- Opowiadanie: bemik - Szczypta magii

Szczypta magii

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szczypta magii

* * *

 

Siedziała na łóżku, z laptopem na niewielkim stoliku, którego kiedyś używali do wystawnych śniadań z okazji imienin, rocznic, urodzin albo zwyczajnie, gdy chcieli odmienić codzienność. Właściwie to raczej półleżała. Obok, zwinięty w kłębek kot pomrukiwał, kiedy przeczesywała palcami jego lśniące futerko.

Spróbowała ostrożnie poprawić pozycję. Ostrożnie, bo każdy ruch wywoływał piekący ból w dole brzucha. Oparła się na rękach i odepchnęła piętami, by nieco wyprostować plecy. Ścierpły jej nogi i siedzenie. Od godziny nie poruszyła się, zaczytana w opowiadaniu. Brr, facet ma chorą wyobraźnię. Ale nieźle pisze – sprawił, ze poczuła ciarki na grzebiecie. Nie lubiła horrorów, ale tutaj dała się wciągnąć przez niewinny początek.

Zerknęła przez okno. No tak, listopad w pełnej krasie. Deszcz na przemian leje, pada lub siąpi. No i te cholerne gałęzie. Już od lata powtarzała Maćkowi, że powinien je poobcinać. Nie dość, że trą o ściany i dach, to sprawiają, że ma poczucie zagrożenia.

Wróciła do czytania. O, jest nowe opowiadanie tej Rozamundy. Tutaj miała pewność, że nic jej nie wystraszy, nie zaszokuje, za to będzie słodko, miło i z happy endem.

Cholera, zawzięli się dziś na mnie, czy jak? – pomyślała i zniechęcona odchyliła głowę na poduszkę. Niby nie horror, ale jakieś takie… A na dodatek o dzieciach.

Nie lubiła takich opowiadań. W telewizorze natychmiast przełączała kanał, gdy tylko znowu usłyszała, że ktoś zakatował jakieś maleństwo. Była na to szczególnie uczulona. Może dlatego, że sama nie miała potomka. Zawsze sobie wyobrażała, jakie to cudowne uczucie przytulić taką małą istotkę. Kochać ją. Wiedziała, że nigdy nie skrzywdziłaby dziecka. Dlatego tym większym przerażeniem napawały ją takie informacje. A przecież niechciane dzieci można było oddać, nawet bez specjalnego tłumaczenia.

Dlaczego Rozamunda pisze takie okropieństwa? A tak, pod ostatnim opowiadaniem zbesztali ją, że słodkie do porzygania. Odpłaciła im. Pokazała, że inaczej też potrafi.

Magda uśmiechnęła się leciutko. Dobra, dokończę to i biorę się za obiad. Niedługo powinien wrócić Maciek.

Po kilkunastu minutach odstawiła z wysiłkiem stolik, a potem rozpoczęła żmudną procedurę podnoszenia. Najpierw nogi na dywan, łokieć pod bok, chwyt za szafkę i dźwignięcie się do siadu. Teraz trzeba się podeprzeć rękoma, żeby jak najbardziej odciążyć brzuch. Wreszcie udało się. Stała, ale mocno pochylona. Poczłapała do kuchni powoli rozprostowując plecy. Teraz mogła odetchnąć z ulgą. Osiągnęła pion.

Przygotowanie obiadu zajmowało jej teraz dwa razy więcej czasu niż zwykle. Wprawdzie Maciek prosił, żeby nie wstawała, że sam to zrobi, ale ona się zaparła. To jedyna rzecz, jaką mogła mu w tej chwili oferować.

Śliski pomidor usiłował wymsknąć się z ręki. Spadł na metalowe skrzydło zlewozmywaka i próbował spaść na podłogę. Gwałtownie wyciągnęła rękę i udało jej się powstrzymać złośliwe warzywo.

– Kurwa! – przeklęła głośno, kiedy ból eksplodował z siłą bomby atomowej. – Niechby zleciał – tłumaczyła kotu, ale wiedziała, że to był odruch.

Po paru minutach mogła dalej pracować.

 

* * *

– Magduś, tyle razy ci mówiłem, żebyś się nie forsowała! – Ciepły ton miał złagodzić reprymendę.

– Ale nawet lekarz powtarzał, że powinnam się ruszać!

– To się ruszaj, ale ciężkie rzeczy zostaw mnie. – Przyciągnął ją do siebie i połaskotał ustami ucho i szyję.

– Przestań – poprosiła z chichotem – wiesz, że nie mogę się śmiać.

Z głowy całkiem wyleciały jej pretensje i żal. Zapomniała nagadać mu, że zostawia ją samą na tak długo. Że miał wrócić o piątej, a już dochodzi ósma. Zakręcił jej w głowie, zamotał ją w swoje opowieści o kolegach i pytania, gdzie sól, gdzie łyżka do sosu.

Zjedli przed telewizorem, Maciek pozmywał, a potem wziął szybki prysznic i wskoczył do łóżka. Magda jeszcze przez chwilę oglądała jakiś film, a potem wyłączyła odbiornik, żeby nie przeszkadzać mężowi. Przekręciła się na bok i w słabym świetle lampki nocnej popatrywała na tył głowy mężczyzny. Przeczesała jego włosy, jak robiła to kotu. Niektóre pasma były ciemniejsze, jeszcze nie zdążyły wyschnąć. Maciek przekręcił się zniecierpliwiony. Odsunęła dłoń. Spał na wznak, z lekko rozchylonymi ustami. Rozczulił ją ten widok.

Usiłowała zasnąć, ale ból był zbyt silny. Może przesadziła jednak z wysiłkiem, a może coś sobie naruszyła, gdy chciała złapać pomidora. Sięgnęła ręką na stolik i wymacała pudełeczko. Te proszki to błogosławieństwo. Dobrze, że Maciek przypomniał sobie o kumplu pracującym w liniach lotniczych LOT. Obaj zadziałali tak szybko, że czekały już na nią, kiedy tylko opuściła szpital.

Po kilku minutach ból odszedł w niepamięć, ale i tak nie mogła zasnąć. Pewnie za dużo drzemała w ciągu dnia.

Wiatr ciągle nabierał siły, a deszcz bębnił o parapet i dach. W świetle latarni konary wiekowej gruszy przybierały kształt sękatych, zreumatyzowanych dłoni czarownicy. Sięgały po nią do łóżka, próbowały wygrzebać z ciepłej pościeli, oddzielić od Maćka. Przestraszona Magda skryła twarz pod kołdrą i przylgnęła do boku męża. Znowu poczuła ukłucie bólu, ale wiedziała też, że spowodowało je gwałtowne poruszenie.

Uspokój się, kretynko – mitygowała się. To tylko twoja wyobraźnia. Naczytałaś się tych bzdur na portalu, a teraz cię bierze. Jutro masz zakaz zaglądania do Internetu.

Przytuliła się do męża. Równomierny oddech Maćka uspokoił ją wreszcie. W końcu udało się. Zasnęła, ale koszmar trwał. Gałęzie rozbiły szyby i sięgnęły po kobietę. Otoczyły żałośnie słabe ciało i zacisnęły żelazne palce, powodując ból nie do opisania.

Maćka przebudziły gwałtowne ruchy żony. Oparł się na łokciu i gładził delikatnie jej twarz. Gdy otworzyła wreszcie oczy, uśmiechnął się do niej.

– To tylko zły sen, skarbie – powiedział łagodnie. – Przytul się!

Kiedy otoczyły ją ramiona, poczuła, że nic już jej nie grozi. Zasnęła z uśmiechem na ustach.

 

* * *

– Czy oni dziś wszyscy się wściekli? – Magda mruczała pod nosem, odbierając setny chyba telefon.

Każdemu powtarzała to samo: czuje się nieźle, nie pracuje, a leniuchuje, Maciek jest fantastycznym opiekunem, troszczy się o nią jak kwoka o kurczęta. Tak, to jeszcze nie koniec, na razie zażegnano bezpośrednie zagrożenie. Tak, będzie miała tylko radioterapię. Chemii nie, nie ma takiej potrzeby. Nie, oczywiście, że szansa na własne dzieci już nie istnieje. Tak, o adopcji pomyślą, kiedy już całkiem dojdzie do siebie. Dzięki za telefon. Oczywiście, odezwie się, jak będzie wiadomo coś nowego.

Kobieta opadła zmęczona na poduszkę. Łzy same pojawiły się w kącikach oczy. Czy oni powariowali? Dlaczego ją dręczą? Dlaczego ciągle przypominają, że Maciek tak bardzo chciałby dziecko? A ona to nie?

Zawyła z żalu, gniewu i rozczarowania. Tyle lat starań, żeby w końcu jednym ruchem skalpela pozbyć się wszelkich złudzeń. Nawet nie chodzi o nią, bo ona już dawno pogodziła się z myślą o adopcji. Bardziej chodziło o Maćka. Tak strasznie chciał mieć syna. Ale rozmawiali już o tym – będzie tak, jak los dla nich zaplanował. O przygarnięciu dziecka pomyślą później, jak to wszystko się skończy.

Magda wytarła nos i sięgnęła po książkę. Dziś zero Internetu, tak jak sobie obiecała. Obiad został z wczoraj, Maciek tylko dokupi jakąś gotową sałatkę. I może niedługo przywiezie jej te leki, które zorganizował przez Jaśka. Już nie przeciwbólowe, ale takie, które gwarantują znaczną poprawę zdrowia, jeśli nie całkowite wyleczenie.

Nie wyleczenie. Już nic nie jest w stanie sprawić, żeby było jak dawniej. Kiedy miłosne igraszki miały doprowadzić do upragnionego celu – dziecka. Magda pamiętała doskonale tę chwilę, gdy zdecydowali się poddać badaniom. To było trzy lata po ślubie. Kolejny raz mieli nadzieję, że wreszcie się udało. I kolejny raz ich marzenia rozwiały się. Potem seria wizyt u specjalistów, badania i wyrok. To ona jest winna. U Maćka jest wszystko w porządku. Jest całkowicie zdolny do prokreacji – jak powiedziała pani doktor. I znowu badania, aż wreszcie dostała wynik i natychmiastowe skierowanie do szpitala. Jej mąż stanął na wysokości zadania, przełknął gorzką pigułkę i zaopiekował się nią. Tulił, pocieszał, uspokajał. Wtedy po raz pierwszy padło to słowo – adopcja. Oboje przyjęli podsunięte rozwiązanie jako jedyne możliwe. Ona z uśmiechem, on ze spuszczoną głową. Po jakimś czasie chyba pogodził się z wyrokiem losu. Zjawiał się w szpitalu codziennie.

Po roku kolejna operacja. Tym razem usunięto z niej wszystko, co tylko możliwe. I zalecono zabójczą kurację.

Magda odłożyła książkę. Nici z czytania – nie mogła się skupić, a brzuch bolał ją bardziej niż wczoraj. Sięgnęła po tabletkę. Fajny kumpel z tego Jaśka. Narażał się dla nich, bo przecież przemycał te lekarstwa. Będzie musiała zadzwonić, ale trudno go złapać, ciągle jest w rozjazdach.

Kobieta przymknęła oczy. Zmęczenie po źle przespanej nocy brało górę.

Nie zdążyła nawet dobrze się ułożyć, kiedy wydało jej się, że coś skrobie w przedpokoju. Chrobot narastał z każdą chwilą. Zerknęła na kota, ale on nic sobie nie robił z dziwnych odgłosów.

– Darmozjad – mruknęła pod nosem i szturchnęła drzemiące zwierzę. – Rusz się leniuchu, myszy harcują!

Ale dźwięk już nie przypominał skrobania gryzoni. Z każdą chwilą narastał i teraz brzmiał jak niedźwiedzie pazury drapiące skały.

W życiu nie słyszałaś niedźwiedzi – upomniała sama siebie. To znowu te cholerne opowiadania z portalu.

Ale nie pomagały tłumaczenia. Naciągnęła szczelniej kołdrę, jakby ta miała chronić ją przed ewentualnym zagrożeniem. Zapadający za oknem zmrok tylko pogarszał sprawę.

Gdzie ten Maciek, znowu został w pracy?

O szyby zaczął uderzać deszcz zmieszany z gradem, gałęzie dobijały się, jakby prosząc o wpuszczenie do środka. Mdłe światło latarni deformowało konary, a potworna, wzmagająca się ulewa spowodowała, że wyglądały jak gigantyczne ramiona otulone całunem.

Wiatr zawył w kominku i sprawił, że jakieś nadpalone polano osunęło się z głośnym stuknięciem. Magda zadrżała i spoconymi dłońmi ścisnęła mocniej brzeg kołdry.

To tylko wyobraźnia. Moja chora, wybujała wyobraźnia.

Pazury za oknem wydłużyły się i z nieprzyjemnym zgrzytem drapnęły o szybę. Kot aż podskoczył na łóżku i niezadowolony przeniósł się na fotel, bliżej kominka.

– Gdzie idziesz? – szepnęła Magda przez zaciśnięte gardło. – Zostań ze mną!

W jakiś irracjonalny sposób bliskość kota dodawała jej otuchy. Teraz, kiedy ją zostawił, poczuła się całkowicie bezbronna. Do tego odgłosy w przedpokoju zaczęły niebezpiecznie zbliżać się. Naciągnęła kołdrę na głowę. Nie chciała słyszeć, nie chciała widzieć ani czuć. Jeśli ma zginąć to szybko i bezboleśnie.

– Już jestem, Madziu! Spałaś? Wystraszyłem cię?

Głos męża wyrwał Magdę z otępienia. Mężczyzna przysiadł na brzegu łóżka i gładził ją po czubku głowy.

– Nie, nie – zaprzeczyła gwałtownie. – Trochę mi się przysnęło. Nie słyszałam, jak wszedłeś…

– To dobrze. Zaraz zrobię nam obiadek, potem pooglądamy telewizję. Padam na pysk. Dzisiaj przyjechał nasz główny szef i…

Magda wyłączyła się. Nie słuchała słów męża, ale jego głos przynosił ulgę, dawał poczucie bezpieczeństwa. Powoli mijał skurcz żołądka, mogła wreszcie odpocząć, rozluźnić się.

Na noc znowu musiała wziąć tabletkę. Po popołudniowych przeżyciach bolał ją brzuch, blizny pulsowały, a miejsce po drenie kuło ostro.

Okno otwarło się na oścież z suchym trzaskiem, a na łóżko spadły zimne krople listopadowego deszczu. Magda wzdrygnęła się i szturchnęła lekko Maćka w uniesiony nad głową łokieć. Ręka osunęła się bezwładnie. Kobieta szarpnęła męża za ramię. Efekt, jaki uzyskała, sprawił, że zamarło jej serce. Twarz mężczyzny, ściągnięta drapieżnym grymasem, była obca i groźna. Martwa. Wyszczerzone zęby i wybałuszone oczy świeciły w słabym świetle latarni sinym blaskiem. Magdalena zaczęła przeraźliwie krzyczeć. I wtedy poczuła, że węźlaste łapy drzewa unieruchamiają ją w potężnym uścisku. Straciła oddech, a ból podbrzusza raził mózg serią wybuchów. Mimo to wiła się, usiłując zrzucić z siebie krępujące ramiona. Lecz z każdą chwilą opadała z sił, a drzewo nie odpuszczało. Kiedy poddała się i głowa opadła jej bezwładnie na poduszkę, ujrzała nad sobą twarz Maćka. Jakże inną od tej codziennej – oczy, sino-białe, pozbawione tęczówek wpatrywały się w nią intensywnie, a szczęka drgała w nerwowym tiku. Magda poczuła kroplę śliny, która skapnęła jej na policzek. A potem zęby potwora zacisnęły się na jej twarzy, przegryzając czaszkę i jednocześnie dusząc. Wierzgnęła konwulsyjnie nogami i świat stracił barwę szarości. Wszystko zakryła czerń.

 

* * *

– Do widzenia, kochanie. Nie chciałem cię budzić, ale zapomniałem ci powiedzieć, że wrócę później. Mam dziś spotkać się z Jaśkiem. Przywiózł te tabletki.

Maciek pochylił się nad nią, a ona z ledwością zdołała ukryć przerażenie. Ale oczy męża miały zwykły, piwny kolor, a usta układały się w ciepły uśmiech. Nie było śladu po krwiożerczej bestii.

– Dobrze – wyszeptała cicho. – Coś słabo się dziś czuję, pewnie pośpię jeszcze.

– To pa! – Mąż cmoknął ją w policzek i odgarnął spocone włosy. – Nic się nie martw. Będzie dobrze.

Przez godzinę nie mogła się ruszyć. Potem z wysiłkiem zwlekła się z łóżka i poczłapała do łazienki. Oparła dłonie o umywalkę i spojrzała w lustro.

– Kobieto, jak ty wyglądasz? – powiedziała na głos. – Smalec na włosach, cienie pod oczami, szaro-zielona cera. Ech, babo, zrób coś ze sobą!

Z wysiłkiem pozbyła się koszuli nocnej i weszła pod prysznic. Ciepła woda zmywała brud, pot, zmęczenie i strach. Lekarze mówili, że już wszystko powinno powoli wracać do normy. Nie wolno jej tylko dźwigać, przemęczać się. Dobra, ale ładnie wyglądać może. Choćby dla Maćka, żeby nie zaczął czuć do niej obrzydzenia.

Wyszła spod prysznica w znacznie lepszym nastroju. Wysuszyła włosy, założyła wygodne spodnie i jasną bluzkę. Zrobiła nawet delikatny makijaż. A potem zajęła się drobnymi porządkami, gotowaniem obiadu. Nawet wyszła na chwilę do ogródka. Świeże powietrze dobrzej jej zrobiło.

Jeśli jutro nie będzie padać, pójdę na mały spacer – postanowiła.

Do powrotu Maćka przeglądała kolorowe pisma, słuchała muzyki i gapiła się w telewizor. Skrzętnie omijała zarówno laptop, jak i komputer na biurku.

Nie doczekała się męża. Ale nie czuła złości ani zdenerwowania. Wiedziała, że Maciek bardzo lubi Jaśka – dawno się nie widzieli, więc muszą trochę pogadać. Zabrała kota do łóżka i z lekko bijącym sercem ułożyła się obok niego. Nie zgasiła światła. Nie dlatego, że się bała – wmawiała sobie – ale żeby mąż po ciemku nie wybił zębów. Czuła się dobrze, brzuch prawie nie bolał, a oczy same jej się kleiły. Nic dziwnego, po takiej nocy. Serce tylko leciutko zatrzepotało, gdy gałęzie gruszy zaszurały po ścianie. To wszystko przez te horrory. Nie czytałam i mam spokój.

 

* * *

– Witaj, Magduś! – Ciepły oddech łaskotał ją w ucho. – Późno wczoraj wróciłem, przepraszam, ale wiesz…

– Wiem, wiem – mruknęła i odwróciła twarz w stronę męża. – Popiliście?

– No coś ty! O co ty mnie posądzasz? Przecież pojechałem naszą „Ognistą strzałą”! – Tak nazywali małego opelka, którego Magda zarysowała o bramę w pierwszym tygodniu użytkowania. Zamalowali skazę pomarańczową farbą i zrobili z kreski strzałę.

– Idziesz już?

– Yhm. Na szafce masz te pastylki. Jasiek powiedział, że masz brać trzy razy dziennie, po każdym posiłku.

– Dobrze, dziękuję.

Zamknęła oczy, ale nie mogła ponownie zasnąć. Sięgnęła po nowe tabletki. Chciała zerknąć na ulotkę, ale nie znalazła żadnej karteczki, a litery na plastikowym pojemniczku przypominały źle poprzycinane krzewy.

Chiński? Japoński? I co zawierają te pastylki? Aha, zioła, makro– i mikroelementy. Jak to nazwał Maciek? Pięć tysięcy lat doświadczeń skośnookich znachorów plus szczypta magii. Tę magię dodał specjalnie, żeby odrobinę zakpić z upodobań żony. Ale jej to przypadło do gustu. Fajnie jest wierzyć, że w powrocie do zdrowia pomogą jej czary.

Jasiek kupił specyfik w Hamburgu, w jakimś małym sklepiku z ziołami. I tylko dlatego, że jego azjatycka przyjaciółka była spokrewniona z właścicielką. Normalnie na rynku nie można było tego zdobyć.

Magda niechętnie podniosła się z łóżka. Za oknem szaruga, jakby nadchodziła już noc. W domu cicho i pusto. Nawet kot gdzieś zniknął, pewnie Maciek wypuścił go na dwór.

Włączyła telewizor i w szlafroku powędrowała do kuchni, przygotować sobie śniadanie. Gorąca kawa i zapiekanka z mikrofali poprawiły jej humor. Sięgnęła po tabletkę i popiła kilkoma łykami wody mineralnej.

Może jak przestanie lać, przejdę się trochę?

Ale deszcz miał inne plany – krople zgęstniały i zamieniły się w mokry śnieg.

Z zamyślenia wyrwało ją przeraźliwe miauczenie kota.

– Dobrze ci tak – gderała, otwierając mu drzwi. – Gdzie żeś się włóczył? Upolowałeś chociaż jakąś myszkę?

Zwierzę ocierało się o nogi kobiety, dopominając się o jedzenie.

– Jasne, futro ci zmarzło, to jeść ci się chce!

Nałożyła karmy z puszki do metalowej miseczki i pogłaskała ulubieńca. Był mokry i zimny, nic więc dziwnego, że natychmiast po skończonym posiłku powędrował pod kominek i tam się rozłożył.

– Tyle z ciebie pożytku, co ze szmacianej lalki. Wywalę cię kiedyś, zobaczysz! – zagroziła, kiedy kot zignorował zaproszenie, aby ułożyć się na jej kolanach.

Książka wysunęła się z rąk i z głuchym hukiem uderzyła o podłogę. Magda podskoczyła obudzona hałasem. Nawet nie wiedziała, że zapadła w drzemkę. Schyliła się, by podnieść powieść, gdy kątem oka uchwyciła jakiś ruch. Serce przyspieszyło gwałtownie.

Salonik spowijały ciemności. Nie mogło być zbyt późno, ale deszcz ze śniegiem skutecznie stłumiły wszelkie światło. Ogień na kominku przygasł, tylko gdzieniegdzie tliły się jeszcze drobne kawałki drewna. Magda podniosła się, by dorzucić polan. Postanowiła zignorować swoje strachy, ale pochylając się nad paleniskiem, miała wrażenie, że czyjeś spojrzenie przewierca ją na wylot. Chwyciła szczapę, niezbyt potężną, ale dobrze układającą się w dłoni i wykonała gwałtowny obrót. Przez chwilę zakręciło jej się w głowie, ale zaraz dostrzegła, cóż to za „potworne oczy” ją obserwują. Na wyświetlaczu elektronicznego zegara pulsowały cyfry: dwa zera i dwie jedynki.

Znowu wyłączyli na chwilę prąd – pomyślała. I kolejny raz trzeba ustawiać zegar w salonie, sypialni i ten w piecyku, w kuchni.

Ciemność w przedpokoju zaskoczyła ją i zdezorientowała. Zwykle odrobina jasności przedostawała się przez podłużne okno nad drzwiami. Tym razem jednak szyby były przesłonięte. Kobieta wpatrywała się z przerażeniem w kosmate, obłe ciało czegoś nieznanego, ale z całą pewnością wrogiego. Zamarła, bojąc się wykonać jakikolwiek gest, by nie zwrócić na siebie uwagi. Obcy przez chwilę trwał również w bezruchu, a potem powoli zaczął się zsuwać. Magda usłyszała mokre plaśnięcie na podłogę i to przywróciło jej przytomność. Błyskawicznie cofnęła się i zatrzasnęła za sobą drzwi od przedpokoju. Przekręciła klucz, błogosławiąc ospałość własnego męża. Zamek pozostał jeszcze z czasów, gdy babcia wynajmowała lokatorom pokoje. Maciek ciągle obiecywał, że usunie go, ale zawsze brakowało czasu. Kobieta podstawiła pod klamkę duże, drewniane krzesło i uciekła do salonu.

Kot nadal spał spokojnie pod kominkiem, otworzył tylko niechętnie oko, by zerknąć na miotającą się po pokoju panią.

– Do cholery jasnej, gdzie znowu położyłam tę komórkę?

W końcu znalazła i wybrała numer do męża.

– Odbierz, proszę cię, odbierz! – zaklinała na odległość Maćka.

Ale odezwała się tylko automatyczna sekretarka. Wykrzyczała jej swój strach, a potem cisnęła aparatem w bezsilnej złości. Dobrze, że komórka spadła na kanapę.

Magda skuliła się w kącie sofy, trzymając w dłoni telefon i obejmując kolana. Nasłuchiwała. Ale do pokoju nie docierał żaden dźwięk. Ani światło. Oprócz migającego wyświetlacza zegara i płomieni na kominku, ale nie zdecydowała się na zapalenie lampy. Byłaby zbyt widoczna dla kogoś z zewnątrz.

Nie wiedziała, ile czasu trwała w odrętwieniu. Ze stuporu wyrwał ją dźwięk telefonu.

– Magda, co się dzieje? Nic ci się nie stało? Już do ciebie jadę!

Ulga, jaką poczuła, o mało nie przyprawiła jej o omdlenie.

– Już chyba wszystko w porządku – powiedziała słabym głosem. – Coś… ktoś – poprawiła się – usiłował się dostać do domu. Zabarykadowałam się w salonie. Czekam na ciebie.

– Magduś, spokojnie! Będę za pięć minut.

 

* * *

– Dlaczego nie zadzwoniłaś na policję? – Głos Maćka drżał zarówno gniewem, jak i strachem.

– Straciłam głowę – wyznała z cichym płaczem.

– Widziałaś go?

– Nnie. – Kobieta zawahała się. – Nie, ale słyszałam, jak się dobierał do drzwi. Może myślał, że nikogo nie ma w domu? Nie zapalałam światła…

– Pójdę i sprawdzę zamek.

– Idę z tobą.

Maciek włączył lampę nad drzwiami wejściowymi i uważnie je obejrzał.

– Nic tu nie widzę. Może go spłoszyłaś?

– Pewnie usłyszał, jak zamykam drzwi od przedpokoju i barykaduję krzesłem.

– Cholera, w przyszłym roku koniecznie muszę zrobić ganek, a przynajmniej jakiś daszek nad drzwiami. Zobacz, cała ta breja zsunęła się z dachu i zalega teraz na schodkach. A wiatr nawiał mokrego śniegu na szybę i to też spadło. Idź do domu, a ja posprzątam.

 

* * *

– Nie będziesz się jutro bała zostać sama? – spytał cicho, głaszcząc rozsypane na poduszce włosy Magdy.

– Nie.

Lekkie spięcie ciała świadczyło, że kobieta nie mówi prawdy.

– A może wstałabyś razem ze mną i pojechalibyśmy do miasta. Może uda mi się wcześniej skończyć, a ty połazisz po sklepach. Mogłabyś odwiedzić Joaśkę. Co o tym myślisz?

– Super. Ochłonę trochę i zapomnę o tym incydencje.

– To dobranoc. A brałaś tabletkę?

– Brałam, brałam!

 

* * *

Sen przyszedł nagle. Męczyły ją koszmary, ale po przebudzeniu nie mogła sobie nic przypomnieć. Na pewno było to coś bardzo nieprzyjemnego – świadczyły o tym mokre od potu włosy i obijające się o żebra serce. Ale na szczęście obok leżał Maciek. Przytuliła się i znowu zasnęła.

 

* * *

Wysiadła przed centrum handlowym i pomachała mężowi na pożegnanie. Zanim zdążyła wejść do pierwszego butiku już do niej dzwonił.

– Skarbie, brałaś tabletki?

Jaki on kochany, opiekuńczy.

Mimo wczesnej pory ludzi było sporo. Może dlatego, że to już okres przedświąteczny. Hol zdobiły ogromne choinki, skrzące się blaskiem różnokolorowych bombek, łańcuchów, lamety. Wszędzie rozbrzmiewała muzyka.

Magda nigdy nie lubiła tłumów, ale teraz cieszyła się, że obija się o wózki, że dzieciaki wyrywają sobie zabawki, przekrzykują wzajemnie i robią zamieszanie.

Weszła się w alejkę z męskimi swetrami. Chciała kupić Maćkowi czarny, wykrojony w serek, z delikatnej wełny, żeby mógł go nosić na gołe ciało, ewentualnie z białym T-shirtem pod spodem. Wyglądałby w nim bardzo seksi.

Przeglądała ubrania, przerzucała sterty ciuchów, gdy nagle zauważyła, że światło przygasło, a cichy dotychczas dźwięk dzwonków przybrał na sile. Alejka zwęziła się, a swetry powiewały, jakby w markecie zaczął szaleć wicher.

Poczuła uderzenie rękawa w ramię, za chwilę kolejny trafił ją w twarz. Następny popchnął tak mocno, że wpadła w regał, a ciuchy spadły jej na głowę, obsypały i omotały. Miała wrażenie, że splatają się w gigantyczne warkocze, które opasują ją i więżą. Krzyk utknął w gardle, brakowało jej tlenu. Jeszcze chwila, a udusi się. Odizolowana od świata stertą ubrań słyszała tylko narastający dźwięk dzwonów. Dudnił i huczał, rozsadzał jej głowę. Przygniatał do podłogi bardziej niż nacisk szmat.

W momencie, gdy napór dźwięków i ciężar zmusiły ją do przykucnięcia, gdy dłonie dotknęły zimnej posadzki, zdobyła się na ostatni wysiłek. Jednocześnie wyrzuciła w górę ramiona i wyprostowała. Ubrania rozsypały się na wszystkie strony, wyglądały jak wielkie, okaleczone ptaki które tylko na kilka sekund wzbiły się w powietrze, by za moment opaść, jakby ktoś podciął im skrzydła.

Krzyk przebił się przez huk dzwonów i trwał tak długo, aż wreszcie je zagłuszył.

– Wariatka! Niech ktoś wezwie pogotowie! Kto to sprzątnie i poukłada? Może coś ukradła? Ale świruska!

Chaos głosów powoli przebijał się przez tuman otaczający mózg Magdy. Dopiero po chwili dotarło do niej, że leży na podłodze, zwinięta w kłębek, a gardło pali ją od krzyku. Pamiętała dokładnie, co przed chwilą przeżyła.

– Proszę pani, może pani wstać? – Jakiś młody mężczyzna odważył się podejść. – Zaraz przyjedzie karetka. Może pani usiąść?

– Tylko nie karetka, nie karetka, nie karetka… – powtarzała jak w malignie. Co powiedziałby na to Maciek? Żona – wariatka?

Odepchnęła pomocne ręce, zerwała się na nogi i pędem ruszyła do wyjścia. Nikt jej nie zatrzymywał, ludzie rozstępowali się przed nią jak… przed obłąkaną.

Zatrzymała się dopiero, gdy płuca zaczęły palić żywym ogniem. Usiadła na najbliższej ławce, z trudem łapiąc powietrze. A po chwili skryła twarz w dłoniach i gorzko zapłakała. Co z niej za kobieta? Jaka z niej żona? Jałowa, pusta. Czy rak zaatakował jej umysł i dręczy tymi wizjami. A może inni też dostrzegają te potwory? A może tylko ona je widzi?

Jezuuu – zawyła bezgłośnie. Za co to wszystko? Czemu mi to robisz, Boże? Mnie i Maćkowi?

Wyciągnęła komórkę i wybrała numer do męża.

– Maćku, wiesz, czuję się trochę zmęczona. Nie pojadę już do Joasi. Nie, nic nie kupiłam, ale pooglądałam sobie. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Pa.

 

* * *

Już nie wychodziła z domu. Bała się. W chwilach takich ja ta, kiedy panowała nad ciałem i umysłem, zdawała sobie sprawę, że te wizje to wytwór chorej wyobraźni. Co z tego, kiedy nadchodził moment, że ogarniała ją ciemność, kiedy z szaf wypełzały potwory, kiedy atakowały, szarpały i dusiły, rozsądek nie działał. Racjonalność rozpadała się na drobne fragmenty, które nie stawiały oporu nadciągającym widmom.

Dobrze, że miała kochającego męża. Kilka dni temu zdecydowała się powiedzieć mu prawdę. Obudziła się nad ranem, zlana potem, rozdygotana. Maciek tulił ją i uspokajał. I wtedy zdobyła się na odwagę. Wyrzuciła z siebie wszystko, łącznie z podejrzeniami, że ma przerzuty na mózg. Już wcześniej poczytała o tym w Internecie. Jeśli miałoby to okazać się prawdą, zostało jej niewiele czasu. To Maciek zdecydował, że nie pójdą z tym do lekarzy.

– Kochanie, zabraliby mi ciebie, zamknęli w jakimś szpitalu – tłumaczył, łykając łzy. – Przebrniemy przez to sami. Poproszę Jaśka, żeby kupił te mocniejsze tabletki. Zobaczysz, na pewno ci pomogą. Chińska medycyna ludowa radziła sobie nie z takim przypadkami!

Była mu wdzięczna, że nie chce jej odsunąć, odesłać do psychiatryka. Poczuła ulgę i falę miłości tak intensywnej, że wydała się prawie nie do zniesienia. Uniosła się na łokciu i spojrzała w zatroskaną twarz męża. A potem pochyliła się nad nim i musnęła wargami jego usta. Dotykała delikatnie, z czułością, z oddaniem. Kiedy ostatni raz kochali się? Już nie pamiętała. Najpierw diagnoza, potem operacja, rekonwalescencja, radioterapia… Potem te historie z jej wizjami. Nic dziwnego, że nie miała ochoty na seks. Ale Maciek? Jak on sobie z tym radził? Zapewne zaciskał zęby i już. Pomyślała, że powinna mu to wynagrodzić. Dziś, już, teraz.

Odsunął jej dłonie i podniósł się z łóżka.

– Kochanie – powiedział łagodnie – nie powinnaś się przymuszać. Wiem i rozumiem, że po takich przejściach nie masz ochoty na seks. Poczekajmy jeszcze trochę… A poza tym spóźnię się do pracy.

Opadła na poduszkę. Czuła się dziwnie: wdzięczność za troskę mieszała się z rozczarowaniem.

– Oczywiście – szepnęła – możemy jeszcze poczekać.

 

* * *

Coraz częściej jej świat przypominał rzeczywistość z horrorów. Zasnuty ciemną mgłą i wyłaniającymi się z niej potworami sprawiał, że nawet te krótkie chwile normalności już jej nie cieszyły. Bo ciągle czekała na kolejny atak. I bała się. A najbardziej tego, że kiedyś skupi się to na Maćku. Dotychczas sama jego obecność przeganiała dziwolągi, pozwalała się uspokoić, wrócić do świata żywych. Ale co będzie, jeśli kiedyś go nie rozpozna? Jeśli broniąc się przed zjawami zaatakuje męża?

Nie chciała o tym myśleć. Zwróciła bezmyślne spojrzenie na ekran telewizora. Młoda dziewczyna, radosna, uwieszona na ramieniu chłopaka, opowiadała o wiosennym zauroczeniu. W tle jakaś para zajadała watę cukrową, śmiała się i tuliła. Kobieta o azjatyckich rysach była w zaawansowanej ciąży, a mężczyzna tkliwym gestem poprawiał sweter na jej wydatnym brzuchu, chroniąc nienarodzone jeszcze dziecko i jego matkę przed zimnymi podmuchami.

Magda poczuła ból. Z jej oczu popłynęły łzy. Słone i gorzkie. Krople rozczarowania spływały po policzkach i kapały na drżące, zaciśnięte w pięści dłonie.

 

* * *

Kiedy zobaczyła mundurowego przed furtką, wiedziała, że coś się wydarzyło. Mężczyzna wolno pokonał krótki chodnik do domu i zatrzymał się z wahaniem przed drzwiami. Otworzyła mu, zanim jeszcze zastukał.

– Słucham? – Magda spojrzała prosto w oczy policjanta. – Stało się coś?

– Czy pani Magdalena Stępień? – upewnił się.

– Tak. O co chodzi?

– Posterunkowy Zawadzki. Czy jest ktoś z panią? Mogę wejść?

Magda odsunęła się na bok.

– Proszę. Nie, jestem sama. Ale o co chodzi?

Skierowali się do kuchni. Zawadzki usiadł przy stole nakrytym kolorowym obrusem. Poczekał aż kobieta również zajmie miejsce i spojrzał na nią z uwagą. Jest młoda, da sobie radę – pomyślał. Już parę razy musiał powiadamiać ludzi o tym najgorszym, co spotkało ich bliskich, ale zawsze napawało go to strachem. Ich reakcja, na którą mógł odpowiedzieć tylko zdawkowymi słowami pocieszenia, była nieprzewidywalna. Jedni klęli i złorzeczyli, inni płakali, jeszcze inni popadali w otępienie. Jak będzie tym razem?

– Pani mąż… miał wypadek…

Magda patrzyła na policjanta szeroko otwartymi oczami, dłonie zaciskała nerwowo.

– Co z nim? Co z Maćkiem?

– Przykro mi, nie żyje.

Łzy popłynęły cichutko. Policjant patrzył w pobladłą nagle twarz i uświadomił sobie, że dziewczyna jest niewiele starsza od jego córki.

– Jak to się stało? – Szept ledwo dotarł do uszu mężczyzny.

– Jeszcze nie wiadomo. Wstępnie ustalono, że z niewiadomych przyczyn pani mąż wykonał nagły zwrot i uderzył w potężne drzewo. Przy prędkości stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę miał niewielkie szanse na przeżycie…

 

* * *

Pożegnała policjanta. Zamknęła za nim drzwi i przywarła do nich plecami, a potem osunęła się na ziemię. Objęła ramionami kolana i pozwoliła płynąć łzom. Trwało to długo, a potem szloch przemienił się w śmiech. Trochę szalony, ale jednak śmiech.

– To koniec! Koniec! – powtarzała kotu, tuląc go w ramionach.

Niezadowolony ze zbyt mocnych pieszczot zwierzak prychnął ostrzegawczo i zmusił właścicielkę do wypuszczenia z objęć.

Magda wyjęła z barku butelkę wina i smukły kieliszek. Napełniła go do połowy, wzniosła toast i wychyliła jednym haustem. Potem znowu sobie dolała. Teraz sączyła już powoli. Usiadła na fotelu Maćka, podwinęła nogi i zapatrzyła się w ogień na kominku.

Już się nie bała. Wiedziała, że potwory więcej jej nie dopadną.

 

 

 

* * * * * * *

Kiedy zobaczyła wtedy w telewizorze swojego męża, sądziła, że to znowu wyobraźnia płata jej złośliwe żarty. Ta Azjatka w ciąży i jej Maciek? Bzdura. Najgorsza pod słońcem bzdura. Ale obraz nie dawał spokoju. Kiedy tylko jej umysł odzyskiwał równowagę, wracała do tego widoku. Zżerał ją, jak robak drążący mózg trupa. I nie pozwalał odnaleźć spokoju.

Przeanalizowała sytuację i w pierwszej kolejności odstawiła tabletki. Codziennie wyjmowała trzy pastylki i odkładała je na dno szuflady z bielizną. A potem, gdy świat całkiem przejaśniał, zaczęła szukać potwierdzenia podejrzeń. Dzwoniła wieczorami na telefon stacjonarny do biura Maćka, a kiedy nikt nie odbierał, łączyła się na komórkę, dostając zawsze to samo zapewnienie – pracuję, kochanie, będę później. Może i pracował, tylko pytanie z kim i gdzie?

Próbowała zbliżeń, ale zawsze kończyło się to tym samym – wstrzymajmy się, kochanie, mamy czas. Jasne, była jałowa jak skała. Pusta jak wydmuszka.

I wreszcie skontaktowała się z Jaśkiem. Zapytała tylko, czy słyszał o takim znanym sklepie zielarskim w Hamburgu, bo tam podobno można dostać rewelacyjne tabletki wspomagające rekonwalescencję po radio– i chemioterapii. Mężczyzna nie miał pojęcia, o czym mówi.

A na koniec zdecydowała się na wizytę u lekarza. Odpowiedź była jednoznaczna – nie ma żadnych przerzutów, gdyby cokolwiek było, wykazałyby to markery.

Odetchnęła z ulgą. Po trzech tygodniach od odstawienia tabletek, mogła racjonalnie myśleć. A plan był banalnie prosty. Przed podróżą na dwudniowe szkolenie przygotowała mężowi wystawny obiad – chińszczyzna z dodatkiem bardzo dużej ilości ziół…

Koniec

Komentarze

Napisane jak zwykle dobrze, kilka ciekawych spostrzeżeń na temat codzienności przemyciłaś sprawnie i ładnie. Zakończenie musiało się naturalnie wiązać z tabletkami, ale i tak mnie w pewien sposób zaskoczyło.  Podobały mi się łagodne przejścia ze świata realnego do świata wyobrażonych i wyolbrzymionych lęków. Warto było przeczytać.   Już od lata powtarzała Maćkowi, że powinien je poobcinać. Nie dość, że trą o ściany i dach, to sprawiają, że ma poczucie zagrożenia. – Maciek czy dach ma poczucie zagrożenia? Z głowy całkiem wyleciały jej pretensje i żal. Zapomniała nagadać mu, że zostawia ją na tak długo samą. Że miał wrócić o piątej, a już dochodzi dwudziesta. Zakręcił jej w głowie, zamotał ją w swoje opowieści o kolegach i pytania, gdzie sól, gdzie łyżka do sosu. – samo życie, dobre. W świetle latarni konary wiekowej gruszy przybierały kształt sękatych, zreumatyzowanych dłoni czarownicy. – Świetne.

Maćka przebudziły gwałtowne ruch żony – literówka. Tak nazywali małego opelka, którego Magda zarysowała o bramę w pierwszym tygodniu użytkowania. Zamalowali skazę pomarańczową farbą i zrobili z kreski strzałę. – :) Wykrzyczała jej swój strach, a potem cisnęła aparatem w bezsilnej złości. Dobrze, że komórka spadła na kanapę.

Magda skuliła się w kącie sofy, trzymając w dłoni telefon i obejmując kolana – to w końcu wyrzuciła ten telefon czy nie? Poczuła ulgę i falę takiej miłości, że prawie nie do zniesienia. – dziwna konstrukcja.

Sorry, taki mamy klimat.

Dzięki Sethraelu.

Komórkę ciepnęła w przypływie złości, ale spadła na (komórka) na kanapę, więc Magda, gdy usiadła, mogła ją wziąć do ręki.

Wypatrzyłeś literówkę, cholercia, czytałam to tyle razy i nie tylko ja, ale umknęło. :-)  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, domyśliłem się, że podniosła ją w międzyczasie, ale to nie wynika jasno z tekstu. To taka luźna uwaga, nad którą możesz się pochylić, jeśli zechcesz. Nic więcej ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Domyśliłam się, ale wiesz, nie chciałam wdawać się w zbyt szegółowy opis tej sytuacji, bo wydawało mi się, że tyle wystarczy.

Poczuła ulgę i falę takiej miłości, że prawie nie do zniesienia. – dziwna konstrukcja – Jak zmieniłbyś to zdanie?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Np. Poczuła ulgę i falę miłości, która była prawie nie do zniesienia. lub Poczuła ulgę i falę miłości tak intensywnej, że była (wydała się)  prawie nie do zniesienia. Na fali ostatnich sporów w komentarzach wolę jednak zaznaczyć, że to jedynie moje widzimisię. ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Sethraelu – to moje opowiadanie i pozwalam Ci pisać, co zechcesz! I dzięki za pomoc.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Najbardziej spodobała mi się tabletkowa przewidywalność z ostrym, zaskakującym zakonczeniem. Ten mały krok od miłości do… nie chcę spojlerować.

I lubi się bohaterkę, i tak jej człowiekowi szkoda, że aż strach czytać :) Bardzo dobry tekst.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Dzięki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało mi się. Jasne, myślałam, czyta się dobrze, ale wiadomo, jak się skończy. A tu skończyło się jednak niespodzianką. :) Jedna rzecz tylko mi tu nie gra. Wiem, że w przypadku raka i innych ciężkich chorób czepiamy się każdej deski ratunku. Ale chyba wówczas, gdy wszelkie inne sposoby zawiodły. Kobieta podejrzewa przerzuty do mózgu a kochający małżonek proponuje jej podejrzane tabletki, nie do końca wiadomego pochodzenia i przeznaczenia. Chyba powinno się jej już wówczas coś zapalić w łepetynie. :) Nie miałabym problemów z przełknięciem tego, gdyby preparaty miały służyć wzmocnieniu, były jakimiś witaminami czy czymś takim. Ale – z tego co rozumiem – miały jednak strategiczne znaczenie. Rozpisałam się na temat właściwie detalu, który nie zmienia faktu, że opowiadanie mi się podobało i mnie wciągnęło. :)

Ocho, tabletki miały tylko pomóc stanąć na nogi. Wydaje mi się, że nawet gdzieś to napisałam. Ale widać za mało wyraźnie. I cieszę się, że udało mi się Ciebie zaskoczyć!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zasugerowałam się tym fragmentem:  Wyrzuciła z siebie wszystko, łącznie z podejrzeniami, że ma przerzuty na mózg. Już wcześniej poczytała o tym w Internecie. Jeśli miałoby to okazać się prawdą, zostało jej niewiele czasu. To Maciek zdecydował, że nie pójdą z tym do lekarzy.

– Kochanie, zabraliby mi ciebie, zamknęli w jakimś szpitalu – tłumaczył, łykając łzy. – Przebrniemy przez to sami. Poproszę Jaśka, żeby kupił te mocniejsze tabletki. Zobaczysz, na pewno ci pomogą. Chińska medycyna ludowa radziła sobie nie z takim przypadkami! Pamiętałam, że napisałaś już coś wcześniej o przeznaczeniu tabletek, ale nie mogłam juz znaleźć tego fragmentu.

Były dwa rodzaje tabletek, ale nie jest to takie istotne. Wiesz Ocho, myślę, że taka młoda, zdesperowana kobieta, która bardzo pragnie zadowolić małżonka, a czuje się "gorsza" ze względu na operację, chętnie słucha takich dyrdymałów, zapewnień o miłości i analizuje je na swoją korzyść. Maciek nie "odda" jej lekarzom, czy do szpitala – znaczy kocha do bólu. Generalnie wpływ na jej zachowanie ma właśnie to uczucie niedowartościowania – jałowa jak skała, czyli nie spełnia podstawowego pragnienia męża. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pierwsze były przeciwbólowe, drugie wspomagające rekonwalescencję, a w tłumaczeniu Maćka – zapobiegające przerzutom.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało się, zwłaszcza końcówka. Ciekawam reakcji kochającego małżonka po wystawnym obiedzie, ale rozumiem, że to już inna bajka.

Babska logika rządzi!

…W miarę jak czytałem to opowiadanie, zmieniałem o nim zdanie. Najpierw myślałem, że to artystyczna przeróbka własnych przeżyć, potem, że przesłodzona opowieść o nadopiekuńczym mężu, potem że to opis choroby psychicznej nie związanej z operacją, a na końcu zaskoczyła mnie przewrotność autorki, która wywróciła wszystko do góry nogami. Wyrazy uznania. Motyw prób usunięcia żony z drogi za pomocą systematycznych zatruć nie jest dla mnie nowy, ale w powieściach nie był tak skondensowany. Jak zrozumiałem z opowiadania, mąż Magdy rozbił się będąc pod wpływem tych samych tabletek, które aplikował Magdzie. Chyba dobrze zrozumiałem po jednokrotnym czytaniu? Pozdrawiam.

Droga autorko. Od dłuższego czasu zajmuję się analizą opowiadań wielu znanych pisarzy. Analiza dotyczy głównie konstrukcji opowieści oraz elementów, które dany pisarz odrzuca, a które uwzględnia. Twoje opowiadanie przeczytałem dwukrotnie, zastanawiając się, w jaki sposób fabułę można by przedstawić w bardziej atrakcyjny sposób. Dzięki temu sam wiele się uczę. Jeśli interesują Cię moje wnioski, przedstawiam je poniżej. Opowiadanie składa się przeważnie z trzech elementów: 1. Początek – przedstawia pewną sytuację, w której znajduje się bohater. 2. Rozwinięcie – wydarza się coś, co tą początkową sytuację zmienia. Bohater podejmuje jakąś decyzję a następnie wciela ją w życie. 3. Zakończenie – sytuacja finałowa. W wyniku podjętych przez bohatera działań dochodzi do ostatecznego starcia. Wszystko zostaje wyjaśnione. Taki jest przeważnie schemat. Każdy z wymienionych wyżej punktów zajmuje w opowiadaniu określoną przestrzeń, jeśli chodzi o zadrukowanie papieru. Te trzy elementy muszą ze sobą współgrać. W Twoim opowiadaniu początek zajmuje zdecydowanie za dużo miejsca. Przedstawiasz chyba sześć sytuacji, w których bohaterka ma okropne wizje. Myślę, że należałoby o tym napisać w kilku zdaniach i podać, dla przykładu najwyżej dwie takie wizje. Inaczej sytuacja początkowa trwa zbyt długo, robi się nudna i monotonna tym bardziej, że między poszczególnymi atakami szaleństwa bohaterka nie wiedzie zbyt zajmującego życia: kąpie się, gotuje, głaszcze kota, no i wciąż pada deszcz – to są mało atrakcyjne powtórzenia. Po początku pojawia się u Ciebie zakończenie – policjant przynosi złe wieści. To nie jest błąd. Oczywiście nikt nie musi sztywno stosować linearnego przebiegu zdarzeń, ale gubisz cały środek (rozwinięcie), które powinno być najbardziej atrakcyjne. Rolę rozwinięcia pełni w Twoim opowiadaniu dość lakoniczne wyjaśnienie pod zakończeniem. Nie ma w nim dynamizmu, nie ma napięcia, nie ma oczekiwania na finał – w końcu czytelnik poznał już zakończenie. Chętnie bym dowiedział się czegoś więcej o tym, co bohaterka zobaczyła w telewizji. Co mówił jej mąż z kochanką. Chętnie bym poznał bliżej okoliczności jego śmierci. Pisząc opowiadanie należy zbudować jakieś napięcie, zainteresować czytelnika, dać mu nadzieję, że w następnym akapicie wydarzy się coś ciekawego. Należy zastanowić się w jaki sposób zbudować konstrukcję, żeby przykuwała uwagę. Nie jestem ekspertem, ale myślę, że Twoją fabułę można przedstawić dużo atrakcyjniej, np.: 1. Zastajemy bohaterkę w chwili, kiedy dowiaduje się o zdradzie męża. Pierwszy, krótki akapit, zaczynający się np.: – Już ja cię urządzę, sukinsynu! – Drżącymi palcami rozrywa torebkę i wsypuje jej zawartość do obiadu. 2. Po tym akapicie przechodzisz do krótkiej retrospekcji, w której pokazujesz jej poprzednie ataki szaleństwa. 3. Wracasz do sytuacji z pierwszego akapitu – bohaterka stawia obiad na stole. 4. Znowu retrospekcja – program, w którym ogląda męża z kochanką. 5. Mąż zjada obiad. 6. Wypadek. To tylko jeden z przykładów, zapewne nie najlepszy, ale wariantów do wyboru są dziesiątki. To jest trudne i wymaga doświadczenia, analizy wielu dzieł, intuicji i talentu. Jeśli Ci się uda – wygrywasz, czego oczywiście Ci życzę. Pozdrawiam serdecznie

Podoba mi się sposób w jaki opowiedziałaś historię Magdy. Cieszę się, że eksponując stadia popadania bohaterki w obłęd, zachowałaś chronologię wydarzeń, niczego nie sygnalizowałaś, nie starałaś się naprowadzać czytelnika na trop. Dzięki temu zakończenie okazało się naprawdę zaskakujące. Może zbyt gwałtowne, ale całkiem niezłe.

Bardzo satysfakcjonująca lektura. ;-)  

 

„Zerknęła za okno”. –– Zerknęła przez okno. By zerknąć za okno, musiałaby wychylić się przezeń. Patrząc przez okno, widzę co jest za oknem.

 

Wreszcie udało się. Stała na nogach, ale mocno pochylona. Poczłapała do kuchni powoli rozprostowując plecy. Wreszcie mogła odetchnąć z ulgą”. –– Wolałabym: Wreszcie udało się. Stała, ale mocno pochylona. Poczłapała do kuchni, powoli rozprostowując plecy. Teraz mogła odetchnąć z ulgą. Skoro stała i po chwili człapała, to na nogach.

 

„Zapomniała nagadać mu, że zostawia ją na tak długo samą”. –– Wolałabym: Zapomniała nagadać mu, że zostawia ją samą na tak długo.

 

„Że miał wrócić o piątej, a już dochodzi dwudziesta”. –– Wolałabym: Że miał wrócić o piątej, a już dochodzi ósma. Lub: Że miał wrócić o siedemnastej, a już dochodzi dwudziesta.

 

„Obaj zadziałali tak szybko, ze czekały już na nią, kiedy tylko opuściła szpital”. –– Literówka.

 

Jego równomierny oddech uspokoił wreszcie. W końcu udało jej się zasnąć, ale koszmar trwał”. –– Proponuję: Równomierny oddech Maćka uspokoił ją wreszcie. W końcu udało się. Zasnęła, ale koszmar trwał.

 

„…które gwarantują znaczną poprawę zdrowia, jak nie całkowite wyleczenie”. –– Wolałabym: …które gwarantują znaczną poprawę zdrowia, jeśli nie całkowite wyleczenie.

 

„…ale trudno go złapać, ciągle jest w podróżach”. –– …ale trudno go złapać, ciągle jest w podróży. Albo: …ale trudno go złapać, ciągle jest w rozjazdach. Wydaje mi się, że można być w jednej podróży.

 

„…potworna ulewa sprawiała, że wyglądały jak gigantyczne ramiona otulone całunem. Wiatr zawył w kominku i sprawił, że jakieś nadpalone polano osunęło się…” –– Wolałabym: …potworna, wzmagająca się ulewa powodowała, że wyglądały jak gigantyczne ramiona otulone całunem. Wiatr zawył w kominku i sprawił, że jakaś nadpalona szczapa osunęła się… Padać zaczęło przed chwilą, więc pewnie nie od razu ulewa była potworna.

 

„Magda zadrżała i w spoconych dłoniach ścisnęła mocniej brzeg kołdry”. –– Wolałabym: Magda zadrżała i spoconymi dłońmi mocniej ścisnęła brzeg kołdry.

 

„Ale deszcz miał inne zamiary – krople zgęstniały…” –– Wolałabym: Ale deszcz miał inne plany –– krople zgęstniały

 

„…kot zignorował zaproszenie, aby ułożyć się na jej kolanach. Książka zsunęła się z kolan i z głuchym hukiem uderzyła o podłogę”. –– …kot zignorował zaproszenie, aby ułożyć się na jej kolanach. Książka wysunęła się z rąk i z głuchym hukiem uderzyła o podłogę.

 

„Zagłębiła się w alejką z męskimi swetrami”. –– Literówka. Nie podoba mi się …zagłębienie się w alejkę… Może: Weszła w alejkę z męskimi swetrami.

 

„…a ciuchy spadły jej na na głowę, obsypały i omotały”. –– Jeden przyimek zbędny.

 

„Niech ktoś zawoła pogotowie!” –– Niech ktoś wezwie pogotowie!  

 

„Żona -wariatka?” –– Brak spacji po dywizie.  

 

„Usiadła na najbliższej ławce, ciężko łapiąc powietrze”. –– Wolałabym: Usiadła na najbliższej ławce, z trudem łapiąc powietrze.

 

„…kiedy panowała nad ciałem i umysłem, zdawała sobie sprawę, że te wizje to wytwór chorego umysłu –– …kiedy panowała nad ciałem i umysłem, zdawała sobie sprawę, że te wizje to wytwór chorej wyobraźni.

 

„Poczuła ulgę i falę takiej miłości, że prawie nie do zniesienia”. –– Proponuję: Poczuła ulgę i falę miłości tak wielkiej, że niemal nie do zniesienia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, własnie. Jak napisał Ryszard. Tak jak on, kilka razy zostałam wywiedziona na manowce. I to było świetne. :) Rozmyślania Szkapy przeczytałam z zainteresowaniem. Tylko, jak zrozumiałam, wówczas finał, który zaskoczył i najbardziej się przez to spodobał, zostałby zdradzony własciwie na samym początku?

Finklo – mąż spożył chińszczyznę z dużą ilością ziół, które aplikował żonie i zobaczył to, co widziała ona. To spowodowało wypadek. Ryszardzie – bardzo dobrze odczytałeś opowiadanie. Szkapo – bardzo dziękuję Ci za cenne wskazówki. Każdy autor skupia się na innym aspekcie swojego opowiadania. Dla mnie najważniejsza była Magda – jej choroba, zamknięcie w malutkim kręgu własnego życia, relacje z mężem, poczucie własnego niedowartościowania. Na drugim miejscu ustawiłam podejście męża. Zaś cała intryga tylko wiązała oba wątki. I specjalnie, żeby wywołać zaskoczenie, wyjaśnienie zostawiłam na koniec. Bo, jak sądzę, nawet dwa "przedostatnie akapity" czyli wizyta policjanta i reakcja Magdy jeszcze nie sugerowały, że kobieta wzięła sprawę w swoje ręce. Niemniej bardzo Ci dziękuję za wnikliwą analizę. Regulatorzy – co ja bym bez Ciebie zrobiła. Dziękuję i biorę się za poprawki! Wszysytkim bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarze.          

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

…Moje uznanie dla Szkapy, który zrobiłby z opowiadania sensacyjny, a nie obyczajowo– psychologiczny tekst. Ta intryga ma to do siebie, że można ją rozegrać na różne sposoby i nie wiadomo, który lepszy. To jest właśnie tajemnica literackiego sukcesu lub porażki. Pozdrawiam A i B.

@Ryszard No właśnie odnoszę wrażenie, że fabuła jest sensacyjna. Myślę sobie, że gdybym komuś, kto tekstu nie czytał opowiedział jego treść to doszedł by do takiego wniosku. Rozumiem zamierzenie autora, ale nie jestem pewien, czy taka fabuła jest szczęśliwie dobrana do pokazania psychologii i życia codziennego bohaterki. Jeśli autor pragnie przedstawić jej psychiczne perypetie to zamiast opisywać wyłącznie jej wizje po lewych lekach, mógłby także pokazać jej przeżycia po odkryciu zdrady – to trudny temat i jednocześnie ciekawy. Autor ten wątek pomija i pokazuje tylko działanie zamiast przemyśleń. Widzę tutaj pewną niekonsekwencję. Dla mnie większość tekstu jest zbyt nudna i naprawdę, nie piszę tego złośliwie. Pierwsze omamy bohaterki budzą pewną ciekawość, bo czytelnik nie wie, że to omamy, drugie – czytelnik myśli sobie, że teraz to może już naprawdę coś się dzieje, kończy się ta druga wizja i jestem już trochę zawiedziony, a czekają mnie jeszcze kolejne cztery i każda z nich jest oszustwem. Za długo autor wystawia na próbę cierpliwość czytelnika, jak na mój gust. Potem robi się trochę ciekawie podczas wizyty policjanta, no i na koniec wyjaśnienie wszystkiego. Mnie w wyjaśnieniu uwiera ten nieszczęsny telewizor. Skąd jej mąż w telewizji? Kim on jest? Krótkie, lakoniczne zdanko, które mnie nie przekonuje, budzi wątpliwości, bo jest mało prawdopodobne. No ale znowu wpadam w słowotok. kończę i pozdrawiam.

SZkapo – kwstia telewizora – Magda przez przypadek zobaczyła w nim męża (w tle)  albo myślała, że zobaczyła. To nie jest dla niej istotne – faktem jest, że ten obrazek lub jego wizja sprawiła, że zaczęła myśleć. Co zaś do przeżyć po odkryciu zdrady – nie chciałam robić z tego telenoweli. Wydawało mi się – powtarzam – wydawało mi się, że tyle wystarczy. Ale oczywiście możesz czuć niedosyt, ale zacytuję to, co powiedział Ryszard: Ta intryga ma to do siebie, że można ją rozegrać na różne sposoby. Ja wybrałam ten sposób. Jako kobieta mam do wielu spraw inne podejście niż facet. Skupiłalm się na chorobie, omamach, odkryciu i zemście. Ale bardzo Ci dziękuję za wnikliwą analizę tekstu i wskazanie innych możliwości.    

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jeszcze jedno. Cieszę się, że zdarzają się na tym portalu teksty jak powyższy. Autor pisze nieźle – to znaczy nie trzeba ciągle skupiaćsię na błędach technicznych typu przecinki i literówki i można podyskutować na temat konstrukcji fabuły. To bardzo ważny temat. Czytałem wiele wspomnień znanych pisarzy, kiedy znajdowali się na początku swojej literackiej przygody. Wysyłali swoje teksty do czasopism po czym dostawali je z powrotem bez słowa wyjaśnienia. Wielu z tych pisarzy zwierza się, że przełomem w ich pisaniu była krótka notatka, którą dostali od któregoś z redaktorów. Notatka głosiła przeważnie: byłoby niezłe, gdybyś skrócił tekst, gdybyś obciął połowę tekstu, gdybyś powycinał zbędne rzeczy… itd., itp. Vonnegut nie mógł nic opublikować do momentu, kiedy zatrudnił agenta. Dostał od niego następujące rady: 1. Wykorzystuj czas całkiem obcej osoby w taki sposób, żeby nie miała wrażenia, że zmarnowała ten czas. 2. Daj czytelnikowi przynajmniej jedną postać, której mógłby się trzymać. 3. Każda postać powinna czegoś chcieć, nawet jeśli jest to tylko szklanka wody. 4. Każde zdanie musi służyć jednej z dwóch rzeczy-ujawnianiu charakteru lub rozwijaniu akcji. 5. Zaczynaj tak blisko końca, jak to tylko możliwe. 6. Bądź sadystą. Nieważne, jak urocze i niewinne są twoje główne postacie, stawiaj je w sytuacjach, w których przytrafiają im się okropne rzeczy – aby czytelnik mógł zobaczyć, z jakiej gliny są ulepione. 7. Pisz w taki sposób, by zadowolić tylko jedną osobę. Jeśli otworzysz okno i, nazwijmy to, będziesz kochać się z całym światem, twoje opowiadanie nabawi się zapalenia płuc. 8. Podaj czytelnikom jak najwięcej informacji w jak najkrótszym czasie. Do diabła z suspensem. Czytelnicy powinni mieć tak pełne rozeznanie w tym, co się dzieje, gdzie i dlaczego, żeby mogli sami dokończyć opowiadanie, gdyby karaluchy pożarły ostatnich kilka stron. Kiedy zastosował się do tych rad, zaczął publikować z wielkim powodzeniem.

@bemik Jeśli miałabyś ochotę jeszcze trochę podyskutować – służę. Nie chciałbym kontynuować tego wątku bez Twojej zgody, bo wiele osób na tym portalu posądza mnie conajmniej o czepialstwo.

Szkapo – oczywiście. A rady dla Vonneguta są świetne, mimo wszystko jednak nie zawsze się sprawdzają.

Zgadzam się natomist z tym, co napisałeś wcześniej – o skracaniu tekstu. Ja tak właśnie mam, że piszę z nadmiarem, jak ktoś to określił – moje opowiadania są przegadane. Już i tak jest lepiej, ale ja jakoś nie potrafię obedrzeć moich bohaterów z otoczki życia codziennego. To, na co zwróciłeś wcześniej uwagę - kot, gotowanie obiadu, zakupy. Nawet jeśli niewiele wnosi to do akcji to jakoś muszę człowieka zakotwiczyć w tym wszystkim, bo inaczej wydaje mi się "odczłowieczony".

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A ja powiem tak, (nie będąc oryginalny), że mnie na ten przykład się podobało :) choć tekst trochę długi i czytałem go na raty… Jest parę nierównych momentów pod względem tempa, przy których zaczynałem ziewać, ale jak rozumiem chciałaś się skupić na opisach a nie na akcji. Nadto zakończenie słodko gorzkie, bo sekcja wykaże użycie ziółek… Poza powieścią podobał mi się też komentarz Szkapy i postulat formułowania przez komentujących konstruktywnej krytyki. Nie wiem na ile konstruktywnie skrytykowałem, ale w sumie to czuję się zwolniony z obowiązku, bo generalnie to mi się podobało :D pzdr. m.

Michalusie, a kto będzie robił sekcję, jak facet rozwalił się przy 160km/h ?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik --> zdziwiłabyś się :) po każdym wypadku samochodowym robi się sekcję, choćby z trupa została zupa; standardowo bada się też wydzieliny, krew, mocz i to nie tylko na obecność alkoholu/narkotyków. Inaczej każdy pozorowałby mord w ten sposób…

Niestety, sam jeszcze poruszam się w tych zagadnieniach jak dziecko we mgle. Bardzo trudno jest zachować równowagę i umiar. Trzeba dużo pisać i równie dużo czytać dobrych tekstów i modlić się, żeby wreszcie załapać… Ale jeśli wyraziłaś ochotę na dyskusję to chciałbym poruszyć to zagadnienie. Odnoszę się oczywiście do tekstu. Otóż, opisujesz przeżycia bohaterki – wiadomo jakie to przeżycia i w jakiej sytuacji. Teraz moje pytania. Nie muszisz na nie odpowiadać, ale się nad nimi zastanowić. 1. Dlaczego wybrałaś właśnie taką bohaterkę i umiejscowiłaś ją właśnie w takiej sytuacji? 2. Co w tej bohaterce jest takiego ciekawego, że uważasz, iż warto zainteresować nią czytelnika? 3. Dlaczego poświęciłaś tyle czasu, żeby opisać jej doznania psychiczne po zażyciu dziwnych tabletek. Czy jej urojenia mają w sobie coś nietypowego? Czy inna osoba na jej miejscu miałaby podobne czy inne urojenia, jeśli chodzi o ich istotę – lęk? Czy te poszczególne urojenia tak różnią się od siebie istotą, że musisz napisać aż sześć scen na ten temat? Czy każde kolejne urojenie posuwa akcję do przodu? 4. Opisujesz czynności życia codziennego kobiety, która przeszła ciężką chorobę. Dlaczego to robisz? Czy jest w tym coś, czym chcesz zaskoczyć czytelnika? Czy inna osoba w sytuacji twojej bohaterki zachowywałaby się jakoś inaczej? To znaczy nie jadłaby?, nie brała prysznica? Czy nie potrzebowałaby wsparcia męża? 6. Podsumowując powyższe pytania – dlaczego opis życia twojej bohaterki wydał ci się w ogóle wart zachodu? Co chciałaś w ten sposób zasygnalizować czytelnikowi? Jaką myśl chciałaś przedstawić? Jeśli na powyższe pytania odpowiadasz twierdząco, to wszystko jest w porządku. Jesteś pewna swego. Jesteś pewna, że to, co napisałaś jest ważne. Każde zdanie w Twoim opowiadaniu jest celowe i przemyślane. Nie masz wątpliwości, że niczego nie jest zbyt dużo – najwyżej ktoś nie zrozumie, komuś się nie spodoba – jego prawo. Ty jesteś pewna swego. Wydaje mi się, że właśnie o to chodzi w dobrym pisaniu. Oczywiście osobną kwestią jest – czy redaktor będzie podobnego zdania.

Szkapo, odpoiwem Ci na wszystkie te pytania, ale na maila – mój jest w profilu. Wyślij coś, żebym mogła Ci odpowiedzieć, ok?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

@bemik. Nie chodzi o to, żebyś mi odpowiadała na te pytania. Istotne jest, żebyś umiała na te pytania odpowiedzieć sobie. To jest Twoja motywacja, która popchnęła Cię do napisania tego konkretnego opowiadania. Twoje twierdzące odpowiedzi sprawiają, iż nie masz wątpliwości, że opowiadanie jest dobre. Jeśli natomiast ja nie mogę uzyskać odpowiedzi na powyższe pytania z tekstu, to znaczy, że opowiadanie nie jest adresowane do mnie. Większości się podobało, więc jest w porządku. Proponuję porozsyłać tekst do magazynów i poczekać, czy będzie jakaś reakcja.

Na wszystkie Twoje pytana odpowiem tak, ale chciałbym Cię przekonać, dlatego proszę, odezwij się na maila.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wysłałem wiadomość.

A właśnie sobie sprawdziłam, że to opowiadanie jest pięćdziesiątym, które zamieściłam na portalu. Mam jubileusz!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No to szczere gratulacje! Pamiętam Twoje pierwsze opowiadania, pamiętam późniejsze i ostatnie. Będę pamiętać także te, które dopiero napiszesz. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak zawsze milo jest zagladnac co  Bemik napisala i jak zawszenie nie zawiodlam sie. Troche przewidzialam koncowke ale to nic i tak bardzo podzialalo na wyobraznie.

To jeszcze ja coś dorzucę:

W telewizorze natychmiast przełączała kanał, gdy tylko znowu usłyszała, że ktoś zakatował jakieś maleństwo. @ SUgestia: Popracowałabym trochę nad szykiem. Może tak: Natychmiast przełączała kanał w telewizorze, gdy tylko slyszała, że ktoś znowu zakatował jakieś maleństwo. / Inaczej środek twojego zdania trochę wybija z rytmu jakieś maleństwo. Była na to szczególnie uczulona. Może dlatego, że sama nie miała potomka. Zawsze sobie wyobrażała, jakie @ jakieś, jakie – niby daleko, ale można płynniej Teraz trzeba się podeprzeć rękoma, żeby jak najbardziej odciążyć brzuch. Wreszcie udało się. @Znowu ten zwrotny… Bemik, naprawdę ci się lepiej czyta z takim szykiem? Poczłapała do kuchni(,) powoli rozprostowując  Śliski pomidor usiłował wymsknąć się z ręki. Spadł na metalowe skrzydło zlewozmywaka i próbował spaść na podłogę.  @ Sugestia: Pomidor ześlizgnął się z ręki, obił o metalowe skrzydło zlewozmywaka i (tu jest problem, bo próbował spaść brzmi dziwnie, można coś pokombinować z leciał w dół/ku podłodze) – To dobrze. Zaraz zrobię nam obiadek, potem pooglądamy telewizję. Padam na pysk. Dzisiaj przyjechał nasz główny szef i…

Magda wyłączyła się. Nie słuchała słów męża, @ Jakieś odwrócenie ról nastało? Bardziej mi ta wypowiedź do kobiety pasuje, a z kolei zdanie na końcu do meżczyzny ;p  Jeśli broniąc się przed zjawami(,) zaatakuje męża?

Zanim się wypowiem co do treści chciałam cie zapytać, jak to jest z tymi zwrotnymi u ciebie. To znak rozpoznawczy,z którego nie zrezygnujesz, czy po prostu nie patrzysz na rytm czytania?  Ciekawi mnie to, bo już na następny raz będę wiedzieć, czego nie punktować :) 

Płynnie sie czytało. Co prawda z początku miałam wrażenie, jakbyś się męczyła przy pisaniu, ale potem poszło. Historia wciąga i jest dobrze zakręcona, aczkolwiek, jeśli chodzi o ilość przedstawionych schiz, to zgadzam się ze szkapą, że mogłabyś to ciachnąć spokojnie o połowę i skondensować w dobrze nasyconych zdaniach to, co najważniejsze. Myślę, że twój zamysł by na tym nie ucierpiał. Aha, i jeszcze mąż mi się wydawał czasem taki zbyt kobiecy, zwłaszcza jak opowiadał o swojej pracy, albo zdrabniał pewne słowa ;) Ponadto nie zmieniałabym perspektywy przy policjancie, tylko pociągnęla już wszystko Magdą, jakkolwiek to brzmi.  To takie drobne sugestie ode mnie. Uczciwie muszę powiedzieć, że bardziej podobało mi się twoje poprzednie opko, być może dlatego, że klimat mi bardziej leżał, choć też nei do końca, bo wszelkie zawiłości psychiczne lubię, więc to chyba kwestia ogólnego wrażenia :) Mimo to, przyjemnie się czytało, a końcówka powiała grozą.

PS: 4. Każde zdanie musi służyć jednej z dwóch rzeczy-ujawnianiu charakteru lub rozwijaniu akcji.  Bzdurna rada. A co ze zdaniami, które stanowią część opisu np. pomieszczenia, ubioru, krajobrazu? Ani nie posuwają akcji naprzód, ani zazwyczaj nie rozwijają bohatera, lecz są potrzebne do tego, by nakreślić klimat. Stosowanie sie do aż tak sztywnych norm zabija pisarskie czucie, a wtedy już kreacja naswzego świata nie jest ucztą a przykrą powinnością. Więc ja bym zmodyfikowała trochę tę poradę: Każde zdanie powinno służyć czemuś – a to z kolei kwestia relatywna, bo dla autora obranie banana sugeruje, że bohater jest niewyżyty i lubi seks s&m, a dla czytelnika znaczy to tyle co – zjem cię, zjem cię, obedrę cię ze skóry. Ale to temat na szeroką dyskusję.    Pozdrawiam bemiku :)

 

Lea, cieszę się, że się podobało.

Almari – ja naprawdę nie wiem, jak to się u mnie dzieje z tymi czasownikami zwrotnymi. Słowo! Samo wychodzi. A najgorsze, że jak betuję opowiadania to albo nie zauważam takich błędów, albo zmieniam na gorsze. Teraz z reguły nie poprawiam u innych szyku z "się". I nie wiem, co zrobić, żeby to wyeliminować. Od razu mówię – czytanie na głos nie pomaga.

Jeśli chodzi o ilość scen z potworami – chciałam przekazać eksalację nachodzących Magdę wizji, które doprowadziły do tego, że ujawniła prawdę mężowi.

Przesłodzenie męża – specjalnie. W rzeczywistości nie był taki, ale mydlił Magdzie oczy i sprawiał, że wierzyła mu całkowicie.

Dzięki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Też się zastanawiałam nad tym punktem 4. Zgadzam się, że jest mocno bez sensu, bo wtedy mnóstwo opisów by odpadło, klimatu nie byłoby chyba w ogóle. Zresztą, mam wrażenie, że tutaj aż za dużo autorów się do tego punktu stosuje, świadomie czy też nie. Ale że się trochę zastanawiałam, to doszłam do wniosku, że opis ubioru czy niektórych pomieszczeń jak najbardziej służy rozwinięciu bohatera. O ile dobrze rozumiem "rozwinięcie" – jako, również, przedstawienie bohatera czytelnikowi, scharakteryzowanie go, także psychologiczne. Ale sporo z tych zacytowanych punktów jest niewątpliwie ciekawych.

Ocho, Almari – bez tych opisów byłoby bezbarwne, bez klimatu. Ja z nich nie zrezygnuję, choć może trochę ograniczę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A ja mam właśnie problem z opisami. Jak juz napiszę pierwszą wersję tekstu, to potem zazwyczaj dopiero dodaję opisy. Ludzie i ich realcje – ok, z opisami u mnie gorzej. Ale też zdaję sobię sprawę z tego, że są niezbędne, więc potem siedzę i "doopisuję". Bo inaczej, jak napisałaś, byłoby bezbarwnie i bez klimatu. :) Dobra, nie pzeszkadzam już. :)

Ja mam ostatnio podobnie do Ochy; wpierw piszę opowiadanie skupiając się na fabule i dialogach, a przy drugim podejściu wstawiam opisy. Tak mi wygodniej, zauważyłem. A punkty fajne, nawet bardzo, ale w pisaniu IMO nie o trzymanie się punktów chodzi. Przynajmniej nie zawsze.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Z eskalacją jak najbardziej rozumiem, bemik, tylko miałam wrażenie, że pewne motywy się powtarzają i dlatego tak :)   Ale że się trochę zastanawiałam, to doszłam do wniosku, że opis ubioru czy niektórych pomieszczeń jak najbardziej służy rozwinięciu bohatera.  Ocho, zgadzam się. Jasne, że można napisać, że bohater miał tłuste włosy i ogólnie wyglądał jak obdartus, wtedy czytelnik powiąże sobie to z odpowiednimi cechami i gotowe. To samo z pomieszczeniami, wszystko zależy jak się daną rzecz ujmie, ale jeśli np. natrafię na zdania kompletnie neutralne, informacyjne, które poszerzają moją wiedzę na temat przedstawionego świata, to wg mnie to nie jest złe. Pełni inną funkcję, ale równie potrzebną, jak ciągłe popychanie akcji czy odsłanianie bohatera.   Ocho i koik – podziwiam was :O Ja bym chyba nie potrafiła tak fragmentarycznie pisać, ponieważ często wplatam psychikę bohaterów w opisy przyrody, jeśli oczywiście siedzę w danej perspektywie. Bez tego nie wczuję się dobrze w dalszą opowieść. Co autor, to inna metodyka :P 

Ja sie przestawilem metodycznie od niedawna i jest mi, szczerze mówiac, o wiele latwiej. ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Almari, zgadzam się z Tobą. :) Ja po prostu wiem, że mam tendencję do zapominania o kreacji świata, w którym żyją moi bohaterowie. Dlatego podczas pisania staram się pilnować, żeby coś tam jednak było. Ale potem stwierdzam, że i tak za mało, więc dopisuję.

Ja piszę podobnie jak Almari – pisząc opowiadanie, dialogi od razu wplatam opisu – po prostu wydaje mi się to konieczne. Żeby tak górnolotnie powiedzieć "czuję potrzebę" uzupełniania tekstu o drobiazgi. Jeszcze mi się nie zdarzyło napisać czegokolwiek tak jak Koik czy Ocha -akcja+dialog, a potem dopełnianie. Chyba straciłabym "klimat".

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nie jest to zupelnie "gole", ale nie trace wpierw czasu na produkcje parapoetyckich opisw, bo lubie to robic na spokojnie. Moge sobie jakis skrócik wstawic, który pózniej rozwine; wywaze. Wpierw krégoslup, pózniej miesko; tkanki ;) Na samym koncu poezja, o ile jest w planach (piesni itp.). A inna sprawa, ze kregoslup nie raz i nie dwa pózniej wyginam i to we wszystkie strony ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

To tak robicie… Ja jak sobie rozpiszę uprzednio fragment, szczegółowo, to potem leci już z górki wszystko. Wiem co mam napisać, na czym się skupić, a opisy przychodzą same. Też niezła metoda, ostatnio sobie ją wypracowałam i wzrosła mi efektywność stronicowa, a i jakoś nie traci ;p    bemik – exactly. To jak budowanie. Jak są dziury, to cała konstrukcja może się zawalić, a jeśli nie, to i tak przy szpachlowaniu zostaną nierówności, choć w szpachelki ochy i koika wcale a wcale nie wątpie. Luksusowa rzecz :)

Almari – podziwiam Cię! Jeszcze w życiu nie napisałam nawet króciutkiego konspektu do opowiadania (nawet do powieści). Wszystko powstaje "spontanicznie". Często nawet nie wiem, jakie będzie zakończenie, nie mówiąc o tym, co ma być między startem a metą.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

bemik – nie, to ja cię bardziej podziwiam xd Pisałam tak kiedyś, na żywioł tak zwany. Jest to możliwe przy opowiadaniach, ale przy powieści zaczynają się dziać jaja. Jest to o tyle trudne, że trzeba na bieżąco wymyślać rozwiązania fabularne, trzymać się logiki, a to z kolei powoduje spowolnienie w pracy. Mam porównanie do mojego obecnego projektu. Z rozpisywaniem idzie mi znacznie szybciej i mam tak wszystko ułożone w głowie, że czuję, iż tekst jest soczysty, ale podziwiam naprawdę, że piszesz na spontanie. Ja już tak nie potrafię :) 

Inaczej nie potrafię. Naprawdę. Napisałam kiedyś powieść fantasy dla młodzieży (jest nawet 2,5 tomu). Wyszło w miarę spójne, choć oczywiście można się do paru rzeczy przyczepić, ale jakiś ewidentnych nielogiczności nie ma. A każda  scena dawała początek następnej. Ale, niestey, wydawcy jej nie docenili :-( Korzyść taka, ze bawiłam się dobrze i miałam zajęcie na wiele, wiele wieczorów.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A ja tez rozpisuje, mniej wiecej na strone (przy opowiadaniach 12-15 stronnych. Czasem jednak, szczególnie noca, przychodza pomniejsze watki i wateczki do glowy i wciskaja sie w fabule, a i przy zakonczeniu potrafia namieszac. A nad opisami pracuje po wszystkim, bo staram sie zrobic z nich mocna strone calosci (ja mam w zyciu taka prosta regule, by zawsze pracowac najmocniej nad tym, co mi najslabiej wychodzi). W tym przypadku – w moim – to zadzialalo, a i praca mi szybciej idzie, bo nie poce sie nad porównaniami (nie od razu);)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nie, to ja Was najbardziej podziwiam! ;))) A jak tu już się taka ciekawa dyskusja wywiązała, to przypomniało mi się jeszcze, że w "Pierwszej żonie", moim tutejszym piórkowym tekście, zupełnie olałam opisy. Nie zrobiłam tego specjalnie, tylko tak po prostu wtedy pisałam. I plusem tego tekstu – według komentujących – był właśnie klimat. Hmmm… A opisy były naprawdę szczątkowe. Dopiero Regulatorzy, którą prywatnie poprosiłam o ocenę tekstu, zwróciła mi uwage na to, że gdyby nie wzmianka o łuczniku, to tego tekstu nawet nie dałoby sie przyporządkować do jakiejkolwiek epoki. Tak więc wdzięczna jestem niezmiernie Regulatorom, bo od tej pory zwracam na to uwagę i mam nadzieję, że przez to moje teksty stają się lepsze. I teraz, jak z perspektywy czasu patrzę na "Pierwszą żonę", do której mam sentyment, to, szczerze, naprawdę nie wiem, jakim cudem ona to piórko dostała.

Cóz, ja mam 36 stron notatek do powieści, która ma być trylogią, plus rozpiski rozdziałów, co się mniej więcej w nich dzieje itd. najważniejsze rzeczy, co mi daje łącznie jakieś 50 stron samych notatek xd Ale spokojnie, to jednorazowe jest, trochę się przy tym siedzi, ale przy tak dużym projekcie to bardzo pomocne, no i wiesz, że niczego nie zapomnisz, choćby wyglądu postaci, jakie mają oczy itp., a i taka rozpiska nie przeszkadza w spontaniczności, bo zawsze coś wpada po drodze. Każdy ma jakąś metodę, moja przy samym początku trochę czasu zżera, ale potem nadrabiam przy pisaniu właściwym :)  Fajnie się rozmawia, ale chyba trochę ci offtopuje bemik pod twoim tekstem, przebacz :) 

Almari, to nie offtop, a rzeczowa dyskusja. A na dodatek ciekawa. Rzadko kiedy jest okazja to porozmawiania o tym, jak powstają teksty.   

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ocho, mnie pod "Pierwszą żoną" nie brakowało opisów. Trochę ich dałaś – z tego co pamiętam było rozstrzelone po tekście, jedno, dwa zdania, nienachalne, ale były. Do tego w dialogach zastosowałaś "dookreślanie" postaci i to mi bardzo przypasowało.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałem z zainteresowaniem. Ale mam pewne wątpliwości. I tak – pierwsza część tekstu jest bardzo dobra, tak pisze Stephen King – zwyczajna, realistyczna sceneria, ale wcale nie nudna. W drugiej części opowiadanie  się trochę sypie, czyli tak, jak King by już nie pisał. Przede wszystkim czytelnik zbyt łatwo odkrywa, że to tabletki wywołują halucynacje i że mąż Magdy coś kombinuje na boku. Po prostu to jest taki już klasyczny schemat. No i końcówka jest zbyt zapętlona, przynajmniej ja puentę zrozumiałem po dłuższej chwili. I dwie rzeczy – również i mnie raziła ta scena z mężem w telewizorze. O co w tym chodziło? Chyba że mąż był jakimś znanym politykiem, ale nie wynikało to z tekstu. Bo tak bez sensu, bo kto się pojawia na wizji z kochanką w ciąży? I z tym rakiem, a właściwie jego przerzutami do mózgu. Obawiam się, że to także bez sensu, bo ten rodzaj raka -, jaki miała Magda, nie mógł się nagle przerzucić do mózgu ani wywoływać halucynacji, to medycznie, jak mi się wydaje, niemożliwe. W ogóle ta Magda musiała być bardzo naiwna. A z technicznych rzeczy znalazłem niewłasciwy podmiot – "Ale odezwała się tylko automatyczna sekretarka. Wykrzyczała jej swój strach…" --  to sekretarka wykrzyczała strach?

Agroeling – przede wszystkim dzieki. 

Jeśli chodzi o scenkę w telewizorze: nie wiem, czy oglądasz czasem telewizję śniadaniową? Tam pojawiają się od czasu do czasu właśnie takie scenki – pytanie do przechodznia, odpowiedź, szlus. A w tle widać miasto, ulice i tam Magda zobaczyła swojego męża z kochanką. Przez przypadek i wcale nie miałam zamiaru podawać tego jasno do wiadomości. Chodziło mi o to, żeby czytelnik sam sobie powiedział, czy to kolejna wizja Magdy, czy prawda. 

Tabletki z rozmysłem podkreślalam – żeby czytelnik dość szybko nabrał dystansu do wizji Magdy i wściekał się, że taka naiwna i bezmyślna.

Co do przerzutów – przede wszystkim nie nagle – trwało to trochę, ale ja zapewne nie zaznaczyłam tego zbyt dokładnie w tekście. I nie chodzi o "medyczne możliwości" tylko o to, co Maciek wmawiał Magdzie i ona sama sobie.

A naiwność Magdy? Cóż w przypadku tak ciężkich chorów i trudnego leczenia chcesz wierzyć w to, co jest ci wygodniej.

Dzięki za wnikliwy komentarz.  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No – byłem, przeczytałem. Również mi się podobało. Przez moment obawiałem się o ten wątek z tabletkami, ale na szczeście zakończyłaś go sympatycznym twistem. Trochę mi nie leży konstrukcja głównej bohaterki – ale o tym, jak widzę, w komentarzach już wiele napisano  ; )

I po co to było?

Nowa Fantastyka