- Opowiadanie: FilipSzyszkowski - Mascara

Mascara

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mascara

To opowiadanie jest drugim w cyklu o deszczowej apokalipsie. Planuję stworzyć cały wszechświat umierający w strugach deszczu. Pomysł oklepany, ale słodki.

 

MASCARA

 

 

Gdybym tylko trochę mocniej wychyliła się przez okno to dotknęłabym jesiennych liści. Usiadłabym na parapecie, majtałabym nogami nad dokładnie przystrzyżonym trawnikiem. Mogłabym pójść na spacer, odbijać się stopami od gałęzi i krzewów a potem chmur. Moje płuca wypełniałyby się świeżym tlenem szpitalnego parku – potem wróciłabym grzecznie i usiadła na łóżku. To byłby idealny wieczór.

Chodzę w prostokąt – cztery kroki na trzy kroki. Mijam moje białe, plastikowe biurko potem zamknięte na zawsze okno, solidne drzwi z okienkiem i na końcu łóżko z wymiętoloną pościelą. Krąg się zamyka. Przechodzę tak kilka kilometrów – wiem bo liczę. Każdy krok, każdy oddech – wciągam nieświeże powietrze z kratki wentylacyjnej. Przykładam do niej twarz, słyszę w pokoju obok łkanie. Sąsiadka jęczy w poduszkę. Dlatego tak ważne są tabletki, które dostajemy rano i wieczorem w plastikowych kieliszkach. To powtarzała mi mama – „zawsze bierz tran”. Te tutaj nie smakują jak tran. Gdy się je rozgryzie nie wypływa z nich nieco słodkawy, tłusty płyn – mają czerwony kolor i są twarde jak orzeszki w czekoladowej polewie.

Czasami dostaję też niebieskie, gdy nie mogę spać parę dni pod rząd. Te są gorzkie, nie można ich ssać – trzeba od razu połknąć i popić dużą ilością wody.

Dbają o mnie. Mogę iść zrobić tą/tę brzydką rzecz kiedy chcę, wystarczy, że zadzwonię przyciskiem przy drzwiach. Słychać wtedy szuranie plastikowych kapci o płytki, kobieta w białym pyta przez drzwi: „co się dzieje, dziecino?”. Pokazuję dłonie przed okienko – czy są czyste – i po chwili mnie wpuszczają. Wpuszczają mnie do swojego świata, nieco bardziej kolorowego niż mój – żółte zacieki na ścianach wyglądają jak freski w kaplicy sykstyńskiej. Tutaj wszystko jest inne, faktura bardziej szorstka, powietrze przesycone zapachem papierosów. Mijamy pomieszczenie z telewizorem – drzwi zawsze są uchylone. W nocy poświata wykrzywia się w kolorach nagranej taśmy, transmisji z obcego lądu. Doskonale zaprojektowane kolory wylewają się na moje gołe stopy gdy przechodzę obok. Można tam trafić w nagrodę. Tam nigdy nikt nie siedzi.

Toaleta jest na końcu korytarza. Mijam pięć par drzwi, równolegle rozstawionych, jednakowych ale z różnymi numerkami. Wszystkie rozpoczynają się od liczby trzy – tak jak piętro na którym jest moja toaleta.

Pani zawsze czeka pod drzwiami gdy robię brzydkie rzeczy. Wstydzę się – nucę pod nosem.

Where troubles melts like lemon drops…”

Z czasów domu. Z czasów kiedy mama smażyła oponki w głębokim tłuszczu. Kiedy świat był słodkim pączkiem obsypanym cukrem pudrem, kiedy rozgrzany tłuszcz nie parzył – a tylko zwęglał skórę.

…high above the chimney top.”

Pan, który przychodzi dwie noce po mszy przypomina mi ojca. Ma taką samą gładko przystrzyżoną brodę i włosy zaczesane do tyłu. Rozjeżdżają mu się oczy w dwie strony – mój tata tak nie miał. Mój tata pachniał drewnem i lakierem, takim orzechowym. Ten śmierdzi lekami.

That's where you'll find me.”

Gdy świdruje mnie tymi krzywymi oczami to mam ochotę wbić mu ołówek w dłoń. Kręcić nim, aż stępi się rysik. Aż będzie wył z bólu i te ulizane kudły rozpierdolą się mu po czole.

Somewhere over the rainbow, blue birds fly.”

Bardzo ważna dla mnie jest kondycja skóry. Czasami dostaję paczki – mama wysyła mi jakiś słodki upominek ubrany w szary papier i przewiązany wstążką. Są zawsze dwa napisy, jeden mówi o moim imieniu – drugi o mamy. Pod spodem adres się co chwile zmienia, jeździ ta szalona kobieta po świecie. Dostaję słoniki z podniesionymi trąbami i małe tygrysiątka z Azji. Kartki pocztowe z miast, których nie widziałam. Czasami dostaję krem, to jest mój idealny prezent. Puste opakowania stoją w zasłużonym miejscu na biurku – mam tam olejki arganowe i tłuste kremy z Norwegii, jeden na twarz z Francji (słyszałam, jak jedna pani w białym mówiła do drugiej, że „teraz będzie smarować się płodami”), którego w ogóle nie otworzyłam.

Lubię wcierać powoli, dwoma palcami. Patrzeć jak połyskująca, delikatna skorupka wnika w skórę.

Czasami śnią mi się straszna rzeczy. Kobieta mówiąca o otaczającej nas wilgoci, która zniszczy nasze ciała. Wybrzuszą się w chorobliwe pozy, kości przemokną i rozpłyną się jak galaretka w cieple. Każda komórka będzie jęczała za ogniem. Pozostaną z nas mokre plamy, kałuże organicznej materii rozrzedzonej alkoholem.

Lubię herbatę. Lubię patrzeć jak entropia zwycięża i herbata rozpuszcza się w ciepłej wodzie. Jedna z moich i tylko moich przyjemności. Mogę siedzieć tak nad kubkiem aż napój wystygnie i przybierze czarną barwę. Najsłodsze co może być.

 

Jadłam śniadanie i wpatrywałam się w kubek gdy cały korytarz ożył. Kroki przyspieszyły i było ich wiele – przyłożyłam ucho do kratki wentylacyjnej. Niski, basowy dźwięk przeszedł w kobiecy krzyk i jęki. Serce mi podskoczyło – słyszałam coś takiego tylko w filmie, który podglądałam przez szparę. Coś o szaleńcach.

Dlatego tak ważne jest branie tabletek – żeby nie wydawać potem takich nieludzkich dźwięków. Kiedyś przesadziłam i połknęłam za dużo, tata wiózł mnie wtedy samochodem. Miałam głowę wystawioną przez okno bo strasznie wymiotowałam. Wiatr cudownie szumiał, było pięknie. Gwiaździsta noc, mijaniludzie. Mijaniludzie to takie małe szczurki – nic nie znaczące dla mnie. Oni nie interesują się mną, a ja nimi – ale wtedy było inaczej. Przejścia dla pieszych pełne pijanych wpatrywały się w moją twarz. Narzygałam jednemu na buty. Tata się śmiał. Ja też. Strasznie było słodko.

 

Mam ciemne włosy. Nie wiem już o czym pisać – dali mi puste kartki papieru i ołówek. Mam opisać moje wszystkie wspomnienia. Ciężko mi zacząć. Więc mam ciemne włosy. Nigdy nie lubiłam tych niemalże doskonałych blondynek hodowanych na hamburgerach i frytkach, ale zawsze ciekawiło mnie w jaki sposób one trzymają wagę przy takiej diecie. Ja mam z tym problem – czasami nie jem. Nie smakuje mi to pseudonaturalne żarcie. Czuję odrazę do chleba i sera żółtego, nie mogę przełknąć mleka.

Ściana nad moim łóżkiem puchnie i wybrzusza się żółcią. Ostatnio dużo pada – chciała bym móc pochodzić w tym deszczu. Taki drobny spacer po parku przed szpitalem – zobaczyć jak zakładają sieci na jeziorze, jak zdzierają korę z drewnianych pali. Czasami ten jednostajny prostokąt nie wystarcza. Czasami chciałoby się upuścić trochę krwi, żeby zawieźli karetką. Żeby zaopiekowali się tak jak powinni się opiekować.

Urodziła mnie ziemia. Pośród drzew i splątanych konarów. Przed drewnianym domem. W deszczu – w mroku burzowych chmur. Wyczołgałam się umazana mokrą ziemią – chłonąc każdym zmysłem.

 

Wypuścili nas rankiem – wszystkich. Ustawiliśmy się w szeregu – jak na jakiejś wojskowej zbiórce. Kobieta w białym uśmiechała się delikatnie, ale z jej oczu spływały łzy. Zaprowadzili nas do kaplicy. Strugi spadającego z nieba deszczu rzucały cień na kremowe ściany. Blady Jezus patrzył umęczonym wzrokiem prosto przez okna. Nigdy nie lubiłam tutaj przychodzić.

Na małym wózku – takim jak mają w hotelach za granicą, gdzie mieszka moja mama – przywieźli nam różne rodzaj jedzenia. Było wszystko – fasolka, jasne i ciemne bułki, kiełbasy, wędzony kurczak i sałatka jarzynowa, sery pleśniowe. Więc pierwszy raz mieliśmy jeść razem. Jakże dziwni ludzie mnie otaczali. Kobiety z fioletowo-czerwonymi pręgami na szyjach. Młode dziewczęta z pociętymi rękoma – gówniary. Natalia – z pokoju obok, czasami gadałyśmy przez ścianę – skuliła się w kącie. Jej usta poruszały się bezgłośnie. Zostałyśmy same – msze nigdy się tak nie zaczynały. Złapałam za klamkę, nieśmiało – drzwi nie ruszyły się ani o milimetr – tak to się pisze w naukowych książkach? Mój tata miał parę takich w biblioteczce.

Reszta usiadła w ławkach, wszystkie pogodzone z tym co nadchodziło. Nieobecne, zwolnienie z wychowania fizycznego. Niedysponowane. Mieliśmy kiedyś takie zajęcia – żadna nie chodziła na tą małą salkę gimnastyczną. Coś było nie tak z tym kolesiem w dresie. Może wąsy? Może wschodni akcent? Średnio ważne.

Kobiecy płacz zbliżał się korytarzem. Za drzwiami, w rytmie kroków chlupiących w kałużach. Zadzwonił pęk kluczy i drzwi otworzyły się. Stała przede mną kobieta w białym. Popatrzyła mi w oczy. Nie było w nich kłamstwa i litości. Tylko przerażenie i ból. Mascara spływała po jej policzkach. Piękne czerwone usta, włosy upięte w kok – jak gdyby szła na bal maturalny z ukochanym. Nieświadomość jest najlepszym co można otrzymać w życiu. Odwróciła się na pięcie i poszła w stronę klatki schodowej. Ściany spływały potokiem ciemno-zielonej wilgoci.

 

Na moje łóżko spadł kawałek tynku – odsłonił purpurowe cegły. Budynek trzeszczy przy każdym moim kroku. Kałuże rozlewają się po kątach. Natalia siedzi na wymiętolonej pościeli, krótkie włosy spływają wilgocią. Drapie przedramiona, czerwone kropki naruszonych naczyń krwionośnych. Małe wylewy.

Reszta nadal siedzi w kaplicy. Wypisują jakieś bzdury na ścianach. Nie wyjdą z niej nawet na krok – sparaliżowane, z paniczną niechęcią do rzeczywistości. Nie chcę tutaj być gdy nie wezmą tabletek. Ja. Ja wychodzę na zewnątrz. Chcę poczuć – choć ostatni raz – krople na ciele. Wejść do zimnej wody w jeziorze, dotknąć wilgotnej trawy. Poczuć się jak szkolna dziewczyna wchodząca na bal z mokrymi włosami. By spływały na piersi. Bym czuła ich ciężar. Deszcz zmyje wszystkie złe uczynki. A szum zagłuszy modlitwy.

Mój papier zamókł, to raczej będzie koniec.

 

***

 

Pleśń zaczęła nieśmiało wdrapywać się na budynek. Niegdyś idealnie biały, przykryty tylko kołderką z winorośli, teraz poszarzały i umierający. Park spływał potokami. Wysypane drobnymi kamykami dróżki zamieniły się w strumienie lodowatej wody. Drzewa uginały się pod ciężarem namokniętych, zbrązowiałych liści.

Kobieta stanęła na progu. Biała, długa sukienka przemokła. Tkanina oparła się na młodym ciele, ciemne włosy spłynęły na blade piersi. Uśmiechając się patrzyła na swoje stopy. Miała gęsią skórkę – każda jej komórka pęczniała, ale nie tak jak pęcznieje ciało od nadmiaru tłuszczu. Chłonęła deszcz – upajała się każdą spływającą kroplą. Z oczy spływała mascara.

 

Okorowane pnie drzew leżały na kilku jednakowych stertach. Obok porzucone w bezładzie strugi, piły i chwytaki. Ścinki, drzazgi i gałęzie – wszystko wymieszane w jednolitą masę pokrytą czarną naroślą. Przeszła za tartak. Jej stopy wklejały się w czarną ziemię. Na kijach rozwieszone rybackie sieci.

Jezioro dotykało stalowo-szarego horyzontu. Fale delikatnie załamywały się na wyblakłym piasku. Krok za krokiem, powoli zanurzała się w mętnej wodzie.

Zniknęła pod taflą.

Koniec

Komentarze

Tajemnicze i z mrocznym klimatem. Sama nie wiem, co o tym mysleć. Przeczytałam jednym tchem, bo jest napisane ładnym, prawie poetyckim stylem. Chyba mi się spodobało, choć naprawdę nie wiem, co. Pozostaję zaskoczona.    

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Z pomysłem, ładnie napisane, do tego wyrazisty, posępny klimat. Ale nie urzekło mnie – choć właściwie nie potrafię uzasadnić czemu, bo jak powiedziałem napisane naprawdę sprawnie. Może zwycczajnie nie trafiło w mój gust, więc nie przejmuj się, Autorze, wszystkim nie da się dogodzić. ;) No i jednak opowiadanie zaciekawiło mnie na tyle, że mimo wszystko doczytałem je do końca i nie żałuję poświęconego na to czasu. Pozdrawiam!

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Dzięki za komentarze :) Moje pisanie jest bardzo specyficzne, więc nie dziwię się, że czasami ciężko "wchodzi". :)

Zgadzam się częściowo z Elanarem i z Bemik. Napisane ładnie, plastycznie, poetycko, niby nie ma się do czego przyczepić, ale tekst pozostawia dość nieokreślone wrażenie. Może to i część większej całości, ale jest mało samodzielne – bo na końcu właściwie nie wiadomo o co chodzi, wszystko jest takie, nomen omen, rozmyte. No, ale może takie właśnie było zamierzenie…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałam. Nie do końca wiem o co chodzi w tym wszystkim, ale w tym momencie to nie istotne. Bardzo dobry styl, przynajmniej jak dla mnie. Momentami coś zgrzytało między zębami, ale to raczej kosmetyka. Tylko… nie wiedzieć czemu, na głównego bohatera bardziej pasowałby mi mężczyzna. A może to chyba tylko moje wydziwianie? Brawo. Pozdrawiam.

…Drogi Filipie. Opisałeś w swoisty sposób objawy typowe dla schizofrenii herbefrenicznej. Jeżeli się mylę, to skoryguj. Tabletki psychotropowe, a w ostateczności elektrowstrząsy. Pozdrawiam pod urokiem tekstu.

 odbijać się stopami od gałęzi i krzewów(,) a potem chmur  Mijam moje białe, plastikowe biurko(,) potem zamknięte na zawsze okno, solidne drzwi z okienkiem(,) i na końcu łóżko z wymiętoloną pościelą wiem(,) bo liczę.   Gdy się je rozgryzie(,) nie wypływa z nich nieco słodkaw  jednakowych(,) ale z różnymi numerkami.  Wszystkie rozpoczynają się od liczby trzy – tak(,) jak piętro(,) na którym jest moja toaleta. zawsze czeka pod drzwiami(,) gdy robię brzydkie rzeczy  Z czasów(,) kiedy mama smażyła oponki w głębokim tłuszczu. Czasami śnią mi się straszna rzeczy @straszne   Lubię patrzeć(,) jak entropia zwycięża Jadłam śniadanie i wpatrywałam się w kubek(,) gdy cały korytarz ożył Miałam głowę wystawioną przez okno(,) bo strasznie wymiotowałam.  ale zawsze ciekawiło mnie(,) w jaki sposób one trzymają wagę przy takiej diecie  chciała bym móc pochodzić w tym deszczu.  @ chciałabym potokiem ciemno-zielonej wilgoci. @ciemnozielonej Nie chcę tutaj być(,) gdy nie wezmą tabletek.

Huh, z interpunkcją to masz na bakier ;)  Bardzo dobry tekst. Lubię taki styl muśnięty nutą poezji, tym bardziej, że potrafisz ją dozować. Nie gubisz proporcji, wszystko jest wyważone. Historia wciąga i mimo że nie byłam w takim miejscu jak twoja bohaterka, to miałam wrażenie, że rozumiem jej emocje i położenie, a to duży plus. To jedna z tych opowieści, która nie potrzebuje nagłych zwrotów akcji, zaskakującej puenty (choć i ta jest niezwykle mistyczna i ponura), bo ją się po prostu czuje, widzi oczami bohaterki. Potrzeba sprawnego pióra, by wycinek z życia osoby psychicznie chorej przedstawić w niebanalny i nieoklepany sposób. Nie wiem tylko, czy kobieta z ostatniego fragmentu, to główna bohaterka, pewnie tak, bo inna opcja mi nie przychodzi do głowy za bardzo.  Tak czy siak gratuluję i dziekuję za wrażenia :)   PS: @ryszard – ja bym jednak stawiała na schizofrenię paranoidalną ze względu na urojenia i zakrzywienie rzeczywistości.    Pozdrawiam

Nie przemówiło do mnie. Zazgrzytało mi okno na początku – niby zawsze zamknięte, ale gdyby narratorka wychyliła się jeszcze mocniej, to… Ale może to celowy zabieg.

Babska logika rządzi!

@ joseheim – to opowiadanko jest (będzie) tylko częścią większej całości i może być właśnie trochę nieokreślone. A to rozmycie jest celowe, miało być onirycznie :) @ ryszard – z pomocą przychodziła mi "Psychologia i życie" Zimbarda. Tak naprawdę nie myślałem o konkretnych jednostkach chorobowych, a bardziej o szeregu patologicznych zachowań. Wybuchy agresji, skłonności do samo-okaleczania i samobójstwa, nieskładny język itd. Wyszła papka ;) @ Almari – tak, przecinki to nie jest moja dobra strona. Ostatnia scena to główna bohaterka, ale tak naprawdę jest to nieważne :) Dzięki za dobre słowo :)

Tu i ówdzie pojawiły się małe błędy, ale opowiadanie jest bardzo dobre. Bardzo lubię czytać prozę upoetyzowaną, choć zauważyłem, że kiedy autorzy zabierają się za coś takiego, często przeginają albo w jedną, albo w drugą stronę. Tobie udało się uchwycić dobre proporcje metaforyzacji. Czytelnik czuje efemeryczność i nieokreślenie tekstu, ale nie ma wrażenia pseudopoetyckiej papki. Brawo.

Bardzo dobre opowiadanie, aczkolwiek gdyby nie wytłumaczenie na początku, prawdopodobnie nie przyszłoby mi do głowy, że "świat umiera w deszczu" ;) Bardzo dobre, bardzo dobrze napisane pod względem stylu (tak, widzę przecinki), pięknie opowiedziane. W sumie chcę przeczytać całość.

Przynoszę radość :)

:-)  Jeden potop już był i nie pomógł, drugi też niczego nie zmieni…  :-)   Przeczytałem. Bez bólu, ale i bez wzruszeń. Piszesz ładnie, lecz bohaterka spoza moich zainteresowań – pokręconych zostawiam -logom i -terapeutom.  :-)   Wybacz taką lakoniczną argumentację.

Nowa Fantastyka