- Opowiadanie: chellsky - Chaos. 02

Chaos. 02

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chaos. 02

Nie słyszę ani nie widzę jeszcze niczego, ale powoli zaczyna docierać do mnie, że błogi stan nieświadomości, w którym musiałem znajdować się prawdopodobnie przez dłuższy czas, został właśnie przerwany. Czuję miarowe uderzenia serca, czuję pulsowanie żył, czuję jak rozgrzewa mnie krew rozprowadzana nawet po najdalszych, najmniej dostępnych zakątkach mojego ciała. Zauważam przy tym, że jest ono mocno obolałe. Na wszelki wypadek sprawdzam, czy mogę się poruszać. Ostrożnie zginam palce u rąk, następnie u nóg. Powoduje to lekkie ukłucie bólu, ale zdaje się, że wszystko jest jednak w porządku. W każdym razie na pewno żyję, a to już coś.

 

Z początkowo jednostajnego, bezkształtnego szumu, wpadającego do moich uszu, zaczynam wyodrębniać poszczególne dźwięki. Na pierwszy plan wysuwa się istna kanonada kropel deszczu rozpryskujących się z pluskiem o parapet, próbujących przebić się przez szybę. Trzeba chwili czasu, abym wychwycił coś jeszcze spoza tej nawałnicy. Zdaje się, że słyszę dochodzący gdzieś z oddali, zza okna, przerywany raz po raz cichy płacz. Coś jakby pochlipywanie dziecka. Ale nie jestem pewien. Mogłoby to być równie dobrze skomlenie psa pozostawionego samotnie na deszczu. Ze znacznie bliższej odległości, choć lekko przytłumiony, jakby zza drzwi, dobiega charakterystyczny odgłos pykania przepalonej jarzeniówki. Po dłuższej chwili, z bardzo bliska, niemal na wyciągnięcie ręki, zaczyna dochodzić do mnie czyjś ledwo wychwytywalny oddech, delikatny i spokojny. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś leży tuż obok.

 

Otwieram oczy. Jedyne źródła światła to migocząca na korytarzu zepsuta świetlówka, której pojedyncze, słabe błyski wdzierają się do pokoju przez wąską szczelinę pod drzwiami, a także od czasu do czasu blada poświata księżyca, przebijająca się nieśmiało poprzez gęste, ciemne chmury burzowe, kotłujące się wściekle za oknem. Mój wzrok szybko jednak przyzwyczaja się do słabego oświetlenia, zaczynam rozróżniać poszczególne kształty i kolory. Na łóżku, obok mojego, leży młody chłopak o azjatyckich rysach twarzy. Przyglądam mu się dokładniej. Kruczoczarne, proste włosy harmonizują kolorystycznie z malinowym różem wydatnych, pełnych warg. Jego twarz jest aksamitnie gładka. Zroszona obficie potem, szkli się niczym twarz porcelanowej laleczki. Jakby promieniała własnym blaskiem.

 

Mój wzrok pada na znajdujący się po drugiej stronie jego łóżka stolik. W dużym, dość wąskim kieliszku do wina, stoi na nim pojedynczy kwiat hiacyntu. Ponad zwężającą się ku górze szyjkę kieliszka, wychyla się ostrożnie jego czarna cebulka, a z niej wystrzeliwują ostro w górę soczyste, duże liście, ponad które z kolei wybija się gruba łodyga, zakończona podłużnym, owalnym kształtem, utworzonym przez całą masę niewielkich, różowych, pięciopłatkowych kwiatków. Wygląda to jakby stadko maleńkich, wygłodniałych rozgwiazd szczelnie otoczyło jakiś smakowity kąsek. Choć z jednej strony wszystkie te kwiatki razem tworzą spójną całość, jakby jeden organizm, to z drugiej zdają się żyć każdy odrębnym, indywidualnym życiem.

 

Dalsze kontemplacje natury botanicznej przerywa mi, dochodzące gdzieś z niepokojąco bliskiej odległości, drażniące brzęczenie komarzycy. Nie mogę początkowo zlokalizować, skąd dokładnie dobiega, ale już po chwili czuję jak ta mała bestyjka przysiada prosto na moim nosie. Chcąc ją odgonić, próbuję podnieść rękę, ale okazuje się, że jest to niemożliwe. Podczas gdy głodna krwi wampirzyca wbija swoją rurkę ssącą i zaczyna bezkarnie tłoczyć moją krew prosto w swój tłusty, bezkształtny odwłok, orientuję się, że ręce i nogi mam przytwierdzone rzemiennymi paskami do metalowych ram łóżka. Spoglądam na Hiacynta. Jest tak samo skrępowany.

 

Po chwili na mojej twarzy przysiada kolejny komar. I następny. Jakby, upatrzywszy idealną, bezbronną ofiarę, przywoływały swoich pobratymców na darmową wyżerkę. Jest już ich z tuzin. Próbuję ruszać głową, składać usta w dzióbek i dmuchać na nie silnym strumieniem powietrza, ale niewiele to pomaga. Jest ich tak wiele i są tak wygłodniałe, że nic nie przynosi rezultatu. Po kilku próbach podjęcia walki, składam broń. Poddaję się ich atakowi, a one skrzętnie z tego korzystają, wbijając w moje policzki, uszy, usta, a nawet oczy, setki maleńkich igiełek. Uratować może mnie już chyba tylko jakiś cud. Patrzę w kierunku Hiacynta, mając nadzieję, że cierpi tak samo, ale o dziwo, w jego otoczeniu nie ma ani jednego komara. Coś musi być w mojej krwi, co doprowadza te małe bestie do czystego szaleństwa.

 

Poruszając szybko powiekami, mocno już opuchniętymi od licznych ukąszeń, wyglądam przez okno. Deszcz ustał, ale za to wzmógł się wiatr. Okno musi być lekko uchylone, bo słychać jego postukiwanie o framugę. Wiatr świszcze coraz głośniej. Nagle uderza z taką siłą, że okno otwiera się na oścież. To mój stary, dobry znajomy, Zefir, próbuje ocalić mnie przed krwiożerczym atakiem tych setek małych, skrzydlatych potworków. Wdziera się do środka z wielkim impetem i przegania je ode mnie, rzucając nimi o ścianę w najdalszym kącie pokoju z taką siłą, że napęczniałe odwłoki pękają jeden po drugim, pozostawiając krwawe ślady na ścianie, a ich delikatne ciałka opadają na podłogę, tworząc bezładną kupkę pomieszanych ze sobą skrzydełek, odwłoków, nóżek i główek.

 

Jeszcze przez jakiś czas Zefir krąży pod sufitem, po czym przysiada na łóżku Hiacynta. Delikatnie przeczesuje jego lśniące włosy. Wkłada w nie kilka różowych płatków, które opadły na stolik przy łóżku. Hiacynt wygląda teraz jak młody bóg. Przez dłuższą chwilę nie mogę oderwać od niego wzroku. Burza powoli oddala się. Zasypiam.

 

 

 

* * *

 

Koniec

Komentarze

Domyślam się, że w tym chaosie jest metoda, jednakowoż fantastyki jak nie było, tak nie ma. Natomiast w tytule jest zbędna kropka.

 

„Z początkowo jednostajnego, bezkształtnego szumu, wpadającego do moich uszu, zaczynam wyodrębniać poszczególne dźwięki”. –– Czy ktoś relacjonujący własne doznania mógłby to robić, gdyby rzeczone szumy wpadały do cudzych, obcych uszu? ;-)

 

„Trzeba chwili czasu, abym wychwycił…” –– Masło maślane. Chwila to czas.

Proponuję: Trzeba chwili, abym wychwycił… Lub: Trzeba czasu, abym wychwycił… Albo: Trzeba trochę/ nieco czasu, abym wychwycił…

 

„W dużym, dość wąskim kieliszku do wina, stoi na nim pojedynczy kwiat hiacyntu”. –– Moim zdaniem –– W dużym, dość wąskim kieliszku do wina, stoi hiacynt.

Kwiatostanem hiacynta jest grono złożone z wielu małych kwiatów. Domyślam się, że nie piszesz o jednym dzwonkowatym kwiatuszku.

 

„Ponad zwężającą się ku górze szyjkę kieliszka…” –– Jeszcze nie widziałam kieliszka, który miałby szyjkę.

 

„Ponad zwężającą się ku górze szyjkę kieliszka, wychyla się ostrożnie jego czarna cebulka, a z niej wystrzeliwują ostro w górę soczyste, duże liście, ponad które z kolei wybija się gruba łodyga, zakończona podłużnym, owalnym kształtem, utworzonym przez całą masę niewielkich, różowych, pięciopłatkowych kwiatków”. –– Pojedyncze kwiatki hiacynta mają po sześć płatków.

Opisana konstrukcja, zważywszy na wystającą z naczynia cebulę, duże liście rośliny, jej grubą łodygę i obfity kwiatostan, a także smukłość i wysokość kieliszka, ma wielkie szanse by leżeć, nie stać. ;-)

 

„Wkłada w nie kilka różowych płatków, które opadły na stolik przy łóżku”. –– Kwiatom hiacynta nie opadają płatki. Z łodygi kwiatostanu odpadają całe kwiatki, nie gubiąc płatków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za uwagi. Aż mi głupio, że tyle tego (polski – trudny język, ale że z liczeniem do sześciu mam kłopoty, to tego się nie spodziewałem po sobie). A jeśli chodzi o opisaną konstrukcję, to mogłaby wyglądać mniej więcej tak: http://www.agardenforthehouse.com/wp-content/uploads/2010/09/hyacinths-pictures.jpg

To prawda, polska język jest trudna. ;-) Jestem przekonana, że umiesz liczyć nawet do stu, nie tylko do sześciu. ;-) Dorodny, kwitnący hiacynt umieszczony w kieliszku/ wazonie może cieszyć nasze oczy i nosy, pod warunkiem, że owo naczynie będzie stosownie obciążone. Tak jak to na zdjęciach. Tam jest wazon z szerokim dnem i wypełniony wodą. Smukły kieliszek z opowiadania, z pewnością przyjąłby pozycję horyzontalną. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chyba nie rozumiem…

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka