- Opowiadanie: deanpeal - Ostatni strzał

Ostatni strzał

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostatni strzał

Ręce drżały mu z ekscytacji, kiedy nacisnął klamkę, dopiero co otwartych wytrychem drzwi.

Pomimo krótkiego stażu w grupie, szef powierzył mu poważne i wymagające zadanie. Był jego pupilkiem. Od chwili przyjęcia do Stowarzyszenia Prawych Inaczej, jego ambicje nakręcały go, kazały coraz intensywniej działać w ramach powierzonych mu obowiązków. Dzisiejsza akcja miała być uwieńczeniem rocznych starań i zarazem testem. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – a nie wątpił w to – miał dostać małą grupkę zajmującą się wymuszeniami. Sama charakterystyka pracy była raczej monotonna, lecz ta gałąź działalności stowarzyszenia była najbardziej dochodowa. Łukasz czuł się niemal jak główny księgowy. Przynajmniej porównywał się w myślach do tego stanowiska, gdyż jeśli chodzi o jego wykształcenie, był idealnym przykładem świadczącym o porażce systemu edukacji. Sprawność palców zawdzięczał nie sztuce stawiania liter, lecz sztuce pozbawiania ludzi ich własności. Co prawda nie był sadystą, jednak dość często stawał się operatorem kija bejsbolowego. Oczywiście piłeczki od kompletu nigdy jeszcze nie widział na oczy. Sprawne posługiwanie się tak ciężkim długopisem (sam często mawiał że jedynie tak da się pozostawić czytelny podpis) zapewniała mu pokaźna muskulatura. Można powiedzieć, iż był na najlepszej i najszybszej drodze do narcyzmu. W sumie to na autostradzie, gdyż ilości sterydów jakie przyjmował można śmiało porównać do nitro samochodu odkręconym na pełną moc. Oczywiście, w myśl starej maksymy, „w zdrowym ciele, zdrowy duch“, jego osobowość zaczynała wykazywać tę chropowatość, co pole poligonu po ostrzale artyleryjskim. Wśród rówieśników było to odbierane jako wzrost pewności siebie, jednak poza Stowarzyszeniem zaczął być postrzegany trochę inaczej. Gdy zostawiła go dziewczyna, przyjął to z typową już dla siebie agresją. Trzy tygodnie leczyła rany cielesne, rany umysłu będą goiły się znacznie dłużej.

Ustąpienie klamki wpompowało olbrzymią ilość adrenaliny w jego żyły. Dom należał do faceta, który nie chciał się podzielić ze Stowarzyszeniem swoimi pieniędzmi, a to Łukasz uważał za pogwałcenie reguł jego świata. Gdyby nie sprostować światopoglądu takich jednostek, musiałby iść do pracy i zasuwać po trzy, czy ileś tam godzin. Styl życia który wiódł obecnie bardziej mu odpowiadał. Musiał jedynie przekonać do jego reguł tego gościa. A że miał zostawić jedynie wiadomość w pustym domu, sprawa nie wydawała mu się trudna.

Gdy wszedł do holu mimowolnie gwizdnął. Kominek który pracował najprawdopodobniej automatycznie rzucał ognistą łunę na wyposażenie pomieszczenia. A było ono urządzone gustownie i z przepychem. Ściany były pomalowane na różne kolory, jednak pasujące do siebie. Widać było że to pomieszczenie zaprojektował profesjonalista. Małe ale gustowne dodatki poprawiały ocenę wizualną pomieszczenia. Jeśli chodzi o sprzęty RTV, czyli to, przy czym najczęściej Łukasz pracował, znaczy nosił i to w pośpiechu, były jak by to ująć… subtelnie ukryte. Jednak bystre oko szybko wypatrzyło kino domowe najwyższej jakości. Ach gdyby mógł wynieść ten sprzęt… Teraz jednak nie mógł tego zrobić. Jego zadaniem nie było pospolite okradanie. Ciężko było jednak oprzeć się pokusie, zwłaszcza że wynoszenie takich cacuszek weszło mu już w nawyk. Potraktował to jednak jako część testu na nowe stanowisko w stowarzyszeniu.

Jedna ściana pomieszczenia nie pasowała w do nowoczesnego wystroju salonu. Udekorowana była bowiem medalionami zwierząt. Na drewnianych, bogato dekorowanych deseczkach znajdowały się medaliony jeleni oraz koziołków o zniekształconych porożach.

– Selekcyjne… pomyślał Łukasz. Uśmiechnął się do siebie z dumy, iż zna tak wyspecjalizowane słownictwo. Żeby zbliżyć się do szefostwa stowarzyszenia, musiał udawać że przejawia te same zainteresowania, poświęcił więc wiele treningów na siłowni i popijaw, aby zbliżyć się do osoby w rękach której była jego przyszłość. A że Mariusz był myśliwym, musiał sam udowodnić że również jego to interesuje. Sprawa była na szczęście łatwa, gdyż Stowarzyszenie posiadało swój obwód łowiecki, a i egzaminy miał praktycznie załatwiane od ręki.

Podziwiał pozostałe medaliony wiszące na ścianach. O dziwo, oprócz samców zwierzyny płowej, powszechnie występujących na polskich łowiskach znalazł na ścianie medalion potężnego dzika. Był tam również jenot, borsuk, lis i o dziwota łoś, ryś, wilk, a nawet niedźwiedź. Przemknęło mu przez myśl pytanie, czy to legalny odstrzał dewizowy, czy kłuserka. Uśmiechnął się półgębkiem. To całe gadanie o etyce na kursie, jednak trochę odcisnęło się na jego sposobie postrzegania. Uśmiechał się również dlatego, iż on osobiście miał to gdzieś.

Na ścianie znalazł się również medalion zwierzęcia, które widział tylko w zoo. Podszedł, aby przeczytać tabliczkę poniżej medalionu. GAZELA GRANTA. Wyglądała jak sarna, może troszkę większa barwy brązowo rudej o jaśniejszym pasku od podstawy kręconego rogu aż do nozdrzy. Miała trochę mniejsze uszy. Jednak to co przyciągało jego uwagę w migotliwym i nikłym świetle kominka, to oczy tego zwierzęcia. Łukasz nie był pewien, czy to fanaberia osoby preparującej tę gazele, czy też może jest to naturalny kolor, jednak zieleń oczu w które się wpatrywał, była niesamowita. Odbijał się w nich bezkresna zieleń sawanny pory mokrej. Łukasz jednak nie mógłby nigdy znaleźć w swoim umyśle takich porównań. Ta zieleń kojarzyła mu się ze ścianą siłowni.

– Zajebi… ciche wyartykułowanie swego zachwytu zostało mu przerwane przez dźwięk na piętrze.

Miało nikogo nie być. Robota miała być łatwa i bezproblemowa. To że może kogoś spotkać, komplikowało zadanie. Podziękował w duchu swoim nawykom, cichego poruszania się po cudzych włościach. Musiał się po prostu spieszyć.

Włożył rękę do kieszeni swojego nowego, specjalnie na to zadanie zakupionego stroju. Jeszcze nie przeszło mu to dziwne uczucie które nazywał wkurzeniem, a które każdy normalny człowiek nazwał by frustracją. Powodem była marka odzieży którą właśnie na sobie nosił. W całym mieście nie znalazł się ani jeden sklep oferujący adasie w kolorze czarnym. Jedynie nike znalazł w zbliżonym odcieniu. Pomimo czterocyfrowej ceny Łukasz nie czuł się w nich dobrze. Z kieszeni wyjął złożona karteczkę którą miał zostawić na widocznym miejscu, najlepiej w sypialni. Była pomięta, gdyż kartka A3 nie zmieściła się do kieszeni spodni bez korekty jej wielkości. Powinien wziąć jakąś aktówkę, ale jak by wyglądał z czymś takim w dresie? To przyciągnęłoby uwagę wszystkich przechodniów. To tak jakby ksiądz jechał rowerem.

Zostawienie wiadomości w sypialni, stało się niemal niemożliwe. Rozprostowując poskładaną niechlujnie kartkę, zawierającą jedynie kwotę jaką życzyło sobie Stowarzyszenie, zastanawiał się co robić. Gdzie zostawić kartkę, aby uwypuklić grozę, a nie zostać wykrytym. Olśnienie wypełniło jego wnętrze tak nagle, że niemal jego nadwyżka nie wyrwała się z jego gardła. Lodówka. Na filmach amerykańskich widział, jak lodówka pełni funkcję komunikatora rodzinnego. Czyli jest to dość prywatna strefa domu.

Przemieścił się wiec cichutko do kuchni, a blask światła kominka pozwalał mu omijać przeszkody. Kuchnia była urządzona w nowoczesnym stylu, ale lodówka nie była zabudowana. Miał problem z odnalezieniem z uwagi na dobre wkomponowanie w meble. Tutaj natomiast, jego genialny jak mniemał plan, wziął w łeb. Na lodówce nie było magnesów. Nie miało prawa ich tam być, gdyż lodówka miała plastikową obudowę. Był zły. Najchętniej wziąłby nóż ze stojaka, i przybił kartkę do szafki. Postanowił zrealizować swój pomysł. Oczywiście cicho. Wyjął nóż ze stojaka. Jego wybór padł na najdłuższy, najokazalszy z zestawu. Przyłożył kartkę do górnej drzwiczki i nacisnął nożem. Drewno z którego wykonano fronty szafek, było jednak bardzo twarde. Nóż nie chciał się zagłębić w wysuszony, klejony materiał pewnie bajecznie drogich mebli. Zdenerwowany Łukasz nacisnął mocniej. Nastąpił przełom. Niestety nie we wbijaniu noża w drewno, ale równie spektakularny. Długi nóż nie został przewidziany do takich operacji, i w odpowiedzi na takie traktowanie postanowił był pęknąć. Na szczęście dla Łukasza, złamał się w jednej trzeciej swojej długości, dlatego złamana końcówka, która w końcu zagłębiła się w desce na tyle, aby utrzymać ciężar samej siebie oraz kartki, nie sięgnęła dłoni która wciąż ściskając rękojeść, uderzyła z impetem we front szafki powodując huk, który w ciszy panującej w domu wydawał się niemal wystrzałem z broni większego kalibru.

Łukasz zamarł. Nasłuchiwał. Postanowił wrócić do salonu aby u podnóża schodów dowiedzieć się, jakie konsekwencje mogło wywołać to zdarzenie. Pokonywał tę samą drogę znacznie wolniej. A może tylko tak mu się wydawało. Nie zasłaniał sobie światła padającego z kominka, widział więc przeszkody doskonale, i poruszał się cicho, jednak od chwili złamania noża, wstrzymał oddech. Jednak z każdym krokiem, serce coraz głośniej dudniło w jego uszach, więc zamiast odgłosów domu słyszał tylko ten coraz szybszy łomot. Gdy dotarł do salonu, stanął przy schodach i nasłuchiwał. Nie wiedział na ile wstrzymał oddech, lecz sądził że to był jego rekord. Musiał odetchnąć. Jednak po tak długim odcięciu od tlenu organizm nie jest w stanie spokojnie uzupełnić jego braku, a robi to gwałtownie i spazmatycznie. Tak stało się w tej chwili. Po świście powietrza wydechu, Łukasz gwałtownie zaczerpnął świeżą porcję życiodajnego gazu.

Wtedy właśnie usłyszał cichy pisk, dobiegający ze schodów. Odchylił się od ściany i zobaczył niespodziewanego lokatora. Była to dziewczyna na oko około dwudziestu, dwudziestu pięciu lat, zawinięta w ręcznik związany na piersiach, który jednak od spodu nie zasłaniał wszystkich jej wdzięków. Nogi zgrabne i szczupłe sugerowały że ręcznik kryje ładną figurę. Twarz miała pozbawioną makijażu, do którego Łukasz był przyzwyczajony u kobiet, dlatego ta należąca do dziewczyny ze schodów, wydawała mu się trochę niewyraźna. Wrażenie takie mogło powodować również to, iż cała twarz dziewczyny pokryta była piegami. Rude, kręcone włosy, spadały jej na ramiona. Oczy miała szeroko otwarte, przerażone, zielone.

Łukasz uśmiechnął się pożądliwie. Dziewczyna odwróciła się na pięcie i zaczęła uciekać na górę. Odwracając się pokazała Łukaszowi jeszcze więcej swoich wdzięków. Zamiast więc uciekać, kierowany żądzą Łukasz przesadził barierkę i rzucił się na jej stopy. Wiedział że jeśli przegra wyścig po schodach, straci dużo czasu forsując drzwi, a brak rozeznania w układzie pomieszczeń, nie będzie działał na jego korzyść. To zagranie przyniosło oczekiwane skutki. Złapał dziewczynę za prawą stopę. Dalej wydarzenia potoczyły się raczej standardowo. Ona upadło, on pociągnął za stopę która miał w ręku, ona bezwładnie zsunęła się po stopniach.

Po tym raczej nieoczekiwanym zakończeniu pogoni, Łukasz poderwał się i stanął nad dziewczyną. Podczas zsuwania, ciało dziewczyny odwróciło się na plecy, ręcznik zsunął odkrywając jej wszystkie wdzięki. Łukasz mógł teraz przyjrzeć się jej zadbanym włosom pokrywającym miejsce intymne, jej kształtnym piersią i plamie krwi rozlewającej się wolna na stopniu na którym leżała jej głowa. Wyglądało to niemal jakby jej włosy rosły w wolny, ale stałym tempie, gdyż ich barwa nie odbiegała znacząco od tak często oglądanego przez Łukasza koloru krwi. Jej oczy wpatrywały się gdzieś w sufit.

Uciekać. Łukasz tylko o tym mógł teraz myśleć. Chęć zaspokojenia głodu który go opanował, teraz mogła go drogo kosztować. Co powie szef? Wyjść jak najszybciej. Tak też uczynił, przekradając się z przyzwyczajenia cicho do drzwi. Dopiero będąc dwie ulice dalej przypomniał sobie o kartce, i złamanym nożu dalej znajdujących się w tamtym domu. Nie był w stanie wrócić, pozostało mu więc opowiedzenie o wszystkim szefowi. Samochód zostawił, również wzorem amerykańskich filmów, kawałek dalej. W końcu jego BMW rzucało się w oczy.

Gdy dotarł do samochodu, od razu zadzwonił do Mariusza. Trzykrotne, nieodebrane połączenia, zniechęciło go do dalszych prób. Nie chciał informować o przebiegu wieczoru nikogo innego. W końcu postanowił osobiście powiedzieć Mariuszowi o wszystkim. Dawno nie jechał tak przepisowo. Chciał uzyskać rozgrzeszenie, jednak bał się negatywnej reakcji. Gdy podjechał pod mieszkanie szefa, nie wiedział czy podróż była krótka czy też długa. Zatracił gdzieś po drodze poczucie czasu.

Stanął pod drzwiami wielkiej rezydencji. Z uwagi na fakt, iż był dobrze znany w Stowarzyszeniu dzięki protekcji Mariusza, nikt nie robił mu problemów z przejściem, przez dobrze chronioną posesję. Na przemian doświadczał uderzeń gorąca oraz drgawek z zimna. Jak Mariusz przyjmie to co się stało? Czy czekają go z jego strony jakieś poważne konsekwencje?

Zadzwonił. Sekundy zmieniały się w minuty. Po około godzinie czekania jego wewnętrznego czasu lokalnego, powtórnie nacisnął dzwonek. Czekał jeszcze chwilę, której już nie chciał liczyć, kiedy drzwi otwarły się energicznie i w progu, ubrany w szlafrok, pojawił się on.

– Czy zdajesz sobie sprawę która godzina? Mam na dzieję że masz cholernie poważny powód żeby mnie budzić o tej porze, bo jeśli nie… Cholera, nie potrafię sobie teraz nawet wyobrazić kary! – Wściekłość Mariusza kapała z niego niczym parafina z woskowej figury podczas pożaru budynku. I wyglądało na to, że Łukasz postanowił zgasić ten pożar benzyną.

– W sumie nic szczególnego. – Łukasz unikał w pierwszej chwili wzroku Mariusza.

– Co? – Mariusz zdębiał – Co ty sobie gnojku wyobrażasz? – ślina zaczęła mu kapać podczas wrzasku. Łukasz czekał teraz pokornie na możliwość dopowiedzenia reszty.

– Był mały wypadek podczas „nawracania”. W domu była jakaś dziewczyna, gdy nie zobaczyła poślizgnęła się na schodach i chyba… Nie żyje. – Łukasz wolał pominąć jego udział w całym obrazie sytuacji.

– Że co? – Mariusza wściekłość przeszła teraz w niedowierzanie. – poczekaj chwilę.

Zniknął na chwilę w budynku. Po pięciu minutach wrócił do drzwi z telefonem przy uchu.

– … tak, dzisiejszych Smithów… aha… – wyraz spokoju był bardzo mylący, u konkretnie tej osoby. Wszystko mogło być w porządku, lub też właśnie przypominał sobie, gdzie najbliżej znajduje się jakiekolwiek narzędzie mordu – aha… Informuj mnie na bieżąco. – Mariusz odłożył słuchawkę i spojrzał z półuśmiechem na Łukasza – Ty to masz szczęście. Dziewczyna jest w szpitalu, w śpiączce. Była w domu z jakimś fagasem, który wezwał pogotowie. Masz cholerne szczęście że to ją spotkałeś na schodach, nie jego. Idź spać. Jutro pogadamy.

Łukasz skinął głową, odwrócił się i odszedł. Był jeszcze nakręcony całą sytuacją, ale ulżyło mu. Nie podpadł bardzo. Jeszcze nie wszystko skończone, jeszcze wyjdzie na swoje. Dotarł do samochodu i wycisnął z niego niemal wszystko co fabryka dała, po drodze do domu. Był pobudzony, i dumny z siebie. Energia go rozsadzała. Nie myślał nawet o śnie. Poszedł więc do najbliższego klubu nocnego. Znajomi bramkarze przywitali go tylko skinieniem. Znali jego, i jego koneksje. Wiedzieli że zaraz za nim idą kłopoty, lecz jeśli go nie wpuszczą, będzie dla nich jeszcze gorzej. Wszedł z uśmiechem w podrygujący gąszcz ciał. Ocierał się o kobiety tańczące na parkiecie, obejmował. Ich partnerów ignorował, a jeśli gość miał coś przeciwko jego zachowani, odpychał go brutalnie. Przy barze zamówił setkę. Wychylił jednym chełstem i poprawił drugą. Rozglądał się po klubie. Chciał kobiety, lub bójki. Nie mógł się zdecydować. Obie swoje zachcianki mógł spełnić równie łatwo. Tabletki gwałtu stale nosił przy sobie. Wystarczy postawić drinka jakiejś naiwnej lalce i będzie mógł robić z nią co będzie mu się żywnie podobało. Mógłby ją brać jak tylko by chciał, mógłby ją bić, przypalać. Poczuł podniecenie. Zamówił Tequila Sunrise, bo w tym drinku nawet nie do końca rozpuszczony proszek nie budziły niepokoju. Był to w końcu najdroższy drink jaki można było zamówić, i prawdę mówiąc każda tak obdarowana z przychodzących tutaj dziewczyn, wiedziała do czego dąży daroczyńca, a wręcz zaspokojenie go uważała za swój obowiązek.

Znalazł nawet dziewczynę z którą chciał się zabawić. Nie była o dziwo ubrana w mini, ale w bojówki. Biała podkoszulka również nie uwypuklała jej biustu, który zresztą nie był imponujący. Gdyby Łukasz zaczął dociekać czemu ona, skoro normalnie jego preferencje były zupełnie inne, domyśliłby się, że to dzięki włosom. To włosy przypominały mu moment podniecenia z wieczoru, kiedy zobaczył tamtą na schodach. Nie był pewien czy bardziej podniecała go stojąc na schodach z przerażeniem w oczach, czy leżąc z głową wspartą na krwawej poduszce.

Rozmawiał z jakimś gościem. W sumie niższym i mniejszym, więc Łukasz nie zawracał sobie nim głowy. Podszedł więc do niej i postawił przed nią drinka, stając plecami do jej rozmówcy i całkowicie odcinając go od niej.

– Pij – pewnym gestem podstawił jej drinka pod twarz.

– Że niby co? – jej twarz również była słodka, lecz nie poznaczona piegami. Gdyby Łukasz zaczął się nad tym zastanawiać, doszedł by do wniosku iż dziewczyna się farbuje. Wpatrywał się jednak w jej zdziwioną twarz. Jej oczy również były szeroko otwarte. Podniecało go to.

– Powiedziałem pij– powiedział zbliżając swoją twarz do jej. Uśmiechał się pożądliwie.

– Spadaj – mina dziewczyny momentalnie przybrała wyraz obrzydzenia. Odepchnęła go stanowczo. Drink rozlał się po parkiecie. Kilka osób odskoczyło klnąc szpetnie. Łukasz spojrzał z niedowierzaniem na pustą szklankę, następnie z wściekłością na dziewczyną. Miał mord w oczach. Ona to widziała, lecz na jej twarzy nadal malowała się odraza, nie było tam śladu strachu.

– Ty mała su… – nie zdążył dokończyć gdyż czyjaś dłoń spadła mu na ramię.

– Spie… Łukasz odwracał się z chęcią wyładowania się na właścicielu dłoni. Nie było mu to jednak dane. Nie był nawet w stanie dokończyć przekleństwa. Zauważył tylko kątem oka stopę należącą najprawdopodobniej do rozmówcy dziewczyny.

Ocknął się przy barze. Musiało być albo bardzo późno, albo bardzo wcześnie. Wszystko zależało od tego, jakiego człowieka by zapytał. Bolała go głowa. Zamówił wodę i powlókł się do domu. Upadł się na łóżko jak stał. Obudził go telefon. Najchętniej rzuciłby nim o ścinę, ale spojrzenie na wyświetlacz odwiodło go od tego zamiaru. To dzwonił Mariusz.

– Bądź za godzinę. – to były jedyne słowa jakie usłyszał. Znów dopadły go wczorajsze obawy. Nie było jednak wyjścia. Musiał się stawić. Następne pół godziny doprowadzał się do stanu jako takiej używalności. Okazało się, iż pamiątką po wczorajszych ekscesach w klupie, to napuchnięta lewa strona twarzy.

Droga do rezydencji Mariusza był znów długa. Doświadczał ponownie uderzeń zimna i gorąca. Wczoraj był pewien, że wszystko załatwione. Że może zapomnieć o tym epizodzie. Ponownie niepewny, stanął pod drzwiami rezydencji szefa. Dzwonek i oczekiwanie. Tym razem Mariusz otworzył drzwi w miarę szybko.

-Wchodź.

Mariusz nie wpuścił go do mieszkania, lecz do niewielkiego gabinetu, do którego wejście było na korytarzu. Chodziły złe słuchy o tym pokoiku. Jego wyposażenie – dość spartańskie – w sumie potwierdzało plotki. Samo wyłożenie ścian płytkami, przywoływało na myśl raczej ubojnie niż pokój.

– Dziewczyna nie żyje – To stwierdzenie podniosło już i tak wysokie ciśnienie Łukasza – zmarła w szpitalu. Ale tatuś znalazł przesłanie i zapłacił. Ma w końcu jeszcze dwie pociechy. Zawłaszcza że ex-chłoptaś zeznał, że niczego nie zauważył, a nasz człowiek w policji podtrzymał jego opinię. Sprawa jest zamknięta. Masz szczęście. – Mariusz spojrzał na Łukasza już łagodniej, z delikatnym uśmiechem – Jadę dziś na ambonę. Jedziesz ze mną?

Łukasz nie miał zamiaru zwlekać z odpowiedzią.

– Pewnie, szefie – Łukasz również się uśmiechał, tym razem już spokojnie.

Wyszedł z wyraźną ulgą. Czuł się tak, jakby dostał drugą szansę. Jego problemy zniknęły. Maił ochotę się napić, jednak obietnica jaką złożył szefowi, uniemożliwiała mu to. Pałętał się więc po mieście do czasu wyjazdu. Gdy nadszedł czas, wyjął z sejfu swoją 308 i spakował do samochodu. Podczas wyboru kalibru chciał jak największy, jednak szef mu odradził. Słowo Mariusza było ważniejsze od jego widzimisie.

Zawsze dłużyły mu się te wyjazdy. Łowisko było oddalone od jego mieszkania i musiał jechać godzinę do miejsca zbiórki. Odległość mu tak nie przeszkadzała, jak tempo jazdy. Najpierw korki, następnie wąskie szutrowe dróżki zmuszały go do wolnej w jego mniemaniu jazdy. Był mistrzem prostej, ale to mu nie przeszkadzało. Jego umiejętności jako kierowcy zostały przetestowane w pewien zimowy wieczór, kiedy na nieodśnieżonej drodze wpadł w poślizg. Do tej pory klnie równo na piaskarki oraz na blacharzy. Na pierwszych, bo nie zdążyli z posypaniem, na drugich, bo okazali się prawdziwymi zdziercami.

Po spotkaniu z szefem na miejscu zbiórki i wpisaniu się w książkę, zostawił samochód i przez Mariusza został podwieziony na ambonę. Podczas drogi rozmawiali na luźne tematy i śmiali się jakby poprzedniego wieczora nic się nie stało, Łukasz nie stracił pozycji. Był tego pewien i był szczęśliwy.

Pogoda była wspaniała. Zawsze żałował że nie ma tu zasięgu telefonu, więc nawet nie mógł z nikim porozmawiać. Wyjął zatem odtwarzacz MP4 i włączył swoją ulubioną składankę disco polo. Normalnie przy nikim tego nie słuchał, musiał przecież dbać o swój wizerunek. Oddał się więc wsłuchiwaniu w te pełne emocji utwory odcinając się od rzeczywistości. Nie lubił czekać na cokolwiek, więc zawsze umilał sobie ten czas jak tylko umiał. Słońce miało jeszcze kawałek w swej drodze po widnokręgu, kiedy zauważył swój potencjalny cel. To był koziołek. Szpicak. Był duży jak na sarnę, jednak dwa ostre, długie, wyrostki na jego czaszce klasyfikowały go jako doskonałego selekta. Był na jakichś stu metrach, więc Łukasz miał sposobność do potrenowania oka. Najwyżej go postrzeli. Nie widział w tym niczego nieetycznego. Przymierzył się do karabinu i strzelił. Ambona była dla niego trochę ciasna i uniemożliwiała mu przyjęcie prawidłowej pozycji strzeleckiej. Huk wystrzału ogłuszył go na moment. Odrzut broni obił lekko ramię z powodu w złego złożenia.

Koziołek natomiast spokojnie skubał sobie trawkę. Nawet zaczął się przybliżać do ambony Łukasza. Skoro dystans zmalał, a jego ofiara uparcie ustawiała się do niego prawym bokiem, Łukasz jeszcze raz pociągnął za spust. Koziołek stał nadal spokojnie skubiąc trawę. Zdziwienie Łukasza było olbrzymie, zwłaszcza że wyraźnie zauważył za koziołkiem chmurkę kurzu po uderzeniu kuli w ziemię. Musiał więc trafić ponieważ ta chmurka – mógłby przysiąc – miała czerwonawe zabarwienie. Koziołek znów się przybliżył, jednak tym razem stanął do Łukasza lewym bokiem. Ciarki przeszły Łukaszowi po plecach. Znów doświadczył naprzemiennych zimnych dreszczy i fal gorąca. Na lewej stronie boku kozła widniały dwie wyrwane przez wylatujące, spłaszczone pociski dziury w okolicach serca. Kozioł po tej prezentacji przestał skubać trawkę, spojrzał bezpośrednio na Łukasza, i ten mógłby przysiąc, że widzi uśmiech odsłaniający nienaturalne, niemal ludzkie zęby. Nie myśląc wiele, załadował ponownie sztucer. Dwa kolejne strzały oddał jeden po drugim. Wydawało mu się, a raczej był pewien że oba pociski trafiły. Jeden nawet trafił w głowę lub odcinek szyjny kręgosłupa, powodując przekrzywienie linii patrzących na niego oczu. Koziołek jednak nadal gapił się na niego. Nawet jego uśmiech stawał się szerszy.

Łukasz usłyszał gwałtowny i intensywny łomot serca, widząc ten uśmiech. Zaczął oddychać łapczywie, pragnąć zagarnąć cały tlen z obszaru lasu dla siebie. Momentalnie oblał się potem. Nie było miejsca na jego ciele które pozostałoby suche. Gdyby spojrzał w lusterko zobaczyłby swoje oczy otwarte równie szeroko jak usta. Doświadczał strachu w najczystszej, najbardziej prymitywnej postaci.

Sprawdził zapas amunicji. Pozostało mu sześć naboi. Zładował pełną ładownicę, pięć naboi. Chrzanić przepisy. Ocenił, że to coś jest w odległości około pięćdziesięciu metrów. Nie mógł już o tym myśleć jako o zwierzęciu, bo zwierze już by zdechło. Co gorsza to coś stale się zbliżało, powoli, lecz nieustannie, stale patrząc się w oczy Łukasza. Zaczął strzelać.

Raz. To coś dostało wyraźnie na komorę.

Dwa. Strzał uderzył w okolice obojczyka powodując przekrzywienie przedniego, prawego badyla.

Trzy To coś podeszło prawie pod ambonę, więc Łukasz najwyraźniej widział jego grzbiet. Strzał wszedł na prawo od kręgosłupa.

Cztery. Ostatni możliwy do wykonania strzał wszedł w prawą szynkę. Mógłby przysiąc że to coś na chwilę przykucnęło, lecz mogły być to tylko jego pobożne życzenia. Teraz mógł tylko słuchać jak racice tego czegoś stukają w nogi ambony, jak zęby na nich chrobocą. Wyglądał z ambony próbując rozeznać się w sytuacji, jednak to coś uciekało przed jego wzrokiem. Spanikował. Desperacko sięgnął po telefon. Wielokrotnie wybierał połączenie, za każdym razem bardziej wściekając się i klnąc z bezradności, gdy wszystkie jego wysiłki spełzały na niczym. Po raz pierwszy ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał. Przy nieustannym chrobocie i stukaniu stracił poczucie czasu. Każdy dźwięk powodował przykurcz któregoś z jego mięśni. Zupełnie tak, jakby ambona fizycznie była połączona z jego własnym ciałem, i każde stuknięcie w drewno, odbierał jak uraz jego części.

Zmienił pozycję dopiero kiedy zauważył, że coś się zmieniło. Cisza. Brak chrobotu, czy stuku. Podniósł twarz z dłoni. Były one mokre od łez i glutów. Wielokrotnie śmiał się z osób wyglądających tak samo jak on teraz, brzydził się nimi. Teraz jednak na to nie zwracał uwagi. W sumie nigdy nie zauważał u siebie negatywnych cech, które tak często szykanował u innych.

Czuł że ma okazję na wyrwanie się z tego oblężenia. Otworzył szybko drzwi ambony. Chciał uciekać, nawet pieszo, przestać czuć się jak osaczona zwierzyna. Spojrzał w dół. Na dolnych szczeblach drabiny, wsparty na przednich badylach stało to coś i patrzyło się na Łukasza z pełnym uśmiechem. Teraz mógł zauważyć że równy szyk zębów łamały ostre i długie kły. Łukasz zamknął drzwi. Chciałby je zabarykadować, ale jedyny skobel znajdował się na zewnątrz. Skulił się i czekał w ciszy na rozwój wydarzeń. Doczekał się tego, czego się obawiał najbardziej. Skrzypienie szczebli drabiny świadczyło, iż coś wspina się na ambonę. Łukasz odsunął się od drzwi, chwyciła za broń i przymierzył się. Ambona była za ciasna żeby przyłożyć broń do ramienia, jednak strzał z biodra był możliwy. Coraz głośniejsze skrzypienie ustało. Zgodnie z eskalacją napięcia oraz grozy, Łukasz usłyszał skrobanie do drzwi. Dobrze zatrzaśnięte skrzydło ciężko było otworzyć, jednak z szarpnięcia na szarpnięcie, źle spasowane deski się przesuwały. Po chwili opór wypaczonych desek ustąpił i drzwi zaczęły się otwierać skrzypiąc cicho na zawiasach. Łukasz łkając cichutko przymknął oczy i strzelił zanim było widać postać na drabinie. Głuche uderzenie w oddali oznaczało że to, co się próbowało dostać do środka, spadło. Odczuł ulgę. Wcześniej, to coś przecież nie reagowało na jego strzały. Otworzył drzwi ambony i wyjrzał. Po raz kolejny, stanął jak wryty z wyrazem osłupienia i strachu. Chwilę temu myślał, że nie może bać się bardziej, jednak teraz wiedział, że się mylił. Na ziemi, u podnóża ambony leżał Mariusz, trzymając się za przestrzelone lewe płuco, rzężąc z cicha. Widać było że próbuje złapać oddech. Prawa jego dłoń konwulsyjnie ściskała ziemię . Łukasz rzucił się do przodu gdyż śmierć jego opiekuna oznaczała również jego przedwczesny zgon. Zatrzymał się jednak po tym krótkim zrywie, gdyż w pole jego widzenia weszło to coś. Zbliżyło się do Mariusza węsząc, następnie stanęło nad nim i racicę położyło na jego krtani. Mariuszowi oczy które i tak były szeroko otwarte, wyszły z orbit. Zaczął się miotać szarpiąc ziemię oraz nieruchomą racicę miażdżącą mu tchawicę. To coś spojrzało z pełnym uśmiechem na Łukasza. Sytuacja ta trwała do chwili znieruchomienia Mariusza. Łukasz widział teraz dokładniej rany postrzałowe jakie pozostawiły jego kule. Widział ślady wlotowe i wylotowe, widział odłamany obojczyk sterczący pod skórą, widział skrzywienie karku na odcinku żeber gdzie kuka naruszyła kręgosłup, widział wnętrzności wlokące się po trawie, wyrwane przedostatnim jego strzałem, widział pełen nienawiści i pożądania uśmiech. Widział również dziwne poroże które nie było porożem szpicaka, lecz jakąś skręconą spiralą. Widział je kiedyś, lecz teraz nie miał ochoty na grzebanie w pamięci.

Cała ta statyczna scena prysła, kiedy stwór zdjął racice z gardła Mariusza i przeszedł do podstawy drabiny. Zaczął piąć się powoli po szczeblach. Łukasz momentalnie cofnął się w głąb ambony i zatrzasnął drzwi. Złapał się za głowę, po raz kolejny panikował. Zbliżające się nieubłaganie dźwięki, zmusiły go do działania. Załadował ostatni nabój. Jego ręce drżały. Jego przerażenie osiągnęło kolejne, najwyższe jak do chwili obecnej apogeum. Długa lufa sztucera znów zawadzał, jednak teraz jego pozycja była inna. Wsparł się o metal broni i czekał z zamkniętymi oczami na decydującą chwilę. Przypomniał sobie gdzie widział te rogi. Na ścianie tego domu. Stukanie ustało. Łukasz otworzył oczy. W szczelinie wyrwanej przez jego poprzedni strzał zobaczył piękne, zielone oko. Nacisnął na spust. Ostatni strzał wypełnił hukiem ambonę i odbił się echem od ścian lasu.

Koniec

Komentarze

Nierówny ten tekst. Masz momentami  bardzo zgrabne partie, które potem przechodzą w koślawy opis. W sumie całość wydaje się przemyślana, ale jakoś nie przekonuje mnie akcja od momentu pojawienia się chłopaka w lesie. Czegoś zabrakło, jakiegoś elementu, który złączyłby obie te części. 

Poza tym przejrzyj o opowiadanie jeszcze raz pod kątem literówek i błędów.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pomimo krótkiego stażu w grupie, szef powierzył mu poważne i wymagające zadanie – dobra, no to mamy niedoświadczonego szefa. Był jego pupilkiem – pupilka bohatera. Od chwili przyjęcia do Stowarzyszenia Prawych Inaczej, jego ambicje nakręcały go, kazały coraz intensywniej działać w ramach powierzonych mu obowiązków – po pierwsze, czy ambicje czczął mieć dopiero po przyjęciu? A jeśli nawet tak, to nie zorientował się jeszcze, że człowiek ambitny robi właśnie więcej niż tylko to, co ma w umowie o pracę? Słowo "intensywniej" nie niesie tutaj według mnie żadnej treści. Sama charakterystyka pracy była raczej monotonna – dobrą, zajmującą charakterystykę napisać niełatwo, niejeden maturzysta na niej poległ… był idealnym przykładem świadczącym o porażce systemu edukacji – poproszę o szczegóły, bo na razie mam wrażenie, że się chłopakowi po prostu nie chciało uczyć. Samo w sobie – normalka, ale żeby winić za to system? Sprawność palców zawdzięczał nie sztuce stawiania liter, lecz sztuce pozbawiania ludzi ich własności – hmm. Jakie własności liter mają ludzie i jak można nazwać sztukę pozbawiania ich? Może dezogonkofikacją… nie, ludzie nie mają ogonków. O, wiem: debrzuszkolozja, to jest to.   Nie czytam dalej, nie zmusisz mnie:)

…Przeczytałem do końca. Tekst nierówny. Niektóre metafory oryginalne. Za dużo czasownika "było". Tekst do połowy interesujący, aż do momentu dołożenia tej nieszczęsnej, obowiązkowej fantastyki. Po wtórzenia. Koniec opowiadania kładzie je na łopattki, a szkoda.Zauważam jednak pewną wprawę i nerw pisarski. Pozdrawiam.

Z uwagi na to, iż mam dzisiaj dyżur, doczytałem tekst do końca. Tekst jest usiany licznymi błędami, głównie powtórzenia od być, mógł itp. Nie pilnujesz ilości zaimków, jest ich pełno. A nadmiar zaimków szkodzi każdemu tekstowi. Dokładają się też problemy z interpunkcją. Logika niektórych zdań, leży. Dosłownie dużo błędów i nie sposób wynienić ich wszystkich. Przez co – jak już napisali poprzednicy – czyta się ten tekst nierówno. Słaby tekst, ale w porównaniu do poprzednich, widać lekką poprawę.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Szybka reakcji, cieszę się. Wybaczcie te próby ślepca. Postaram się poprawić. Jeśli czas mi pozwoli, postaram się sklecić pewniejsze przejście pomiędzy tymi dwoma światami. Zauważyłem że powtórzenia są moją piętą Achillesa. Czytałem kilka razy i wydawało mi się że się z tego wyleczyłem, choć sądzę że jeśli miałbym użyć porównania do pięty Achillesa, musiałbym być stonogą.

…Autorze, zachęcam do pisania, bo zauważyłem u Ciebie zaczątki oryginalnego, własnego stylu. Np. "był porażką systemu edukacyjnego", to, moim zdaniem, niezła metafora i ja odebrałem ją pozytywnie. Nie zawsze trzeba pisać wprost, metafory ubarwiają fabułę. Pozdrawiam ucieszony rozsądną reakcją autora na życzliwą przecież krytykę. Pozdrowienia.

Podpisuję się pod słowami Ryszarda.

Ciekawy tekst, chociaż końcówka faktycznie z innej bajki. Wciąż dużo literówek. Przepraszam, czym protagonista wypił pierwszą setkę? I drinki… Tequila sunrise najdroższa? To z czego robiono pozostałe? Z dwóch różnych tanich win? Ale może w tej knajpie rzeczywiście nic lepszego nie podawali…

Babska logika rządzi!

Hmm – przyłączę się do poprzednich komentarzy. Niektóre partie tekstu są bardzo ciekawe – jak chociażby opis bohatera, zestawienie dresa z obyciem myśliwskim robi niezłe wrażenie. Inne natomiast są gorsze – zakończenie jest nieco z czapy, a literówki i przecinki robią, co im się podoba. No ale potencjał jest.

I po co to było?

Jeszcze raz obiecuję mocne postanowienie poprawy, i nie jest to formułka ze spowiedzi :). Niestety w życiu codziennym zadaję się głównie z cyferkami, więc te nieudolne jeszcze próby literackie (mam nadzieję na poprawę) są dla mnie próbą cofnięcia pewnego regresu słownictwa. Jeszcze raz dziękuję za konstruktywną krytykę i zachętę.

Nowa Fantastyka