- Opowiadanie: Jacko - Rzeźnia wujka Wieśka

Rzeźnia wujka Wieśka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rzeźnia wujka Wieśka

Rzeźnia wujka Wieśka

 

 

Był chłodny poranek. Mgła zasnuła całą okolicę. Białe obłoki mieniły się w oczach przyjmując kształty postaci z sennych koszmarów. Co jakiś czas można było zobaczyć na polach pojedyncze drzewa pozbawione liści, przypominające spalone szkielety. Droga polna usiana była dziurami, z których patrzyła ciemność. Jeszcze blisko godzina do świtu.

 

Każdy normalny człowiek podziwiałby piękno przyrody. Jednak ja musiałem pędzić swoim Simsonem unikając mrocznych wyrw w drodze. Właściwie bardziej to były dwie w miarę równoległe ścieżki udreptane częściej przez ludzi niż samochody.

 

Lekkie powiewy wiatru powodowały, że mgła wirowała i tworzyła duchy istot tak pokracznych, że tylko obrazy Hieronima Boscha mogły im dorównać. Pełne wypaczeń i przerażających postaci niczym z samego Necronomiconu szalonego Abdula Alhazareda, o którym pisał sam mistrz grozy – Lovecraft.

 

Wreszcie po chwili udało mi się dostrzec dom, do którego zmierzałem. Być może lepszym określeniem byłoby zamczysko lub jego ruiny. Mój ukochany wujaszek zawsze był ekscentrykiem i bogaczem. Jeszcze nim trafił do zakładu psychiatrycznego zakupił stare rozpadające się zamczysko na dalekich i dawno zapomnianych moczarach. Wielu członków rodziny, zwłaszcza starsze kobiety, powtarzało, że to przez ten zamek totalnie oszalał.

 

Po krótkiej chwili dotarłem do wielkich wrót z pociemniałego drewna, które kiedyś mogło przypominać dębinę. Teraz jednak więcej było w nich próchnicy i małych otworów po kornikach. Żelazne sztaby już od dawna były przerdzewiałe tak, że rozsypywały się pod własnym ciężarem. Chyba tylko litość grawitacji wobec owego obiektu pozwalała mu utrzymać się na miejscu.

 

Na szczęście zaraz obok wielkiej bramy znajdowały się zwyczajne drzwi w całkiem przyzwoitym stanie. Po prawej znajdował się niewielki przycisk, który musiał być niechybnie dzwonkiem. Gdy go wcisnąłem rozległ się przerażający dźwięk jakby z podziemi grały rozstrojone organy. Od razu przypominały się statki widmo, gdzie upiorny kapitan grał pod pokładem mroczne melodie.

 

Po chwili odsunęła się niewielka zasuwka, a zza uchylonych drzwi wyjrzała para ciemnych oczu, które niechętnie patrzyły na mnie, jako przybysza. Takiej kumulacji nienawiści nie widuje się nawet, na ulicznych ustawkach. Ten wzrok zmroziłby mi krew w żyłach, gdyby nie to, że po podróży byłem już przemarznięty i średnio mnie obchodziło, co sądzi o mnie mój krewny.

 

Z początku wydawał się mnie nie rozpoznawać, lecz po chwili jego brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej. Wreszcie westchnął głęboko i zasuwa się zamknęła. Przez chwilę nic się nie działo i myślałem, że po prostu mnie zignorował. Już miałem wcisnąć dzwonek ponownie, gdy usłyszałem szczęk otwieranych zamków. Przynajmniej nie musiałem wracać tyle drogi bez jakichkolwiek rezultatów.

 

Gdy ciężkie drzwi się uchyliły moim oczom ukazał się niewysoki mężczyzna po czterdziestce. Miał gęste czarne włosy i takież same wąsy i brwi. Resztę twarzy miał dokładnie ogoloną. Nosił wytartą koszulę i dżinsowe spodnie. Nie wyglądał zbyt schludnie, choć nie był też zbyt zaniedbany. Po prostu wyglądał na człowieka, którego zupełnie nie interesuje co ludzie o nim sądzą.

 

Pomimo pokrewieństwa zupełnie go nie przypominałem. Ja – raczej wysoki blondyn uprawiający sport. On – moje totalne przeciwieństwo. Wprawdzie mój wujek nie był brzydki. Zapewne, gdy jeszcze za młodu mógł uchodzić za przystojnego mężczyznę. Niewątpliwie wiele kobiet było nim zainteresowanych. Mimo to nikt chyba nie posądziłby nas

o pokrewieństwo.

 

Po chwili wprowadził mnie do środka. Zerkał na mnie co chwila z niechęcią wyraźnie okazując swe niezadowolenie z przybycia porannego gościa. Zamek miał kilka budynków, wież i sal, lecz mój chrzestny widocznie zamieszkiwał tylko dwie z głównych sal. Choć przypuszczałem, że mógł mieć kilka budynków zagospodarowanych jako miejsce pracy. W końcu z tego, co się dowiedziałem, był rzeźnikiem.

 

Nie wiem jaki wypaczony umysł mu polecił zajęcie się mordem zwierząt

i ćwiartowaniem mięsa na kawałki jako element powrotu do normalnego społeczeństwa. On nie był wielkim szaleńcem. Po prostu po latach nauki w szkole w końcu mu odbiło, ale nie zrobił nic złego. Nie rozumiałem, dlaczego jakiś psycholog mu polecił tego typu resocjalizację. Nie dość, że żyje na uboczu, to do tego jeszcze pracuje jako oprawca zwierząt.

 

Wreszcie przymuszony prawem gościnności, wujek Wiesław zrobił mi herbatę. Do swojej szklanki za to wsypał pół zawartości kawy, a pół wody i gęsty roztwór usilnie starał się pomieszać, aby nadać mu chociaż pozory bycia cieczą. Przy tym ciągle coś mruczał pod nosem.

 

Blisko godzinę zajęło mi wytłumaczenie celu mojego przybycia. Niezbyt mógł sobie wyobrazić to, że umarł jego stryj, a mój w pewnym sensie dziadek, choć nie byłem jego bezpośrednim potomkiem. Nasza rodzina nigdy nie cechowała się zbytnią empatią i współczuciem, ale Wiesławowi nikt nie mógł dorównać. Skwitował to wszystko słowami, że zmarły był już stary, więc i tak raczej nic ciekawego w życiu już by nie osiągnął. Jakby tkwienie na jakimś zapomnianym uroczysku było wielkim osiągnięciem.

 

Gdy jednak wspomniałem o majątku, okazał lekkie zainteresowanie. A później swoim zwyczajem przeszedł do różnych teorii społecznych, często o podłożu religijnym. Ludzie sądzili, że skoro jest on wariatem i szaleńcem, nie należy go słuchać, ale tak naprawdę Wiesław lubił mieć rację. I zazwyczaj ją miał. Niewielu chciało to przyznać, gdyż nigdy nie ubierał swych myśli w piękne słowa.

 

Jednak najgorsze były jego wybuchy chichotu. Zazwyczaj zaczynały się w dość niespodziewanych przerwach między zdaniami. Śmiech miał wysoki, niczym kastrat. Gdy byłem młody, pamiętam, śmieszyły mnie. Teraz jednak w tym zamku, pośród moczarów z ust szaleńca, był to upiorny dźwięk niosący się po kamiennych komnatach.

 

Gdy już zakończył swe wywody, uznałem, że nie jest może tak całkiem szalony, a po prostu ekscentryczny. Zdziwaczały człowiek, którego wszyscy nienawidzili, ukryty pośród zapomnianych moczarów. Prawdopodobnie dopiero zakład psychiatryczny uczynił z niego takiego odludka. To co miało mu pomóc, zniszczyło go do końca.

 

Po jakimś czasie zapytałem go o możliwość zwiedzenia zamku. Nie wyglądał na zbyt uradowanego, ale zgodził się mnie oprowadzić. Jednak nie okazywał aż tak otwartej nienawiści. Chyba zaczynał mnie powoli tolerować. Może nie w pełni akceptować, nie mówiąc już o polubieniu, ale wreszcie zyskał jakiegoś słuchacza. Choć na pewno ktoś go musiał odwiedzać i dostarczać mu jedzenie. Prowadził w końcu rzeźnię i miał z tego chyba jakieś pieniądze. Utrzymanie takiego zamku nie może być tanie.

 

Najpierw oprowadził mnie po dwóch wieżach i pokazał mury. Wspomniał o jakiejś rodzinie, która kiedyś zamieszkiwała ten zamek, lecz wszystkich oskarżono o czary i zabito w bestialski sposób. Od popularnego palenia żywcem na stosie, przez nadziewanie na pal, po powolne podtapianie. Jeden z niewielu takich pokazów siły Inkwizycji w tych stronach. Od tego czasu zamek jest opuszczony i uważany za przeklęty. Dlatego Wiesława było stać na taki zamek. Był zbyt daleko od jakichkolwiek ludzkich siedzib, aby zrobić z niego atrakcję turystyczną, do tego niewielki i zaniedbany. Zapewne był tańszy niż przyzwoite mieszkanie w centrum jakiegoś wielkiego miasta.

 

Wreszcie po dłuższych namowach udało mi się wymusić na nim, aby pokazał mi miejsce, gdzie pracuje. Moja rodzina nigdy nie należała do tolerancyjnych i chcieli, abym zdał im raport z tego, co tutaj się wyczynia. Sam również byłem ciekaw, w jakim stanie psychicznym jest mój wujek, gdyż średnio podobała mi się myśl, że w najbliższym czasie mógłbym przebywać w pobliżu psychopaty radującego się z widoku krwi.

 

Zaprowadził mnie do stromych schodów prowadzących do jakichś lochów. Wziął

z otworu w ścianie pochodnię. Była to jej nowoczesna, elektryczna wersja na baterie, lecz dawała mniej światła niż jej poprzedniczka. Do tego światło było białe i zimne, a cienie przerażające. Przejście było tak wąskie, że musieliśmy iść jeden za drugim. Zacieki na ścianach zdawały się poruszać w dziwacznym blasku. Chwilami wydawało mi się, że układają się w jakieś wzory lub wizerunki postaci, których jedynym domem mogły być najgłębsze czeluści piekielne.

 

Otwierał kolejne drzwi i schodziliśmy coraz głębiej. Był tutaj istny labirynt korytarzy

i sal. Z początku próbowałem zapamiętać drogę, lecz po chwili dałem sobie spokój. Każde pomieszczenie wyglądało podobnie, a w tym świetle nie można było mieć pewności czy cień na ścianie to niewielka wnęka, czy oddzielny korytarz. Gdy szliśmy przez większe pomieszczenia czasem nie było widać ścian.

 

W pewnym momencie minęliśmy bibliotekę. Było tutaj jaśniej choć nie tak bardzo, gdyż paliło się jedynie kilka podobnych elektrycznych pochodni. Jednak, co dziwne

w bibliotece, stało wiele świec, które były wykonane z ciemnego wosku. Być może czarnego, choć w tym świetle nie można było mieć pewności.

 

Pośród książek naukowych, takich jak Philosophiae naturalis principia mathematica, De revolutionibus orbium coelestium oraz wiele innych trudnodostępnych już dziś łacińskich dzieł renesansu. Były też oczywiście nowsze książki, które można kupić w każdej księgarni. Jednak to te rzucały się najbardziej w oczy, gdyż były ustawione w centrum i wyraźnie gloryfikowane przez właściciela.

 

Mimo to najbardziej zadziwiła mnie jedna książka leżąca na biurku. Była oprawiona w jasną skórę, a na okładce był złowieszczy rysunek wykrzywionej w bólu twarzy. Tytuł był napisany po arabsku, lecz pod nim malutkimi literkami dopisano Basi necromantiae. Był to raczej dopisek niż prawdziwa nazwa grymuaru, gdyż słów arabskich składających się na tytuł było blisko tuzin. Obok leżały też Większy jak i Mniejszy Klucz Salomona, Picatrix oraz Czerwony Smok – Grand Grimoire.

 

Nie miałem pojęcia, że mój wujek interesuje się okultyzmem i magią. Posiadał księgi, które już od średniowiecza były rozprzestrzeniane w różnych sektach i kręgach parających się magią. Ciekawiło mnie, czy choć te księgi są średniowiecznymi przekładami, czy podróbkami tamtych oszustw. Nie spytałem jednak, gdyż Wiesław udawał, że nic tutaj nie ma i szybko przeprowadził mnie dalej.

 

Wreszcie dotarliśmy do właściwej rzeźni. I wtedy nagle zrozumiałem. Dotarło do mnie dlaczego mój krewny żyje tak daleko od świata. Groza zmroziła mi nogi i odebrała możliwość jakiejkolwiek reakcji. A reagować należało już, natychmiastowo. Widok, jaki roztaczał się przed moimi oczami, mimowolnie wlewał mi się do mózgu, niszcząc wszelakie połączenia neuronów i zatrzymując mego umysłu pracę na krótką chwilę.

 

Tym, co zobaczyłem, był kawał mięsa. Właściwie obdarta ze skóry istota powieszona za dolne kończyny u powały. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to dziecko. Ludzkie dziecko. A co najgorsze, za nim wisiały kolejne ciała. Jedne obdarte już ze skóry, inne jedynie rozebrane do naga. Prawie dwa tuziny mężczyzn, kobiet i nieletnich. Większość miała brutalnie zadane rany, z których kiedyś lała się krew, dziś już zastygła na odwróconych twarzach i włosach spływających ku podłożu.

 

Za tym wszystkim dostrzegłem też blok ciemnego marmuru, który mógł służyć za ołtarz. Nad nim na ścianie narysowane były jakieś runy i tajemne znaki. Wokół niego pełno było zapalonych czarnych świec, które oświetlały ciemne zacieki powstałe na podłodze od krwi. Plamy wyglądały niczym bezdenne czeluście, skąd w każdej chwili mogło wyjść zło straszniejsze niż wszystko, co zna ludzkość.

Gdy wreszcie udało mi się odzyskać panowanie nad ciałem, drżąc odwróciłem się poszukując Wiesława. Wtem zobaczyłem jego uśmiechniętą mrocznie twarz z czarnymi krzaczastymi wąsami. Zaraz potem dostrzegłem jego rękę z opadającym tasakiem. Potem była tylko ciemność oraz złowieszczy chichot.

 

***

Ze starego zamczyska pośród moczarów wyjechał motocykl. Siedział na nim wysoki, jasnooki blondyn. Opuszczał zamek, aby więcej tutaj nie powrócić. A raczej czyniło to jego ciało. Wiatr rozwiewał złowieszczy chichot motocyklisty…

Koniec

Komentarze

wrót z pociemniałego drewna, które kiedyś mogło być dębiną  – jakby teraz nie wyglądały, ile korników by się nimi zajęło, cały czas będą z drzewa dębowego. Z biegiem czasu nie zmienią się raczej w sosnowe. :)          Po chwili odsunęła się niewielka zasuwka, a z niej wyjrzała para ciemnych oczu – z zasuwki? Takiej kumulacji nienawiści nie widuje się nawet, gdy zagorzały nazista jest osądzany w żydowskim sądzie za zbrodnie przeszłości – uważaj z takimi porównaniami w tego typu tekstach. Nie ten ciężar gatunkowy. Gdy grube drzwi się uchyliły – jakoś mi nie pasuje określenie grube do drzwi. Po prostu wyglądał na człowieka, którego zupełnie nie interesuje co społeczeństwo o nim sądzi. – trochę to moim zdaniem niezręcznie tutaj  brzmi. Może po prostu – co ludzie o nim myślą. Blisko godzinę zajęło mi wytłumaczyć mu cel mojego przybycia – wytłumaczenie. Zamek miał wiele budynków, wież i sal (…)do tego niewielki i zaniedbany. Zapewne był tańszy niż przyzwoite mieszkanie w centrum jakiegoś wielkiego miasta. - to jaki on w końcu był? Okazały czy niewielki? Utrzymanie nawet niedużego domu bywa kosztowne, a co dopiero zamczyska. Złowieszczy chichot motocyklisty rozwiewał wiatr… - wiem, co chciałes napisać, ale brzmi to tak, jakby motocyklista rozwiewał wiatr za pomocą swojego chichotu.   A teraz: jak na debiut, całkiem przyzwoicie. Dobrze, że zaczynasz od stosunkowo krótkich, prostych zdań. Zakradło się trochę niezręczności i powtórzeń, zabrakło trochę przecinków. Tekst ma pewien urok i klimat, tylko, zważywszy na to, co się stało w finale, zabrakło jednak dozowania grozy. Wujek oprowadza bohatera po zamku, cos z tym wujkiem jest nie tak, ale nie bardzo wiadomo co, generalnie raczej strasznie jednak nie jest. I nagle: BUM, BUM, BUM!!!!!  I koniec. Pozdrawiam. :)

Dziękuję za ocenę ;) Rzeczywiście parę nielogiczności było. Co do zakończenia, to wyszło tak, gdyż miało to być opowiadanie konkursowe do 5 stron, ale źle mnie profesorka powiadomiła i spóźniłem się z terminem, więc uznałem, że szkoda aby się zmarnowało. Dziękuję bardzo, gdyż teraz wiem, że trzeba pracować nad logiką najbardziej. ;)

A co do tego "BUM, BUM, BUM", to starałem się tak właśnie zrobić, aby nikt się zakończenia nie spodziewał takiego. Choć ucierpiała może rzeczywiście na tym całość. 

Ja również uważam, że jak na debiut, może być. Potem jest już nieco gorzej. Niedoskonałości wymieniła Ocha.

Od siebie dodam, że nie rozumiem postępowania bohatera i jego rodziny. Wszyscy wiedzą, że wujkowi odbija, a wysyłają doń samotnego młodzieńca, którego szalony Wiesiek niemal nie pamięta, miast wyekspediować delegację starszych krewnych, nawet z prawnikiem, tym bardziej, że sprawa dotyczy spadku.

Interesuje mnie, skąd wujek-rzeźnik brał zwłoki –– dwa tuziny kruszejących u powały ludzkich tusz, nie wzięły się chyba znikąd. Jeśli to dostawcy, ktoś musiał ich szukać, bo ktoś musiał wiedzieć, dokąd się udają.

Nie bardzo też chce mi się wierzyć, że bohater, mijając mroczną bibliotekę, błyskawicznie zorientował się, z jakimi księgami ma do czynienia, że płynnie czyta łacinę i rozpoznaje arabskie „robaczki”.

A zakończenie –– wzniesiony do ciosu tasak i dwa złowieszcze chichoty, w tym jeden rozwiewający się na wietrze –– to wielka pomyłka.

Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą coraz lepsze. ;-)

 

 „…mgła wirowała i tworzyła duchy istot tak pokracznych, że tylko obrazy Hieronima Boscha mogły im dorównać”. –– Wolałabym: …mgła wirowała i tworzyła duchy istot tak pokracznych, że tylko postaci z obrazów Hieronima Boscha mogły im dorównać.

Bo mgielne pokraki chyba nie przypominały płócien artysty?  ;-)

 

„Wielu członków rodziny, zwłaszcza starsze kobiety…” –– Wielu członków rodziny, zwłaszcza starsze ciotki/ stryjenki/ kuzynki

Poszczególne kobiety w rodzinie, mają konkretne nazwy.

 

„Teraz jednak więcej było w nich próchnicy i małych otworów po kornikach”. –– Teraz jednak więcej było w nich próchna i małych otworów po kornikach.

Za SJP: próchnica  1. «choroba zęba polegająca na powstaniu ubytków»  2. «część składowa niektórych gleb powstała z rozkładu obumarłych substancji organicznych»

 

„Na szczęście zaraz obok wielkiej bramy znajdowały się zwyczajne drzwi w całkiem przyzwoitym stanie. Po prawej znajdował się niewielki przycisk, który musiał być niechybnie dzwonkiem”. –– Powtórzenie.

Proponuję: Na szczęście, zaraz obok wielkiej bramy, znajdowały się zwyczajne drzwi w całkiem przyzwoitym stanie. Po prawej widniał niewielki przycisk, zapewne dzwonek.

 

„Gdy go wcisnąłem rozległ się przerażający dźwięk jakby z podziemi grały rozstrojone organy”. –– Wolałabym: Gdy go wcisnąłem, rozległ się przerażający dźwięk, dochodzący jakby spod ziemi, przypominający rozstrojone organy.

 

„Od razu przypominały się statki widmo, gdzie upiorny kapitan…” –– Wolałabym: Od razu przypominały się statki widma, na których upiorny kapitan…

 

„Po chwili odsunęła się niewielka zasuwka, a z niej wyjrzała para ciemnych oczu…” –– Powtórzenie.

Skąd wiadomo, że zasuwka jest niewielka, skoro jest zamontowana po drugiej stronie drzwi?

Proponuję: Po chwili zgrzytnęła zasuwka, drzwi uchyliły się, a w utworzonej szczelinie pokazała się para ciemnych oczu

 

„Gdy grube drzwi się uchyliły moim oczom ukazał się niewysoki mężczyzna po czterdziestce”. –– Nieścisłość. Nieco wcześniej piszesz, że …obok wielkiej bramy znajdowały się zwyczajne drzwi

To co ujrzał bohater, nie mogło ukazać się cudzym oczom. ;-)

Proponuję: Gdy drzwi się uchyliły, ujrzałem niewysokiego mężczyznę po czterdziestce.

 

Miał gęste czarne włosy i takież same wąsy i brwi. Resztę twarzy miał dokładnie ogoloną”. ––

Powtórzenie.

Może: Miał gęste czarne włosy i brwi. Starannie ogoloną twarz zdobiły bujne wąsy.

 

„Nie wyglądał zbyt schludnie choć nie był też zbyt zaniedbany. Po prostu wyglądał na człowieka, którego zupełnie nie interesuje co społeczeństwo o nim sądzi”. –– Powtórzenia.

Może: Nie wyglądał zbyt schludnie, choć nie był też zaniedbany. Po prostu, sprawiał wrażenie człowieka, którego zupełnie nie interesuje co myślą o nim inni.

 

„Zapewne, gdy jeszcze za młodu mógł uchodzić za przystojnego mężczyznę. Niewątpliwie wiele kobiet było nim zainteresowanych”. –– Strasznie koślawe są te zdania. Poza tym wcześniej napisałeś, że wujek jest po czterdziestce, a to znaczy, że nie osiągnął jeszcze takiego wieku, by można o nim mówić, że za młodu to on… Czterdziestokilkulatek, to człowiek dojrzały, nie stary. ;-)

Proponuję: Zapewne mógł uchodzić za przystojnego mężczyznę i gdyby nie był takim odludkiem, podobałby się wielu kobietom.

 

„Mimo to nikt chyba nie posądziłby nas o pokrewieństwo”. –– Pokrewieństwo masz na początku akapitu.

Może: Mimo to nikt chyba nie pomyślałby, że jesteśmy rodziną.

 

„Wreszcie przymuszony prawem gościnności, wujek Wiesław zrobił mi herbatę”. –– Wydaje mi się, że takiego ekscentryka jak wujek, żadne prawo do niczego nie przymusi. Może niech wujek po prostu zrobi tę herbatę, tak całkiem zwyczajnie.

 

„Do swojej szklanki za to wsypał pół zawartości kawy, a pół wody i gęsty roztwór usilnie starał się pomieszać, aby nadać mu chociaż pozory bycia cieczą”. –– Ile to jest pół zawartości kawy? Co to znaczy pół wody? Czy wodę też wsypał? ;-)

Skomplikowałeś to zdanie tak, że stało się mało czytelne. Proponuję nieco jaśniej: Swoją szklankę do połowy wypełnił kawą, po czym dolał wrzątek i energicznie zamieszał przygotowany napój.

 

„Śmiech miał wysoki, niczym kastrat”. –– Jak wysocy bywają kastraci? ;-)

Proponuję: Brzmiał, jakby śmiał się kastrat.

 

„Gdy byłem młody, pamiętam, śmieszyły mnie”. –– Bohater jest młody.

Proponuję: Gdy byłem mały, pamiętam, śmieszyły mnie.

 

„Teraz jednak w tym zamku, pośród moczarów z ust szaleńca…” –– O moczarach z ust szaleńca czytam po raz pierwszy. ;-)

Proponuję: Teraz jednak w tym zamku, pośród moczarów, gdy dobywał się z ust szaleńca

 

„…ukryty pośród zapomnianych moczarów”. –– O moczarach piszesz w poprzednim akapicie, dlatego wolałabym: …ukryty pośród zapomnianych bagien/ mokradeł/ trzęsawisk.

 

Po jakimś czasie zapytałem go o możliwość zwiedzenia zamku”. –– Skoro bohater jeszcze nie zwiedzał zamku, skąd wcześniej wiedział, że jest w nim wiele sal?

 

„Wspomniał o jakiejś rodzinie, która kiedyś zamieszkiwała ten zamek, lecz (…) Od tego czasu zamek jest opuszczony i uważany za przeklęty. Dlatego Wiesława było stać na taki zamek”. –– Powtórzenia.

Proponuję: Wspomniał o jakiejś rodzinie, która kiedyś zamieszkiwała ten zamek, lecz (…) Od tego czasu jest opuszczony i uważany za przeklęty. Dlatego Wiesława było stać, by go kupić.

 

„…gdyż były ustawione w centrum i wyraźnie gloryfikowane przez właściciela”. –– Nie wydaje mi się, by gloryfikowanie książek było tutaj dobrym określeniem.

Proponuję: …gdyż były ustawione w centrum, na wyraźnie honorowym miejscu.

Za SJP: gloryfikacja  «wysławianie, wychwalanie jakiejś osoby, jej czynów, jakichś idei itp.»

 

„Posiadał księgi, które już od średniowiecza były rozprzestrzeniane w różnych sektach i kręgach parających się magią”. –– Posiadał księgi, którymi już od średniowiecza posługiwano się w różnych sektach i kręgach parających się magią.

 

„A reagować należało już, natychmiastowo”. –– A reagować należało już, natychmiast.

 

„Widok, jaki roztaczał się przed moimi oczami, mimowolnie wlewał mi się do mózgu, niszcząc wszelakie połączenia neuronów i zatrzymując mego umysłu pracę na krótką chwilę”. –– Może prościej: To, co ujrzałem sprawiło, że groza niemal mnie sparaliżowała, a mózg na chwilę przestał pracować.

 

„Plamy wyglądały niczym bezdenne czeluście, skąd w każdej chwili…” –– Plamy wyglądały niczym bezdenne czeluście, z których w każdej chwili

 

„Złowieszczy chichot motocyklisty rozwiewał wiatr…” –– Wolałabym: Złowieszczy chichot motocyklisty mieszał się z wiatrem

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję bardzo ;) Wiedziałem cały czas, że jest tam dużo niedociągnięć, ale że aż tak? :D A już zwłaszcza moje kompromitacje ze słownikiem, czy brakiem logiki zdań… Przynajmniej wiem, jak dużo pracy mnie czeka do osiągnięcia czegoś co można nazwać poziomem (choćby i dna) ;)  A co do postępowania rodziny to… Sam nie wiem… wszyscy tam jacyś dziwni byli. ;) 

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;-) Brak logiki czy niezgrabne zdania, to jeszcze nie kompromitacja. Z czasem może być tylko lepiej. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ten brak logiki sam zauważyłem, ale na nim opierało się całe opowiadanie i szkoda mi było je wyrzucać w kosz i przynajmniej zobaczyłem co poza tym jest złe. Dziękuję bardzo za pomoc ;) Postaram się teraz napisać coś logiczniejszego i trochę lepszego ;) Zobaczymy co z tego wyjdzie ;-)

Staraj się, staraj, a wszyscy bedziemy patrzeć… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadane w gruncie rzeczy ciekawe. Widać niedociągnięcia i dziury, ale mam wrażenie, że te wynikają raczej z braku doświadczenia, a nie braku talentu. Także czekam na progress, panie autorze.

Nowa Fantastyka