- Opowiadanie: diammy - Anioł [rozdziały od 1 do 5]

Anioł [rozdziały od 1 do 5]

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Anioł [rozdziały od 1 do 5]

 

 

 

ROZ­DZIAŁ 1

Anio­ły nad Wa­sonz

 

Noc z 30 kwiet­nia na 1 maja była cie­pła. Niebo okra­dzio­ne z gwiazd, czar­ne jak smoła nie zwia­sto­wa­ło nic nad­zwy­czaj­ne­go. Wiatr wzma­gał się coraz bar­dziej i drze­wa za­czy­na­ły giąć się pod jego na­ci­skiem. Kot ukry­ty gdzieś w krza­kach wy­biegł nagle pod pę­dzą­cą fur­go­net­kę. Sa­mo­chód za­ha­mo­wał z pi­skiem, a kie­row­ca prze­klął gło­śno. Gdzieś nie­da­le­ko sły­chać było kłót­nię ja­kiejś pary, mąż znowu wró­cił do domu za­la­ny w trupa i jego bied­na mał­żon­ka po­sta­no­wi­ła w końcu kazać mu się wy­no­sić. Wszyst­ko dzia­ło się w nor­mal­nym miej­skim po­rząd­ku, jed­nak ponad chmu­ra­mi dzia­ły się rze­czy, do któ­rych nor­mal­ni miesz­kań­cy Wa­sonz nie mieli prawa mieć do­stę­pu.

Dwa od­dzia­ły anio­łów le­cia­ły ku sobie, po­wo­li i ma­je­sta­tycz­nie. Na prze­dzie każ­de­go z nich byli do­wód­cy z dłu­gi­mi na dwa metry mie­cza­mi, odzia­ni w białe togi, na któ­rych lśni­ły zbro­je. Dłu­gość mie­czy i waga stali nie była dla nich prze­szko­dą bo­wiem byli kil­ka­krot­nie wyżsi od prze­cięt­ne­go czło­wie­ka, a ich mię­śnie lśni­ły w świe­tle gwiazd i księ­ży­ca jak wy­ku­te z że­la­za. Ich twa­rze były pięk­ne, nie wy­ra­ża­ły żad­nych emo­cji, lecz ide­al­ne, ostre rysy nada­wa­ły im za­cię­te­go i po­waż­ne­go wy­ra­zu. Zmierz­wio­ne przez wiatr włosy, mimo że były w nie­ła­dzie i opa­da­ły im na czoła i oczy, były też kwin­te­sen­cją mę­sko­ści.

Za nimi w trzy­dzie­stu rów­nych rzę­dach po trzy­dzie­ści anio­łów w każ­dym, le­cie­li wo­jow­ni­cy, anio­ły nie tak ma­je­sta­tycz­ne, wy­nio­słe i pe­dan­tycz­ne, jed­nak po­stu­rą do­rów­nu­ją­ce swoim prze­ło­żo­nym. Ci z przo­du mieli łuki i koł­cza­ny wy­peł­nio­ne cał­ko­wi­cie po­ły­sku­ją­cy­mi to srebr­nym, to krwa­wym bla­skiem strza­ła­mi. Anio­ły na koń­cach od­dzia­łów uzbro­jo­ne były w mie­cze po­dob­ne to tych, które nie­śli do­wód­cy, lecz wy­ku­te z wi­docz­nie gor­szej ja­ko­ści ma­te­ria­łu. Żaden sza­nu­ją­cy się aniel­ski stra­teg nie przy­kła­dał wagi do ich uzbro­je­nia, za­zwy­czaj były to anio­ły ska­za­ne, wy­sła­ne do bitwy tylko po to, by zo­sta­ły zgła­dzo­ne.

Od­dzia­ły za­trzy­ma­ły się w od­le­gło­ści stu me­trów od sie­bie i roz­po­czę­ło się wi­do­wi­sko, któ­re­go Zie­mia nie wi­dzia­ła i praw­do­po­dob­nie nigdy nie zo­ba­czy. Do­wód­cy pod­le­cie­li do sie­bie, po­da­li sobie dło­nie i rów­no­cze­śnie wy­po­wie­dzie­li słowa : "Niech Bóg roz­są­dzi ten spór." po czym wró­ci­li do swo­ich wojsk i jakby czy­ta­jąc prze­ciw­ni­ko­wi w my­ślach wy­da­li w tym samym mo­men­cie roz­kaz ataku. Bły­snę­ła stal i z aniel­skich gar­deł wy­darł się me­lo­dyj­ny i pięk­ny bo­jo­wy okrzyk. Anio­ły ru­szy­ły ku sobie po­wo­li. Gdy z łuków wy­le­cia­ły strza­ły i pierw­szy anioł zgi­nął, w zie­mię ude­rzył pio­run. Tej nocy zo­ba­czyć ich można było jesz­cze ty­siąc osiem­set, choć uśpie­ni wy­jąt­ko­wą mocą miesz­kań­cy Wa­sonz nie za­uwa­ży­li ani jed­ne­go. Dla nich ta noc była spo­koj­na, a po­wie­trze w ich do­mach aż cięż­kie od ciszy. Nie sły­chać było uja­da­nia psów, sze­le­stu liści ani nawet bzy­cze­nia owa­dów.

Caro obu­dzi­ła się jak zwy­kle spóź­nio­na do szko­ły. Wzię­ła szyb­ki prysz­nic, spa­ko­wa­ła co trze­ba i wy­bie­gła przed dom, ale to co tam zo­ba­czy­ła, nie było tym, czego się spo­dzie­wa­ła. Dzień był cie­pły, ale rześ­ki jak po burzy. Słoń­ca nie za­kry­wa­ła żadna chmu­ra. Ro­zej­rza­ła się i sta­nę­ła jak wryta. Jej sa­mo­chód, czar­na Im­pa­la, którą ku­pi­ła za pie­nią­dze oj­czy­ma, za­in­spi­ro­wa­na se­ria­lem „Su­per­na­tu­ral”, zo­sta­ła zgnie­cio­na. Na jej dachu leżał pół­na­gi męż­czy­zna, który, jak zda­wa­ło się na pierw­szy rzut oka, nie żył, jed­nak po chwi­li za­uwa­ży­ła po­wol­ny puls żyły na jego szyi. 'Co to, kurna, jest?" po­my­śla­ła od­wra­ca­jąc się na pię­cie i po­bie­gła do domu, by we­zwać ka­ret­kę.

Po­ty­ka­jąc się o pod­wi­nię­ty dywan, Caro dłu­gim śli­zgiem do­tar­ła do te­le­fo­nu. Au­to­ma­tycz­nie wy­stu­ka­ła "112" i ner­wo­wo bęb­niąc pal­ca­mi o blat ku­chen­ne­go stołu sto­ją­ce­go przy ścia­nie z te­le­fo­nem, cze­ka­ła na po­łą­cze­nie. Wresz­cie po dru­giej stro­nie słu­chaw­ki ode­zwał się żeń­ski, tro­chę zmę­czo­ny głos.

– Słu­cham, w czym mogę pomóc?

– Na moim sa­mo­cho­dzie jest męż­czy­zna, wy­glą­da to tak, jakby spadł z dużej wy­so­ko­ści, na po­cząt­ku my­śla­łam, że nie żyje, ale za­uwa­ży­łam puls. Nie wiem co z nim zro­bić, nie wiem co się stało i jak mu pomóc. Pro­szę o wy­sła­nie ka­ret­ki. Sztor­mo­wa 19. – wy­rzu­ci­ła w sobie tylko wła­ści­wym tem­pie, co ozna­cza, że cała ta kwe­stia wy­do­by­ła się z jej ust w cza­sie krót­szym niż pół mi­nu­ty.

– Czy może pani po­wtó­rzyć dwa razy wol­niej? – po­wie­dzia­ła spo­koj­nie te­le­fo­nist­ka.

– Męż­czy­zna. Na sa­mo­cho­dzie. Żyje. Ledwo. Ka­ret­ka. Na Sztor­mo­wą 19.

-Tak le­piej, już wy­sy­łam ka­ret­kę. Pro­szę nie pa­ni­ko­wać i spraw­dzić, czy po­szko­do­wa­ny jest przy­tom­ny.

Caro po­wo­li odło­ży­ła słu­chaw­kę. Szpi­tal był nie­da­le­ko, więc spo­dzie­wa­ła się ka­ret­ki za nie wię­cej niż dzie­sięć minut. Wy­szła więc na taras, gdzie za­sta­ła ten sam widok co przed kil­ko­ma mi­nu­ta­mi. Po­de­szła bli­żej do sa­mo­cho­du i cią­gle le­żą­ce­go na nim męż­czy­zny. Miał na oko około dwa­dzie­ścia, góra dwa­dzie­ścia pięć lat. Był wy­so­ki – zaj­mo­wał cały dach sa­mo­cho­du, przy czym nogi zbiły przed­nią szybę. Miał blond włosy i śnia­dą cerę. Za­czy­nał dawać coraz wię­cej oznak życia. Po­wo­li po­ru­szał pal­ca­mi, jego oczy ru­sza­ły się nie­spo­koj­nie pod po­wie­ka­mi, brzuch uno­sił się i opa­dał przy każ­dym z tru­dem ła­pa­nym od­de­chu.

– Jest pan przy­tom­ny? Sły­szy mnie pan? – za­py­ta­ła Caro.

Oczy męż­czy­zny otwo­rzy­ły się w set­nej se­kun­dy i wy­ra­ża­ły prze­ra­że­nie. Usiadł gwał­tow­nie, ale kilka se­kund póź­niej opadł znów bez­wied­nie na plecy, miał po­ła­ma­ne żebra, to pewne. Gdy się pod­niósł, dziew­czy­na zo­ba­czy­ła, że jest na­praw­dę po­tęż­nej po­stu­ry. Miał co naj­mniej metr dzie­więć­dzie­siąt. Wziął kilka głę­bo­kich od­de­chów, jakby po­trze­bo­wał chwi­li, by prze­tra­wić wszyst­kie in­for­ma­cje, które do­tar­ły do niego w ciągu tej krót­kiej chwi­li.

– Czy Ty mnie wi­dzisz? – za­py­tał wy­raź­nie za­in­try­go­wa­ny i prze­stra­szo­ny. Jego oczy błą­dzi­ły po całym oto­cze­niu.

– Oczy­wi­ście! Czemu niby mia­ła­bym nie wi­dzieć wiel­kie­go fa­ce­ta, który pra­wie wgniótł w zie­mie mój sa­mo­chód.

– Ale to jest prze­cież nie­moż­li­we! Bitwa, po­le­gli, anio­ły, prze­cież ja… Nie, to jakiś pod­stęp. To Na­de­sar mie­sza mi w gło­wie…

Wię­cej nie po­wie­dział, stra­cił przy­tom­ność zo­sta­wia­jąc Caro cał­ko­wi­cie zbitą z tropu. Co on bre­dził? Pew­nie ma wstrząs mózgu… Na­de­sar, co to wła­ści­wie jest? Nowy nar­ko­tyk? Jej prze­my­śle­nia prze­rwa­ła sy­re­na ka­ret­ki.

– No na­resz­cie. – po­wie­dzia­ła pod nosem i wy­szła w stro­nę ulicy by po­ma­chać kie­row­cy i na­pro­wa­dzić go na wła­ści­wą drogę.

Po chwi­li ta­jem­ni­cze­go męż­czy­znę wno­si­li już do am­bu­lan­su, a Caro opo­wia­da­ła wszyst­ko co wy­da­rzy­ło się tego ranka ja­kie­muś szpa­ko­wa­te­mu ra­tow­ni­ko­wi. Kiedy ka­ret­ka od­je­cha­ła Caro przy­po­mnia­ła sobie o szko­le i o tym, że wła­śnie mija jej matma. Po­my­śla­ła, że na­uczy­ciel­ka, Czar­na Mamba, jak mó­wi­li na nią wszy­scy w szko­le z po­wo­du jej czar­nych wło­sów i za­wsze ciem­ne­go stro­ju, bę­dzie mścić się na niej za dzi­siej­szą nie­obec­ność do końca roku, ale mimo utra­ty uko­cha­ne­go sa­mo­cho­du piąt­ko­wy po­ra­nek bez ma­te­ma­ty­ki wró­żył dobry week­end.

Do­tar­ła do szko­ły na pie­szo. Gdy wcho­dzi­ła aku­rat dzwo­nił dzwo­nek na prze­rwę i trzy setki "na­peł­nio­nych wie­dzą" ciał wy­le­wa­ły się na ko­ry­ta­rze. Pierw­szo­kla­si­ści jak zwy­kle ze­bra­li się pod skle­pi­kiem szkol­nym, by kupić dru­gie śnia­da­nie, ich star­si ko­le­dzy od­ra­bia­li ja­kieś za­da­nia sie­dząc pod ścia­ną, a jej ró­wie­śni­cy ro­ze­szli się grup­ka­mi po szko­le. Kilka dziew­czyn z rów­no­le­głej klasy mi­nę­ło ją chi­cho­cząc, kiedy szła pod salę gim­na­stycz­ną, gdzie za­wsze prze­sia­dy­wa­ła z przy­ja­ciół­ka­mi w cza­sie przerw. Stały tam dwie ka­na­py, które trze­ba było zająć nie póź­niej niż mi­nu­tę po dzwon­ku, bo póź­niej nie było już szans nawet na przy­cup­nię­cie na opar­ciu. Zna­la­zła Maję i Ta­ma­rę roz­ma­wia­ją­ce z przy­stoj­nym na­uczy­cie­lem przy­ro­dy, który miał wła­śnie zmia­nę na tym ko­ry­ta­rzu. Kiedy w końcu prze­sta­ły z nim flir­to­wać, udało jej się od­cią­gnąć je w kąt i opo­wie­dzieć o tym, co wy­da­rzy­ło się rano. Za­trzy­ma­ła się na dłu­żej przy opi­sie wy­glą­du ta­jem­ni­cze­go męż­czy­zny.

– Kurna, Caro, anioł spadł ci z nieba na sa­mo­chód, anioł! – wy­krzyk­nę­ła Ta­ma­ra. Caro nie wie­dzia­ła jesz­cze, że jej przy­ja­ciół­ka tra­fi­ła tym stwier­dze­niem w "kurna dzie­siąt­kę".

***

Caro po wy­jąt­ko­wo "luź­nym" piąt­ku wró­ci­ła do domu au­to­bu­sem. Zgnie­cio­na Im­pa­la nadal smęt­nie stała na pod­jeź­dzie. Mu­sia­ła coś z nią zro­bić, bo jutro przy­je­chać miała do niej matka z oj­czy­mem, a to prze­cież pre­zent od niego. Tak samo jak dość duży, par­te­ro­wy dom i nie­zła sumka na kon­cie. Jej bio­lo­gicz­ni ro­dzi­ce roz­wie­dli się, kiedy była małą dziew­czyn­ką. Matka długo wy­cho­wy­wa­ła ją sama, aż w końcu, gdy Caro miała dwa­na­ście lat, po­zna­ła "męż­czy­znę swo­ich ma­rzeń", czyli in­ny­mi słowy bo­ga­cza. Był on wła­ści­cie­lem firmy zaj­mu­ją­cej się wpro­wa­dza­niem naj­now­szych tech­no­lo­gii na rynek. Nie bar­dzo od­po­wia­da­ło mu to, że uro­dzi­wa roz­wód­ka, w któ­rej się za­ko­chał, miała nie­let­nią córkę. Dla­te­go też naj­pierw wy­słał ją do szko­ły z in­ter­na­tem, a kiedy ją ukoń­czy­ła i miała iść do szko­ły śred­niej, za­fun­do­wał jej dom na przed­mie­ściach, sa­mo­chód i luk­su­so­wy sprzęt, by­le­by mieć ją jak naj­da­lej od sie­bie. Caro nie miała nic prze­ciw­ko. Z matką kłó­ci­ła się tak czę­sto, jak się z nią wi­dy­wa­ła, a oj­czym sta­rał się być miły i co rusz ob­da­ro­wy­wał ją no­wy­mi sprzę­ta­mi, któ­rych jego firma jesz­cze nie wpro­wa­dzi­ła na rynek. Ci, któ­rzy nie znali sy­tu­acji ro­dzin­nej Caro, wi­dzie­li tylko, że ma naj­now­szy te­le­fon, naj­droż­sze ciu­chy i wy­pa­sio­ny sa­mo­chód. Jej przy­ja­ciół­ki dawno przy­zwy­cza­iły się do tego stanu rze­czy, a Caro nie była typem osoby, która chwa­li­ła się tym co po­sia­da, czę­sto nawet zda­rzy­ło się, że ga­dżet, któ­re­go nie po­trze­bo­wa­ła lą­do­wał u jed­nej z nich.

Po­sta­no­wi­ła, że sa­mo­chód odda jak naj­szyb­ciej do me­cha­ni­ka, wiec zo­sta­wi­ła ple­cak w sa­lo­nie i udała się do kuch­ni, by za­dzwo­nić po la­we­tę. Jej kuch­nia była dość duża. Caro już jako mała dziew­czyn­ka na­uczy­ła się go­to­wać i spra­wia­ło jej to przy­jem­ność, dla­te­go, mimo że miesz­ka­ła sama, lu­bi­ła go­to­wać wy­szu­ka­ne po­tra­wy, bądź eks­pe­ry­men­to­wać i wy­my­ślać swoje wła­sne prze­pi­sy. Dbała też o to, by dom był do­brze utrzy­ma­ny, czy­sty i by wszyst­ko w nim dzia­ła­ło jak na­le­ży.

To co zo­ba­czy­ła, gdy już do kuch­ni do­tar­ła, bar­dzo ją za­sko­czy­ło. Na stole ku­chen­nym sie­dział "anioł". Pod­czas dnia spę­dzo­ne­go na dys­ku­sjach kim był ta­jem­ni­czy męż­czy­zna z jej sa­mo­cho­du, wła­śnie taki dziew­czy­ny nada­ły mu przy­do­mek. Był zgar­bio­ny i wpa­try­wał się w drzwi, przez które wła­śnie prze­szła. Z tej per­spek­ty­wy wi­dzia­ła do­kład­nie jego mu­sku­lar­ne ra­mio­na i zarys klat­ki pier­sio­wej pod ma­te­ria­łem.

– Co pan tu robi?! Jak pan tu wszedł?!

Nie­za­po­wie­dzia­ny gość wpa­try­wał się w nią przez dłuż­szą chwi­lę pra­wie nie mru­ga­jąc. Na pierw­szy rzut oka nie widać po nim było ob­ra­żeń, które praw­dę mó­wiąc już dawno po­win­ny spo­wo­do­wać jego śmierć. Z tru­dem zszedł ze stołu i spoj­rzał wiel­ki­mi zie­lo­ny­mi oczy­ma pro­sto na Caro.

– Wy­ja­śnij mi, co się stało i jak się tu zna­la­złem? – po­wie­dział wolno i spo­koj­nie. Jego głos był tak głę­bo­ki i męski, że przez chwi­le Caro nie mogła ode­rwać oczu od ust, z któ­rych się wy­do­by­wał, włosy na jej rę­kach sta­nę­ły dęba, a po karku prze­biegł ła­god­ny dresz­czyk pod­nie­ce­nia. Było tro­chę tak, jakby w końcu do­pa­so­wa­ła wy­gląd lek­to­ra fil­mo­we­go do jego twa­rzy i to po­łą­cze­nie bar­dzo jej się po­do­ba­ło.

– Emm, yyy… No tak, skąd ty… A skąd ja mam to kurna wie­dzieć?! – opa­mię­ta­ła się w końcu i od­po­wie­dzia­ła py­ta­niem na py­ta­nie.

– Mu­sisz wie­dzieć, ty mnie tu przy­wo­ła­łaś, ty spra­wi­łaś, że prze­ży­łem. – spoj­rze­nie jego zie­lo­nych oczu nie­sa­mo­wi­cie ją roz­pra­sza­ła i mu­sia­ła od­wró­cić wzrok, by znów móc ze­brać myśli.

– Ja?! O co ci facet cho­dzi? Wsta­ję rano, idę do sa­mo­cho­du, pa­trzę, a na nim leży wiel­ki facet i ledwo dycha. Wiem o całej tej sy­tu­acji tylko tyle, że zgnio­tłeś moją Im­pa­lę i mam za­miar wy­cią­gnąć od cie­bie za to od­szko­do­wa­nie!

– To wszyst­ko jest ja­kieś… – po­wie­dział wsta­jąc, ale po chwi­li za­chwiał się i stra­cił przy­tom­ność omal nie ude­rza­jąc głową o kant stołu. Caro po raz ko­lej­ny tego dnia zmu­szo­na była we­zwać po­go­to­wie.

 

 

ROZ­DZIAŁ 2

Anioł stróż

 

W końcu go za­bra­li. Caro miała na­dzie­ję, że już wię­cej go nie zo­ba­czy. Cho­ciaż może… Kilka go­dzin po tym, jak ka­ret­ka od­je­cha­ła sprzed jej domu dziew­czy­na za­czę­ła do­głęb­niej ana­li­zo­wać wy­gląd Anio­ła. W dal­szym ciągu nie znała jego imie­nia. A szko­da, po­my­śla­ła, mo­gła­bym od­wie­dzić go w szpi­ta­lu.

Na samą myśl uśmiech­nę­ła się do sie­bie. Anioł był tak bar­dzo przy­stoj­ny… Te wiel­kie zie­lo­ne oczy… Dawno nie wi­dzia­ła tak so­czy­stej zie­le­ni. Nie można było jej po­rów­nać z trawą, która w Ka­li­for­nii, ze wzglę­du na tem­pe­ra­tu­rę, jest chyba bar­dziej żółta niż zie­lo­na. Przy­po­mi­na­ły sza­fi­ry, ale w nich za­war­ta była jakaś hi­sto­ria. Klej­no­ty są puste, po pro­stu zie­lo­ne, a w oczach Anio­ła zie­leń, choć bar­dzo wy­ra­zi­sta, była tylko do­dat­kiem i choć Caro my­śla­ła o tym cały piąt­ko­wy wie­czór i pół so­bo­ty, nie mogła dojść do tego, do czego była ona do­dat­kiem.

Poza ocza­mi Anioł miał też ide­al­ny nos. Dość duży, bo prze­cież praw­dzi­wy męż­czy­zna nie może mieć noska jak dziew­czyn­ka, pro­sty i le­ciu­teń­ko za­dar­ty. Włosy Anio­ła były dłuż­sze od tych przyj­mo­wa­nych za "nor­mal­ne" dla chło­pa­ka, ale nie Bie­be­row­sko dłu­gie, wy­pro­sto­wa­ne i za­cze­sa­ne na sło­dziut­ką grzy­wecz­kę, blee. Włosy Anio­ła były po pro­stu dłuż­sze, fa­lo­wa­ne na koń­cach i do­da­ją­ce mu mę­sko­ści. Jego usta były pełne, duże i so­czy­ste, a ciało, które wi­dzia­ła przez białą ko­szu­lę, umię­śnio­ne i wy­mo­de­lo­wa­ne.

Do­pie­ro teraz, kiedy my­śla­ła o tym bar­dzo in­ten­syw­nie Caro zdała sobie spra­wę jak był ubra­ny i cał­ko­wi­cie ją to zszo­ko­wa­ło, bo to, co na pierw­szy rzut oka wzię­ła za białą ko­szu­lą, tak na­praw­dę było togą, białą, rzym­ską togą. Taką o ja­kiej uczy­ła się na lek­cji hi­sto­rii. Zdała sobie rów­nież spra­wę, że pod togą próż­no było się do­szu­ki­wać spodni. W tym mo­men­cie jej myśli po­ga­lo­po­wa­ły w ciem­ną ulicz­kę i spro­wa­dzi­ły ją do py­ta­nia "Czy Anioł miał, kurna, bie­li­znę?!". Ale nie było sensu szu­kać od­po­wie­dzi na to py­ta­nie w pa­mię­ci, bo nie za­uwa­ży­ła nic po­dob­ne­go ani rano, ani w cza­sie in­cy­den­tu w kuch­ni.

Caro, któ­rej głowę za­przą­ta­ły te oto myśli, le­ża­ła w sa­lo­nie na swo­jej pu­szy­stej ka­na­pie. Włą­czo­ny i lekko przy­ci­szo­ny te­le­wi­zor peł­nił funk­cję tła dźwię­ko­we­go jej prze­my­śleń. Nagle w głę­bo­kiej za­du­my wy­rwał ją dzwo­nek do drzwi.

– O kurna, o kurna, o kurna! Cał­kiem za­po­mnia­łam, że matka przy­jeż­dża… – po­wie­dzia­ła sama do sie­bie Caro zry­wa­jąc się na równe nogi.

Nie­przy­go­to­wa­ny obiad i nie­po­sprzą­ta­ne miesz­ka­nie nie były teraz naj­więk­szy­mi zmar­twie­nia­mi Caro. Zgnie­cio­na Im­pa­la nadal stała na pod­jeź­dzie, bo w za­ist­nia­łej sy­tu­acji kom­plet­nie za­po­mnia­ła za­dzwo­nić po la­we­tę. Dzwo­nek do drzwi co chwi­le dawał o sobie znać, co ozna­cza­ło tylko to, że oj­czym nie był zbyt za­do­wo­lo­ny ze stanu, w któ­rym za­stał pre­zent od sie­bie. Caro wzię­ła kilka głę­bo­kich wde­chów. Za­po­wia­da­ła się awan­tu­ra. Zda­rza­ły się one przy każ­dej wi­zy­cie, ale nigdy nie za­czy­na­ły się jesz­cze przed fron­to­wy­mi drzwia­mi. Kiedy w końcu ze­bra­ła się w sobie, otwo­rzy­ła.

– Co to ma zna­czyć?! Da­cho­wa­łaś! Przy­znaj się! Jak mo­głaś jeź­dzić tak nie­uważ­nie?! – mimo wszyst­ko było le­piej niż się spo­dzie­wa­ła, krzy­czał oj­czym, nie matka.

– To nie ja! Ja mogę wy­ja­śnić. Wczo­raj rano zna­la­złam na nim ja­kie­goś pół­na­gie­go fa­ce­ta, to on! – kurna, uży­łam w jed­nym zda­niu słów pół­na­gi i facet… Teraz się za­cznie…Od razu zro­zu­mia­ła jak wiel­ki błąd po­peł­ni­ła.

I miała rację. Matka wzię­ła spra­wy w swoje ręce.

– Zro­bi­łaś im­pre­zę, na któ­rej byli pół­na­dzy fa­ce­ci?! Jesz­cze na do­da­tek jeden z nich schlał się na tyle żeby zde­mo­lo­wać ci sa­mo­chód?! Co ty sobie my­śla­łaś?! Do­sta­łaś ten dom w pre­zen­cie, je­steś nie­peł­no­let­nia i śmiesz robić takie rze­czy?! Mu­si­my się po­waż­nie za­sta­no­wić, czy nadal bę­dziesz miesz­kać tu sama!

Caro prze­stra­szy­ła się nie na żarty.

– To nie była im­pre­za! Ja go po pro­stu zna­la­złam! Nawet go nie znam! Poza tym koń­czę osiem­na­ście lat w li­sto­pa­dzie! To za pół roku!

I tak w kółko. Matka i oj­czym wy­szli od niej około dwu­dzie­stej pierw­szej z głę­bo­kim po­sta­no­wie­niem, by od­wie­dzać ją czę­ściej i nie­za­po­wie­dzia­nie. Caro wie­dzia­ła, że nie wzię­li jej ze sobą, bo oj­czym nigdy by się na to nie zgo­dził, a matka do­brze o tym wie­dzia­ła i za­gro­zi­ła jej tym tylko po to, by ją na­stra­szyć. Caro zro­bi­ła sobie kilka ka­na­pek i wró­ci­ła przed te­le­wi­zor. Aku­rat le­cia­ło "Mia­sto Anio­łów" z Ni­co­la­sem Cage'em i Meg Ryan, więc przy­po­mniał jej się au­to­ma­tycz­nie jej Anioł i stwier­dzi­ła, że nie mia­ła­by nic prze­ciw­ko, by znowu ją od­wie­dził. Wy­kra­ka­ła…

Zna­lazł się w jej kuch­ni nie przy­pad­ko­wo. Wie­dział, że coś go z nią łączy i mu­siał się do­wie­dzieć co to było. Poza tym przy­po­mi­nał sobie coraz wię­cej fak­tów z bitwy. Był jed­nym ze ska­zań­ców idą­cych z tyłu. Wszy­scy inni wi­docz­nie się po­za­bi­ja­li, a on pró­bu­jąc ra­to­wać jed­ne­go ze swo­ich po­le­ciał razem z nim na zie­mię, kiedy ten zmarł i zmie­nił się w pio­run.

Teraz w końcu mógł przyj­rzeć się jej do­kład­nie. Była niska, miała lekko fa­lo­wa­ne brą­zo­we włosy, ładną pro­por­cjo­nal­ną twarz i piwne oczy, a jej usta, kiedy była za­sko­czo­na, roz­chy­la­ły się lekko, co wy­wo­ły­wa­ło u niego szyb­sze bicie serca. Kiedy go za­uwa­ży­ła, pró­bo­wał do­wie­dzieć się od niej co tu robi, ale ból w klat­ce pier­sio­wej był zbyt duży i stra­cił przy­tom­ność.

Ock­nął się w tym dużym bia­łym bu­dyn­ku, do któ­re­go tra­fił już rano i tym razem wie­dział już do­kład­nie jak szyb­ko i nie­zau­wa­że­nie się z niego wy­do­stać. Naj­pierw udał się oczy­wi­ście do ko­ścio­ła, bo gdzie in­dziej anioł ma szu­kać od­po­wie­dzi na swoje py­ta­nia, jed­nak męż­czy­zna, który, zdaje się, peł­nił tam funk­cję Boga, nie był w sta­nie od­po­wie­dzieć mu na żadne z jego pytań. Za­wie­dzio­ny mu­siał na wła­sną rękę zna­leźć od­po­wie­dzi.

Za po­mo­cą zna­nych każ­de­mu anio­ło­wi zna­ków przy­wo­łał aniel­ską wy­rocz­nię, która po­wie­dzia­ła mu, że utra­cił skrzy­dła, a ko­bie­ta, którą wi­dział rano jest z nim ści­śle po­wią­za­na i tylko ona może pomóc mu stać się znów anio­łem, na razie jest wy­rzut­kiem i nie może już wię­cej uży­wać żad­nej z aniel­skich mocy, po czym znik­nę­ła. Czas na ziemi pły­nął ina­czej niż w nie­bie, więc kiedy skoń­czył roz­ma­wiać z wy­rocz­nią, była już noc. Po­sta­no­wił, że musi wró­cić do domu swo­jej je­dy­nej na­dziei.

Caro za­snę­ła chwi­lę przed na­pi­sa­mi koń­co­wy­mi. Wcze­śniej usta­wi­ła auto wy­łą­cza­nie, więc, kiedy to się stało, w domu było cicho i ciem­no. Żadne z drzwi nie skrzyp­nę­ły, lecz słu­chać było ciche kroki bo­sych stóp na pa­ne­lach sa­lo­nu. In­truz skie­ro­wał się in­tu­icyj­nie do ka­na­py i po­chy­lił nad le­żą­cą na niej po­sta­cią. Naj­pierw zrów­nał się z twa­rzą Caro ku­ca­jąc przed nią, a potem po­wo­li i de­li­kat­nie zła­pał ją za ramię po czym bez więk­szych ce­re­gie­li za­czął je szar­pać. Caro wy­bu­dzo­na z pięk­ne­go snu z po­cząt­ku nie wie­dzia­ła co się dzie­je, jed­nak, kiedy jej oczy przy­zwy­cza­iły się do ciem­no­ści wrza­snę­ła wy­stra­szo­na tak gło­śno, że gdyby miesz­ka­ła w bloku, w mi­nu­tę wszy­scy miesz­kań­cy zna­leź­li­by się pod jej drzwia­mi.

– Co ty tu, kurna, znowu ro­bisz?! – ryk­nę­ła wście­kła na ku­ca­ją­ce­go przed nią Anio­ła. – Która jest go­dzi­na?! Jakim cudem znowu wy­do­sta­łeś się ze szpi­ta­la? Jakim, kurna, cudem udało ci się wejść tutaj bez włą­cza­nia alar­mu?!

– Spo­koj­nie. W szpi­ta­lu byłem tylko chwi­lę, potem ucie­kłem, ale mu­sia­łem po­szu­kać od­po­wie­dzi. Nie­wie­le udało mi się zna­leźć, z resz­tą mu­sisz pomóc mi ty.

– Czego ty ode mnie chcesz czło­wie­ku?! De­mo­lu­jesz mi sa­mo­chód, wła­mu­jesz się już drugi raz do mo­je­go domu! Co ja ci ta­kie­go zro­bi­łam, że mnie prze­śla­du­jesz?!

Szcze­rze mó­wiąc Caro nie była aż tak zde­ner­wo­wa­na, bo obec­ność Anio­ła dziw­nie ją uspa­ka­ja­ła, ale mimo wszyst­ko mu­sia­ła się do­wie­dzieć o co cho­dzi z tą całą akcją "Anioł na­wie­dza Caro".

-To nie jest ważne. Chcę tylko pro­sić cię o pomoc, mo­żesz to dla mnie zro­bić?

 

-Jaką pomoc?

 

-Na po­czą­tek noc­leg. Całą resz­tę spró­bu­ję wy­ja­śnić ci jutro rano.

Ech… skoro nie masz gdzie spać… Ale śpisz tu, ja idę do sie­bie. Do­bra­noc. – Wiele ry­zy­ko­wa­ła po­zwa­la­jąc mu zo­stać, ale „raz się żyje”, nie?

Do domu Caro Anioł do­tarł ostat­kiem sił i kiedy w końcu po­ło­żył się na ka­na­pie usnął ka­mien­nym snem. Dziew­czy­na za­nie­po­ko­jo­na obu­dzi­ła go do­pie­ro o 13, ale i wtedy Anioł nie był w sta­nie wy­krze­sać z sie­bie tyle ener­gii, by cho­ciaż usiąść. Swoje nad­ludz­kie umie­jęt­no­ści stra­cił pod­czas roz­mo­wy z wy­rocz­nią i teraz mógł tylko leżeć i, jeśli bar­dzo się po­sta­rał, mówić.

Dziew­czy­na chcąc nie chcąc mu­sia­ła się nim za­opie­ko­wać. Przy­no­si­ła mu wody, zmie­nia­ła okła­dy z czoła, które było bar­dzo roz­pa­lo­ne, a kiedy chcia­ła mu zmie­rzyć tem­pe­ra­tu­rę, ter­mo­metr wska­zał 39 stop­ni. Przy każ­dym do­ty­ku Anioł wy­krzy­wiał się z bólu, było pewne, że zła­mał co naj­mniej 3 żebra, ma wy­bi­ty bark i cudem unik­nął zła­ma­nia krę­go­słu­pa. Nie chciał nic jeść, co też ją za­nie­po­ko­iło.

– Co z tobą facet? – nadal nie znała jego imie­nia, ale nie my­śla­ła o tym – mu­sisz jeść żeby wy­zdro­wieć i wy­tłu­ma­czyć mi co tu się kurna dzie­je…

Mó­wi­ła to bar­dziej piesz­czo­tli­wym niż zde­ner­wo­wa­nym tonem. Od czasu do czasu, kiedy ich oczy się spo­ty­ka­ły, czuła, że mię­dzy nimi po­tęż­nie iskrzy.

– Słu­chaj – po­wie­dzia­ła pod wie­czór wkła­da­jąc książ­ki do ple­ca­ka – jutro rano wyjdę na kilka go­dzin. Muszę iść do szko­ły. Wodę po­sta­wię ci zaraz obok, wiem, że może cię to sporo kosz­to­wać, ale mu­sisz po­ra­dzić sobie przez ten czas sam. Anioł przy­mknął po­wie­ki i de­li­kat­nie kiw­nął głową na znak, ze ro­zu­mie.

– Chcesz coś po­oglą­dać? – nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź włą­czy­ła te­le­wi­zor. Aku­rat le­ciał jej se­rial – zo­bacz, to jest Jess, cho­dzi z Mar­kiem, ale on ją zdra­dza… – wy­ja­śni­ła mu całą fa­bu­łę se­ria­lu co jakiś czas zer­ka­jąc czy słu­cha. Z za­cie­ka­wio­ne­go wy­ra­zu twa­rzy i wpa­trzo­ne­go w nią spoj­rze­nia wy­wnio­sko­wa­ła, że tak. Po chwi­li jed­nak, kiedy się od­wró­ci­ła, zo­ba­czy­ła, że Anioł za­snął. Wy­łą­czy­ła te­le­wi­zor i po­szła do sy­pial­ni.

Rano, kiedy wy­cho­dzi­ła, zer­k­nę­ła na umię­śnio­ne ciało przy­kry­te lek­kim kocem. Po­sta­no­wił nie mówić nic przy­ja­ciół­kom. Wie­dzia­ła, że chcia­ły­by przyjść do niej i go zo­ba­czyć, a coś spra­wia­ło, że czuła się od­po­wie­dzial­na i w jakiś spo­sób wy­róż­nio­na tym, że przy­szedł wła­śnie do niej i nie chcia­ła się nim z nikim dzie­lić. Spraw­dzi­ła jesz­cze tylko czy dzba­nek z wodą stoi do­sta­tecz­nie bli­sko i na wszel­ki wy­pa­dek, gdyby obu­dził się wcze­śnie, po­ło­ży­ła obok dzban­ka pilot do te­le­wi­zo­ra. Otu­li­ła go szczel­niej kocem i wy­szła za­klu­cza­jąc za sobą drzwi.

Do szko­ły mu­sia­ła je­chać au­to­bu­sem. Lek­cje dłu­ży­ły się nie­sa­mo­wi­cie. Bar­dziej niż zwy­kle, bo cią­gle za­sta­na­wia­ła się, co dzie­je się u niej w domu. Przy­ja­ciół­ki za­uwa­ży­ły, że coś jest nie tak.

– Co jest Caro? Wszyst­ko ok? Je­steś dziś taka nie­obec­na. – za­py­ta­ła Maja pod­czas któ­rejś z przerw.

– Tak, tak. Je­stem tro­chę przy­bi­ta, bo w so­bo­tę była u mnie matka z oj­czy­mem i zo­ba­czy­li zgnie­cio­ną Im­pa­lę. Matka za­gro­zi­ła, że jesz­cze jeden taki wy­bryk i za­miesz­kam z nimi. – po­wie­dzia­ła praw­dę, choć nie to za­przą­ta­ło teraz jej głowę.

– Co się mar­twisz. Oj­czym w życiu się na to nie zgo­dzi, Spo­koj­nie mała, je­dy­ne co mogą zro­bić to zmniej­szyć ci kie­szon­ko­we, a i tak bieda i głód ci nie grożą. – Ta­ma­ra pu­ści­ła do niej oczko. Do­brze znała ją i jej sy­tu­ację, więc żeby się nie wko­pać Caro zmie­ni­ła temat.

– Wi­dzia­ły­ście jak ubra­ła się dziś Marta? Czy ona nie ma za grosz wy­czu­cia stylu?

Anioł czuł się wy­czer­pa­ny nawet po kil­ku­na­stu go­dzi­nach snu. Opie­ka "tej dziew­czy­ny", jak ją w my­ślach na­zy­wał, była tak czuła, że za­czy­nał po­wo­li przy­wią­zy­wać się do opie­kuń­cze­go spoj­rze­nia jej oczu i dłoni na czole, spraw­dza­ją­cej go­rącz­kę. W końcu, kiedy wie­czo­rem za­po­wie­dzia­ła swoją nie­obec­ność serce tro­chę za­ku­ło go z żalu, ale trud­no, bę­dzie mu­siał sobie ra­dzić sam. Potem dziew­czy­na włą­czy­ła gra­ją­ce pu­deł­ko i za­czę­ła mu coś tłu­ma­czyć, więc uda­wał za­cie­ka­wio­ne­go, tylko po to, by mieć ja­kieś wy­tłu­ma­cze­nie tego, że nie może ode­rwać od niej wzro­ku, jed­nak po kilku mi­nu­tach zmę­cze­nie wy­gra­ło.

Obu­dził się, kiedy słoń­ce było już wy­so­ko, ale dziew­czy­ny nadal nie było w domu. Chwi­lę leżał bez ruchu, by nie na­pi­nać obo­la­łych mię­śni, lecz nie wy­trzy­mał długo.

Chcia­ło mu się pić i nie bar­dzo wie­dział, jak może sobie ulżyć bez przy­spa­rza­nia sobie więk­szych cier­pień. W końcu, kiedy pra­gnie­nie było na­praw­dę silne, wy­cią­gnął po­wo­li rękę i chwy­cił za dzba­nek. Już samo to spo­wo­do­wa­ło gry­mas bólu na jego twa­rzy. Teraz mu­siał jesz­cze prze­cież dzba­nek pod­nieść do ust. Czuł, że nie jest w sta­nie tego do­ko­nać, przy­naj­mniej na razie, więc spró­bo­wał użyć swo­jej daw­nej mocy. Przy­mknął oczy wpa­trzo­ne w na­czy­nie i in­ten­syw­nie my­ślał o tym, że chce, żeby się ono unio­sło. Na po­cząt­ku nie dzia­ło się nic. Po wielu nie­uda­nych pró­bach, dzba­nek drgnął.

Cał­ko­wi­cie udało mu się go pod­nieść do­pie­ro po ja­kichś trzech go­dzi­nach, aku­rat wtedy, kiedy jego pra­gnie­nie się­ga­ło ze­ni­tu, a do zamka w drzwiach fron­to­wych ktoś wło­żył klucz. Pięk­nie, teraz dziew­czy­na dowie się, że ma nad­przy­ro­dzo­ne zdol­no­ści… Wy­tę­żył wszyst­kie swoje siły i uniósł szyb­ko rękę, ła­piąc dzba­nek. Zdą­żył w ostat­niej chwi­li, bo Caro na­pie­ra­ła wła­śnie na drzwi, które nie miały wcale ocho­ty się jej sprze­ci­wiać i otwo­rzy­ły się z roz­ma­chem.

Dzba­nek, któ­re­go Anioł nie utrzy­my­wał już w po­wie­trzy swoją mocą wy­wo­łał dość silny ból w jego klat­ce pier­sio­wej. Mu­sia­ło to odbić się na jego twa­rzy, bo Caro od razu to za­uwa­ży­ła.

– Bie­da­ku, nie mia­łeś sił pod­nieść nawet dzban­ka? Jutro zo­sta­wię ci wodę w kilku szklan­kach, bę­dzie ła­twiej. No i jutro wra­cam szyb­ciej. Pan od wf'u za­cho­ro­wał i nie mam ostat­niej lek­cji. – kiedy tylko we­szła do domu, zro­bi­ło się cie­plej i we­se­lej. Jej nie­ustan­ne mó­wie­nie o ni­czym wpra­wia­ło go w dobry humor. – Nawet te­le­wi­zo­ra sobie nie włą­czy­łeś?

– Nie… wie­dzia­łem… jak… – po­wie­dział z tru­dem, ale mniej­szym niż po­przed­nie­go dnia.

– Oooo pa­trz­cie, nasza nie­mo­wa od­zy­sku­je głos – po­wie­dział Caro ra­do­śnie i pu­ści­ła do niego oko. – Pew­nie mia­łeś u sie­bie in­ne­go pi­lo­ta… Skąd ty wła­ści­wie je­steś? Albo nie, nie mów, nie mar­nuj jesz­cze sił. Wszyst­ko opo­wiesz mi jak wy­zdro­wie­jesz. Zo­bacz, na­ci­skasz naj­pierw ten duży czer­wo­ny przy­cisk, o tu, a potem wy­bie­rasz kanał tymi tutaj. Spró­buj.

Anioł wziął do ręki pi­lo­ta i na­ci­snął nie­pew­nie czer­wo­ny przy­cisk. Za­pa­li­ło się zie­lo­ne świa­teł­ko, chyba dobry znak – po­my­ślał. Potem spró­bo­wał jed­nym z tych, które wska­za­ła. Na ekra­nie po­ja­wił się męż­czy­zna przed­sta­wia­ją­cy naj­now­sze wia­do­mo­ści. Potem po­szło już łatwo, zna­lazł kilka cie­ka­wych sta­cji i prze­łą­czył na kanał z se­ria­lem, który po­ka­za­ła mu Caro.

– A jed­nak ci się spodo­ba­ło, co? Dobra, idę zro­bić coś do je­dze­nia. Spa­ghet­ti czy chińsz­czy­znę?

– Ja dzię­ku­ję.

– Znowu nie jesz? Tak nie może być. Zro­bię chińsz­czy­znę i cię na­kar­mię. Nie po­zwo­lę ci umrzeć z głodu w moim domu!

Caro zro­bi­ła obiad i wró­ci­ła z dwie­ma por­cja­mi do sa­lo­nu.

– No, teraz otwie­ra­my buzię. Zrób "aaaa" – dziew­czy­na tro­chę na­bi­ja­ła się ze swo­je­go "pa­cjen­ta"

Anioł w całym swoim dłu­gim aniel­skim życiu nie jadł, ale po­sta­no­wił za­ufać Caro. Pierw­sze wra­że­nie było dziw­ne. Czuł w ustach coś cie­płe­go i ta­kie­go… To było coś, czego anio­ły nie znają, a lu­dzie na­zy­wa­ją sma­kiem. Spodo­ba­ło mu się. Z cza­sem od­naj­dy­wał coraz wię­cej sma­ków w sosie, wa­rzy­wach, a nawet ryżu.

– O pro­szę, naj­pierw nie chciał jeść, a teraz wcina, aż miło pa­trzeć. Chcesz do­kład­kę? – za­py­ta­ła Caro z uśmie­chem.

Kiw­nął głową i dziew­czy­na po­szła po ko­lej­ną por­cję. Póź­niej po ko­lej­ną.

– Ej, facet po­jem­ny je­steś. Jak długo nie ja­dłeś?

– Całe wieki. – od­po­wie­dział Anioł z pełną buzią, ale uśmiech­nię­ty i za­do­wo­lo­ny. – Od razu czuję się jakoś le­piej i moc­niej. – spró­bo­wał usiąść, ale znowu opadł na po­dusz­ki.

– Nie szar­żuj, bo­ha­te­rze, jeden obiad cię nie wy­le­czy. – po­wie­dzia­ła Caro i od­wza­jem­ni­ła uśmiech. – Mam tylko jedno py­ta­nie. Le­żysz na tej ka­na­pie już drugi dzień, nie chcesz może iść do ła­zien­ki?

– Do ła­zien­ki? Nie, po co? – Anioł nie tylko nigdy nie jadł, ale też nie robił wielu in­nych "ludz­kich" rze­czy.

– Nie, już nic, tak tylko za­py­ta­łam.– Caro po­czu­ła się tro­chę nie­zręcz­nie, ale z dru­giej stro­ny to nie było nor­mal­ne, dla­te­go za­py­ta­ła. – Muszę od­ro­bić lek­cje. Może mi po­mo­żesz?

– Jeśli tylko będę w sta­nie.

Caro przy­nio­sła swój ple­cak do sa­lo­nu i wy­ję­ła z niego wszyst­kie książ­ki. Za­czę­ła od matmy, ale tu Anioł nie po­tra­fił jej za dużo pomóc. Tak samo było z fi­zy­ką, ale kiedy otwo­rzy­ła hi­sto­rię, sy­tu­acja się od­wró­ci­ła. Nigdy nie mogła spa­mię­tać tych wszyst­kich dat, wy­da­rzeń i na­zwisk, a Anioł po­tra­fił podać daty co do dnia. Nawet dni wy­da­rzeń, które w pod­ręcz­ni­ku opi­sa­ne zo­sta­ły tylko ro­kiem.

– Dobry je­steś, mu­sisz mi chyba za­cząć dawać korki. – po­wie­dzia­ła za­chwy­co­na szyb­ko­ścią ukoń­cze­nia pracy.

– Korki? – za­py­tał Anioł.

– No do­uczyć mnie mu­sisz tro­chę z hi­sto­rii.

– Aaaa, jeśli tylko masz na to ocho­tę.

– Pew­nie! Bez­płat­ne korki, jesz­cze z kimś kto tak dużo o tym wie. Pani spad­nie z krze­sła jak zgło­szę się do od­po­wie­dzi i do­brze od­po­wiem.

– To co teraz prze­ra­biasz?

– Po­cząt­ki I Wojny Świa­to­wej.

– No do­brze, więc to było tak, za­czę­ło się od za­ma­chu…

Cały wie­czór opo­wia­dał jej o bi­twach, broni, ge­ne­ra­łach, da­tach, przy­czy­nach i skut­kach, a mówił tak, że chcia­ło się go słu­chać, nie to co wred­na na­uczy­ciel­ka hi­sto­rii Caro.

Na­stęp­ne­go dnia Caro wró­ci­ła do domu cała roz­pro­mie­nio­na.

– Do­sta­łam piąt­kę, do­sta­łam piąt­kę, do­sta­łam piąt­kę! – krzy­cza­ła do Anio­ła z ko­ry­ta­rza. – Dzię­ki za pod­ucze­nie!

Od­po­wie­dzia­ła jej tylko cisza. Anioł leżał w sa­lo­nie, trzy­mał się za głowę i po­ję­ki­wał z bólu.

– Hej, co się stało?

– Boli, o Boże, jak boli…

– Głowa? Za­cze­kaj, przy­nio­sę ci ta­blet­kę. – spraw­dzi­ła ręką czy nie ma go­rącz­ki. Był roz­pa­lo­ny. – I wezmę też ręcz­nik na­mo­czo­ny zimną wodą, po­wi­nien tro­chę zbić go­rącz­kę.

Anioł zła­pał ją za rękę, kiedy wsta­wa­ła.

– Je­steś moim anio­łem stró­żem, wiesz? – po­wie­dział cicho i stra­cił przy­tom­ność.

Caro przez chwi­lę za­mu­ro­wa­ło, ale opa­mię­ta­ła się i po­szła po ręcz­nik. Zmo­czy­ła go lo­do­wa­tą wodą i po­ło­ży­ła de­li­kat­nie na czole Anio­ła. Chcia­ła go wy­bu­dzić, żeby mógł po­łknąć ta­blet­kę, ale nie udało jej się, więc zmie­nia­ła mu tylko okład co go­dzi­nę i mie­rzy­ła tem­pe­ra­tu­rę. Około 18 za­czę­ła spa­dać, więc jesz­cze raz zmie­ni­ła ręcz­nik i wzię­ła się do od­ra­bia­nia lek­cji, ale za­da­nia z hi­sto­rii nie szły jej już tak do­brze bez jego po­mo­cy.

 

 

ROZ­DZIAŁ 3

Uwaga, kło­po­ty!

 

Mi­nę­ły trzy dni. Stan Anio­ła po­pra­wiał się z dnia na dzień, ale nadal zda­rza­ło mu się mieć "od­pły­wy". Tam­te­go dnia, kiedy Caro za­sta­ła go w tak złej for­mie, aku­rat udało mu się spra­wić, że pilot prze­le­ciał cały salon, zro­bił młyn­ka nad ławą i po­wo­li na niej wy­lą­do­wał, ale to bar­dzo go wy­czer­pa­ło. Mimo ogrom­ne­go za­po­trze­bo­wa­nia ener­gii Anioł kon­ty­nu­ował ćwi­cze­nia swo­ich mocy pod nie­obec­ność dziew­czy­ny, ale jak na razie uda­wa­ła mu się tylko te­le­ki­ne­za.

Nie chciał nawet my­śleć jak czuł­by się gdyby spró­bo­wał po­ru­szać tym, co po­zo­sta­ło z jego skrzy­deł. Nie były to skrzy­dła ma­te­rial­ne, mógł spo­koj­nie leżeć na ple­cach , a one w żad­nym stop­niu mu nie prze­szka­dza­ły. Po­ka­zy­wa­ły się tylko kiedy ich uży­wał.

Mimo swo­ich obaw spró­bo­wał i to co zo­ba­czył w swoim od­bi­ciu w te­le­wi­zo­rze prze­ra­zi­ło go. Z ple­ców wy­sta­wa­ły mu dwa cał­ko­wi­cie czer­wo­ne od krwi ki­ku­ty do któ­rych przy­cze­pio­ne było kilka piór, rów­nież czer­wo­nych.

Po­mi­ja­jąc szok jaki wy­wo­łał ten widok, po­ru­sze­nie skrzy­dła­mi kosz­to­wa­ło go pię­cio­ma go­dzi­na­mi nie­przy­tom­ność, na szczę­ście zro­bił to bar­dzo wcze­śnie, kiedy Caro jesz­cze spała, więc mógł szyb­ko usu­nąć plamy krwi z ka­na­py, a potem, wy­czer­pa­ny, po pro­stu opadł na nią bez sił.

Kiedy od­zy­skał przy­tom­ność zo­sta­ła mu go­dzi­na do po­wro­tu Caro ze szko­ły. Cie­szy­ła go myśl, że gdy ona wróci zo­sta­nie z nim na cały week­end w domu. Chciał jej po­wo­li za­czy­nać wy­ja­śniać, co się stało, bo dziew­czy­na coraz czę­ściej, w chwi­lach, kiedy był cał­ko­wi­cie przy­tom­ny i czuł się do­brze, wy­py­ty­wa­ła go o to.

Po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać tę go­dzi­nę na przy­go­to­wa­nie dla niej ja­kiejś nie­spo­dzian­ki. Zda­rza­ło mu się już wsta­wać z ka­na­py, jadł re­gu­lar­nie i to do­da­wa­ło mu sił. Wy­my­ślił, że spró­bu­je swo­imi mo­ca­mi stwo­rzyć naj­pięk­niej­szy kwiat, jaki po­tra­fił, a potem powie, że po pro­stu wy­szedł na chwil­kę na ze­wnątrz i go zna­lazł.

Z po­cząt­ku szło mu opor­nie. Miał trud­no­ści nawet z samą ło­dy­gą, ale po pół­go­dzin­nych pró­bach, w końcu coś się ru­szy­ło. Kwiat był taki, jak sobie wy­ma­rzył. Dość duży, z trze­ba war­stwa­mi płat­ków. Pierw­sza była nie­bie­ska, ko­lej­na fio­le­to­wa, ostat­nia czer­wo­na. Udało mu się zro­bić tak, by barwy prze­cho­dzi­ły jedna w drugą płyn­nie. Efekt był na­praw­dę im­po­nu­ją­cy i zdą­żył w samą porę, bo kiedy umiesz­czał swoją mocą wazon na ławie i wkła­dał do niego kwiat, zamek w drzwiach ode­zwał się. Szyb­ko jed­nak zo­rien­to­wał się, że coś jest nie tak, to nie była Caro.

Drzwi otwo­rzy­ły się, a Anioł nie miał po­ję­cia co ma robić. W końcu po­sta­no­wił spraw­dzić, czy nadal po­sia­da jedną ze swo­ich daw­nych mocy. Za­mknął oczy i sku­pił swoje zmy­sły tylko na jed­nej rze­czy, by stać się nie­wi­dzial­nym. Kiedy je otwo­rzył, zo­ba­czył, że się udało. Oka­za­ło się, że do domu Caro przy­szli jej ro­dzi­ce.

– Mó­wi­łem Ci, że jesz­cze jej nie bę­dzie. – po­wie­dział jej oj­czym.

– No do­brze, mia­łeś racje. Po­cze­ka­my na nią. Poza tym wcale nie mam ocho­ty tu być.

– Więc po co ka­za­łaś mi to przy­jeż­dżać?

– Ta dziew­czy­na musi wie­dzieć, że nie może robić wszyst­kie­go, na co ma ocho­tę…

– To twoja córka, zro­bisz jak bę­dziesz uwa­żać.

Kiedy tak roz­ma­wia­li, we­szli do sa­lo­nu i usie­dli na fo­te­lach na prze­ciw­ko ka­na­py. Anioł za­czął za­sta­na­wiać się, skąd ta dziew­czy­na bę­dzie wie­dzieć, że on nadal tu jest. Po­sta­no­wił, że przej­dzie do kuch­ni. Wstał naj­ci­szej jak po­tra­fił i prze­szedł kilka me­trów, kiedy znowu ktoś za­czął maj­stro­wać przy drzwiach. Szyb­ko ru­szył w stro­nę kuch­ni i kiedy tam do­tarł opadł bez sił na krze­sło. Był cał­ko­wi­cie wy­czer­pa­ny. Nie był już w sta­nie utrzy­mać nie­wi­dzial­no­ści, więc jeśli tylko któ­reś z ro­dzi­ców Caro bę­dzie chcia­ło iść do kuch­ni, to go zo­ba­czy.

***

Kiedy Caro wró­ci­ła do domu za­sko­czy­ły ją otwar­te drzwi. Za­wsze, mimo obec­no­ści Anio­ła, za­my­ka­ła je na klucz. Od razu skie­ro­wa­ła się do sa­lo­nu i my­śla­ła, że go tam za­sta­nie, ale byli tam tylko, o zgro­zo, jej ro­dzi­ce. Zro­bi­ło jej się słabo, a co jeśli wi­dzie­li Anio­ła? Gdyby tak, w try­bie na­tych­mia­sto­wym za­miesz­ka­ła­by z nimi.

– Co wy tu ro­bi­cie?

– Mó­wi­łam ci, że bę­dzie­my cię czę­ściej od­wie­dzać. Jakiś pro­blem, có­recz­ko. – po­wie­dzia­ła sar­ka­stycz­nie matka.

Caro po­czu­ła ulgę, nie wi­dzie­li go. Usia­dła na prze­ciw­ko nich i sta­ra­ła się roz­ma­wiać nor­mal­nie, ale myśl o tym, gdzie jest teraz Anioł, nie da­wa­ła jej spo­ko­ju.

Ro­dzi­ce Caro po­sta­no­wi­li wyjść od niej do­pie­ro ok. osiem­na­stej. Od razu po tym dziew­czy­na za­czę­ła szu­kać Anio­ła. Naj­pierw udała się do swo­jej sy­pial­ni – nic, w ła­zien­kach – też nic. W końcu udała się do kuch­ni ale tam… też ni­ko­go nie było. Jesz­cze raz obe­szła cały dom, ale i tym razem nie zna­la­zła w nim ni­ko­go, poza swo­imi od­bi­cia­mi w lu­strach.

Mar­twi­ła się coraz bar­dziej, sie­dząc w sa­lo­nie i my­śląc o tym, gdzie jej gość mógł się udać. Kiedy około go­dzi­ny dwu­dzie­stej pierw­szej po­szła do kuch­ni po coś do picia, było już dość ciem­no. Za­pa­li­ła więc świa­tło i po­de­szła do zlewu, by nalać sobie z kranu zim­nej wody. Od­wró­ci­ła się i… szklan­ka wy­pa­dła jej z ręki. Na krze­śle przy stole sie­dział Anioł. Wła­ści­wie to leżał z jedną ręką i głową na bla­cie mebla. Zbi­ja­ją­ca się szklan­ka obu­dzi­ła go. Po­wo­li pod­niósł głowę i ro­zej­rzał się po mocno oświe­tlo­nym po­miesz­cze­niu, mru­żąc oczy.

– Co ty tu ro­bisz? Nie wi­dzia­łam Cię, gdy wcho­dzi­łam… I nie sły­sza­łam, żebyś wcho­dził…

– Jaaa… – za­czął się tłu­ma­czyć – ja prze­cież byłem tu cały czas.

– Cały czas od któ­rej?

– Noo nie wiem… – zdał sobie spra­wę, że za spra­wą woli, kiedy tylko tro­chę od­zy­skał siły znowu stał się nie­wi­dzial­ny, a Caro, zaraz po wyj­ściu jej ro­dzi­ców za­czę­ła go szu­kać – nie pa­mię­tam, która była go­dzi­na.

– Szu­kam cię od osiem­na­stej!

– No to mu­sia­łem wró­cić jakoś póź­niej. Bałem się, że twoi ro­dzi­ce nadal tu są, więc przy­sze­dłem pro­sto do kuch­ni.

– Prze­cież sły­sza­ła­bym, kiedy byś wcho­dził! Poza tym je­stem pra­wie na pewno pewna, że za­my­ka­łam drzwi… Pójdę spraw­dzić.

Anioł mu­siał ry­zy­ko­wać. Z ta­kiej od­le­gło­ści, swo­imi mo­ca­mi spró­bo­wał spra­wić, by drzwi się otwo­rzy­ły. Po chwi­li wró­ci­ła Caro.

– Fak­tycz­nie, zo­sta­wi­łam otwar­te. – Ufff z Anio­ła ze­szło całe na­pię­cie – Prze­pra­szam, że cię tak oskar­ży­łam. Pew­nie wró­ci­łeś, kiedy byłam u góry, albo w ła­zien­ce na dole i nie sły­sza­łam. Wy­glą­dasz na zmę­czo­ne­go, chcesz się po­ło­żyć? Pew­nie nie wy­spa­łeś się dziś przez matkę i oj­czy­ma, a potem tu, na stole. Tak wła­ści­wie, to gdzie byłeś, kiedy cię nie było?

– Wy­sze­dłem, od razu kiedy przy­szli, udało mi się wy­mknąć, a wró­ci­łem, bo ro­bi­ło się ciem­no i chłod­no. – skła­mał i czuł się z tego po­wo­du winny. Czuł, że nie­dłu­go bę­dzie mu­siał wy­ja­wić jej całą praw­dę i bał się, jak na to za­re­agu­je, ale naj­pierw mu­siał od­zy­skać siły, by mógł po­ra­dzić sobie, jeśli wy­rzu­ci go na zbity pysk, albo nie uwie­rzy.

W ręce zwi­sa­ją­cej pod sto­łem trzy­mał kwiat, ten sam, który udało mu się stwo­rzyć chwi­lę przed przyj­ściem jej ro­dzi­ców.

– Wiesz… kiedy cho­dzi­łem po oko­li­cy zna­la­złem coś… chcia­łem ci jakoś po­dzię­ko­wać za twoją opie­kę i za to, że mogę tu być. – Wy­cią­gnął w jej stro­nę rękę z kwia­tem. – To dla cie­bie… – Po­czuł się tro­chę nie­zręcz­nie, ale uśmiech na jej ustach spra­wił, że skrę­po­wa­nie mi­nę­ło, a kiedy jej dłoń do­tknę­ła jego, po­czuł przy­jem­ny dreszcz

***

Zo­rien­to­wa­nie się, gdzie jest, za­ję­ło mu dobrą go­dzi­nę. Wszę­dzie biało, cicho, tro­chę jak w po­ko­ju prze­słu­chań w Głów­nej Sie­dzi­bie Do­wódz­twa. Wszyst­ko wy­ja­śni­ło się jed­nak, kiedy do po­ko­ju ktoś wszedł. Była to ko­bie­ta ubra­na na biało. Włosy spię­te miała w cia­sny kok i była, o zgro­zo, czło­wie­kiem! Nie, to nie moż­li­we, po­wta­rzał sobie w my­ślach. To nie mogło się stać, ta­kich rze­czy nie do­ku­men­to­wa­no od Wiel­kiej Wojny, prze­cież nie mo­głem upaść, nie chcia­łem tego.

Na­de­star z pewną trud­no­ścią usiadł na pry­czy w sali numer 185 szpi­ta­la w Wa­zons. Czuł coś dziw­ne­go po­ni­żej ko­la­na. Był to ból, ale on jesz­cze o tym nie wie­dział. Nigdy nie in­te­re­so­wał się ludź­mi i ich sła­bo­ścia­mi, a to była jedna z nich. Le­kar­ka pro­wa­dzą­ca ob­chód zwró­ci­ła się w jego stro­nę.

– Już się pan obu­dził? Bar­dzo do­brze, można zmniej­szyć dawki leków. Poda pan ja­kieś dane kon­tak­to­we ro­dzi­ny? Leży pan tu ponad ty­dzień, a przy panu nie zna­le­zio­no żad­nych do­ku­men­tów.

Na­de­sar nie od­po­wie­dział tylko wpa­try­wał się w nią ogrom­ny­mi ocza­mi. Co to ma zna­czyć, jak ona śmie się tak do niego od­zy­wać. Leży tu ty­dzień?

Wska­zał na nią obo­la­łą ręką i wy­mam­ro­tał ja­kieś słowa. W na­stęp­nej chwi­li le­kar­ka ude­rzy­ła o ścia­nę i opa­dła nie­przy­tom­na na zie­mię. Na­de­sar mimo bólu wstał z łóżka i uty­ka­jąc na prawą nogę wy­szedł z po­ko­ju. Wy­lą­do­wał na ko­ry­ta­rzu peł­nym ludzi. Wszy­scy pa­trzy­li się na niego. Na sobie miał tylko szpi­tal­ny szla­frok nie do końca za­pię­ty z tyłu. Po­wtó­rzył to co zro­bił w sali i fala ener­gii jak wy­buch bomby zmio­tła wszyst­kich w za­się­gu wzro­ku. Upa­dły spró­bo­wał roz­ło­żyć skrzy­dła, lecz nie udało mu się. Po­sta­no­wił wy­ja­śnić to wszyst­ko z wy­rocz­nią, lecz ona też nie chcia­ła się po­ja­wić. Zre­zy­gno­wa­ny, lecz nadal dumny prze­brał się w cichy męż­czy­zny le­żą­ce­go naj­bli­żej i po­wo­li, ostroż­nie stą­pa­jąc na prawą nogę za­czął szu­kać wyj­ścia z tego upior­ne­go bu­dyn­ku.

 

 

Roz­dział 4

Po­znaj moje grze­chy.

 

So­bo­ta mi­ja­ła le­ni­wie. Anioł, który od­zy­ski­wał siły, coraz czę­ściej wsta­wał z łózka i po­ma­gał Caro w co­dzien­nych obo­wiąz­kach. Naj­pierw za­ję­li się oczy­wi­ście lek­cja­mi, bo Caro w li­ceum o pro­fi­lu hu­ma­ni­stycz­nym mu­sia­ła ra­dzić sobie nie­ste­ty też z hi­sto­rią, któ­rej nie cier­pia­ła. Anioł jak zwy­kle po­ra­dził sobie zna­ko­mi­cie z roz­szy­fro­wy­wa­niem naj­róż­niej­szych dat i na­zwisk, a dziew­czy­na znów nie mogła wyjść z po­dzi­wu.

– Gdzie ci się to wszyst­ko chło­pie mie­ści? Koń­czy­łeś hi­sto­rię po­wszech­ną czy co? Ile ty masz wła­ści­wie lat?

Anioł nie od­po­wie­dział tylko wska­zał na ko­lej­ne za­da­nie i podał od­po­wiedź. W jego gło­wie znów za­gnieź­dził się strach. Dziew­czy­na za­czy­na za­da­wać py­ta­nia, nie­dłu­go za­py­ta skąd jest, potem o to jak do­kład­nie się na­zy­wa. Co ma jej od­po­wie­dzieć? Zna tylko swoje aniel­skie imię, a jako adres za­miesz­ka­nia może podać wię­zie­nie w nie­bie.

– Hej, je­steś tu jesz­cze? -wi­docz­nie się za­my­ślił, bo Caro ma­cha­ła mu ręką przed ocza­mi i pa­trzy­ła na niego z dziw­nym uśmiesz­kiem.

– Tak, tak. Je­stem. Na czym skoń­czy­li­śmy?

– Mó­wi­łeś, że w 1586r. jakiś facet coś tam roz­po­czął.

– 1586…. taak. No więc… – za­czął opo­wia­dać jej co się wtedy stało, lecz jego myśli znowu po­dą­ży­ły innym to­kiem. Co on robił w 1586 roku? Nie pa­mię­tał do­kład­nie. Pew­nie był jesz­cze le­gio­ni­stą, albo może już ge­ne­ra­łem? Te wszyst­kie ludz­kie daty. Znał je na pa­mięć, bo in­te­re­so­wał się ży­ciem na ziemi. Do tego stop­nia, że zo­stał za to zde­gra­do­wa­ny i wsa­dzo­ny do wię­zie­nia. A kiedy to było w ludz­kich la­tach? Pew­nie około XIX wieku. Od tego czasu sporo zmie­ni­ło się w jego życiu, zde­cy­do­wa­nie na gor­sze.

– No znowu mi się za­wie­si­łeś, co jest, źle się czu­jesz?

– Ech, tak, chyba tak. Po­ło­żę się, po­mo­gę ci wie­czo­rem albo jutro, obie­cu­ję.

Przed Caro uda­wał, że za­snął, ale tak na­praw­dę po­grą­żył się w wspo­mnie­niach. Dawno temu wszyst­kie anio­ły były ludź­mi. Długo przed pi­ra­mi­da­mi, nawet przed ne­an­der­tal­czy­ka­mi i in­ny­mi przod­ka­mi ludzi. Wszy­scy żyli wtedy zgod­nie z pra­wem Boga, dla­te­go po śmier­ci zo­sta­li wzię­ci do nieba i otrzy­ma­li skrzy­dła. Anioł był mło­dym i krzep­kim po­moc­ni­kiem w kuźni swo­je­go ojca. Wtedy wo­ła­li na niego Dan, ale tak na­praw­dę na­zy­wał się Da­mien.

Jego matka bar­dzo prze­strze­ga­ła tego, by mo­dlił się kilka razy dzien­nie, szcze­gól­nie w nie­dzie­lę, kiedy Star­si roz­ma­wia­li z Bo­giem otwar­cie przy tłu­mie ota­cza­ją­cych ich ludzi.

Star­szy­mi na­zy­wa­no trzech mę­dr­ców z ich osady. Wszy­scy byli ślepi, niscy i po­marsz­cze­ni. Ich kom­plet­nie białe ze sta­ro­ści włosy i brody pra­wie cią­gnę­ły się za nimi, kiedy kuś­ty­ka­li wolno chod­ni­ka­mi w po­bli­żu wiel­kie­go placu. W każdą nie­dzie­lę w po­łu­dnie jeden z nich sta­wał na spe­cjal­nym pod­wyż­sze­niu i wzno­sił ręce i nie­wi­dzą­ce oczy ku niebu. Co dziw­ne za­wsze w tym cza­sie niebo było czy­ste. Nie­waż­ne jak wiel­ka burza była o je­de­na­stej, o dwu­na­stej nie było widać nawet naj­mniej­szej chmur­ki. Star­si za­wsze prze­ka­zy­wa­li wia­do­mo­ści od Boga, który za­zwy­czaj chwa­lił całą spo­łecz­ność. Tylko kilka razy w jego życiu zda­rzy­ło się, by Bóg kogoś skar­cił, bądź wcale nie od­po­wie­dział na wo­ła­nie.

Da­mien zgi­nął w wieku trzy­dzie­stu czte­rech lat. Tego sa­me­go dnia, któ­re­go znik­nę­ła cała osada. Stało się tak przez jed­ne­go z osad­ni­ków, który, wbrew po­wszech­nej opi­nii o pierw­szeń­stwie Kaina i Abla, zabił in­ne­go czło­wie­ka. Bóg, tak jak mówi ludz­ka Bi­blia, jest mi­ło­sier­ny i ko­cha­ją­cy, ale rów­no­cze­śnie po­ryw­czy. Naj­pierw uni­ce­stwił całą osadę, a kiedy zro­zu­miał, że wszy­scy oprócz za­bój­cy byli nie­win­ni, przy­wró­cił ich do życia jako anio­łów. Jed­nak wszy­scy stra­ci­li pa­mięć. Dan pa­mię­tał to, po­nie­waż przez lata do­stał się na taką po­zy­cję w hie­rar­chii anio­łów, że po­zwo­lo­no mu ode­brać swoje wspo­mnie­nia ze zbu­do­wa­nej spe­cjal­nie do ich prze­cho­wy­wa­nia kost­ki, która miała w sobie wszyst­ko co­kol­wiek wi­dział, sły­szał i czuł przed śmier­cią każdy anioł i kiedy ten do­ty­kał jej, od­da­wa­ła mu je.

Po tym jak Bóg uni­ce­stwił wszyst­ko co żywe przez kil­ka­set nie­biań­skich lat pa­no­wał mrok. Potem Stwór­ca po­sta­no­wił za­cząć od po­cząt­ku, więc spra­wił tak zwany Wiel­ki Wy­buch. Przez długi czas anio­ły ob­ser­wo­wa­ły spo­koj­nie z góry roz­wój po­szcze­gól­nych ga­tun­ków. Przy­czy­ni­ły się nawet do uni­ce­stwie­nia di­no­zau­rów, by przod­ko­wie dzi­siej­szych ludzi mogli się roz­wi­jać.

Obec­ni byli też przy two­rze­niu hi­sto­rii Adama i Ewy, pierw­szych ludzi. Tak na­praw­dę Adam nie zjadł jabł­ka po­da­ne­go przez Ewę, była to śmier­tel­nie tru­ją­ca ja­go­da, którą pierw­sza ko­bie­ta zna­la­zła na łące. Męż­czy­zna zgi­nął na miej­scu po­zo­sta­wia­jąc samej sobie cię­żar­ną Ewę, która kilka mie­się­cy póź­niej uro­dzi­ła bliź­nia­ków, Kaina i Abla. Dal­sze dzie­je życia na Ziemi są już mniej wię­cej znane z Bi­blii choć i tak nie mówi ona wszyst­kie­go.

Życie anio­łów to­czy­ło się swoim ryt­mem i Dan, któ­re­go odkąd stał się anio­łem na­zy­wa­no Dar­wo­sem mało wie­dział o Ziemi. Zo­stał za­cią­gnię­ty do woj­ska i piął się na szczyt. Wszyst­ko zmie­ni­ło się, kiedy za­czął in­te­re­so­wać się ludź­mi. Był wtedy ge­ne­ra­łem i miał „pod sobą” około sto ty­się­cy żoł­nie­rzy. Kiedy oka­za­ło się, że jeden z nich ma ro­mans z ziem­ską ko­bie­tą, mu­siał zejść „na dół” i roz­pra­wić się z nim. Tra­fił do naj­pięk­niej­sze­go miej­sca w jakim kie­dy­kol­wiek był, wli­cza­jąc raj­ski ogród w Nie­bie. Wszyst­ko tam in­try­go­wa­ło go i za­chwy­ca­ło. W ra­por­cie to swo­ich prze­ło­żo­nych na­pi­sał, że zli­kwi­do­wał zbun­to­wa­ne­go anio­ła, choć tak na­praw­dę za jego zgodą ode­brał mu tylko skrzy­dła. Od tam­te­go dnia scho­dził w ta­jem­ni­cy do ludzi wiele razy, czy­tał ludz­kie księ­gi, przy­glą­dał się roz­wo­jo­wi, ale nigdy nie roz­ma­wiał z żad­nym czło­wie­kiem. Caro była pierw­sza.

Jego zbrod­nia wy­szła jed­nak na jaw, kiedy jego pod­wład­ny, Na­de­sar, na­krył go na czy­ta­niu en­cy­klo­pe­dii. Na­tych­miast wtrą­co­no go do wię­zie­nia, a Na­de­sar objął jego sta­no­wi­sko i spra­wo­wał nad­zór nad nim. Stał się jego naj­gor­szym wro­giem i nie prze­pu­ścił żad­nej oka­zji, by po­ka­zać mu swoją wyż­szość, choć gdyby mieli sta­nąć na­prze­ciw sie­bie w walce pew­nie by uciekł.

Osa­dzo­ne w wię­zie­niu anio­ły zmu­szo­ne były brać udział w bi­twach mię­dzy „par­tia­mi” aniel­ski­mi. Po jed­nej z ta­kich bitew wy­lą­do­wał na sa­mo­cho­dzie pięk­nej dziew­czy­ny i, szcze­rze mó­wiąc, nigdy nie był tak szcze­ry, kiedy dzię­ko­wał Bogu za opatrz­ność.

***

Anioł po­zwo­lił sobie uciec my­śla­mi od wspo­mnień do­pie­ro po­po­łu­dniu. Wtedy to Caro po­sta­wi­ła na stole przed nim ko­lej­ne sma­ko­wi­te danie. Odkąd po raz pierw­szy skosz­to­wał ludz­kie­go je­dze­nia, nie mógł wyjść z po­dzi­wu. Każda po­tra­wa miała inne skład­ni­ki, inne smaki, inną kon­sy­sten­cję. Tym razem na obiad do­stał po­traw­kę. Już po pierw­szym kęsie stwier­dził, że jest to jego ulu­bio­ne, jak dotąd, danie.

 

-Roz­piesz­czasz mnie. – po­wie­dział do dziew­czy­ny z uśmie­chem.

 

-Przez żo­łą­dek do serca – Caro od­wza­jem­ni­ła uśmiech.

To chyba praw­da, po­my­ślał Anioł, dziew­czy­na zaj­mo­wa­ła się nim do­pie­ro ty­dzień, ale czę­ste roz­mo­wy i prze­by­wa­nie ze sobą kil­ka­na­ście go­dzin dzien­nie spra­wi­ło, że ktoś, kto przez długi czas nie czuł nic, za­czy­nał przy­wią­zy­wać się do zwy­kłej śmier­tel­nicz­ki. Kiedy była w szko­le, tę­sk­nił, kiedy wra­ca­ła, cie­szył się jak dziec­ko. Był jej wdzięcz­ny za wszyst­ko co dla niego zro­bi­ła i wy­da­wa­ło się, że ona rów­nież ob­da­rza go cie­pły­mi uczu­cia­mi. Było to widać szcze­gól­nie, gdy czuł się go­rzej, a ona sta­ra­ła się zła­go­dzić ból i do­trzy­my­wa­ła mu to­wa­rzy­stwa.

Coraz czę­ściej miał ocho­tę ją do­tknąć, choć­by tylko zła­pać za rękę. Oka­zje do tego nie zda­rza­ły się czę­sto. Ostat­nio zro­bił to, kiedy dawał jej stwo­rzo­ny przez sie­bie kwiat. Od tej pory nie po­wie­dzia­ła ani jed­ne­go słowa na ten temat, więc uznał, ze po­peł­nił błąd i nie pró­bo­wał już wię­cej.

Kiedy Caro wy­szła, by po­zmy­wać po obie­dzie, Anioł prak­tycz­nie wy­li­zał swój ta­lerz po dru­giej do­kład­ce, on po­sta­no­wił spraw­dzić, czy jest już choć tro­chę bar­dziej silny, po wczo­raj­szej pró­bie mocy. Wstał po­wo­li i skie­ro­wał się w stro­nę kuch­ni. Za­stał dziew­czy­nę z szklan­ką w ręce i te­le­fo­nem przy uchu. Nie za­uwa­ży­ła go.

 

-Cześć, co do na­sze­go dzi­siej­sze­go spo­tka­nia… Nie mogę, matka po­wie­dzia­ła, że zrobi mi kon­tro­lę. – kła­ma­ła, bo wczo­raj po­wie­dzia­ła mu, że ro­dzi­ce wrócą naj­wcze­śniej za ty­dzień. – mo­że­my to prze­ło­żyć?

Głos w słu­chaw­ce chyba od­mó­wił.

 

-No prze­cież wiem, że mu­si­my to zro­bić, ale po pro­stu dziś nie mogę, poza tym nie u mnie… Nie mo­gły­by­śmy iść do Mai? Ona ma prak­tycz­nie cały czas chatę wolną!

Głos znowu od­mó­wił.

 

-No do­brze, po­sta­ram się coś wy­my­ślić, ale nic nie obie­cu­ję, od­dzwo­nię do Cie­bie póź­niej, no papa.

Caro od­wró­ci­ła się i zo­ba­czy­ła Anio­ła.

 

-Nikt ci nie po­wie­dział, że nie ład­nie pod­słu­chi­wać? – Za­py­ta­ła groź­nym gło­sem, ale oczy jej się śmia­ły. – Słu­chaj, jest spra­wa, mógł­byś dziś po­sie­dzieć przez kilka go­dzin w pra­cow­ni? – Pra­cow­nia była je­dy­nym po­ko­jem, któ­re­go Caro nie po­ka­zy­wa­ła ni­ko­mu, nawet przy­ja­ciół­kom.

 

-No do­brze, skoro to ko­niecz­ne…– od­po­wie­dział, praw­dę mó­wiąc cie­szył się, że nie ka­za­ła mu wyjść gdzieś na cały wie­czór, a za­mknię­ta na klucz pra­cow­nia in­try­go­wa­ła go odkąd zo­ba­czył jej drzwi.

 

-Wiesz, jakiś czas, kiedy Cie­bie jesz­cze u mnie nie było, umó­wi­łam się na ten wie­czór z przy­ja­ciół­ka­mi, poza tym mu­si­my zro­bić taki pro­jekt do szko­ły… Ro­zu­miesz?

 

-Tak, oczy­wi­ście, mogę prze­cież po­sie­dzieć tro­chę w tym ta­jem­ni­czym po­ko­ju. – uśmiech­nął się tak, jakby miał w związ­ku z tym jakiś chy­try plan. – Caro do­my­śla­ła się już, że Anioł chce zo­ba­czyć co trzy­ma w za­mknię­tej pra­cow­ni, sama chcia­ła mu to po­ka­zać i teraz nada­rzy­ła się ku temu oka­zja.

Około osiem­na­stej przy­szły do niej Maja i Ta­ma­ra. Roz­ło­ży­ły swoje rze­czy w sa­lo­nie i za­czę­ły opra­co­wy­wać „plan dzia­ła­nia”, a Anioł wy­lą­do­wał w prze­stron­nym po­miesz­cze­niu pra­wie w ca­ło­ści wy­peł­nio­nym… jego skrzy­dła­mi. Nie­ste­ty nie tymi praw­dzi­wy­mi.

Caro miała praw­dzi­wy ta­lent i na bia­łych kart­kach szki­co­wa­ła skrzy­dła. Były one łu­dzą­co po­dob­ne do tych Anio­ła. Duże, białe, ma­je­sta­tycz­nie uło­żo­ne, jak do lotu. Każde piór­ko miało tro­chę inny od­cień, tak jak jego praw­dzi­we. Za­sta­na­wiał się co to wszyst­ko zna­czy i wtedy przy­po­mniał sobie słowa wy­rocz­ni, że tylko Caro może pomóc mu od­zy­skać skrzy­dła. Tylko jak? Ry­sun­ki nie spra­wią, że znowu bę­dzie mógł latać.

Przej­rzał wszyst­kie i stwier­dził, że dziew­czy­na za­wsze umiesz­cza datę w dol­nym pra­wym rogu. Te prace, które po­wsta­ły przed ich po­zna­niem, były mniej wy­raź­nie. Zarys skrzy­deł na bia­łym tle. Mimo tego, że po­ka­zy­wa­ły mało, były pięk­ne i od­da­wa­ły rze­czy­wi­stość. Ostat­ni szkic był z wczo­raj. Skrzy­dła były iden­tycz­ne z tymi, które kie­dyś mógł roz­wi­nąć. Coś jesz­cze od­róż­nia­ło ostat­ni ry­su­nek. Po­środ­ku skrzy­deł był, ledwo wi­docz­ny, kon­tur po­sta­ci.

Anioł po­my­ślał o tym, że je­że­li jej wy­obraź­nia po­su­nie się jesz­cze kilka kro­ków dalej, po­stać bę­dzie miała jego twarz, a Caro do­my­śli się, że coś jest nie tak, skoro skrzy­dła, które widzi ocza­mi wy­obraź­ni od tak dawna, tak ide­al­nie do­pa­su­ją się do jego po­sta­ci. Po­sta­no­wił po­roz­ma­wiać z nią, kiedy tylko bę­dzie oka­zja. Po­sta­no­wił też wy­ja­wić praw­dę o tym, kim jest.

Przy­ja­ciół­ki za­sie­dzia­ły się u Caro do 2 w nocy i do­pie­ro wtedy dziew­czy­na mogła pójść zo­ba­czyć co z Anio­łem. Za­sta­ła go śpią­ce­go w fo­te­lu z pli­kiem jej prac na ko­la­nach. Nie chcia­ła go bu­dzić, więc wy­szła naj­ci­szej jak mogła. Do łóżka wzię­ła ze sobą jak zwy­kle kart­ki pa­pie­ru i ołó­wek. Ro­bi­ła tak od dwóch mie­się­cy, ale ona sama nigdy nic nie ry­so­wa­ła. Po pro­stu czuła po­trze­bę po­ło­żyć to na szaf­ce noc­nej, a kiedy rano się bu­dzi­ła ry­su­nek był go­to­wy. Nie wie­dzia­ła, czy robi to przez sen, czy ktoś pod­mie­nia kart­ki. Wie­dzia­ła tylko, że co­dzien­nie do jej spo­rej już ko­lek­cji tra­fia ry­su­nek czy dwa, a ołó­wek ma stę­pio­ny rysik.

Rano zo­ba­czy­ła, że tym razem motyw się zmie­nił. Na jed­nym, tym razem, ry­sun­ku wid­niał zarys mę­skie­go po­pier­sia. Zza ple­ców wy­sta­wa­ły skrzy­dła. Gdy przyj­rza­ła się bli­żej zo­ba­czy­ła też de­li­kat­ne linie wy­zna­cza­ją­ce oczy, nos i usta. Cała kom­po­zy­cja wy­da­wa­ła jej się dziw­nie zna­jo­ma.

 

Roz­dział 5 

MIA­STO ANIO­ŁÓW.

 

Anioł obu­dził się w środ­ku nocy. Nie z wła­snej woli. Obu­dzi­ły go dziw­ne dźwię­ki z są­sied­nie­go po­ko­ju. Wstał i ro­zej­rzał się. Nadal był w pra­cow­ni Caro. Sie­dział na dużym sta­ro­mod­nym fo­te­lu, a przed nim stało biur­ko z ciem­ne­go drew­na całe za­sła­ne ry­sun­ka­mi dziew­czy­ny. Było ciem­no, ale jego wyrok do­strze­gał bor­do­wy kolor ścian. Okno za­sło­nię­te było cięż­ki­mi ko­ta­ra­mi o tro­chę ja­śniej­szym od­cie­niu. Wstał po­wo­li i wy­szedł spraw­dzić co dzie­je się obok. Za­pu­kał cicho, ale nikt mu nie od­po­wie­dział. Przy­sta­wił ucho do drzwi i usły­szał kogoś kto cho­dzi po po­ko­ju w po­śpie­chu. Naj­ci­szej jak po­tra­fił uchy­lił drzwi i wtedy ją zo­ba­czył.

Caro stała przed swoim łóż­kiem z ołów­kiem w zę­bach i przy­glą­da­ła się kart­ce, na któ­rej roz­po­czę­ty był jakiś ry­su­nek. Stała tyłem do drzwi, więc nie wi­dział jej twa­rzy. Dziew­czy­na po­zo­sta­wa­ła w tej po­zy­cji przez kilka minut, a potem usia­dła na brze­gu łóżka, po­ło­ży­ła kart­kę na sto­li­ku noc­nym, wy­ję­ła ołó­wek z ust i za­czę­ła coś za­cie­kle szki­co­wać. Sia­da­jąc na łóżku od­wró­ci­ła się do niego bo­kiem, więc mógł wi­dzieć zarys jej twa­rzy. Z po­cząt­ku nie za­uwa­żył nic dziw­ne­go, ale kiedy spoj­rzał a jej oczy, zo­ba­czył, że są one per­ło­wo białe. Prze­stra­szył się nie na żary i już chciał wejść do po­ko­ju i wy­bu­dzić ją z tego dziw­ne­go stanu, ale aku­rat w chwi­li, gdy pchnął moc­niej drzwi, dziew­czy­na opa­dła na łóżko. Wy­pu­ści­ła z ręki ołó­wek, który po­to­czył się po sto­li­ku i spadł na zie­mię.

Tu dzie­je się coś nie­do­bre­go, po­my­ślał Anioł, ona nie szki­cu­je sama z sie­bie. Ma wizje zwią­za­ne ze mną. To pew­nie ma coś wspól­ne­go z prze­po­wied­nią wy­rocz­ni… Pod­szedł do Caro i przyj­rzał jej się uważ­nie. Od­dy­cha­ła spo­koj­nie, jej źre­ni­ce nie po­ru­sza­ły się pod po­wie­ka­mi. Od­sło­nił koł­drę i prze­niósł ją bli­żej środ­ka łóżka, by nie spa­dła, a potem przy­krył do­kład­nie i wy­szedł z po­ko­ju. Cały czas do głowy przy­cho­dzi­ły mu różne py­ta­nia, ale na razie nie był w sta­nie sobie na nie od­po­wie­dzieć.

Kiedy już dziew­czy­na le­ża­ła bez­piecz­nie na łóżku, wziął do ręki kart­kę le­żą­cą na sto­li­ku. Zo­ba­czył sie­bie. Linie nie były wy­raź­ne, ale z ła­two­ścią można go było roz­po­znać. Ro­zej­rzał się po po­ko­ju, ale nie zo­ba­czył nic, co mo­gło­by usu­nąć jego twarz ze skraw­ka pa­pie­ru, wy­tę­żył więc swą moc i siłą woli za­tarł ślad po ustach, nosie i oczach po­zo­sta­wia­jąc tylko de­li­kat­ne ich za­ry­sy i kon­tur kości po­licz­ko­wych. Był pewny, że od teraz wizje nie będą już skry­wać jego ob­li­cza. Po­sta­no­wił co­dzien­nie usu­wać z kar­tek swoją twarz, przy­naj­mniej do czasu, aż nie zde­cy­du­je się wy­znać Caro praw­dy.

 

Na­de­sar spę­dził kilka dni po wyj­ściu ze szpi­ta­la tu­ła­jąc się po mie­ście. Nie miał ludz­kich pie­nię­dzy, nie znał kul­tu­ry ani oby­cza­jów miesz­kań­ców Ziemi. W końcu znu­dził się cho­dze­niem cią­gle w te same miej­sca i po­sta­no­wił się gdzieś „osie­dlić”. Pew­ne­go wie­czo­ra spo­tkał star­sze­go męż­czy­znę, który do­siadł się do niego w parku. Opo­wie­dział mu on o tym, że kilka lat temu zmar­ła jego żona, dzie­ci już wy­fru­nę­ły z ro­dzin­ne­go gniaz­da, a on miesz­ka sam na ulicy Stat­ko­wej 34. Na­de­sar nie zro­bił mu krzyw­dy tylko dla­te­go, że był bar­dzo wy­czer­pa­ny, po tym, jak użył dużo mocy w szpi­ta­lu. Teraz dzię­ko­wał za to lo­so­wi. Jego siły wró­ci­ły i po­sta­no­wił po­grze­bać tro­chę w umy­śle lo­ka­to­ra Stat­ko­wej 34, tak by ten po­zwo­lił mu u sie­bie miesz­kać, na czas kiedy nie skon­tak­tu­ją się z nim jego prze­ło­że­ni, bo prze­cież muszą się ode­zwać, po­my­ślał pu­ka­jąc do drzwi.

Kiedy za­pu­kał do drzwi otwo­rzył mu ten sam miły sta­ru­szek z parku. Z po­cząt­ku go nie po­znał, ale kiedy Na­de­sar opo­wie­dział jak się po­zna­li, męż­czy­zna uśmiech­nął się przy­jaź­niej i za­pro­sił go na her­ba­tę.

– Co cię do mnie mło­dzień­cze spro­wa­dza? – Za­py­tał, sta­wia­jąc czaj­nik na ku­chen­ce ga­zo­wej.

– Po­my­śla­łem o tym, co pan mi mówił w parku, o tym, że miesz­ka pan zu­peł­nie sam i do­sze­dłem do wnio­sku, że może po­trze­bu­je pan po­mo­cy.

– Och to miło z two­jej stro­ny, ale nie chcę ni­ko­go wy­ko­rzy­sty­wać… – od­parł tro­chę zmie­sza­ny sta­ru­szek.

– To żaden pro­blem – od­parł Na­de­sar – w sumie to nie bar­dzo mam gdzie się po­dziać i był­bym bar­dzo szczę­śli­wy, gdy­bym mógł się tu za­trzy­mać. Oczy­wi­ście nie za darmo. Mogę robić za­ku­py, ja­kieś na­pra­wy… Nie mam dużo pie­nię­dzy, nie stać mnie na wy­na­jem… – zo­ba­czył na twa­rzy go­spo­da­rza au­ten­tycz­ne współ­czu­cie. Obyło się bez uży­wa­nia mocy, tym le­piej dla mnie, po­my­ślał.

– Skoro jest tak, jak mó­wisz, to grze­chem by­ło­by nie pomóc. I do­brze my­śla­łeś, fak­tycz­nie przy­da mi się pomoc w do­mo­wych obo­wiąz­kach. Je­stem już stary, nie z wszyst­kim sobie radzę. – Czaj­nik za­czął gwiz­dać. – O, nasza her­ba­ta już go­to­wa, na­pi­je­my się i po­ka­żę ci gdzie mo­żesz spać. Masz ja­kieś rze­czy oso­bi­ste, bo nie widzę, żebyś miał ze sobą torbę?

– Nie, nie mam. Wy­je­cha­łem w po­śpie­chu, nie mia­łem czasu ni­cze­go za­brać. – skła­mał.

– Ale nie je­steś żad­nym zbrod­nia­rzem ucie­ka­ją­cym przed po­li­cją?

– Nie, oczy­wi­ście, że nie. Spra­wy ro­dzin­ne się tro­chę po­kom­pli­ko­wa­ły i wie pan jak to jest…

– Oj wiem, nawet nie wiesz, jak do­brze.

Kiedy wy­pi­li już her­ba­tę, pan Hen­ryk, bo tak się na­zy­wał sta­ru­szek, za­pro­wa­dził Na­de­sa­ra na pierw­sze pię­tro swo­je­go domku i po­ka­zał jego pokój i ła­zien­kę. Pierw­sze po­miesz­cze­nie było dość małe, ale mie­ści­ło się w nim jed­no­oso­bo­we łóżko, biur­ko i szafa. Ła­zien­ka rów­nież była mała, ale schlud­na i czy­sta. Kiedy wszedł do niej po raz pierw­szy, prze­stra­szył się nie na żarty. W nie­bie nie było lu­ster, a on sam nie pa­mię­tał jak wy­glą­dał za życia, bo nie miał jesz­cze do­stę­pu do swo­jej kost­ki wspo­mnień, choć dzie­li­ło go od tego tylko jedno zwy­cię­stwo w bi­twie. To co zo­ba­czył w lu­strze nawet mu się spodo­ba­ło. Był wy­so­ki, miał brą­zo­we oczy i włosy tego sa­me­go ko­lo­ru. Grube brwi i wą­skie usta nada­wa­ły mu po­waż­ny wy­gląd. Był też bar­dzo umię­śnio­ny, co widać było przez zbyt małą bluz­kę, którą za­brał ja­kie­muś męż­czyź­nie w szpi­ta­lu. Na­de­sar przy­zwy­cza­jo­ny był, do prze­py­chu i ele­gan­cji, ale w tej sy­tu­acji nie miał prawa na­rze­kać na to w ja­kich wa­run­kach przyj­dzie mu miesz­kać. Cały czas po­wta­rzał sobie, że ktoś z góry musi się z im skon­tak­to­wać, a do tego czasu nie może zbyt­nio wy­róż­niać się z tłumu.

Pan Hen­ryk był bar­dzo miły. Co­dzien­nie przy­go­to­wy­wał dla nich po­sił­ki, po­sy­łał Na­de­sa­ra po za­ku­py, a nawet udało mu się za­ła­twić mu pracę jako kon­sul­tant w ja­kiejś małej fir­mie. Anioł był mu wdzięcz­ny, ale z dnia na dzień coraz bar­dziej de­ner­wo­wał się na swo­ich prze­ło­żo­nych, że nie dają mu znaku życia. Kiedy pan Hen­ryk gdzieś wy­cho­dził i Na­de­sar zo­sta­wał sam, pró­bo­wał wzy­wać wy­rocz­nie, ale bez skut­ku. Po­sta­no­wił wy­brać się do ko­ścio­ła, gdzie, jak się spo­dzie­wał, uzy­ska wszyst­kie od­po­wie­dzi.

Oka­zja ku temu po­ja­wi­ła się w nie­dzie­lę, kiedy pan Hen­ryk po­wie­dział, że idzie na po­ran­ną mszę. Wtedy anioł za­py­tał, czy może iść z nim i tak też się stało. Msza trwa­ła tro­chę ponad go­dzi­nę i Na­de­sar za­czął się już tro­chę de­ner­wo­wać, bo po­szedł do ko­ścio­ła po od­po­wie­dzi, a nie po to, by ktoś czy­tał mu słowa, które tak do­brze znał i był przy ich za­pi­sy­wa­niu. Kiedy w końcu msza do­bie­gła końca, od­cze­kał aż wszy­scy wyjdą. Panu Hen­ry­ko­wi po­wie­dział, że chce się jesz­cze tro­chę po­mo­dlić i sta­ru­szek po­szedł do domu bez niego. W chwi­li, kiedy drzwi wyj­ścio­we się za­mknę­ły ru­szył do za­kry­stii i zna­lazł tam księ­dza, ten jed­nak nie po­tra­fił od­po­wie­dzieć mu na żadne z jego pytań, jed­nak po­wie­dział coś, co przy­ku­ło uwagę Na­de­sa­ra.

Kiedy ten już się że­gnał, ksiądz wy­cią­gnął do niego rękę i po­wie­dział, że nie jest pierw­szą osobą w tym mie­sią­cu, który przy­cho­dzi do nie go i za­da­je po­dob­ne py­ta­nia. Du­chow­ny wy­znał, że w nie­wiel­kim od­stę­pie czasu od­wie­dził go pe­wien męż­czy­zna, a potem ko­bie­ta, ale za­py­ta­ny o to skąd są i jak się na­zy­wa­ją, nie po­tra­fił od­po­wie­dzieć.

Całą drogę z ko­ścio­ła do domu Na­de­sar prze­był za­sta­na­wia­jąc się, o kogo mogło cho­dzić i czy to też były anio­ły, które, tak jak on, spa­dły na Zie­mię pod­czas bitwy. Prze­my­śle­nia te prze­rwał jed­nak hałas do­bie­ga­ją­cy zza fron­to­wych drzwi domu pana Hen­ry­ka. Oka­za­ło się, że przy­je­cha­ły jego dzie­ci, by go od­wie­dzić. Syn z żoną i dwój­ką dzie­ci i sa­mot­na córka. Anioł nie miał wiel­kiej ocho­ty witać się z nimi wszyst­ki­mi, ale zo­stał do tego zmu­szo­ny.

Po tym jak obu­dzi­ła się w środ­ku lasu, długo błą­dzi­ła w po­szu­ki­wa­niu drogi pro­wa­dzą­cej do cy­wi­li­za­cji. Od pierw­szej chwi­li wie­dzia­ła co się stało. My­śla­ła o upad­ku od dłuż­sze­go czasu, a czarę go­ry­czy prze­la­ła bitwa, w któ­rej udział brał anioł, któ­re­go ko­cha­ła. Po­sta­no­wi­ła więc zejść na Zie­mię, gdzie żaden z anio­łów nie bę­dzie mógł jej zna­leźć. Zro­bi­ła to zaraz po wia­do­mo­ści o śmier­ci uko­cha­ne­go. Dar­wos za­wsze był jej przy­ja­cie­lem, ale ona czuła do niego o wiele wię­cej. Za­ła­ma­ła się, kiedy tra­fił do wię­zie­nia i wszyst­ki­mi spo­so­ba­mi pró­bo­wa­ła pomóc mu się stam­tąd wy­do­stać. Mimo jej sta­rań anioł zo­stał wy­bra­ny jako jeden z więź­niów – na­jem­ni­ków. Z bitwy nie wró­cił nikt. Cho­dzi­ły po­gło­ski o tym, że kilka anio­łów mogło prze­żyć, ale nie wia­do­mo co się z nimi stało.

Miała na imię Car­men. Była wy­so­ka w po­rów­na­niu do ludz­kich ko­biet, miała pło­mien­nie rude, dłu­gie, krę­co­ne włosy, zie­lo­ne oczy, mały nos i wą­skie usta. Rysy jej twa­rzy były de­li­kat­ne i bar­dziej dziew­czę­ce, niż ko­bie­ce, po­nie­waż stała się anio­łem mając za­le­d­wie szes­na­ście lat.

Po kilku go­dzi­nach, głod­na i zmę­czo­na, zna­la­zła drogę pro­wa­dzą­cą do ma­łe­go mia­stecz­ka o na­zwie Wa­zonz w sta­nie Ka­li­for­nia. Swoje pierw­sze kroki skie­ro­wa­ła do szpi­ta­la. Zo­sta­ła opa­trzo­na, po­nie­waż przy upad­ku roz­cię­ła łuk brwio­wy i miała zwich­nię­ty nad­gar­stek. Póź­niej po­szła do ko­ścio­ła, było to miej­sce, które samo przy­szło jej do głowy, kiedy za­sta­na­wia­ła się, gdzie ma się po­dziać. Po­roz­ma­wia­ła chwi­lę z księ­dzem i ten do­ra­dził jej po­szu­kać pracy jako kel­ner­ka w po­bli­skim barze i wy­na­jąć miesz­ka­nie w mo­te­lu bli­sko cen­trum. Nie po­wie­dzia­ła mu oczy­wi­ście, że jest upa­dłym anio­łem, skła­ma­ła, że zo­sta­ła okra­dzio­na i nie wie co ze sobą zro­bić. Du­chow­ny obie­cał też po­mo­dlić się za nią, choć nie wie­dzia­ła, czy Bóg opie­ku­je się rów­nież tymi, któ­rzy się od niego od­wró­ci­li.

Zro­bi­ła tak jak jej po­ra­dzo­no. Wy­star­czy­ło po­wie­dzieć w barze, że przy­sy­ła ją ksiądz, by do­sta­ła tam pracę przy barze, a w mo­te­lu wła­ści­ciel­ka zgo­dzi­ła się, by za­pła­ci­ła jej, kiedy już do­sta­nie swoją pierw­szą wy­pła­tę. W pracy po­zna­ła Lucy i Green'a. Lucy pra­co­wa­ła jako pierw­sza bar­man­ka, jej 'nad­zor­czy­ni', a Green zaj­mo­wał się utrzy­ma­niem po­rząd­ku i na­pra­wa­mi. Wła­ści­ciel baru wpa­dał tam rzad­ko, byli też inni, któ­rzy tam pra­co­wa­li, ale czę­sto mi­ja­li się tylko bez słowa, lub mieli po pro­stu drugą zmia­nę. Lucy wpro­wa­dzi­ła ją w taj­ni­ki pracy bar­man­ki i za­ofe­ro­wa­ła swoją pomoc w razie ja­kich­kol­wiek pro­ble­mów. Car­men po­lu­bi­ła ją od razu za jej szcze­ry uśmiech i miły błysk w oku. Green pra­wie prze­wró­cił się na środ­ku lo­ka­lu, gdy zo­ba­czył ją po raz pierw­szy.

 

-O kur­czacz­ki – po­wie­dział do sie­bie, ale wy­star­cza­ją­co gło­śno, by go usły­sza­ła. – Pani na jakiś kon­kurs pięk­no­ści czy coś? – te słowa skie­ro­wał już do niej.

 

-Mówi pan do mnie? – zdzi­wi­ła się

 

-A widzi to pani inną naj­pięk­niej­szą ko­bie­tę na świe­cie poza panią? – zer­k­nął na Lucy sto­ją­cą przy barze za Car­men i uśmiech­nął się zło­śli­wie.

Dziew­czy­na nie była zbyt pięk­na, ale nie była też brzyd­ka. Pulch­na i niska bar­man­ka miała gęste czar­ne, krót­ko ścię­te włosy, a na czoło opa­da­ła jej grzyw­ka. Miała małe, stale uśmiech­nię­te oczy, sze­ro­kie usta i lekko za­krzy­wio­ny nos, jakby kie­dyś go sobie zła­ma­ła. Green na­to­miast był śred­nie­go wzro­stu. Krót­kie spoden­ki od­kry­wa­ły chude, ko­ści­ste nogi, wą­skie barki rów­nież nie nada­wa­ły mu wy­glą­du si­ła­cza. Uroku do­da­wa­ły mu tylko fan­ta­zyj­nie po­sta­wio­ne we wszyst­kie stro­ny brą­zo­we włosy i mału kol­czyk w lewym uchu. Oczy i wy­so­ko osa­dzo­ne brwi spra­wia­ły, że wy­glą­dał jakby cią­gle się cze­muś dzi­wił.

 

-Dzię­ku­ję za kom­ple­ment, ale nie je­stem tu na żad­nym kon­kur­sie. Przy­szłam tu, bo szu­ka­łam pracy i wła­śnie ją do­sta­łam. – od­wró­ci­ła się i uśmiech­nę­ła przy­jaź­nie do Lucy.

 

-W takim razie, jako pra­cow­nik mie­sią­ca, mam obo­wią­zek wpro­wa­dzić panią we wszyst­kie taj­ni­ki pracy w Lion's Pils. Na­zy­wam się Green.

 

-Lucy już wy­ja­śni­ła mi co muszę robić, ale dzię­ku­ję za chęci. Je­stem Car­men. – po­da­li sobie dło­nie.

 

-Je­steś nowa w Wa­zons?

 

-Tak. Nie­daw­no przy­je­cha­łam.

 

-W takim razie, muszę opro­wa­dzić cię po mie­ście, może potem ko­la­cyj­ka, albo kino?

Lucy uprze­dzi­ła ją, że Green bę­dzie chciał się z nią umó­wić i ostrze­gła, żeby naj­pierw le­piej go po­zna­ła, bo jest on strasz­nym ko­bie­cia­rzem i pro­po­nu­je rand­ki więk­szo­ści spo­tka­nych ko­biet.

 

-Ale nigdy mi… – do­da­ła z nutą smut­ku w gło­sie.

Car­men idąc za radą nowej ko­le­żan­ki od­mó­wi­ła, jed­nak upew­ni­ła się, że Green nie ma do niej o to żalu. Potem wró­ci­ła pro­sto do mo­te­lu.

Nawet nie pró­bo­wa­ła uży­wać swo­ich sta­rych mocy, bo była pewna, że wszyst­kie utra­ci­ła, poza tym to mo­gło­by zwró­cić uwagę anio­łów, które pew­nie już za­czę­ły jej szu­kać. Po­sta­no­wi­ła cho­ciaż spró­bo­wać żyć tak, jak nor­mal­ny czło­wiek, lecz wiele mu­sia­ła się jesz­cze na­uczyć. Wie­dzia­ła dużo od Dar­wo­sa, który, kiedy jesz­cze nie był w wię­zie­niu, bacz­nie przy­glą­dał się ziem­skie­mu życiu. To dzię­ki niemu te pierw­sze dni nie były dla niej aż tak strasz­ne jak mo­gły­by być dla by­łe­go anio­ła.

Dan nie po­wie­dział Caro nic o tym, że wi­dział ją w nocy, a dziew­czy­na wy­da­wa­ła się nie zda­wać z tego nawet spra­wy. Za­py­ta­ła go tylko, co myśli o jej ry­sun­kach z pra­cow­ni. Nie wspo­mnia­ła o tym, że szki­cu­je je nie w pełni świa­do­ma.

Po­sta­no­wi­ła, że może watro by gdzieś wyjść, skoro Anioł czuje się już le­piej i może cho­dzić, ale on nie był zbyt skory do wy­cie­czek. Praw­dę mó­wiąc stra­cił humor, roz­my­śla­jąc o swo­ich kłam­stwach i o tym, że bę­dzie mu­siał pro­sić ją o pomoc w od­zy­ska­niu skrzy­deł. Jak miał jej to wszyst­ko wy­ja­śnić? Jak zro­bić to tak, by mu uwie­rzy­ła i nie wy­rzu­ci­ła z domu jak zwy­kłe­go wa­ria­ta?

Koniec

Komentarze

Za­pra­szam do prze­czy­ta­nia.

Prze­czy­ta­łem I roz­dział i za­po­wia­da się nie­źle. Po­sta­ram się wró­cić tu jutro, bo dziś czasu brak.

Nie naj­gor­sze, choć te­ma­ty­ka to ra­czej nie moja bajka. Jest tro­chę błę­dów, cho­ciaż­by przy za­pi­sie dia­lo­gów. Za­pa­mię­ta­łem, że Anioł miał oczy zie­lo­ne jak sza­fi­ry. Sza­fir jest nie­bie­ski, więc le­piej zmień np. na szma­rag­dy.

Mam za sobą pierw­szy roz­dział i na razie po­ra­zi­ła mnie ilość błę­dów. Nie­któ­re wy­pi­sa­łam, ale nie je­stem w sta­nie zająć się wszyst­ki­mi. Po­pra­wie­nia wy­ma­ga nie­mal każde zda­nie. Au­tor­ka nad­uży­wa za­im­ków, po ma­co­sze­mu trak­tu­je in­ter­punk­cję, błęd­nie za­pi­su­je dia­lo­gi, fa­tal­nie bu­du­je zda­nia.

W naj­bliż­szym cza­sie po­sta­ram się do­czy­tać resz­tę, wtedy też po­wiem, jak znaj­du­ję opo­wia­da­nie.

Mam na­dzie­ję, że nim Au­tor­ka za­mie­ści ko­lej­ne roz­dzia­ły, przyj­rzy się im do­kład­nie i do­ko­na nie­zbęd­nych po­pra­wek, by za­trzeć pierw­sze nie­ko­rzyst­ne wra­że­nie.

 

„Noc z 30 kwiet­nia na 1 maja była cie­pła”. –– Noc z trzy­dzie­ste­go kwiet­nia na pierw­szy maja była cie­pła.

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie.

Uwaga do­ty­czy wszyst­kich przy­pad­ków źle na­pi­sa­nych li­czeb­ni­ków, w całym opo­wia­da­niu.

 

„Kot ukry­ty gdzieś w krza­kach wy­biegł nagle pod pę­dzą­cą fur­go­net­kę. Sa­mo­chód za­ha­mo­wał z pi­skiem, a kie­row­ca prze­klął gło­śno. Gdzieś nie­da­le­ko…” –– Po­wtó­rze­nie.

 

„…nor­mal­ni miesz­kań­cy Wa­sonz nie mieli prawa mieć do­stę­pu”. –– Po­wtó­rze­nie.

 

„…odzia­ni w białe togi, na któ­rych lśni­ły zbro­je. (…) a ich mię­śnie lśni­ły w świe­tle gwiazd i księ­ży­ca jak wy­ku­te z że­la­za”. –– Czy mię­śnie rze­czy­wi­ście były wi­docz­ne, skoro skry­wa­ły je togi i zbro­je? ;-) Czy rze­czo­ne mię­śnie mogły w ogóle lśnić, skoro w dru­gim zda­niu prze­czy­ta­łam: „Niebo okra­dzio­ne z gwiazd, czar­ne jak smoła nie zwia­sto­wa­ło nic nad­zwy­czaj­ne­go”.

 

Ich twa­rze były pięk­ne, nie wy­ra­ża­ły żad­nych emo­cji, lecz ide­al­ne, ostre rysy nada­wa­ły im za­cię­te­go i po­waż­ne­go wy­ra­zu. Zmierz­wio­ne przez wiatr włosy, mimo że były w nie­ła­dzie i opa­da­ły im na czoła i oczy…” –– Nad­miar za­im­ków.

 

„…i koł­cza­ny wy­peł­nio­ne cał­ko­wi­cie po­ły­sku­ją­cy­mi to srebr­nym, to krwa­wym bla­skiem strza­ła­mi”. –– Czy to koł­cza­ny były wy­peł­nio­ne cał­ko­wi­cie, czy strza­ły cał­ko­wi­cie po­ły­ski­wa­ły? ;-)

 

„Jej sa­mo­chód, czar­na Im­pa­la, którą ku­pi­ła za pie­nią­dze oj­czy­ma, za­in­spi­ro­wa­na se­ria­lem „Su­per­na­tu­ral”, zo­sta­ła zgnie­cio­na”. –– Jej sa­mo­chód, czar­na im­pa­la, który ku­pi­ła za pie­nią­dze oj­czy­ma, za­in­spi­ro­wa­na se­ria­lem „Su­per­na­tu­ral”, zo­stał zgnie­cio­ny.

Ku­pio­ny i zgnie­cio­ny zo­stał sa­mo­chód.

Nazwy marek sa­mo­cho­dów pi­sze­my ma­ły­mi li­te­ra­mi.

Uwaga do­ty­czy wszyst­kich przy­pad­ków źle na­pi­sa­nych nazw auta, w całym opo­wia­da­niu.

 

„Na jej dachu leżał pół­na­gi męż­czy­zna…” –– Na jego dachu leżał pół­na­gi męż­czy­zna

Cały czas jest mowa o sa­mo­cho­dzie.

 

„…po­bie­gła do domu, by we­zwać ka­ret­kę”. –– Dla­cze­go po­bie­gła do domu by za­dzwo­nić po pomoc?

 

'Co to, kurna, jest?" ––  „Co to, kurna, jest?"

' –– Co to, kurna, jest? Bo na pewno nie tak otwie­ra się cu­dzy­słów. ;-)

 

 „…więc spo­dzie­wa­ła się ka­ret­ki za nie wię­cej niż dzie­sięć minut. Wy­szła więc na taras…” –– Po­wtó­rze­nie.

 

„Po­wo­li po­ru­szał pal­ca­mi, jego oczy ru­sza­ły się nie­spo­koj­nie…” –– Po­wtó­rze­nie.

 

„Oczy męż­czy­zny otwo­rzy­ły się w set­nej se­kun­dy i wy­ra­ża­ły prze­ra­że­nie. Usiadł gwał­tow­nie, ale kilka se­kund póź­niej…” –– Po­wtó­rze­nie.

 

„…jakby po­trze­bo­wał chwi­li, by prze­tra­wić wszyst­kie in­for­ma­cje, które do­tar­ły do niego w ciągu tej krót­kiej chwi­li”. –– A tutaj, to już pa­skud­ne po­wtó­rze­nie, bo jakby z do­miesz­ką masła ma­śla­ne­go.

 

„Czy Ty mnie wi­dzisz?” –– Czy ty mnie wi­dzisz?

Za­im­ki pi­sze­my wiel­ki­mi li­te­ra­mi tylko wtedy, gdy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

„…a Caro opo­wia­da­ła wszyst­ko co wy­da­rzy­ło się tego ranka ja­kie­muś szpa­ko­wa­te­mu ra­tow­ni­ko­wi”. –– Skąd Caro wie­dzia­ła, co tego ranka wy­da­rzy­ło się ja­kie­muś szpa­ko­wa­te­mu ra­tow­ni­ko­wi? ;-)

Wo­la­ła­bym: …a Caro, o wszyst­kim co wy­da­rzy­ło się tego ranka, opo­wia­da­ła ja­kie­muś szpa­ko­wa­te­mu ra­tow­ni­ko­wi.

 

„…bę­dzie mścić się na niej za dzi­siej­szą nie­obec­ność do końca roku…” –– Chcia­ła­bym wie­dzieć, jak długo trwa nie­obec­ność od dzi­siaj do końca roku? ;-)

 

„Do­tar­ła do szko­ły na pie­szo”. –– Do­tar­ła do szko­ły pie­szo.

 

„Gdy wcho­dzi­ła aku­rat dzwo­nił dzwo­nek na prze­rwę…” –– Wo­la­ła­bym: Gdy wcho­dzi­ła, za­dźwię­czał dzwo­nek na prze­rwę… Lub: Gdy wcho­dzi­ła, usły­sza­ła dzwo­nek na prze­rwę

 

„…z przy­stoj­nym na­uczy­cie­lem przy­ro­dy, który miał wła­śnie zmia­nę na tym ko­ry­ta­rzu”. –– Wo­la­ła­bym: …z przy­stoj­nym na­uczy­cie­lem przy­ro­dy, który miał wła­śnie dyżur na tym ko­ry­ta­rzu.

 

„…udało jej się od­cią­gnąć je w kąt…” –– Wo­la­ła­bym: …od­cią­gnę­ła je w kąt

 

„…za­fun­do­wał jej dom na przed­mie­ściach…” –– Na ilu przed­mie­ściach znaj­do­wał się dom? ;-)

za­fun­do­wał jej dom na przed­mie­ściu

 

„Z matką kłó­ci­ła się tak czę­sto, jak się z nią wi­dy­wa­ła…” –– Wo­la­ła­bym: Z matką kłó­ci­ła się czę­sto, pod­czas nie­mal każ­de­go spo­tka­nia

 

„…zo­sta­wi­ła ple­cak w sa­lo­nie i udała się do kuch­ni, by za­dzwo­nić po la­we­tę”. –– Czy Caro nie miała te­le­fo­nu ko­mór­ko­we­go, czy może te­le­fon w kuch­ni był jej ulu­bio­nym?

 

„…na­uczy­ła się go­to­wać i spra­wia­ło jej to przy­jem­ność, dla­te­go, mimo że miesz­ka­ła sama, lu­bi­ła go­to­wać wy­szu­ka­ne po­tra­wy…” –– Po­wtó­rze­nie.

 

„Był zgar­bio­ny i wpa­try­wał się w drzwi, przez które wła­śnie prze­szła”. –– W jaki spo­sób Caro prze­szła przez drzwi? Prze­nik­nę­ła? Była ma­gicz­ką? ;-)

 

„…że przez chwile Caro nie mogła ode­rwać oczu od ust…” –– Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka