­ku­te i har­to­wa­ne przez naj­po­tęż­niej­szy klan ma­gów-wo­jow­ni­ków jaki kie­dy­kol­wiek ist­niał, Al­da­ba­rów. Klan, po­dob­nie jak cała resz­ta wiel­kich magów wy­marł, a na świe­cie zo­sta­ły tylko wy­pierd­ki bez żad­nej mocy, które jesz­cze trzy­sta lat temu nada­wa­ły by się naj­wy­żej na jed­ne­go z naj­niż­szych słu­gu­sów u praw­dzi­we­go cza­ro­dzie­ja. Ale zo­sta­ły też ar­te­fak­ty. Cała masa ar­te­fak­tów. Więk­szość nie­do­stęp­na, ukry­ta w bro­nio­nych sta­ry­mi, po­tęż­ny­mi cza­ra­mi skarb­cach. Ale dzie­sięć ty­się­cy koron po­tra­fi za­ła­twić wiele spraw. Udało mi się od­na­leźć księ­gę mó­wią­cą jak wejść do ich krypt i zła­mać blo­ka­dy. I w ten spo­sób wsze­dłem w po­sia­da­nie naj­wspa­nial­szych mie­czy jakie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łem: Yl­wi­ra i Ar­de­na, co w sta­ro-tar­ma­dyj­skim ozna­cza Tego, Który Tnie i Ber­ser­ka. Ade­kwat­ne imio­na, jeśli miał­bym wy­ra­zić swoją opi­nię. Je­dy­ne mie­cze które zo­sta­ły wy­ko­na­ne przez kla­no­we­go ko­wa­la. Wi­dzia­łem kie­dyś w Tar­den czło­wie­ka dzier­żą­ce­go topór z in­ne­go skarb­ca tego klanu. Wiem jedno: nigdy nie chciał­bym wal­czyć z kimś uży­wa­ją­cym tej broni.

Za­uwa­ży­łem świa­tło pa­da­ją­ce na ścia­nę lochu i cień rzu­ca­ny przez straż­ni­ków. Oni ze swo­imi śmiesz­ny­mi ha­la­bar­da­mi nie sta­no­wi­li naj­mniej­szej prze­szko­dy. Nawet nie sta­ra­łem się skra­dać, zwy­czaj­nie pod­cho­dząc do nich z Yl­wi­rem wy­cią­gnię­tym z po­chwy. Zdą­ży­li się tylko od­wró­cić w moją stro­nę i za­sło­nić ha­la­bar­da­mi. Na próż­no. Miecz prze­szedł przez drzew­ce i ich ciała jak przez masło, za­bi­ja­jąc ich bez zbęd­nych cier­pień. Jak już mó­wi­łem, pod tym wzglę­dem bar­dzo róż­ni­łem się od ko­le­gów po fachu. Sły­sząc słowo na­jem­nik widzi się czło­wie­ka z wiel­kim mie­czem który nie marzy o ni­czym innym niż za­mor­do­wa­niu kogo i zgwał­ce­niu ko­bie­ty. I wie­cie co? Sko­ja­rze­nie to nie jest ab­so­lut­nie krzyw­dzą­ce, po­nie­waż więk­szość z nas wła­śnie taka jest. Ale nie ja. Za­bi­jam nie dla przy­jem­no­ści z tym zwią­za­nej, ale dla­te­go, że je­stem w tym dobry. A ludz­kie życie nigdy nie miało dla mnie spe­cjal­nie dużej war­to­ści.

Za­bra­łem jed­ne­mu z nich klu­cze do wyj­ścia i ru­szy­łem dalej. Jak można było się spo­dzie­wać, stra­że w tej czę­ści zamku zo­sta­ły zmi­ni­ma­li­zo­wa­ne, aby móc wy­słać jak naj­wię­cej ludzi do po­ści­gu za mną i obro­ny Smis­sa. Szyb­kim kro­kiem uda­łem się do drzwi pro­wa­dzą­cych do zamku. Po­sta­no­wi­łem za­mknąć je na klucz i do­dat­ko­wo za­su­nąć szaf­ką sto­ją­cą tuż obok wyj­ścia. Nie chciał­bym, żeby resz­ta tych kmio­tów z pod­zie­mi wy­pa­dła mi na plecy kiedy będę roz­pra­wiał się z oso­bi­stą stra­żą hra­bie­go. Będąc w zamku mu­sia­łem po­zo­stać ostroż­ny. Nie chcę, aby kto­kol­wiek za­alar­mo­wał Jego Waż­ność, go­nie­nie ary­sto­kra­tów jest wy­jąt­ko­wo nudne, zwłasz­cza jeśli ci mają przy­go­to­wa­ne tu­ne­le ewa­ku­acyj­ne o któ­rych nikt inny nie wie. Wła­śnie wtedy zza za­krę­tu wy­pa­dła słu­żą­ca, spoj­rza­ła na mnie i ze­mdla­ła.

Po­czu­łem się ura­żo­ny. Na­praw­dę nie je­stem aż tak brzyd­ki. Mam pra­wie dwa metry wzro­stu, dłu­gie, czar­ne włosy się­ga­ją­ce do po­ło­wy ple­ców, za­zwy­czaj zwią­za­ne w kitkę i twarz którą można uznać za cał­kiem ładną. Je­stem jed­nym z nie­wie­lu szczę­śliw­ców w za­wo­dzie któ­rzy unik­nę­li ja­kich­kol­wiek więk­szych uszko­dzeń twa­rzy. Mam kilka blizn, fakt, ale lubię je uzna­wać za do­da­ją­ce mę­sko­ści i dra­pież­no­ści. W po­łą­cze­niu z pew­ny­mi zmia­na­mi które wy­wo­ła­ła we mnie esen­cja Ar­ka­ra, zna­le­zio­na w tym samym skarb­cu co mie­cze, a która miała zwięk­szyć wy­dol­ność or­ga­ni­zmu w cza­sie walki w za­mian za ogrom­ny ból i pewne drob­ne prze­mia­ny w wy­glą­dzie, takie jak zmia­na ko­lo­ru oczu na krwi­sto­czer­wo­ne, w od­po­wied­nim świe­tle mógł­bym wy­glą­dać jak sam wład­ca de­mo­nów z naj­głęb­szej ot­chła­ni. Zda­rza­ło się, że w ta­kich sy­tu­acjach lu­dzie pa­da­li bez zmy­słów. Ale omdle­nie po zwy­kłym rzu­ce­niu na mnie okiem? Baba nie miała za grosz gustu. Ale czego się spo­dzie­wać po słu­gach wiel­kie­go Ja­śnie Pana? Wy­su­bli­mo­wa­ne­go smaku do­ty­czą­ce­go wy­glą­du obu płci? Na tym za­du­piu gdzie co czwar­ta wie­śniacz­ka ma wię­cej niż trzy zęby, a po­ło­wa chło­pów z wy­glą­du przy­po­mi­na bru­kiew?

Mo­głem sobie po­zwo­lić na po­dob­nie idio­tycz­ne myśli, przez kilka naj­bliż­szych chwil nie mia­łem nic lep­sze­go do ro­bo­ty niż włó­cze­nie się po ko­ry­ta­rzach w na­dziei, że tra­fię na głów­ną salę jak naj­szyb­ciej. W chwi­li w któ­rej my­śla­łem, że mój spo­kój nie bę­dzie ni­czym zmą­co­ny, spo­tka­łem pa­trol. Pa­trol był dość duży, ponad dzie­się­ciu chło­pa, i to zu­peł­nie in­nych niż te wy­pierd­ki z któ­ry­mi wal­czy­łem wcze­śniej. Ci nie mogli być wy­tre­no­wa­ni tutaj. To byli na­jem­ni­cy.

-To on! Brać go!- wy­krzyk­nął naj­więk­szy z nich.– Da­waj­ta kam­ra­ty, to nas pan hra­bia zło­tem ob­sy­pie!

Taaak. Ob­sy­pie zło­tem. Prę­dzej każe wam się za­do­wo­lić kil­ko­ma srebr­ny­mi i powie, że macie się wy­no­sić. Ale do­wie­dzieć się tego nie bę­dzie im dane. Mi­nę­ła se­kun­da zanim do mnie do­sko­czy­li. Byli do­brzy. Nor­mal­ny czło­wiek nie dałby rady wy­do­być mie­cza i się obro­nić. Ja zdą­ży­łem. Pa­ra­da nad głową, ich ostrza za­brzę­cza­ły od­bi­ja­jąc się od Yl­mi­ra. Ata­ko­wa­li dwój­ka­mi, co dało mi czas na przy­go­to­wa­nie się. Gdyby za­ata­ko­wa­li kupą, moż­li­we, że zdo­ła­li­by mnie zra­nić. Szyb­ki wy­rzut ręki w prawo i jeden z na­jem­ni­ków upadł na zie­mię w szyb­ko po­więk­sza­ją­cej się ka­łu­ży krwi wy­pły­wa­ją­cej z miej­sca gdzie jesz­cze przed chwi­lą znaj­do­wa­ła się jego dłoń. Drugi nie cze­kał zbyt długo, zło­ży­łem się do skoku i prze­la­tu­jąc obok niego cią­łem na odlew, zza głowy, zna­cząc jego kor­pus długą , czer­wo­ną szra­mą i od­rą­bu­jąc mu ka­wa­łek po­licz­ka. Spoj­rza­łem się na nich, ale w ich oczach próż­no było szu­kać stra­chu. To byli za­wo­dow­cy.

Jeden z nich, ten naj­bar­dziej wy­co­fa­ny za­czął wy­cią­gać bolas z sa­kiew­ki przy pasie, pod­czas gdy trzech jego kam­ra­tów roz­po­czy­na­ło ta­niec wokół mnie. Po pierw­szym, nie­prze­my­śla­nym ataku po­sta­no­wi­li być ostroż­niej­si. Spryt­ne z ich stro­ny. Nie dałem im czasu na przy­go­to­wa­nie. Szyb­kim susem do­sko­czy­łem do tego na prze­ciw­ko mnie i prze­bi­łem go mie­czem, po czym płyn­nym ru­chem ob­ró­ci­łem się, a ostrze wy­su­nę­ło się z niego z ci­chym mla­śnię­ciem. Usły­sza­łem za sobą świst po­wie­trza, więc uchy­li­łem się przed nad­la­tu­ją­cą plą­ta­ni­ną rze­mie­ni i płyn­nym ru­chem rzu­ci­łem w wo­jow­ni­ka nożem, który wbił mu się mię­dzy oczy. Teraz zo­sta­ło ich sze­ściu. Byli wście­kli i wście­kłość ich zgu­bi­ła. Dwóch z nich rzu­ci­ło się na mnie w szale, wzno­sząc to­po­ry do cio­sów, któ­rych ktoś, jeśli nie spę­dził tak jak ja po­ło­wy życia na tre­no­wa­niu walki, nie zdo­łał­by unik­nąć. Jed­ne­go tra­fi­łem szty­le­tem w gar­dło jesz­cze zanim jego topór opadł, po czym z ob­ro­tu cią­łem jego to­wa­rzy­sza w kark, po­zba­wia­jąc go głowy. Czte­rech. Ob­ser­wo­wa­li mnie do­kład­nie, śle­dząc każdy mój ruch, ni­czym puma ob­ser­wu­ją­ca swoją ofia­rę, go­tu­jąc się do ataku. Chwy­ci­łem za rę­ko­je­ści noży do rzu­ca­nia przy nad­garst­kach. Szarp­nię­cie, cichy świst i głu­che ude­rze­nie. Dwóch. Po­sta­no­wi­li za­ata­ko­wać, mając na­dzie­ję, że w tej na­wał­ni­cy ude­rzeń zdo­ła­ją mnie zabić. Jeden z nich wbił mi miecz w ramię tuż przed tym zanim wbi­łem mu nóż w trze­wia i ode­pchną­łem kop­nię­ciem.

Ostat­ni zo­stał ten naj­więk­szy, praw­do­po­dob­nie ich szef. Był dobry. Mu­siał uczyć się szer­mier­ki w jed­nej ze szkół w Ble­iven, tylko tam da się na­uczyć taki wór mięsa po­ru­szać się jak za­wo­do­wa tan­cer­ka. A miał skoń­czyć mar­twy w służ­bie ta­kie­go śmie­cia jak Smiss. Coraz bar­dziej nie lu­bi­łem tego go­ścia. Po­sta­no­wi­łem, że taki prze­ciw­nik jak on za­słu­żył na śmierć od mie­cza, nie rzutu nożem czy wbi­cia szty­le­tu w krtań. Do­skok, ude­rze­nie, za­sta­wa, pi­ru­et by wy­trą­cić siłę jego ude­rzeń, i w końcu miecz wbity mię­dzy żebra aż po jelec.

-Przy­kro mi – wy­mru­cza­łem.

-Spłoń w mę­czar­niach, skur­wy­sy­nu – po­słał mi w od­po­wie­dzi na­jem­nik, pró­bu­jąc mnie opluć, ale krwa­wa plwo­ci­na tylko za­wi­sła mu na war­dze, a oczy za­szły mgłą.

Tak to jest w na­szym za­wo­dzie, czy tego chce­my czy nie, cza­sem trze­ba mor­do­wać. Klient płaci, klient wy­ma­ga. Albo za­słu­ży się na za­pła­tę, albo się umie­ra, a wtedy pie­nią­dze stają się naj­mniej­szym pro­ble­mem. Nie­mniej jed­nak fakt, iż to Smiss spro­wa­dził na niego ten los bar­dzo mnie zde­ner­wo­wał. Uzna­łem ,że albo do­rzu­ci mi ogrom­ny pro­cent do pie­nię­dzy które jest mi wi­nien, albo przy­bi­ję go za jaja do su­fi­tu i po­słu­cham jak kwi­czy. To, że , jak mó­wi­łem, nie lubię tor­tu­ro­wać jakoś mi umknę­ło. Byłem zły, nie tylko z wy­mie­nio­nych po­wo­dów ale także dla­te­go, że dałem się zra­nić. Nie po­win­no do tego dojść. Jeśli chcę prze­żyć muszę być bar­dziej uważ­nym. Wokół sa­me­go hra­bie­go będą lepsi lu­dzie niż ci z któ­ry­mi wal­czy­łem , a z lewą ręką która nie bę­dzie się już dzi­siaj do ni­cze­go nada­wać będę miał cho­ler­nie utrud­nio­ne za­da­nie. W końcu skoro w ob­sa­dzie zwy­kłe­go pa­tro­lu był na­jem­nik szko­lo­ny w Ble­iven to ozna­cza­ło to dwie rze­czy: Smiss miał na­praw­dę dużo pie­nię­dzy, a koło niego będą lu­dzie ze szko­ły w sto­li­cy, z Tar­deń­skiej szko­ły sztu­ki wo­jen­nej. Wy­cią­gną­łem maść z mo­je­go ma­łe­go ma­gicz­ne­go ar­se­na­łu przy­bo­rów lecz­ni­czych i po­sma­ro­wa­łem ranę. Przez naj­bliż­szą kilka go­dzin z ręką nic się nie sta­nie, na­to­miast póź­niej ból bę­dzie obez­wład­nia­ją­cy. Ru­szy­łem przed sie­bie i do­tar­łem do za­krę­tu który koń­czył się wiel­ki­mi, bo­ga­to zdo­bio­ny­mi drzwia­mi. Puk, puk su­kin­sy­nu – po­my­śla­łem tuż przed wej­ściem do sali.

W środ­ku od wej­ścia wszyst­ko wy­da­ło mi się po­dej­rza­ne. Hra­bia Smiss sie­dział na krze­śle u szczy­tu wiel­kie­go stołu wzdłuż któ­re­go przy­cup­nę­ło co naj­mniej dwu­dzie­stu na­jem­ni­ków. Kilku z nich roz­po­zna­wa­łem – Caleb No­żow­nik, znany z tego, że używa tylko noży. I z tego, że ich ostrza są za­tru­te. Dwu­ręcz­ny Har­rald, mistrz w walce mło­tem bo­jo­wym. Mały Grad , zwany tak ze wzglę­du na fakt, iż ma nie­ca­łe 6 stóp wzro­stu i wal­czy ma­czu­gą która jest pra­wie tak wiel­ka jak on. Mimo tego, nie zdzi­wi­ło mnie to, że się tutaj zna­leź­li. Wie­dzia­łem o tym, że kręcą się po oko­li­cy, każ­de­mu z nich dałem wy­star­cza­ją­co dużo po­wo­dów by mnie nie ko­cha­li, a ten dupek ma na­praw­dę dużo złota.

Tym co mnie za­nie­po­ko­iło była ilość osób w tym po­miesz­cze­niu. We­dług moich in­for­ma­cji siły hra­bie­go po­win­ny li­czyć przy­naj­mniej 150 osób, od któ­rych trze­ba odjąć trzy­dzie­stu za­bi­tych prze­ze mnie przy wej­ściu do ko­pal­ni i sześć­dzie­się­ciu któ­rym za­blo­ko­wa­łem drogę wyj­ścia. Po­win­no więc cze­kać tutaj przy­naj­mniej druga sześć­dzie­siąt­ka chłop­ców w mun­dur­kach. W tej sali zmiaż­dży­li­by mnie samą prze­wa­gą li­czeb­ną. Chyba, że…

– Sharn, jakże miło mi cię wi­dzieć – wtrą­cił mi się w myśl Smiss, po­ka­zu­jąc swój naj­bar­dziej obrzy­dli­wy, ro­pu­szy uśmiech – Nie byłeś na tyle mądry by wziąć pięć­dzie­siąt koron za­licz­ki i zwiać póki mo­głeś. Mu­sia­łeś po­ka­zać jaki to nie je­steś silny i we­drzeć się tutaj po resz­tę?

Sharn – imię któ­re­go ak­tu­al­nie uży­wam. Praw­dzi­we­go wolę nie ni­ko­mu nie po­da­wać, więc wy­bra­łem coś in­ne­go. Chcia­łem uży­wać cze­goś z czym będę się lu­dziom ko­ja­rzyć, ale nie będę się prze­cież pod­pi­sy­wał jako "ten głupi su­kin­syn". Dla­te­go wy­bra­łem coś z sta­ro-tar­ma­dyj­skie­go : Sharn, czyli Na­wał­ni­ca. Myślę, że cał­kiem do mnie pa­su­je.

-Wi­tam wiel­ce Ja­śnie­pa­na. – po­sta­no­wi­łem zde­ner­wo­wać go jak naj­szyb­ciej. W końcu jest tylko jedno wyj­ście z tej sy­tu­acji, dla­te­go chcia­łem żeby wydał roz­kaz póki maść dzia­ła – Wiesz Smiss, ja na­praw­dę nie lubię kiedy leci się ze mną w chuja. Dla­te­go zro­bi­my tak : od­wo­łasz swo­ich pa­choł­ków i dasz mi czte­ry­sta koron, w ra­mach za­dość­uczy­nie­nia za stra­ty mo­ral­ne i odej­dę.

– Ty kmio­cie, ty śmiesz dyk­to­wać mi ja­kieś wa­run­ki!? – wy­darł się hra­bia, a na usta wy­stą­pi­ła mu piana – Ty?! Zwy­kły śmieć który nie jest go­dzien wy­li­zać butów ary­sto­kra­cie ta­kie­mu jak ja?

– Ary­sto­kra­cie? Ha! Dobre sobie! Praw­da jest taka, że masz w sobie tyle szla­chec­kiej krwi co twój pa­choł który prze­rzu­ca gnój w staj­ni – po­wie­dzia­łem.

– Brać go! – wy­darł się.

Tylko na to cze­ka­łem. Pierw­si po­szli bliź­nia­cy, obaj wal­czą­cy włócz­nia­mi. Dźgnę­li jed­no­cze­śnie, po­zwo­li­łem ostrzom ze­śli­zgnąć się po pła­zie Ar­de­na a potem szyb­kim cię­ciem znisz­czy­łem obie bro­nie. Nie dając im czasu na po­ła­pa­nie się w sy­tu­acji wsko­czy­łem mię­dzy nich, tnąc w po­zio­mej linii, roz­szar­pu­jąc im tym samym brzu­chy. Po tym wy­pa­dzie z miej­sca prze­to­czy­łem się do przo­du by unik­nąć ciosu to­po­ra który mógł­by mnie skró­cić o głowę. Prawą ręką wy­pro­wa­dzi­łem Ar­de­na za kark, bro­niąc się tym samym przed ude­rze­niem mie­cza i ob­ró­ci­łem się na pię­cie tnąc po gar­dle wiel­ko­lu­da sto­ją­ce­go za mną. Byli do­brzy, ale nie dość do­brzy. Caleb, Gran i Har­rald stali z tyłu i przy­glą­da­li się. Oni mieli wkro­czyć do­pie­ro gdyby cała resz­ta po­le­gła. Co sta­nie się nie­ba­wem, po­my­śla­łem, z uśmie­chem na ustach rzu­ca­jąc się w ko­lej­ną trój­kę prze­ciw­ni­ków. Cię­cie z góry Yl­mi­rem po­zba­wi­ło jed­ne­go ręki, a pi­ru­et usta­wił mnie w od­po­wied­niej po­zy­cji do dźgnię­cia dru­gie­go. Ostrze prze­bi­ło go na wylot, lecz za­blo­ko­wa­ło się o żebra. Bez chwi­li wa­ha­nia pu­ści­łem miecz, obie­cu­jąc mu w my­ślach, że za mo­ment po niego wrócę i chwy­ci­łem za szty­let który wbi­łem mię­dzy oczy trze­cie­go. Zo­sta­ło ich czter­na­stu, w tym trzech na­praw­dę do­brych.

Za­sta­no­wi­łem się, czy uży­cie Ar­de­na i Yl­mi­ra w tej sy­tu­acji bę­dzie roz­sąd­ne. Uzna­łem jed­nak, że le­piej po­cze­kać. Nadal mar­twił mnie brak sześć­dzie­się­ciu żoł­nie­rzy któ­rzy po­win­ni tu być. Na razie trze­ba bę­dzie dzia­łać tra­dy­cyj­ny­mi me­to­da­mi. Pod­bie­głem więc do stołu i prze­wró­ci­łem go kop­nię­ciem, w samą porę by za­blo­ko­wał le­cą­cy bełt. Prze­wrót, chwyt za rę­ko­jeść przy pasku i strze­lec leżał mar­twy z nożem do rzu­ca­nia w skro­ni. Wy­rzu­ci­łem wszyst­kie sześć noży, za­bi­ja­jąc ko­lej­nych czte­rech prze­ciw­ni­ków.

Usta­wi­łem się w po­zy­cji bo­jo­wej, lo­ka­li­zu­jąc zwło­ki w które wbity był mój miecz, a szóst­ka na­jem­ni­ków za­czę­ła po­wo­li mnie okrą­żać.

-Wi­dać nawet słyn­ny Sharn ma swoje gra­ni­ce – po­wie­dział hra­bia ze swo­je­go krze­sła, wy­raź­nie ukon­ten­to­wa­ny tym, że gło­śno dy­sza­łem. Gówno go ob­cho­dzi­ły życia tych na­jem­ni­ków, li­czy­ła się dla niego tylko moja śmierć

i pie­nią­dze które za­osz­czę­dzi nie mu­sząc im pła­cić. – Mo­żesz się pod­dać, obie­cu­ję ci ła­god­ną śmierć.

Ha. Owa "ła­god­na śmierć" praw­do­po­dob­nie po­le­ga­ła na szar­pa­niu go­rą­cy­mi klesz­cza­mi, ła­ma­niu kołem i ćwiar­to­wa­niu. Zresz­tą pod­da­nie się nawet nie prze­szło mi przez myśl. Rzu­ci­łem się do biegu w stro­nę Yl­mi­ra, wy­raź­nie za­ska­ku­jąc tym wo­jow­ni­ka sto­ją­ce­go tuż obok. W biegu cią­łem go na odlew, z bio­dra, de­mon­stru­jąc pięk­ny przy­kład de­ka­pi­ta­cji w wa­run­kach po­lo­wych. Wy­rwa­łem miecz z ciała le­żą­ce­go na pod­ło­dze i rzu­ci­łem się na całą piąt­kę, nie dba­jąc zbyt­nio o spo­sób w jaki ich za­bi­ję. W tym mo­men­cie prze­sta­ła się li­czyć fi­ne­zja, za­czę­ło cho­dzić o prze­trwa­nie. Zo­sta­ło mi około dwóch go­dzin zanim ból ręki mnie nie spa­ra­li­żu­je po tym jak pre­pa­rat prze­sta­nie dzia­łać, a wtedy wo­lał­bym być już da­le­ko stąd. Dwie go­dzi­ny to cho­ler­nie mało czasu. Pa­ro­wa­łem, ude­rza­łem i dźga­łem i wi­ro­wa­łem w tym śmier­tel­nym tańcu, aż w końcu zo­sta­łem sam po­wa­la­ny krwią i zdy­sza­ny. Mia­łem roz­licz­ne rany na rę­kach i no­gach, ale żadna z nich nie była na tyle po­waż­na żeby się nią przej­mo­wać. Zo­sta­ło ich trzech, trzech naj­lep­szych z całej tej zbie­ra­ni­ny i cho­ciaż każdy z nich nie miał­by szans w star­ciu ze mną, to ja byłem zmę­czo­ny a ich było wię­cej. A Caleb się­gał do paska.

W ciągu se­kun­dy upa­dłem na zie­mię i prze­to­czy­łem się za stół w który z głu­chym tąp­nię­ciem ude­rzył nóż wy­rzu­co­ny przez na­jem­ni­ka. Pierw­szą rze­czą którą mu­sia­łem zro­bić to wy­cią­gnąć małą, fio­le­to­wą bu­te­lecz­kę z sakwy i wypić to co się w niej znaj­du­je. Jej za­war­tość jest cho­ler­nie droga i cięż­ka do zdo­by­cia ale na około 24 go­dzi­ny spra­wia, że jest się od­por­nym na wszel­kie tru­ci­zny. Bez niej naj­mniej­sze dra­śnię­cie w star­ciu z Ca­le­bem i był­bym mar­twy w ciągu kilku

minut. Mu­sia­łem do­brze prze­my­śleć plan dzia­ła­nia. Nie mo­głem tak po pro­stu rzu­cić się na nich, są na to zbyt do­brzy. Z prze­my­śleń wybił mnie dźwięk kro­ków i stęk­nie­cie. Rzu­ci­łem się do przo­du, wy­ko­nu­jąc obrót by zo­ba­czyć jak w miej­sce w któ­rym jesz­cze kilka se­kund temu sie­dzia­łem ude­rza młot bo­jo­wy. Gdy­bym tam zo­stał prze­ro­bił­by mnie na mokrą plamę. Kątem oka do­strze­głem Grana opie­ra­ją­ce­go swoją ma­czu­gę na barku w taki spo­sób by w każ­dej chwi­li mógł za­ata­ko­wać. Ni­g­dzie nie wi­dzia­łem Ca­le­ba. A jeśli ni­g­dzie nie mo­głem zna­leźć czło­wie­ka który jest znany z tego, że jest świet­nym skry­to­bój­cą i do­brze po­słu­gu­je się no­ża­mi to ozna­cza­ło to kło­po­ty. Po­czu­łem ciar­ki na ple­cach i bły­ska­wicz­nie wy­rzu­ci­łem rękę z mie­czem do pa­ra­dy, od­bi­ja­jąc le­cą­cy nóż. Nie trzy­mał się na od­le­głość, od razu po rzu­cie do­sko­czył do mnie ata­ku­jąc nerki. Cho­ler­nie cięż­ko wal­czy się mie­cza­mi prze­ciw­ko szty­le­tom, dla­te­go wy­pu­ści­łem Yl­mi­ra i się­gną­łem po wła­sny. Tym­cza­sem Har­rald z Gra­nem po­wo­li zbli­ża­li się do mnie z dwóch stron. No­żow­nik miał zająć mnie na tyle długo by po­zo­sta­ła dwój­ka mogła mnie zabić jed­nym, wspól­nym cio­sem. Sy­tu­acja wręcz przy­sło­wio­wa. Tylko za­miast młota i ko­wa­dła, był młot i ma­czu­ga. Tym­cza­sem Caleb ciął jak sza­lo­ny, a ja z tru­dem wy­ra­bia­łem się w pa­ro­wa­niu, nie mó­wiąc nawet o pró­bie od­gry­zie­nia się. Za­ro­bi­łem już kilka szram na rę­kach i w jego oczach do­strze­głem zro­zu­mie­nie, kiedy za­uwa­żył, że nie upa­dam od tru­ci­zny. Tak skur­wy­sy­ny, jeśli chce­cie mnie zabić, mu­si­cie to zro­bić wła­sno­ręcz­nie– po­my­śla­łem. Ugią­łem nogi w ko­la­nach i chwy­ci­łem go za ko­szu­lę tak by jego głowa zna­la­zła się w miej­scu gdzie jesz­cze przed chwi­lą była moja. Za­rów­no młot bo­jo­wy, jak i ma­czu­gę bar­dzo cięż­ko jest za­trzy­mać w po­wie­trzu jeśli uprzed­nio wzię­ło się po­tęż­ny roz­mach i mo­głem tylko pa­trzeć w jego oczy na se­kun­dę nim jego so­jusz­ni­cy roz­kwa­si­li jego głowę ni­czym do­rod­ne­go me­lo­na. Teraz, kiedy naj­nie­bez­piecz­niej­szy z nich był mar­twy, mo­głem sobie po­zwo­lić na głę­bo­ki od­dech. Zo­sta­ło ich dwóch, obaj wal­czy­li cięż­ką bro­nią, więc naj­lep­sze będą szyb­kie ataki któ­rych nie dadzą rady skon­tro­wać. Rzu­ci­łem jesz­cze szyb­kie spoj­rze­nie na hra­bie­go. Ten su­kin­syn się uśmie­chał! Jego lu­dzie nie mieli szans, wie­dział, że jesz­cze kilka chwil i po niego przyj­dę i mimo to sie­dział z uśmie­chem na swo­jej ro­pu­szej twa­rzy. Wtedy do­strze­głem dwie pary drzwi na koń­cach sali i usły­sza­łem za nimi hałas. I uzmy­sło­wi­łem sobie, co stało się z bra­ku­ją­cą sześć­dzie­siąt­ką żoł­nie­rzy.

` -Gran, Har­rald! – krzyk­ną­łem – Ten su­kin­syn od sa­me­go po­cząt­ku pla­no­wał was zdra­dzić! Za tam­ty­mi drzwia­mi czeka je­ba­na kom­pa­nia która miała was wy­koń­czyć kiedy tylko mnie za­bi­je­cie!

-O czym on pie­przy, Smiss? – Gran spoj­rzał się kątem oka na hra­bie­go, który za­czął się czer­wie­nić.

-Żoł­nie­rze, brać ich! – wy­darł się ary­sto­kra­ta, a zza drzwi za­czę­li się wta­czać do sali wo­jow­ni­cy w mun­du­rach, uzbro­je­ni we włócz­nie. – Na­praw­dę my­śle­li­ście, że opu­ści­cie ten zamek żywi? By roz­po­wia­dać jak to hra­bia Smiss z Etrond wy­naj­mu­je na­jem­ni­ków? Że za­pła­cę wam te pie­nią­dze? Chwa­łą dla was po­win­na być dar­mo­wa służ­ba dla mnie, wy brud­ne, śmier­dzą­ce śmie­cie!

– Smiss ty skur­wy­sy­nu! Jesz­cze tego po­ża­łu­jesz!- wark­nął Har­rald szy­ku­jąc swój młot. A ja uzna­łem, że nad­szedł ko­niec zabaw. Czas użyć Yl­wi­ra i Ar­de­na tak, jak po­wi­nie­nem.

Nie bez po­wo­du po­wie­dzia­łem, że ich imio­na są ade­kwat­ne do prze­zna­cze­nia. Ten, Który Tnie i Ber­serk, bliź­nia­cze ostrza wy­ku­te z czy­ste­go ma­ra­dy­tu przez jed­ne­go z naj­lep­szych ko­wa­li jacy stą­pa­li po tej ziemi. Oprócz faktu, iż cho­ler­nie cięż­ko je zła­mać oraz , że prze­cho­dzą przez drew­no jak przez masło każdy z nich ma spe­cjal­ne za­sto­so­wa­nia. Za­klę­cia zo­sta­ły wple­cio­ne w metal pod­czas pro­ce­su two­rze­nia mie­czy. Po wy­po­wie­dze­niu krót­kiej in­kan­ta­cji mie­cze zmie­nia­ją swoje wła­ści­wo­ści. Za wszyst­ko trze­ba jed­nak za­pła­cić od­po­wied­nią cenę. Ylmir po­tra­fi prze­ciąć wszyst­ko – ciało, kości, metal czy ka­mień, jed­nak po­wo­li wy­sy­sa on ener­gię z dzier­żą­ce­go go czło­wie­ka, co owo­cu­je ogrom­nym zmę­cze­niem po dez­ak­ty­wa­cji, dla­te­go le­piej nie uży­wać go bez po­wo­du. A jeśli mowa o Ar­de­nie… Dur ir­kan­tan – na­pij­my się krwi. Ak­ty­wo­wa­ny miecz budzi w czło­wie­ku be­stię, daje mu siłę i spra­wia, że nie zwra­ca uwagi na zmę­cze­nie i rany. Ale ostrze pra­gnie po­so­ki. Do­pó­ki cie­pła jucha bę­dzie pły­nąc po ostrzu, do­pó­ty wo­jow­nik bę­dzie mógł od­czu­wać efek­ty. Ale głód krwi za­szcze­pia się też w użyt­kow­ni­ku ostrza. Jeśli nie jest się ostroż­nym, można się uza­leż­nić. A uwierz­cie mi, odwyk jest wy­jąt­ko­wo trud­ny i nie­przy­jem­ny. Lata tre­nin­gów, setki róż­no­ra­kich de­kok­tów i elik­si­rów i wiele za­po­mnia­nych za­klęć wzmoc­ni­ło moje ciało i umysł na tyle, że po­tra­fię uży­wać mie­czy przez pięt­na­ście minut bez wy­wie­ra­nia trwa­łych zmian w psy­chi­ce i skraj­ne­go wy­cień­cza­nia or­ga­ni­zmu. Pięt­na­ście minut, po któ­rych musi na­stą­pić przy­naj­mniej ty­dzień re­ge­ne­ra­cji zanim mogę znów ak­ty­wo­wać ostrza. Jed­nak teraz zo­sta­łem przy­par­ty do muru. Mu­sia­łem to zro­bić, jeśli chcia­łem ujść z ży­ciem. Czas roz­po­cząć ta­niec.

-Dur ir­kan­tan, Arden. Pvar din dur­den, Ylwir.– wy­szep­ta­łem, a w dło­niach po­czu­łem jak rę­ko­je­ści robią się cie­płe, jakby chcia­ły się przy­wi­tać bo tak dłu­gim okre­sie roz­łą­ki, po czym krzyk­ną­łem znacz­nie gło­śniej – Za­czy­naj­my więc!

Rzu­ci­łem się w wir walki, czu­jąc jak Arden drży mi w dło­niach kiedy pierw­sze kro­ple krwi do­tknę­ły ostrza. Prze­bi­ja­łem się przez fale wro­gów, wi­dząc w ich oczach zdu­mie­nie kiedy ich tar­cze były prze­ci­na­ne przez zie­lo­ne, błysz­czą­ce ostrze, lecz owo zdzi­wie­nie gasło w uła­mek se­kun­dy póź­niej razem z ich ostat­nim od­de­chem. Na po­cząt­ku za­uwa­ża­łem takie szcze­gó­ły jed­nak póź­niej wszyst­ko za­czę­ło się zle­wać, a ja krę­ci­łem się, wy­ko­ny­wa­łem uniki, pa­ro­wa­łem i przede wszyst­kim ude­rza­łem, dźga­łem, i mor­do­wa­łem pod wpły­wem mie­cza, upo­jo­ny za­pa­chem krwi uno­szą­cej się w po­wie­trzu. W pew­nym mo­men­cie obok mnie za­uwa­ży­łem jak Mały Gran zo­sta­je prze­wró­co­ny i za­dźga­ny, kła­dąc przed­tem piąt­kę prze­ciw­ni­ków, a ka­wa­łek dalej spo­strze­głem Har­ral­da prze­ro­bio­ne­go na po­do­bi­znę je­żo­zwie­rza przez kusz­ni­ków wroga. Ale nie zwa­ża­łem na to, dalej tań­cząc w rytm upior­nej mu­zy­ki którą wy­bi­jał mój od­dech, szczęk oręża i okrzy­ki bólu. I nagle za­trzy­ma­łem się po­śród tego za­mę­tu i jakby po otrzą­śnię­ciu z głę­bo­kie­go snu za­czą­łem się oglą­dać. Wszy­scy żoł­nie­rze w sali byli albo mar­twi, albo umie­ra­ją­cy, a Arden wył o świe­żą krew. Dez­ak­ty­wo­wa­łem magię mie­czy, czu­jąc się przy tym jakby ktoś od­ciął mi część mnie sa­me­go. Hra­bia Smiss pa­trzył się na mnie z prze­ra­że­niem w oczach, tak jak sarna pa­trzą­ca na my­śli­we­go który ma ją zaraz dobić. Czu­jąc zew krwi, za­czą­łem się do niego zbli­żać.

– A teraz prze­dys­ku­tu­je­my nowe wa­run­ki na­szej umowy– wy­sy­cza­łem mu do ucha, tuż zanim ude­rzył mnie smród. – Czy Jego Wy­so­kość hra­bie­mu przy­stoi ze­srać się ze stra­chu? Brzy­dzę się tobą. A teraz pro­wadź do skarb­ca.

Pro­wa­dził mnie do w dół scho­dów, wprost do swego złota. Fakt, opie­rał się, ale wy­star­czy­ło mu so­lid­nie przy­pie­przyć i za­ło­żyć po­stro­nek żeby się uspo­ko­ił.

– Wiesz, że do ni­cze­go by nie do­szło gdy­byś nie był takim skne­rą i za­pła­cił mi moje sto pięć­dzie­siąt koron? – po­wie­dzia­łem. – Je­ba­ne sto pięć­dzie­siąt koron. Ile to dla cie­bie? Za­ra­biasz trzy­dzie­ści razy wię­cej na co­ty­go­dnio­wej wy­sył­ce węgla.

– Sa­mknij pysk smie­siu – wy­se­ple­nił dumny hra­bia. Chyba wy­bi­łem mu kilka zębów kiedy chcia­łem zmu­sić go do ko­ope­ra­cji. – Jesce mi sa to sa­pła­cisz!

– Ty na­praw­dę nie wiesz kiedy się za­mknąć. – wes­tchną­łem, po czym ude­rzy­łem go w twarz. Pięść tra­fi­ła pro­sto w nos i usły­sza­łem ciche chrup­nię­cie. Hra­bia za­czął pła­kać.

– Sa­bi­je cię sa to! – wy­wrzesz­czał, sza­mo­cząc się na swo­jej smy­czy i sta­ra­jąc się pod­nieść.

– Je­steś aż tak głupi? Nie je­steś w sta­nie mnie zabić. A teraz za­mknij się, je­ste­śmy na miej­scu. – rze­kłem i wy­cią­gną­łem klucz który uprzed­nio mu za­bra­łem. Drzwi były wiel­kie i okute me­ta­lem. Od czasu jego ojca skła­do­wa­no w tym po­miesz­cze­niu złoto za­ro­bio­ne na wy­do­by­ciu węgla. Otwo­rzy­łem drzwi i aż przy­mru­ży­łem oczy od bla­sku złota kry­ją­ce­go się za nimi. Czas ode­brać za­pła­tę.

– Dobra, po­licz­my ile mi je­steś wi­nien – po­wie­dzia­łem, po czym wy­ją­łem dwie duże sakwy i za­czą­łem wrzu­cać do nich mo­ne­ty – Sto pięć­dzie­siąt koron za ro­bo­tę. Trzy­sta pięć­dzie­siąt za elik­sir Vur­do­na, moją tajną broń prze­ciw­ko tru­ci­znom. Sto za maść na rany którą zu­ży­łem. No i po­wiedz­my ty­siąc pięć­set za stra­ty mo­ral­ne. To razem mamy… Dwa ty­sią­ce i sto . To i tak niska cena jak dla ta­kie­go śmie­cia jak ty.

Za­bra­łem moje ba­ga­że, teraz cięż­kie jak jasna cho­le­ra i już zbie­ra­łem się do wyj­ścia, kiedy usły­sza­łem za ple­ca­mi

– Nie uj­dźie ci to na sucho, Sharn! Fsy­scy w ce­sar­stwie będą cię sukać po tym jak wy­sna­szę na­gro­dę sa tfoją głowę ! Ni­g­dzie nie bę­dziesz be­spiesz­ny! – wrzesz­czał i pluł Smiss.

Miał rację. Było go stać na to, żeby wy­na­jąć naj­lep­szych łow­ców głów w kraju oraz po­sia­dał ko­nek­sje na dwo­rze ce­sar­skim. Nie­znacz­ne, ale za­wsze. Oczy­wi­ście, dał­bym sobie rade z tymi pro­ble­ma­mi, ale je­stem z na­tu­ry le­ni­wy więc wy­bra­łem prost­sze roz­wią­za­nie. Ob­ra­ca­jąc się wy­cią­gną­łem miecz z po­chwy i samym krań­cem po­de­rżną­łem hra­bie­mu gar­dło. Padł na zie­mię gul­go­cząc i plu­jąc krwią, a ja od­wró­ci­łem się i ru­szy­łem w stro­nę kom­nat dla służ­by.

– Słu­chaj­cie! – wy­dar­łem się na całe gar­dło i po­cze­ka­łem, aż cała wszyst­kie drzwi się otwo­rzą. – Wasz pan nie żyje. Bierz­cie tyle złota ile zdo­ła­cie unieść i ucie­kaj­cie póki mo­że­cie! Nie chce­cie tu być kiedy zbroj­ni przy­bę­dą spraw­dzić dla­cze­go ka­ra­wa­na z wę­glem się spóź­nia.

Nie trze­ba było im dwa razy po­wta­rzać. Kilku się wa­ha­ło i wy­glą­da­ło jakby chcie­li zadać ja­kieś py­ta­nie, ale chci­wość prze­wa­ży­ła i ru­szy­li by zdą­żyć do skarb­ca zanim naj­cen­niej­sze przed­mio­ty znik­ną. Ja na­to­miast uzna­łem, że naj­wyż­szy czas stąd zmia­tać. Mia­łem już swoje złoto, po­nad­to mu­sia­łem uzu­peł­nić za­pa­sy i zre­ge­ne­ro­wać siły. Prze­rzu­ci­łem torby przez zdro­we ramie i uda­łem się do staj­ni. Po dro­dze za­sta­no­wi­łem się nad tym gdzie wła­ści­wie mam za­miar się udać. Byłem teraz w Etrond na za­cho­dzie, i wie­dzia­łem, że muszę udać się jak naj­da­lej stąd. Ble­iven od­pa­da, nie mogę się tam po­ka­zy­wać w naj­bliż­szym cza­sie, zwłasz­cza po tym co stało się w do­kach. Także pół­noc­ny-za­chód i Morze Ty­rioń­skie nie wcho­dzi w grę. Na samą pół­noc nie mia­łem ocho­ty się wy­bie­rać. W po­bli­żu Gór Dar­niań­skich trud­no o pracę dla na­jem­ni­ka inną niż ochro­na wsi i miast, a tego nie mia­łem za­mia­ru robić. Cho­ciaż zwa­żyw­szy na ilość go­tów­ki jaką w tym mo­men­cie po­sia­dam, nie po­trze­bo­wa­łem teraz pracy. Chcia­łem się za­ba­wić. Z tą myślą do­tar­łem do staj­ni. Smiss miał na­praw­dę dobre konie, to trze­ba mu przy­znać. Wy­bra­łem do­rod­ną czar­ną klacz, osio­dła­łem ją i wy­pro­wa­dzi­łem ze staj­ni. Zde­cy­do­wa­łem, dokąd się udać. Wy­ru­szy­łem do Kra­st­ford, na wschód, tam gdzie wino jest naj­smacz­niej­sze, bur­de­le naj­lep­sze a rynek za­ka­za­nych przed­mio­tów i ma­gicz­nych ar­te­fak­tów naj­więk­szy!

Koniec

Komentarze

Bar­dzo się cie­szę, że słowa przy­ja­cie­la, zwró­ci­ły Twoją uwagę i ze­chcia­łeś po­dzie­lić się z nami swoją twór­czo­ścią. Bar­dzo mi miło rów­nież, że ocze­ku­jesz tutaj spo­rej kon­struk­tyw­nej kry­ty­ki. To do­brze, że star­tu­jesz będąc uczniem pierw­szej klasy li­ceum, bo dużo czasu bę­dziesz mu­siał po­świę­cić na za­po­zna­nie się z pod­sta­wa­mi po­praw­no­ści ję­zy­ka pol­skie­go: in­ter­punk­cja, po­praw­ny zapis zdań i ich lo­gi­ka, potem bu­do­wa­nie cie­ka­wej fa­bu­ły i dia­lo­gi (ich prze­ćwi­cze­nie), bo są w nich błędy. U Cie­bie wła­śnie te wy­mie­nio­ne błędy wy­stę­pu­ją. Choć to nie tylko te błędy, bo­wiem miaż­dżą­ca prze­wa­ga po­wtó­rzeń od "być", "który" itp oraz wszę­do­byl­skie wul­ga­ry­zmy, bar­dzo znie­chę­ca­ją do czy­ta­nia, ta­kiej prozy. Za­cznij pisać od krót­kich form, naucz się ope­ro­wać sło­wem, dia­lo­ga­mi, opi­sa­mi, ob­ra­zem dy­na­micz­nych i sta­tycz­nym. Kiedy to opa­nu­jesz, za­bierz się za po­wie­ści.

"Wszy­scy je­ste­śmy zwie­rzę­ta­mi, które chcą przejść na drugą stro­nę ulicy, tylko coś, czego nie za­uwa­ży­li­śmy, roz­jeż­dża nas w po­ło­wie drogi." - Phi­lip K. Dick

Sta­ra­łem się nie wci­skać wul­ga­ry­zmów w miej­sca w któ­rych nie pa­su­ją, ale za­uważ, że naj­czę­ściej po­ja­wia­ją się one w wy­po­wie­dziach na­jem­ni­ków u któ­rych za­zwy­czaj ku*wa na kurw*ie stoi. Był­bym rów­nież wdzięcz­ny gdy­byś mógł przy­to­czyć mi bar­dziej do­kład­ne przy­kła­dy tych błę­dów bym na­uczył się ich w przy­szło­ści uni­kać.

Po­pie­ram przed­pi­ś­cę. Odłóż na jakiś czas pi­sa­nie po­wie­ści – to za­sta­na­wia­ją­ce, prak­tycz­nie wszy­scy za­czy­na­ją od książ­ki – i na mniej­szych for­mach dojdź do wpra­wy w ope­ro­wa­niu ję­zy­kiem, wy­ko­rzy­sty­wa­niu jego ela­stycz­no­ści i bo­gac­twa. Wiemy, że na szkol­nych za­ję­ciach i wy­pra­co­wa­niach tego na­uczyć się nie można – kwe­stia wy­ma­gań, na­rzu­ca­nych pro­gra­mem – więc innej re­cep­ty, prak­tycz­nie, nie ma. Tre­no­wać do pad­nię­cia, wer­to­wać słow­ni­ki do gra­ni­cy obłę­du, aż nagle pew­ne­go pięk­ne­go dnia opo­wieść po­pły­nie spod pal­ców jak gdyby sama…

…Gra kom­pu­te­ro­wa.

Być może źle okre­śli­łem formę jaką ma przy­jąć to dzie­ło. Nie bę­dzie to pod żad­nym wzglę­dem po­wieść z długą fa­bu­łą i po­waż­ny­mi zwro­ta­mi akcji. Chciał­bym żeby ta książ­ka swoją bu­du­wą przy­po­mi­na­ła na przy­kład "Ostat­nie Ży­cze­nie" A.Sapkowskie­go – ma być zbio­rem kil­ku-kil­ku­na­stu 30-40 stro­ni­co­wych opo­wia­dań o przy­go­dach jed­ne­go bo­ha­te­ra w róż­nych od­stę­pach czasu – kilka może być ze sobą bez­po­sred­nio po­wią­za­nych, jed­nak ma to za­cho­wać formę hi­sto­ry­jek z życia owego na­jem­ni­ka.

heh ja na­pi­sa­łam po­wieść i mimo moich nie­do­sko­na­ło­ści cie­szę się, że ją skoń­czy­łam. Ale teraz i ja sku­pi­łam się na opo­wia­da­niach, żeby jakoś wy­ro­bić sobie jakąś dys­cy­pli­nę. Au­to­rze drogi pisz opo­wia­da­nia. Po­wieść mo­żesz pisać rów­nież, ale znajdź też czas na opo­wia­da­nia :)

Zbiór po­wią­za­nych osobą pro­ta­go­ni­sty opo­wia­dań to też pewna ca­łość i nie ma wiel­kie­go błędu w na­zwa­niu jej książ­ką w kla­sycz­nym ro­zu­mie­niu, jako jed­no­li­tej fa­bu­lar­nie ca­ło­ści.

No wła­śnie. Można pisać opo­wia­da­nia o jed­nym bo­ha­te­rze i też jakoś to wy­ro­bił. Sap­kow­ski zanim za­czął pisać Sagę na­pi­sał kilka opo­wia­dań o jej ty­tu­ło­wym bo­ha­te­rze. Zrób tak samo.

AdamKB to praw­da, jed­nak cho­dzi mi o coś in­ne­go. Lu­dzie radzą mi póki co po­rzu­cić książ­ke i po­ćwi­czyć na opo­wia­da­niach, pod­czas gdy wła­śnie to czy­nię. Mam za­miar zro­bić to co Sap­kow­ski w dwóch pierw­szych ksiąz­kach o Wiedź­mi­nie.

Wła­ści­wie wiele też się na­uczy­łam pi­sząc po­wieść. Na­uczy­łam się two­rzyć wiele wąt­ków, za­my­kać je. Ogól­nie two­rzyć więk­szą fa­bu­łę niż wy­ma­ga opo­wia­da­nie. Ale mam na­dzie­ję, że opo­wia­da­nia na­uczą mnie cze­goś wię­cej. Na swoim przy­kła­dzie stwier­dzam, że obie formy są po­trzeb­ne. Bo piszą obie formy można na­uczyć się róż­nych rze­czy.

Swo­iście pa­to­wa sy­tu­acja. Ra­dzi­my Tobie pisać krót­sze formy, nie od razu po­wieść, a Ty wła­śnie opo­wia­da­nia, tyle że w serię uło­żo­ne, two­rzysz. No to za­łóż­my, że na tych opo­wia­da­niach zdo­by­wasz do­świad­cze­nie. Licz się tylko z tym, że potem bę­dziesz do pierw­szych tek­stów wpro­wa­dzał tyle po­pra­wek, że skoń­czy się na pi­sa­niu od nowa… – więc może jed­nak ustaw Shar­na w ko­lej­ce na dal­szym miej­scu, po­tre­nuj na kim innym, szko­da po­dwój­nej pracy.

Muszę się nad tym za­sta­no­wić. Tym­cza­sem mogł­by mi ktoś poza ra­da­mi pod­po­wie­dziec na jakie błędy szcze­gól­nie po­wi­nie­nem zwra­cać uwagę, by przy­szło­ści się ich wy­strze­gać? Pre­fe­ro­wał­bym z cy­ta­tem z tek­stu bym mógł na przy­kła­dzie zo­ba­czyć o co do­kład­nie cho­dzi.

Nie prze­czy­ta­łem jesz­cze ca­ło­ści, bo pora dość późna, a ja muszę rano wcze­śnie wstać, więc zo­sta­wiam Ci tylko kilka wy­ła­pa­nych błę­dów, parę uwag, dobre słowo (tekst w sumie nie jest zły ; ) – przy­naj­mniej póki co) i obiet­ni­cę, że wrócę jutro, naj­da­lej po­ju­trze.   20 me­trów – licz­by słow­nie

pier­do­lo­nej ko­pal­ni – tak, ro­zu­miem, że na­jem­nik mówi, ale to prze­kleń­stwo po­ja­wia się­chy­ba za szyb­ko

in­nych (,) które wy­ko­ny­wa­łem

Do­wie­dzia­łem się od gór­ni­ka, że do zamku da się rów­nież do­stać przez ko­pal­nie – no to fajny zamek, że byle ła­chu­dra może wejść do niego przez ko­pal­nie ; )

Po­wo­dem (,) dla któ­re­go muszę być teraz taki ostroż­ny jest fakt

szyb­ciej (,) niż zdą­żył­bym po­wie­dzieć "sza­fot"

więc mia­łem miaż­dżą­cą prze­wa­gę – "dwóch ich było więc mieli zde­cy­do­wa­ną prze­wa­gę" : )

spro­wa­dził całą resz­tę (,) która ci­śnie się 

Walka z taką ilo­ścią prze­ciw­ni­ków w cia­snych po­miesz­cze­niach pew­nie nie wy­szła­by mi na dobre – po pierw­sze: z licz­bą prze­ciw­ni­ków, po dru­gie: czemu mia­ła­by nie wyjść na dobre? Spar­ta­nie we trzy­stu trzy­ma­li ty­sią­ce Per­sów wła­śnie dla­te­go, że było cia­sno

albo było coś (,) o czym nie wie­dzia­łem

po woli – chyba po­wo­li ; )

zo­sta­wi­li swoje na­rzę­dzia – trud­no żeby zo­sta­wi­li cudze, nie? : )

Są – tu bym dał "zo­sta­wi­li"

Za ścia­ną było cho­ler­nie ciem­no i okrop­nie śmier­dzia­ło – je­stem uczu­lo­ny na takie kon­struk­cje: "było brud­no i śmier­dzia­ło", "było ciem­no i śmier­dzia­ło", itp. Po pro­stu mi się nie po­do­ba­ją i krop­ka.

po­nie­waż na­rzę­dzia to tor­tur wi­sia­ły na ścia­nach i były po­ukła­da­ne na pół­kach – primo "to tor­tur"?, se­cun­do: na­rzę­dzia tor­tur są chyba ra­czej trzy­ma­ne w sa­lach tor­tur, nie ma­ga­zy­nach… Ale co ja tam wiem ; )

To były na­praw­dę dziw­ne wy­na­laz­ki – dziw­ne wy­na­laz­ki, ale bez trudu zi­den­ty­fi­ko­wał co i do czego. Za­sta­na­wia mnie też, jak mogły wy­glą­dać pręty do prze­kłu­wa­nia jader, że ich prze­zna­cze­nie było tak oczy­wi­ste ; )

Nie lubię ich też za­bi­jać, co jest swego ro­dza­ju iro­nią losu, po­nie­waż spę­dzi­łem ponad pół życia ucząc się naj­lep­szych na to spo­so­bów – no to chyba wy­brał sobie zły zawód : ) Ro­zu­miem – dy­le­ma­ty mo­ral­ne jak u Ge­ral­ta, ale jed­nak wy­ło­żo­ne zbyt bez­po­śred­nio

Po­tra­fię wy­twa­rzać tru­ci­zny, świet­nie strze­lam z łuku i kuszy, a także po­tra­fię wal­czyć praw­do­po­dob­nie każ­dym ro­dza­jem broni zna­nej czło­wie­ko­wi – Ulala, jaki pan zdol­ny, jaki pan strasz­ny ; )

Ja mia­łem moje dwa mie­cze któ­rych zna­le­zie­nie za­bra­ło mi rok, po­chło­nę­ło ponad dzie­sięć ty­się­cy koron i po­zba­wi­ło życia przy­naj­mniej pięć­dzie­siąt osób – ta cała hi­sto­ria o mie­czach jakoś tak się wpie­prza w akcję be par­do­nu

300 lat  -- trzy­sta

za­mor­do­wa­niu cię – mnie? A za co? ; )

Ale nie ja. Ja je­stem ro­man­ty­kiem, lubię czy­tać, parę razy zda­rzy­ło mi się za­pła­cić dziw­ce tylko i wy­łącz­nie za noc spę­dzo­ną na roz­mo­wach ze mną – Ulala, to pan jesz­cze kształ­co­ny. I taki wraż­li­wy. (Za dużo tych prze­chwa­łek bo­ha­te­ra)

Nie będę cy­to­wał, bo mi się nie chce z an­dro­ido­wym ko­pio­wa­niem bawić, ale: 1. Za­im­ki. 2. Prze­cin­ki (ma­sa­kra!) 3. Walka w cia­snych po­miesz­cze­niach: wła­śnie w ta­kich wa­run­kach po­win­no się wal­czyć z prze­wa­ża­ją­cy­mi si­ła­mi (Ter­mo­pi­le!) 4. Wul­ga­ry­zmy w nar­ra­cji (ta, na­jem­nik, ale co z tego, skoro wszyst­ko to brzmi źle i sztucz­nie?) 5. Or­to­gra­fia ("po woli"? Rly?) 6. Ko­pal­nia przy lo­chach. Serio? 7. Ma­ga­zyn…? Ra­czej sala tor­tur, tak się to na­zy­wa. No i każdy, kto się z tor­tu­ra­mi ze­tknął wie do­kład­nie, po co te wy­myśl­ne ma­chi­ny; czło­wiek ma za­cząć gadać, zanim się w ogóle do niego do­bie­rze, bać się ma sa­me­go wi­do­ku na­rzę­dzi, a nie ich za­sto­so­wa­nia. 8. Li­czeb­ni­ki. 9. Eks­tre­mal­nie niska pla­stycz­ność tek­stu; żad­nych opi­sów, pra­wie zero świa­ta przed­sta­wio­ne­go. 10. Nad­miar zbęd­nych in­for­ma­cji w zbyt krót­kich frag­men­tach. Kogo ob­cho­dzi, jaki klan i za ile wykuł mie­cze, kiedy bo­ha­ter wal­czy o życie? 11. Spa­cje przy dy­wi­zach. 12. Błęd­ny zapis dia­lo­gów. 13. Ze­ro­wa dy­na­mi­ka tek­stu. Ten bo­ha­ter na­praw­dę ucie­ka? Bo mnie się wy­da­je, że ra­czej kon­tem­plu­je hi­sto­rię swo­je­go życia…   To tyle na dobry po­czą­tek.

Wy­bacz Au­to­rze, ale z wiel­kim tru­dem prze­brnę­łam przez jedną czwar­tą Two­je­go opo­wia­da­nia i nie mogę obie­cać, że tu wrócę. Po­czy­na­nia swo­je­go bo­ha­te­ra przed­sta­wiasz w spo­sób, który nie po­tra­fił obu­dzić we mnie za­in­te­re­so­wa­nia jego dal­szy­mi lo­sa­mi.

Tekst na­pi­sa­ny jest fa­tal­nie, ale o tym wspo­mnie­li już wcze­śniej ko­men­tu­ją­cy. Od sie­bie dodam, że po­pra­wy wy­ma­ga nie­mal każde zda­nie.

 

„Tutaj, 20 me­trów pod zie­mią, w pier­do­lo­nej ko­pal­ni węgla…” –– Wo­la­ła­bym: Tutaj, dwa­dzie­ścia me­trów pod zie­mią, w za­sra­nej ko­pal­ni węgla

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie.

 

„Już nawet nie pa­mię­tam jak zna­la­złem się w tym pier­dol­ni­ku”. –– Moim zda­niem wy­star­czy: Już nawet nie pa­mię­tam jak się tu zna­la­złem.

 

„…nie da się na­zwać żoł­nie­rza­mi chło­pacz­ków wy­uczo­nych któ­rym koń­cem włócz­ni się dźga i wsa­dzo­nych w dumne mun­du­ry”. –– Mun­du­ry nie są dumne, mun­du­ry w ogóle nie maja uczuć.

Może: …nie da się na­zwać żoł­nie­rza­mi chło­pacz­ków, dum­nie no­szą­cych mun­du­ry i wy­uczo­nych, któ­rym koń­cem włócz­ni na­le­ży dźgać.

 

„…za­miast stra­szyć mnie lo­chem i kazać wy­no­sić się z jego " włości". –– Zbęd­na spa­cja po otwar­ciu cu­dzy­sło­wu. Czy cu­dzy­słów jest tu w ogóle po­trzeb­ny?

 

Ja bar­dzo nie lubię, kiedy ktoś stara się mnie oszu­kać”. –– Bar­dzo nie lubię, kiedy ktoś stara się mnie oszu­kać.

Pi­szesz w pierw­szej oso­bie, więc wia­do­mo, że bo­ha­ter mówi o sobie.

 

„…do zamku da się rów­nież do­stać przez ko­pal­nie”. –– Ko­pal­ni jest wię­cej, czy tylko jedna? Jeśli jedna, zda­nie winno brzmieć: …do zamku da się rów­nież do­stać przez ko­pal­nię.

 

„Za­pła­ci­łem mu ko­ro­nę, wartą ty­dzień jego pracy”. –– Za­pła­ci­łem mu ko­ro­nę, na którą mu­siał­by pra­co­wać ty­dzień.

To nie ko­ro­na miała war­tość ty­go­dnia jego pracy. To jego ty­go­dnio­wa praca była warta ko­ro­nę.

 

„…fakt, iż gbur po­szedł sprze­dać mnie hra­bie­mu…” –– …fakt, iż zdraj­ca/ prze­nie­wier­ca/ szu­bra­wiec/ oszust po­szedł sprze­dać mnie hra­bie­mu

Gbur –– «czło­wiek or­dy­nar­ny, nie­grzecz­ny». Chyba nie cho­dzi­ło Ci o gbura?

 

„…nie wy­szła­by mi na dobre, więc zo­sta­ło mi tylko przeć na przód”. –– …nie wy­szła­by mi na dobre, więc mu­sia­łem przeć na­przód.

 

„Myśl,myśl do cho­le­ry!” –– Brak spa­cji po prze­cin­ku.

 

„Za­czą­łem po woli opu­ki­wać ścia­nę koń­czą­cą tunel”. –– Za­czą­łem po­wo­li opu­ki­wać ścia­nę koń­czą­cą tunel.

 

„I wtedy usły­sza­łem pusty dźwięk. Bingo –– Czy bo­ha­ter mógł znać słowo bingo?

 

„Kilka ude­rzeń cięż­kim mło­tem le­żą­cym w po­bli­żu…” –– Czy ude­rzał le­żą­cym mło­tem? ;-)

 

„Skra­da­łem się w ab­so­lut­nej ciem­no­ści, a ciszę prze­ry­wa­ły jęki ska­za­nych i brzęk łań­cu­chów. Wy­cho­dząc z miej­sca w któ­rym byłem, a które wy­da­wa­ło się być pew­ne­go ro­dza­ju ma­ga­zy­nem, po­nie­waż na­rzę­dzia to tor­tur wi­sia­ły na ścia­nach i były po­ukła­da­ne na pół­kach”. –– Skąd to wie­dział i jak wi­dział, skoro pa­no­wa­ła ab­so­lut­na ciem­ność? ;-)

 

„Jesz­cze nie wi­dzia­łem ni­ko­go kto po­tra­fił by się oprzeć…” –– Jesz­cze nie wi­dzia­łem ni­ko­go, kto po­tra­fił­by się oprzeć

 

„Ja mia­łem moje dwa mie­cze któ­rych zna­le­zie­nie…” –– Ja mia­łem dwa mie­cze, któ­rych zna­le­zie­nie…”

Trud­no, żeby miał cudze mie­cze. ;-)

 

„…które jesz­cze 300 lat temu nada­wa­ły by się naj­wy­żej…” –– …które jesz­cze trzy­sta lat temu nada­wa­ły­by się naj­wy­żej

 

„Mam pra­wie dwa metry wzro­stu, dłu­gie, czar­ne włosy się­ga­ją­ce które trzy­mam zwią­za­ne w kitkę…” –– W jaki spo­sób bo­ha­ter wal­czy, skoro przy­naj­mniej jedną rękę ma za­ję­tą trzy­ma­niem, zwią­za­nych w kitkę, wło­sów się­ga­ją­cych? ;-) Przy oka­zji po­pro­szę o wy­ja­śnie­nie, jak wy­glą­da­ją  włosy się­ga­ją­ce.

 

„Ale czego się spo­dzie­wać po słu­gach wiel­kie­go Ja­śnie­pa­na?” –– Ale czego się spo­dzie­wać po słu­gach wiel­kie­go Ja­śnie Pana?

 

„…przez naj­bliż­sze kilka chwil nie mam nic lep­sze­go do ro­bo­ty… –– …przez kilka naj­bliż­szych chwil nie mam nic lep­sze­go do ro­bo­ty…

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Pod­pi­su­ję się pod ostat­nim ko­men­ta­rzem Ada­maKB. Też mi to przy­szło do głowy. Poza tym: Wy­bacz, że się na­bi­jam, ale słowa "przy­bi­ję go ja­ja­mi do su­fi­tu" bar­dzo mnie roz­ba­wi­ły. Nie pro­ściej gwoź­dzia­mi? "Za­bra­łem jed­ne­mu z nich klu­cze do wyj­ścia" – hmmm. W po­przed­nim zda­niu mowa o dziw­ce, a przed­tem o bo­ha­te­rze. To komu za­brał klu­cze? "Prę­dzej każe wam się za­do­wo­lić kil­ko­ma srebr­ny­mi i powie wam, że macie się wy­no­sić. Ale do­wie­dzieć się tego nie bę­dzie wam dane." – po­wtó­rze­nia i nad­miar za­im­ków. Ten sam pro­blem po­ja­wia się w in­nych frag­men­tach. "Zde­cy­do­wa­łem gdzie się udać." – dokąd (bo cza­sow­nik zwią­za­ny z ru­chem) i prze­ci­nek po "zde­cy­do­wa­łem". "Nie uj­dźie ci to na sucho Sarn!" – li­te­rów­ka i prze­ci­nek od­dzie­la­ją­cy wo­łacz od resz­ty wy­po­wie­dzi. Ła­pan­ka ję­zy­ko­wa jest po­bież­na i nie­peł­na. Jak już znasz przy­kła­dy, to sam sobie szu­kaj. :-) Z błę­dów po­za­ję­zy­ko­wych; widać, że tekst zo­stał na­pi­sa­ny przez bar­dzo mło­de­go męż­czy­znę – skła­da się tylko i wy­łącz­nie z walki. Nie ku­pu­ję za­cho­wa­nia hra­bie­go i na­jem­ni­ków – on no­to­rycz­nie nie płaci straż­ni­kom i nikt o tym nie wie? To o czym ga­da­ją lu­dzie w karcz­mach? Tytuł hra­biow­ski (pew­nie wraz z zam­kiem) kupił oj­ciec Smis­sa, ale skła­do­wać złoto w skarb­cu za­czął pra­dzia­dek? Uni­wer­sal­ne an­ti­do­tum na wszyst­kie tru­ci­zny? Ja ro­zu­miem, że to magia, ale wy­da­je mi się to prze­sad­ne. Ale tylko wy­da­je, Ty de­cy­du­jesz. Za to spodo­bał mi się zwrot o miaż­dżą­cej prze­wa­dze nad trzy­dzie­sto­ma prze­ciw­ni­ka­mi. Prat­chet­tem za­pach­niał. :-) Ogól­nie, opo­wia­da­nie by­ło­by cał­kiem nie­złe, gdy­byś do­rzu­cił ja­kieś ele­men­ty poza wy­bi­ja­niem wszyst­kie­go, co się rusza.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tak tylko rzuce, że brak opisu świa­ta jest ce­lo­wy. Sharn ma być bo­ha­te­rem kil­ku­na­stu opo­wia­dan. Mam za­miar po­wo­li od­sła­niacć jego prze­szłość i opo­wia­dac o ce­sar­stwie. Pre­pra­szam Za bledy w ko­men­ta­rzu, był pi­sa­ny na te­le­fo­nie.

Do­dat­ko­wo, w moim za­my­śle ma­gicz­na mik­stu­ra nie miała być an­ti­do­tum w peł­nym tego słowa zna­cze­niu. Miała ona bro­nić przed tru­ci­zna­mi, jed­nak nie może być za­sto­so­wa­na do usu­nię­cia tok­sy­ny z or­ga­ni­zmu.  Dzia­ła jak tar­cza, nie jak lek :)

Do­brze, przy tym się nie upie­ram. To Twoja bajka. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Oprócz faktu, iż cho­ler­nie cięż­ko je zła­mać oraz , że prze­cho­dzą przez drew­no jak przez masło – takie nie­dbal­stwo, jeśli cho­dzi o samo sta­wia­nie spa­cji, z pew­no­ścią nie sprzy­ja lep­sze­mu od­bio­ro­wi tek­stu. Warto na przy­szłość za­dbać o es­te­ty­kę. Nie­źle się za­czę­ło, ale szyb­ko się to skoń­czy­ło. Potem już tylko brną­łem na siłę byle do końca. 

Nowa Fantastyka