- Opowiadanie: chellsky - Chaos. 03

Chaos. 03

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chaos. 03

Poranek przynosi ożywczy chłód. Przyjemna odmiana po wczorajszym upale. Lekki, łagodny wiatr, wpadający przez okno otwarte od czasu wydarzeń minionej nocy, owiewa moją twarz. To dziwne, ale wydaje się, że po ukąszeniach komarów nie ma śladu. Nie czuję ani swędzenia, ani opuchlizny. Nie mam ochoty jeszcze się podnosić. Zresztą i tak nie byłoby to możliwe, bo jak właśnie stwierdzam, wciąż jestem przywiązany do łóżka. Raz po raz zapadam to w krótszą, to w dłuższą drzemkę. Mam bardzo realistyczne sny, ale tak naprawdę niewiele się w nich dzieje. Spaceruję po łąkach, pływam w strumieniach. Krótko mówiąc, doświadczam radosnej lekkości bytu. Trwam w tym błogim stanie na pograniczu snu i jawy gdzieś do południa, kiedy to na dobre wybudza mnie coś jakby postukiwanie końskich kopyt, odbijające się echem od ścian korytarza, dochodzące do mnie w zwielokrotnionej formie, przypuszczające frontalny atak na wrażliwe bębenki słuchowe. Ktokolwiek, czy też cokolwiek, wydaje ten odgłos, z pewnością kieruje się w moją stronę i zbliża się bardzo szybko. Rozglądam się po pokoju. Łóżko Hiacynta jest puste. To dziwne, mimo że miałem dość płytki sen, zupełnie umknął mi moment, kiedy stąd zniknął. Tylko ten kwiat w kieliszku do wina wciąż dumnie stoi na jego stoliku. W świetle dnia wygląda jeszcze piękniej.

 

Słychać zgrzyt zamka, drzwi otwierają się. Ukazuje się w nich centaur, stwór mający postać półkońską i półludzką. Ma długą, zmierzwioną grzywę i gęstą, rudą brodę, opadającą na potężnie umięśniony tors. Swoją sylwetką budzi respekt. To dość kiepski moment, ale właśnie pęcherz daje mi o sobie znać. Centaur podchodzi do mojego łóżka i zaczyna mocować się z rzemiennymi paskami, krępującymi moje członki. W tym momencie nie wytrzymuję i popuszczam. Początkowych kilka kropli zamienia się już po chwili w wartki strumień moczu, który tworzy olbrzymią, mokrą plamę, barwiącą pościel na jasnocytrynowy kolor. Centaur marszczy groźnie brwi, patrząc na mnie z niesmakiem, ale uwalnia mi ręce i nogi, po czym wyciera moje nagie ciało suchą częścią prześcieradła. Na koniec głośno parska, jedną ręką sadza na swoim grzbiecie i rusza szybkim truchtem w kierunku wyjścia.

 

Trzymając się kurczowo grzywy i przyciskając z całych sił łydki do jego boków, pędzę kłusem przez istny labirynt opustoszałych korytarzy. Po obu stronach migają tylko kolejne pokoje pozamykane na cztery spusty. Ściany pomalowane są na krwistoczerwony kolor. Granitowa posadzka lśni niczym gładka tafla zamarzniętego jeziora. Można obserwować jak pod nią ściga się z nami nasze odbicie. Raz my prowadzimy, raz ono, ale bez wyraźnej przewagi którejś ze stron, zawsze co najwyżej o jeden sus. Gdy właśnie zaczynaliśmy wybijać się powoli na prowadzenie, nagle zwalniamy. Centaur zatrzymuje się przed gabinetem, do którego prowadzą lekko uchylone drzwi z litego drewna. Wjeżdżamy do środka.

 

Rozglądam się po wnętrzu, które swoim wyglądem przywodzi na myśl grotę wykutą w skale. Nie ma tu żadnych okien, a ściany tak, jak te na korytarzu, mają ciemny, krwistoczerwony kolor. Jedyne źródło światła to pojedyncza, za to gruba i wysoka, przypominająca mszalną, świeca stojąca na masywnym biurku z mahoniu. Centaur sadza mnie na szerokiej, pokrytej skórą kanapie, znajdującej się w rogu po drugiej stronie i wychodzi, głośno postukując kopytami. Zostaję sam na sam ze sobą samym, co szczerze powiedziawszy, nawet mi się w tej chwili podoba. Na ścianie wisi wąskie, ale sięgające niemal od podłogi aż po sufit lustro w pozłacanej ramie. Wstaję z kanapy i podchodzę do niego szybkim krokiem.

 

Przyglądam się uważnie swojej twarzy, upewniając się, że tak, jak mi się wcześniej wydawało, po nocnym ataku tych setek małych krwiopijców nie ma już ani śladu. Moje lustrzane odbicie buńczucznie świdruje mnie wzrokiem, marszcząc gęste, krzaczaste brwi i w śmieszny sposób wydymając mięsiste wargi, jakby z niewysłowioną, ale cisnącą się na usta pretensją. Ma pociągły, lekko centkowany piegami pyszczek, z wydatnymi kościami policzkowymi i lekko odstającymi, długimi jak u elfa uszami, co dodatkowo podkreśla fantazyjnie chaotyczna fryzura. Jego kasztanowe włosy po bokach ścięte są bardzo krótko, a na czubku głowy sterczy kępa dłuższych kudłów, jakby przygotowanych pod fryzurę na punka, ale ostatecznie pozostawionych w nieładzie, lekko tylko przechylonych na bok, jakby silny wiatr powiał na nie i tak już zostały. Myślę sobie właśnie, że wygląda to wszystko całkiem, całkiem, i że chyba potrafiłbym się w tym chłopcu zakochać, gdy mój wzrok pada nieco niżej i aż odskakuję w tył z przestrachem. Przezroczysta i delikatna jak pergamin skóra opina ściśle kości i wolne przestrzenie pomiędzy nimi, kiedyś, w odległej przeszłości, wypełniane prawdopodobnie przez mięśnie i ciało. Wygląda to jak rozpięta na szkielecie z cieniutkich drucików błonka bańki mydlanej, mogącej w każdej chwili pęknąć. Zaczynam cały drżeć, co jeszcze tylko pogarsza moją prezencję. Jak na zawołanie, w tym momencie drzwi się otwierają i ktoś wchodzi do gabinetu.

 

Jest to młody mężczyzna o atletycznej budowie ciała i niezwykłej urodzie. Jego długie, kręcone blond włosy opadają luźno na ramiona. Z powodu zachwycającego wyglądu, w myślach nadaję mu przydomek Apollo. Na sobie ma, przypominającą na pierwszy rzut oka zwykłe prześcieradło, zwiewną, wełnianą szatę, układającą się miękko wokół ciała, którą zdobi jedynie prosty, wyszywany pas, biegnący wzdłuż jej brzegu.

 

Apollo podchodzi w moją stronę, trzymając w ręku kilka podobnych strojów. Wybiera jeden, resztę rzuca na kanapę. Lustruje mnie wzrokiem z góry na dół, po czym podaje mi do przymierzenia trzymaną w ręku szatę. Pomaga mi ją założyć, co okazuje się nie być wcale takie proste, jak by się z pozoru zdawało, po czym sugestywnym ruchem ręki każe mi się przejść w niej wzdłuż gabinetu. On sam tymczasem podchodzi do biurka i wyciąga z szuflady aparat fotograficzny.

 

Wczuwam się w rolę modela. Idę w jego kierunku falującym krokiem, stawiając stopy wzdłuż wyimaginowanej, idealnie prostej linii, kołysząc biodrami, rzucając wyzywające spojrzenia i co jakiś czas trzepocząc zalotnie rzęsami. Błysk flesza rozświetla raz po raz ciemne pomieszczenie. Robię nawrót, podchodzę do kanapy. Ściągam to, co mam na sobie, zakładam kolejny strój. Apollo wciąż robi zdjęcia, ustawiając aparat pod najdziwniejszymi kątami. Nic nie mówi, ale wygląda na zadowolonego z mojej aktywnej postawy w tej, w końcu nowej dla mnie, roli. Trwa to dłuższy czas. Ostatecznie, po przemaszerowaniu kilka razy wzdłuż i wszerz gabinetu w ostatnim z przygotowanych strojów, padam wycieńczony na kanapę. Nie mam siły już więcej się przebierać, a zresztą wszystkie szaty wydają mi się ładne, więc z czystego lenistwa wybieram po prostu tę, która znajduje się aktualnie na mnie.

 

Mój przystojny fotograf odkłada na miejsce aparat, wyciąga z kolei srebrny pucharek i butelkę. Odkorkowuje i napełniając pucharek, opróżnia ją mniej więcej do połowy. Podchodzi i podaje mi do skosztowania. Jestem mocno spragniony, więc biorę naprawdę solidny łyk. Różowe wino o przyjemnym, słodkawym smaku i owocowym aromacie uderza mi szybko do głowy. To musi być nektar bogów. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze tylko ambrozji. Apollo również upija z pucharka trochę wina, ale nie połyka go. Podchodzi i nachyla się nade mną. Rozchylam lekko usta złożone w dzióbek, jak pisklę proszące swoich rodziców o jakiś soczysty przysmak. Jego usta stykają się z moimi, wino sączy się powoli. Dotykamy się koniuszkami języków. Całą tę procedurę powtarzamy kilka razy. Nasze języki coraz frywolniej splatają się w szalonym tańcu. Niestety mam słabą głowę i po krótkiej chwili film mi się urywa.

 

 

 

* * *

 

Koniec

Komentarze

Z trzeciej części chaosu zaczęła wyłaniać się fantastyka. Niestety, Iggy prezentuje koszmarny tors, nijak mający się do torsu centaura.

 

„Po obu stronach migają tylko kolejne pokoje pozamykane na cztery spusty”. –– Skoro pokoje są pozamykane, migać mogą tylko drzwi do nich.

 

„…pyszczek, z wydatnymi kościami policzkowymi…” –– …pyszczek, z wydatnymi kośćmi policzkowymi

 

„Apollo podchodzi w moją stronę…” –– Apollo podchodzi do mnie… Lub: Apollo idzie w moją stronę

 

„…co okazuje się nie być wcale takie proste, jak by się z pozoru zdawało…” –– …co okazuje się nie być wcale takie proste, jakby się z pozoru zdawało

 

„Idę w jego kierunku falującym krokiem…” –– Zdarzyło mi się, w pewnych okolicznościach, iść krokiem chwiejnym, ale nie słyszałam o kroku falującym. ;-)

Można iść rozkołysanym krokiem, jak marynarze, ale za chwilę piszesz o kołysaniu biodrami.

Proponuję: Idę w jego kierunku swobodnym, lekkim krokiem

 

„Nie mam siły już więcej się przebierać…” –– Wolałabym: Nie mam już siły więcej się przebierać

 

„Jestem mocno spragniony, więc biorę naprawdę solidny łyk”. –– Łyku napoju nie da się wziąć.

Proponuję: Jestem mocno spragniony, więc upijam naprawdę solidny łyk.

 

„Rozchylam lekko usta złożone w dzióbek, jak pisklę proszące swoich rodziców o jakiś soczysty przysmak”. –– Głodne pisklę, a pisklę jest zawsze głodne, nie otwiera dziobka lekko, ono rozwiera dziobek tak szeroko, jak tylko to możliwe, wręcz można rzec, że rozdziawia paszczę. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ukazuje się w nich centaur, stwór mający postać półkońską i półludzką. ---> nareszcie dowiedziałem się, jak wygląda centaur! Fakt, że zabrakło drobnych szczegółów, w rodzaju liczby nóg i rąk, ale tak ogólnie już kojarzę.  :-)

Jeśli chodzi o liczbę błędów popełnionych podczas posługiwania się prozą (kurczę, a mówili w mojej ulubionej sztuce teatralnej, że to takie hop-siup), to chyba się przekwalifikuję duchowo z pisarza na – dajmy na to – aktora porno. Bądź poetę. A jeśli idzie o Iggy'ego, to są na tym świecie pewne świętości takie, jak Pismo Święte, Maryja Królowa Polski Zawsze Dziewica, Pan Prezes i tors Iggy'ego, których ironia się nie ima. Iggy to naprawdę centaur w ludzkiej skórze, a za naoczny dowód niech posłuży ten oto występ: http://www.youtube.com/watch?v=zQ8WiGCIiw8 . A tak na serio… Czy kogoś (kogokolwiek?!) kręci ta fabuła? Bo mam taką jedną na zbyciu. Ślicznie przystrzyżoną i z frędzelkami. Oddam w dobre ręce.

Ja podziękuję, mnie nie kręci :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka