- Opowiadanie: Mortis&Spiritus - Knajpa Morderców cz.1.

Knajpa Morderców cz.1.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Knajpa Morderców cz.1.

 

Podejście nr 3.

 

 

 

 

 

Uliczki slumsów były wyjątkowo puste. Powodem być może były zbierające się gęste czarne chmury, a może to przewodnik tak wybierał drogę, aby nikt ich nie widział. Po przejściu obok kolejnego walącego się budynku, skręcili w jedną z bocznych uliczek. Golwin spojrzał przed siebie, te same sypiące się budynki, deptak spełniająca zarazem rolę rynsztoku i jakaś zalana morda leżąca na samym środku. Na końcu droga prowadziła na tyły jakiegoś, wyjątkowo zadbanego budynku. Nareszcie stąd wyjdziemy– pomyślał wojownik. Młody chłopak, który przedstawił się, jako Jan, poprowadził poboczem drogi. W pewnym momencie zatrzymał się. We wnęce między dwoma budynkami stał stary wóz. Był niemal całkowicie zniszczony. Jego ściany zrobione z belek były zbutwiałe i całkiem przemoczone. Kół nie było, z pewnością zostały skradzione jak i reszta asortymentu, więc wóź bezpośrednio przylegał do ziemi. Przewodnik podszedł i otworzył poczerniałe drzwi, których już nie trzymały żadne zawiasy, więc opadły z głuchym tąpnięciem na rozmokłą ziemię. Właśnie deszcz zadudnił o dachy budynków, to znaczy tych budynków, które takowe posiadały. Jan pochylił się do środka wozu i otworzył klapę. Następnie wyciągnął pochodnię i zapalił ja.

 

– Musisz tam wejść– powiedział. – I idź do momentu aż kogoś spotkasz, wtedy pokażesz mu znak.

 

Golwin skinął głową, wziął pochodnię i pochylił się nad klapą. Zobaczył kilka szczebli prowadzących w dół, a dalej tylko ciemność. Wciągnął powietrze, w wozie panował trudny do zniesienia odór. Zawsze wybierali lepsze drogi– przypomniał sobie wojownik. – Pewnie jakieś problemy ze strażą, głupcy nigdy się nie nauczą, że w większości pracujemy dla nich. Zstępował po kolejnych stopniach drabiny mocno trzymając łuczywo i wpatrywał się w ciemność pod sobą. Blask od ognia pochodni nie pozwalał jeszcze zobaczyć dna i w istocie zobaczył je dopiero, gdy na nim postawił stopę. Grunt był twardy i suchy. Przed Golwinem ciągnął się jeden, jedyny korytarz, który był bardzo wąski, jego ściany były wykonane z kamienia. Wojownik nie ociągając się zbytnio ruszył przed siebie. Po pewnym czasie podróży dostrzegł przed sobą najpierw malutkie światełko, zwiększające się z czasem, aż urosło do wielkości dwóch pochodni przymocowanych do ściany, a między nimi drewniane drzwi. Korytarz prowadził dalej prosto, więc Golwin nie był pewien czy powinien wejść przez drzwi, czy nie zmieniać kierunku. Ale jego wątpliwości rozwiały się. Gdy był już kilka kroków od drzwi, te się otworzyły i na korytarz wyszedł ubrany w skórzaną kurtkę mężczyzna niewyróżniającej się postury, który dzierżył w dłoni dość duży nóż.

 

– Czego? – syknął. Golwin wyprostował się i wyciągnął z kieszeni płaszcza niewielką, złotą monetę, na której wybita była twarz jednego z baronów starożytnego polis jakim była ówczesna Batiya. Mężczyzna ze sztyletem pociągnął nosem i powiedział chowając broń:

 

– Jeszcze kawałek, chodź za mną.

 

Przeszli przez drzwi, a oczom wojownika ukazał się mały pokoik, w którym urzędował nowy przewodnik. W pomieszczeniu był stolik, taboret i surowa prycza. Golwin zwrócił uwagę na dużą ilość drzwi, z pewnością było to pewnego rodzaju skrzyżowanie. Wyszli przez jedno niewyróżniające się niczym wyjście. Szli około kwadransa, gdy wojownik zaczął słyszeć szmery, które po chwili przemieniły się w ludzkie głosy. Przewodnik zostawił Golwina i ruszył w powrotną drogę, lecz nagle zniknął, jakby wszedł w ścianę. Wojownik poprawił przypięty do pasa miecz, w Knajpie teoretycznie nic mu nie groziło, ale ludzie różnie reagują po alkoholu, a wiedział, że nie tylko ludzi tam spotka. Zaczął wspinać się krętymi schodami, kierując się wciąż w stronę światła. Wreszcie dotarł, stał na środku pomieszczenia pozbawionego okien i jakichkolwiek drzwi, zdawało się, że schody, którymi wszedł stanowią jedyną drogę. Były tam jeszcze dwa przejścia zasłonięte kotarami, ale Golwin wiedział, że prowadzą do pomieszczeń podobnych do tego. Rozejrzał się, w lokalu unosił się dym wytworzony przez liczne fajki przebywających tu ludzi, którzy siedzieli i pili piwo. W jednej z wnęk siedziała grupka brodatych ludzi grających w karty. W ich kierunku kołysząc się zmierzał podobny do nich człowiek, niosący bukłak pełen alkoholu. Mimo, że był pijany kołysanie świadczyło raczej o tym, że jest to człowiek nieraz przebywający na statku. Na przeciwko schodów, pod samą ścianą znajdował się bar. Potężny mężczyzna stojący tam skinął na Golwina. Ten westchnął na myśl o całym tłoku, przez który przyjdzie mu się przepchać. Nagle z sąsiedniej sali poniosła się żeglarska pieśń. W knajpie ostatnimi czasy bywało coraz więcej piratów. Przepychanie się przez masy pijanych ludzi nie przysporzyło żadnych problemów. Wręcz przeciwnie, wojownikowi udało się wyłapać kilka uśmieszków od naprawdę ładnych pań. Ale najpierw musiał załatwić swoje interesy. Barczysty człowiek, którego imię brzmiało Ghury i pochodziło bez pośrednio od imienia krasnoludzkiego boga wojny, przywitał Golwina potężnym klepnięciem oraz sporym kuflem ale.

 

– Coraz ciężej tu się dostać.– Zaczął rozmowę wojownik.– Jeszcze nigdy nie musiałem tyle przejść.

 

– Ciesz się, że jeszcze masz gdzie przychodzić – odpowiedział barman.– Ale z pewnością nie przyszedłeś tu bez powodu?

 

Golwin wziął dużego łyka z kufla. W tym momencie z rejonu sali, gdzie siedzieli brodaci ludzie, rozległo się szuranie krzeseł i stołów, wymieszane z przekleństwami. Po chwili rozległ się brzęk zderzającej się ze sobą stali. Jednak całe to zamieszanie, które w każdej normalnej karczmie uciszyłoby wszystkich przebywających, a samego właściciela przeraziło na śmierć, nie wywołało żadnego wrażenia na tłumie ludzi.

 

– Jak wiesz, potrzebuję pieniędzy.– Wojownik westchnął. – I to dość dużych, wpadłem w poważne tarapaty.

 

-Wiem.– Ghury mrugnął do niego.– Mam pewne zlecenie, można na nim zarobić, ale nikt nie chciał się jego podjąć. Poza tym, nie wątpię rzecz w twoje umiejętności, ale możesz nie poradzić sobie samemu.

 

Golwin odpowiedział skinięciem na przywitanie jednego ze swoich znajomych i kolejnym dużym łykiem dokończył swoje piwo.

 

– Mianowicie?

 

– Z pewnością znasz Molora?

 

Wojownik znał go. Znali go wszyscy mieszkańcy miasta i okolic. Był to przywódca bandytów, którzy byli niejako przedstawicielami w swoim fachu najbardziej znanymi w tej części kraju. W jego środowisku nazywali go Trzęsidupem. Bynajmniej, nie dlatego, że się wszystkich i wszystkiego bał. Wręcz przeciwnie, to jego bali się wszyscy strażnicy, wędrowcy, gońcy, a nawet kupcy. Choć ci ostatni z reguły przeżywali spotkanie z szajką bandytów. Cokolwiek można powiedzieć o Trzesidupie, nie był głupi i dbał o to, aby stale móc się bogacić na kupcach, a nie tylko raz. Golwin zastanawiał się, kto mógł wydać zlecenie na tak ważną personę. Z pewnością nie byli to strażnicy, nie mieli tyle pieniędzy. Może jakiś kupiec w ten sposób odwdzięczał się za okazaną mu wyrozumiałość? Może, ale z pewnością nie dało się tego dowiedzieć od barczystego barmana.

 

– Starczy na pokrycie moich długów?

 

– Starczy, a nawet zostanie ci drugie tyle – odpowiedział Ghury.

 

Wojownik przymknął powieki, aby ukryć błysk w oku.

 

– Biorę to – odpowiedział.

 

Potężny mężczyzna wyciągnął spod lady umowę i namoczone już pióro. Po podpisaniu, Golwin spytał:

 

– Widziałeś może Arego?

 

Barman skinął głową. Wojownik nie potrzebował więcej informacji, wiedział gdzie można znaleźć przyjaciela, ponieważ był o nałogowym hazardzistą. Wstał i ruszył w stronę jednej z kotar. Gdy przeszedł do innego pomieszczenia zmieniła się cała atmosfera. Tutaj główną rozrywką nie był alkohol. W całym pomieszczeniu było słychać kłótnie nad stołami do pokera, ruletki i innych gier hazardowych. Z pomieszczenia obok dobiegały odgłosy walki. Golwin rozejrzał się i od razu zauważył Arego grającego w ruletkę. Wyróżniał go długi łuk, którego używał, jako podpory. Bez problemu udało się do niego przedostać. Obaj przyjaciele przywitali się uściskiem. Ary wycofał się z gry i razem poszli do jednego ze stolików ustawionego pod ścianą. Od pięknej kelnerki zamówili po dużym piwie. Po wymienieniu kilku zwykłych dla przyjaciół zdań, pytając się o to jak się żyje i jak rodzina, Golwin mógł wreszcie przejść do celu rozmowy.

 

– Mam nową ofertę, ale potrzebuję twojej pomocy– powiedział do przyjaciela.

 

– Skoro potrzebujesz pomocy pewnie jest niezły zarobek. Kogo trzeba się pozbyć?

 

– Tak niezły zarobek, myślę, że mogę ci zaoferować jakieś dziesięć, no może piętnaście procent. Kogo trzeba się pozbyć? Dobre pytanie i tu właśnie zaczynają się schody, bo pozbyć trzeba się Molora.

 

Golwin wiedział, że jego przyjaciel przystanie na te warunki. Ary był wyśmienitym łucznikiem, ale nie umiał sobie poradzić z niczym innym. Przerastało go zbieranie informacji o celu bezpośrednio od niego jak i również wyciąganie ich od innych ludzi. Ale lubił zabijać, a tym bardziej zarabiać na tym i w tym przypadku pomoc innym mordercom była jedynym sposobem zarobku.

 

– Trzęsidup jest bardzo szanującą się osobą. – Ary westchnął. – Dobrze wiesz, że na pewno ma nałożoną na siebie barierę ochronną.

 

– Wiem, że nim będę musiał zająć się osobiście, ale gdziekolwiek on nie pójdzie, zawsze chodzi za nim czworo ochroniarzy. – Golwin przerwał na moment i napił się.– Ich na pewno nie stać na barierę. Ale nie będzie szansy na podejście zbyt blisko, ani na drugą szansę, mam nadzieję, że nie wyszedłeś z formy.

 

Łucznik przyciągnął do siebie łuk i przesuwając po nim rękę mówił:

 

– Ja już nie potrzebuję formy.– Kontynuował dziwnie patrząc sie na swoją broń.– Bo widzisz mam nowy łuk, magiczny łuk.

 

Golwin parsknął.

 

– Naprawdę – ciągnął Ary.– Dotkinij.

 

Wojownik przeciągnął dłonią po drewnie. W istocie łuk emanował dziwną aurą, a pod ręką dało się wyczuć niewidoczne gołym okiem znaki.

 

– Dzięki temu potrafię trafić z naprawdę sporych odległości. – Zakończył Ary.

 

– Rozumiem. – Odpowiedział Golwin.– Spotkajmy się za tydzień u mnie wtedy wszystko już będzie ustalone. A na razie muszę się rozerwać.

 

Wojownik wstał od stołu i ruszył do pomieszczenia, w którym toczyły się walki. Nielegalne jak wszystko w tym lokalu, ale było to jego największym hobby, było to wręcz nałogiem jak hazard u Aryego.

Koniec

Komentarze

Nie mam czasu czytać wszystkiego od dechy do dechy. Twojego opowiadania przeczytałem kilka pierwszych zdań i od razu natknąłem się na błędy, wynikające z niedbalstwa. Już w pierwszych dwóch zdaniach powtórzenie "była". Później "deptak spełniająca rolę", następnie "Nareszcie stąd wyjdziemy" – myśl wojownika nie zaznaczona w tekście choćby myślnikiem. Dlatego dalej nie czytam.

 wziął pochodnię i pochylił się nad klapą. Zobaczył kilka szczebli – gdyby pochylił się nad klapą, zobaczyłby tylko… klapę

 Po pewnym czasie podróży – raczej nie podróżował, a maszerował

wejść przez drzwi, czy nie zmieniać kierunku – jeśli korytarz prowadził prosto, to nie miał wyjścia – nie mógł zmienić kierunku

Wyszli przez jedno niewyróżniające się niczym wyjście – wyszli przez wyjście, a może wejście albo przejście?

dym wytworzony przez liczne fajki przebywających tu ludzi – ludziom wyrosły fajki? To coś dla mnie, nie musiałbym się martwić o papierosy :-)

bez pośrednio – bezpośrednio

, nie wątpię rzecz w twoje umiejętności, – a to co za cudeńko?

Potężny mężczyzna wyciągnął spod lady umowę i namoczone już pióro – jak się długo moczyło, to z pewnością było giętkie i trudno było nim coś podpisać :-)

 za nim czworo ochroniarzy. – czterech

To tylko część niedoróbek, do tego powtórzenia, literówki, przecinki, niezręczności. Dużo pracy Autorze przed Tobą. Opowiadanko jako wstęp do czegoś większego ujdzie, choć nie jest zbyt oryginalne.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

W ciągu dwóch miesięcy, które minęły od chwili zaprezentowania ostatniego tekstu, umiejętności Autora pozostały na niezmienionym poziomie. Poniżej kilka zdań, bo nie jestem w stanie poprawić wszystkich źle napisanych.

Zaprezentowanego fragmentu, z powodu że jest zaledwie fragmentem, nie potrafię nijak ocenić.

 

„…jakaś zalana morda leżąca na samym środku”. –– Skoro na środku leżała morda, to gdzie była cała reszta? ;-)

 

„Kół nie było, z pewnością zostały skradzione jak i reszta asortymentu…” –– Co Autor miał na myśli, pisząc o asortymencie?

 

„…więc ź bezpośrednio przylegał do ziemi”. –– Literówka.

 

„…poczerniałe drzwi, których już nie trzymały żadne zawiasy, więc opadły z głuchym tąpnięciem…” –– Za SJP: tąpnięcie  «oberwanie się skał w kopalni, połączone z silnym wstrząsem»

 

„…jedyny korytarz, który był bardzo wąski, jego ściany były wykonane z kamienia”. –– Raczej: …jedyny korytarz, który był bardzo wąski, jego ściany były wykute w kamieniu.

 

Na przeciwko schodów, pod samą ścianą znajdował się bar”. –– Naprzeciwko schodów, pod samą ścianą znajdował się bar.

 

„Golwin wziął dużego łyka z kufla”. –– Ręką wziął? ;-)

Golwin upił z kufla duży łyk.

 

Od pięknej kelnerki zamówili po dużym piwie”. –– U pięknej kelnerki zamówili po dużym piwie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Serio? Żadnego progresu? Zawiodłem sie na sobie, chyba skończę próbować…

Nowa Fantastyka