- Opowiadanie: Red Jacket - Szepczący w ciemnościach

Szepczący w ciemnościach

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szepczący w ciemnościach

 

 

 

Kolumna pieszych, uzbrojonych ludzi powoli posuwała się przez mroczny gąszcz. Najbardziej rozległy, pierwotny i kapryśny las znany światu nie pozwalał łatwo zgłębić swych tajemnic. Przytłaczająca cisza kryła w sobie niemożliwe do ukrycia napięcie, z każdym krokiem odczuwali mocniej nienawiść nieudolnie skrywającą się za szaro-burymi liśćmi. Nie byli pierwszą ekspedycją wędrującą tym szlakiem i na pewno nie ostatnią. Ich władca, jak rozkapryszone dziecko, musiał spełnić swój cel. Nie przyjmował do wiadomości rzeczy oczywistej – puszcza jest krańcem świata, nieprzebytą barierą, murem przez który nie przebije się chęć ekspansji. Wiedziało o tym każde dziecko od południowego morza aż po mroczną granicę puszczy na północy. Jednak król Segran, trzeci tego imienia, potomek rodu Ognistobrodych postanowił wydrzeć siłą tajemnice prastarego boru, pragnął jego bogactwa chciał przebić się na drugą stronę poszerzając granicę znanego ludzkości świata. Większość poddanych Segrana uważała, że nie ma żadnej „drugiej strony” a stary władca zwyczajnie postradał zmysły chcąc za wszelką cenę zapisać się na kartach historii.

 

Dowódca ekspedycji, porucznik Hagan potknął się o wystający korzeń i zaklął szpetnie. Obrócił się w stronę maszerujących za nim żołnierzy. Nie przedstawiali sobą specjalnie pocieszającego widoku. Umęczone twarze, niekompletny rynsztunek i nieobecne spojrzenia. Stalowe naramienniki i nagolennice odrzucili w zarośla już kilka dni temu, choć nie przyniosło to zbyt dużej ulgi w marszu. Jedynie sierżant Oli szedł przed siebie równym krokiem wyszykowany jak na paradę i nawet, o zgrozo, ogolony. W oddziale nazywano go człowiekiem regulaminem. Nawet w tak ekstremalnej sytuacji nie stracił swojej fanatycznej wiary w nieomylność władcy ani też niezachwianej niczym miłości do regulaminów i rozporządzeń. Kwestią czasu było zadźganie we śnie tego wybitnie irytującego bubka, Hagan zastanawiał się nawet czy nie zrobić tego samemu. W końcu nie zrobiłoby to absolutnie żadnej różnicy i tak stracił już połowę stanu osobowego oddziału. Niektórzy padli po prostu z wyczerpania i można by nazwać ich szczęśliwcami, inni ginęli nocą akcentując swoje zniknięcie jedynie wysokim krzykiem, który urywał się gdzieś pośród milczących drzew. Jeszcze inni umierali rozszarpani kłami dzikich zwierząt. Las był przeklęty, las był przeżarty do szpiku złem, las chciał ich śmierci. Hagan to wiedział, czuł to nieomal w powietrzu. Z poprzednich ekspedycji wrócili nieliczni, śmiertelnie przerażeni z pomieszanymi zmysłami. Mówili o zjawach czających się w ciemności, drzewach które zmieniały swoje położenie aby zmylić wędrowców, wielotygodniowym marszu, głodzie, chorobach i przypadkach kanibalizmu. Hagan czuł, że już niedługo nakaże odwrót tą samą drogą którą tu dotarli, wbrew rozkazom władcy, niech to szlag wolał zgnić w lochu niż umrzeć pośród tych przeklętych drzew. Sierżant Oli może iść dalej jeśli taka jego wola, może nawet pośmiertnie awansują tego szaleńca.

 

– Poruczniku! Myślę, że powinniśmy maszerować tyralierą – sierżant odezwał się do dowódcy, z którym nieomal się zrównał – zgodnie z regulaminem dotyczącym misji ekspedycyjnych jest to najefektywniejsza formacja w zaistniałej sytuacji.

 

Hagan spojrzał na swojego podwładnego zrezygnowanym wzrokiem – Sierżancie Oli, puknijcie się w czoło.

 

– Czy to rozkaz? – Mina Oliego wyrażała troskę.

 

– Rozkaz sierżancie, zdecydowanie rozkaz – odpowiedział Hagan odwracając się plecami. Usłyszał jeszcze jak Oli zdejmuje kapalin a następnie do jego uszu dotarł dźwięk puknięcia w pusty czerep. Bogowie za co? Pomyślał porucznik.

 

 

 

 

 

Fene Iskariot z Szepczących Grotów był jedną z ważniejszych osobistości szczepu. Młodszy syn aktualnie panującego wodza. Jako taki nie miał większych szans na sukcesje, jednak myliłby się ten kto uznałby młodego wojownika za pozbawionego ambicji. Nazywano go szepczącym w ciemnościach, bądź zwyczajnie pierwszym intrygantem plemienia. Nigdy nie porzucił nadziei na objęcie bluszczowego tronu, zwyczajnie nie mógł pozwolić aby jego skretyniały brat przejął władzę. Owszem nie można było odmówić mu pewnych zalet, był wielkim wojownikiem, roślejszy o głowę od Fenego i silniejszy niż żubr. Nie były to jednak cechy właściwe dla władcy. Fene uważał, że jego brat świetnie nadaje się do stanowiska, które aktualnie zajmował. Co więcej powinien pozostać na nim do końca życia. Był Pierwszą Włócznią i przywódcą wojowników Szepczących Grotów. Fene nigdy nie rozumiał dlaczego to jego brata darzono ogólnym uwielbieniem kiedy on pozostawał szarą i raczej znienawidzoną eminencją. Rozmyślał o tym wszystkim obserwując wlokącą się ekspedycję umęczonych ludzi. Wraz ze swoim elitarnym oddziałem zwiadowców obserwował marsz intruzów od kilku dobrych dni. Najprawdopodobniej oddelegowano go tego zadania aby pozbyć się intryganta choć na kilka dni z dworu. Mierziło go to z jednej strony a z drugiej było na rękę. Jego współplemieńcy gardzili niskimi przybyszami spoza lasu. Kiedy ostatnio schwytanych ludzi składano w ofierze nikt nawet nie zauważył, że jednego zabrakło. Fene porwał jednego z jeńców i przetrzymywał w swojej siedzibie. Powoli choć skutecznie uczył się języka przybyszów, dostrzegał w nich szansę na umocnienie swojej pozycji, widział malownicze furtki możliwości otwierających się przed plemieniem. Gdyby tylko ojciec zechciał go słuchać.

 

 

 

Rozejrzał się wokoło, otaczała go przyjemna ciemność w której połyskiwały lśniące ciała wojowników. Wszyscy podobni jemu, drudzy synowie znaczniejszych rodów, pogardzani i dumni jednocześnie. W ich oczach pobłyskiwała ta sama duma i ambicja która wypalała Fenego. Świetnie wyszkoleni i fanatycznie oddani Szepczącemu w ciemnościach. Znad ramion wojowników wystawały pióra barwionych na czerwono strzał. Do pasów przytroczone zakrzywione miecze i mordercze nadziaki. Ich umięśnionych torsów nie przykrywały żadne pancerze, grafitowo ciemna skóra opinała zahartowane w puszczy mięśnie. Ich pancerzem był las. Chronił ich przed oczami ułomnych przybyszów, karmił ich i dawał schronienie. Byli jego dziećmi, czuli miłość puszczy i odwzajemniali uczucie z nawiązką. Posuwali się nienaturalnie wolno, musieli dostosować się do ślimaczego tępa zakutych w żelazo małpiszonów. Oczy wojowników błyszczały chęcią mordu. Nikt nie rozumiał dlaczego Fene jeszcze nie wydał rozkazu do ataku. Rozszarpaliby śmieszny oddział ludzi w kilka minut, nawet nie dostając przy tym zadyszki. Szepczący wiedział, że powinien zrobić to już dawno. Jednak fascynowała go ponura determinacja przybyszy. Musieli przecież wiedzieć, że wszyscy ich poprzednicy zginęli straszną śmiercią a mimo to niezmordowanie pełzli przed siebie. Fene z rozbawieniem obserwował ich zmagania, ich nieporadność i niezrozumienie otaczającej puszczy. Wiedział, że jeśli ludzi nie zabiją jego wojownicy zrobi to poirytowany las.

 

– Te zwierzęta chyba nigdy się nie nauczą – powiedział w zamyśleniu jakby sam do siebie. Najbliższy wojownik zaśmiał się chrapliwie. Gestem dłoni przywołał swojego zastępce. – Trójka idąca na końcu kolumny, niosą worki z prowiantem. Zajmij się nimi, ułóż ich do snu.

 

-Dobrze Szepczący, ich ciała pożywią ziemię a krew napoi korzenie. – Rosły wojownik uśmiechnął się paskudnie i zniknął w zaroślach. Cały oddział śledził ruchy skradającego się wysłannika. To powinno zaspokoić ich pragnienie zabijania choć na chwilę, pomyślał Fene. Samael, zastępca Fenego nawet nie sięgnął po broń. Wyeliminował przeciwników przy użyciu gołych dłoni, kręgosłupy ludzi pękały w uścisku jego palców niczym zapałki. Ostatniego tragarza bez wysiłku wyciągnął żywego z kolumny. Wierzgającego panicznie jeńca ciągnął w stronę Fenego. Unieruchomił przerażonego człowieka żelaznym uściskiem, drugą ręką sięgnął do noża na udzie. Tuż przed zadaniem ciosu na chwilę zwolnił dłoń z ust jeńca. Wibrujący wrzask przerażenia poniósł się między drzewami. Dopiero wtedy kolumna ludzi zatrzymała się a żołnierze zrozumieli, że znów ktoś z nich zniknął. Samael ponownie zasłonił usta człowieka i wprawnym ruchem rozpruł jego ciało od mostka w dół. Wsadził w ranę mocarną dłoń i wyszarpnął bijące serce. Przyklęknął na jedno kolano i z opuszczoną głową złożył pulsujący organ u stóp dowódcy. Fene uśmiechnął się łaskawie i skinął z aprobatą. Jego wojownicy wydali kilka wysokich, bojowych okrzyków. Dźwięk ten jeszcze bardziej przeraził zbitych w ciasną gromadkę ludzi.

 

 

 

 

 

Hagan zdawał sobie sprawę z dramaturgi sytuacji .Odkąd stracili zaopatrzenie dwa dni temu było już tylko gorzej. Nie dość, że wycieńczeni to jeszcze okrutnie głodni. Próbowali szukać korzonków i leśnych owoców. Kilku zginęło w męczarniach po ogołoceniu krzaku czegoś co wyglądało na smoliście czarne jagody. Dziwne owoce okazały się śmiertelną trucizną. Nakazał postój całego oddziału. Już kilka dni temu przestał szukać miejsc odpowiednich na popas. One zwyczajnie nie istniały w tym przeklętym lesie. Puszcza pozbawiona była jakichkolwiek polan czy miejsc choć odrobinę przyjaźniejszych. Po prostu siadali pod drzewami tam gdzie akurat stali.

 

 

 

Umęczeni żołnierze zasiedli na suchej leśnej ściółce. Nie wystawiono wart ani nie zabezpieczono miejsca postoju. Nikt nie miał na to sił, oddział przedstawiał sobą obraz totalnej nędzy i rozpaczy. Zapadnięte twarze i bezmyślne spojrzenia wyrażały jedynie głęboką apatię. Najgorszą oznaką beznadziejnej sytuacji był zarost na policzkach sierżanta Oliego. Nawet jego wydawałoby się niezmierzona energia ulotniła się w mglistym lesie. Hagan niepokoił się o swojego podoficera. Przyklęknął koło niego i przez chwilę milczał obserwując obojętną twarz.

 

– Wszystko w porządku Oli?

 

– Nic nie jest w porządku i ty wiesz o tym najlepiej – jego głos brzmiał obco i zgrzytliwie – gdybyśmy szli tyralierą, gdybyśmy zachowywali się regulaminowo nie stracilibyśmy ludzi z zaopatrzeniem.

 

– Pierdolisz.

 

– Sam pierdolisz Hagan.– Sierżant aż opluł się ze złości. Porucznik nie wiedział nawet jak zareagować, nigdy nie spodziewałby się takich słów z ust żołnierza idealnego. Jednak nikt z oddziału nie wydawał się zainteresowany spięciem dowódców. Będąc szczerym ci ludzie nie wydawali się zainteresowani czymkolwiek. Kiedy zbierał się do odpowiedzi zaświszczały strzały. W ułamkach sekund połowa oddziału padła nieżywa. Żadna ze strzał nie chybiła celu. Ktokolwiek strzelał był mistrzem w swoim fachu. Hagan zerwał się błyskawicznie dobywając miecza.

 

– Do mnieee!!! Krąg! – Wydarł się panicznie do pozostałych przy życiu. Żołnierze skoczyli w stronę dowódcy z obnażonymi ostrzami. Zbili się w krąg wzajemnie osłaniając tarczami. Jeszcze kilka czerownopiórych strzał pomknęło w ich kierunku. Większość utknęła w masywnych tarczach imperialnej piechoty. Zawyli ranni. Porucznik rozglądał się panicznie w poszukiwaniu zagrożenia, pociski wydawały się nadlatywać w ich stronę ze wszystkich możliwych kierunków. Jeden z rannych żołnierzy kuśtykał w kierunku kręgu tarcz. Za jego plecami jak spod ziemi wyrósł przerażający wojownik. Co najmniej o głowę wyższy od rosłego człowieka dopadł go w dwóch skokach. Obnażony, ciemny tors pokrywały tatuaże. Rozwiane czarne włosy powiewały za leśnym monstrum. Atakujący wykonał płynny obrót i zamaszystym ciosem obsydianowej maczugi roztrzaskał głowę żołnierza. Zbryzgany krwią obrócił się w stronę obronnego kręgu ludzi, odrzucił głowę i zawył przerażającym głosem. Obrońcom na ten dźwięk zmiękły kolana. Ze wszystkich stron wychynęli podobni ciemnoskórzy wojownicy. Kilku niesamowicie szybkim tempem biegło w stronę obrońców. Jeden po drugim gwałtownie hamowali wykorzystując energię do ciskania w ludzi krótkimi włóczniami.

 

– Za mną! Naprzóóód!!! – Hagan poderwał ludzi do kontrataku.

 

-Segraaan Ognistobrody! – wydarł się przeciągle sierżant Oli. Szeregi walczących wpadły na siebie i zwarły w potwornej wrzawie. To co stało się później nie zasługuje na miano bitwy, była to zwyczajna rzeź. Wyczerpani ludzie nie mieli najmniejszych szans w walce z monstrualnym przeciwnikiem. Żołnierze Hagana padali jak łany pszenicy pod naporem kosy, nie zadając żadnych strat przeciwnikowi. Sierżant Oli zawirował we wprawnym uniku schodząc z linii uderzenia zakrzywionego nadziaka. Biegnący za nim żołnierz przyjął cios na obojczyk. Oli odsuwając tarczę na bok wyprowadził mocne pchnięcie włócznią. Przeciwnik wywinął się szybkim półpiruetem i schwycił drzewce oburącz. Bez wysiłku złamał włócznię sierżanta na kolanie. Oli jedynie rozdziawił usta z wrażenia, jego przeciwnik wepchnął mu w nie odłamaną część drzewca. Z gardła sierżanta dobył się nieludzki bulgot, następnie zwalił się na ziemie krztusząc własną krwią. Jego oczy znieruchomiały wpatrzone w korony drzew. Hagan dawał z siebie wszystko, jednak nie mógł dosięgnąć żadnego z przeciwników, czuł się jakby próbował walczyć z cieniami. Po chwili poczuł tylko jak potężny cios nadziaka wytrąca mu broń z ręki. Sięgnął po sztylet przy pasie, lecz nie zdążył go wyjąć. Silne uderzenie w potylicę zwaliło go z nóg. Później była tylko ciemność.

 

 

 

 

 

Fene obserwował poczynania swoich podkomendnych ze spokojem, nawet nie dobywając łuku. Pokiwał głową z aprobatą kiedy wszystkie strzały dosięgnęły celu. Niechętnie przyznał sam przed sobą, że ludzie zrobili na nim wrażenie niespodziewanie szybko organizując obronę. Z zaciekawieniem wydał swoim wojownikom rozkaz ataku wręcz. Ci z kolei tylko na to czekali, z dziką radością pognali w stronę ludzi. Fene obserwował jak nieudolnie próbowali bronić się osaczeni przeciwnicy. Nierozsądnie ruszyli do natarcia porzucając obronny krąg. Tym samym skazali się na szybszą śmierć. Zwiadowcy Fenego z wprawą i dziecięcą radością wypatroszyli ekspedycję Segrana Ognistobrodego. Przy życiu pozostawiono jedynie dowódcę oddziału. To właśnie w stronę nieprzytomnego Hagana skierował spokojne kroki Szepczący w mroku. Szedł pogwizdując wesoło. Wszędzie dookoła wyrywano serca nieżywych wrogów i wznoszono okrzyki radości. Fene miał poważne wątpliwości co do tego czy dowódca ludzi przeżyje. Oberwał solidnie po głowie, a nie była to przecież nazbyt wytrzymała rasa.

 

 

 

 

 

Hagan z trudem otworzył oczy. Z dość dużym zdziwieniem skonstatował, że chyba jednak żyje. W końcu czół pulsujący ból rozlewający się po ciele. Zogniskował wzrok na postaci siedzącej tuż przed nim. Rosły elf wpatrywał się w niego z zaciekawieniem. Jego oczy pozbawione źrenic były czarne jak dwa węgielki. Sprawiały nieco groteskowe wrażenie, ponadto rozmówca nie mógł być pewny gdzie właściwie spogląda Szepczący.

 

– Jam jest Fene Iskariot z Szepczących Włóczni, drugi syn wielkiego wodza Fenerisa i dowódca Zapomnianych. – Mówił chrapliwie jednocześnie przedziwnie akcentując wyrazy. Dało się go jednak zrozumieć.

 

-Hagan. Porucznik piechoty imperialnej. – odpowiedział niepewnie spoglądając w przerażające oczy elfa. – Czy przeżył którykolwiek z moich żołnierzy?

 

-Tak, kilku przeżyło. Zabiliśmy ich jednak niedługo po starciu. Dostąpili zaszczytu gdyż ofiarowano ich duchom naszych przodków. – Jego głos był monotonny, jakby rozprawiał o pogodzie.

 

– Dlaczegóż więc i ja nie witam się właśnie z twoimi przodkami?

 

– Hagan porucznik stanie się narzędziem w dłoniach Szepczącego w ciemnościach. Żył będziesz dopóty dopóki pozostaniesz użyteczny, człowieku. Jeśli mnie rozsierdzisz wybiorę sobie inne narzędzie. Gdyż jam jest tym, który nigdy się nie niecierpliwi. Fene Iskariot jest tym, którego sojusznikiem jest czas.

 

– Obawiam się, że nie rozumiem w czym prosty żołnierz mojego pokroju może być ci pomocny.

 

– Twój władca – usta elfa wykrzywił pogardliwy uśmiech – ten któremu płonie broda, czy jakoś tak.

 

– Segran trzeci Ognistobrody?

 

– Ten sam, poruczniku – potwierdził zadowolony – Pragnę kontaktu z tym, który jest władcą ludzi. Ty jeśli okażesz rozsądek staniesz się moim posłańcem. Zostaniesz trybikiem maszyny, która odwróci losy świata. Pomożesz wynieść Szepczącego w mroku na należne mu od dawna miejsce. – Uśmiechnął się pobłażliwie jak gdyby tłumaczył dziecku rzeczy zupełnie oczywiste.

 

Hagan powoli przytaknął rozumiejąc, że nic innego mu nie pozostało.

 

Koniec części I

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Nim wezmę się do czytania, muszę od razu zapytać– czy tytuł to świadome nawiązanie do(a nawet niemal całkowite przejęcie tytułu od) opowiadania Lovecrafta "Szepczący w ciemności"?

Nie, zbieżność tytułów jest przypadkowa. Akurat od Lovercrafta nie czerpałem inspiracji. 

Załamałem się na kolejnych powtórzeniach w trzecim akapicie– wyjdę zatem z tego gąszczu i poczekam, aż lepsi ode mnie wyrąbią w nim jakąś lichą ścieżkę, choć mogę wrócić nim to nastąpi. Tymczasem jednak…

"Najbardziej rozległy, pierwotny…"  --  "pierwotny" nie może być mniej bądź bardziej. Nie wszystkie przymiotniki się stopniuje. "…musiał spełnić swój cel." Celu się nie spełnia, zobacz w słowniku, jak to powinno być Dotarłem gdzieś do trzeciego akapitu i poległem. Ten tekst jest nieprzyswajalny. Też zwróciłem uwagę na zbieżność tytuły z opowiadaniem Lovecrafta. I dobrze, że to tylko zbieżność, bo temu utworowi daleko do Lovecrafta jak stąd do gwiazdy Fomalhaut.

Jest trochę usterek językowych ("czół" powinieneś poprawić biegiem). Chyba dobrze będzie, jeśli powalczysz z powtórzeniami i zaimkami. Trudno mi wyobrazić sobie wojsko, które pozwala, żeby w wyraźnie wrogim terenie prowiant niesiono na niezabezpieczonym końcu kolumny. Właściwie to zasłużyli sobie na śmierć. Tacy idioci nie powinni się rozmnażać. I naprawdę ich regulamin przewidywał tyralierę w dzikim lesie? Wydaje mi się, że to strasznie męczący sposób marszu. I raczej bez sensu, chyba że czegoś/ kogoś szukali.

Babska logika rządzi!

Finklo, może grzybów szukali… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeśli kilku zatruło się jagódkami z krzaczka, to grzybów nie powinni ryzykować… Ale masz rację, Regulatorzy, podczas grzybobrania tyraliera stanowi optymalne rozwiązanie. :-)

Babska logika rządzi!

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niestety, i ja po kilku akapitach się poddałem. Styl, poczynania bohaterów, kreację świata – wszystko w tym opowiadaniu określiłbym słowem „naiwne”.

 

Wygrzebałem takie coś:

Nawet w tak ekstremalnej sytuacji nie stracił swojej fanatycznej wiary w nieomylność władcy ani też niezachwianej niczym miłości do regulaminów i rozporządzeń.   Skoro miłość była niczym niezachwiana (albo jak Ty wolisz niezachwiana niczym, ale jednak powinno być na odwrót) to nic dziwnego, że jej nie stracił. To błąd w konstrukcji zdania. Jest ich o wiele więcej, do tego tekst w kilku miejscach bardzo razi powtórzeniami.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka