- Opowiadanie: diammy - Anioł [rozdziały od 1 do 5]

Anioł [rozdziały od 1 do 5]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anioł [rozdziały od 1 do 5]

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

Anioły nad Wasonz

 

Noc z 30 kwietnia na 1 maja była ciepła. Niebo okradzione z gwiazd, czarne jak smoła nie zwiastowało nic nadzwyczajnego. Wiatr wzmagał się coraz bardziej i drzewa zaczynały giąć się pod jego naciskiem. Kot ukryty gdzieś w krzakach wybiegł nagle pod pędzącą furgonetkę. Samochód zahamował z piskiem, a kierowca przeklął głośno. Gdzieś niedaleko słychać było kłótnię jakiejś pary, mąż znowu wrócił do domu zalany w trupa i jego biedna małżonka postanowiła w końcu kazać mu się wynosić. Wszystko działo się w normalnym miejskim porządku, jednak ponad chmurami działy się rzeczy, do których normalni mieszkańcy Wasonz nie mieli prawa mieć dostępu.

Dwa oddziały aniołów leciały ku sobie, powoli i majestatycznie. Na przedzie każdego z nich byli dowódcy z długimi na dwa metry mieczami, odziani w białe togi, na których lśniły zbroje. Długość mieczy i waga stali nie była dla nich przeszkodą bowiem byli kilkakrotnie wyżsi od przeciętnego człowieka, a ich mięśnie lśniły w świetle gwiazd i księżyca jak wykute z żelaza. Ich twarze były piękne, nie wyrażały żadnych emocji, lecz idealne, ostre rysy nadawały im zaciętego i poważnego wyrazu. Zmierzwione przez wiatr włosy, mimo że były w nieładzie i opadały im na czoła i oczy, były też kwintesencją męskości.

Za nimi w trzydziestu równych rzędach po trzydzieści aniołów w każdym, lecieli wojownicy, anioły nie tak majestatyczne, wyniosłe i pedantyczne, jednak posturą dorównujące swoim przełożonym. Ci z przodu mieli łuki i kołczany wypełnione całkowicie połyskującymi to srebrnym, to krwawym blaskiem strzałami. Anioły na końcach oddziałów uzbrojone były w miecze podobne to tych, które nieśli dowódcy, lecz wykute z widocznie gorszej jakości materiału. Żaden szanujący się anielski strateg nie przykładał wagi do ich uzbrojenia, zazwyczaj były to anioły skazane, wysłane do bitwy tylko po to, by zostały zgładzone.

Oddziały zatrzymały się w odległości stu metrów od siebie i rozpoczęło się widowisko, którego Ziemia nie widziała i prawdopodobnie nigdy nie zobaczy. Dowódcy podlecieli do siebie, podali sobie dłonie i równocześnie wypowiedzieli słowa : "Niech Bóg rozsądzi ten spór." po czym wrócili do swoich wojsk i jakby czytając przeciwnikowi w myślach wydali w tym samym momencie rozkaz ataku. Błysnęła stal i z anielskich gardeł wydarł się melodyjny i piękny bojowy okrzyk. Anioły ruszyły ku sobie powoli. Gdy z łuków wyleciały strzały i pierwszy anioł zginął, w ziemię uderzył piorun. Tej nocy zobaczyć ich można było jeszcze tysiąc osiemset, choć uśpieni wyjątkową mocą mieszkańcy Wasonz nie zauważyli ani jednego. Dla nich ta noc była spokojna, a powietrze w ich domach aż ciężkie od ciszy. Nie słychać było ujadania psów, szelestu liści ani nawet bzyczenia owadów.

Caro obudziła się jak zwykle spóźniona do szkoły. Wzięła szybki prysznic, spakowała co trzeba i wybiegła przed dom, ale to co tam zobaczyła, nie było tym, czego się spodziewała. Dzień był ciepły, ale rześki jak po burzy. Słońca nie zakrywała żadna chmura. Rozejrzała się i stanęła jak wryta. Jej samochód, czarna Impala, którą kupiła za pieniądze ojczyma, zainspirowana serialem „Supernatural”, została zgnieciona. Na jej dachu leżał półnagi mężczyzna, który, jak zdawało się na pierwszy rzut oka, nie żył, jednak po chwili zauważyła powolny puls żyły na jego szyi. 'Co to, kurna, jest?" pomyślała odwracając się na pięcie i pobiegła do domu, by wezwać karetkę.

Potykając się o podwinięty dywan, Caro długim ślizgiem dotarła do telefonu. Automatycznie wystukała "112" i nerwowo bębniąc palcami o blat kuchennego stołu stojącego przy ścianie z telefonem, czekała na połączenie. Wreszcie po drugiej stronie słuchawki odezwał się żeński, trochę zmęczony głos.

– Słucham, w czym mogę pomóc?

– Na moim samochodzie jest mężczyzna, wygląda to tak, jakby spadł z dużej wysokości, na początku myślałam, że nie żyje, ale zauważyłam puls. Nie wiem co z nim zrobić, nie wiem co się stało i jak mu pomóc. Proszę o wysłanie karetki. Sztormowa 19. – wyrzuciła w sobie tylko właściwym tempie, co oznacza, że cała ta kwestia wydobyła się z jej ust w czasie krótszym niż pół minuty.

– Czy może pani powtórzyć dwa razy wolniej? – powiedziała spokojnie telefonistka.

– Mężczyzna. Na samochodzie. Żyje. Ledwo. Karetka. Na Sztormową 19.

-Tak lepiej, już wysyłam karetkę. Proszę nie panikować i sprawdzić, czy poszkodowany jest przytomny.

Caro powoli odłożyła słuchawkę. Szpital był niedaleko, więc spodziewała się karetki za nie więcej niż dziesięć minut. Wyszła więc na taras, gdzie zastała ten sam widok co przed kilkoma minutami. Podeszła bliżej do samochodu i ciągle leżącego na nim mężczyzny. Miał na oko około dwadzieścia, góra dwadzieścia pięć lat. Był wysoki – zajmował cały dach samochodu, przy czym nogi zbiły przednią szybę. Miał blond włosy i śniadą cerę. Zaczynał dawać coraz więcej oznak życia. Powoli poruszał palcami, jego oczy ruszały się niespokojnie pod powiekami, brzuch unosił się i opadał przy każdym z trudem łapanym oddechu.

– Jest pan przytomny? Słyszy mnie pan? – zapytała Caro.

Oczy mężczyzny otworzyły się w setnej sekundy i wyrażały przerażenie. Usiadł gwałtownie, ale kilka sekund później opadł znów bezwiednie na plecy, miał połamane żebra, to pewne. Gdy się podniósł, dziewczyna zobaczyła, że jest naprawdę potężnej postury. Miał co najmniej metr dziewięćdziesiąt. Wziął kilka głębokich oddechów, jakby potrzebował chwili, by przetrawić wszystkie informacje, które dotarły do niego w ciągu tej krótkiej chwili.

– Czy Ty mnie widzisz? – zapytał wyraźnie zaintrygowany i przestraszony. Jego oczy błądziły po całym otoczeniu.

– Oczywiście! Czemu niby miałabym nie widzieć wielkiego faceta, który prawie wgniótł w ziemie mój samochód.

– Ale to jest przecież niemożliwe! Bitwa, polegli, anioły, przecież ja… Nie, to jakiś podstęp. To Nadesar miesza mi w głowie…

Więcej nie powiedział, stracił przytomność zostawiając Caro całkowicie zbitą z tropu. Co on bredził? Pewnie ma wstrząs mózgu… Nadesar, co to właściwie jest? Nowy narkotyk? Jej przemyślenia przerwała syrena karetki.

– No nareszcie. – powiedziała pod nosem i wyszła w stronę ulicy by pomachać kierowcy i naprowadzić go na właściwą drogę.

Po chwili tajemniczego mężczyznę wnosili już do ambulansu, a Caro opowiadała wszystko co wydarzyło się tego ranka jakiemuś szpakowatemu ratownikowi. Kiedy karetka odjechała Caro przypomniała sobie o szkole i o tym, że właśnie mija jej matma. Pomyślała, że nauczycielka, Czarna Mamba, jak mówili na nią wszyscy w szkole z powodu jej czarnych włosów i zawsze ciemnego stroju, będzie mścić się na niej za dzisiejszą nieobecność do końca roku, ale mimo utraty ukochanego samochodu piątkowy poranek bez matematyki wróżył dobry weekend.

Dotarła do szkoły na pieszo. Gdy wchodziła akurat dzwonił dzwonek na przerwę i trzy setki "napełnionych wiedzą" ciał wylewały się na korytarze. Pierwszoklasiści jak zwykle zebrali się pod sklepikiem szkolnym, by kupić drugie śniadanie, ich starsi koledzy odrabiali jakieś zadania siedząc pod ścianą, a jej rówieśnicy rozeszli się grupkami po szkole. Kilka dziewczyn z równoległej klasy minęło ją chichocząc, kiedy szła pod salę gimnastyczną, gdzie zawsze przesiadywała z przyjaciółkami w czasie przerw. Stały tam dwie kanapy, które trzeba było zająć nie później niż minutę po dzwonku, bo później nie było już szans nawet na przycupnięcie na oparciu. Znalazła Maję i Tamarę rozmawiające z przystojnym nauczycielem przyrody, który miał właśnie zmianę na tym korytarzu. Kiedy w końcu przestały z nim flirtować, udało jej się odciągnąć je w kąt i opowiedzieć o tym, co wydarzyło się rano. Zatrzymała się na dłużej przy opisie wyglądu tajemniczego mężczyzny.

– Kurna, Caro, anioł spadł ci z nieba na samochód, anioł! – wykrzyknęła Tamara. Caro nie wiedziała jeszcze, że jej przyjaciółka trafiła tym stwierdzeniem w "kurna dziesiątkę".

***

Caro po wyjątkowo "luźnym" piątku wróciła do domu autobusem. Zgnieciona Impala nadal smętnie stała na podjeździe. Musiała coś z nią zrobić, bo jutro przyjechać miała do niej matka z ojczymem, a to przecież prezent od niego. Tak samo jak dość duży, parterowy dom i niezła sumka na koncie. Jej biologiczni rodzice rozwiedli się, kiedy była małą dziewczynką. Matka długo wychowywała ją sama, aż w końcu, gdy Caro miała dwanaście lat, poznała "mężczyznę swoich marzeń", czyli innymi słowy bogacza. Był on właścicielem firmy zajmującej się wprowadzaniem najnowszych technologii na rynek. Nie bardzo odpowiadało mu to, że urodziwa rozwódka, w której się zakochał, miała nieletnią córkę. Dlatego też najpierw wysłał ją do szkoły z internatem, a kiedy ją ukończyła i miała iść do szkoły średniej, zafundował jej dom na przedmieściach, samochód i luksusowy sprzęt, byleby mieć ją jak najdalej od siebie. Caro nie miała nic przeciwko. Z matką kłóciła się tak często, jak się z nią widywała, a ojczym starał się być miły i co rusz obdarowywał ją nowymi sprzętami, których jego firma jeszcze nie wprowadziła na rynek. Ci, którzy nie znali sytuacji rodzinnej Caro, widzieli tylko, że ma najnowszy telefon, najdroższe ciuchy i wypasiony samochód. Jej przyjaciółki dawno przyzwyczaiły się do tego stanu rzeczy, a Caro nie była typem osoby, która chwaliła się tym co posiada, często nawet zdarzyło się, że gadżet, którego nie potrzebowała lądował u jednej z nich.

Postanowiła, że samochód odda jak najszybciej do mechanika, wiec zostawiła plecak w salonie i udała się do kuchni, by zadzwonić po lawetę. Jej kuchnia była dość duża. Caro już jako mała dziewczynka nauczyła się gotować i sprawiało jej to przyjemność, dlatego, mimo że mieszkała sama, lubiła gotować wyszukane potrawy, bądź eksperymentować i wymyślać swoje własne przepisy. Dbała też o to, by dom był dobrze utrzymany, czysty i by wszystko w nim działało jak należy.

To co zobaczyła, gdy już do kuchni dotarła, bardzo ją zaskoczyło. Na stole kuchennym siedział "anioł". Podczas dnia spędzonego na dyskusjach kim był tajemniczy mężczyzna z jej samochodu, właśnie taki dziewczyny nadały mu przydomek. Był zgarbiony i wpatrywał się w drzwi, przez które właśnie przeszła. Z tej perspektywy widziała dokładnie jego muskularne ramiona i zarys klatki piersiowej pod materiałem.

– Co pan tu robi?! Jak pan tu wszedł?!

Niezapowiedziany gość wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę prawie nie mrugając. Na pierwszy rzut oka nie widać po nim było obrażeń, które prawdę mówiąc już dawno powinny spowodować jego śmierć. Z trudem zszedł ze stołu i spojrzał wielkimi zielonymi oczyma prosto na Caro.

– Wyjaśnij mi, co się stało i jak się tu znalazłem? – powiedział wolno i spokojnie. Jego głos był tak głęboki i męski, że przez chwile Caro nie mogła oderwać oczu od ust, z których się wydobywał, włosy na jej rękach stanęły dęba, a po karku przebiegł łagodny dreszczyk podniecenia. Było trochę tak, jakby w końcu dopasowała wygląd lektora filmowego do jego twarzy i to połączenie bardzo jej się podobało.

– Emm, yyy… No tak, skąd ty… A skąd ja mam to kurna wiedzieć?! – opamiętała się w końcu i odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– Musisz wiedzieć, ty mnie tu przywołałaś, ty sprawiłaś, że przeżyłem. – spojrzenie jego zielonych oczu niesamowicie ją rozpraszała i musiała odwrócić wzrok, by znów móc zebrać myśli.

– Ja?! O co ci facet chodzi? Wstaję rano, idę do samochodu, patrzę, a na nim leży wielki facet i ledwo dycha. Wiem o całej tej sytuacji tylko tyle, że zgniotłeś moją Impalę i mam zamiar wyciągnąć od ciebie za to odszkodowanie!

– To wszystko jest jakieś… – powiedział wstając, ale po chwili zachwiał się i stracił przytomność omal nie uderzając głową o kant stołu. Caro po raz kolejny tego dnia zmuszona była wezwać pogotowie.

 

 

ROZDZIAŁ 2

Anioł stróż

 

W końcu go zabrali. Caro miała nadzieję, że już więcej go nie zobaczy. Chociaż może… Kilka godzin po tym, jak karetka odjechała sprzed jej domu dziewczyna zaczęła dogłębniej analizować wygląd Anioła. W dalszym ciągu nie znała jego imienia. A szkoda, pomyślała, mogłabym odwiedzić go w szpitalu.

Na samą myśl uśmiechnęła się do siebie. Anioł był tak bardzo przystojny… Te wielkie zielone oczy… Dawno nie widziała tak soczystej zieleni. Nie można było jej porównać z trawą, która w Kalifornii, ze względu na temperaturę, jest chyba bardziej żółta niż zielona. Przypominały szafiry, ale w nich zawarta była jakaś historia. Klejnoty są puste, po prostu zielone, a w oczach Anioła zieleń, choć bardzo wyrazista, była tylko dodatkiem i choć Caro myślała o tym cały piątkowy wieczór i pół soboty, nie mogła dojść do tego, do czego była ona dodatkiem.

Poza oczami Anioł miał też idealny nos. Dość duży, bo przecież prawdziwy mężczyzna nie może mieć noska jak dziewczynka, prosty i leciuteńko zadarty. Włosy Anioła były dłuższe od tych przyjmowanych za "normalne" dla chłopaka, ale nie Bieberowsko długie, wyprostowane i zaczesane na słodziutką grzyweczkę, blee. Włosy Anioła były po prostu dłuższe, falowane na końcach i dodające mu męskości. Jego usta były pełne, duże i soczyste, a ciało, które widziała przez białą koszulę, umięśnione i wymodelowane.

Dopiero teraz, kiedy myślała o tym bardzo intensywnie Caro zdała sobie sprawę jak był ubrany i całkowicie ją to zszokowało, bo to, co na pierwszy rzut oka wzięła za białą koszulą, tak naprawdę było togą, białą, rzymską togą. Taką o jakiej uczyła się na lekcji historii. Zdała sobie również sprawę, że pod togą próżno było się doszukiwać spodni. W tym momencie jej myśli pogalopowały w ciemną uliczkę i sprowadziły ją do pytania "Czy Anioł miał, kurna, bieliznę?!". Ale nie było sensu szukać odpowiedzi na to pytanie w pamięci, bo nie zauważyła nic podobnego ani rano, ani w czasie incydentu w kuchni.

Caro, której głowę zaprzątały te oto myśli, leżała w salonie na swojej puszystej kanapie. Włączony i lekko przyciszony telewizor pełnił funkcję tła dźwiękowego jej przemyśleń. Nagle w głębokiej zadumy wyrwał ją dzwonek do drzwi.

– O kurna, o kurna, o kurna! Całkiem zapomniałam, że matka przyjeżdża… – powiedziała sama do siebie Caro zrywając się na równe nogi.

Nieprzygotowany obiad i nieposprzątane mieszkanie nie były teraz największymi zmartwieniami Caro. Zgnieciona Impala nadal stała na podjeździe, bo w zaistniałej sytuacji kompletnie zapomniała zadzwonić po lawetę. Dzwonek do drzwi co chwile dawał o sobie znać, co oznaczało tylko to, że ojczym nie był zbyt zadowolony ze stanu, w którym zastał prezent od siebie. Caro wzięła kilka głębokich wdechów. Zapowiadała się awantura. Zdarzały się one przy każdej wizycie, ale nigdy nie zaczynały się jeszcze przed frontowymi drzwiami. Kiedy w końcu zebrała się w sobie, otworzyła.

– Co to ma znaczyć?! Dachowałaś! Przyznaj się! Jak mogłaś jeździć tak nieuważnie?! – mimo wszystko było lepiej niż się spodziewała, krzyczał ojczym, nie matka.

– To nie ja! Ja mogę wyjaśnić. Wczoraj rano znalazłam na nim jakiegoś półnagiego faceta, to on! – kurna, użyłam w jednym zdaniu słów półnagi i facet… Teraz się zacznie…Od razu zrozumiała jak wielki błąd popełniła.

I miała rację. Matka wzięła sprawy w swoje ręce.

– Zrobiłaś imprezę, na której byli półnadzy faceci?! Jeszcze na dodatek jeden z nich schlał się na tyle żeby zdemolować ci samochód?! Co ty sobie myślałaś?! Dostałaś ten dom w prezencie, jesteś niepełnoletnia i śmiesz robić takie rzeczy?! Musimy się poważnie zastanowić, czy nadal będziesz mieszkać tu sama!

Caro przestraszyła się nie na żarty.

– To nie była impreza! Ja go po prostu znalazłam! Nawet go nie znam! Poza tym kończę osiemnaście lat w listopadzie! To za pół roku!

I tak w kółko. Matka i ojczym wyszli od niej około dwudziestej pierwszej z głębokim postanowieniem, by odwiedzać ją częściej i niezapowiedzianie. Caro wiedziała, że nie wzięli jej ze sobą, bo ojczym nigdy by się na to nie zgodził, a matka dobrze o tym wiedziała i zagroziła jej tym tylko po to, by ją nastraszyć. Caro zrobiła sobie kilka kanapek i wróciła przed telewizor. Akurat leciało "Miasto Aniołów" z Nicolasem Cage'em i Meg Ryan, więc przypomniał jej się automatycznie jej Anioł i stwierdziła, że nie miałaby nic przeciwko, by znowu ją odwiedził. Wykrakała…

Znalazł się w jej kuchni nie przypadkowo. Wiedział, że coś go z nią łączy i musiał się dowiedzieć co to było. Poza tym przypominał sobie coraz więcej faktów z bitwy. Był jednym ze skazańców idących z tyłu. Wszyscy inni widocznie się pozabijali, a on próbując ratować jednego ze swoich poleciał razem z nim na ziemię, kiedy ten zmarł i zmienił się w piorun.

Teraz w końcu mógł przyjrzeć się jej dokładnie. Była niska, miała lekko falowane brązowe włosy, ładną proporcjonalną twarz i piwne oczy, a jej usta, kiedy była zaskoczona, rozchylały się lekko, co wywoływało u niego szybsze bicie serca. Kiedy go zauważyła, próbował dowiedzieć się od niej co tu robi, ale ból w klatce piersiowej był zbyt duży i stracił przytomność.

Ocknął się w tym dużym białym budynku, do którego trafił już rano i tym razem wiedział już dokładnie jak szybko i niezauważenie się z niego wydostać. Najpierw udał się oczywiście do kościoła, bo gdzie indziej anioł ma szukać odpowiedzi na swoje pytania, jednak mężczyzna, który, zdaje się, pełnił tam funkcję Boga, nie był w stanie odpowiedzieć mu na żadne z jego pytań. Zawiedziony musiał na własną rękę znaleźć odpowiedzi.

Za pomocą znanych każdemu aniołowi znaków przywołał anielską wyrocznię, która powiedziała mu, że utracił skrzydła, a kobieta, którą widział rano jest z nim ściśle powiązana i tylko ona może pomóc mu stać się znów aniołem, na razie jest wyrzutkiem i nie może już więcej używać żadnej z anielskich mocy, po czym zniknęła. Czas na ziemi płynął inaczej niż w niebie, więc kiedy skończył rozmawiać z wyrocznią, była już noc. Postanowił, że musi wrócić do domu swojej jedynej nadziei.

Caro zasnęła chwilę przed napisami końcowymi. Wcześniej ustawiła auto wyłączanie, więc, kiedy to się stało, w domu było cicho i ciemno. Żadne z drzwi nie skrzypnęły, lecz słuchać było ciche kroki bosych stóp na panelach salonu. Intruz skierował się intuicyjnie do kanapy i pochylił nad leżącą na niej postacią. Najpierw zrównał się z twarzą Caro kucając przed nią, a potem powoli i delikatnie złapał ją za ramię po czym bez większych ceregieli zaczął je szarpać. Caro wybudzona z pięknego snu z początku nie wiedziała co się dzieje, jednak, kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności wrzasnęła wystraszona tak głośno, że gdyby mieszkała w bloku, w minutę wszyscy mieszkańcy znaleźliby się pod jej drzwiami.

– Co ty tu, kurna, znowu robisz?! – ryknęła wściekła na kucającego przed nią Anioła. – Która jest godzina?! Jakim cudem znowu wydostałeś się ze szpitala? Jakim, kurna, cudem udało ci się wejść tutaj bez włączania alarmu?!

– Spokojnie. W szpitalu byłem tylko chwilę, potem uciekłem, ale musiałem poszukać odpowiedzi. Niewiele udało mi się znaleźć, z resztą musisz pomóc mi ty.

– Czego ty ode mnie chcesz człowieku?! Demolujesz mi samochód, włamujesz się już drugi raz do mojego domu! Co ja ci takiego zrobiłam, że mnie prześladujesz?!

Szczerze mówiąc Caro nie była aż tak zdenerwowana, bo obecność Anioła dziwnie ją uspakajała, ale mimo wszystko musiała się dowiedzieć o co chodzi z tą całą akcją "Anioł nawiedza Caro".

-To nie jest ważne. Chcę tylko prosić cię o pomoc, możesz to dla mnie zrobić?

 

-Jaką pomoc?

 

-Na początek nocleg. Całą resztę spróbuję wyjaśnić ci jutro rano.

Ech… skoro nie masz gdzie spać… Ale śpisz tu, ja idę do siebie. Dobranoc. – Wiele ryzykowała pozwalając mu zostać, ale „raz się żyje”, nie?

Do domu Caro Anioł dotarł ostatkiem sił i kiedy w końcu położył się na kanapie usnął kamiennym snem. Dziewczyna zaniepokojona obudziła go dopiero o 13, ale i wtedy Anioł nie był w stanie wykrzesać z siebie tyle energii, by chociaż usiąść. Swoje nadludzkie umiejętności stracił podczas rozmowy z wyrocznią i teraz mógł tylko leżeć i, jeśli bardzo się postarał, mówić.

Dziewczyna chcąc nie chcąc musiała się nim zaopiekować. Przynosiła mu wody, zmieniała okłady z czoła, które było bardzo rozpalone, a kiedy chciała mu zmierzyć temperaturę, termometr wskazał 39 stopni. Przy każdym dotyku Anioł wykrzywiał się z bólu, było pewne, że złamał co najmniej 3 żebra, ma wybity bark i cudem uniknął złamania kręgosłupa. Nie chciał nic jeść, co też ją zaniepokoiło.

– Co z tobą facet? – nadal nie znała jego imienia, ale nie myślała o tym – musisz jeść żeby wyzdrowieć i wytłumaczyć mi co tu się kurna dzieje…

Mówiła to bardziej pieszczotliwym niż zdenerwowanym tonem. Od czasu do czasu, kiedy ich oczy się spotykały, czuła, że między nimi potężnie iskrzy.

– Słuchaj – powiedziała pod wieczór wkładając książki do plecaka – jutro rano wyjdę na kilka godzin. Muszę iść do szkoły. Wodę postawię ci zaraz obok, wiem, że może cię to sporo kosztować, ale musisz poradzić sobie przez ten czas sam. Anioł przymknął powieki i delikatnie kiwnął głową na znak, ze rozumie.

– Chcesz coś pooglądać? – nie czekając na odpowiedź włączyła telewizor. Akurat leciał jej serial – zobacz, to jest Jess, chodzi z Markiem, ale on ją zdradza… – wyjaśniła mu całą fabułę serialu co jakiś czas zerkając czy słucha. Z zaciekawionego wyrazu twarzy i wpatrzonego w nią spojrzenia wywnioskowała, że tak. Po chwili jednak, kiedy się odwróciła, zobaczyła, że Anioł zasnął. Wyłączyła telewizor i poszła do sypialni.

Rano, kiedy wychodziła, zerknęła na umięśnione ciało przykryte lekkim kocem. Postanowił nie mówić nic przyjaciółkom. Wiedziała, że chciałyby przyjść do niej i go zobaczyć, a coś sprawiało, że czuła się odpowiedzialna i w jakiś sposób wyróżniona tym, że przyszedł właśnie do niej i nie chciała się nim z nikim dzielić. Sprawdziła jeszcze tylko czy dzbanek z wodą stoi dostatecznie blisko i na wszelki wypadek, gdyby obudził się wcześnie, położyła obok dzbanka pilot do telewizora. Otuliła go szczelniej kocem i wyszła zakluczając za sobą drzwi.

Do szkoły musiała jechać autobusem. Lekcje dłużyły się niesamowicie. Bardziej niż zwykle, bo ciągle zastanawiała się, co dzieje się u niej w domu. Przyjaciółki zauważyły, że coś jest nie tak.

– Co jest Caro? Wszystko ok? Jesteś dziś taka nieobecna. – zapytała Maja podczas którejś z przerw.

– Tak, tak. Jestem trochę przybita, bo w sobotę była u mnie matka z ojczymem i zobaczyli zgniecioną Impalę. Matka zagroziła, że jeszcze jeden taki wybryk i zamieszkam z nimi. – powiedziała prawdę, choć nie to zaprzątało teraz jej głowę.

– Co się martwisz. Ojczym w życiu się na to nie zgodzi, Spokojnie mała, jedyne co mogą zrobić to zmniejszyć ci kieszonkowe, a i tak bieda i głód ci nie grożą. – Tamara puściła do niej oczko. Dobrze znała ją i jej sytuację, więc żeby się nie wkopać Caro zmieniła temat.

– Widziałyście jak ubrała się dziś Marta? Czy ona nie ma za grosz wyczucia stylu?

Anioł czuł się wyczerpany nawet po kilkunastu godzinach snu. Opieka "tej dziewczyny", jak ją w myślach nazywał, była tak czuła, że zaczynał powoli przywiązywać się do opiekuńczego spojrzenia jej oczu i dłoni na czole, sprawdzającej gorączkę. W końcu, kiedy wieczorem zapowiedziała swoją nieobecność serce trochę zakuło go z żalu, ale trudno, będzie musiał sobie radzić sam. Potem dziewczyna włączyła grające pudełko i zaczęła mu coś tłumaczyć, więc udawał zaciekawionego, tylko po to, by mieć jakieś wytłumaczenie tego, że nie może oderwać od niej wzroku, jednak po kilku minutach zmęczenie wygrało.

Obudził się, kiedy słońce było już wysoko, ale dziewczyny nadal nie było w domu. Chwilę leżał bez ruchu, by nie napinać obolałych mięśni, lecz nie wytrzymał długo.

Chciało mu się pić i nie bardzo wiedział, jak może sobie ulżyć bez przysparzania sobie większych cierpień. W końcu, kiedy pragnienie było naprawdę silne, wyciągnął powoli rękę i chwycił za dzbanek. Już samo to spowodowało grymas bólu na jego twarzy. Teraz musiał jeszcze przecież dzbanek podnieść do ust. Czuł, że nie jest w stanie tego dokonać, przynajmniej na razie, więc spróbował użyć swojej dawnej mocy. Przymknął oczy wpatrzone w naczynie i intensywnie myślał o tym, że chce, żeby się ono uniosło. Na początku nie działo się nic. Po wielu nieudanych próbach, dzbanek drgnął.

Całkowicie udało mu się go podnieść dopiero po jakichś trzech godzinach, akurat wtedy, kiedy jego pragnienie sięgało zenitu, a do zamka w drzwiach frontowych ktoś włożył klucz. Pięknie, teraz dziewczyna dowie się, że ma nadprzyrodzone zdolności… Wytężył wszystkie swoje siły i uniósł szybko rękę, łapiąc dzbanek. Zdążył w ostatniej chwili, bo Caro napierała właśnie na drzwi, które nie miały wcale ochoty się jej sprzeciwiać i otworzyły się z rozmachem.

Dzbanek, którego Anioł nie utrzymywał już w powietrzy swoją mocą wywołał dość silny ból w jego klatce piersiowej. Musiało to odbić się na jego twarzy, bo Caro od razu to zauważyła.

– Biedaku, nie miałeś sił podnieść nawet dzbanka? Jutro zostawię ci wodę w kilku szklankach, będzie łatwiej. No i jutro wracam szybciej. Pan od wf'u zachorował i nie mam ostatniej lekcji. – kiedy tylko weszła do domu, zrobiło się cieplej i weselej. Jej nieustanne mówienie o niczym wprawiało go w dobry humor. – Nawet telewizora sobie nie włączyłeś?

– Nie… wiedziałem… jak… – powiedział z trudem, ale mniejszym niż poprzedniego dnia.

– Oooo patrzcie, nasza niemowa odzyskuje głos – powiedział Caro radośnie i puściła do niego oko. – Pewnie miałeś u siebie innego pilota… Skąd ty właściwie jesteś? Albo nie, nie mów, nie marnuj jeszcze sił. Wszystko opowiesz mi jak wyzdrowiejesz. Zobacz, naciskasz najpierw ten duży czerwony przycisk, o tu, a potem wybierasz kanał tymi tutaj. Spróbuj.

Anioł wziął do ręki pilota i nacisnął niepewnie czerwony przycisk. Zapaliło się zielone światełko, chyba dobry znak – pomyślał. Potem spróbował jednym z tych, które wskazała. Na ekranie pojawił się mężczyzna przedstawiający najnowsze wiadomości. Potem poszło już łatwo, znalazł kilka ciekawych stacji i przełączył na kanał z serialem, który pokazała mu Caro.

– A jednak ci się spodobało, co? Dobra, idę zrobić coś do jedzenia. Spaghetti czy chińszczyznę?

– Ja dziękuję.

– Znowu nie jesz? Tak nie może być. Zrobię chińszczyznę i cię nakarmię. Nie pozwolę ci umrzeć z głodu w moim domu!

Caro zrobiła obiad i wróciła z dwiema porcjami do salonu.

– No, teraz otwieramy buzię. Zrób "aaaa" – dziewczyna trochę nabijała się ze swojego "pacjenta"

Anioł w całym swoim długim anielskim życiu nie jadł, ale postanowił zaufać Caro. Pierwsze wrażenie było dziwne. Czuł w ustach coś ciepłego i takiego… To było coś, czego anioły nie znają, a ludzie nazywają smakiem. Spodobało mu się. Z czasem odnajdywał coraz więcej smaków w sosie, warzywach, a nawet ryżu.

– O proszę, najpierw nie chciał jeść, a teraz wcina, aż miło patrzeć. Chcesz dokładkę? – zapytała Caro z uśmiechem.

Kiwnął głową i dziewczyna poszła po kolejną porcję. Później po kolejną.

– Ej, facet pojemny jesteś. Jak długo nie jadłeś?

– Całe wieki. – odpowiedział Anioł z pełną buzią, ale uśmiechnięty i zadowolony. – Od razu czuję się jakoś lepiej i mocniej. – spróbował usiąść, ale znowu opadł na poduszki.

– Nie szarżuj, bohaterze, jeden obiad cię nie wyleczy. – powiedziała Caro i odwzajemniła uśmiech. – Mam tylko jedno pytanie. Leżysz na tej kanapie już drugi dzień, nie chcesz może iść do łazienki?

– Do łazienki? Nie, po co? – Anioł nie tylko nigdy nie jadł, ale też nie robił wielu innych "ludzkich" rzeczy.

– Nie, już nic, tak tylko zapytałam.– Caro poczuła się trochę niezręcznie, ale z drugiej strony to nie było normalne, dlatego zapytała. – Muszę odrobić lekcje. Może mi pomożesz?

– Jeśli tylko będę w stanie.

Caro przyniosła swój plecak do salonu i wyjęła z niego wszystkie książki. Zaczęła od matmy, ale tu Anioł nie potrafił jej za dużo pomóc. Tak samo było z fizyką, ale kiedy otworzyła historię, sytuacja się odwróciła. Nigdy nie mogła spamiętać tych wszystkich dat, wydarzeń i nazwisk, a Anioł potrafił podać daty co do dnia. Nawet dni wydarzeń, które w podręczniku opisane zostały tylko rokiem.

– Dobry jesteś, musisz mi chyba zacząć dawać korki. – powiedziała zachwycona szybkością ukończenia pracy.

– Korki? – zapytał Anioł.

– No douczyć mnie musisz trochę z historii.

– Aaaa, jeśli tylko masz na to ochotę.

– Pewnie! Bezpłatne korki, jeszcze z kimś kto tak dużo o tym wie. Pani spadnie z krzesła jak zgłoszę się do odpowiedzi i dobrze odpowiem.

– To co teraz przerabiasz?

– Początki I Wojny Światowej.

– No dobrze, więc to było tak, zaczęło się od zamachu…

Cały wieczór opowiadał jej o bitwach, broni, generałach, datach, przyczynach i skutkach, a mówił tak, że chciało się go słuchać, nie to co wredna nauczycielka historii Caro.

Następnego dnia Caro wróciła do domu cała rozpromieniona.

– Dostałam piątkę, dostałam piątkę, dostałam piątkę! – krzyczała do Anioła z korytarza. – Dzięki za poduczenie!

Odpowiedziała jej tylko cisza. Anioł leżał w salonie, trzymał się za głowę i pojękiwał z bólu.

– Hej, co się stało?

– Boli, o Boże, jak boli…

– Głowa? Zaczekaj, przyniosę ci tabletkę. – sprawdziła ręką czy nie ma gorączki. Był rozpalony. – I wezmę też ręcznik namoczony zimną wodą, powinien trochę zbić gorączkę.

Anioł złapał ją za rękę, kiedy wstawała.

– Jesteś moim aniołem stróżem, wiesz? – powiedział cicho i stracił przytomność.

Caro przez chwilę zamurowało, ale opamiętała się i poszła po ręcznik. Zmoczyła go lodowatą wodą i położyła delikatnie na czole Anioła. Chciała go wybudzić, żeby mógł połknąć tabletkę, ale nie udało jej się, więc zmieniała mu tylko okład co godzinę i mierzyła temperaturę. Około 18 zaczęła spadać, więc jeszcze raz zmieniła ręcznik i wzięła się do odrabiania lekcji, ale zadania z historii nie szły jej już tak dobrze bez jego pomocy.

 

 

ROZDZIAŁ 3

Uwaga, kłopoty!

 

Minęły trzy dni. Stan Anioła poprawiał się z dnia na dzień, ale nadal zdarzało mu się mieć "odpływy". Tamtego dnia, kiedy Caro zastała go w tak złej formie, akurat udało mu się sprawić, że pilot przeleciał cały salon, zrobił młynka nad ławą i powoli na niej wylądował, ale to bardzo go wyczerpało. Mimo ogromnego zapotrzebowania energii Anioł kontynuował ćwiczenia swoich mocy pod nieobecność dziewczyny, ale jak na razie udawała mu się tylko telekineza.

Nie chciał nawet myśleć jak czułby się gdyby spróbował poruszać tym, co pozostało z jego skrzydeł. Nie były to skrzydła materialne, mógł spokojnie leżeć na plecach , a one w żadnym stopniu mu nie przeszkadzały. Pokazywały się tylko kiedy ich używał.

Mimo swoich obaw spróbował i to co zobaczył w swoim odbiciu w telewizorze przeraziło go. Z pleców wystawały mu dwa całkowicie czerwone od krwi kikuty do których przyczepione było kilka piór, również czerwonych.

Pomijając szok jaki wywołał ten widok, poruszenie skrzydłami kosztowało go pięcioma godzinami nieprzytomność, na szczęście zrobił to bardzo wcześnie, kiedy Caro jeszcze spała, więc mógł szybko usunąć plamy krwi z kanapy, a potem, wyczerpany, po prostu opadł na nią bez sił.

Kiedy odzyskał przytomność została mu godzina do powrotu Caro ze szkoły. Cieszyła go myśl, że gdy ona wróci zostanie z nim na cały weekend w domu. Chciał jej powoli zaczynać wyjaśniać, co się stało, bo dziewczyna coraz częściej, w chwilach, kiedy był całkowicie przytomny i czuł się dobrze, wypytywała go o to.

Postanowił wykorzystać tę godzinę na przygotowanie dla niej jakiejś niespodzianki. Zdarzało mu się już wstawać z kanapy, jadł regularnie i to dodawało mu sił. Wymyślił, że spróbuje swoimi mocami stworzyć najpiękniejszy kwiat, jaki potrafił, a potem powie, że po prostu wyszedł na chwilkę na zewnątrz i go znalazł.

Z początku szło mu opornie. Miał trudności nawet z samą łodygą, ale po półgodzinnych próbach, w końcu coś się ruszyło. Kwiat był taki, jak sobie wymarzył. Dość duży, z trzeba warstwami płatków. Pierwsza była niebieska, kolejna fioletowa, ostatnia czerwona. Udało mu się zrobić tak, by barwy przechodziły jedna w drugą płynnie. Efekt był naprawdę imponujący i zdążył w samą porę, bo kiedy umieszczał swoją mocą wazon na ławie i wkładał do niego kwiat, zamek w drzwiach odezwał się. Szybko jednak zorientował się, że coś jest nie tak, to nie była Caro.

Drzwi otworzyły się, a Anioł nie miał pojęcia co ma robić. W końcu postanowił sprawdzić, czy nadal posiada jedną ze swoich dawnych mocy. Zamknął oczy i skupił swoje zmysły tylko na jednej rzeczy, by stać się niewidzialnym. Kiedy je otworzył, zobaczył, że się udało. Okazało się, że do domu Caro przyszli jej rodzice.

– Mówiłem Ci, że jeszcze jej nie będzie. – powiedział jej ojczym.

– No dobrze, miałeś racje. Poczekamy na nią. Poza tym wcale nie mam ochoty tu być.

– Więc po co kazałaś mi to przyjeżdżać?

– Ta dziewczyna musi wiedzieć, że nie może robić wszystkiego, na co ma ochotę…

– To twoja córka, zrobisz jak będziesz uważać.

Kiedy tak rozmawiali, weszli do salonu i usiedli na fotelach na przeciwko kanapy. Anioł zaczął zastanawiać się, skąd ta dziewczyna będzie wiedzieć, że on nadal tu jest. Postanowił, że przejdzie do kuchni. Wstał najciszej jak potrafił i przeszedł kilka metrów, kiedy znowu ktoś zaczął majstrować przy drzwiach. Szybko ruszył w stronę kuchni i kiedy tam dotarł opadł bez sił na krzesło. Był całkowicie wyczerpany. Nie był już w stanie utrzymać niewidzialności, więc jeśli tylko któreś z rodziców Caro będzie chciało iść do kuchni, to go zobaczy.

***

Kiedy Caro wróciła do domu zaskoczyły ją otwarte drzwi. Zawsze, mimo obecności Anioła, zamykała je na klucz. Od razu skierowała się do salonu i myślała, że go tam zastanie, ale byli tam tylko, o zgrozo, jej rodzice. Zrobiło jej się słabo, a co jeśli widzieli Anioła? Gdyby tak, w trybie natychmiastowym zamieszkałaby z nimi.

– Co wy tu robicie?

– Mówiłam ci, że będziemy cię częściej odwiedzać. Jakiś problem, córeczko. – powiedziała sarkastycznie matka.

Caro poczuła ulgę, nie widzieli go. Usiadła na przeciwko nich i starała się rozmawiać normalnie, ale myśl o tym, gdzie jest teraz Anioł, nie dawała jej spokoju.

Rodzice Caro postanowili wyjść od niej dopiero ok. osiemnastej. Od razu po tym dziewczyna zaczęła szukać Anioła. Najpierw udała się do swojej sypialni – nic, w łazienkach – też nic. W końcu udała się do kuchni ale tam… też nikogo nie było. Jeszcze raz obeszła cały dom, ale i tym razem nie znalazła w nim nikogo, poza swoimi odbiciami w lustrach.

Martwiła się coraz bardziej, siedząc w salonie i myśląc o tym, gdzie jej gość mógł się udać. Kiedy około godziny dwudziestej pierwszej poszła do kuchni po coś do picia, było już dość ciemno. Zapaliła więc światło i podeszła do zlewu, by nalać sobie z kranu zimnej wody. Odwróciła się i… szklanka wypadła jej z ręki. Na krześle przy stole siedział Anioł. Właściwie to leżał z jedną ręką i głową na blacie mebla. Zbijająca się szklanka obudziła go. Powoli podniósł głowę i rozejrzał się po mocno oświetlonym pomieszczeniu, mrużąc oczy.

– Co ty tu robisz? Nie widziałam Cię, gdy wchodziłam… I nie słyszałam, żebyś wchodził…

– Jaaa… – zaczął się tłumaczyć – ja przecież byłem tu cały czas.

– Cały czas od której?

– Noo nie wiem… – zdał sobie sprawę, że za sprawą woli, kiedy tylko trochę odzyskał siły znowu stał się niewidzialny, a Caro, zaraz po wyjściu jej rodziców zaczęła go szukać – nie pamiętam, która była godzina.

– Szukam cię od osiemnastej!

– No to musiałem wrócić jakoś później. Bałem się, że twoi rodzice nadal tu są, więc przyszedłem prosto do kuchni.

– Przecież słyszałabym, kiedy byś wchodził! Poza tym jestem prawie na pewno pewna, że zamykałam drzwi… Pójdę sprawdzić.

Anioł musiał ryzykować. Z takiej odległości, swoimi mocami spróbował sprawić, by drzwi się otworzyły. Po chwili wróciła Caro.

– Faktycznie, zostawiłam otwarte. – Ufff z Anioła zeszło całe napięcie – Przepraszam, że cię tak oskarżyłam. Pewnie wróciłeś, kiedy byłam u góry, albo w łazience na dole i nie słyszałam. Wyglądasz na zmęczonego, chcesz się położyć? Pewnie nie wyspałeś się dziś przez matkę i ojczyma, a potem tu, na stole. Tak właściwie, to gdzie byłeś, kiedy cię nie było?

– Wyszedłem, od razu kiedy przyszli, udało mi się wymknąć, a wróciłem, bo robiło się ciemno i chłodno. – skłamał i czuł się z tego powodu winny. Czuł, że niedługo będzie musiał wyjawić jej całą prawdę i bał się, jak na to zareaguje, ale najpierw musiał odzyskać siły, by mógł poradzić sobie, jeśli wyrzuci go na zbity pysk, albo nie uwierzy.

W ręce zwisającej pod stołem trzymał kwiat, ten sam, który udało mu się stworzyć chwilę przed przyjściem jej rodziców.

– Wiesz… kiedy chodziłem po okolicy znalazłem coś… chciałem ci jakoś podziękować za twoją opiekę i za to, że mogę tu być. – Wyciągnął w jej stronę rękę z kwiatem. – To dla ciebie… – Poczuł się trochę niezręcznie, ale uśmiech na jej ustach sprawił, że skrępowanie minęło, a kiedy jej dłoń dotknęła jego, poczuł przyjemny dreszcz

***

Zorientowanie się, gdzie jest, zajęło mu dobrą godzinę. Wszędzie biało, cicho, trochę jak w pokoju przesłuchań w Głównej Siedzibie Dowództwa. Wszystko wyjaśniło się jednak, kiedy do pokoju ktoś wszedł. Była to kobieta ubrana na biało. Włosy spięte miała w ciasny kok i była, o zgrozo, człowiekiem! Nie, to nie możliwe, powtarzał sobie w myślach. To nie mogło się stać, takich rzeczy nie dokumentowano od Wielkiej Wojny, przecież nie mogłem upaść, nie chciałem tego.

Nadestar z pewną trudnością usiadł na pryczy w sali numer 185 szpitala w Wazons. Czuł coś dziwnego poniżej kolana. Był to ból, ale on jeszcze o tym nie wiedział. Nigdy nie interesował się ludźmi i ich słabościami, a to była jedna z nich. Lekarka prowadząca obchód zwróciła się w jego stronę.

– Już się pan obudził? Bardzo dobrze, można zmniejszyć dawki leków. Poda pan jakieś dane kontaktowe rodziny? Leży pan tu ponad tydzień, a przy panu nie znaleziono żadnych dokumentów.

Nadesar nie odpowiedział tylko wpatrywał się w nią ogromnymi oczami. Co to ma znaczyć, jak ona śmie się tak do niego odzywać. Leży tu tydzień?

Wskazał na nią obolałą ręką i wymamrotał jakieś słowa. W następnej chwili lekarka uderzyła o ścianę i opadła nieprzytomna na ziemię. Nadesar mimo bólu wstał z łóżka i utykając na prawą nogę wyszedł z pokoju. Wylądował na korytarzu pełnym ludzi. Wszyscy patrzyli się na niego. Na sobie miał tylko szpitalny szlafrok nie do końca zapięty z tyłu. Powtórzył to co zrobił w sali i fala energii jak wybuch bomby zmiotła wszystkich w zasięgu wzroku. Upadły spróbował rozłożyć skrzydła, lecz nie udało mu się. Postanowił wyjaśnić to wszystko z wyrocznią, lecz ona też nie chciała się pojawić. Zrezygnowany, lecz nadal dumny przebrał się w cichy mężczyzny leżącego najbliżej i powoli, ostrożnie stąpając na prawą nogę zaczął szukać wyjścia z tego upiornego budynku.

 

 

Rozdział 4

Poznaj moje grzechy.

 

Sobota mijała leniwie. Anioł, który odzyskiwał siły, coraz częściej wstawał z łózka i pomagał Caro w codziennych obowiązkach. Najpierw zajęli się oczywiście lekcjami, bo Caro w liceum o profilu humanistycznym musiała radzić sobie niestety też z historią, której nie cierpiała. Anioł jak zwykle poradził sobie znakomicie z rozszyfrowywaniem najróżniejszych dat i nazwisk, a dziewczyna znów nie mogła wyjść z podziwu.

– Gdzie ci się to wszystko chłopie mieści? Kończyłeś historię powszechną czy co? Ile ty masz właściwie lat?

Anioł nie odpowiedział tylko wskazał na kolejne zadanie i podał odpowiedź. W jego głowie znów zagnieździł się strach. Dziewczyna zaczyna zadawać pytania, niedługo zapyta skąd jest, potem o to jak dokładnie się nazywa. Co ma jej odpowiedzieć? Zna tylko swoje anielskie imię, a jako adres zamieszkania może podać więzienie w niebie.

– Hej, jesteś tu jeszcze? -widocznie się zamyślił, bo Caro machała mu ręką przed oczami i patrzyła na niego z dziwnym uśmieszkiem.

– Tak, tak. Jestem. Na czym skończyliśmy?

– Mówiłeś, że w 1586r. jakiś facet coś tam rozpoczął.

– 1586…. taak. No więc… – zaczął opowiadać jej co się wtedy stało, lecz jego myśli znowu podążyły innym tokiem. Co on robił w 1586 roku? Nie pamiętał dokładnie. Pewnie był jeszcze legionistą, albo może już generałem? Te wszystkie ludzkie daty. Znał je na pamięć, bo interesował się życiem na ziemi. Do tego stopnia, że został za to zdegradowany i wsadzony do więzienia. A kiedy to było w ludzkich latach? Pewnie około XIX wieku. Od tego czasu sporo zmieniło się w jego życiu, zdecydowanie na gorsze.

– No znowu mi się zawiesiłeś, co jest, źle się czujesz?

– Ech, tak, chyba tak. Położę się, pomogę ci wieczorem albo jutro, obiecuję.

Przed Caro udawał, że zasnął, ale tak naprawdę pogrążył się w wspomnieniach. Dawno temu wszystkie anioły były ludźmi. Długo przed piramidami, nawet przed neandertalczykami i innymi przodkami ludzi. Wszyscy żyli wtedy zgodnie z prawem Boga, dlatego po śmierci zostali wzięci do nieba i otrzymali skrzydła. Anioł był młodym i krzepkim pomocnikiem w kuźni swojego ojca. Wtedy wołali na niego Dan, ale tak naprawdę nazywał się Damien.

Jego matka bardzo przestrzegała tego, by modlił się kilka razy dziennie, szczególnie w niedzielę, kiedy Starsi rozmawiali z Bogiem otwarcie przy tłumie otaczających ich ludzi.

Starszymi nazywano trzech mędrców z ich osady. Wszyscy byli ślepi, niscy i pomarszczeni. Ich kompletnie białe ze starości włosy i brody prawie ciągnęły się za nimi, kiedy kuśtykali wolno chodnikami w pobliżu wielkiego placu. W każdą niedzielę w południe jeden z nich stawał na specjalnym podwyższeniu i wznosił ręce i niewidzące oczy ku niebu. Co dziwne zawsze w tym czasie niebo było czyste. Nieważne jak wielka burza była o jedenastej, o dwunastej nie było widać nawet najmniejszej chmurki. Starsi zawsze przekazywali wiadomości od Boga, który zazwyczaj chwalił całą społeczność. Tylko kilka razy w jego życiu zdarzyło się, by Bóg kogoś skarcił, bądź wcale nie odpowiedział na wołanie.

Damien zginął w wieku trzydziestu czterech lat. Tego samego dnia, którego zniknęła cała osada. Stało się tak przez jednego z osadników, który, wbrew powszechnej opinii o pierwszeństwie Kaina i Abla, zabił innego człowieka. Bóg, tak jak mówi ludzka Biblia, jest miłosierny i kochający, ale równocześnie porywczy. Najpierw unicestwił całą osadę, a kiedy zrozumiał, że wszyscy oprócz zabójcy byli niewinni, przywrócił ich do życia jako aniołów. Jednak wszyscy stracili pamięć. Dan pamiętał to, ponieważ przez lata dostał się na taką pozycję w hierarchii aniołów, że pozwolono mu odebrać swoje wspomnienia ze zbudowanej specjalnie do ich przechowywania kostki, która miała w sobie wszystko cokolwiek widział, słyszał i czuł przed śmiercią każdy anioł i kiedy ten dotykał jej, oddawała mu je.

Po tym jak Bóg unicestwił wszystko co żywe przez kilkaset niebiańskich lat panował mrok. Potem Stwórca postanowił zacząć od początku, więc sprawił tak zwany Wielki Wybuch. Przez długi czas anioły obserwowały spokojnie z góry rozwój poszczególnych gatunków. Przyczyniły się nawet do unicestwienia dinozaurów, by przodkowie dzisiejszych ludzi mogli się rozwijać.

Obecni byli też przy tworzeniu historii Adama i Ewy, pierwszych ludzi. Tak naprawdę Adam nie zjadł jabłka podanego przez Ewę, była to śmiertelnie trująca jagoda, którą pierwsza kobieta znalazła na łące. Mężczyzna zginął na miejscu pozostawiając samej sobie ciężarną Ewę, która kilka miesięcy później urodziła bliźniaków, Kaina i Abla. Dalsze dzieje życia na Ziemi są już mniej więcej znane z Biblii choć i tak nie mówi ona wszystkiego.

Życie aniołów toczyło się swoim rytmem i Dan, którego odkąd stał się aniołem nazywano Darwosem mało wiedział o Ziemi. Został zaciągnięty do wojska i piął się na szczyt. Wszystko zmieniło się, kiedy zaczął interesować się ludźmi. Był wtedy generałem i miał „pod sobą” około sto tysięcy żołnierzy. Kiedy okazało się, że jeden z nich ma romans z ziemską kobietą, musiał zejść „na dół” i rozprawić się z nim. Trafił do najpiękniejszego miejsca w jakim kiedykolwiek był, wliczając rajski ogród w Niebie. Wszystko tam intrygowało go i zachwycało. W raporcie to swoich przełożonych napisał, że zlikwidował zbuntowanego anioła, choć tak naprawdę za jego zgodą odebrał mu tylko skrzydła. Od tamtego dnia schodził w tajemnicy do ludzi wiele razy, czytał ludzkie księgi, przyglądał się rozwojowi, ale nigdy nie rozmawiał z żadnym człowiekiem. Caro była pierwsza.

Jego zbrodnia wyszła jednak na jaw, kiedy jego podwładny, Nadesar, nakrył go na czytaniu encyklopedii. Natychmiast wtrącono go do więzienia, a Nadesar objął jego stanowisko i sprawował nadzór nad nim. Stał się jego najgorszym wrogiem i nie przepuścił żadnej okazji, by pokazać mu swoją wyższość, choć gdyby mieli stanąć naprzeciw siebie w walce pewnie by uciekł.

Osadzone w więzieniu anioły zmuszone były brać udział w bitwach między „partiami” anielskimi. Po jednej z takich bitew wylądował na samochodzie pięknej dziewczyny i, szczerze mówiąc, nigdy nie był tak szczery, kiedy dziękował Bogu za opatrzność.

***

Anioł pozwolił sobie uciec myślami od wspomnień dopiero popołudniu. Wtedy to Caro postawiła na stole przed nim kolejne smakowite danie. Odkąd po raz pierwszy skosztował ludzkiego jedzenia, nie mógł wyjść z podziwu. Każda potrawa miała inne składniki, inne smaki, inną konsystencję. Tym razem na obiad dostał potrawkę. Już po pierwszym kęsie stwierdził, że jest to jego ulubione, jak dotąd, danie.

 

-Rozpieszczasz mnie. – powiedział do dziewczyny z uśmiechem.

 

-Przez żołądek do serca – Caro odwzajemniła uśmiech.

To chyba prawda, pomyślał Anioł, dziewczyna zajmowała się nim dopiero tydzień, ale częste rozmowy i przebywanie ze sobą kilkanaście godzin dziennie sprawiło, że ktoś, kto przez długi czas nie czuł nic, zaczynał przywiązywać się do zwykłej śmiertelniczki. Kiedy była w szkole, tęsknił, kiedy wracała, cieszył się jak dziecko. Był jej wdzięczny za wszystko co dla niego zrobiła i wydawało się, że ona również obdarza go ciepłymi uczuciami. Było to widać szczególnie, gdy czuł się gorzej, a ona starała się złagodzić ból i dotrzymywała mu towarzystwa.

Coraz częściej miał ochotę ją dotknąć, choćby tylko złapać za rękę. Okazje do tego nie zdarzały się często. Ostatnio zrobił to, kiedy dawał jej stworzony przez siebie kwiat. Od tej pory nie powiedziała ani jednego słowa na ten temat, więc uznał, ze popełnił błąd i nie próbował już więcej.

Kiedy Caro wyszła, by pozmywać po obiedzie, Anioł praktycznie wylizał swój talerz po drugiej dokładce, on postanowił sprawdzić, czy jest już choć trochę bardziej silny, po wczorajszej próbie mocy. Wstał powoli i skierował się w stronę kuchni. Zastał dziewczynę z szklanką w ręce i telefonem przy uchu. Nie zauważyła go.

 

-Cześć, co do naszego dzisiejszego spotkania… Nie mogę, matka powiedziała, że zrobi mi kontrolę. – kłamała, bo wczoraj powiedziała mu, że rodzice wrócą najwcześniej za tydzień. – możemy to przełożyć?

Głos w słuchawce chyba odmówił.

 

-No przecież wiem, że musimy to zrobić, ale po prostu dziś nie mogę, poza tym nie u mnie… Nie mogłybyśmy iść do Mai? Ona ma praktycznie cały czas chatę wolną!

Głos znowu odmówił.

 

-No dobrze, postaram się coś wymyślić, ale nic nie obiecuję, oddzwonię do Ciebie później, no papa.

Caro odwróciła się i zobaczyła Anioła.

 

-Nikt ci nie powiedział, że nie ładnie podsłuchiwać? – Zapytała groźnym głosem, ale oczy jej się śmiały. – Słuchaj, jest sprawa, mógłbyś dziś posiedzieć przez kilka godzin w pracowni? – Pracownia była jedynym pokojem, którego Caro nie pokazywała nikomu, nawet przyjaciółkom.

 

-No dobrze, skoro to konieczne…– odpowiedział, prawdę mówiąc cieszył się, że nie kazała mu wyjść gdzieś na cały wieczór, a zamknięta na klucz pracownia intrygowała go odkąd zobaczył jej drzwi.

 

-Wiesz, jakiś czas, kiedy Ciebie jeszcze u mnie nie było, umówiłam się na ten wieczór z przyjaciółkami, poza tym musimy zrobić taki projekt do szkoły… Rozumiesz?

 

-Tak, oczywiście, mogę przecież posiedzieć trochę w tym tajemniczym pokoju. – uśmiechnął się tak, jakby miał w związku z tym jakiś chytry plan. – Caro domyślała się już, że Anioł chce zobaczyć co trzyma w zamkniętej pracowni, sama chciała mu to pokazać i teraz nadarzyła się ku temu okazja.

Około osiemnastej przyszły do niej Maja i Tamara. Rozłożyły swoje rzeczy w salonie i zaczęły opracowywać „plan działania”, a Anioł wylądował w przestronnym pomieszczeniu prawie w całości wypełnionym… jego skrzydłami. Niestety nie tymi prawdziwymi.

Caro miała prawdziwy talent i na białych kartkach szkicowała skrzydła. Były one łudząco podobne do tych Anioła. Duże, białe, majestatycznie ułożone, jak do lotu. Każde piórko miało trochę inny odcień, tak jak jego prawdziwe. Zastanawiał się co to wszystko znaczy i wtedy przypomniał sobie słowa wyroczni, że tylko Caro może pomóc mu odzyskać skrzydła. Tylko jak? Rysunki nie sprawią, że znowu będzie mógł latać.

Przejrzał wszystkie i stwierdził, że dziewczyna zawsze umieszcza datę w dolnym prawym rogu. Te prace, które powstały przed ich poznaniem, były mniej wyraźnie. Zarys skrzydeł na białym tle. Mimo tego, że pokazywały mało, były piękne i oddawały rzeczywistość. Ostatni szkic był z wczoraj. Skrzydła były identyczne z tymi, które kiedyś mógł rozwinąć. Coś jeszcze odróżniało ostatni rysunek. Pośrodku skrzydeł był, ledwo widoczny, kontur postaci.

Anioł pomyślał o tym, że jeżeli jej wyobraźnia posunie się jeszcze kilka kroków dalej, postać będzie miała jego twarz, a Caro domyśli się, że coś jest nie tak, skoro skrzydła, które widzi oczami wyobraźni od tak dawna, tak idealnie dopasują się do jego postaci. Postanowił porozmawiać z nią, kiedy tylko będzie okazja. Postanowił też wyjawić prawdę o tym, kim jest.

Przyjaciółki zasiedziały się u Caro do 2 w nocy i dopiero wtedy dziewczyna mogła pójść zobaczyć co z Aniołem. Zastała go śpiącego w fotelu z plikiem jej prac na kolanach. Nie chciała go budzić, więc wyszła najciszej jak mogła. Do łóżka wzięła ze sobą jak zwykle kartki papieru i ołówek. Robiła tak od dwóch miesięcy, ale ona sama nigdy nic nie rysowała. Po prostu czuła potrzebę położyć to na szafce nocnej, a kiedy rano się budziła rysunek był gotowy. Nie wiedziała, czy robi to przez sen, czy ktoś podmienia kartki. Wiedziała tylko, że codziennie do jej sporej już kolekcji trafia rysunek czy dwa, a ołówek ma stępiony rysik.

Rano zobaczyła, że tym razem motyw się zmienił. Na jednym, tym razem, rysunku widniał zarys męskiego popiersia. Zza pleców wystawały skrzydła. Gdy przyjrzała się bliżej zobaczyła też delikatne linie wyznaczające oczy, nos i usta. Cała kompozycja wydawała jej się dziwnie znajoma.

 

Rozdział 5 

MIASTO ANIOŁÓW.

 

Anioł obudził się w środku nocy. Nie z własnej woli. Obudziły go dziwne dźwięki z sąsiedniego pokoju. Wstał i rozejrzał się. Nadal był w pracowni Caro. Siedział na dużym staromodnym fotelu, a przed nim stało biurko z ciemnego drewna całe zasłane rysunkami dziewczyny. Było ciemno, ale jego wyrok dostrzegał bordowy kolor ścian. Okno zasłonięte było ciężkimi kotarami o trochę jaśniejszym odcieniu. Wstał powoli i wyszedł sprawdzić co dzieje się obok. Zapukał cicho, ale nikt mu nie odpowiedział. Przystawił ucho do drzwi i usłyszał kogoś kto chodzi po pokoju w pośpiechu. Najciszej jak potrafił uchylił drzwi i wtedy ją zobaczył.

Caro stała przed swoim łóżkiem z ołówkiem w zębach i przyglądała się kartce, na której rozpoczęty był jakiś rysunek. Stała tyłem do drzwi, więc nie widział jej twarzy. Dziewczyna pozostawała w tej pozycji przez kilka minut, a potem usiadła na brzegu łóżka, położyła kartkę na stoliku nocnym, wyjęła ołówek z ust i zaczęła coś zaciekle szkicować. Siadając na łóżku odwróciła się do niego bokiem, więc mógł widzieć zarys jej twarzy. Z początku nie zauważył nic dziwnego, ale kiedy spojrzał a jej oczy, zobaczył, że są one perłowo białe. Przestraszył się nie na żary i już chciał wejść do pokoju i wybudzić ją z tego dziwnego stanu, ale akurat w chwili, gdy pchnął mocniej drzwi, dziewczyna opadła na łóżko. Wypuściła z ręki ołówek, który potoczył się po stoliku i spadł na ziemię.

Tu dzieje się coś niedobrego, pomyślał Anioł, ona nie szkicuje sama z siebie. Ma wizje związane ze mną. To pewnie ma coś wspólnego z przepowiednią wyroczni… Podszedł do Caro i przyjrzał jej się uważnie. Oddychała spokojnie, jej źrenice nie poruszały się pod powiekami. Odsłonił kołdrę i przeniósł ją bliżej środka łóżka, by nie spadła, a potem przykrył dokładnie i wyszedł z pokoju. Cały czas do głowy przychodziły mu różne pytania, ale na razie nie był w stanie sobie na nie odpowiedzieć.

Kiedy już dziewczyna leżała bezpiecznie na łóżku, wziął do ręki kartkę leżącą na stoliku. Zobaczył siebie. Linie nie były wyraźne, ale z łatwością można go było rozpoznać. Rozejrzał się po pokoju, ale nie zobaczył nic, co mogłoby usunąć jego twarz ze skrawka papieru, wytężył więc swą moc i siłą woli zatarł ślad po ustach, nosie i oczach pozostawiając tylko delikatne ich zarysy i kontur kości policzkowych. Był pewny, że od teraz wizje nie będą już skrywać jego oblicza. Postanowił codziennie usuwać z kartek swoją twarz, przynajmniej do czasu, aż nie zdecyduje się wyznać Caro prawdy.

 

Nadesar spędził kilka dni po wyjściu ze szpitala tułając się po mieście. Nie miał ludzkich pieniędzy, nie znał kultury ani obyczajów mieszkańców Ziemi. W końcu znudził się chodzeniem ciągle w te same miejsca i postanowił się gdzieś „osiedlić”. Pewnego wieczora spotkał starszego mężczyznę, który dosiadł się do niego w parku. Opowiedział mu on o tym, że kilka lat temu zmarła jego żona, dzieci już wyfrunęły z rodzinnego gniazda, a on mieszka sam na ulicy Statkowej 34. Nadesar nie zrobił mu krzywdy tylko dlatego, że był bardzo wyczerpany, po tym, jak użył dużo mocy w szpitalu. Teraz dziękował za to losowi. Jego siły wróciły i postanowił pogrzebać trochę w umyśle lokatora Statkowej 34, tak by ten pozwolił mu u siebie mieszkać, na czas kiedy nie skontaktują się z nim jego przełożeni, bo przecież muszą się odezwać, pomyślał pukając do drzwi.

Kiedy zapukał do drzwi otworzył mu ten sam miły staruszek z parku. Z początku go nie poznał, ale kiedy Nadesar opowiedział jak się poznali, mężczyzna uśmiechnął się przyjaźniej i zaprosił go na herbatę.

– Co cię do mnie młodzieńcze sprowadza? – Zapytał, stawiając czajnik na kuchence gazowej.

– Pomyślałem o tym, co pan mi mówił w parku, o tym, że mieszka pan zupełnie sam i doszedłem do wniosku, że może potrzebuje pan pomocy.

– Och to miło z twojej strony, ale nie chcę nikogo wykorzystywać… – odparł trochę zmieszany staruszek.

– To żaden problem – odparł Nadesar – w sumie to nie bardzo mam gdzie się podziać i byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł się tu zatrzymać. Oczywiście nie za darmo. Mogę robić zakupy, jakieś naprawy… Nie mam dużo pieniędzy, nie stać mnie na wynajem… – zobaczył na twarzy gospodarza autentyczne współczucie. Obyło się bez używania mocy, tym lepiej dla mnie, pomyślał.

– Skoro jest tak, jak mówisz, to grzechem byłoby nie pomóc. I dobrze myślałeś, faktycznie przyda mi się pomoc w domowych obowiązkach. Jestem już stary, nie z wszystkim sobie radzę. – Czajnik zaczął gwizdać. – O, nasza herbata już gotowa, napijemy się i pokażę ci gdzie możesz spać. Masz jakieś rzeczy osobiste, bo nie widzę, żebyś miał ze sobą torbę?

– Nie, nie mam. Wyjechałem w pośpiechu, nie miałem czasu niczego zabrać. – skłamał.

– Ale nie jesteś żadnym zbrodniarzem uciekającym przed policją?

– Nie, oczywiście, że nie. Sprawy rodzinne się trochę pokomplikowały i wie pan jak to jest…

– Oj wiem, nawet nie wiesz, jak dobrze.

Kiedy wypili już herbatę, pan Henryk, bo tak się nazywał staruszek, zaprowadził Nadesara na pierwsze piętro swojego domku i pokazał jego pokój i łazienkę. Pierwsze pomieszczenie było dość małe, ale mieściło się w nim jednoosobowe łóżko, biurko i szafa. Łazienka również była mała, ale schludna i czysta. Kiedy wszedł do niej po raz pierwszy, przestraszył się nie na żarty. W niebie nie było luster, a on sam nie pamiętał jak wyglądał za życia, bo nie miał jeszcze dostępu do swojej kostki wspomnień, choć dzieliło go od tego tylko jedno zwycięstwo w bitwie. To co zobaczył w lustrze nawet mu się spodobało. Był wysoki, miał brązowe oczy i włosy tego samego koloru. Grube brwi i wąskie usta nadawały mu poważny wygląd. Był też bardzo umięśniony, co widać było przez zbyt małą bluzkę, którą zabrał jakiemuś mężczyźnie w szpitalu. Nadesar przyzwyczajony był, do przepychu i elegancji, ale w tej sytuacji nie miał prawa narzekać na to w jakich warunkach przyjdzie mu mieszkać. Cały czas powtarzał sobie, że ktoś z góry musi się z im skontaktować, a do tego czasu nie może zbytnio wyróżniać się z tłumu.

Pan Henryk był bardzo miły. Codziennie przygotowywał dla nich posiłki, posyłał Nadesara po zakupy, a nawet udało mu się załatwić mu pracę jako konsultant w jakiejś małej firmie. Anioł był mu wdzięczny, ale z dnia na dzień coraz bardziej denerwował się na swoich przełożonych, że nie dają mu znaku życia. Kiedy pan Henryk gdzieś wychodził i Nadesar zostawał sam, próbował wzywać wyrocznie, ale bez skutku. Postanowił wybrać się do kościoła, gdzie, jak się spodziewał, uzyska wszystkie odpowiedzi.

Okazja ku temu pojawiła się w niedzielę, kiedy pan Henryk powiedział, że idzie na poranną mszę. Wtedy anioł zapytał, czy może iść z nim i tak też się stało. Msza trwała trochę ponad godzinę i Nadesar zaczął się już trochę denerwować, bo poszedł do kościoła po odpowiedzi, a nie po to, by ktoś czytał mu słowa, które tak dobrze znał i był przy ich zapisywaniu. Kiedy w końcu msza dobiegła końca, odczekał aż wszyscy wyjdą. Panu Henrykowi powiedział, że chce się jeszcze trochę pomodlić i staruszek poszedł do domu bez niego. W chwili, kiedy drzwi wyjściowe się zamknęły ruszył do zakrystii i znalazł tam księdza, ten jednak nie potrafił odpowiedzieć mu na żadne z jego pytań, jednak powiedział coś, co przykuło uwagę Nadesara.

Kiedy ten już się żegnał, ksiądz wyciągnął do niego rękę i powiedział, że nie jest pierwszą osobą w tym miesiącu, który przychodzi do nie go i zadaje podobne pytania. Duchowny wyznał, że w niewielkim odstępie czasu odwiedził go pewien mężczyzna, a potem kobieta, ale zapytany o to skąd są i jak się nazywają, nie potrafił odpowiedzieć.

Całą drogę z kościoła do domu Nadesar przebył zastanawiając się, o kogo mogło chodzić i czy to też były anioły, które, tak jak on, spadły na Ziemię podczas bitwy. Przemyślenia te przerwał jednak hałas dobiegający zza frontowych drzwi domu pana Henryka. Okazało się, że przyjechały jego dzieci, by go odwiedzić. Syn z żoną i dwójką dzieci i samotna córka. Anioł nie miał wielkiej ochoty witać się z nimi wszystkimi, ale został do tego zmuszony.

Po tym jak obudziła się w środku lasu, długo błądziła w poszukiwaniu drogi prowadzącej do cywilizacji. Od pierwszej chwili wiedziała co się stało. Myślała o upadku od dłuższego czasu, a czarę goryczy przelała bitwa, w której udział brał anioł, którego kochała. Postanowiła więc zejść na Ziemię, gdzie żaden z aniołów nie będzie mógł jej znaleźć. Zrobiła to zaraz po wiadomości o śmierci ukochanego. Darwos zawsze był jej przyjacielem, ale ona czuła do niego o wiele więcej. Załamała się, kiedy trafił do więzienia i wszystkimi sposobami próbowała pomóc mu się stamtąd wydostać. Mimo jej starań anioł został wybrany jako jeden z więźniów – najemników. Z bitwy nie wrócił nikt. Chodziły pogłoski o tym, że kilka aniołów mogło przeżyć, ale nie wiadomo co się z nimi stało.

Miała na imię Carmen. Była wysoka w porównaniu do ludzkich kobiet, miała płomiennie rude, długie, kręcone włosy, zielone oczy, mały nos i wąskie usta. Rysy jej twarzy były delikatne i bardziej dziewczęce, niż kobiece, ponieważ stała się aniołem mając zaledwie szesnaście lat.

Po kilku godzinach, głodna i zmęczona, znalazła drogę prowadzącą do małego miasteczka o nazwie Wazonz w stanie Kalifornia. Swoje pierwsze kroki skierowała do szpitala. Została opatrzona, ponieważ przy upadku rozcięła łuk brwiowy i miała zwichnięty nadgarstek. Później poszła do kościoła, było to miejsce, które samo przyszło jej do głowy, kiedy zastanawiała się, gdzie ma się podziać. Porozmawiała chwilę z księdzem i ten doradził jej poszukać pracy jako kelnerka w pobliskim barze i wynająć mieszkanie w motelu blisko centrum. Nie powiedziała mu oczywiście, że jest upadłym aniołem, skłamała, że została okradziona i nie wie co ze sobą zrobić. Duchowny obiecał też pomodlić się za nią, choć nie wiedziała, czy Bóg opiekuje się również tymi, którzy się od niego odwrócili.

Zrobiła tak jak jej poradzono. Wystarczyło powiedzieć w barze, że przysyła ją ksiądz, by dostała tam pracę przy barze, a w motelu właścicielka zgodziła się, by zapłaciła jej, kiedy już dostanie swoją pierwszą wypłatę. W pracy poznała Lucy i Green'a. Lucy pracowała jako pierwsza barmanka, jej 'nadzorczyni', a Green zajmował się utrzymaniem porządku i naprawami. Właściciel baru wpadał tam rzadko, byli też inni, którzy tam pracowali, ale często mijali się tylko bez słowa, lub mieli po prostu drugą zmianę. Lucy wprowadziła ją w tajniki pracy barmanki i zaoferowała swoją pomoc w razie jakichkolwiek problemów. Carmen polubiła ją od razu za jej szczery uśmiech i miły błysk w oku. Green prawie przewrócił się na środku lokalu, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.

 

-O kurczaczki – powiedział do siebie, ale wystarczająco głośno, by go usłyszała. – Pani na jakiś konkurs piękności czy coś? – te słowa skierował już do niej.

 

-Mówi pan do mnie? – zdziwiła się

 

-A widzi to pani inną najpiękniejszą kobietę na świecie poza panią? – zerknął na Lucy stojącą przy barze za Carmen i uśmiechnął się złośliwie.

Dziewczyna nie była zbyt piękna, ale nie była też brzydka. Pulchna i niska barmanka miała gęste czarne, krótko ścięte włosy, a na czoło opadała jej grzywka. Miała małe, stale uśmiechnięte oczy, szerokie usta i lekko zakrzywiony nos, jakby kiedyś go sobie złamała. Green natomiast był średniego wzrostu. Krótkie spodenki odkrywały chude, kościste nogi, wąskie barki również nie nadawały mu wyglądu siłacza. Uroku dodawały mu tylko fantazyjnie postawione we wszystkie strony brązowe włosy i mału kolczyk w lewym uchu. Oczy i wysoko osadzone brwi sprawiały, że wyglądał jakby ciągle się czemuś dziwił.

 

-Dziękuję za komplement, ale nie jestem tu na żadnym konkursie. Przyszłam tu, bo szukałam pracy i właśnie ją dostałam. – odwróciła się i uśmiechnęła przyjaźnie do Lucy.

 

-W takim razie, jako pracownik miesiąca, mam obowiązek wprowadzić panią we wszystkie tajniki pracy w Lion's Pils. Nazywam się Green.

 

-Lucy już wyjaśniła mi co muszę robić, ale dziękuję za chęci. Jestem Carmen. – podali sobie dłonie.

 

-Jesteś nowa w Wazons?

 

-Tak. Niedawno przyjechałam.

 

-W takim razie, muszę oprowadzić cię po mieście, może potem kolacyjka, albo kino?

Lucy uprzedziła ją, że Green będzie chciał się z nią umówić i ostrzegła, żeby najpierw lepiej go poznała, bo jest on strasznym kobieciarzem i proponuje randki większości spotkanych kobiet.

 

-Ale nigdy mi… – dodała z nutą smutku w głosie.

Carmen idąc za radą nowej koleżanki odmówiła, jednak upewniła się, że Green nie ma do niej o to żalu. Potem wróciła prosto do motelu.

Nawet nie próbowała używać swoich starych mocy, bo była pewna, że wszystkie utraciła, poza tym to mogłoby zwrócić uwagę aniołów, które pewnie już zaczęły jej szukać. Postanowiła chociaż spróbować żyć tak, jak normalny człowiek, lecz wiele musiała się jeszcze nauczyć. Wiedziała dużo od Darwosa, który, kiedy jeszcze nie był w więzieniu, bacznie przyglądał się ziemskiemu życiu. To dzięki niemu te pierwsze dni nie były dla niej aż tak straszne jak mogłyby być dla byłego anioła.

Dan nie powiedział Caro nic o tym, że widział ją w nocy, a dziewczyna wydawała się nie zdawać z tego nawet sprawy. Zapytała go tylko, co myśli o jej rysunkach z pracowni. Nie wspomniała o tym, że szkicuje je nie w pełni świadoma.

Postanowiła, że może watro by gdzieś wyjść, skoro Anioł czuje się już lepiej i może chodzić, ale on nie był zbyt skory do wycieczek. Prawdę mówiąc stracił humor, rozmyślając o swoich kłamstwach i o tym, że będzie musiał prosić ją o pomoc w odzyskaniu skrzydeł. Jak miał jej to wszystko wyjaśnić? Jak zrobić to tak, by mu uwierzyła i nie wyrzuciła z domu jak zwykłego wariata?

Koniec

Komentarze

Zapraszam do przeczytania.

Przeczytałem I rozdział i zapowiada się nieźle. Postaram się wrócić tu jutro, bo dziś czasu brak.

Nie najgorsze, choć tematyka to raczej nie moja bajka. Jest trochę błędów, chociażby przy zapisie dialogów. Zapamiętałem, że Anioł miał oczy zielone jak szafiry. Szafir jest niebieski, więc lepiej zmień np. na szmaragdy.

Mam za sobą pierwszy rozdział i na razie poraziła mnie ilość błędów. Niektóre wypisałam, ale nie jestem w stanie zająć się wszystkimi. Poprawienia wymaga niemal każde zdanie. Autorka nadużywa zaimków, po macoszemu traktuje interpunkcję, błędnie zapisuje dialogi, fatalnie buduje zdania.

W najbliższym czasie postaram się doczytać resztę, wtedy też powiem, jak znajduję opowiadanie.

Mam nadzieję, że nim Autorka zamieści kolejne rozdziały, przyjrzy się im dokładnie i dokona niezbędnych poprawek, by zatrzeć pierwsze niekorzystne wrażenie.

 

„Noc z 30 kwietnia na 1 maja była ciepła”. –– Noc z trzydziestego kwietnia na pierwszy maja była ciepła.

Liczebniki zapisujemy słownie.

Uwaga dotyczy wszystkich przypadków źle napisanych liczebników, w całym opowiadaniu.

 

„Kot ukryty gdzieś w krzakach wybiegł nagle pod pędzącą furgonetkę. Samochód zahamował z piskiem, a kierowca przeklął głośno. Gdzieś niedaleko…” –– Powtórzenie.

 

„…normalni mieszkańcy Wasonz nie mieli prawa mieć dostępu”. –– Powtórzenie.

 

„…odziani w białe togi, na których lśniły zbroje. (…) a ich mięśnie lśniły w świetle gwiazd i księżyca jak wykute z żelaza”. –– Czy mięśnie rzeczywiście były widoczne, skoro skrywały je togi i zbroje? ;-) Czy rzeczone mięśnie mogły w ogóle lśnić, skoro w drugim zdaniu przeczytałam: „Niebo okradzione z gwiazd, czarne jak smoła nie zwiastowało nic nadzwyczajnego”.

 

Ich twarze były piękne, nie wyrażały żadnych emocji, lecz idealne, ostre rysy nadawały im zaciętego i poważnego wyrazu. Zmierzwione przez wiatr włosy, mimo że były w nieładzie i opadały im na czoła i oczy…” –– Nadmiar zaimków.

 

„…i kołczany wypełnione całkowicie połyskującymi to srebrnym, to krwawym blaskiem strzałami”. –– Czy to kołczany były wypełnione całkowicie, czy strzały całkowicie połyskiwały? ;-)

 

„Jej samochód, czarna Impala, którą kupiła za pieniądze ojczyma, zainspirowana serialem „Supernatural”, została zgnieciona”. –– Jej samochód, czarna impala, który kupiła za pieniądze ojczyma, zainspirowana serialem „Supernatural”, został zgnieciony.

Kupiony i zgnieciony został samochód.

Nazwy marek samochodów piszemy małymi literami.

Uwaga dotyczy wszystkich przypadków źle napisanych nazw auta, w całym opowiadaniu.

 

„Na jej dachu leżał półnagi mężczyzna…” –– Na jego dachu leżał półnagi mężczyzna

Cały czas jest mowa o samochodzie.

 

„…pobiegła do domu, by wezwać karetkę”. –– Dlaczego pobiegła do domu by zadzwonić po pomoc?

 

'Co to, kurna, jest?" ––  „Co to, kurna, jest?"

' –– Co to, kurna, jest? Bo na pewno nie tak otwiera się cudzysłów. ;-)

 

 „…więc spodziewała się karetki za nie więcej niż dziesięć minut. Wyszła więc na taras…” –– Powtórzenie.

 

„Powoli poruszał palcami, jego oczy ruszały się niespokojnie…” –– Powtórzenie.

 

„Oczy mężczyzny otworzyły się w setnej sekundy i wyrażały przerażenie. Usiadł gwałtownie, ale kilka sekund później…” –– Powtórzenie.

 

„…jakby potrzebował chwili, by przetrawić wszystkie informacje, które dotarły do niego w ciągu tej krótkiej chwili”. –– A tutaj, to już paskudne powtórzenie, bo jakby z domieszką masła maślanego.

 

„Czy Ty mnie widzisz?” –– Czy ty mnie widzisz?

Zaimki piszemy wielkimi literami tylko wtedy, gdy zwracamy się do kogoś listownie.

 

„…a Caro opowiadała wszystko co wydarzyło się tego ranka jakiemuś szpakowatemu ratownikowi”. –– Skąd Caro wiedziała, co tego ranka wydarzyło się jakiemuś szpakowatemu ratownikowi? ;-)

Wolałabym: …a Caro, o wszystkim co wydarzyło się tego ranka, opowiadała jakiemuś szpakowatemu ratownikowi.

 

„…będzie mścić się na niej za dzisiejszą nieobecność do końca roku…” –– Chciałabym wiedzieć, jak długo trwa nieobecność od dzisiaj do końca roku? ;-)

 

„Dotarła do szkoły na pieszo”. –– Dotarła do szkoły pieszo.

 

„Gdy wchodziła akurat dzwonił dzwonek na przerwę…” –– Wolałabym: Gdy wchodziła, zadźwięczał dzwonek na przerwę… Lub: Gdy wchodziła, usłyszała dzwonek na przerwę

 

„…z przystojnym nauczycielem przyrody, który miał właśnie zmianę na tym korytarzu”. –– Wolałabym: …z przystojnym nauczycielem przyrody, który miał właśnie dyżur na tym korytarzu.

 

„…udało jej się odciągnąć je w kąt…” –– Wolałabym: …odciągnęła je w kąt

 

„…zafundował jej dom na przedmieściach…” –– Na ilu przedmieściach znajdował się dom? ;-)

zafundował jej dom na przedmieściu

 

„Z matką kłóciła się tak często, jak się z nią widywała…” –– Wolałabym: Z matką kłóciła się często, podczas niemal każdego spotkania

 

„…zostawiła plecak w salonie i udała się do kuchni, by zadzwonić po lawetę”. –– Czy Caro nie miała telefonu komórkowego, czy może telefon w kuchni był jej ulubionym?

 

„…nauczyła się gotować i sprawiało jej to przyjemność, dlatego, mimo że mieszkała sama, lubiła gotować wyszukane potrawy…” –– Powtórzenie.

 

„Był zgarbiony i wpatrywał się w drzwi, przez które właśnie przeszła”. –– W jaki sposób Caro przeszła przez drzwi? Przeniknęła? Była magiczką? ;-)

 

„…że przez chwile Caro nie mogła oderwać oczu od ust…” –– Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka