- Opowiadanie: Olaf Kan - Lupus

Lupus

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lupus

 

Hubert z sentymentem patrzył na stare dechy, z których zbudowana była brama. Obok niej znajdowała się furtka, otworzył ją powoli, a ta odpowiedziała nieznośnym skrzypieniem. Jego oczom ukazało się nieużywane od lat gospodarstwo.

 

Młodzieniec szedł zniszczonym przez czas chodnikiem, który ciągnął się od wejścia wzdłuż domu, a na narożniku posiadłości skręcał w lewo, prowadząc prosto na ganek.

 

Na prawo od Huberta rozciągał się szereg, kiedyś tętniących życiem budynków gospodarczych, teraz nieużywanych i zaniedbanych. Niegdyś w oborze muczały krowy, a przy nich w zagrodach pasły się świnie, natomiast z kurnika skacząc i gdakając wylewały się kury, po czym z zawzięciem szukały wcześniej rozsypanego ziarna w trawie, która od dawna niekoszona, porosła całe podwórko.

 

I znowu coś nawiedziło umysł Huberta. W głowie chłopaka rozszalały dźwięki. Odkąd zaczęły się pojawiać, ich kolejność pozostawała niezmienna. Najpierw krzyki i nieustanne zgrzytanie łańcucha, potem chwilowa cisza, którą przerywa seria ryków, jakby zwierzęcych. I ponownie zgrzyt łańcuchów, tylko już nie taki leniwy i błagalny, a agresywny, nieprzyjemny dla uszu, dokładnie taki, jakby chciało się je zerwać.

 

Dodatkowo tej kakofonii towarzyszyło dziwne uczucie. Jakby jakaś niewidzialna siła przyciągała Huberta w stronę obory. Coś w jego głowie, nakazywało mu wejść do środka. Nie wiedział co.

 

Gdy chwycił klamkę, drzwi z pozbijanych desek otworzyły się. Robiąc krok musiał podnieść nogę wyżej niż zwykle, ponieważ budynek zaczynał się stopniem.

 

W oborze nie było żywego ducha. I chociaż nie była używana od ponad dziesięciu lat oraz została wysprzątana, to nadal czuć było ostrą, ciężką woń zwierząt i nawozu, która zdążyła już wcześniej przesiąknąć popękane mury. Od razu po prawej stronie, wzdłuż ściany, aż do końca budynku ciągnęły się zagrody, w których kiedyś były świnie, natomiast lewą stronę zajmował wybieg dla krów, pokrywając większość powierzchni budynku.

 

Po środku znajdowała się ścieżka. Nieznana siła, która go tutaj przyprowadziła, nakazała iść wzdłuż niej. Dźwięki w jego głowie nie ustawały, wręcz nasiliły się. Dzikie, gardłowe wycie i zgrzyt łańcuchów wypełniały jego umysł. Czuł się dziwnie, prawie jak zahipnotyzowany. Nie wiedział do czego to wszystko prowadzi, obawiał się zakończenia.

 

– No cześć młody! – Znajomy głos, gwałtownie sprowadził go na ziemię, powodując iż tajemnicza siła oraz dźwięki w głowie zniknęły. Powoli odwracając się, ujrzał mężczyznę. Miał on ciemne oczy, i równie ciemne włosy, choć już siwiejące, a jego szczękę i policzki pokrywał kilkudniowy zarost.

 

– Witaj wujku. – odparł chłopak, po czym na przywitanie podali sobie ręce. Hubert poczuł, jak masywna dłoń, zakryła jego własną. A kiedy uścisk się zwolnił, młodzieniec poczuł ulgę. Wujek zawsze imponował mu siłą. Nigdy nie unikał pracy fizycznej, a za czasów świetności gospodarstwa pracował za trzech, pozwalając na chwilę odpoczynku dziadkom Huberta.

 

Tym wujek różnił się od jego ojca, który pracując w publicznej bibliotece, ciągle studiował jakieś materiały i przeglądał książki.

 

– Co cię sprowadza na te odludzie młodzieńcze? Czyżbyś chciał zwiedzić pozostałości niegdyś najprężniejszego gospodarstwa w Chaszczowie, a kto wie, może i całej gminie? – Zadumał się mężczyzna. – Czy po prostu przyjechałeś odwiedzić starego wuja, co?

 

– Powiedzmy, że to ostatnie, a poza tym nie jesteś jeszcze taki stary. Wiesz, siwiejące włosy i kilka zmarszczek…

 

– Co? Jakich zmarszczek? Gdzie, gdzie ty widzisz zmarszczki? – przerwał Hubertowi w pół zdania, wskazując dłońmi własną twarz. Gestykulacja oraz drwiący ton głosu mężczyzny, sprawiły że oboje zaczęli się śmiać. Wujek zawsze potrafił go rozbawić. Miał dystans do siebie, przez co żartował również z własnej osoby, czyniąc swoje dowcipy jeszcze zabawniejszymi.

 

– Na ile przyjechałeś? – spytał wujek, kiedy śmiech ustał.

 

– W sumie tylko na dzisiaj, na parę godzin, do wieczora. – odparł chłopak.

 

– O, to w takim razie nie mogę cię wypuścić z pustym żołądkiem. Może nie gotuje tak dobrze, jak twoja świętej pamięci babcia, ale coś tam zrobić umiem. No, najwyżej tylko wypijemy herbatę. – powiedział żartobliwym tonem mężczyzna.

 

Hubert odpowiedział cichym śmiechem, po czym wspólnie ruszyli w stronę ganku. A kiedy już się na nim znaleźli, chłopak pośpiesznie obejrzał się za siebie, spoglądając na oborę, a następnie razem z wujkiem zniknął za drzwiami domostwa.

 

Dom niegdyś należący do dziadków Huberta, a teraz do jego wujka, zaczynał się korytarzem. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia, a po prawej zejście do piwniczki. W dalszej jego części, było jeszcze jedno pomieszczenie, łazienka oraz schody prowadzące na poddasze.

 

Wujek wszedł do kuchni, a Hubert wraz z nim. Od razu przy wejściu znajdował się zlew, obok niego, w rogu stał stary, kuchenny piec. Do którego wujek właśnie podszedł, otworzył miedziane drzwiczki i wrzucił kilka drewien do już palących się. Po czym udał się w stronę kredensu, znajdującego się w przeciwległym narożniku i wyjął z niego dwa płaskie talerze. Położył je na prostym drewnianym stole, stojącym na samym środku kuchni. Padające na niego światło, przedostawało się przez wychodzące na podwórko okno, które było jedynym w pomieszczeniu.

 

Posiłek zjedli w milczeniu. Hubert nie znał od wczoraj swojego wuja i odkąd sięgał pamięcią, ilekroć przyjeżdżał z tatą w odwiedziny do dziadków, to nieważne jakie debaty były prowadzone przed obiadem czy kolacją, to sam posiłek spożywano tutaj w ciszy.

 

Dopiero, gdy skończyli jeść, mężczyzna zapytał:

 

– I jak, smakowało?

 

– Jak na twoje możliwości kulinarne, to nawet złe nie było. Najadłem się, dziękuję. – odparł chłopak.

 

– Cieszę się.

 

Uwagę Huberta przykuła bransoleta na lewej ręce wuja. Zawsze go ciekawiło, czy naprawdę jest ze srebra, jak świadczył na to jej kolor, czy to po prostu zabarwiony metal. Chłopak nie przypominał sobie, aby widział kiedyś wujka, który nie miałby jej na nadgarstku.

 

Sam mężczyzna, również się w nią wpatrywał. Wyraz jego twarzy wskazywał zamyślenie, zupełnie tak, jakby go tutaj nie było. Najwyraźniej bransoleta przywoływała wspomnienia i niekoniecznie były one radosne.

 

W pewnym momencie, mężczyzna lekko poruszył głową i oderwał wzrok od bransoletki.

 

– A powiedz jak ci się układa z Olką? Wszystko w porządku? – zapytał. Hubert wypuścił długo wstrzymywane w płucach powietrze. – O chłopie, widzę że coś nie tak, opowiadaj. – dopowiedział wujek.

 

– Nie jest już tak kolorowo. Pierwsze miesiące były jak wyjęte z bajki. Wszystko się układało, prawie nie było problemów, a jeśli się pojawiły, to od razu znikały. A teraz.. My po prostu oddalamy się od siebie. – Nastała chwila ciszy, wujek nie odezwał się ani słowem, powalając siostrzeńcowi kontynuować. – Już nie widujemy się tak często, jak na początku, a jeśli ją spotykam, to wyłącznie w towarzystwie jej kolegi, Henia. Ona już chyba przestała cokolwiek do mnie czuć, wiesz wujek? – Mężczyzna cicho westchnął, po czym zapytał:

 

– A ty?

 

– Czy ja jeszcze coś do niej czuje? Tak, tylko co mi po tym? Myślę, że wkrótce Ola oficjalnie zakończy nasz związek. – stwierdził z przygnębieniem Hubert.

 

– A ile to już będzie? Cztery miesiące, pięć?

 

– W zeszłym tygodniu, dokładnie w czwartek minął piąty. – Bez chwili zastanowienia odpowiedział chłopak.

 

Był przybity.

 

– Widzisz chłopcze, w życiu tak już jest. – odparł wujek, następnie ponownie spojrzał na swoją bransoletę. – Raz na wozie, raz pod nim, jak to mówią. Ale nie martw się, w życiu nie raz przychodzi czas na zmiany, najwyraźniej ten dla ciebie nastał.

 

– Może masz rację i coś w tym jest.

 

– A powiedz, co słychać u twojego ojca? – Zapytał wujek, celowo zmieniając temat.

 

– Ogólnie ma się dobrze. Gdy wraca z biblioteki, ciągle coś czyta i przegląda jakieś dokumenty.

 

– Czyli jednak nadal szuka. – powiedział szeptem sam do siebie wujek, jednak na tyle głośno, by Hubert zdołał usłyszeć.

 

– Masz na myśli moją mamę, że szuka mojej mamy?

 

– Oj Hubert. Twoja mama odeszła po tym jak się urodziłeś. Musisz to zaakceptować.

 

– Łatwo ci mówić. Ciekawe dlaczego to zrobiła. Nie kochała mnie? Ojca? A może coś jej zrobił?

 

– Posłuchaj, niedawno mówiłem o zmianach, że przychodzi na nie czas i najwyraźniej po twoich narodzinach, moja siostra doszła do wniosku, że chce coś zmienić w swoim życiu.

 

– Tak, tylko że jak tata mi o niej opowiada, to nie zachowuje się, jak osoba zraniona, czy zostawiona. Mówi o niej bardzo ciepło, czasem nawet się śmieje. I w ogóle często o niej wspomina. Trochę to dziwne.

 

– Rozumiem, ale zapewniam cię, że twoja mama już do was nie wróci. – powiedział wujek. Po czym nastała kompletna cisza. Hubert spochmurniał jeszcze bardziej, po czym spuścił głowę. Chyba za ostro go potraktowałem. – pomyślał mężczyzna.

 

Mina chłopaka diametralnie zmieniła się. Był zamyślony, jakby czegoś nasłuchiwał. Zmarszczył brwi. Nagle wstał z krzesła i podszedł do okna. Patrzył na jeden z budynków znajdujących się na podwórzu. Oborę.

 

– Może zrobię herbaty? – zapytał łagodnie wujek. Lecz jego siostrzeniec nie odpowiedział. Mężczyzna ponowił pytanie. – Hubert może chcesz herbaty, co? – I znowu brak reakcji. Młodzieniec zdawał się nic nie słyszeć. Stał biernie, z głową przy szybie, stale wpatrując się w jeden punkt.

 

Jego wujek splótł ręce na piersi, próbując usilnie dowiedzieć się co jest grane. Nagle, wyraz jego twarzy z zamyślenia, przeszedł w zdziwienie, wręcz niedowierzanie. Był zaskoczony do jakiego wniosku doszedł, ale po chwili uśmiechnął się lekko. No tak, jak mogłem to przeoczyć. – pomyślał. Mężczyzna wstał i podszedł do siostrzeńca, po czym podniosłym tonem rzekł:

 

– Nie mówiłeś, że masz dzisiaj urodziny!

 

– Co? – Głos Huberta, brzmiał jakby dopiero co się obudził. – Ach to. Tak, mam dzisiaj urodziny. – rzekł chłopak,

 

a w jego odpowiedzi nie było słychać euforii.

 

– A o czym myślałeś, patrząc na podwórko? – spytał wujek.

 

– A nic, tak się zamyśliłem.

 

– Co, znowu Olka? – Hubert kręcił oczami, usilnie szukając odpowiedzi.

 

– Tak, można tak powiedzieć. – Jego wujek wiedział, że nie jest to prawda, ale odrzekł:

 

– Spokojnie młody, już niedługo przyjdą zmiany, możesz mi wierzyć. – odparł dziwnie pewnym tonem mężczyzna.

 

– Nie wiem, może. – odparł chłopak, po czym znowu powoli zaczynał zanurzać się w głąb swego umysłu, skupiając wzrok na oborze. Jego wujek doskonale wiedział co się dzieje.

 

– To ja może pozmywam naczynia, a ty w tym czasie przejdziesz się po podwórku i zwiedzisz stare kąty? – spytał ochoczo wujek. Hubert zdawał się być na skraju własnej świadomości. I po chwili przerwy powiedział nieobecnym tonem:

 

– Dobrze. – Odwrócił się i wymaszerował z kuchni, a jego wujek swobodnie obserwował, jak siostrzeniec kieruje się prosto do obory, był jak zaczarowany. Gdy już zniknął wewnątrz budynku, mężczyzna w mgnieniu oka znalazł się na korytarzu, po czym jeszcze szybciej wbiegł po schodach na poddasze.

 

Hubert wyszedł na ganek. Wiedział gdzie ma się udać. Niewidzialna siła przyciągała go. Idąc teraz po trawie, kierował się wprost do obory.

 

Górujące nad gospodarstwem niebo zdążyło już ściemnieć, nastał się wieczór.

 

Zgiełk w głowie chłopaka, zaczął się już w kuchni. Z początku dźwięki były słabo słyszalne, lecz po chwili przejmujące warczenie i zgrzyt łańcucha opanowały cały jego umysł.

 

Kiedy wszedł do obory przywitał go ciężki zapach nawozu, ale młodzieniec nie zwracał na niego uwagi. Oderwany od rzeczywistości podążył wzdłuż kojców. Miały kształt kwadratu, oddzielone były od siebie drewnianymi płotkami, a między nimi znajdowały się betonowe posadzki, na których kiedyś wśród słomy pasły się świnie.

 

Kiedy doszedł do końca budynku i stanął przy ostatniej zagrodzie, bez namysłu wcisnął przybitą do ściany podkowę, zupełnie jakby dokładnie wiedział, co ma robić.

 

Po chwili na środku podłoża zagrody przy której stał, powstała szczelina, po czym betonowe połowy zaczęły się rozsuwać. Towarzyszył temu nieprzyjemny dźwięk, pocierających o siebie płyt. Nie przeszkadzało to Hubertowi, który ze zwieszoną głową, biernie obserwował powstającą wyrwę.

 

Kiedy płyty przestały się przesuwać, a hałas ustał Hubert po prostu przeskoczył przez płot zagrody, lądując na schodach prowadzących w dół.

 

W tym momencie, chłopak odzyskał świadomość. Wszystkie wydarzenia toczące się od wyjścia z domu wujka, pamiętał jak przez mgłę, jakby nie on kierował swoim ciałem. Teraz już kontrolował je w pełni,

 

zmalała intensywność ogromu dźwięków w jego głowie, czyniąc je znośnymi.

 

Był dogłębnie zdumiony, bo otaczała go nieprawdopodobna ciemność, a mimo to wszystko dokładnie widział. Nie był tylko wstanie rozróżnić kolorów, otoczenie było szaro – czarne.

 

Poczuł chłód panujący w pomieszczeniu, po czym odruchowo objął tors rękoma. Rozglądając się w ciemnościach, powoli ruszył w dół po stopniach. Po kilku krokach schody skończyły się, dając początek wąskiemu korytarzowi, który z kolei prowadził do dużego pomieszczenia. Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? – Pomyślał zmieszany Hubert.

 

Na narożnikach przestronnej, kwadratowej sali zawieszone były pochodnie, na których widniały cienkie niteczki pajęczyn, które świadczyły o tym, że dawno nikogo tutaj nie było. Jak w średniowieczu. – Pomyślał chłopak. Pomieszczenie znajdowało się centralnie pod oborą, w ziemi, więc ściany jego nie posiadały okien. Co więcej, młodzieniec zauważył na nich niezliczoną ilość śladów po czymś ostrym, zupełnie jakby poharatały je tysiące noży.

 

Uwagę Huberta zwrócił środek sali. Bowiem znajdowała się w nim duża cela, której kraty były grubości ręki człowieka. Do podłoża izby przykute były masywne łańcuchy. Chłopak nie wiedział co ma myśleć, czuł się jeszcze bardziej zdezorientowany.

 

Cela była otwarta. Młodzieniec wszedł do środka. Ukucnął nad łańcuchami, a kiedy chwycił je w ręce, opadł z nich kurz, następnie zaczął je oglądać.

 

Po chwili dźwięki w jego głowie znowu przybrały na sile, połączyły się z wizjami, stanowiąc jednolitą całość.

 

Pojawił się obraz, w którym dostrzegł jakieś stworzenie. Nie potrafił go nazwać, ponieważ było zbyt daleko i nie widział dobrze. Przykute do łańcuchów, szarpało się i warczało, najwyraźniej próbując się uwolnić. Stąd takie dźwięki. – Pomyślał.

 

Dostrzegł światło, a wizja urwała się. Chłopak spojrzał w stronę, z której dobiegało. Zobaczył swojego wujka, który właśnie odchodził od migoczącej pochodni i szedł spokojnym krokiem w kierunku kolejnej. Również ją zapalił, następnie uczynił to samo z pozostałymi, także w blasku ognia ciemność momentalnie zniknęła.

 

Hubert mógł się teraz swobodnie rozejrzeć po sali. Zauważył, że podrapane ściany, jak i sufit są białe, wręcz kredowe, a wyłożone kamiennymi płytami podłoże, nie posiadało nierówności. Nic poza celą, łańcuchów, pochodni, mnóstwa kurzu i pajęczyn tutaj nie było.

 

Jego zmieszanie zaistniałą sytuacją zmniejszyło się. W obecności swojego wuja, czuł się pewniej i bezpieczniej. Ale z drugiej strony miał obawy, czy nie dostanie mu się za to, bo może odkrył coś czego nie powinien odkryć, wszedł tam gdzie być go nie powinno. Szukał odpowiednich słów by zacząć rozmowę, ale za bardzo nie mógł takowych znaleźć.

 

Stojący nieopodal chłopaka wujek, przerwał jego rozmyślania, odzywając się jako pierwszy:

 

– Jak się czujesz chłopcze? – Mężczyzna nie wyglądał na zdenerwowanego, czy zmartwionego. Wyraz jego twarzy, wskazywał spokój. Zupełnie, jakby Hubert miał znaleźć się w tym pomieszczeniu.

 

– Nie wiem co myśleć. – Odparł chłopak.

 

– Zrozumiałe, to nie lada odkrycie znaleźć takie pomieszczenie, jeszcze na wsi, w takiej dziurze. – Wujek rozejrzał się po sali, po czym rzekł. – Robi wrażenie, co? Jakby wyjęte z horroru.

 

– Coś w tym jest, idzie się przestraszyć.

 

– Ale ty się nie bałeś, prawda?

 

– Nie wiem. To wszystko było dziwne. Już w kuchni coś przyciągało mnie tutaj. – Opowiadając, Hubert gestykulował rękoma. – Wszedłem do obory, dokładnie wiedząc gdzie mam iść, wiedząc, że przy ostatniej zagrodzie muszę wcisnąć podkowę przykutą do ściany, aby odblokować przejście i zejść tutaj. Nie wiem skąd wiedziałem to wszystko, nie wiem skąd w ogóle się siła, która mnie tutaj ciągnęła. A może to wszystko sobie zmyśliłem, może to jedna wielka…

 

– Jeśli byś to sobie zmyślił, to czy trafiłbyś do tej sali, hmm? – Przerwał pytaniem wujek.

 

– Ale to wszystko jest takie nierealne, nie wiem co o tym sądzić.

 

– Więc może powiem ci skąd wziął się ten dziwny magnetyzm, wabiący cię tutaj? I skąd pojawiające się od dłuższego czasu w twojej głowie dźwięki, warczenie, łańcuchy?

 

– Zaraz przecież nic ci nie mówiłem o głosach w mojej głowie. Skąd o tym wiesz? – Hubert zaczął się bać. – Kim ty jesteś?

 

– Spokojnie chłopcze, nie bój się. – powiedział ciepłym, pełnym zrozumienia tonem wujek. Po tych słowach, chłopak nabrał odrobinę spokoju. – Tymczasem mężczyzna kontynuował. – Możesz teraz przyznać, że nie przyjechałeś tutaj w odwiedziny, tylko chciałeś dowiedzieć się co takiego skrywa to miejsce, że tak na ciebie działa, mam rację? Nie musisz odpowiadać, wiem że mam. – rzekł pewnym tonem.

 

– To może w końcu wytłumaczysz mi to wszystko, czuję się kompletnie wykolejony, jest pełno myśli w mojej głowie, które nie mają się czego uczepić, brak mi odpowiedzi.

 

– Więc ten dziwny magnetyzm ciągnący cię tutaj, bierze się po pierwsze stąd, że dzisiaj. – Mężczyzna spojrzał na zegarek, który miał na ręce. – Dokładnie za kilka minut, wybiją twoje dwudzieste urodziny, a po drugie fakt, że po prostu jesteś synem swojej matki.

 

Hubert już szykował się by odpowiedzieć, coś w stylu „Co ty pleciesz człowieku? Jakie urodziny? Jaki syn swojej matki? Co ty w ogóle do mnie mówisz?” Lecz upadł na zimną podłogę, zwijając się z bólu.

 

– Zaczęło się. – rzekł wujek. Nie wydawał się być zmartwiony leżącym na ziemi siostrzeńcem. Zachowywał się tak, jakby było to czymś oczywistym, jakby była to normalna kolej rzeczy. Szybkim krokiem podszedł do Huberta, następnie zakuł jego ręce i nogi w kajdany, po czym wyciągnął z kieszeni klucz, z głośnym skrzypieniem zamknął celę.

 

Hubert cierpiał coraz bardziej, zaczął krzyczeć, pragnął by to wszystko zniknęło. Wił się mocniej, łańcuchy lekko zgrzytały. Czuł ból, niepojęty ból w całym szkielecie. Zupełnie jakby wszystkie jego kości jednocześnie pękały i pękały. A kiedy myślał, że już nie ma dla niego nadziei i męka trwać będzie wiecznie, poczuł w ciele równie nieprzyjemne uczucie chłodu. Zrobiło mu się bardzo zimno, skulił się.

 

Nagle niebieskie tęczówki jego oczu po prostu zniknęły, a źrenice diametralnie zmniejszyły się. Już nie czuł bólu, nie czuł już niczego, ulotniła się jego świadomość, robiąc miejsce czemuś zupełnie nowemu.

 

I już wszystko potoczyło się szybciej.

 

Z paznokci palców wyrosły czarne pazury, krwawiąc koniuszki. Kły w jego buzi powiększyły się, raniąc delikatne dziąsła, tak że po brodzie chłopaka pociekła krew. Przestał rzucać się z bólu. Spokojnie wstał, lecz w jego ruchach nie było nic człowieczego. Stał wyprostowany, jego jasne włosy były najeżone, jak u nieufnego kota, a uszy lekko szpiczaste. Mimo to sam wyraz twarzy miał spokojny, a zarazem dziwnie obcy.

 

Spojrzał na swojego wujka, zupełnie tak, jakby go nie rozpoznawał. Jego mikroskopijne źrenice na tle białek wyglądały pusto. Zupełnie, jak dwie czarne kropki, na kartce papieru.

 

W pewnym momencie, przechylił głowę lekko w prawo, wyglądał upiornie. Strużka krwi od dłuższego czasu sącząca się z ust chłopaka, była już na skraju szczęki, po czym pierwsza kropla oderwała się od skóry. Kiedy uderzyła o kamienną posadzkę, Hubert błyskawicznie się zerwał.

 

Pochylony, stał szeroko na nogach, napiął wszystkie mięśnie, rękoma napierając na łańcuchy.

 

Jego wujek stał parę metrów od celi. Nie wydawał się przestraszony, czy chociaż zaniepokojony. Co było dziwne, bo inny człowiek na jego miejscu, już dawno by uciekł. Jakby mężczyzna dokładnie wiedział co się dzieje.

 

Chłopak próbując w dalszym ciągu rozerwać łańcuchy, ze zmarszczonym nosem, patrzył na swojego wujka wzrokiem pełnym gniewu i nienawiści. Zaczął oddychać szybciej, wydając jednocześnie stłumione, gardłowe dźwięki, warczał.

 

Niektóre z oczek łańcuchów zaczęły się rozszerzać, wujek widząc to odchrząknął nerwowo.

 

W końcu ogniwa najbliżej kajdan pękły na co mężczyzna tylko się zdziwił. Chłopak błyskawicznie znalazł się przy drzwiach celi, chwycił je rękoma zakończonymi pazurami, po czym siłą kończyn zaczął napierać na kraty.

 

Dawno tego nie robiłem, ale co, młody się rozszalał, więc trzeba go uspokoić, przynajmniej kości rozprostuję. – Pomyślał wujek. Następnie ze wzrokiem utkwionym w siostrzeńcu, mocującym się z drzwiami, sam zaczął się zmieniać.

 

W jego przypadku, trwało to krócej, jakby na życzenie. Po chwili czarnym, nastroszonym włosom, towarzyszyły lekko spiczaste uszy, palce kończyły się pazurami, a z ust wychylały się kły.

 

Mężczyzna miał jednak inne oczy niż jego siostrzeniec, na środku niebieskich tęczówek, wiły się wąskie, pionowe źrenice, co więcej nie zachowywał się tak jak Hubert. Jego spojrzenie nie było gniewne i wrogie, raczej świadome, doskonale wiedział co się wokół niego dzieje, panował nad każdym swoim ruchem. Oddychał miarowo, czekając cierpliwie.

 

Jego siostrzeniec wreszcie wyważył drzwi. A rzucając je w bok, z szybkością geparda znalazł się przy wujku. Starli się.

 

Hubert ostro zakończonymi rękoma próbował trafić mężczyznę, lecz ten zręcznie unikał ciosów, przez co ostre jak sztylety pazury tylko przecinały powietrze. Chłopak nie mogąc trafić celu, warczał wściekle. Sfrustrowany, zaczął wierzgać jeszcze bardziej, tracąc więcej energii. Jego oddech stawał się wolniejszy, podobnie jak zadawane uderzenia. W atakach młodzieńca nie było metody. W końcu wujek, pochwycił w powietrzu dłonie siostrzeńca, mocno napinając mięśnie. Bezradny Hubert chciał wyswobodzić ręce z uścisku. Resztkami sił ugryzł wuja w bark, długie kły bez przeszkód wbiły się w skórę. Mężczyzna syknął zraniony, następnie zwalniając uchwyt, kilkoma sprawnymi cięciami rozciął bluzkę i pierś siostrzeńca, po czym to chłopak pisnął z bólu.

 

Płomienie pochodni, wiszących na ścianach, rzucały migoczące światło na walczące postaci. A tym czasem na niebie zdążył już zawisnąć księżyc, wokół którego jarzyły się gwiazdy. Całkiem tak, jakby ktoś zapalił białe lampki, wiszące wysoko nad ziemią.

 

 

 

Hubert powoli otworzył oczy. Rozejrzał się wokoło i dostrzegł, że znajduje się w kuchni domu wujka, co więcej leży na łóżku pod oknem. Podnosząc lekko kołdrę zauważył, że ma na sobie czystą, ale podniszczoną piżamę. Czuł się zmęczony.

 

 

 

Do kuchni wszedł wujek, przynosząc ze sobą stos czystych ubrań, które położył na stole.

 

– Przeniosłeś tutaj łóżko? – zaczął młodzieniec.

 

– Tak, w kuchni panuje lepsza atmosfera i wszystko jest pod ręką. Jak się czujesz? – zapytał mężczyzna.

 

– Dobrze, która godzina?

 

– Wpół do piętnastej.

 

– Co? Tak długo spałem? Dlaczego… – Urwał w pół zdania, po czym zaczął sobie przypominać co zdarzyło się w miniony wieczór. – Pamiętam ból, ogromny ból, bolało mnie całe ciało. Co to było?

 

– Chłopcze, teraz będzie rozmowa z rodzaju tych ważnych. Może być ci trudno uwierzyć w to co powiem. – oznajmił poważnie wujek.

 

Hubert nic nie odpowiedział, odgarnął kołdrę i usiadł na łóżku, chciał wstać, ponieważ uznał za niestosowne, przeprowadzać takie rozmowy leżąc w pościeli.

 

– Nie wstawaj. – rzekł wujek.

 

– Ale chciałem..

 

– Możesz leżeć, poza tym musisz odpoczywać.

 

– Skoro tak mówisz. – Chłopak położył się z powrotem, nakrywając kołdrą. – Musiałem stracić wczoraj przytomność, bo pamiętam tylko, że czułem ból po czym upadłem na ziemię… – Dopiero w tym momencie, Hubert przypomniał sobie, że odkrył tajemniczą salę pod oborą. – Co to za pomieszczenie z celą? – zapytał chłopak, był ciekawy odpowiedzi.

 

Jego wujek dotąd stał przy stole, teraz jednak zdecydował się usiąść na jednym z krzeseł.

 

– Dobrze. – rzekł mężczyzna. – Może ja zacznę. Wczoraj nie straciłeś przytomności, straciłeś świadomość. Po tym jak upadłeś na ziemię i zacząłeś się skręcać z bólu, przemieniłeś się w coś, co twoi dziadkowie, nazywali lupus, czyli wilk.

 

– Co? – wtrącił Hubert, a ton jego głosu nie był poważny, młodzieniec zaczął się cicho śmiać. – W wilkołaka? Przecież one nie istnieją.

 

– One, owszem, ale lupusy, ludzkie wilki są jak najbardziej prawdziwe. – Hubert nie dowierzał słowom wujka, powiedział:

 

– Taki stary facet, a w bajki wierzy. Wilkołaki to.. – wujek gwałtownie przerwał siostrzeńcowi, podnosząc głos:

 

– Hubert, posłuchaj mnie! Wilkołaki to twór mitów i baśni, spotęgowany przez kulturę, ich nie ma, rozumiesz?

 

– To co o nich mówisz?

 

– Znowu mnie nie słuchasz. Ja mówię o wilkach, ludzkich wilkach, swobodnie żyjących w naszych lasach, a jednym wczoraj właśnie się stałeś.

 

– Ale to niemożliwe.

 

– Wiesz skąd w twojej głowie te wszystkie dziwne dźwięki? – Głos wujka robił się niecierpliwy.

 

– No właśnie, jak byliśmy w tamtym pomieszczeniu, to też o tym wspomniałeś, a przecież nic ci nie mówiłem.

 

– A co ci wtedy powiedziałem? Że jesteś synem swojej matki. Otóż twoja mama, twoja ciocia, ja, nasi kuzyni, nasi rodzice i ich kuzyni tworzyli kiedyś potężny klan złożony właśnie z ludzkich wilków. Każdy z nas, w odpowiednim wieku rodzi się ponownie, odkrywając w sobie wilka. – Hubert z obojętnością wypisaną na twarzy słuchał słów wujka. – Odkąd wieki temu nasz przodek, Leszek Bielic, jako pierwszy i po raz pierwszy, w oborze przemienił się w wilka, odtąd każdy jego potomek, nasz krewniak, mamiony i przyciągany przez tajemnicze siły przychodzi do niej, by się zmienić. Masz już odpowiedź na jedno z nurtujących cię pytań. A teraz pomieszczenie pod oborą. Nazywamy ją Komnatą Przemian. W niej przechodzili swoje pierwsze i kolejne przemiany wszyscy potomkowie Bielica, w tym twoi dziadkowie, twoja mama, ciocia, ja. – Hubert nie wyglądał na przekonanego, mimo to zapytał, kładąc nacisk na dwa ostatnie wyrazy:

 

– Jak to pierwsze i kolejne przemiany?

 

– Pierwsza przemiana boli najbardziej, co zresztą mogłeś doświadczyć na własnej… – Chłopak wzdrygnął się na wspomnienie ogromu bólu przeszywającego jego ciało poprzedniego wieczora, po czym przerwał wujkowi, pytając:

 

– Dlaczego boli najbardziej? – Mężczyzna odpowiedział z cierpliwością w głosie:

 

– Pierwsza przemiana jest narodzinami. Ciało tworzy się na nowo, a cały szkielet zostaje wzmocniony. Z pewnością pamiętasz początki przemiany, najpierw potężny ból promieniujący z kości, a później niemniej przyjemny chłód. Przodkowie przyjęli, że najpierw w kościach tworzą się kanaliki, w które tłoczona jest substancja mająca je wzmocnić, stąd ten chłód. Może to nieco prymitywna wersja, albo nawet bardzo, ale dosyć logiczna. – Przyznał wujek. – Poza tym, nie ma ona i tak większego znaczenia. – Mężczyzna nie mógł sobie przypomnieć o czym mówił, nim przerwał mu Hubert, więc zapytał:

 

– O czym to ja wcześniej mówiłem?

 

– Kolejne przemiany. – odpowiedział bez chwili namyślania chłopak. Usiadł po turecku na łóżku, mając nogi pod kołdrą, wydawał się interesować słowami wujka.

 

– A więc kiedy człowiek po raz pierwszy przemieni się w wilka, jest w amoku, jego świadomość zostaje odsunięta od ciała, którym rządzi furia i chęć zniszczenia, stąd też cela w Komnacie Przemian, aby taki delikwent po staniu się ponad dwumetrową, włochatą bestią, nic nikomu nie zrobił. – opowiadał mężczyzna, odrobinę żartobliwym, charakterystycznym dla siebie tonem. – Podczas kolejnych przemian ból zmniejsza się, a wzrasta świadomość, dlatego też konieczne jest codzienne zamykanie się w komnacie.

 

– Jak to? To teraz już będę się codziennie zmieniał? – zapytał Hubert zupełnie jakby zapomniał o tym, że przed chwilą w ogóle w to nie wierzył.

 

– Tak, do czasu kiedy ból przy transformacji zniknie i powróci pełna świadomość. W historii naszej nacji, były przypadki, w których świadomość nie wracała. Po jakimś czasie taka osoba traciła ją bezpowrotnie i na zawsze przybierała postać wilka, dzikiego i nieokrzesanego. – Hubert się wystraszył, jakby wierzył w słowa wujka.

 

– To znaczy, że mogę na zawsze stać się jakimś wilkiem i w dodatku groźnym dla innych?

 

– Spokojnie, masz mnie, z moim doświadczeniem wszystko będzie dobrze. A co do zdziczałych lupusów, to takie są po prostu eliminowane z naszego społeczeństwa. – Mężczyzna celowo dobrał ostatnie słowa.

 

– To gdybym taki był, musiałbyś mnie zabić. – To nie było pytanie, a mimo to wujek odpowiedział:

 

– Tak, tak właśnie by było chłopcze. – mówiąc to mężczyzna wydawał się być zamyślony, całkiem jakby już kiedyś musiał to robić. – No nic. – Mężczyzna spojrzał na zegarek. – Zaraz szesnasta, trzeba by było coś do jedzenia zrobić, jakiś obiad, musisz odzyskać siły przed kolejną przemianą.

 

– Czyli kiedy?

 

– Wieczorem, w godzinę swoich narodzin.

 

– Skąd wiesz kiedy się urodziłem?

 

– Zapisujemy takie rzeczy, żeby..

 

– Żeby wiedzieć kto i kiedy zapuka do drzwi obory.

 

– Dokładnie. – przyznał wujek. – Muszę powiedzieć, że mnie zaskoczyłeś, albo to ja sam się zaskoczyłem. Kompletnie wypadło mi z głowy, kiedy masz urodziny. W sumie, dopiero jak wczoraj przez okno wpatrywałeś się w oborę, zacząłem się zastanawiać co jest grane. A jak potwierdziłeś, że masz urodziny, to nie miałem już wątpliwości. Gdy wyszedłeś z kuchni, od razu pobiegłem sprawdzić, o której godzinie się urodziłeś, by w odpowiednim czasie zamknąć cię w celi. – Ostatnie słowa mężczyzny, zabrzmiały jakoś dziwnie w uszach Huberta.

Koniec

Komentarze

bbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbbb Przepraszam, żuchwa opadła mi na klawiaturę. Idzie się wciągnąć już od pierwszych linijek. Muczące krowy, wylewające się kury urzekły. ;)

Nie jestem pewien, dokąd idzie się kolega prim, ale ja jeszcze chwilkę zostanę, by dać świadectwo doczytania do czwartego akapitu. Włącznie! Weźmy go na stół seksyjny. Sesyjny. No, jeden z nich. I znowu coś nawiedziło umysł Huberta. – pierwsze zdanie… yyy… OK, może "nawiedziło" jest użyte celowo. W głowie chłopaka rozszalały dźwięki. – rozszalały SIĘ dźwięki. Odkąd zaczęły się pojawiać, ich kolejność pozostawała niezmienna. – nawiedziły, pojawiać… czy Ty na pewno o dźwiękach piszesz? Bo dobór słów bardziej pasuje do obrazu. Najpierw krzyki i nieustanne zgrzytanie łańcucha, potem chwilowa cisza, którą przerywa seria ryków, jakby zwierzęcych. – "nieustanne" może coś być jeśli się to słyszy… nieustannie;) A Huberta, zdaje się, nawiedzało od czasu do czasu. Łańcuch nie zgrzyta. Przynajmniej nie w standardowej sytuacji. Może brzęczeć, ale jeśli ma zgrzytać, to trzeba by napisać o jaką powierzchnię. Porównaj z kredą: sama z siebie nie piszczy, natomiast zdarza jej się to w kontakcie z tablicą. I ponownie zgrzyt łańcuchów, tylko już nie taki leniwy i błagalny, a agresywny, nieprzyjemny dla uszu, dokładnie taki, jakby chciało się je zerwać. – no właśnie, ponownie zgrzyt;P Poza tym, coś mi tu nie gra: krzyki, ryki i podkład dźwiękowy w postaci LENIWEGO czegoś tam łańcuchów??? No bez przesady, to nie wczasy w sanatorium. Chyba. Poza tym, chciało się zerwać łańcuchy czy uszy? Bo to nie jest jasne… Uff. Lupusie, nie doczytałem dalej. Jak widzisz, mnóstwo rzeczy szwankuje w tym, co nam zaprezentowałeś. Jeśli poprawisz styl – a to wbrew pozorom niewiele, bo na przykład ortografów nie zauważyłem, choć psuje się jeszcze interpunkcja – to chętnie przeczytam coś Twojego do końca. Pozdrawiam:)

(przepraszam: Olafie, rzecz jasna)

@tintin "Coś w tym jest, idzie się przestraszyć." A czego? Może pasących świń? Ciekaw jestem czy żarły całe kępki, czy tylko tak skubały ;)

Nie no, znam ten kolokwialny zwrot:) I, żeby uniknąć nieporozumienia, żartowałem z Tobą, nie z Ciebie:)

Nuda. Doczytałem do końca z dużymi problemami. Tworzysz masę opisów, a akcja toczy się powoli jak furmanka. Z rzeczy technicznych: błędnie zapisujesz dialogi, poza tym ciągle powtarzają się czasowniki odparł, zapytał. Warto to jakoś urozmaicić.   Pozdrawiam

Mastiff

nieużywane od lat gospodarstwo.  ---> przyznaję, że z trudem odgadłem, co Autor chciał przez to powiedzieć.   chodnikiem, który ciągnął się od wejścia wzdłuż domu, a na narożniku posiadłości skręcał w lewo, prowadząc prosto na ganek.  ---> bardzo interesujący chodnik, równie ciekawy dom, a posiadłość to już w ogóle… Czy dom wypełniał praktycznie całą posiadłość? No bo skoro chodnik doprowadził wdłuż domu do narożnika posiadłości…   z zawzięciem szukały wcześniej rozsypanego ziarna w trawie, która od dawna niekoszona, porosła całe podwórko.  ---> z czym kury szukały ziarna? Czy trawa już wtedy, kiedy jeszcze gospodarstwo tętniło życiem, była niekoszona od dawna? Pytam, bo nawet najsprytniejsza kokoszka nie znajdzie ziarna w trawsku tak gęstym i wysokim…   Te zaledwie trzy cytaty z samego początku wskazują, że przed Tobą, Autorze, od cholery roboty; dobór słów, klarowność wypowiedzi mają swoją wagę. Lektura powinna być przyjemnością, której nie mąci odgadywanie, co tak naprawdę chciał napisać Autor. Chciał, ale Mu nie wyszło…   Ale nie zamartwiaj się na zapas. Wszystkiego można się nauczyć.

Nowa Fantastyka